Tak to już się dzieje na tym świecie, że łódź o nazwie „Ambicja” prędzej czy później musi ugrzęznąć na mieliźnie o nazwie „Rzeczywistość”.
Krisnys szybko odpadła jako osoba do towarzyszenia
Romulado. Pierwszym bowiem problemem, było to, że podczas całej narady jedyne co robiła, to przemieszczała się pomiędzy stolikiem a wygódką. Drugim zaś problemem, było to, że imprezowiczka miała ogólnie problemy z chodzeniem.
Koniec końców powierzono, jej zaszczytną rolę wypełniacza powozu, bowiem
Gaspaccio miał robić za woźnicę. Szlachcic też stwierdził, że nie ma powodu, by on miał się przebierać, czy też by zamalowywać tarcze herbowe. Wszak... mieli przyciągnąć jak najwięcej uwagi, prawda?
Na
Kenninga spadła odpowiedzialność za trójkę wierzchowców podróżnych, swojego oraz obu kobiet, oraz czwartego... czystej krwi rumaka pracodawcy.
W kwestii przebrania, pojawiły się już kolejne problemy.
Vincent,
Cypio oraz
Hibbo rzucali się w oczy. Co prawda niziołek dość szybko udowodnił, że potrafi zniknąć z oczu. Nadal jednak pozostała otwarta kwesti ukrywania się dwóch pozostałych najemników. Bowiem owa parka nie była aż tak utalentowana w tej materii.
Oczywiście pewnym rozwiązaniem była w tym przypadku magia.
Tak wędrujący
fałszywy Romualdo, którego od czasu do czasu tworzył
Vincent, by narobić zamieszania na ulicach Evertown.
Wkrótce drużyny ruszyły, mniej lub bardziej przygotowane do misji.
Gaspaccio, powoził karocę w której siedziała
Krisnys próbująca pozbierać się do kupy po wczorajszej zabawie. Oj, chyba bardka za mocno przedobrzyła z „rozweselaczami”.
Gaspaccio powoził z tą samą werwą co zawsze, przez co w jej żołądku się kotłowało.
Z tyłu wozu przyczepiona była skrzynia, za pomocą cudownego kleju, który „magicznie” przeniósł się z bagażu
Drakano do torby
Cypia.
Bogom niech będzie dzięki, że w końcu dotarli, przy której stróżował znany
Gaccio osobnik o imieniu
Kurtis.
Przy branie Gaspaccio zatrzymał się, by pogadać z strażnikami pilnującymi bramy prowadzącej poza mury miejskie. I wtedy...
Z zaułków wynurzyło się kilku mężczyzn różnych ras i profesji, pod przywództwem jaskrawo ubranego osobnika, uzbrojonego w wielki miecz.
Który, według
Gaspaccia, musiał być lekiem na jakieś kompleksy.
Ów człek zawołał donośnym głosem.-
Hola mości Gaspaccio... Mamy podejrzenia, iż wieziesz panie kogoś wbrew jego woli. I prawo po swej stronie, by przeszukać twój pojazd.
-Prawo przewagi liczebnej, jak przypuszczam?- zakpił szlachcic, podniósł dłonie do góry.-
Zapewniam, nie mam nic do ukrycia. Sprawdzajcie do woli.
Ale był to drobiazg... ważniejsze było to co się działo, przy drugiej bramie miejskiej, którą
Kenning pokonał po opłaceniu myta za każdego prowadzonego konia. Doświadczony awanturnik nie przejął się opłatą, ani strażnikami. Bardziej martwiło go to, że w okolicy bramy, przyczaiło się kilku najemników, z których najbardziej wyróżniał się krasnoludzki wojownik w pełnym rynsztunku.
Widocznie
Angelika nie w pełni ufała swemu „agentowi” w drużynie
Gaccia. Lub też obstawiła wszelkie bramy wjazdowe...ot, na wszelki wypadek.
Katrina zaś prowadziła, nerwowo przemierzającego drogę
Romualda, przebranego za kobietę.
Sama też, dzięki magicznej czapce zmieniła wygląd, na bardziej kuszący.
Długie blond włosy, twarzyczka anioła, dekolt jednocześnie skromny jak i przyciągający wzrok.
Romualdo bowiem jako kobieta, prezentował się... nieźle. Nawet
Katrina musiała to przyznać.
I wiedziała, że strażnicy będą zaczepiać dwie ładne kobiety. Dlatego musiała wyglądać olśniewająco, by to jej tyłek szczypano ukradkiem i by na nią skierowane były spojrzenia strażników. Lepiej bowiem, żeby się nie wydała prawdziwa płeć
Romualda. Cóż...czasem trzeba się poświęcić. Pewnie jakoś te niewygody dziewczyna odbije sobie na pracodawcy.
Gdzieś z tyłu eskortowało dziewczyny, dwóch tajnych agentów...dwóch, bo
Cypio zniknął jak kamfora. Niziołek znał się bowiem na skradaniu, a i lepiej się pilnowało
Romualda z dachu domu nieprawdaż?
„Tajni agenci”
Vincent i
Hibbo niestety, byli bardzo widoczni. Żadne ciuszki nie wydawały się możliwości zamaskowania oryginalności ich wyglądu.
Tymczasem
Romualdo szedł, prowadzony przez
blond-Katrinę, z walącym sercem i na trzęsących się nogach. Osłaniał twarz woalką, trzymając dłoń dziewczyny w swojej dłoni i ściskając ją mocno. Był jak małe dziecko, prowadzone przez matkę. W dodatku przestraszone dziecko. Nagle stanął, zaciskając mocno dłoń swą na dłoni dziewczyny. Niemal boleśnie. Z trudem wyjąkał.-
Ja ja ja... nie...nie.. mooo...mogę...Ja nie mogę.
Na obliczu
Romualda wykwitła nienaturalna bladości, usta mu drżały, oczy spoglądały na bramę miejską wytrzeszczone. Poeta stał sztywno i nieruchomo niczym woskowa figura, porażony silnym innym atakiem tremy.