Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2010, 23:15   #31
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Isabell

Dwa dni w karczmie minęły dość nudnawo. Pomimo zapewnień - Inez nie wracała. Za to kapitan przechodził samego siebie z zapewnianiu Pani bezpieczeństwa. Niemal zawsze towarzyszyło jej dwóch przybocznych. Gdy była w komnacie - stali na warcie przed nią. Zresztą - nim pozwolono jej wejść do komnaty po dłuższej nieobecności zawsze któryś z kaprali musiał tam zajrzeć szukając jakiegoś wyimaginowanego wroga. Wreszcie wymęczona tym "bezpieczeństwem" dama zauważyła w rozmowie z kapitanem:
- Na chwilę obecną aż taka ostrożność nie jest konieczna. Najbardziej będziemy musieli uważać w lasach, a nie na prostej drodze czy w Rovannie.
Odpowiedź nadeszła bez chwili zwłoki.
- Najczęściej tak właśnie myśleli ci wszyscy, którzy padli ofiarą napaści w niespodziewanych okolicznościach. Wolę, by mnie Baronessa znienawidziła za zbyt dokładne wykonywanie swoich obowiązków, niżbym musiał znosić później konsekwencje niedociągnięć. Tak więc ustalmy - Baronessa rządzi wszystkim. Całą wyprawą. Ja jednak odpowiadam za bezpieczeństwo tak Baronessy, jak i pozostałych osób. I jeżeli w jakiejś chwili zażądam czegoś - choćby wydawało się niegodne - proszę o podporządkowanie się. Dodam ... że w niektórych sytuacjach będę nawet gotów użyć siły, by zapewnić to, do czego mnie tu zobowiązano.
Isabell uśmiechnęła się kącikami ust i odpowiedziała:
- Jakże to typowe dla mężczyzn - użyć siły wobec kobiety wtedy, gdy inaczej sobie poradzić nie potrafi. - W jej tonie nie będzie ani krztyny złośliwości czy złości, już prędzej smutek i zawiedzenie.
- Bo typowym dla kobiet jest zadawać pytania i żądać wyjaśnień nie wtedy gdy pora ku temu. Pod ogniem muszkietów nie będę czekał aż zdecydujesz się uciekać Baronesso, a najzwyczajniej w świecie Cię porwę.
- Rozczaruje pana, nie mam w zwyczaju zadawać głupich pytań w podobnych sytuacjach.
- uśmiechnęła się bardziej prawdziwie - A co do porywania, to proszę pamiętać o białym koniu.
Odpowiedział uśmiechem mówiącym wprost - koń już jest.

Doktor Inez i jej towarzysz nie zjawili się następnego dnia. Czekano trzeci. Potem Baronessa obwieściła, że misja musi poradzić sobie bez niej i ... zaprzęgnięto konie.

Pierwszej nocy nocowano w gospodzie. To tu baronessa wreszcie uzyskała niezaprzeczalne dowody iż Bianka co wieczór "urywa" się na kilka minut. Druga służąca miała więc śledzić nową następnego wieczora.

Na postoju obiadowym następnego dnia kapitan zameldował.

- Jesteśmy śledzeni Baronessa. To zdaje się szlachcic z trójką służby. Zwolniliśmy a nas nie wyprzedzili. Przyspieszyliśmy, a nadal są w tej samej odległości. Teraz zaś tak jak my obiad jedzą.

Inez

Pałac hrabiego Dreugera był oszałamiająco wielki, oszałamiająco stary i oszałamiająco zaniedbany. Pomimo to - ktoś w nich mieszkał. Wrota obejścia były zamknięte zaś żołnierz ich pilnujący z miejsca zakrzyknął.
- No gdzie tu psubraty! Won! Hrabia gości nie przyjmuje, jakby nie wiedzieli!
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 15-11-2010 o 12:55.
Bothari jest offline  
Stary 15-11-2010, 11:26   #32
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Szczerze mówiąc, nie takiego powitania się spodziewała. Owszem, podejrzewała, iż hrabia może być ciut ekscentryczny, czy mrukliwy, ale żeby jego służba okazywała tak rażący brak kultury... ba, wręcz popisowy pokaz chamstwa - tego nie oczekiwała.
- Powiedz mu - odezwała się do studenta jadącego koło niej, gdy zbliżyli się do bramy - Że nie jesteśmy gośćmi, więc niech otwiera i biegnie po swego pana. Powiedz też, że doktor nauk historii starożytnej Inez de Chavaz przyjechała tu w sprawie zaginionej części majątku Jefere i chcę omówić tę kwestię z właścicielem posiadłości. No już, podjedź do niego.
Skinęła chłopakowi na “odźwiernego” żołnierza z miną nie znoszącej sprzeciwu arystokratki. W głębi ducha niezadowolona była z nagłej zmiany planów. Skoro hrabia jest niechętny gościom, trzeba będzie zagrać z nim w inne karty, niż dotychczasowo zamierzała. Tak czy inaczej nie afiszowanie się ze swoim nordyjskim pochodzeniem - przynajmniej z nazwiska - uznała za całkiem słuszne. Chociaż któż to wiedział, jaką sławę miało nazwisko jej ojca, inkwizytora...
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
Stary 15-11-2010, 19:19   #33
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Wyprawa od samego początku natykała się na drobne trudności. Najpierw zrezygnowała hrabina Denery, później nie dołączył do grupy przyjaciel ojca Rubinsheia, a na koniec baronowa de Chavaz pogalopowała do dworku jakiegoś szlachcica w poszukiwaniu wędrówki skarbu z katedry po Eliarze. Jakby tego było mało jeszcze jej nowa służąca wymykała się gdzieś wieczorami. Nie, żeby Isabell była szczególnie zdziwiona, ale intrygowało ją komu przekazuje raporty.

