Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2010, 15:30   #18
Idylla
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
W rejs wyruszam, hen, daleko gdzieś,
Tam, gdzie nie był nikt.
Gdzie fortuną kusi los, a diabeł woła "Cześć!",
Właśnie tam wietrze nieś mnie, nieś.


~~ * ~~ * ~~


Dziennik pokładowy 1637 rok, piąty dzień szóstego miesiąca,

Zmuszeni zostaliśmy do wpłynięcia na nieprzyjazne wody. Z jednej strony ścigani przez zbliżający się sztorm, z drugiej wciągani przez ocean za sprawą dziurawego kadłuba. Sytuacja nie prezentowała się dla nas dobrze. Kapitan zaszył się w swojej kajucie, a rozkazy kierował do nas za sprawą zaufanego kwatermistrza. Nazywano go Ferri, na wyraźne polecenie. Inny rodzaj zwrotów traktował jako obelgę. Nie dane było mi zglebić tajemnice języka włoskiego, dlatego nie pojmuję tej zaciętości. Trzeba jednak przyznać, że nasz kapitan wiedział, kogo obsadzić na tym stanowisku. Jest to człowiek osobliwy. Nie pozostawał niezauważony. Każdego ranka wstawał wcześnie, witał się z poranną wachtą, znikał na kilka minut pod pokładem, aby omówić z kukiem warunki w mesie. Powracał na pokład i przechadzał się po nim z surowym, niezmiennym obliczem. Spoglądał niekiedy na horyzont wypatrując obcego statku na horyzoncie. Miał podobno sokoli wzrok i z odległości dwóch mil widział doskonale banderę statku (...)


~~ * ~~ * ~~


Kosma Malaparte

Kapelan/Płatnik

Widziałeś jednak z dziobu, że nieszczęśnik, który wróżył wam marną przyszłość napotkał na kapitana. Wiedziałeś, bo zapytany kamrat odpowiedział ci, że to właśnie on. Nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego. Kiedy tylko wzrok mężczyzny napotkał wasze, stał się groźny, widać było, że człowiek ten wiele przeżył. Zahartowało go to i bynajmniej nie uczyniło z niego dobrotliwego dowódcy. Podszedł do starca. Zagadnął go, a po krótszej wymianie zdań odszedł. Ten niezrażony wykrzykiwał za nim przestrogi. Wtedy właśnie pojawił się pierwszy znak, że nie należy zadzierać z kapitanem Crickiem. Strzał padł szybko, niemal niezauważalnie. Broń wydała z siebie ogłuszający, buntowniczy dźwięk.

Otrzymałeś oczekiwany przydział. Zostałeś płatnikiem. Podobno skoro byłeś wykształcony - jakże mogło być inaczej, skoro otrzymałeś świecenia - to potrafisz liczyć. Twoim zadaniem jest pilnowanie funduszy, uzupełnianie zapasów, zajmowanie się zakupem niezbędnych narzędzi, materiałów, broni i prochu. Oprócz ciebie dostęp do zapasów mają jedynie kapitan i kwatermistrz. Nawet kucharz pozostaje pod ścisłym nadzorem, odbiera każdego dnia przepisową część. Później, kiedy wiesz, że już zakończyła znoszenie jedzenia do kuchni, zamykasz drzwi na kłódkę. Bronisz tego klucza, jak własnego życia. Wielu chciałoby się do niego dobrać, żeby tylko móc skorzystać z tego, co znajdowało się w środku ładowni.

Sprawnie poradziłeś sobie ze starym marynarzem, którego unikali wszyscy. Zyskałeś duże uznanie w oczach bardziej rozsądnych kamratów. Niektórzy z nich również pochodzili z wykształconych rodzin. Wpojone w nich zostały tradycje i nauki Kościoła. Zmuszeni jednak do ucieczki za rozmaite występki i niegodziwości, schronili się na bezpiecznych wodach Morza Karaibskiego. Zatem już sam ten fakt stawiał cię w komfortowej sytuacji. Kiedy płynęliście już statkiem, poznałeś innych dowódców.

Statek nazywał się "Wschodnim Diabłem", nie z woli przypadku. Zasłużył sobie w pełni na to miano. Znał go każdy. Była to okazała fregata. Główny masz sięgał nieba, jego długość znacznie przekraczała przeciętna. Drugi niewiele mu ustępował. Widok z bocianiego gniazda musiał być imponujący. Załoga była nieprzeciętna. Nastroje jednak nie odpowiadały do końca twoim wyobrażeniom. Zadanie jakie przed tobą postawili okazało się trudne. Nikt nie chciał współpracować, ani pomagać nowemu. Z pomocą przyszedł ci jedynie jakiś chłopaczek, który co chwilę spoglądał na Edwarda, który tylko czekał na potknięcia załogantów, żeby ich zaczepić.

Czekała cię cała noc spisywania sprawunków i sporządzenie listy asortymentu na statku. Następnie uzupełnienie listy, które miało nastąpić następnego dnia i wreszcie przejęcie pieczy nad finansami. Pracowałeś do późna, kiedy zza drzwi dobiegło cię jęczenie, natrętne zawodzenie. Zirytowany wyjrzałeś z swojej kabiny, dokładnie w momencie, kiedy zerwał się silniejszy wiatr, przedzierał się przez uchylone okno, zgasił płomień świecy i porozrzucał papiery. Podszedłszy je zamknąć i pookładać bałagan. Nagle poczułeś mrowienie na plecach, czułeś, że jesteś obserwowany. Bynajmniej nie była to iluzja. Starając się nie dac po sobie poznać, że zdajesz sobie sprawę w cudzej obecności, odnalazłeś przedmiot, w którym odbijałby się przybysz. Na biurku leżała butelka z rumem. Spojrzałeś na nią, a na tle okna odmalowała się mglista, zdeformowana kształtem naczynia sylwetka. Odwróciłeś się, żeby naskoczyć na dowcipnisia, ale jedyne co ujrzałeś to... smugę dymu, mgłę i słodki, aromatyczny zapach.


~~ * ~~ * ~~


(...) Gdzieś podziały się nasze siły i wola walki. Dryfowaliśmy już od kilku dni. Pchani nikłymi podmuchami wiatru, które w tych rejonach były niezwykle rzadkie, a według naszego niezawodnego nawigatora, który porozumiewał się z nami płynną łaciną, nie występowały w ogóle. Jakie zatem diabły morskie nas tutaj zawiodły i pragną naszej zguby? Kapitan chodzi strapiony, czujemy, że nie wie, co począć. Słyszałem kilka krotnie już szeptane spiski. Mówiono o buncie. Zaalarmowany lekarz pokładowy, sam niewiele zresztą sypiał, przekazał te informacje bosmanowi. Ten szybko zatkał mu usta. Nie odważył się poderznąć mu gardła, ale wyjątkowo udanie dał do zrozumienia, że rozprawi się z nim osobiście, jeżeli opowie o tym kapitanowi, czy któremuś z innych oficerów. Mnie również wtajemniczono. Postawiono mnie również na czele. Miałem wszystko zorganizować, zgodnie ze wskazówkami bosmana. (...)


~~ * ~~ * ~~


Roland Corley

Bosman

Statek zaiście był przepełniony samowolnymi, okrutnymi ludźmi, którzy zostali dobrani przez przypadek, na zasadzie wolnego zgłaszania się. Warunki były zaniżone ze względu na ostatnie wydarzenia, jakie miały miejsce na morzu. Wzmożone działania przeciwko piratom, były zasłoną wobec nieubłaganej prawdy. Korsarze wymykali się spod kontroli. Rządy nie wiedziały, co począć. Wszelkie działania jakie podejmowali, kończyły się kolejnymi atakami i buntami. Marynarze, którzy pozostawali wierni koronie, jakiejkolwiek by barwy nie były, rezygnowali. Zamierzali działać na własną rękę. Wasz kapitan to wykorzystał.

