Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-11-2010, 14:02   #41
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Noc minęła Vincentowi spokojnie, spał jak zabity bowiem poprzedni dzień obfitował w wydarzenia. Rozwalony na łóżku z Psikusem na brzuchu głośno chrapał. Śnił zaś o wielu rzeczach, o smaku ust kobiety która uraczyła go pierwszy pocałunkiem, o barbarzyńcy który chciał wtargnąć siłą do pokoju Romualda, no i rzecz jasna o smokach. Młody zaklinacz prawie zawsze śnił o swych krewnych, zawsze chciał latać w przestworzach jak oni, młócąc powietrze skrzydłami i cieszyć się wolnością. Wolnością której młodzianowi od dziecka brakowało, a która zyskał przed dwoma dniami...

~*~

Na śniadanie Vincent przyszedł jak zwykle ze swym wielkim plecakiem na plecach, w kapeluszu z piórkiem na głowie, oraz zaspanymi oczyma. Zaklinacz nie był przyzwyczajony do wczesnego wstawania, w Enklawie spał ile tylko mógł, by potem psocić do późnej nocy. Burza jego rozczochranych włosów lekko poruszała się co oznaczało, że Psikus znowu spoczywa pod nakryciem głowy chłopaka. Miecz natomiast wyglądał na wielce zadowolonego z niewyspania swego właściciela.
- Ha, jednak coś na dobre Ci tu wyjdzie! Nie będziesz się już wylegiwał do południa, no chłopcze ruchy, ruchy! Myślisz, że ciepłe wyrko nie odstąpi Cię na krok przez całą podróż? Ha! Lepiej gotuj się do spania w namiocie młody!
Zaspany Drakkano usiadł na krześle obok gnoma i machając do służki postanowił zamówić swoje śniadanie.
- Dzieeeeeeeń Dooooobrryyyy – powiedział do kobiety głośno i przeciągle ziewając. Jego ostre kły błysnęły w porannym świetle wpadającym przez okno.
- W czym mogę służyć paniczu? – zapytała służka gotowa przyjąć śniadaniowe zamówienia chłopaka.
- Lepiej weź pergamin i pióro kobieto... – mruknął miecz wiszący u pasa smokowatego, ostrze wiedziało co mówi...
Vincent powoli się wybudzał i już swoim pełnym energii i wesołości głosem zaczął składać zamówienia.
- Skoro dziś wyruszamy to nie mogę się przejeść, ale tez nie mogę zjeść za mało żeby mieć siłę na ta wyprawę! Hymmm poproszę więc... – tu nastąpiła chwila zastanowienia gdyż Vincent nie wiedział co by sobie zamówić. Jego spojrzenie trafiło jednak na potrawę konsumowaną przez Cypia JAJECZNICĘ!- wesoło krzyknął zaklinacz o płomiennych włosach.
- Z ilu jaj paniczu? Z dodatkami? – zapytała uśmiechnięta kobieta która zupełnie zignorowała ostrzeżenia broni młodego Drakkano.
- Hymmm, skoro nie mogę jeść za dużo to myślę, że trzy...- Młody jeszcze na chwilę się zamyślił co służka postanowiła wykorzystać, w celach większego zarobku.
- Taki młody pan musi dużo jeść! Trzy jajka toż to nie śniadanie! Patrząc na młodego pana myślę że i cztery spokojnie pan zje i nie przeje się nimi! 0- oko łasej na pieniądze służki błysnęło gdy zaobserwowała uśmiech kwitnący na łuskowatej twarzy.
- Ma pani rację! Więc jajecznicę z czterech tuzinów jaj, podsmażone wraz z kiełbasą, tylko nie szczędźcie mięsiwa! No i do tego koszyk, albo nie muszę ograniczyć jedzenie, tak więc pół koszyka bułek, dzban soku i mleka... – szczeka kobiety opadła lekko w dół słuchając zamówienia które składał Vincent ...No i do tego jeszcze półmisek sałatki. Tamten pan opłaci wszystko! – powiedział zaklinacz wskazując swojego pracodawcę. Kiedy zaszokowana kobieta pędziła w stronę kuchni zaklinacz spojrzał na zdziwione twarze jego towarzyszy.
- No co?! Przecież powiedziałem, że mało zamówię!
- Młody nie tylko zęby i łuski ma smocze, ale i żołądek, ponadto teraz rośnie więc musi jeść trochę więcej niż normalnie. – wyjaśniło ostrze które niegdyś widziało obiad rodziny Drakkano. Tamten posiłek zobrazował mieczowi powiedzenie „ Smoczy apetyt”.

Kiedy z kuchni dobiegały tupoty nóg i krzyki kucharzy którzy prawdopodobnie smażyli jajecznice równocześnie na 8 patelniach młody Vincent Drakkano zwrócił się z dość poważną miną do Kenninga
- Nie tak łatwo zmienić czyjąś twarz przy pomocy magii, by zachować cała mimikę twarzy, wszystkie jej ruchy należy użyć bardzo skomplikowanej iluzji, lub transmutacji na przynajmniej średnim poziomie mocy. Ja nie znam się na zaklęciach transmutujących, a iluzja takiego poziomu jest po za moim zasięgiem, więc niestety tu nie mogę się przydać – zakończył zwieszając smutno głowę rudzielec, po chwili jednak się ożywił.
- Za to sobowtór to nie problem! – na potwierdzenie swoich słów zamachał szybko rękoma i wysyczał coś niczym gigantyczny jaszczur. Jego dłonie skrzyły się od magii, a na stole przed nim pojawił się miniaturowy Romualdo.
- To bardzo prosta iluzja! Tylko problemem jest to że nie wydaje ona żadnych dźwięków i jest bardzo nierzeczywista, nie może trzymać przedmiotów czy otwierać drzwi.... – Zaklinacz tłumaczył żywo gestykulując a mały poeta chodził po stole jak gdyby zwiedzał muzeum.
- Jednak do odwrócenia uwagi może być idealny! Wystarczy przecież, że go zobaczą! Nie muszą z nim rozmawiać! Jak byśmy zorganizowali drugi powóz i posłali go do jakiejś bramy to zapewne pogonili by za tym wozem! To dobry pomysł prawda!? – zapytał entuzjastycznie ogółu zgromadzonych przy stole, z oczami niczym mały szczeniak proszący o pochwałę.
W tym czasie tez z kuchni wyłoniło się czterech służących którzy nieśli dodatkowy stolik, ten drewniany blat umieszczony został obok Vincenta. Mężczyźni wrócili do kuchni by zabrać z niej ogromną tacę z jajecznicą, której ilość mogła by wyżywić wielodzietną rodzinę. Jeden niósł koszyk wypełniony pieczywem, a kolejny dwa potężne dzbany, jeden wypełniony mlekiem drugi zaś sokiem, pochód zamykała kobieta z półmiskiem zawalonym różnorakimi warzywami. Drakkano wyszczerzył swe kły i zasiadł przy podstawionym specjalnie dla niego stole. Bez zbędnych ceregieli zabrał się do jedzenia, tego olbrzymiego posiłku. Smocze kły rozrywały chleb bez większych problemów a szklanica napojów jedna za drugą znikała w żołądku młodego chłopaka. Mimo jego usilnych starań jednak mówienie z taką ilością pożywienia w ustach było niewykonalne, co wykorzystało ostrze chłopaka.
- Młody weź no pogoń tego lenia Psikusa bo chce coś powiedzieć naszym towarzyszą! No ruszaj się!- swym dumnym władczym głosem powiedziało ostrze.
Vincent odstawił trzymaną w swej prawicy szklankę i zdjął kapelusz pod którym leżał śpiący chowaniec. Chłopak pogłaskał swego podopiecznego po głowie i z pełnymi ustami powiedział.
- Whsthawhaj mhecz che pohebhuje.- wypowiedź ta poparta była argumentami w postaci wylatujących kawałków jajka z usta młodziana. Smoczek jednak otworzył leniwie jedno oko i przeciągnął się mierzwiąc włosy zaklinacza jeszcze bardziej. Zwierzak machnął kilka razy swymi błoniastymi skrzydłami poczym poderwał się do góry i poszybował do rękojeści miecza. Vincent w tym czasie odpiął bron od pasa i wrócił do jedzenia.
- No już leniwa gadzino podnieś mnie! – wydał rozkaz miecz kiedy psikus wylądował koło niego. Psikus ziewając złapał rękojeść miecza w swoje małe pazurzaste łapki i z niemałym trudem wzbił się z nim w powietrze. Ostrze kiwało się ostrzem w dół to w lewo to w prawo, marudząc przy tym głośno.
- Jak byś tyle nie spał gadzie jeden to byś wyrobił sobie jakieś mięśnie w tych mikrych skrzydełkach! Uważaj jak lecisz bo komuś grzywkę przytniesz! Na lewo, na lewo!!
Pseudosmok zmrużył ślepia i telepatycznie zwrócił się do swojego właściciela.
- On sssstrassssznie marudzi... Mogę go zrzucić? – syczący głos pojawił się w myślach zajadającego się Vincenta a ten odpowiedział tą samą metoda nie przerywając posiłku.
- Nie, lepiej nie. Potem będzie marudził jeszcze bardziej, zanieś go po prostu na ich stół i tyle.
Psikus niechętnie bo niechętnie, ale miecz na stół zaniósł i położył go na środku blatu, po czym przysiadł obok i zaczął podjadać z talerzy zebranych tu osób.

Ostrze gdyby mogło zapewne zasiadło by teraz dostojnie na krześle i zaczęło swoją przemowę. Jednak ponieważ mieczowi ciężko jest siadać po prostu leżał na środku stołu, acz leżał bardzo dostojnie! Metaliczny głos zwrócił się do zebranej przy stole drużyny, pełen wyniosłości i dumy.
- Jako nielichy strateg postanowiłem udzielić wam kilku moich zacnych i jakże pomocnych rad. – tutaj miecz zrobił przerwę dla tych którzy chcieliby nagrodzić jego wspaniałomyślność brawami czy jękami zachwytu.
- A więc wasz plan do najgorszych nie należy, fałszywa przynęta to fortel używany od dawien dawna. Jednak nie bierzecie pod uwagę jednego, wasz przeciwnik czyli kobieta o płomienno rudych włosach na pewno nie należy do głupich. Jestem pewny, że spodziewa się po was fortelu! Jednak przede wszystkim spodziewać się będzie właśnie was! Chcecie przebrać tego zniewieściałego poetę, jednak nie pomyśleliście o własnych przebraniach! – gdyby miecz mógł, pokiwałby teraz zapewnię głową, ale że głowy nie posiadał po prostu mówił dalej. – Przecież ta kobieta was widziała! A ponadto większość z was jest osobistościami dość charakterystycznymi, Pan Hibbo, młody Vincent, i mały Cypio, żeby rozpoznać ich w tłumie nie potrzeba naprawdę sokolego wzroku.- „Co najwyżej żeby dojrzeć gnoma i niziołka pośród kolan przechodniów”- dodało ostrze w myślach.- A ponadto chcecie wysłać ich wszystkich przez ta samą bramę, to wiele ryzykowne posunięcie! Pamiętajcie że czasem ochrona skarbu polega też na ukryciu jego obrońców. – dumny z tej wyszukanej metafory miecz kontynuował.- Moim zdaniem wszyscy powinniście jakoś się przebrać, a jeden z wyżej wymienionej trójki niech ruszy razem z Panem Gaspaciem w stronę innej bramy. Dzięki temu wywołacie mniej zamieszania, a Gacio będzie miał przynajmniej jakiegoś ochroniarza.- tym miecz zakończył swoją wypowiedź pełną jakże cennych rad.
- Macie jeszcze jakieś pytania, mam dziś dobry humor więc chętnie podzielę się z wami moją mądrością!- dodał jeszcze po chwili miecz.