Czekali o jeden dzień więcej niż prosiła Inez, a pomimo tego się nie pojawiła. Baronessa nie zamierzała pozwolić na dalsze opóźnienia i oświadczyła wszystkim, iż muszą poradzić sobie bez pani naukowiec. Oczywiście Isabell zdawała sobie sprawę, że baronowa prędzej czy później ich dogoni, w końcu mieli jej wszystkie bagaże, ale nie mogła po prostu cierpliwie czekać, aż Inez łaskawie sobie o nich przypomni.
Może nawet zdołam porozmawiać z naszym gospodarzem bez obecności baronowej, wtedy przedstawienie jej w odpowiednim świetle pozwoli uniknąć dalszych kłopotów.

Niestety kłopoty były chyba wpisane w tą misję.
Gdy kapitan poinformował o tym, że są śledzeni, baronessa postanowiła przyjrzeć się dyskretnie podejrzanemu osobnikowi. Z galeryjki miała doskonały widok na domniemanego szlachcica i jego świtę. Niestety jego wygląd nic jej nie powiedział. Tajemniczy jegomość nie był także przyjacielem ojca Rubinsheia.
Nadgorliwość Gunthera czy rzeczywiście jesteśmy śledzeni?
- Jedzmy ten posiłek bardzo powoli, nie spieszmy się z wyruszeniem w dalszą drogę. Zobaczymy wtedy co pan szlachcic zrobi. - zdecydowała w końcu.

Pan szlachic w krótkim czasie opuścił gospodę i ruszył dalej. Isabell była ciekawa czy kapitan będzie teraz wypatrywał zasadzki przed nimi, ale nie skomentowała sytuacji. Skończyli posiłek i wsiedli do powozu kierując się ku swemu celowi.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 16-11-2010, 16:41   #34
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Inez

Minęły trzy długie godziny, nim wreszcie pozwolono im ujrzeć właściciela majątku. Trzy godziny podczas których służba - delikatnie mówiąc - gburowata, wskazała komnaty, łaźnię i galerię rodową (co oczywiście spowodowało, że obydwoje, tak Inez jak i jej uczeń spędzili tam trzy godziny bez pięciu minut). Czas ten pozwolił też dokładniej przyjrzeć się pałacowi.

Niegdyś zapewne był to zamek z czarnego kamienia. Potem jednak zaniedbane mury zaczęły się rozsypywać aż obalono je i całość budowli przekształcono w pałac. Wielka strata dla badaczy architektury. Pałac obumierał tak samo jak niegdyś zamek. Tylko po prawej stronie, jeden z budynków był właśnie odrestaurowywany. Wnętrza były pyszne ale stare i zaniedbane. Niegdyś musiał być to pałac godny nie tylko hrabiego ale wręcz księcia. Teraz - stara rudera. Nawet wiatr hulał niektórymi korytarzami.

Gospodarz okazał się agaryjczykiem. Dzikim i nieokrzesanym. Zaczął z marszu.
- Pani doktor historii starożytnej tak? W sprawie majątków hrabiostwa Jefere? Spóźniła się Pani kolosalnie. Nadal nazywa się ten obiekt Zamkiem Jefere ... choć powinien pałacem Gloszkiri. Jestem Armad Gloszkiri. Och, przepraszam, jak zwykle zapomniałem o tytulaturze: pułkownik lord Armand GLoszkiri, do Pani usług. Na ile mogę - pomogę w Pani badaniach - o ile nic mnie to nie będzie kosztowało. Ani czasu, ani pieniędzy, ani uwagi. Cenię naukowców ... choć bardziej tych co wymyślają nowe armaty. Cenię - lecz zostawiam samym sobie. Mam nadzieję, że to wystarczy. Oczywiście na terenie pałacu proszę czuć się jak w gościnie. Proszę tylko nie wchodzić do remontowanego skrzydła. Mogło by to być niebezpieczne.
Skończył i ... w zasadzie gotów był chyba sobie pójść. Wszak w tej rozmowie powiedziano wszystko co było możliwe.

Isabell

Kapitan, Jedynemu niech będą dzięki, wypatrywał zasadzki ze wszystkich stron. Nie wystarczyło to, by uniknąć niebezpieczeństwa całkowicie ale pozwoliło na chwilę przed atakiem zebrać cały oddział przy karecie.

Strzały rozległy się nagle z jednej tylko strony. Solidnie oberwało się karecie ale szczęśliwie pasażerom ani chroniącym żołnierzom nic się nie stało. Atak dwudziestu szermierzy odparto salwą pistoletową. Kapitańska komenda "Stać" powstrzymała pościg. To też była dobra decyzja. Atak kolejnej grupy napastników i szarża siedmiu konnych wzdłuż drogi mogła by się skończyć tragicznie ale ... nie skończyła się. Doborowy oddział musiał zabrać ze sobą kapitan, gdyż żaden z przeciwników nie dotarł nawet do drzwi karocy, nie wspominając nawet o zagrożeniu jej pasażerkom. Strzelanina i bój nie trwały długo a ich szczegóły umknęły baronessie z dość trywialnego powodu. Otóż - leżała na podłodze powozu przygnieciona do niej przez obie swoje służące. Bianka zresztą trzymała w dłoniach nabity damski pistolecik. I tak też zastał panie kapitan, gdy po walce otworzył drzwi. Uśmiechnął się (widok był zapewne jedyny w swoim rodzaju) i powiedział:
- Cieszę się, że nic się Baronessie nie stało. Napad ten był przeprowadzony przez owego szlachcica. Widziałem go podczas szarży. Niestety przeżył i odjechał razem ze swoimi niedobitkami. Mamy kilku jeńców, gdyby życzyła sobie Baronessa zadać im pytania. Ja również to uczynię, gdy nie będą już użyteczni. Teraz jednak mam ogromną prośbę - gdyby zechciała Baronessa użyczyć swojej kolaski dla żołnierzy, którzy odnieśli rany przed momentem. Jest takich trzech. Baronessę zapraszam do konnej podróży ... choćby u mego boku, jeżeli takie będzie życzenie. Najlepiej w konnym i nie rzucającym się w oczy stroju. Choćby męskim, jeżeli jest to możliwe. Koń zaraz będzie gotów. Biały oczywiście.