Czekała cię opieka nad "psią wachtą". Nie wdzięczne zadanie. W środku nowy wielu zasypiało, niektórzy po całym dniu nie byli w stanie dobrze widzieć, czyli o fałszywy alarm nietrudno. Była to pierwsza noc, więc każdy musiał pracować, jutro będzie już lepiej. Przynajmniej tym się pocieszałeś. Gong zabrzmiał ponownie, a wydawało ci się, że to było zaledwie chwilę temu. Zatem minęła już godzina od twojej zmiany. Na pokładzie spacerowało dwóch młodych chłopaków, którzy wesoło ze sobą rozmawiali. Już miałeś ich zganić, kiedy dostrzegli cię siedzącego na beczce tuż nad sterem. Spuścili wzrok i natychmiast zamilkli. Już wiedzieli, że nie warto z tobą zadzierać. Zajęty własnymi myślami zastanawiałeś się nad przeznaczeniem tej wprawy.

- Będziemy łupić Hiszpanów! Topić ich statki! Odbierać ich złoto! Dobierzemy im się do tyłków!

Słuchałeś uważnie jego przemówienia, w końcu to ważny moment. Poznawaliście wreszcie zamiary wasze kapitana, a co za tym idzie, wasze przyszłe cele i, byc może, środki do ich osiągnięcia. Płomienne przemówienie dobiegało końca, kiedy usłyszałeś coś bardzo interesującego.

- ... Naszym zadaniem ponadto będzie przygotowanie ataku. Wspierani przez siły angielskie udamy się do portu odległego od nas o mile morskie, daleko poza granice tego morza, do centrum handlowego Nowego Świata. Do Nowego Yorku.

W tym momencie twoje myśli zogniskowały się na tej jednej nazwie. Znałeś to miasto ze słyszenia, prawda? Pamiętałeś coś o nim? Kojarzyłeś może z czego jest znane? Ogarnęło cię zdumienie. Szok nie ustąpił jeszcze długo. Wyprawa miała wam zając blisko miesiąc, przy sprzyjających warunkach. To szaleństwo, ale mimo to takie było zadanie. Słyszałeś, że niektórzy na głos wypowiadali twoje własne myśli. Chciałeś pomówić z Joshuą, ale nagle zapadł się pod ziemię. Pozostało ci zatem przemyślenie wszystkiego.

Noc była długa, księżyc świecił intensywnie jej pełnią, przymknąłeś na chwilę oczy. Odprężyłeś się nieco, aby zaraz poczuć, że ktoś cię szarpie i unosi. Chmury zakryły jedyny jasny punkt na niebie, więc nie dostrzegłeś twarzy skrywanej w twoim cieniu. Szarpałeś się, ale ramiona uwięziły się w swoim żelaznym uścisku. Zbliżaliście się do burty. Zamierzał cię wrzucić do morza. Desperackie próby nie pomagały. Poczułeś, że unosi cię jeszcze wyżej, a potem już tylko opór powietrza, jaki stawiało twoje ciało i potworne zimno. Pluśnięcie wody zniknęło, gdzieś w ciszy. Nie słyszałeś głosów nawołujących do alarmu, znikającego cienia pod pokładem. Pozostawała jedynie ciemność i chłód. Walczyłeś, unosiłeś się na wodzie najdłużej jak potrafiłeś. Czekałeś na ratunek...

~~ * ~~ * ~~


(...) To nasze ostatnie spotkanie z bosmanem... Pojawiły się przeszkody... Napotkaliśmy angielski okręt... Zniknęła... kilka sztuk... Zabrakło... Proch został zamoczony... Załoga straciła wolę walki... Ranni umierali... zapominali... uciekali w pośpiechu... Krew płynęła po jego rękach... Szabla zanurzyła się po samą pierś... Uśmiechał się niczym szaleniec, dozwolony grzesznik bez możliwości zbawienia swej duszy... Pakt nie... zawieszony...* (...)


~~ * ~~ * ~~


Elias Cartwright

Kanonier

Jesteś nieostrożny. Zadzieranie z tyloma przeciwnikami może cię wiele kosztować. Pamiętaj, że oni są uzbrojeni i mają przewagę liczebną. Czy dasz sobie radę ze wszystkimi? Sojuszników znacznie trudniej pozyskać niż wrogów, pamiętaj. Nie mniej twoje zachowanie zjednało ci dziwnego, zagubionego człowieka. Miał na imię Fabien. Był Francuzem o nienagannych manierach, nie zrażało go nawet twoje pochodzenie. Wszak rywalizacja między Anglią a Francją tutaj nie miała znaczenia. I powiedział ci to wprost. Zagadał do ciebie jeszcze tej nocy. Cicho podkradł się do ciebie, prawie nie stracił życia, bo w końcu miewasz czujny sen. Przestraszony natychmiast odskoczył, zawadził o inną koję, rozbudził kilku kamratów, oberwał po głowie i z kwaśną miną zbliżył się do ciebie.