Vincent natomiast kończył już swój ogromny posiłek, który znikał w zastraszającym tempie ze stołu. Z zadowolonym wyrazem twarzy zaklinacz odstawił szklankę na stół i odsunął puste naczynie po jajecznicy.
- No podjadłem trochę to możemy ruszać!- krzyknął do wszystkich wesołym pełnym energii głosem.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 12-11-2010 o 17:20.
Ajas jest offline  
Stary 13-11-2010, 00:29   #42
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Przechadzka po mieście było to czego zapewne gnomy nie lubiły najbardziej. Ten zacny ród na pewno miał żyłkę do interesów i w świecie kupieckim często reprezentował mniej obyte i wyrafinowane krasnoludy, jak i w drugą stronę, nie przepadające za podziemiami elfy. Toteż gwar, cywilizacja czy też społeczności nie odstraszały małych kuzynów brodatego ludu. Ba! Często najlepszymi rzemieślnikami i motorem napędowym technologi były właśnie gnomy. Jednak zwykle to gnom stał za kramem, a nie musiał przepychać się miedzy tłumami dużych ludzi. Gdyby nie blachy okrywające żołnierza zapewne liczba kuksańców zmogła by Hibba, a skóra zmieniła by kolor na fioletowy od licznych siniaków. Mało kto zważał na niziutkie osoby. Ach, gdyby mieć własnego słonia czy ogra który by służył za wierzchowca i taran tłumów zarazem. A gdyby tak tego z kanałów udomowić... za kawałek szarlotki na pewno się zgodzi.

Przemyślenia małego, a zarazem pancernego ludka przerwał kapłan, druid lub inny popapraniec ubrany w szare szaty i trzymającego kostur podróżnika, berło przywódcy sekty lub po prostu zwykły kij. I trafił on w sam czuły punkt mikrusa. Przecie on był wiecznym poszukiwaczem. Jeszcze do niedawna szczycił się swą misją znalezienia zaginionego i niedoścignionego horyzontu jak i tajemniczo zagubionych ciastek kremowych ciotki wujka dziadka mistrza swego - z powodu dość bardzo przedawnionego terminu gnom uznał, że sami bogowie porwali ciastka by zrobić na złość wszystkim istotom na ziemi i zapewne dobrzy przedstawiciele niebieskiego panteonu wytoczyli armie swe złociste by odbić dzieło kulinarne jakim były te ciastka. Teraz jednak uzyskał nowy cel swych poszukiwań.

- Macie racje nieznajomy przywódco kultu religijnego którego niestety nie spotkałem w swym niekrótkim życiu, a który kusi swymi walorami by odwiedzić waszą Ukrytą Dolinę gdzie zapewne mnisi trenują spokój ducha. Nie teraz mi to jednak dane. Bywaj.
I odszedł kawałek. Smutny swymi poszukiwaniami już miał wrócić do karczmy gdy nagle... nie, nie zobaczył jej, ale stało się coś równie ciekawego. Kot zaskrzeczał w sobie znanym języku i podskoczył radośnie na głowie poszukiwacza i łypnął okiem na śledzącego ich człowieka. Niestety widzieć tego maluch nie zdołał, toteż ściągnął Kota z głowy i spojrzał mu w oczy.
- Kelo, kelo! - zaskrzeczał Kot znowu i łypnął podejrzliwie na assasyna. Ropucha nie wciemię bita, wie kiedy bocian biały jak śnieg skrada się na nogach czerwonych od płaziej krwi.
- Co? Tamten człowiek?
- Kelo!
- No tak! Jesteś Kocie genialny. Że też wcześniej o tym nie pomyślałem. - rzekł gnom i usadowił dumnego płaza na głowie. Pierś ropuchy powiększyła się dwukrotnie będąc zadowolona z spełnionego obowiązku - biel, ta gracja... On musi być tak jak ona potomkiem anielskim! - i w tym momencie żaba prawą łapką plasła w swe czoło. Zrezygnowana zamilkła.

Gnom prędziutko podszedł do śledzącego go człowieka. Ten starał się szybko wycofać, jednak napór ludzi i nie mała prędkość gnoma mu do tego nie pozwoliły.

- Witaj człowieku ubrany w szaty czyste niczym pióra anielskie. Wydajesz mi się kimś kto zapewne będzie wiedział gdzie ja Hibbo Ronald Armando Belbio Ilve Asmoden Bolinos Imbrochlap Brudek Wypraniec Akattar powinienem szukać istoty tak uroczej i pięknej, że właśnie z niebiosami mi kojarzoną, choć z pozoru jak gnomica wyglądała, to zapewne duszę boską posiada, a skoro i Ty ubiór swój z cnotą i czystością uosabiasz to zapewne jest twą przyjaciólką, towarzyszką lub istotą pokrewną. - rzekł maluch pewnym głosem z nutką radości i nadziei.
Mężczyzna próbujący wciąż dyskretnie się ulotnić przed zbliżającym się gnomem, zatrzymał się. Rozejrzał się nerwowo i rzekł.- Eeee... możesz podać więcej szczegółów? Sporo aniolic łazi po Evertown.
Maluch wziął głęboki oddech, rozmarzył się niczym małe dziecko widzące pączka i rzekł głosem przypominającym Romualdo gdy ten mówił o swej kobiecie:
- Anielska ma gnomica wyglądała pięknie niczym ze snów, o głosie jakoby żabcia w czasie godów, ustach słodkich jak buraczki, nosie kształtnym niczym pyry złociste i włosach gęstych niczym gąszcz między no... - włosach bardzo gęstych. Ideał estetyki. Nie to co te chude jak patyczaki elfki co twarz niczym szkielety wychudzone mają. Nie to co te ludzkie niewiasty co tyłki i piersi tworzą z talią kształt klepsydry. Nie to co krasnoludzce które co czwarta ma Helga na imię i iście POTĘŻNĄ urodę prezentują. Inne rasy nie wiedzą co to piękno. Nie czują tego smaku. Ech... gdyby ją spotkał choć jeszcze jeden, jedyny raz. Wczoraj na rynku wpadła na mnie i skradła mi pocałunek tak namiętnie, że miłość na pewno nas połączyła.
- Tylko pocałunek skradła...a nie zostawiła czegoś przypadkiem? - spytał mężczyzna w bieli.
- A tak! Coś naprawdę cennego. Coś co zmusiło by armie najwieksze do oblegania twierdz nie zdobytych niczym Troici na ziemiach zamorskich i do śmierci tysiąca żołnierzy na polach chwały i glorii. Ziarno miłości które zakiełkuje i połączy nas swymi pnączami na wszelakie czasy i po wieczność. Ale i co ś jeszcze innego. Niedobrego. Złego. Trawiącego mą duszę. Niedosyt jej obecności niczym głód starego pijaka bez grosza od środka niszczący. Usycham z każdą sekundą gdy na oczy jej nie widze. Tak, zostawiła i słodycz i gorycz. - dodał poetycko.
- To może poszukaj jej w dzielnicy rozkoszy? - spytał retorycznie człek.
- Każda dzielnica w której ona się znajduje musi być dzielnicą rozkoszy - gnom nie załapał na początku, że nie o taką dzielnicę i nie o taką rozkosz mu chodzi - Nie wiecie czasem potomku planeterów i assimarów gdzie owa dzielnica się znajduje?
- Tam. - wskazał usłużnie mężczyzna, uśmiechając się złośliwie.- Polecam szczególnie Różowy Domek. Powiedz że Seraf cię przysłał.
Uśmiech gnoma przyćmił nawet jego nieludzką facjate i prawie że oślepił przechodzących mieszczan - Dziekować Ci istoto planarna bogom służąca. wiedziałem, że choć skrzydeł Ci nie dano, wielkim sercem się odznaczać. Bywaj zdrów i niech los będzie Ci przyjazny
I gnom odszedł szukając swego szczęścia.
Różowy domek... nazwa pasowała, bowiem za każdym razem gdy Hibbo pytał przechodniów gdzie jest ów domek, ci różowieli na twarzy. Ale koniec końców dotarł do owego miejsca...różowego jedynie z nazwy.
Na miejscu napotkał ubraną wyzywająco panią w ciasnej czerwonej kiecce.


- Jestem Bertie... witaj w Różowym domku, gdzie spełnimy wszystkie twe marzenia, za odpowiednią cenę. - rzekła na powitanie.
Gnom łypnął na nią zadowolony. Wszystkie marzenia? to zapewne będzie wiedziała gdzie jest jego janioł.
- Witaj Bertie z Różowego domku. Jestem Hibbo Ronald Armando Belbio Ilve Asmoden Bolinos Imbrochlap Brudek Wypraniec Akattar i przysyła mnie potomek potężnego Serafina Serafem po ojcu zwany, miałem rzec, że on mnie przysyła, gdyż szukam pewnej gnomki niczym anielica wglądającej.
-Tak...był tu przed tobą. Zaraz ci jakąś znajdziemy.- rzekła Bertie i krzyknęła. -Tabbie..to ten fra...klient. Zajmij się nim.
Do Hibbo odezwała się kobietka z jego rasy, o długich miodowych włosach i ubrana w skąpą różową kieckę.- Witaj przystojniaku, jestem Tabbie i zabiorę cię do niebios.


