Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2010, 08:19   #118
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Na plaży:

Wszystko rozstrzygnęło się błyskawicznie. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeszcze ułamek chwili wcześniej na plaży stały dwie wrogie grupy mierzące się złymi spojrzeniami a w tle huczały rozbijające się o skały sztormowe fale. Jeszcze ważyło się życie lub śmierć. Jeszcze niektórzy mogli żyć…

Elf krzyknął coś i rozpętało się piekło. Brzęknęły zwalniane spusty kusz, bełty pomknęły ku wyznaczonym celom a mrok nocy rozświetlił dziwaczny, skrzący się płomień pocisku utkanego przez Petera. Było za blisko by chybić. Trzech spośród sześciu stojących na brzegu marynarzy runęło w morskie odmęty zmiecionych salwą. Trzech pozostałych było już w połowie drogi brodząc w coraz to płytszej wodzie. Peter, korzystając z okazji że inkantacja wyszła mu tak pomyślnie a formuła wciąż skrzyła się w jego głowie szybko rozpoczął tkanie kolejnego zaklęcia. Tym bardziej, że to właśnie czar posłał jednego z marynarzy pod wodę ze spaloną do kości połową twarzy…

- Nie brać jeńców! – ryknął elf a jego ludzie już zwierali się z trójką marynarzy, którym udało się wydostać na plażę. Kosma skoczył pierwszy, dobytym kordem ściął się z rosłym brodaczem. Zgrzytnęła stal, lecz mokre ostrza nie krzesały iskier. Pierś w pierś, jak na mężów przystało. Świsnęła strzała przechodząc prosto nad ramieniem Kosmy. W chodząc w rozdziawione w krzyku usta marynarza. Zamarł na ułamek chwili, i choć już nie żył, wciąż jeszcze chciał walczyć. Tylko jakoś tak wolniej. Kosma przejechał mu kordem po brzuchu wypruwając wnętrzności, lecz było to już zbędne…

Tkanie zaklęcia w chwili, kiedy formuła wciąż jest w głowie było znacznie prostsze. Adept magii, Peter d’Orr sam się zdziwił z jaką łatwością posłał kolejny pocisk energii w kolejnego przeciwnika. Tego, który na widok znacznej przewagi ludzi z d’Arvill cisnął nóż na brzeg, jak i jego towarzysz. Dwójka marynarzy stała bezbronna tylko ułamek chwili. Zaklęcie eksplodowało na piersi nieszczęśnika w chwili, kiedy ciśnięty przezeń koziołkujący nóż znikał w odmętach. Przez chwilkę zdało się, że na plaży zapanowała cisza. A zaraz po niej dał się słyszeć krzyk ostatniego, żyjącego marynarza.

- Błagam! Nie zabijajcie mnie. Mam dzieci…

Może i miał. Ludzie z d’Arvill mieli rozkazy elfa. I decyzję, którą podjęli wcześniej. Dwa miecze uniosły się i spadły uderzając na osłaniającego się rękoma, bezbronnego marynarza. Yavandir nie zdążył nawet krzyknąć. Później zaś krzyczał tylko zabijany. I też czynił to krótko. W ledwie pacierz na brzegu pozostali wyłącznie ludzie d’Arvill. Oraz ciała sześciu marynarzy du Ponte.



- Sześciu to chyba mało? – krzyknął Kosma spoglądając we wzburzone morskie odmęty. I resztki roztrzaskanej łodzi unoszące się wśród fal. Miał rację. Łódź miała pięć rzędów wioseł, więc najpewniej napędzać ją musiało co najmniej dziesięciu ludzi. Do tego ci, których łodziom przewożono. Chyba, że poszli na dno?

Wraz z Berengerem…


***

Na zamku:

Zamieszanie związane z ucztą gasło wraz z każdym podanym dzbanem wina. Wina, którego wcześniej Malcolm nie próbował tak obficie i które teraz mocno uderzało mu do głowy. Szczęściem Tupik i Zygfryd byli nieobecnymi, kiedy panicz składał na ręce Yolande swe gorące, dyktowane czerwonym winem deklaracje, bo mogli by przypłacić to zawałem serca. Inna sprawa, że powodów do niepokoju też mieli co niemiara. Zwłaszcza Tupik, bo Zygfryd żył teraz wyłącznie Namiestnikiem Richelieu. I obrazą na honorze, którą uczyniono mu publicznie. Tyle, że dosyć szybko okazało się, że rzecz musi poczekać do rana. Goście udali się do wyznaczonych im izb, udając się na spoczynek. A Malkolma, Lorda Malcolma, służba wyniosła i ułożyła spać. Pijanego w trupa. Ale żywego, czego nie omieszkał sprawdzić Tupik…