- Jesteś niebezpieczny! Chciałem tylko porozmawiać! - powiedział z francuskim akcentem. Rozumiałeś go, ale wiele słów przeinaczał. - Widziałem, co mu zrobiłeś. Popieram cię. Też go nie lubię. Myśli, że skoro jest cieślą, to należy się z nim liczyć bardziej niż z kapitanem. Podobno ostatni okręt jakim pływał zatonął, kiedy go naprawiał.

Chciałeś spać, a on ci przeszkadzał. Rozbudzał cię ilekroć zamykałeś oczy, żeby zasnąć. Czekały was tygodnie ciężkiej pracy i wzmożonej czujności, a on jeszcze nie pozwalał ci się wysypiać.

- Jesteś tutaj kanonierem, prawda? - padło pytanie. - Ja też, będę ci pomagał, poza tym znam kuka, dostaniemy czasami coś mocniejszego. Mamy zawartą umowę - mrugnął do ciebie porozumiewawczo. Chłopak był jeszcze młody, a już zyskiwał sobie kontakty? Nie zamierzałeś się go wcale trzymać, prawda? Czy może się mylę?

Wasza rozmowa nie trwała już długo. W zasadzie to nazwać go można zwykłym monologiem. Jednostronnym paplaniem. Rozbudził cię jednak na dobre dźwięk dzwonka zwiastującego zmianę wachty. Teraz twoja kolej, żeby patrolować pokład i pilnować horyzontu. Przygotowałeś się, licząc, że męczący towarzysz odpuści, ale okazało się, że mieliście tej nocy razem spędzić kolejne godziny. nie wytrzymałeś z nim więcej niż dwa sygnały, kiedy usłyszałeś tajemnicze zawodzenie. Dochodziło z kajut oficerskich i raczej nie było to chrapanie. Przypominało raczej cichy, pijacki śpiew. Kiedy ciekawy zbliżyłeś się do drzwi, otworzyły się nagle, ale nikt w nich nie stanął. Podszedłeś bliżej, w ciemnościach dostrzegłeś czyjąś twarz, błyszczące oczy i odór zgniłego mięsa.

- Co jest? - zapytał cię Fabien, a kiedy kazałeś mu spojrzeć niczego nie dostrzegł. - Tam nic nie ma... - zapewnił, kiedy dziwny dźwięk ponownie dobiegł waszych uszu. Coś działo się na tej łajbie i nie było to nic dobrego.

~~ * ~~ * ~~


(...) Nakazano nam nie opuszczać pokładu bez wyraźnego rozkazu lub pozwolenia wydanego od samego kapitana. Zależało od tego nasze bezpieczeństwo. Niesubordynację określono surowymi konsekwencjami. Zabroniono również wychodzenia na pokład w ciągu dnia. Nocą po pokładzie spacerować mogła jedynie wydzielona wachta i oficerowie. Cumowaliśmy w porcie zniszczonym przez atak hiszpańskiego galeonu. Powiedziano nam, że to zemsta za wrogie działania piratów. Nienawidzono ich tam i tępiono. Wielu z naszych kamratów było niegdyś piratami, dlatego w celach ich ochrony, zakazano nam udzielania się w mieście. Kapitan obawiał się, że alkohol rozwiąże nam języki. Nie zależało mu na wszczynaniu zamieszek i zadzieraniu z miejscową ludnością. Jedno pokolenie wszakże było już kolonistami. Należało uszanować ich świat. Tak właśnie kapitan uzasadnił swoje postępowanie. Nikt nie śmiał się sprzeciwić do czasu, aż okazało się, że podłoże tej decyzji miało nie ochronny, a czysto samolubny charakter (...)

____________________
* Ten fragment jest urywanym zapisem (brakowało kilku fragmentów XD), stąd ten liczny wielkropek. Nie wiem, czy wyszło, dlatego wolę napisac.
 

Ostatnio edytowane przez Idylla : 13-11-2010 o 15:38.
Idylla jest offline