- Piękna dziewojo, niestety mimo twej urody nie jesteś tą której szukam. Moja anielica miała krótsze włosy choć koloru podobnego, a pierś...- Gnom spojrzał wprost przed siebie. Natura obdarzała Tabbie dość wysokim wzrostem jak na gnomy i akurat idealnym by wzrok żołnierza znalazł się na wprost z... drugim darem od natury - chmm... niebo niebem, ale tak wspaniałego to ona nie miała...- nagle potrząsnął energicznie głową - jednakże to ona skradła mis erce i to jej szukam. Jesteś w stanie pomóc mi o Tabbie z Różowego Domku Posiadaczko piersi cudowniejszej od anioła?
- Och jestem... -Tabbie podeszła do Hibbo i chwyciła go poniżej solidnego napierśnika. Paluszki Tabbie zajęły się szczególnie wrażliwym fragmentem ciała gnoma. A choć mimo, że ów fragment był ukryty w solidnych spodniach, to jednak i tak zręczna rączka Tabbie sprawiała wiele przyjemności Hibbo...przyjemności o których nie miał pojęcia. Żaba to zauważyła i wydała z siebie ostrzegawczy rechot.
A Tabbie mrucząc jak kotka dodała.- Może pójdziemy na pięterko i pokażę ci wrota raju?
- E... no... a... a zresztą. Czemu nie? Istoty niebieskie w końcu są długo wieczne... - rzekł już do siebie po cichu i z maślanymi oczami pokiwał wesoło głową. Kotu to się nie podobało. Bardzo. Zaskrzeczał oburzony ale widząc brak reakcji swego pana zrezygnował.
Tabbie chwyciła dłoń Hibbo i zaprowadziła na pięterko, pod drodze, przypadkiem podciągając spódnicę i odsłaniając kształtne pośladki i całą kobiecą anatomię, bo majteczek nie nosiła.
Maluch niczym posłuszny golem ruszył za nią. Cieżki pancerz w tej chwili zdawał się na tyle lekki by ie rzeszkadzać w radosnej wspinaczce po schodach, ale na tyle ciezki by chcieć go zdjac jak najszybciej. I do tego uwierał mocno, tam gdzie nie powinien. Widok tylko sprawił troszkę wiecej bólu i zwiększył chęci rozebrania się.
Znaleźli się w pokoiku, gdzie Tabbie usiadała na wielkim łóżku majtając wesoło nóżkami. - No to.. Hibbo, tak? Chyba nie potrzebujesz tyle ubrania? Może więc zdejmiesz zbroję i resztę...chociaż z resztą to ci mogę pomóc.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NzFOb-C-yAA[/MEDIA]

Klamra za klamrą puszczały pod naciskiem placów gnoma. Nigdy w boju nikt nie zdołał zedrzeć zniego pancerza. Ta dziewczyna zrobiła to lepiej i szybciej niźi odciał wyposażony w otwieracze do konserw. Mithrilowy pancerz upadł na ziemię z głuchym brzdęknięciem. Po chwili kolcza koszulka zsuneła się z chrzęstem. Ostatnią obroną było ubranie które jednak też się poddało przy pomocy delikatnych i zręcznych paluszkó gnomki. Gnom ukazał swą muskularną klatę, ponad przeciętną nawet dla swych rodaków. Inny arsenał stał jednak w gotowości.
- Olalalala...jaki wielki mieczyk masz mój chłopczyku.- rzekła Tabbie, gdy już gnom pozbył się oręża. Powoli rozwiązała sznurowania u swej suknie odsłaniając dwa melony swych piersi. Uśmiechnęła się lekko.- Masz ochotę dotknąć... nie krępuj się.
Hibbo zbliżył się do niej i pocałował delikatnie w szyję. Niczym wampir wgryzajacy się w aortę dziewicy wyglądać musiał jak coraz bardziej zachłannie całował, ssał i lizał nagą skóę Tabbie schodząc powoli coraz nizej by w końcu dotknąć swym najsilniejszym mięśniem sutków ladacznicy. Wtedy niczym małe niemowle począł obdarzać jej pierś pocałunkami, ssając lekko i podgryzajć je delikatnie.
- Milutko... -mruknęła Tabbi poddając się pieszczotom gnoma. I stópka delikatnie trącając gnomi "taran" z lubieżnym uśmieszkiem. Paluszki jej stopy wodziły po najwrażliwszej części Hibbo, a ona sama mruczała niczym kotka pozwalając gnomowi na jego kaprysy.- A myślałam, że nie miałeś do czynienia z kobietą.
- Wiele rzeczy o mnie nie wiesz - rzekł maluch a świadomość przyćmiona podnieceniem nie działała jak należy. Chwycił ją mocniej w pasie i pewnym ruchem przyciągnął dziewczynę do siebie. Równocześnie stanął... na palcach by ustami swymi dosięgnąć delikatnych warg Tabbie. Naprł na nią delikatnie by zmusić ją by się położyła na łóżku. W końcu nie mieli tańczyć.
Tabbie pozwoliła mu się zdobyć, szeroko rozkładając nóżki... nie dbała od to, że Hibbo był zbyt niecierpliwy, by pozwolić jej się rozebrać. Na szczęście krój sukni jaką nosila pozwalała odsłaniać wszystkie ważne obszary bez jej zdejmowania. Pocałowała lubieżnie gnoma, po czym położyła się oplatając nóżkami swego kochanka...
Mały poszukiwacz przygód wszelakich jedną ręką podciągnął spódnicę swej branki by nie przeszkadzała w zabawach, zaś drugą sięgnął dłonią tam gdzie dżentelmen na pierwszej randce nie siega i delikatnie począł głaskać i masować łono dziewczyny. Nie był jednak żadnym Casaanową ni Gecciem żeby być obznajmionym z wykwintnymi sztukami miłosnymi to też nie trafił za pierwszym razem swym palcem tam gdzie powinien. Chciał połechtać łechtaczkę - no bo jak nazwa wskazuje do tego ona służy - lecz dopiero po małej pomocy Tabbie udało mu się ten cel osiągnąć. Jego nabrzmiały do czerwoności oręż zataczał lekkie kręgi w powietrzu gdy jego właściciel bawił się dość sporych rozmiarów zderzakami ladacznicy. Był w czwartym niebie. By trafić do piatego brakowało tylko różowych kajdanek i małego pejcza... Po chwili lekko zniecierpliwiony pomógł sobie ręką by trafić tam gdzie bogowie nakazywali.
Tabbie cierpliwie znosiła karesy gnoma, trochę niezgrabne, ale przyjemne. Od czasu do czasu chichotała, z czasem coraz głośniej jęcząc i dysząc.
Gnomka wygięła się w łuk, gdy ją Hibbo wreszcie zdobywał.Oplotła drapieżnie nóżkami swego kochanka, co by nie przyszło mu do głowy rejterować. Zbyt zajęty figlami, dopiero na czwarte.- Kelo.- Kota, zareagował odwracając głowę. I widząc Serafa, który właśnie zabierał jego odzienie i ekwipunek. Mężczyzna popatrzył na figlującą parkę i wydukał.- Wiesz...zabieram je do prania i...czyszczenia. Będziesz miał je z powrotem jak skończysz...Obiecuję.
Cóż...Hibbo był teraz w dość kłopotliwej sytuacji, golutki i uwięziony w wilgotnym i miękkim wnętrzu Tabbie, dodatkowo ściskany jej nogami.
- Aha, to dobrze... ej! Ale zbroja i torba jest czysta! możesz wciąć ubranie bo dawno nie prałem. Jak dobrze sobie przypomnę - wręcz zapomniał o tym kto pod nim leży - to ostatnim razem, jak kąpałem się w dżungli Culthu i spotkałem pewnego ciekawego gada...
- Eeee jasne... To ja może już pójdę prać? - rzekł nerwowym głosem mężczyzna zabierając rzeczy gnoma, wszystkie. Oj problemy ze słuchem mają chyba niebiańskie istotki.
Lecz to akurat nie było problemem Hibbo, bowiem zacisnąwszy mocniej nóżki gnomka wydyszała.- Mniej...gadania...więcej...ruchów bioderkaaami...-kończąc swą wypowiedź jękiem o raz krzykiem.- oooch...bierze mnie dzikusie!
Gnom wzruszył tylko ramionami i odwrócił się do Tabbie, po czym znówu spojrzał za odchodzącym aniołem i krzyknął - Tylko dobrze napierśnik wypoleruj co by rdza się nie pojawiła - po czym wócił do miłosnych igraszek
Dalsze figlowanie sprawiło, że drżąca i spocona Tabbie wiła się na łóżku, niczym kotka wydając z siebie bardzo pierwotne jęki. A Kot zasłonił łapkami ślepia, czy to przez wrodzoną skromności ropuszego rodu, czy też załamany niefrasobliwością swego pana. W końcu Tabbie wydała z siebie głośny jęk...oświadczając w ten sposób, że dotarła do niebios. A Hibbo dogonił ją tam chwilę później.
- Pff - Wydyszał ciężko, przetarł ręką pot z czoła i pocałował dziewczynę raz jeszcze w policzek, po czym legł obok niej w pościeli.
- Ufff... wspaniała jesteś...
- Za to mi płacą skarbie... - mruknęła Tabbie i rączką pogłaskała to co sprawiło jej tyle przyjemności.- Twój mały żołnierzyk, też jest niczego sobie.
- No, ale ja się zbierać chyba powoli powinienem. Nie wiesz gdzie Serafin zabrał moje rzeczy? Miałęm tam torbę, a tam... pewien prezent... dla Ciebie - rzekł gnom słodkim głosikiem
- Lubię skarby...może nawet dam ci coś w zamian.- na słowo "skarby" Tabbie się ożywiła. Hibbo zauważył brak ubrania i ekwipunku oraz niemal oskarżycielskie spojrzenie Kota.
Znalazł je po drugiej stronie drzwi...niewyprane ubranie i cały swój sprzęt. Z jednym wyjątkiem, brakowało kryształowego jaja.
Hibbo zdziwił się gdy po otwarciu plecaka zaraz na górze nie widniał ów przedmiot który chciał wyciągnąć. Czyżby magia plecaka przestała działać? A może w głębi serca nie chciał pozbywać się kryształu? Nie wzruszony niczym i wiecznie radosny maluch wyciągnął stalowy i lśniący gwizdek na łańcuszku.
- Co prawda chciałem Ci dać pewien kryształ w kształcie jaja, ale pewnie Serafin go poleruje miast mojej zbroi, ach Ci niebianionowi. Zawsze z głową w chmurach. Jak go spotkasz powiedz mu, żeby Ci dał. A teraz podaruję Ci pewien amulet w którym ponoć magia zawarta potężna jest. Kupiec od którego go nabyłem, mówił, że jak się zagwiżdże w niego będąc na skraju życia i śmierci to pojawi się dżin który uratuje strapioną duszę. Nigdy nie musiałem z niego korzystać to nie wiem czy magia się już nie ulotniła, wiesz, Ci magowi, wiecznie o czymś zapominają, ale wydaje mi się, że jest całkiem sprawny - rzekł i wręczył jej instrument
Tabbie założyła gwizdek na szyję i popchnęła Hibbo na łóżko, po klęknęła przed leżącym gnomem. Uśmiechnęła się lubieżnie.- Teraz ja ci coś dam...
I jej języczek zaczął tańczyć po udach gnoma, zataczając kręgi coraz bliższe najbardziej wrażliwej części ciała Hibbo. W końcu jej usteczka przyssały się do mieczyka gnoma, obejmując go i pieszcząc języczkiem.
Gnom zadowolony upadł na plecy w puch pościeli i oddał się rozkoszy. jego ręce delikatnie bładziły po plecach gnomki by po chwili wpelść się w jej gęste włosy i trzymać je u góry, co by nie przeszkadzały. Zamknął z rozkoszy oczy i wclae nie przejął się żabą, prawdopodobnie obrażoną za toą sytuację. No bo przecież Kot ma większe i ładniejsze usta, a takich rzeczy na pewno by nie zrobił.
Usta i języczek z Tabbie z wprawą godną takiej profesjonalistki doprowadzały Hibbo na skraj rozkoszy. Pod zamkniętymi oczkami obecne doznania mieszały się ze wspomnieniami z podobnych sytuacji...wśród nich królowała czerwonowłosa kobietka, raz elfka, raz półelfka raz, gnomka, raz krasnoludka. Nie była to Angelika...tego był pewien. Owa ognistowłosa osóbka była na końcu języka Hibbo, ale inny języczek nie pozwalał mu się dostatecznie skupić, by sobie przypomnieć. Wreszcie eksplozja wywołana nadmiarem wrażeń sprawiła, że Hibbo wydał z siebie jęk ekstazy i dysząc leżał na łóżku. Tabbie wstała i oblizawszy językiem usta, mruknęła.- No... to było miło, ale na ciebie już czas kochasiu.
Hibbo opadł na leże dysząc głęboko. Oparł się rękami o łużko i szepnął - To było słodkie... Masz rację. Obowiązki czekają. - wstał i podszedł do swych ubrań. Szybko przybrał to co łatwe było do przybrania, ale zbroja stanowiła gorszą sprawę - Pomożesz mi słodko?
-Jasne... czemu nie.- westchnęła Tabbie, wpierw doprowadzając do porządku swoją garderobę, co jednak poszło jej szybko. A potem zabrała się za pancerz kochanka.
Gdy cały rynsztunek znajdował się tam gdzie jego miejsce wraz z ropuchą na głowie, gnom wypiął się dumnie i spojrzał w dal nieokreśloną - służba kochana wzywa. Ale nie martw się, postaram się wócić w te strony i zdobyć dla Ciebie jakiś klejnot warty twej urody. Jakiem z rodu Akattar - rzekł po czym wrócił do swej normalnej postury i dodał - pozdórw Serafina i przypomnij mu o tym kryształowym jaju. Czas nagli, a szukać go zajmie pewnie mi sporo czasu. Bywaj - rzekł i na pożegnanie poałował ją tam, gdzie sięgał.
-No to pędź cny rycerzu.- zachichotała gnomka pocałowana w biust.

