Conner i Lil
Na Boga, tyle zła... Tak ciężkie jest życie... Bowiem czy gorsza jest śmierć setki czy jednego? I jedno i drugie jest tragedią, tragedią która w Ameryce staje się równie powszechna co wieczorne wizyty w starym sraczu całego gangu. I za każdym razem wygrywa Zły, w każdym przypadku czuć jego potęgę. Teraz też śmiał się- uczynił z jednego, marnego Billy'ego grzesznika, mordercę i człowieka wyrzekającego się Boga za jednym zamachem. Teraz powraca do Boga? Ale to nie psuje uśmiechu na twarzy nowego pana tego świata, twórcy grzechu i zła. Diabeł napewno był w wyśmienitym humorze... - Pójdziesz tam i pomożesz im?- zapytał się Bill, patrząc przekrwionymi do granic możliwości oczyma na jego twarz. Conner- z sekudny na sekundę- dla umierającego faceta z głupiego klechy stał się nowym mesjaszem, wybawicielem tego świata, nauczycielem i najlepszym przyjacielem zarazem... Ten kapłan musiał coś w sobie mieć...- Nasi tutaj zostali rozbici... Mechaniczna Dłoń tutaj jedzie, nie wiem jeszcze skąd...Ernesto będzie szukał Alvaro, Godriffa i ich ludzi... Uciekaj stąd, ojcze...- mówił Bill. Może bredził? Kto wie, ale wymienił trzy imiona i jakąś nazwę... No cóż, warto zapamiętać.
-A co z twoim ciałem synu?- zapytał Conner, przypominając mu o swoim drugim pytaniu - Ojcze, żadnych ładunków nie mam...- powiedział, dość zdziwiony, chłopak- Weź moje ciało...Weź albo spal... Nigdy nie było żadnych ładunków... Załatw to, błagam...- powiedział chłopak, poczym splunął krwią z kawałkami kości. Chyba jego czas właśnie się kończył...
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |