Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2010, 14:02   #41
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Noc minęła Vincentowi spokojnie, spał jak zabity bowiem poprzedni dzień obfitował w wydarzenia. Rozwalony na łóżku z Psikusem na brzuchu głośno chrapał. Śnił zaś o wielu rzeczach, o smaku ust kobiety która uraczyła go pierwszy pocałunkiem, o barbarzyńcy który chciał wtargnąć siłą do pokoju Romualda, no i rzecz jasna o smokach. Młody zaklinacz prawie zawsze śnił o swych krewnych, zawsze chciał latać w przestworzach jak oni, młócąc powietrze skrzydłami i cieszyć się wolnością. Wolnością której młodzianowi od dziecka brakowało, a która zyskał przed dwoma dniami...

~*~

Na śniadanie Vincent przyszedł jak zwykle ze swym wielkim plecakiem na plecach, w kapeluszu z piórkiem na głowie, oraz zaspanymi oczyma. Zaklinacz nie był przyzwyczajony do wczesnego wstawania, w Enklawie spał ile tylko mógł, by potem psocić do późnej nocy. Burza jego rozczochranych włosów lekko poruszała się co oznaczało, że Psikus znowu spoczywa pod nakryciem głowy chłopaka. Miecz natomiast wyglądał na wielce zadowolonego z niewyspania swego właściciela.
- Ha, jednak coś na dobre Ci tu wyjdzie! Nie będziesz się już wylegiwał do południa, no chłopcze ruchy, ruchy! Myślisz, że ciepłe wyrko nie odstąpi Cię na krok przez całą podróż? Ha! Lepiej gotuj się do spania w namiocie młody!
Zaspany Drakkano usiadł na krześle obok gnoma i machając do służki postanowił zamówić swoje śniadanie.
- Dzieeeeeeeń Dooooobrryyyy – powiedział do kobiety głośno i przeciągle ziewając. Jego ostre kły błysnęły w porannym świetle wpadającym przez okno.
- W czym mogę służyć paniczu? – zapytała służka gotowa przyjąć śniadaniowe zamówienia chłopaka.
- Lepiej weź pergamin i pióro kobieto... – mruknął miecz wiszący u pasa smokowatego, ostrze wiedziało co mówi...
Vincent powoli się wybudzał i już swoim pełnym energii i wesołości głosem zaczął składać zamówienia.
- Skoro dziś wyruszamy to nie mogę się przejeść, ale tez nie mogę zjeść za mało żeby mieć siłę na ta wyprawę! Hymmm poproszę więc... – tu nastąpiła chwila zastanowienia gdyż Vincent nie wiedział co by sobie zamówić. Jego spojrzenie trafiło jednak na potrawę konsumowaną przez Cypia JAJECZNICĘ!- wesoło krzyknął zaklinacz o płomiennych włosach.
- Z ilu jaj paniczu? Z dodatkami? – zapytała uśmiechnięta kobieta która zupełnie zignorowała ostrzeżenia broni młodego Drakkano.
- Hymmm, skoro nie mogę jeść za dużo to myślę, że trzy...- Młody jeszcze na chwilę się zamyślił co służka postanowiła wykorzystać, w celach większego zarobku.
- Taki młody pan musi dużo jeść! Trzy jajka toż to nie śniadanie! Patrząc na młodego pana myślę że i cztery spokojnie pan zje i nie przeje się nimi! 0- oko łasej na pieniądze służki błysnęło gdy zaobserwowała uśmiech kwitnący na łuskowatej twarzy.
- Ma pani rację! Więc jajecznicę z czterech tuzinów jaj, podsmażone wraz z kiełbasą, tylko nie szczędźcie mięsiwa! No i do tego koszyk, albo nie muszę ograniczyć jedzenie, tak więc pół koszyka bułek, dzban soku i mleka... – szczeka kobiety opadła lekko w dół słuchając zamówienia które składał Vincent ...No i do tego jeszcze półmisek sałatki. Tamten pan opłaci wszystko! – powiedział zaklinacz wskazując swojego pracodawcę. Kiedy zaszokowana kobieta pędziła w stronę kuchni zaklinacz spojrzał na zdziwione twarze jego towarzyszy.
- No co?! Przecież powiedziałem, że mało zamówię!
- Młody nie tylko zęby i łuski ma smocze, ale i żołądek, ponadto teraz rośnie więc musi jeść trochę więcej niż normalnie. – wyjaśniło ostrze które niegdyś widziało obiad rodziny Drakkano. Tamten posiłek zobrazował mieczowi powiedzenie „ Smoczy apetyt”.