Gdy wrócił do karczmy gromadka już rozmawiała w najlepsze. Smokowaty zaklinacz właśnie skończył jeść i zadeklarował gotowość do wymarszu. Na te słowa maluch rzekł tylko skromne - Witam wszystkich dobrym, staroslavickim Dzień dobry - i chwycił pajdę chleba oraz kawałek mięsiwa. Ugryzł kęs po czym dodał z pełnymi ustami - Tesh gothowy tho pothróshy... - przełknął kawałek jedzenia - ale gdzie mam iść?
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 13-11-2010, 21:49   #43
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Poranek był dla Cypia niezwykle owocny i interesujący. Nowy nabytek drużyny, nowe nabytki Cypia, nowy plan i oczywiście nowy Romualdo - w wersji poranno-marudnej. Ale i tak wspaniały. Poza tym wszyscy DOCENIALI Cypia, co jeszcze bardziej poprawiało mu humor. Tajna broń... najlepszy ochroniarz... miotacz klejowy (nawet miał odpowiedni klej!). Kender puchł z dumy i nowym okiem spojrzał na Kenninga. Może i ma trochę rozczochrany i tłusty łeb, ale za to umie docenić najwaleczniejszego ochroniarza Romualda! Ha! Tym razem ani Drakkano, ani gadający miecz, ani nawet pseudosmok nie zrobiły na nim zbytniego wrażenia. Czuł, że dziś właśnie pierwsza część ich misji wejdzie w finalne stadium i nie mógł się już tego doczekać. Przecież za bramami miasta czaiła się PRZYGODA!

- Chhhholibka... - westchnął w końcu. - Cyli tak. My wsyscy psebieramy się za kogoś innego niż my i eskortujemy psebranego Romualda za bramę. Moze kobiety za męzcyzn się psebiorą, a męzsyzni za kobiety? Romualdo nie będzie cuł się samotny, a oni będą TACY zaskoceni! A ten... z tego powozu to ja bym herb zeskrobał, bo nas mogą zatsymać ze my nieherbowi z herbem jeździmy. No i jakiś prowiant na drogę tsa by kupić, prawda? - nieoczekiwanie błysnął rozsądkiem kender. - I bagaze gdzieś zapakować i prezenty na ślub, i kwiaty, i konie i dodatkowe kreacje i... - ... jednak szybko mu przeszło. Ponieważ jednak myślenie i planowanie nie szło mu najlepiej, postanowił napełnić sobie na drogę żołądek (jeszcze trochę miejsca mu zostało) oraz iść do wygódki.
 
Sayane jest offline  
Stary 14-11-2010, 14:03   #44
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tak to już się dzieje na tym świecie, że łódź o nazwie „Ambicja” prędzej czy później musi ugrzęznąć na mieliźnie o nazwie „Rzeczywistość”.
Krisnys szybko odpadła jako osoba do towarzyszenia Romulado. Pierwszym bowiem problemem, było to, że podczas całej narady jedyne co robiła, to przemieszczała się pomiędzy stolikiem a wygódką. Drugim zaś problemem, było to, że imprezowiczka miała ogólnie problemy z chodzeniem.
Koniec końców powierzono, jej zaszczytną rolę wypełniacza powozu, bowiem Gaspaccio miał robić za woźnicę. Szlachcic też stwierdził, że nie ma powodu, by on miał się przebierać, czy też by zamalowywać tarcze herbowe. Wszak... mieli przyciągnąć jak najwięcej uwagi, prawda?
Na Kenninga spadła odpowiedzialność za trójkę wierzchowców podróżnych, swojego oraz obu kobiet, oraz czwartego... czystej krwi rumaka pracodawcy.

W kwestii przebrania, pojawiły się już kolejne problemy. Vincent, Cypio oraz Hibbo rzucali się w oczy. Co prawda niziołek dość szybko udowodnił, że potrafi zniknąć z oczu. Nadal jednak pozostała otwarta kwesti ukrywania się dwóch pozostałych najemników. Bowiem owa parka nie była aż tak utalentowana w tej materii.
Oczywiście pewnym rozwiązaniem była w tym przypadku magia.
Tak wędrujący fałszywy Romualdo, którego od czasu do czasu tworzył Vincent, by narobić zamieszania na ulicach Evertown.

Wkrótce drużyny ruszyły, mniej lub bardziej przygotowane do misji. Gaspaccio, powoził karocę w której siedziała Krisnys próbująca pozbierać się do kupy po wczorajszej zabawie. Oj, chyba bardka za mocno przedobrzyła z „rozweselaczami”.Gaspaccio powoził z tą samą werwą co zawsze, przez co w jej żołądku się kotłowało.
Z tyłu wozu przyczepiona była skrzynia, za pomocą cudownego kleju, który „magicznie” przeniósł się z bagażu Drakano do torby Cypia.
Bogom niech będzie dzięki, że w końcu dotarli, przy której stróżował znany Gaccio osobnik o imieniu Kurtis.
Przy branie Gaspaccio zatrzymał się, by pogadać z strażnikami pilnującymi bramy prowadzącej poza mury miejskie. I wtedy...
Z zaułków wynurzyło się kilku mężczyzn różnych ras i profesji, pod przywództwem jaskrawo ubranego osobnika, uzbrojonego w wielki miecz.


Który, według Gaspaccia, musiał być lekiem na jakieś kompleksy.
Ów człek zawołał donośnym głosem.- Hola mości Gaspaccio... Mamy podejrzenia, iż wieziesz panie kogoś wbrew jego woli. I prawo po swej stronie, by przeszukać twój pojazd.
-Prawo przewagi liczebnej, jak przypuszczam?-
zakpił szlachcic, podniósł dłonie do góry.- Zapewniam, nie mam nic do ukrycia. Sprawdzajcie do woli.

Ale był to drobiazg... ważniejsze było to co się działo, przy drugiej bramie miejskiej, którą Kenning pokonał po opłaceniu myta za każdego prowadzonego konia. Doświadczony awanturnik nie przejął się opłatą, ani strażnikami. Bardziej martwiło go to, że w okolicy bramy, przyczaiło się kilku najemników, z których najbardziej wyróżniał się krasnoludzki wojownik w pełnym rynsztunku.


Widocznie Angelika nie w pełni ufała swemu „agentowi” w drużynie Gaccia. Lub też obstawiła wszelkie bramy wjazdowe...ot, na wszelki wypadek.

Katrina zaś prowadziła, nerwowo przemierzającego drogę Romualda, przebranego za kobietę.
Sama też, dzięki magicznej czapce zmieniła wygląd, na bardziej kuszący.


Długie blond włosy, twarzyczka anioła, dekolt jednocześnie skromny jak i przyciągający wzrok. Romualdo bowiem jako kobieta, prezentował się... nieźle. Nawet Katrina musiała to przyznać.
I wiedziała, że strażnicy będą zaczepiać dwie ładne kobiety. Dlatego musiała wyglądać olśniewająco, by to jej tyłek szczypano ukradkiem i by na nią skierowane były spojrzenia strażników. Lepiej bowiem, żeby się nie wydała prawdziwa płeć Romualda. Cóż...czasem trzeba się poświęcić. Pewnie jakoś te niewygody dziewczyna odbije sobie na pracodawcy.

Gdzieś z tyłu eskortowało dziewczyny, dwóch tajnych agentów...dwóch, bo Cypio zniknął jak kamfora. Niziołek znał się bowiem na skradaniu, a i lepiej się pilnowało Romualda z dachu domu nieprawdaż?
„Tajni agenci” Vincent i Hibbo niestety, byli bardzo widoczni. Żadne ciuszki nie wydawały się możliwości zamaskowania oryginalności ich wyglądu.

Tymczasem Romualdo szedł, prowadzony przez blond-Katrinę, z walącym sercem i na trzęsących się nogach. Osłaniał twarz woalką, trzymając dłoń dziewczyny w swojej dłoni i ściskając ją mocno. Był jak małe dziecko, prowadzone przez matkę. W dodatku przestraszone dziecko. Nagle stanął, zaciskając mocno dłoń swą na dłoni dziewczyny. Niemal boleśnie. Z trudem wyjąkał.- Ja ja ja... nie...nie.. mooo...mogę...Ja nie mogę.
Na obliczu Romualda wykwitła nienaturalna bladości, usta mu drżały, oczy spoglądały na bramę miejską wytrzeszczone. Poeta stał sztywno i nieruchomo niczym woskowa figura, porażony silnym innym atakiem tremy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-11-2010 o 14:11.
abishai jest offline  
Stary 16-11-2010, 21:14   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pogadali, pogadali i do dzieła się zabrali...
Kenning, który nie czuł potrzeby przebierania się, wyruszył jako pierwszy. Nie do końca sam. Czuł się niemal jak drobny handlarz żywym towarem. Czworonożnym żywym towarem, a dokładniej końmi, bowiem prócz własnego zabrał jeszcze wierzchowce Krisnis i Katriny, tudzież rumaka należącego do Gaccio.

Dojazd do bramy nie sprawił mu żadnej trudności.
Konie, jak przystało na wierzchowce doświadczonych poszukiwaczy przygód, spisywały się dobrze, nie okazywały żadnych humorów, nie grymasiły. Nawet rasowy ogier, własność Gaccia, dał się spokojnie prowadzić.
Jedynym mniej optymistycznym elementem podróży przez miasto było zauważenie kilku osiłków, czających się po bramach i zaułkach w okolicach bramy miejskiej. A że były to chłopy dobrze zbrojne, łatwo było się domyślić, iż nie są to jacyś miejscy opryszkowie, tylko fragment owego oddziału najemników, o wynajęciu którego wspominała wcześniej Angelika. Wniosków było parę... Kobieta była uparta i zdecydowana. Nie pozostawiała nic przypadkowi. Jeśli nawet poeta zniknie z miasta, to kłopoty się nie skończą, bo Angelika nie odpusci, i prędzej sama stanie na czele pościgu, niż pozwoi swemu wybranemu wymknąć się z jej rączek.
Innymi słowy - będzie ciekawie, co nawet Kenningowi odpowiadało. Życie bez przygód i niespodzianek byłoby bardzo nudne...

Przejazd przez bramę to był drobiazg. Strażnicy byli zainteresowani nie osobą Kenninga, a tylko i wyłącznie ilością prowadzonych koni, w dodatku tylko i wyłącznie ze względu na myto, które Kenning zapłacił bez mrugnięcia okiem.
Oczywiście gdyby był byle kupczykiem, to z pewnością miałby krytyczne uwagi, i to w dużej ilości. Nikt by nie uwierzył, że jakiś niezbyt zasobny w gotówkę szaraczek jest zadowolony z tego, ze przejeżdżając przez zwykłą bramę musi uiszczać jakiekolwiek opłaty. Ale Kenning nie udawał byle kupca. Stać go było na to, by z góry i obojętnie spojrzeć na strażnika. W końcu to nie on płacił za całą zabawę.
Nie mówiąc o tym, że osiem lynksów to nie był aż taki majątek...

Niedaleko bramy znajdowała się drewniana budowla, tak charakterystyczna dla większości miast. Pod dość obszernym zadaszeniem znajdowało się miejsce dla wszelkiej maści spóźnialskich, którzy mieli pecha i nie zdążyli się schronić wewnątrz miejskich murów przed zamknięciem bram.
Jak dla potrzeb Kenninga miejsce wystarczające na to, by przez jakiś czas zostawić nadwyżkę wierzchowców i zbliżyć się nieco do bramy, by móc - w razie konieczności - wspomóc towarzyszy w przeprowadzeniu przez bramę głównej postaci całej akcji.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-11-2010, 15:26   #46
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina spojrzała ostatni raz w lustro oceniając efekt swojego przebrania. “No może być słodka blondyneczka o niewinnym spojrzeniu i twarzy aniołka zawsze działa na facetów. Jeszcze od czasu do czasu poudaję bezradność, po trzepoczę rzęsami i jakoś może mi się uda odwrócić uwagę od Romualdo. Nawet nie chcę sobie wyobrazić co będzie jak któryś ze strażników podszczypie go w bramie w pośladek.” Oglądała się w lustrze zastanawiając jaką minę na jej widok zrobiłby Gaccio, czy też by się do niej tak kleił, czy w tym wcieleniu też by nie mógł oderwać od niej rąk. “Ech... a czy to ma jakieś znaczenie... facet to facet, nie mam się nad czym głowić. Lepiej skupię się na planowaniu jak uniknąć kłopotów przemycając Romualdo za bramy miasta.” Nie spodziewała się, że kłopoty zaczną się na dużo wcześniej niż brama i strażnicy. Wszystko wydawało się dopracowane i dopięte na ostatnią haftkę w sukni Romualdo. Nie spodziewała się jednak, że mimo to poeta zacznie wpadać w panikę. Czuła jak coraz mocniej zaciska swoją dłoń na jej dłoni, czuła jej drżenie i czuła jak z coraz większym wysiłkiem musi go za sobą ciągnąć. Był jak dziecko, ale za duże dziecko, nie dałaby mu rady gdyby się zaparł. Poza tym gdy zaczną się szarpać zwrócą na siebie uwagę, ale nie tak jakby chciała i raczej im to zaszkodzi niż pomoże. Katrina szła pewnie starając się przekazać poecie dotykiem, że wszystko jest ok, że po prostu muszą przez to przebrnąć. Jednak czuła że wymyka on się z jej "rąk", że jego panika bierze górę nad rozsądkiem i pewnością, że uda im się to co zaplanowali. Starała się uściskiem przekazać mu, że wszystko będzie dobrze, że dadzą radę, ale słysząc jego słowa: - Ja ja ja... nie...nie.. mooo...mogę...Ja nie mogę. Wiedziała, że nic to nie pomoże. Nachyliła się więc w stronę poety i wyszeptała niby konspiracyjnym szeptem wprost do jego ucha: - Muuuuuuuuuuuusisz... Ruda na horyzoncie. Idzie prosto na nas. Jak zawrócimy wpadniesz wprost w jej ramiona. Nie ma wyjścia - przemy do przodu. Chyba, ze chcesz ślubu ale nie z tą panną młodą co planowaliśmy? - po czym pociągnęła opierającego się mężczyznę w stronę bramy.

Odwrócił się szukając spojrzeniem owe rudej zarazy, ale jakoś jej nie wypatrzył. Zaś targająca go Katrina sprawiła że poeta poleciał do przodu i próbując złapać równowagę...machał ręką w panice. Po czym się potknął i przewrócił, przyciągając uwagę straży i nie tylko...do obu “kobiet”.

- O matko!!!! Zemdlała! Zemdlała! Tak, źle znosi zapachy miasta. Musimy ją łono natury jak najszybciej zabrać, bo jeszcze ataku waporów dostanie! - Zaczęła wykrzykiwać Katrina. Pochylając się nad Romualdem tak aby zasłonić go przed okiem strażników a im zademonstrować swoją kształtną pupę w całej okazałości. Dłonią zaś kiwała na ich “ochroniarzy” aby jak najszybciej poderwali poetę i wywlekli przez bramę zanim zacznie znów się opierać.
Cóż strażnicy... przynajmniej dwójka z nich pospieszyli z pomocą dwóm damom w potrzebie.
A gramolący się na nogi Romualdo, machając rękami nerwowo. Przypadkiem zaczepił dłonią o biust dziewczyny. Zaczerwienił się i rzekł potulnym tonem. -Przepraszam.

Katrina zaczęła popychać go w kierunku bramy, - Idziemy szybko! Chłopaki z tobą pójdą ja coś muszę zaradzić na tych geeeeeeeeeeeentelmeńskich strażników - dodała z ironią. Po czym wepchnęła poetę w ramiona idących z tyłu pomocników a sama niby się potykając wpadła w ramiona nadbiegających strażników. - Moja siostra choruje od dzieciństwa na wapory i epilepsję! Musi jak najszybciej wyjść za bramę, bo te zapachy tu mogą sprawić, ze dostanie ataku! Och przepraszam - starała się niby wrócić do równowagi ocierając biustem o strażnika.
-Panienko...eee..-strażnicy chwycili wpadającą w ich ramiona Katrinę nie omieszkając pomacać tego i owego. Po czym ten bystrzejszy rzekł.- A dokąd to się z siostrzyczką wybieracie? Same?
- Nie same, tatulo dał nam ochronę - machnęła ręką do tyłu - Siostrzyczka świeżego powietrza potrzebuje, spaceru, chcemy pochodzić po tej pięknej łące przed miastem. Machnęła nogą i kawałek dalej znalazł się jej pantofelek. Podkasała spódnicę i zaczęła - Ojej bucik zgubiłam, nie widział go ktoś? - spytała trzepocząc rzęsami i robiąc minę skrzywdzonego dziewczęcia, a przed nosem strażników machając zgrabną kostką obleczoną w pończoszkę.

-Skoro bucik zgubiłaś to może..siostrzyczka pójdzie, a ty zatrzymasz się u nas. W stróżówce przy bramie?- zapytał jeden strażnik, a drugi kiwał z ochotą. Także i trzeci gapił się na Katrinę robiącą z siebie widowisko.. poirytowany tym, że musi tkwić na posterunku.
- Nie mogę! Tatko mi skórę wygarbują jak się dowiedzą, że z nią nie poszłam. Mój bucik... - chlipnęła w koszulę jednego ze stojących strażników. - Jesteście tacy spostrzegawczy, przecież ofermowatych strażników w tak ważnym miejscu by nie postawili. Znajdziecie go toć to bucik, nie da rady go nie znaleźć. No chyba, że mam sama... - udała że idzie do przodu i znów się potknęła.
Co mieli robić strażnicy, jak nie szukać owego feralnego bucika. Obaj podtrzymując na swych ramionach podskakującą na jednej nodze dziewczynę, zaczęli chodzić i się rozglądać. To że ich dłonie wylądowały na jej pupie, było tylko szczegółem. w końcu musieli ją jakoś trzymać, nieprawdaż?