Jeńcy nie powiedzieli wiele. Żaden z konnych niestety nie wypadł z siodła a to podobno byli przyboczni owego szlachcica. Reszta to zwykli tutejsi nicponie, których jeden ze sług wynajął do napadu ledwie cztery dni temu. Czyli ledwie kilka godzin po tym, jak zsiedli ze statku ...

Gdzieś nieopodal

- Za dużo sobie pozwalasz Nathanielu - powiedziała spokojnie i skinęła na służki. Te natychmiast zasłoniły ją kąpielowym prześcieradłem umożliwiając powstanie i wyjście z bali. Woda rozlewała się na wszystkie strony.
- Składasz mi nieprzystojne propozycje a teraz wdzierasz się do łaźni, kiedy akurat biorę kąpiel. Jak zbir. Z rapierem w dłoni. - uniosła, by trzecia ze służących mogła ja wytrzeć. Nadal nad prześcieradłem wpatrywała się w mężczyznę. Ten najwyraźniej walczył ze sobą. Żądza na twarzy była aż nadto wyraźna.
- Pojedziesz ze mną Pani. Teraz. - wychrypiał.
- Doprawdy? A mogę się choć odziać? Czy pohańbisz mnie jeszcze tutaj młodzieńcze?
Różnica wieku pomiędzy obojgiem nie była tak znowu wielka. Ona ledwie skończyła ćwierć wieku a on dwudziestkę.
- Być może ... - wyszeptał i zrobiwszy krok do przodu ciął dwukrotnie. Materiał opadł odsłaniając kobietę. Uniosła dumnie głowę i złożyła dłonie na dekolcie. Na policzkach wykwitł jednak rumieniec. Przyboczna służąca skoczyła nagle do przodu zasłaniając swą dobrodziejkę. Odpowiedzią był świst rapieru i ból. Dziewczyna zatoczyła się w bok.
- Wszystkie trzy - pod piec. Już! - służące momentalnie pobiegły we wskazanym kierunku.
- Owiń się ręcznikiem Pani. Jesteś mi potrzebna ... czy tego chcesz, czy nie. Ja nie mam wyboru. Jestem w desperacji.
Powoli schyliła się po materiał i owinęła się nim pod pachami. Dziękowała Jedynemu za choćby tą osłonę. Wcześniej rozumiała co się dzieje. Teraz ... straciła rezon.
Schował szpadę i podszedł do drzwi. Otworzył je i wskazał jej gestem, że też ma wyjść. Na dwór. Łaźnia wszak była oddzielnym budynkiem i oddalonym od pałacu. Gdy wyszła - zamknął drzwi i zapał je kołkiem. Pod łaźnią stał koń. Ujął pochodnię.
- Jeżeli krzykniesz Pani ... spalę łaźnię. A z nią Twoje służące. Czy to jasne? - wytrzeszczyła oczy ... ale uwierzyła.
- Nie odjedziemy daleko. Dogonią nas i zawiśniesz.
- Być może, droga Pani, być może. A teraz zechciej podejść do konia.

Minutę później galopowali już ciemnym lasem. Nikt prócz służących nie wiedział, że była porwana. A napastnik mocno przyciskał ją do siebie. Czuła jego podniecenie, czuła dłoń obejmująca ją w pasie, oddech na szyi i pęd w mokrych włosach. Z całych sił starała się utrzymać prześcieradło wysoko w górze, jakby mogło zapewnić bezpieczeństwo.
 
Bothari jest offline  
Stary 17-11-2010, 07:49   #35
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Gdy rozległy się strzały Isabell chciała paść na podłogę karocy pociągając za sobą Marinne. Jednakże obie służące były od niej szybsze i nim zdążyła się zorientować leżała przygnieciona przez Biankę jak i Marinne. Sytuacja byłaby wręcz komiczna gdyby nie grożące im niebezpieczeństwo. Skutecznie unieruchomiona mogła jedynie zastanawiać się czy napadł był zwykłym rabunkowym, czy kryło się za nim coś więcej.
Nie minęło zbyt wiele czasu, choć baronessie dłużył się niemiłosiernie, gdy kobiety usłyszały oddalające się konie. Jeszcze chwila i drzwi do powozu otworzył kapitan. Malarka odetchnęła z ulgą widząc, iż nic mu się nie stało.

Karocę zgodziła się użyczyć, gdy tylko przebierze się w strój do jazdy konnej. Posiadała takowy w swym bagażu, wszak po lesie nie zamierzała jeździć na koniu w damskim siodle. Ubierając się poprosiła służącą o upięcie włosów w kok za pomocą pewnej długiej i ostrej szpili, tak na wszelki wypadek.

Wiadomości uzyskane od jeńców przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi. Jedno było pewne, wszystko wskazywało na to, że ktoś kto nie powinien dowiedział się o ich wyprawie i chciał ją udaremnić nie przebierając w środkach. Isabell zaczynała się martwić, że baronowej coś mogło się stać po drodze. Co prawda miała ze sobą czwórkę żołnierzy, ale jeśli atak zorganizowany był podobnie jak ten...

Odczekawszy aż kapitan skończy przepytywać jeńców podzieliła się z nim swoimi obawami i spytała o radę czy ruszać dalej, czy szukać pani naukowiec.
Felerhar doradził jechać z trzech powodów: po pierwsze nie wiedzieli gdzie na chwile obecną znajdowała się baronowa i jak ją odnaleźć. Mogliby minąć się inną drogą. Po drugie zaatakowanie Inez było mało prawdopodobne, gdyż oni stanowili lepszy cel. A po trzecie mieli rannych, którym należała się opieka.
Baronessa musiała przyznać rację rozumowaniu kapitana. Podziękowała za radę jak i doskonale przeprowadzoną obronę, po czym poleciła ruszać dalej, gdy tylko będą gotowi.