Kiedy z kuchni dobiegały tupoty nóg i krzyki kucharzy którzy prawdopodobnie smażyli jajecznice równocześnie na 8 patelniach młody Vincent Drakkano zwrócił się z dość poważną miną do Kenninga
- Nie tak łatwo zmienić czyjąś twarz przy pomocy magii, by zachować cała mimikę twarzy, wszystkie jej ruchy należy użyć bardzo skomplikowanej iluzji, lub transmutacji na przynajmniej średnim poziomie mocy. Ja nie znam się na zaklęciach transmutujących, a iluzja takiego poziomu jest po za moim zasięgiem, więc niestety tu nie mogę się przydać – zakończył zwieszając smutno głowę rudzielec, po chwili jednak się ożywił.
- Za to sobowtór to nie problem! – na potwierdzenie swoich słów zamachał szybko rękoma i wysyczał coś niczym gigantyczny jaszczur. Jego dłonie skrzyły się od magii, a na stole przed nim pojawił się miniaturowy Romualdo.
- To bardzo prosta iluzja! Tylko problemem jest to że nie wydaje ona żadnych dźwięków i jest bardzo nierzeczywista, nie może trzymać przedmiotów czy otwierać drzwi.... – Zaklinacz tłumaczył żywo gestykulując a mały poeta chodził po stole jak gdyby zwiedzał muzeum.
- Jednak do odwrócenia uwagi może być idealny! Wystarczy przecież, że go zobaczą! Nie muszą z nim rozmawiać! Jak byśmy zorganizowali drugi powóz i posłali go do jakiejś bramy to zapewne pogonili by za tym wozem! To dobry pomysł prawda!? – zapytał entuzjastycznie ogółu zgromadzonych przy stole, z oczami niczym mały szczeniak proszący o pochwałę.
W tym czasie tez z kuchni wyłoniło się czterech służących którzy nieśli dodatkowy stolik, ten drewniany blat umieszczony został obok Vincenta. Mężczyźni wrócili do kuchni by zabrać z niej ogromną tacę z jajecznicą, której ilość mogła by wyżywić wielodzietną rodzinę. Jeden niósł koszyk wypełniony pieczywem, a kolejny dwa potężne dzbany, jeden wypełniony mlekiem drugi zaś sokiem, pochód zamykała kobieta z półmiskiem zawalonym różnorakimi warzywami. Drakkano wyszczerzył swe kły i zasiadł przy podstawionym specjalnie dla niego stole. Bez zbędnych ceregieli zabrał się do jedzenia, tego olbrzymiego posiłku. Smocze kły rozrywały chleb bez większych problemów a szklanica napojów jedna za drugą znikała w żołądku młodego chłopaka. Mimo jego usilnych starań jednak mówienie z taką ilością pożywienia w ustach było niewykonalne, co wykorzystało ostrze chłopaka.
- Młody weź no pogoń tego lenia Psikusa bo chce coś powiedzieć naszym towarzyszą! No ruszaj się!- swym dumnym władczym głosem powiedziało ostrze.
Vincent odstawił trzymaną w swej prawicy szklankę i zdjął kapelusz pod którym leżał śpiący chowaniec. Chłopak pogłaskał swego podopiecznego po głowie i z pełnymi ustami powiedział.
- Whsthawhaj mhecz che pohebhuje.- wypowiedź ta poparta była argumentami w postaci wylatujących kawałków jajka z usta młodziana. Smoczek jednak otworzył leniwie jedno oko i przeciągnął się mierzwiąc włosy zaklinacza jeszcze bardziej. Zwierzak machnął kilka razy swymi błoniastymi skrzydłami poczym poderwał się do góry i poszybował do rękojeści miecza. Vincent w tym czasie odpiął bron od pasa i wrócił do jedzenia.
- No już leniwa gadzino podnieś mnie! – wydał rozkaz miecz kiedy psikus wylądował koło niego. Psikus ziewając złapał rękojeść miecza w swoje małe pazurzaste łapki i z niemałym trudem wzbił się z nim w powietrze. Ostrze kiwało się ostrzem w dół to w lewo to w prawo, marudząc przy tym głośno.
- Jak byś tyle nie spał gadzie jeden to byś wyrobił sobie jakieś mięśnie w tych mikrych skrzydełkach! Uważaj jak lecisz bo komuś grzywkę przytniesz! Na lewo, na lewo!!
Pseudosmok zmrużył ślepia i telepatycznie zwrócił się do swojego właściciela.
- On sssstrassssznie marudzi... Mogę go zrzucić? – syczący głos pojawił się w myślach zajadającego się Vincenta a ten odpowiedział tą samą metoda nie przerywając posiłku.
- Nie, lepiej nie. Potem będzie marudził jeszcze bardziej, zanieś go po prostu na ich stół i tyle.
Psikus niechętnie bo niechętnie, ale miecz na stół zaniósł i położył go na środku blatu, po czym przysiadł obok i zaczął podjadać z talerzy zebranych tu osób.