Karirna opierała się z całej siły na mężczyznach, dając im do zrozumienia jaką dla niej podporę stanowili. Zerknęła w kierunku w którym wykopała pantofelek i wsadzając prawie palca jednemu z strażników w oko wydarła się - Oooooooooo tam jest! Widzę go widzę! Widzicie?!!!
-Widzimy widzimy.- mruknął ten który ledwo co uniknął straty owego oka. Pokuśtykali w tym kierunku, by biedna dziewuszka mogła pantofelek założyć.
Nachyliła się aby założyć pantofelek, prezentując przy tym swoje wdzięki eskortującym ją strażnikom. - Dziękuję wam! Dziękuję... mój tatko to ważna presona w tym mieści, zna waszego komendanta. Powiem mu, że chcieliście mnie u siebie w stróżówce przetrzymać to na pewno będzie zadowolony. - szczebiotała z entuzjazmem Katrina. - Ostatnio jak jeden ze strażników mi tak pomagał i tatko się wywiedzieli to od razu do kapitana popędził. Na drugi dzień poszłam podziękować sama temu strażnikowi, ale nie wiem czemu znaleźć go nie mogłam. A jego koledzy na mój widok uciekali. To pewnie z radości, pewnie dostał nagrodę. Mój tatko wyjątkowo jest opiekuńczy dla nas tak bardzo bardzo bardzo.... pewnie i wam podziękuję, pewnie i wy awansujecie, i inną prace otrzymacie czy cuś...
Strażnicy zbledli na te słowa i jeden przez drugiego zaczęli mówić nerwowym głosem.- Nie trzeba panienko, nie trzeba...My służymy miastu, nam pochwały i nagród nie trzeba. Zbytek łaski.
O dziwo...ich ręce szybko odlepiły się od pośladków Katriny, które przedtem miętolili z wyraźną lubością.

- To ja może z siostrą na ten spacerek pójdę, ale tędy będziemy wracać to jeszcze się spotkamy prawda? A może mi imiona swe zdradzicie, będę wiedziała o kogo pytać jakby tu kto inny stróżował - zaczęła trzepotać rzęsami.
-Eee....Nie..My wolimy zachować anonimowość... My skromni prości ludzie... Gdzie nam na salony bogaczy. ..My nagrody nie potrzebujemy.-odpowiadali na zmianę, pocąc się przy tym obficie.
- Oj... oj... oj... to jak ja was rozpoznam? Tacy jesteście przystojni, tacy geeeeeeeeeeeeentelmańscy, tacy pomocni... - trzepotała rzęsami coraz bardziej zaglądając im w twarze tak jakby chciała zapamiętać ich rysy.
Głupszy z nich rzekł.- Ale my rozpoznamy ciebie, to i... ugościmy i pokażemy, te no... przyjemności na sienniku.
Ale zaraz oberwał dłonią po głowie od swego towarzysza.- Przymknij się durnoto. Chcesz na nas kłopoty sprowadzić?

- Przyjemności?Jakie przyjemności? - podchwyciła z niewinną miną Katrina widząc jak mądrzejszy ze strażników się poci. - Chętnie je obejrzę i tatulowi potem opowiem, pewnie też je chętnie przyjdzie popodziwiać. To jak będę wracała to mi pokażecie dobrze? Zapamiętam wasze twarze to po nich was rozpoznam. A jak nie to popytam o te przyjemności co mi je proponujecie to pewnie ktoś mi was wskaże prawda? - trajkotała jak młódka, która ma nierówno pod sufitem, ale urodą nadrabia.
-Żadnego mówienia tatusiowi!- krzyknęli obaj strażnicy na raz, po czym jeden dodał.- Eeee...takie przyjemności lepiej zachować w sekrecie, przed tatusiem.
- Oj...oj..oj... kiedy ja wszystko tatulowi mówię. Raz jeden parobek w stajni... - zaczęła dziewczyna. Opowiadała jak ją parobek w jednym z boksów po obściskiwał, jak ona tatulowi się pochwaliła, że ma ładne “jabłuszka” według jego słów, jak rodzic zareagował z entuzjazmem. - … i tak mu potem tatko podziękowali, że słyszałam jak ten parobek z radości krzyczał na całą posiadłość! Mówię wam, wszyscy go słyszeli musiał go tatko solidnie wynagrodzić za te komplementa, bo bardzo ale to bardzo się cieszył.

Po tych słowach obaj strażnicy zbledli, a młodszy chyba nawet popuścił w spodnie. Starszy zaś wskazał na drzwi.- Może już pójdziecie, co?
- Kiedy tak milo się z wami rozmawia... - zatrzepotała rzęsami dziewczyna.
-Można by zaryzykować? Przelecieć ją i zwiać?- spytał młodszy, starszego strażnika.- I tak już wdepnęliśmy w niezłe gówno.
- A zapomniałam wam powiedzieć, ze tatko pewnie za chwile nadejdzie, on w sumie nas z oka nie spuszcza. Nawet gdy na spacer idziemy i mamy eskortę to on i tak za pięć dziesięć minut pojawia się tam gdzie my. Pewnie już zmierza w tę stronę. Sami możecie popatrzeć... taki szpakowaty mężczyzna. O stamtąd powinien nadejść - wyciągnęła paluch dzióbiąc młodszego mężczyznę w oko.

Obaj mężczyźni spojrzeli odruchowo w kierunku w którym wskazała, po czym jeden z nich rzekł.- Lepiej się pospiesz, bo siostrę zgubisz panienko.
-Oooo macie rację! To na razie! Pa... pa... pa... - zaczęła się oddalać machając do nich łapką - Ale tu wrócę... czekajcie na mnie chłopcy!
-Jasne jasne...będziemy.- rzekł w odpowiedzi młodszy strażnik, choć bez większego entuzjazmu.
Ruszyła pospiesznie przez bramę kręcąc przy tym kusząco bioderkami. Szła przed siebie już nie odwracając się do tyłu. Czuła jednak na sobie spojrzenia strażników. Przeszła przez bramę i zaczęła rozglądać się za współtowarzyszami.
Gdy przechodziła przez bramę, magia ukrywająca jej postać zawiodła na moment przyduszona przez ścianę rozproszenia magii, zakotwiczoną na stałe przez napis który jarzył się delikatnym światłem na ścianach bramy. Na moment Katrina stała się zgrabną i równie ładną ciemnowłosą dziewczyną, by po przejściu znów wrócić do postaci zalotnej blondynki. A widzącym to osobom japy otwarły się w geście całkowitego zaskoczenia. Niemniej Katrina przekroczyła bramę, a strażnikom jakoś nie kwapiło się do jej ścigania. Dość już im nerwów zszargała.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 17-11-2010 o 19:24. Powód: ech... byki :D
Vantro jest offline  
Stary 20-11-2010, 01:42   #47
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Poranek był dla Krisnys naprawdę koszmarny. Boląca głowa, straszne mdłości, ogólna słabość całego ciała, nadmierna wrażliwość na światło i dźwięki, i... szkoda czasu, by to wszystko wymieniać. Bardka czuła się wyjątkowo, wyjątkowo okropnie i tyle, niewiele również pamiętała z poprzedniej nocy, obiecując sobie (po raz kolejny), że to już naprawdę nigdy więcej.

Przewróciła się ociężale na łożu na bok, naciągając kołdrę na głowę. Nie dane jej jednak było spać do południa. Cholerne towarzystwo z cholerną służką, zdecydowało, że kąpiel dobrze jej zrobi. Służąca niemal więc ją zawlokła do wanny z wodą, dbając jednak o to, by Krisnys nie paradowała nago. Sprawnie owinęła ją kocem, podtrzymując po drodze telepiącą się z zimna, widać więc było, że miała już doświadczenie z podobnymi przypadkami. Pewnie wiele już panienek i paniczyków kończyło w podobny sposób po nocnych hulankach.



Ciepła woda była naprawdę przyjemna. Koiła tak wspaniale ból ciała i usypiała, dając uczucie wielkiego odprężenia w tych ciężkich chwilach, i choć jej umysł był jeszcze naprawdę niczym kałuża błota, powoli zaczynały do niej docierać pewne istotne fakty.

W nocy mocno figlowała zarówno z Gacciem, jak i z Katrin.

Przymknęła oczy, czując palącą suchość w gardle.

Nagie ciała, pocałunki, intymne pieszczoty. Cała trójka na przemian oddająca się cielesnym rozkoszom... Trafiło ją to prosto w - i tak już mocno nadwyrężony - żołądek, i niezwykle brzydko jej się odbiło. Niemal zwymiotowała do wanny, w ostatniej chwili jednak jej przeszło.

Zsunęła się nieświadomie z zamkniętymi oczami w wodę, mając w obecnej chwili wszystko i wszystkich gdzieś. Ogarnęło ją miłe, wewnętrzne uczucie spokoju i błogości...

Służka z krzykiem wyciągnęła ją spod powierzchni za włosy, a Krisnys prychając i klnąc na czym świat stoi, była nagle na nią wielce obrażona. W końcu jednak stan kompletnego zatrucia alkoholem oraz narkotykiem mijał, a Bardka zaczynała w miarę normalnie funkcjonować.

Później był powóz.

~

Katrina wraz z Gacciem zapakowali Krisnys w jakiś powóz, po czym udali się na bliżej nieokreśloną przejażdżkę. Bardce w chwii obecnej było to szczerze powiedziawszy wszystko jedno, byleby dano jej spokój, i było wygodnie. Gdy jednak wyżej wymieniona parka zaczęła na nowo oddawać się cielesnym uciechom, było tego trochę już jak dla Krisnys za dużo. Dzielnie jednak to zdzierżyła, mając na uwadze swój stan.

Hałaśliwy Niziołek przeszukiwał zdobyczny środek transportu, nic a nic nie mając sobie za stan w jakim znajdowała się Półelfka. Pojawiło się więc kilka siarczystych zdań, wypowiedzianych jednak dosyć cichym tonem, co zostało odgórnie zignorowane.

....

Straż przy bramie wzięła sobie jednak swoją profesję najwyraźniej do serca, postanawiając nie ignorować co bardziej istotnych wydarzeń przy bramie. Zbrojni zaczęli więc zadawać dosyć niewygodne pytania, i pakować nos w nie swoje sprawy. Dla skacowanej Bardki było tego jednak już stanowczo za dużo.


Zwłaszcza, że nie miała pojęcia, gdzie znajdował się jej drogocenny woreczek z "pomocnymi ziółkami".