Wahanie towarzyszące Isabell przy wyborze konia, choć krótkie było z pewnością zauważalne.
W końcu podziękowała kapitanowi za propozycję i wybrała jazdę osobno prosząc jedynie o pistolet do własnego użytku.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 18-11-2010, 22:58   #36
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Inez wcale nie zamierzała tak prędko pozbawić pułkownika swojej osoby. Ani pozbawić swojej ciekawości wyjaśnienia nowiny, którą zaskoczył kobietę rozmówca. Toteż prędko wyciągnęła z niego informację, dlaczego to Gloszkiri, a nie dziedzice rodu Jafere, opiekuje się pałacem. Otóż poprzedni właściciel sprzedał majątek wraz z całym wyposażeniem i wyprowadził się pięć lat temu w niewiadome strony. Powódów takiego postępowania agaryjczyk nie znał i przyznał, że posiadłość zastał w stanie mocno zaniedbanym (jeśli bardziej niż obecnie, to jak musiała wyglądać wcześniej?). Dalsze ciągnięcie gospodarza za język balansowało już na granicy jego cierpliwości, toteż baronowa zostawiła go w spokoju. Sprawy bynajmniej zostawić nie zamierzała, jako iż rozbudziła jej kocią dociekliwość. Dowiedziała się tedy od posługaczy, iż poprzedni pan tego pałacu zostawił wszystkie dawne sprzęty, a mimo to wyjeżdżał z obładowanymi wozami, zabierając całą swoją służbę. Nikt nie znał przyczyny tak nagłego opuszczenia zamku, ani tego, co wywieziono pod plandekami.

Pani badacz zwiedziła każdy kąt pałacu (w końcu miała nie zaglądać tylko do remontowanego skrzydła, czyli wszędzie indziej mogła), ale ku swojemu rozczarowaniu nie odkryła żadnych ciekawostek architektonicznych, ani ukrytych komnat czy skarbów w piwnicach (chyba że mowa o zapasach dobrego wina). Godną uwagi była jedynie galeria rodowa, gdzie umieszczono wszystkie pamiątki po dziedzicach Jefere oraz posążki: głównie zwierząt oraz deviria. Nie przypominały one dzieł sztuki z owego matrańskiego zaginionego majątku, którego odnalezioną cząstkę zaprezentował Berlay; nie były też wyszczególnione na liście hrabiowskiej, ale za to figurowały na uniwersyteckiej. Co więcej, Inez miała podejrzenia, iż to nawet nie są autentyki. By zweryfikować ową tezę potrzebowała więcej niż dwa dni w gościnie w Klerke, toteż postanowiła odkupić kilka posążków od pułkownika. Gdy wspomniała o dwóch figurkach, którymi byłby zainteresowany uniwersytet Rovanny, padła suma 200 kordinów. Przystała na nią z ociąganiem, chociaż obiekt transakcji na pewno wart był więcej. Agaryjczyk jednak kompletnie nie znał się na sztuce, więc nie sprawiło zbytniej trudności wykupienie kolejnych dwóch figurek - zwierzęcych - za 50 kordinów. Wystarczyło rzucić mimochodem, że ładnie by wyglądały na komodzie cioteczki...

Patrząc na podupadający zamek, krajało się serce naukowca, bowiem kobieta była przekonana, że obecny właściciel - nawet jeśli przyłoży się do prac remontowych - uczyni to zupełnie niezgodnie z duchem architektonicznego stylu i smaku tego zabytku. Przetrwawszy tyle lat, gniazdo rodu Jafere zmieni się w podrzędne połatane domostwo i zostaną po jego wspaniałości tylko opowieści. Oraz skarb wywieziony gdzieś poza czarne mury w nieznaną stronę. Tak, tak, kolekcja w galerii była zaledwie ułomkiem tego, co Inez powinna tam zastać. Symbolicznymi “śmieciami”, których nie opłacało się chyba zabierać właścicielowi. Dlaczego jednak w ogóle Dreuger zdecydował się na taki krok? Nie czuł się tu bezpiecznie? Zmęczył się owym krajem, czy inny zaoferował mu więcej?

Po krótkiej przejażdżce po okolicznych wsiach Inez dowiedziała się, że poprzedni pan majątku był dziwakiem i nikt właściwie nigdy go nie widział, bo staruch (tak o nim mówiono) nie wychodził z domu. Zatrudniał niewiele służących, wszyscy byli eliarczykami. Nie przyjmował gości. Baronowa nabrała osobliwego przekonania, że nowy zarządca pałacyku widocznie przejął nawyki od poprzednika; może to ta budowla tak działała na mieszkańców? Może leżała na niej jakaś klątwa starożytnych...
Och Inez...; zganiła samą siebie w myślach i roześmiała na głos, aż zdziwiony student obrócił się w siodle w jej stronę. Po jego minie można by wnioskować, że zastanawiał się nad zdrowiem psychicznym nauczycielki.

Trzeciego dnia rano, by nie nadwyrężać gościnności pułkownika, pani de Chavaz zbierała się do drogi. Istniała szansa, że dogoni baronessę z jej przybocznym oddziałem w jakiejś gospodzie na trasie do dworku, lecz musiałaby galopować cały dzień aż do późnego wieczora, a to oznaczało ryzyko zajeżdżenia koni. Inez uznała więc za najlepszy wariant spotkanie się z wyprawą już na miejscu, toteż po zaopatrzeniu się w prowiant i spakowaniu zakupionych dzieł w juki pożegnała smętną posiadłość w Klerke.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 19-11-2010 o 10:44.
szarotka jest offline  
Stary 19-11-2010, 12:25   #37
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Isabell

Z jeńców nic udało się wydobyć już nic użytecznego, poza dokładnym opisem osoby, która ich wynajęła. W tym czasie panie - bo również służące założyły spodnie i koszule - przygotowywały się do drogi. Gdy wyszły z powozu nawet na moment ucichli. Żaden jednak ani gestem nie zdradził swojego uznania ... wyrażając je tylko spojrzeniem. Żołnierzom wszak nie było wolno a woźnice woleli nie narażać się swojej pani głupim zachowaniem. Jedynie kapitan Felerhar przekazał swoje odczucia leciutkim ukłonem i dotknięciem ronda kapelusza. Podszedł i podprowadził białą klacz, która jechała z oddziałem. Zaraz za nim przystąpiło dwóch wojaków z końmi dla służących.