Była północ. Tupik i Zygfryd, obaj zmęczeni jak diabli, mieli świadomość, że wydarzenia nabierają coraz szybszego tempa. I nie mogli pozbyć się wrażenia, że gdzieś jest ktoś, kto pociąga za sznurki a oni są wyłącznie kukiełkami tańczącymi na wyinscenizowanej dla nich scenie. Byli jednak członkami Bractwa i nie zamierzali poddać się bez walki. Nawet, jeśli walczyli w imieniu smarkacza, który zachłysnąwszy się władzą, dawał im żywotny dowód na to, że ich wybranie przez Berengera było na równi okazaniem zaufania, co karą. Wnet z zamku wyruszyli rozesłani jeźdźcy. Z poleceniami dla Kresa, Jean Pierra i kapitana straży miejskiej. Bo zamek był sercem d’Arvill. A wszystko wskazywało na to, że upaść może jeszcze tej nocy…


***

W ogrodzie:

- Mam na zamku jedynie trzydziestkę ludzi, resztę posłałem na ziemie Du`Ponte. W szturmie wróg nie ma szans póki nie stanie w przeważającej sile, lecz jeśli brać pod uwagę zdradę nasi ludzie mogą nie ustać. W mieście zaś jest już więcej zbirów niż naszych i o to obawiam się najbardziej. Co radzisz?

Mistrz milczał od początku rozmowy, lecz z czasem kapitan coraz bardziej skupiał się na tym co chce powiedzieć. Milczenie, oszczędny ruch wiotkiej dłoni, drobna postura przybysza obudziły czujność Kressa znacznie później. A powinno być inaczej. Jednak w końcu to dostrzegł. Zamilkł a cisza zdała się bardziej niż namacalna. Cisza, którą w końcu przerwał „Mistrz”.



- Jeśli prawdą jest Panie to wszystko co mówisz, to i ja dodam coś od siebie. – niewieści głos z całą pewnością nie należał do Mistrza. Frank chciał zerwać kaptur ukazując twarz swej rozmówczyni, ale ta uczyniła to pierwsza odsłaniając z lekka swe piękne oblicze. Gładkość jej skóry była wręcz nieziemska, podobnie jak cudowny wykrój ust, ale nic nie było w stanie równać się z głębią oczu, które niczym dwa bezdenne jeziora pochłonęły Franka. – Jesteśmy więźniami we własnym domu. Ja, mój wuj Mistrz Cecile, oraz dwójka jego służby. Czterech oprawców weszło do domu mego wuja dwa dni temu, wieczorem po tym, jak otwierał on jakiś testament. Wuj kazał mi powiedzieć to, mówiąc że Ty Panie będziesz wiedział. Twe zaproszenie na spotkanie wywołało poruszenie wśród tych, którzy przetrzymują nas w domu. Kazali mi iść i zwabić cię do domu Mistrza, grożąc śmiercią mego wuja. Wiem do czego są zdolni, bo już zabili Meridona i Evannę. Ich ciała gniją w piwnicy. Wciąż ktoś do nich przychodzi, czy też jakieś listy gołębie przynoszą. A co najgorsze, zagrozili, że jeśli nie przyprowadzę Cię ze sobą za pół godziny, to zabiją i wuja i mnie. Błagam cię Panie, pomóż nam…

Frank spodziewał się zasadzki, spodziewał się nocy noży i mieczy, ale w życiu nie spodziewał się, że jego „przeciwnikiem” będzie tak słodka niewiasta. Ona zaś ujęła jego dłoń nieświadoma tego, że mierzy do niej ukryty kusznik, który gest ten zrozumieć może opatrznie. Nim jednak kapitan zdążył ją przestrzec, złożyła na dłoni rycerza gorący, pełen wiary i prośby pocałunek. A z jej smutnych oczu popłynęły łzy.

Miała szczęście. Kusznik wytrzymał…


.
 

Ostatnio edytowane przez Bielon : 14-11-2010 o 08:23.
Bielon jest offline