Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2010, 16:41   #34
Bothari
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Inez

Minęły trzy długie godziny, nim wreszcie pozwolono im ujrzeć właściciela majątku. Trzy godziny podczas których służba - delikatnie mówiąc - gburowata, wskazała komnaty, łaźnię i galerię rodową (co oczywiście spowodowało, że obydwoje, tak Inez jak i jej uczeń spędzili tam trzy godziny bez pięciu minut). Czas ten pozwolił też dokładniej przyjrzeć się pałacowi.

Niegdyś zapewne był to zamek z czarnego kamienia. Potem jednak zaniedbane mury zaczęły się rozsypywać aż obalono je i całość budowli przekształcono w pałac. Wielka strata dla badaczy architektury. Pałac obumierał tak samo jak niegdyś zamek. Tylko po prawej stronie, jeden z budynków był właśnie odrestaurowywany. Wnętrza były pyszne ale stare i zaniedbane. Niegdyś musiał być to pałac godny nie tylko hrabiego ale wręcz księcia. Teraz - stara rudera. Nawet wiatr hulał niektórymi korytarzami.

Gospodarz okazał się agaryjczykiem. Dzikim i nieokrzesanym. Zaczął z marszu.
- Pani doktor historii starożytnej tak? W sprawie majątków hrabiostwa Jefere? Spóźniła się Pani kolosalnie. Nadal nazywa się ten obiekt Zamkiem Jefere ... choć powinien pałacem Gloszkiri. Jestem Armad Gloszkiri. Och, przepraszam, jak zwykle zapomniałem o tytulaturze: pułkownik lord Armand GLoszkiri, do Pani usług. Na ile mogę - pomogę w Pani badaniach - o ile nic mnie to nie będzie kosztowało. Ani czasu, ani pieniędzy, ani uwagi. Cenię naukowców ... choć bardziej tych co wymyślają nowe armaty. Cenię - lecz zostawiam samym sobie. Mam nadzieję, że to wystarczy. Oczywiście na terenie pałacu proszę czuć się jak w gościnie. Proszę tylko nie wchodzić do remontowanego skrzydła. Mogło by to być niebezpieczne.
Skończył i ... w zasadzie gotów był chyba sobie pójść. Wszak w tej rozmowie powiedziano wszystko co było możliwe.

Isabell

Kapitan, Jedynemu niech będą dzięki, wypatrywał zasadzki ze wszystkich stron. Nie wystarczyło to, by uniknąć niebezpieczeństwa całkowicie ale pozwoliło na chwilę przed atakiem zebrać cały oddział przy karecie.

Strzały rozległy się nagle z jednej tylko strony. Solidnie oberwało się karecie ale szczęśliwie pasażerom ani chroniącym żołnierzom nic się nie stało. Atak dwudziestu szermierzy odparto salwą pistoletową. Kapitańska komenda "Stać" powstrzymała pościg. To też była dobra decyzja. Atak kolejnej grupy napastników i szarża siedmiu konnych wzdłuż drogi mogła by się skończyć tragicznie ale ... nie skończyła się. Doborowy oddział musiał zabrać ze sobą kapitan, gdyż żaden z przeciwników nie dotarł nawet do drzwi karocy, nie wspominając nawet o zagrożeniu jej pasażerkom. Strzelanina i bój nie trwały długo a ich szczegóły umknęły baronessie z dość trywialnego powodu. Otóż - leżała na podłodze powozu przygnieciona do niej przez obie swoje służące. Bianka zresztą trzymała w dłoniach nabity damski pistolecik. I tak też zastał panie kapitan, gdy po walce otworzył drzwi. Uśmiechnął się (widok był zapewne jedyny w swoim rodzaju) i powiedział:
- Cieszę się, że nic się Baronessie nie stało. Napad ten był przeprowadzony przez owego szlachcica. Widziałem go podczas szarży. Niestety przeżył i odjechał razem ze swoimi niedobitkami. Mamy kilku jeńców, gdyby życzyła sobie Baronessa zadać im pytania. Ja również to uczynię, gdy nie będą już użyteczni. Teraz jednak mam ogromną prośbę - gdyby zechciała Baronessa użyczyć swojej kolaski dla żołnierzy, którzy odnieśli rany przed momentem. Jest takich trzech. Baronessę zapraszam do konnej podróży ... choćby u mego boku, jeżeli takie będzie życzenie. Najlepiej w konnym i nie rzucającym się w oczy stroju. Choćby męskim, jeżeli jest to możliwe. Koń zaraz będzie gotów. Biały oczywiście.