Ostrze gdyby mogło zapewne zasiadło by teraz dostojnie na krześle i zaczęło swoją przemowę. Jednak ponieważ mieczowi ciężko jest siadać po prostu leżał na środku stołu, acz leżał bardzo dostojnie! Metaliczny głos zwrócił się do zebranej przy stole drużyny, pełen wyniosłości i dumy.
- Jako nielichy strateg postanowiłem udzielić wam kilku moich zacnych i jakże pomocnych rad. – tutaj miecz zrobił przerwę dla tych którzy chcieliby nagrodzić jego wspaniałomyślność brawami czy jękami zachwytu.
- A więc wasz plan do najgorszych nie należy, fałszywa przynęta to fortel używany od dawien dawna. Jednak nie bierzecie pod uwagę jednego, wasz przeciwnik czyli kobieta o płomienno rudych włosach na pewno nie należy do głupich. Jestem pewny, że spodziewa się po was fortelu! Jednak przede wszystkim spodziewać się będzie właśnie was! Chcecie przebrać tego zniewieściałego poetę, jednak nie pomyśleliście o własnych przebraniach! – gdyby miecz mógł, pokiwałby teraz zapewnię głową, ale że głowy nie posiadał po prostu mówił dalej. – Przecież ta kobieta was widziała! A ponadto większość z was jest osobistościami dość charakterystycznymi, Pan Hibbo, młody Vincent, i mały Cypio, żeby rozpoznać ich w tłumie nie potrzeba naprawdę sokolego wzroku.- „Co najwyżej żeby dojrzeć gnoma i niziołka pośród kolan przechodniów”- dodało ostrze w myślach.- A ponadto chcecie wysłać ich wszystkich przez ta samą bramę, to wiele ryzykowne posunięcie! Pamiętajcie że czasem ochrona skarbu polega też na ukryciu jego obrońców. – dumny z tej wyszukanej metafory miecz kontynuował.- Moim zdaniem wszyscy powinniście jakoś się przebrać, a jeden z wyżej wymienionej trójki niech ruszy razem z Panem Gaspaciem w stronę innej bramy. Dzięki temu wywołacie mniej zamieszania, a Gacio będzie miał przynajmniej jakiegoś ochroniarza.- tym miecz zakończył swoją wypowiedź pełną jakże cennych rad.
- Macie jeszcze jakieś pytania, mam dziś dobry humor więc chętnie podzielę się z wami moją mądrością!- dodał jeszcze po chwili miecz.

Vincent natomiast kończył już swój ogromny posiłek, który znikał w zastraszającym tempie ze stołu. Z zadowolonym wyrazem twarzy zaklinacz odstawił szklankę na stół i odsunął puste naczynie po jajecznicy.
- No podjadłem trochę to możemy ruszać!- krzyknął do wszystkich wesołym pełnym energii głosem.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 12-11-2010 o 17:20.
Ajas jest offline