Wskok na siodło udał się baronessie fenomenalnie. Nie skorzystała nawet z podstawionych dłoni, co również wywołało na twarzy kapitana uśmiech zadowolenia. Na tym jednak sukcesy się zakończyły. Krótkie nóżki nie sięgały strzemion. Gunther nie dał się zbić z pantałyku. Szybko zaczął je skracać tyle że ... aż tak bardzo się nie dawało. Sytuacja stawała się wręcz komiczna. Szczególnie dla jednego z żołnierzy, który aż odwrócił się by na jego twarzy nie znać było uciechy. Okazanie jej mogło się dla niego skończyć wszak gorzej niż śmiercią ...

- Wybacz baronesso, lecz bardziej nie uda mi się skrócić strzemion tutaj. Zapewne jakiś rzemieślnik w wiosce czy karczmie nam pomoże. Czy zechcesz do tego czasu pojechać wraz ze mną? Jagan poniesie nas oboje bez trudności.

Lekki rumieniec zawstydzenia nie umknął uwagi postronnych, ale ... baronessa się zgodziła. Tylko czemu Marianne uśmiechała się jak zadowolona z siebie kotka? Baronessa nie bez trudu (ale z gracją) wspięła się na bojowego rumaka kapitana. Tu nawet nie można było marzyć o dosięgnięciu strzemion. Gunther zaś szybko wskoczył zaraz za nią. Szczęściem - nie używał ani rycerskiego siodła, ani kordyjskich wysokich siodeł tylko agaryjskiej niskiej łebki z kula i oparciem z tyłu.

Od tej chwili drobna Isabell zniknęła prawie pomiędzy trzymającymi lejce ramionami. Było nawet dość wygodnie.

- Jeżeli wiozę teraz tak drogocenny ładunek, to musimy zmienić nieznacznie szyk. - powiedział niegłośno. Także wydawane przez niego rozkazy były teraz o wiele cichsze a żołnierze podjeżdżali po nie. Chwilę później - oddział ruszył. Najpierw jechał jeden z żołnierzy (imieniem Deor, ponoć zwiadowca), potem samowolnie - Bianka (z pasem z czterema wojskowymi pistoletami zawiązanym w talii, co już wyglądało nieomal komicznie), potem Jagan z dwojgiem swoich pasażerów, dalej (po kilku minutach już w sporym oddaleniu) Marianne i dwóch kolejnych żołnierzy, dalej kareta i wreszcie - reszta oddziału. Straży tylna stanowił tylko jeden wojownik.
- Niech baronessa poda mi pistolety i postawi nogi na olstrach. Będzie znacznie wygodniej.
Wygodniej faktycznie było, tyle, że teraz chcąc nie chcą znacznie bardziej wtulała się w mężczyznę. Rozmowa toczyła się powoli. Jak zwykle przyjemnie choć nie była tak luźna jak zazwyczaj. Najwidoczniej i myśli kapitana coś zajmowało.

Inez i Isabell

Podróż pani doktor przebiegała szybko i bez zakłóceń. Zdobyczne figurki nie jeden i nie dwa razy wyjmowane były i oglądane przez oboje naukowców. Spotkanie obu grup nastąpiło na rozstaju dróg wieczorem, gdy słońce uznało, że czas wreszcie schronić się za wierzchołkami drzew.

Wyjechawszy na rozstaje baronowa dostrzegła najpierw jednego z żołnierzy oddziału, potem nową służącą swojej towarzyszki a na końcu ... samą Isabell wtuloną plecami w kapitana. Brew pani doktor odruchowo powędrowała do góry. Felerhar wszak obejmował swoją pasażerkę w pasie. Kilka sekund później baronessa spąsowiała na twarzy (szczęściem przy tym świetle nie było to doskonale widoczne a tylko ociupinkę).

Do gospody było tylko kwadrans jazdy ...
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 19-11-2010 o 12:36.
Bothari jest offline  
Stary 24-11-2010, 22:52   #38
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Szarotka, Bothari i Blathinn

Z godnością zniosła próby dopasowania strzemion do jej wzrostu, choć nie należało, to do rzeczy łatwych. Jedynemu niech będą dzięki, że Gunther stanął na wysokości zadania i nie zdradził rozbawienia cała sytuacją ni jednym grymasem. Isabell musiała zresztą przyznać, iż kapitan przejawiał zdecydowanie więcej cech pozytywnych, nie licząc tego nieszczęsnego incydentu na balu.
Propozycja wspólnej jazdy na jednym koniu przyprawiła ją o żywsze bicie serca. Wiedziała, że igra z ogniem, ale nie znalazła w sobie dość siły by odmówić.

Otoczona ramionami Felerhara przestała zwracać uwagę na to co działo się wokół. Minęli z dwie wioski, ale żadne z nich nie zaproponowało postoju, by poszukać rzemieślnika. Jechali rozmawiając cicho niczym zamknięci we własnym świecie.

Na rozstaju dróg, niecały kwadrans do gospody zauważyli baronową de Chavaz.
Kapitan wyprostował się nieznacznie. Powolnym ruchem. Jakby naturalnym po długiej podróży. Jego ramię obejmujące baronessę dało jej nieco więcej swobody ale .. nie wróciło do trzymania uzdy konia.
Isabell uśmiechnęła się spokojnie na widok Inez.
- Witam, panią baronową. - powiedziała zupełnie opanowanym i dobrze słyszalnym głosem. - Niezwykle, to miło z Pani strony, iż raczyła sobie o nas przypomnieć.
Baronowa wraz ze swoją eskortą podjechała bliżej, z osobliwym uśmieszkiem czającym się w kąciku ust. Wydawać by się mogło, że całkiem zapomniała o obecności swojego studenta, z którym jeszcze przed chwilą wymieniała jakieś uwagi.
- Pamiętałam za to o celu naszej podróży. Ależ baronesso. Widzę jednak, że dużo mnie ominęło. - omiotła wzrokiem kapitana, a jej ton sugerował że mogła podejrzewać wszelkie możliwe warianty wydarzeń. - Jednak widzę, że ma Pani dobrą opiekę. Cóż wywołało te nadzwyczajne - tu zmrużyła oczy jak zadowolony kot. - środki ostrożności?
- Zostaliśmy napadnięci. - odpowiedziała malarka spokojnie. - Na szczęście dzięki kapitanowi i jego żołnierzom nam nic się nie stało, ale trzech z nich zostało rannych i leży w naszym powozie. Tym bardziej cieszy mnie, iż Pani po drodze nie miała takich przygód.
Baronowa podjechała do powozu i zajrzała do środka, jakby upewniała się co do prawdziwości relacji drobnej kobietki. Zawróciła konia w miejscu.
- Chyba zacznę nad tym ubolewać, zważywszy, jak dogodne dla baronessy owe przygody mają finał. Ale my tu gadu gadu, a czas ucieka. Spieszmy do gospody, bo nas tu noc zastanie.
Z tymi - dość niefrasobliwymi - słowy obróciła konia raz jeszcze, tym razem w kierunku, w którym ustawiony był powóz i ruszyła truchtem, rzucając jakieś słowo do powożącego. Zaprzęg ruszył z miejsca.
Isabell przyglądała się inspekcji Inez z leciutkim uśmieszkiem, po czym szepnęła kapitanowi.
- Obawiam się, że z zapewnieniem baronowej odpowiedniego bezpieczeństwa będzie więcej problemów.