Jeńcy nie powiedzieli wiele. Żaden z konnych niestety nie wypadł z siodła a to podobno byli przyboczni owego szlachcica. Reszta to zwykli tutejsi nicponie, których jeden ze sług wynajął do napadu ledwie cztery dni temu. Czyli ledwie kilka godzin po tym, jak zsiedli ze statku ...

Gdzieś nieopodal

- Za dużo sobie pozwalasz Nathanielu - powiedziała spokojnie i skinęła na służki. Te natychmiast zasłoniły ją kąpielowym prześcieradłem umożliwiając powstanie i wyjście z bali. Woda rozlewała się na wszystkie strony.
- Składasz mi nieprzystojne propozycje a teraz wdzierasz się do łaźni, kiedy akurat biorę kąpiel. Jak zbir. Z rapierem w dłoni. - uniosła, by trzecia ze służących mogła ja wytrzeć. Nadal nad prześcieradłem wpatrywała się w mężczyznę. Ten najwyraźniej walczył ze sobą. Żądza na twarzy była aż nadto wyraźna.
- Pojedziesz ze mną Pani. Teraz. - wychrypiał.
- Doprawdy? A mogę się choć odziać? Czy pohańbisz mnie jeszcze tutaj młodzieńcze?
Różnica wieku pomiędzy obojgiem nie była tak znowu wielka. Ona ledwie skończyła ćwierć wieku a on dwudziestkę.
- Być może ... - wyszeptał i zrobiwszy krok do przodu ciął dwukrotnie. Materiał opadł odsłaniając kobietę. Uniosła dumnie głowę i złożyła dłonie na dekolcie. Na policzkach wykwitł jednak rumieniec. Przyboczna służąca skoczyła nagle do przodu zasłaniając swą dobrodziejkę. Odpowiedzią był świst rapieru i ból. Dziewczyna zatoczyła się w bok.
- Wszystkie trzy - pod piec. Już! - służące momentalnie pobiegły we wskazanym kierunku.
- Owiń się ręcznikiem Pani. Jesteś mi potrzebna ... czy tego chcesz, czy nie. Ja nie mam wyboru. Jestem w desperacji.
Powoli schyliła się po materiał i owinęła się nim pod pachami. Dziękowała Jedynemu za choćby tą osłonę. Wcześniej rozumiała co się dzieje. Teraz ... straciła rezon.
Schował szpadę i podszedł do drzwi. Otworzył je i wskazał jej gestem, że też ma wyjść. Na dwór. Łaźnia wszak była oddzielnym budynkiem i oddalonym od pałacu. Gdy wyszła - zamknął drzwi i zapał je kołkiem. Pod łaźnią stał koń. Ujął pochodnię.
- Jeżeli krzykniesz Pani ... spalę łaźnię. A z nią Twoje służące. Czy to jasne? - wytrzeszczyła oczy ... ale uwierzyła.
- Nie odjedziemy daleko. Dogonią nas i zawiśniesz.
- Być może, droga Pani, być może. A teraz zechciej podejść do konia.

Minutę później galopowali już ciemnym lasem. Nikt prócz służących nie wiedział, że była porwana. A napastnik mocno przyciskał ją do siebie. Czuła jego podniecenie, czuła dłoń obejmująca ją w pasie, oddech na szyi i pęd w mokrych włosach. Z całych sił starała się utrzymać prześcieradło wysoko w górze, jakby mogło zapewnić bezpieczeństwo.
 
Bothari jest offline