Melchior z typowym dla siebie kocim flegmatycznym podejściem, obserwował jak jego pani, próbuje zastrzelić z pistoletu, dużego paskudnego potworka. Widział jak on odskakiwał, tuż po huku wystrzału, unikając trafienia. Widział też, jak jego ruchy są coraz powolniejsze. Wreszcie jak bestia osuwa się nieprzytomna. A gdy jego pani zajęła się rozmową z dużym samcem, i opatrywaniem jego ranek, kot statecznym krokiem podszedł do nieprzytomnego bandyty i łapką trącał jego twarz... dla upewnienia się, że jest niegroźny. Bo gdyby był, to by mu
Melchior pokazał, gdzie myszy zimują. O tak!
Tymczasem
Holmes kusił, zresztą skutecznie pannę
Fogg kluczykiem zwisającym na łańcuszku.
Łobuz jeden! Wiedział, co lubiła. Wiedział, aż za dobrze.
Gdyby byli nieco inni, mniej ambitni, mniej skłonni do rywalizacji i przygód, pewnie byliby parą. Pewnie rodzice ich planowaliby ich ślub. Ale oboje rywalizowali ze sobą, każde próbowało pokonać drugie, na polu śledztwa. I obydwoje dobrze się przy tym tym bawili.
Co nie zmieniała faktu, że pan
Robert Reginald Holmes, był nawet przystojny w oczkach
Belci. No i nigdy nie nudziła się w jego towarzystwie. Nawet wtedy, gdy próbował od niej wyciągnąć informacje.
Ruszyła więc w towarzystwie swego „rycerza” oplatając jego ramię swoim na poszukiwanie kryjówki
Kubusia Rozdarciucha. Jego samego zostawiając skutego kajdankami i z listem doczepionym do tyłka informującym kim on jest i kto go złapał.
Przemierzali więc nocne uliczki Londynu, oświetleni przez płonące latarnie gazowe.
Ona wtulona w jego ramię, jak para kochanków. A za nimi szedł
Melchior z podniesionym górę ogonem. W końcu był ich strażnikiem.
Holmes miał pewną teorie, co do miejsca, skąd pochodził klucz i oczywiście pochwalił się nią przed
Belcią, opowiadając o swych poszukiwaniach, dotyczących prawdopodobnego miejsca kryjówki.
Tak czy siak zbliżali się do celu. Opuszczonego i zamkniętego obecnie teatru na Kinston street. Kilka lat temu odbywały się tu głośne przedstawienia. Ale właściciel teatru lubił imprezować i grać w karty. Niestety grać nie umiał za dobrze. I teatr został zamknięty z powodu zadłużenia właściciela.
A teraz znów został otwarty... kluczykiem, który zdobył
Holmes.
W budynku było ciemno, ściany pokrywał brud, chodniki pleść i kurz. I w tym kurzu odciśnięty był szlak śladów stóp. Łatwo było wypatrzeć, jakimi to ścieżkami kroczył
Kubuś, wiele razy, tam i z powrotem.
Zapomniany przez ludzi teatr wydawał się niemal wymarły, choć nadal zachował resztki dawnego splendoru, w postaci zdobień i płaskorzeźb na ścianach.
A trop
Kubusia prowadził na scenę, która obecnie pełniła miejsce pracowni szalonego naukowca. Zastawiona stołami i sprzętem różnego rodzaju, jak i zdobytymi częściami.
Belcia wśród zgromadzonych sprzętów rozpoznała różnego rodzaju chemiczne i alchemiczne utensylia i sprzęt do destylacji. Były też mechanizmy, jakich używał w badaniach i eksperymentach jej braciszek. Ale największe wrażenie robiła leżąca, na honorowym miejscu mechaniczna lalka. Nie była ukończona, ale mimo to precyzją przewyższała nawet automatony sprzedawane do zamtuzów.
Biała syntetyczna skóra, pierzaste skrzydło, precyzyjnie zrobione części i łączenia. Jeśli w zamierzeniach to coś mogło latać, to...
Tom będzie zazdrosny.
Podczas gdy
Belcia podziwiała artyzm mechanicznej lalki, Robert przeszukiwał rzeczy na zarzuconym różnymi rysunkami stole projektowym. Aż wreszcie trafił na to, czego szukał,
pamiętnik i dziennik projektu w jednym , oczywiście zabezpieczony mechanizmem, mającym chronić jego zapiski. Mechanizm ten nie sprawił jednak większego problemu wytrychom
Holmesa.
I oboje mogli przeczytać jego zapiski, bardziej ciekawe niż się z pozoru wydawało.
Kubuś Rozdarciuch, okazał się być dość ciekawym osobnikiem. Wedle tego, co pisało w książce
Henry Stones, był ojcem małej
Angeliki i pracował w tym teatrze jako specjalista od efektów specjalnych. Jego żona zmarła przy porodzie, więc córka była jego oczkiem w głowie. Niestety jego córka zachorowała na nieuleczalną chorobę. A on nie zamierzał patrzeć bezsilnie, na tą sytuację i zamierzał zrobić z niej prawdziwego aniołka, tak jak jej obiecał. W tym celu stworzył i opracował „soulcatchera”...
mechanizm który miał skopiować ścieżki neuronowe w mózgu umierającej dziewczynki, w ten sposób zachowując jej pamięć i osobowość. Jej duszę.
Rysunek przedstawiający rdzeń owego soulcatchera był drobiazgowy. I
Belcia bez problemu rozpoznała to urządzonko wśród wielu innych. Było ono wielkości ludzkiego serca, i w mechanicznym aniołku było dla niego miejsce. Wedle zapisków
Herny’ego, w tym urządzeniu znajdowała się dusza córki... jeśli działało, oczywiście. Bo
Henry nie bardzo miał okazję przetestować rdzenia soulcatchera. W każdym razie był to niewątpliwie ciekawy wynalazek.
Belcia spojrzała na
Holmesa. Jej towarzysz miał wiele zalet, ale smykałka do technologii nie była jedną z nich. Tu by się bardziej przydał
Thomas Fogg.