- Co się kurna dzieje? - Szepnęła sama do siebie w powozie. Ton jej głosu jednak podniósł się zdecydowanie wyżej i wyżej, gdy zorientowała się, przed jakim problemem znalazła się trójka próbujących wydostać się z miasta osóbek.
- Co to do cholery ma znaczyć?! - Podniosła głos, mimo fatalnego stanu - Jakim prawem do cholery macie czelność nagabywać szlachciankę?.


Wystawiła głowę z okienka powozu.

- Co to ma wszystko znaczyć na wszystko co święte?? - Niemal ryknęła - Czy wy wiecie kim jestem?!. Jam jest Lady Krisaga Żelazna Tarcza z rodu Ognistowieżych!. Tych Ognistowieżych!!. Jakim prawem śmiecie zakłócać moją prywatność?. Gaccio do ciężkiej anielki gdzie moje prochy... znaczy się proszki, moja medycyna??. Dobrze wiesz, że bez niej będę miała nieprzyjemności!. Ponoć to spokojne miasto, cieszące się dobrą opinią!.

Nabrała głęboko dechu w płuca.

- Jestem pod opieką jaśnie Gaspaccio, biorąc udział w dyplomatycznych rozmowach dotyczących dalszej współpracy mego rodu z miastem, a wy panowie strażnicy nie macie nic innego do roboty, jak wścibsko pchać nochale w mój powóz??. Nikogo tu do stu diabłów w środku poza mną nie ma!. Czy może chcecie mi i pod kieckę zajrzeć??. Natychmiast macie podać swe nazwiska rodowe, cobym wiedziała, kto ma czelność tak naprzykrzać się Ognistowieżym!.

Jak blefować, to na całego...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 20-11-2010, 18:47   #48
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gdy wszystko zostało ustalone młody Drakkano otrzymał od ich pracodawcy trochę funduszy na znalezienie sobie odpowiedniego stroju. Łuski, pazury i kły nie należały do częstych atrybutów bywalców miasta, więc warto było je ukryć. Mimo to Vincent nie miał pomysłu jakie przebranie wybrać. Krzątając się po pokoju rozmawiał z mieczem leżącym na stoliku.

- Magiczne przebranie nie pomoże! Mówili że mają bramy z nałożoną na nie Antymagią!
- To już mówiłeś młody... – odpowiedział znudzony miecz.
- Na uważanie eliksirów zmieniających kolor włosów czy tez skóry mam za mało czasu... – ciągnął swój wywód Vinvent kopiąc w łóżko stojące w kącie. Zaklinacz nienawidził mieć pustki w głowie.
- To tez mówiłeś...
-Sztuczna broda nie zakryje łusek i pazurach na dłoni...
- To też...
- Nie mam pomysłu!!! – powiedział histerycznym głosem rudzielec i ciężko opadł na łóżko.
Miecz który bądź co bądź lubił młodego zamyślił się. Po chwili w metalowej klindze narodził się plan idealny.
- Dobra wstawaj Vinc, i idziemy na zakupy! Jestem mistrzem sztuki szpiegowskiej! Przebiorę Cię tak, że sam siebie nie poznasz. No ruchy, ruchy!

Ożywiony Zaklinacz złapał ostrze, przypiął je do pasa, po czym przywołał pseudosmoka na ramię. Gdy zbiegał po schodach miecz jak zawsze poganiał go i instruował...

~*~

- Weź jeszcze to i to. Hymm to też może się przydać, będziesz świetnie wyglądać! – ostrze z podekscytowaniem wskazywało Vincentowi kolejne części garderoby które chłopak brał w swoje szponiaste łapy.
- Przecież przebranie już mamy, po co nam to wszystko? – marudził rudzielec jak każdy młody chłopak na zakupach.
- Książę rodu Drakkano musi jakoś wyglądać chłopcze! Jeszcze mi za to podziękujesz!

~*~

Wszyscy byli już gotowi do drogi i czekali w swych przebraniach aż rudzielec wyjdzie w końcu ze swojego pokoju, gdyż przebierał się w nim od dobrych kilkunastu minut. W końcu drzwi otworzyły się głośno, a tupot stóp oznajmił, iż smokowaty zbliża się. Jednak na schodach pojawił się osobnik, który wyglądem nie przypominał Vincenta, w sumie przypominał bardziej chodzący koc niż człowieka.
Zaklinacz ubrany był w długą brązową szatę związaną w pasie sznurkiem. Kaptur opadał na jego twarz całkowicie ukrywając ją w swych odmętach. Rękawy były na tyle długie by ukryć szponiaste dłonie. Zaklinacz wyglądał jak zwykły mnich z wielkim plecakiem przytroczonym do pleców.


- Jestem gotowy! – oznajmił głośno i wesoło i powoli zszedł po schodach. Chodzenie w szacie musiał jeszcze trochę poćwiczyć.

~*~

Sytuacja przybierała zły obrót bowiem Romualdo złapała niezwykła trema. Vincent który szedł wraz z gnomem za poetą i jego towarzyszką zagryzł pod kapturem wargi nie wiedząc co robić. Katrina jednak stanęła na wysokości zadania i postanowiła zając się odwracaniem uwagi.
- Panie Hibbo niech pan przypilnuje żeby ona przeszła bez problemu za bramę. Ja zajmę się Panem Romualdem. - zwrócił się do drugiego „tajnego agenta” po czym ruszył do poety.
- Psss... Teraz jestem Aldolo. Dobrze dam sobie radę. - odrzekł konspiracyjnym szeptem

Przebrany za kobietę artysta stał sztywny niczym kołek. Przebranych za mnicha zaklinacz podszedł do niego i stając obok szepnął mu do ucha.
- To ja Vincent, musimy iść dalej
- Właśnie mazgaju ruszaj tyłek bo nigdy się nie ożenisz. Myślisz, że droga namiętności jest usłana różami? – mruknął gniewnie miecz ukryty pod szatą zakonnika.

Romualdo stał jednak sztywno nie wykonując żadnego ruchu, trema całkowicie go pożarła. Drakkano westchnął pod swym kapturem po czym chwycił artystę pod ramię. Smokowaty nie należał do osób które młodość spędziły przy książkach, on łaził po drzewach w ogrodach Enklawy, ścigał się z kuzynem i dużo ćwiczył, co zaowocowało ciałem bardzo rzadko spotykanym u magów i zaklinaczy. Napinając mięśnie ukryte pod łuskowatą skóra zaczął ciągnąć swego towarzysza w stronę bramy. Było to mozolne i powolne ale z krokiem na krok byli coraz bliżej, chociaż Vincent nie mógł powiedzieć, że jest mu lekko.
- Gdyby nie to, że drzemie w tobie siła twych przodków, to ten zniewieściały poeta stał by tam do końca świata. –burknęło ostrze.

Po trudach i dość długim wleczeniu Artysta jak i zaklinacz przekroczyli bramę i ustawili się wraz z resztą osób które już tam były. Vincent zmęczył się tym holowaniem i dyszał jak po ciężkim biegu, pot spływał mu po czole a on marudził straszliwie.
- Nie dość że niewygodne te szaty to jeszcze gorąco w nich. Jesteśmy już za brama więc mogę je ściągnąć? – Nie czekając na odpowiedź zrzucił z siebie niewygodny strój mnicha, odsłaniając wybrany przez miecz ubiór.

Czarna marynarka nie była zapięta i delikatnie powiewała na wietrze. Pod nią znajdowała się kremowo żółta koszula zapinana rzędem mosiężnych guzików, kilka z nich było odpiętych prezentując klatkę piersiowa młodziana, pokrytą nielicznymi skupiskami łusek. Na szyi miał prosty wisior, wykonany z drewna i stali. Spodnie kolorystycznie pasowały do marynarki, a do paska przypięty był miecz.
- Prawda że młodemu w tym do twarzy? Sam wybierałem! –powiedziało dumne z siebie ostrze.


 
Ajas jest offline  
Stary 20-11-2010, 19:22   #49
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Skoro wszyscy przygotowywali się do wyprawy za miejskie mury Cypio uznał, że i on powinien. W tym celu udał się na poszukiwania swojego oddanego towarzysza - Alfonso de Puchatka. W teorii de Puchatek, zwany pieszczotliwie Pufciem, powinien był przebywać w stajni - kender nie był jednak tak naiwny by sądzić, że jego ulubiona poduszka pod zadek spędzi cały dzień w miejscu, gdzie jedynym daniem mięsnym są gryzonie. Nie obawiał się więc, że zabierający wierzchowce Kenning zabierze i jego. Toteż po upchnięciu swoich bambetli w plecak ruszył w kierunku kuchni.
- Pseprasam, pseprasam, psechodzę, mnie tu wcale nie ma, prosę się nie psejmować, o, jaka pięknie pachnąca zupa, az zal wyjezdzać, psepraszam, prosę sobie nie pseskadzać, uuups - ostroznie z tym nozem, pseprasam... - Cypio zgrabnie przeciskał się przez kuchnię, rozglądając przy tym uważnie. W końcu zobaczył to, czego szukał - długaśne pęto świeżutkiej, czosnkowej kiełbasy.


- A to na drogę będzie - rozradował się głośno kender i, schowawszy kiełbase do plecaka, rzucił na stół złocisza. W końcu nie był przecież złodziejem! W końcu udało mu się wytelepać z kuchni - czemu towarzyszyły gromkie przekleństwa kucharek; może i Cypio był zwinny, ale jego plecak w żadnym razie - i wyjść na tyły karczmy. Zgodnie z jego przewidywaniami Puchatek siedział tam grzecznie, czekając na litość którejś z kucharek.

-
No, Pufcio, rusamy po psygodę! Musis dziś być gzecny i chodzić ci-chu-teń
-ko, bo jesteśmy Tajną Bronią Romualda i jego ostatnią linią obrony oraz ratunku! - rozemocjonowany Cypio jął siodłać wierzchowca... a raczej próbował to zrobić, gdyż Alfonso ani myślał łaskawie podnieść zada. Co więcej, nie ruszały się nawet jego oczy, których senne spojrzenie wbite było w drzwi kuchni. Dosadnie rzecz ujmując - de Puchatek miał tajną misję głęboko w poważaniu.