Wieczór zastał członków wyprawy ulokowanych wygodnie w przydrożnym zajeździe. Inez wespół z Antonim pokazywali Ojcu Rubinshei swoje zdobycze z Klerke i dyskutowali na temat powodów migracji rodu oraz badali każdą rysę na zakupionych posążkach, kłócąc się, z jakiego okresu mogą pochodzić.
Baronessa, zaraz po przyjeździe osobiście dopilnowała, by odpowiednio skrócono strzemiona, po czym dołączyła do dyskutującej trójki.
- Można obejrzeć te posążki? - spytała siadając przy stole.
Eksponaty po chwili trafiły w ręce drobnej kobietki, wraz ze stosem objaśnień.
- To jest deviria przypominający ghula, piekielnego psa agaryjskiego, chociaż równie dobrze może przedstawiać Mordoga albo każdego innego demona, którego imienia nie znamy. Tego wężowego stworzenia - pokazano kolejny posążek wyobrażający jakieś kłębowisko jaszczurcze. - nie można zbyt precyzyjnie zidentyfikować, aczkolwiek pan Rubinshei ma jakieś własne teorie. Te dwa ostatnie figurki, niedźwiedź i koń, to również groźne deviria, chociaż pozornie wyglądają niewinnie. Ale widzi baronessa te drobne szczegóły? Koń ma wyrzeźbione malutkie kły i nie przybiera pozycji spłoszonej; raczej atakującą.
Ręka Inez cały czas ilustrowała i zaznaczała niewidoczne na pierwszy rzut oka detale posążków. U niedźwiedzia wskazała niezwykle długie pazury i niezwykłe oczy, które zastępowały okruszki czerwonego rubina.
- Ponadto uważam, że nie są to oryginały, a kopie, chociaż bardzo dobrze wykonane. Właściciel majątku Jefere wyprowadził się stamtąd pięć lat temu, zabierając ze sobą wyładowane wozy oraz całą służbę. Obecny pan tej włości, pułkownik Gloszkiri, twierdzi, iż całe wyposażenie pałacowe zostało zakupione wraz z budynkami, toteż nasuwa się wniosek, że hrabia Dreuger zabrał skarby rodowe wraz ze sobą, zostawiając “śmieci”, które w jego mniemaniu były niewiele warte.
Isabell przez chwilę przyglądała się uważnie figurkom.
- Biorąc pod uwagę cechy, które pani baronowa pokazała jak i całokształt wykonania, sądzę, że posążki te wykonano w stylu antyczno-matrańskim. - powiedziała w końcu. - Jeśli rzeczywiście hrabia Dreuger pozabierał najcenniejsze rzeczy, to te figurki mogą być kopiami... - postukała delikatnie paznokciem oczy niedźwiedzia. - ale istnieje sposób byśmy mogli się przekonać czy tak rzeczywiście jest. Jeśli to oryginały, to oczka nie są z okruszków rubina tylko specjalnego kruszca.
Badaczka zerknęła znacząco na Rubinsheia, a potem wróciła wzrokiem do Isabell.
- Specjalnego kruszca? Umie baronessa go rozpoznać? Jakie ma właściwości?
Malarka pokręciła lekko głową.
- To niestety potrafią jedynie specjaliści, ja o nim po prostu słyszałam. - zamyśliła się na moment. - Może jakiś jubiler mógłby nam sprawdzić czy to rubin, ale pytanie czy nie zainteresowałby się za bardzo, jeśli rubinem nie będzie.
Z twarzy baronowej zniknął ten osobliwy wyraz zainteresowania tematem, zupełnie jakby z czystej uprzejmości poświęciła odrobinę uwagi laikowi, który próbował błysnąć wiedzą.
- Będzie na to czas po powrocie z misji; sądzę iż mój kolega z pracy ma kilku znajomych chętnych do przeprowadzenia takich ekspertyz.
Troskliwie opakowała posążki w skóry i poleciła Antoniemu zanieść je do swojego pokoju.
- A teraz może dowiem się od pani, co tak naprawdę stało się na trakcie? I kto was napadł? - utkwiła badawcze spojrzenie ciemnych oczu w twarzyczce baronessy.
Isabell zmrużyła leciutko oczy na pytanie baronowej i odpowiedziała spokojnie.
- Dowiedziałaby się Pani wcześniej, gdyby rozmowa o posążkach nie wyszła na pierwsze miejsce. Niestety nie wiemy kto, wiadomo jedynie, że prawdopodobnie jakichś szlachcic, który wynajął tutejszych zbirów kilka godzin po tym jak zeszliśmy ze statku. - baronessa kontynuowała nie pozwalając sobie wejść w słowo. - Mieli nas porwać, a wszystkich panów zabić. Jeśli jest Pani ciekawa co do samych szczegółów ataku proszę pytać kapitana. - zamilkła czekając na reakcję.
Inez oparła podbródek na dłoni, przysłuchując się relacji. Przekrzywiła nawet głowę.
- Uprzedzałam Berlaya, że tak będzie, ale raczył wątpić w moją wiedzę. Zapewne sądzono, że jadę z wami. Czy wszystkich napastników pobito, czy ktoś zbiegł? Jeśli tak, to będą nas tropić i nawet w dworku, do którego zmierzamy, bezpieczne nie będziemy. Kapitanie? - spojrzała na mężczyznę przy oknie. - Może pan ocenić sytuację wojskowym okiem?
- Osobą, która zorganizowała napad jest szlachcic. Widzieliśmy go i podczas ataku i wcześniej w jednej z karczm podczas postoju. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Także i jego pochodzenia nie byłem w stanie rozgryźć. Atak przeprowadzony był pomysłowo, ale bez wiedzy wojskowej. Posłużono się do niego zgrają drugorzędnych bandytów, a nie prywatnym wojskiem. Zadaliśmy im bardzo dotkliwe straty, więc ta banda raczej nie będzie w stanie nam przeszkadzać. Szlachcic ów odjechał wraz z trójką swoich przybocznych. Było ich o trzech więcej, ale niestety - nie przeżyli walki. Przesłuchać udało się tylko czterech z pośród bandytów. Nie potrafili zbyt wiele powiedzieć, bo najęci byli przez jednego ze sług naszego oponenta. Sługa ten był niewatpliwe Eliarczykiem. Przy zabitych nie było żadnych pism ani nic co mogło by bardziej naświetlić sytuację. - zatrzymał się na moment, by zaraz dodać. - Być może popełniłem błąd tak bardzo nastawiając się tylko na obronę karety, miast spróbować zmierzyć się z tym jegomościem i zakończyć kłopot. Nie byłem jednak pewien sił przeciwnika i uznałem, że lepiej pozwolić mu zbiec i być pewnym bezpieczeństwa baronessy.
- Zrobił Pan co uznał za najlepsze. - głos Isabell był łagodny. - Nie sądzę by ów szlachcic próbował również napaść na dworek naszego gospodarza... - spojrzała przez chwilę na kapitana. - gdyby jednak to obawiam się, że z obroną musimy liczyć na siebie. Baron Totenhauz hołduje rycerskim obyczajom i o muszkiecie chyba nawet nie słyszał.
Mina baronowej zaś nie wskazywała na to, iż ona sama pochwalała postępowanie kapitana. Nie powiedziała jednak nic w tym temacie, zebrała tylko swoje notatki ze stołu i wstała - z zamaszystością znamienną dla Nordyjczyków.
- Drodzy państwo, powinniśmy wyruszyć jak najwcześniej rano. Nie wiem jak państwo, ale ja mam jeszcze coś do przejrzenia, więc udam się już do swojej izby. Życzę dobrej nocy. Nakażę zaprzęgać jutro o piątej, byśmy o szóstej już wyjeżdżali.
Z tymi słowami skłoniła taktownie głowę koledze Rubinsheiowi i skierowała się do swojego pokoju.
- Wielmożna pani baronowo, uprzejmie przepraszam, ale zajmę jeszcze chwilę. - odezwała się baronessa, gdy Inez podniosła się z miejsca. - Pragnę jedynie przypomnieć, iż przedstawię nas jako znajome hrabiego Vincenta Baudeza i będę wdzięczna, jeśli szanowna pani baronowa nie będzie mi w tym przeszkadzać. To wszystko. - uśmiechnęła się leciutko i zwróciła w stronę Felerhara.
- Sądzę kapitanie, że wyjazd stąd o szóstej rano będzie dobrym pomysłem, gdyż i tak mamy już opóźnienie.
- Jak sobie baronessa życzy. - odpowiedział.
Isabell skłoniła się wszystkim obecnym i również udała do swego pokoju.

