Leonardo poczuł się prawie jak w domu. Z tym, że ta beczka bimbru nie była jego bratem, a jego żona nie była kuzynką, którą kochał. No i miał nadzieję uniknąć kąpieli w gnojówce, kiedy opuści to domostwo.
Wiedział, że przesadza. Wiedział, że jego brat nie był ochlejem, anie nierobem. Nawet, jeśli byłby tym drugim, to i tak bogactwo jego rodziców wystarczyłoby zarówno na jego hulanki, jak i na jej utrzymanie. Oraz na dzieci, dodał szybko. Wiedział też, że to raczej nie jego brat nasłał nań zbirów, aby utopili go w gównie. W sumie, przyznał to z bólem Michaleangelo nie jest taki zły. Po prostu w jego odczuciu nikt nigdy nie byłby wystarczająco dobry, aby zapewnić Alessandrze to, na co zasługiwała. W jego wyobraźni była anielicą, ba boginią, która zstąpiła na ten świat, aby dodać mu trochę doskonałości, której tak tu brakowało. Fakt, że w rzeczywistości była to suka , która lubiła patrzeć na jego rozterki, zaczął docierać do Leo dopiero niedawno.
- Buongiorno signor! - powitał gospodarza. Po chwili zreflektował się, że ten go nie rozumie i powtórzył pozdrowienie po imperialnemu.
- Bądź pozdrowiony gospodarzu.
Przyjrzał mu się dokładniej. Faktycznie wyglądał jakby przechodził właśnie trudny okres. Tileańczyk z trudem powstrzymał się, przed pytaniem, czy kiedykolwiek miał okres dobry.
Wyciągnął rękę. Co prawda uczono go, by nie bratał się z gminem, ale z drugiej strony uczono go też, by nie sikał przy obcych i nie przyrzekał wszystkiego każdemu, kto poprosi.
Nauka, śladem ogarów i niedawno spotkanego furiosus poszła w las. - Nazywam się Leonardo. A To moi kamraci.
To mogło zabrzmieć trochę bufonowato, ale Foxellini miał dość traktowania go jak przydupasa Bretończyka. To nie było nic osobistego, ale szlachecki honor dawał o sobie znać.
Leonardo chciał jeszcze pochwalić zaradność gospodarza, ale rozejrzał się wokoło i przestraszył się, że zostanie to poczytane jako obelga.
Wchodząc do budynku postanowił zachować czujność. Znał paru pijaków i wiedział, że każdemu może odbić, kiedy się ubzdryngoli. |