- Russssssię Pufffffffffffffcioooo - sapnął Cypio, usiłując wsadzić popręg pod brzuch olbrzymiego bernardyna. Bydle ani drgnęło, jednak nie z takimi rzeczami już sobie radził. Z magicznego plecaka wyciągnął Długą, Grubą Tyczkę, po czym uwiesiwszy się na niej podważył psa z jednej strony, nogą wsunął popręg pod brzuch, po czym to samo uczynił ze strony drugiej. Na psie nie zrobiło to wrażenia. Następnie kender przywiązał kawałek liny do haka w murze, znów uwiesił się na tyczce i szybko okręcił ją drugim końcem. Alfonso zawisł z uniesionym bokiem, a Cypio szybko zapiął popręg. Po tych akrobacjach nałożenie uprzęży na pysk było już formalnością - i również nie wywołało żadnej reakcji ze strony podmiotu owych akrobacji.
- Tak się zastanawiam, cy jesteśmy juz wystarcająco tajni, cy jednak tsebaby się psebrać... - zadumał się retorycznie Cypio, opierając się o bok zwierzęcia. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że co za dużo to czasem wychodzi na zdrowie, toteż następne minuty spędził na grzebaniu w plecaku, stroszeniu włosów i ogólnych ablucjach. Co krótsze włosy postawił na sztorc, resztę związał na karku, mieczem okroił jakąś koszulę sporych rozmiarów, dowiesił kilka badziewi niewiadomego pochodzenia i viola! Tajny Agent Cyprian von Makówka ruszał do boju!




Tyle że Alfonso ruszać się ani myślał.

- Pufcio, nie mamy casu na wygłupy - perswadował Cypio, bijąc piętami w boki bernardyna. - Dlacego ja musę się zawse posuwać z toba do ostatecności, co? Wies, ze to ci skodzi. Miazdzycy dostanies, cosncycy albo i zawału i co będzie? - biadolił, konstruując naprędce Wielki Poruszacz Alfonsów i w kilka minut WPA był gotów, a aromatyczna czosnkowa kiełbasa dyndała na długim kiju kilkadziesiąt centymetrów od nosa de Puchatka.
- Cyk, cyk, jedziemy! - zakomenderował kender. Pies pociągnął nosem raz, drugi, otworzył szerzej oczy, podniósł się ociężale i nagle skoczył do przodu jak wielka, tłusta rakieta. Cypio był jednak na to przygotowany - kiełbasa majdnęła i wysunęła się poza zasięg psiej szczęki. Bernardyn łypnął ponuro okiem na jeźdźca i potruchtał do przodu, nie spuszczając wzroku z przynęty i warcząc na wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu jego osobistej kiełbasiej przestrzeni.


Kender zdążył w sam raz - główne wejście karczmy opuszczała właśnie Romualdina wraz z Katriną oraz ich obstawa. Jak bliźniacki! - zachwycił się Cypio, posuwając się za nimi w odpowiedniej odległości i wzbudzając przy tym sporą sensację. Ponieważ jednak tajne osłanianie tyłów nie było zajęciem do końca pozwalającym przyglądać się poecie, Cypio zaczął więc przyglądać się i otoczeniu w poszukiwaniu zbirów rudej smoczycy. I jednego wypatrzył całkiem szybko - typ wyraźnie śledził całą czwórkę, wbijając wściekły wzrok w Romualda (... w zasadzie to wbijał go w Hibbo, ale - jak wiadomo - uwielbienie Cypia dla poety było nieco ślepawe).



Cypio zaś nie mógł pozwolić, by ktoś inny gapił się na Romualda! Nie mówiąc o tym, że wyglądał na porywacza... a jego pas był całkiem interesujący. Mały mężczyzna przez chwilę zapomniał o swej misji, zachwycony skomplikowanymi rzeźbieniami. Ale tylko przez chwilę - nieco nadwyrężona ciągłymi wymachami w tłumie przynęta z tłustym mlaśnięciem otarła się o biały płaszcz podglądacza, a de Puchatek zawarczał głucho. Mężczyzna coś zauważył, odwrócił się...lecz za późno, by zapobiec kolejnym wydarzeniom. A pies ani myślał dzielić się zdobyczą, nawet jeśli był to tylko zapach - kłapnął zębami i całym ciężarem swego ponad stukilowego cielska runął na asasyna, powalając go na ziemię. Szarpnięty do przodu Cypio omal nie wypuścił kija - co wykorzystał Puchatek, odgryzając najniższą laskę kiełbasy. To, że leżał na jakimś człowieku ani trochę nie przeszkadzało mu w delektowaniu się ulubionym przysmakiem.

-Złaź ze mnie ty przerośnięta kupo futra!
- wrzasnął przyduszony mężczyzna.
- Psepraszam, pseprasam, najmocniej pseprasam! To było najzupełniej i całkowicie niechcący - z wysokości siodła zapewnił wylewnie Cypio, machając Pufciowi przynętą przed nosem. Bernardyn niechętnie podniósł się do pionu i zaczął złazić z mężczyzny, przy okazji deptając mu jądra i żołądek.
-Zejdź... - wydyszał z siebie biedak... a może bardziej "zapiszczał", nie przejmując się przeprosinami Cypia tak bardzo, jak bolesnymi doznaniami z dolnej partii ciała
- No juz złazimy, juz złazimy, prawda Pufciu? - uśmiechnął się perfidnie Cypio, ostatnim szarpnięciem lejców i kiełbasy ściągając psa ze szpiega. Romualdo i spółka powoli znikali w tłumie. - Moze pana gdzieś podwieść? Albo strój wycyścić? - nie czekając na odpowiedź zaczął energicznie otrzepywać strój mężczyzny - a przynajmniej te częsci, których sięgał z siodła.
- Nie nie nie... - warknął człek, a potem spojrzał i rozglądając się , jęknął cicho. - Nieee... - Zgubił bowiem Hibbo z oczu.
- No jak tam pan sobie zycy. No to pa - obraził się lekko kender, poganiając Alfonsa do truchtu. Nie rozumiał niechęci szpiega do podwózki - bądź co bądź bernardyn był bardzo wygodnym środkiem transportu. Jechało się na nim jak w powozie - tyle że bez dachu i w towarzystwie dużej ilości pcheł. Cypio nie raz obiecywał sobie, że założy z nimi obwoźny cyrk, ale jakoś nigdy nie miał czasu na treningi... zresztą zanim wyłapał odpowiednią ilość, to znajdywał sobie ciekawsze rzeczy do roboty. Tym czasem jednak przemierzał kłusem miasto, rozglądając się w poszukiwaniu kolejnych podglądaczy. Na dachu zauważył jakąś atrakcyjną gnomkę, jednak w tym momencie jego uwagę przykuło zamieszanie w pobliżu bramy - a raczej to, że Romualdo właśnie ją przekraczał!
- Zacekajcie na mnieeeee! - krzyknął nie dbając już o żadną tajnoagenckość, po czym zręcznie zaciął kiełbasą - kolejna laska oderwała się od pęta i szerokim łukiem przeleciała przez bramę, a de Puchatek ruszył za nią nad wyraz zbornym cwałem, szturmem biorąc bramę i nie przejmując się zupełnie takimi drobiazgami jak opłacenie myta.
 
Sayane jest offline  
Stary 20-11-2010, 20:11   #50
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Hibbo był dość oryginalnym wojownikiem w swoim rodzaju. Choć pancerzem nie różnił się od wielu znakomitych krasnoludzkich wojów, to jednak jego postura... mogła sprowadzić przeciwnika na łopatki. turlał by się ze śmiechu. Przy pasie przytroczony morgernsztern, może i we właściwych rękach był groźną bronią, ale jego waga i rozmiary sprawiały, że dostawał zwykle przydomek "patyczek" lub nawet "wykałaczka". No ale co zrobić gdy serce wielkie, a ciało małe? Takoż i tak niski ciężkozbrojny musiał zwrócić uwagę niejednego szpiega czy informatora. trzeba było zamaskować swą prawdziwą naturę. A gnomy z zamiłowania iluzjoniści byli w tym całkiem nieźli.

Jako, że zawsze gdy wstępował na swą ścieżkę przeznaczenia zastanawiał się jak to jest obrać inne drogi jak choćby właśnie magia mirażu, postanowił choć przez chwilę poczuć się niczym zwodnik iluzjonista. Zresztą znał nawet jedną czy dwie sztuczki.
Do tego potrzebował kilku przedmiotów, jak i ukryć kilka innych.
Zdjął pospiesznie swój napierśnik i naplecznik oraz naramienniki i rękawice po czym schował do swego magicznego plecaka.


Poręczny plecak Hewarda. Bardzo ciekawy przedmiot swoją drogą. Stworzył go pewien krasnolud bard-czarodziej-kapłan który sfrustrowany małą pojemnością zwykłych plecaków nie mógł zmieścić tam siedemnastu butelek piwa, trzech butelek cienkiego wina i kota na zagrychę. Zresztą ponoć Heward zwany Brudnym czcił Asmodeusza, Mefistofelesa, Baalzebuba, kozę i baranka oraz lubił słuchać dźwięków uderzanych płyt metalowych o inne płyty oraz nosił ciężki pancerz nabijany kolcami, co jak na maga było dość dziwne, ale kto zrozumie krasnoludy.
Tak wiec osprzętowanie zbroi - nie pełne, wszak żołdak nie pozbył się karwaszy czy nogawic, twierdząc, że nie wypada mu tak bez gaci latać - zniknęło wraz z tarczą w magicznych odmętach nicości plecaka. Miast tego przybrał dość powłóczyste szaty maga i kapelusz bez gwiazdki jednak. Pod przykryciem głowy znalazł się Kot, znaczy ropucha Kotem będąca.


Gotowy odpiął dolne kółka od szelek i łącząc je ze sobą zrobił z plecaka torbę.
- No to ja Hibbo na czas misji zwany Aldolo gotowy jestem do wyprawy! - rzekł zadowolony i uśmiechnięty, po czym przybrał minę srogą i gniewną niczym mentor i nauczyciel niesfornego dzieciaka.

Cała ekipa mająca eskortować Romualdo wyruszyła w swą misję. Jednak nie obyło by się bez przeszkód. Tako i poeta stanął wryty jak słup. Westchnął wpierw strapiony Hibbo... przepraszam, Aldolo potem zaś westchnął z ulgą, jak mnich który zaklinaczem był, począł ciągnąć artystę w stronę wyjścia. Wszystko było by dobrze gdyby nie strażnicy. Ci zaś pchani chucią i męskim głodem łapali zapalczywie za pośladki Katriny. Ta zaś grając słodką idiotkę tylko ich podjudzała.
Gnom został i patrząc to na nią to na strażników wyciągnął swą księgę oraz pióro i kałamarz. Zaczął notować na stojąco rysopis strażników oraz ich zachowanie zaznaczając, że trzeba będzie wspomnieć o tym wyimaginowanemu jaśnie panu. Jak udawać to trza dbać o szczegóły.
- Panienko! proszę się nie zatrzymywać! Ojciec zadowolony nie będzie jak się dowie, że zostawiasz siostrę samą. - zakrzyknął za szlachcianką po czym poczekał, aż zrówna z nim kroku i wyszedł wraz z nią z miasta.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172