Ranek zastał baronową w stanie potężnego niewyspania (widać pracowała do późna), ale kobieta dzielnie stawiła czoła wyznaczonej przez siebie godzinie i około szóstej schodziła już do stajni po konia. Nie zamierzała jechać w powozie; najwyraźniej spodobała jej się jazda wierzchem. Ubrana była tak jak dnia poprzedniego, w czarny kaftan oraz dzieloną spódnicę do jazdy konnej i tylko świeża biała koszula pod kaftanem, która widoczna była w zapięciu dekoltu, udowadniała, że Inez jednak nie spała w ubraniu. Jej podręczne pakunki, bardzo niewielkie, przytroczono do siodła wierzchowca, po czym badaczka ruszyła w ślad za powozem, dopinając płaszcz na ramionach. Przy jej boku - co było nowością - kołysał się (widać pożyczony od muszkieterów) rapier. Tak uzbrojona dama wyglądała na otwartą na wszelkie dalekie podróże.


Baronessie noc minęła niespokojnie. Przerzucała się z boku na bok nie potrafiąc wyrzucić ze swych myśli wspomnienia bliskości Gunthera i jego ciepła. W efekcie czego rankiem pojawiła się w stanie dość zbliżonym do baronowej. Ubrana w czarne spodnie do konnej jazdy, białą koszulę i wygodny, czarny żakiet malarka usadowiła się na swej białej klaczy.

Dalsza część podróży minęła im bez niespodzianek i czwartego dnia dotarli wreszcie do dworku barona Totenhauza.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 25-11-2010 o 07:10. Powód: drobrne błędy wcześniej niezauważone
Blaithinn jest offline  
Stary 26-11-2010, 13:25   #39
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Dalsza podróż minęła bez zakłóceń. Konie raźno rwały do przodu. Ranni pod opieką przygodnych medyków powoli dochodzili do siebie. Wydawało się, że Najwyższy wreszcie zaczął sprzyjać wyprawie.

* * *


Dwór najwyraźniej czasy świetności miał już za sobą, choć daleko mu było do stanu, w którym doktor Daae oglądała nie tak dawno stary zamek. Najwyraźniej cały Eliar miał swoją złotą erę dawno za sobą. I nic nie wskazywało, by miało się to zmienić.

Tu jednak czuć było pańską rękę. Ktoś dbał i o drzewa w okolicy i o pola i o budynki. Potężna sągiew porąbanego drewna stała i czekała na moment, gdy będzie potrzebna. Do zimy było co prawda daleko, ale drzewa zdążyły stracić już liście a powietrze nie było tak ciepłe jak jeszcze miesiąc temu.

Nie przeszkodziło to czterem kobietom dumnie wjechać galopem na dziedziniec. Zrobiły to cokolwiek znienacka, ale dla samych siebie. Nagły koniec lasu w który wybrały sobie na teren zmagań jeździeckich zaskoczył je wszystkie. Zaraz za nimi na ten sam podjazd wpadł kapitan. Wyraźnie niezadowolony z samowolnego oddalenia się drogocennych person. Gdy służba dworu spostrzegła przybyszy - i tam zaczęło się małe zamieszanie. Najwyraźniej nie było wiadomo, kto zacz i po co. Gdy na dokładkę z lasu wypadło czterech zbrojnych, na mocno strudzonych koniach - w dworze zapanował rozgardiasz. Czyżby baronowi Totenhauzowi szykowano już zbroję?
Baronessa przez moment zastanawiała się, czy wypada w stroju podróżnym pokazać się gospodarzowi. Planem było przecież przebrać się i wjechać w karocy. Dzielni wojacy czuli się już na tyle dobrze, że przez krótki odcinek mogli jechać konno, a dobre wrażenie było wszak konieczne. Teraz jednak i tak niewiele można było zrobić. Ruszono do przodu.

Nim spokojnym krokiem konie doniosły swych pasażerów pod dwór - pojawił się gospodarz. Na oko liczył sobie lat pięćdziesiąt, choć nie stracił nic z rycerskiej, męskiej postawy. Niegdyś czarną brodę i takież włosy przetykały już gęsto pasy siwizny. Oczy patrzyły bystro. Znać było w nim godność i dostojeństwo. Zbliżył się do swych gości. Na pierwszy rzut oka jego twarz nie zdradzała negatywnych emocji. Na pozór - była to tylko twarz troskliwego gospodarza, który bieży by usłużyć niezapowiedzianym co prawda, ale bardzo miłym gościom. Tylko biegła w tej sztuce Isabell odkryła jakiś niepokój drzemiący za tą uprzejmością. No - i dziwnie niechętne spojrzenie odnośnie pań. Czy chodziło o strój i jazdę po męsku? A może nie lubi kobiet w ogóle? Czy skrzywił się gdy Isabell przemówiła? A nóż należało posłać do rozmowy Gunthera.

Jednak powitanie przebiegało bez przeszkód, a nazwisko hrabiego Baudez i słowo: Ragada, otworzyło drzwi dworu szeroko. Każda z obu pań otrzymała dla siebie rozległą komnatę na pierwszym piętrze. Na przeciwko pokój otrzymały razem obie służące, oraz kapitan. Żołnierzy ulokowano także w pokojach dworu - dwóch większych izbach we wschodnim skrzydle.

Dwór był doprawdy ogromny. Z łatwością mógł pomieścić trzydzieści osób samych gości, wraz ze służbą. Parter (nie licząc trzech pokoi wypoczynkowych z których dwa zajęli żołnierze i salonu) stanowiły pomieszczenia gospodarcze: kuchnia, jadalnia, magazynek. Była tam też biblioteka i galeria, gdzie wisiały lub stały najrozmaitsze pamiątki świetności rodu. Piętro w całości poświęcono pokojom dla rodziny oraz gości. Teraz większość stała pusta z poprzykrywanymi tkaninami meblami. Dopiero teraz można było pozdejmować pokrowce z foteli. Można było dostrzec, że służba robi to nie tylko w izbach przygotowanych dla przybyszy, ale wszędzie. Dwór miał się przez czas ich pobytu prezentować jak dawniej. Jeszcze przez dwa dni po przyjeździe wszyscy pracowali trzy razy ciężej niż zwykle ale efekt był oszałamiający. Znać było, że bardzo dawno nikt u barona nie gościł, choćby po efekcie jaki wywołało to wielkie sprzątanie.

Oprócz dworu stały tu najróżniejsze zabudowania folwarczne: stajnia, chlew, kurnik, obora, drewutnia, dwa tajemnicze magazyny oraz stojąca na uboczu łaźnia połączona z wędzarnią. Goście też szybko dowiedzieli się, gdzie jest rzeczka, gdzie jeziorko, gdzie dziadek barona przygotował altanę w lesie.

Jak okazało się rychło, we dworze mieszka sam baron oraz jego służba i żołnierze. Tych ostatnich jest ledwie siedmiu i aktualnie ... nie było ich we dworze. Garnizon służby liczył aż 20 osób, co jest dość znaczną liczbą jak na obsługę jednego tylko szlachcica bez rodziny.

* * *

Pierwszy dzień minął dla gości nadzwyczaj spokojnie. Panie skierowano do odległej o 50 metrów łaźni, gdzie mogły odświeżyć się po podróży. Później dano im jeszcze czas na odpoczynek i przebranie się. Gospodarz nie narzucał się ze swoją obecnością. Zamienił tylko kilkanaście organizacyjnych zdań z kapitanem Felerharem. Czy rozmawiali o czymś więcej? Nie wiadomo.

Wieczorem była uroczysta wieczerza na cześć gości. Obecni byli: gospodarz, obie damy i kapitan. Służba krążyła pomiędzy kuchnią a jadalnią donosząc coraz to nowe specjały. Czuć było, że mistrz kuchni staje na głowie, by zadowolić gości. Wszyscy zachwycali się, że takich potraw to już w Ragadzie nie ma ...

Rozmowa była tak kurtuazyjna, że przytaczanie jej byłoby zbędnym. Ot - czworo prawie obcych sobie osób próbuje znaleźć wspólne tematy. Znaleziono jeden, ale tylko dla trojga. Sztuka. Baron i baronessa pogrążyli się w wymianie doświadczeń na temat rzeźby i malarstwa. Baronowa od czasu do czasu włączała się w dysputę. Tylko kapitan siedział zamyślony, odpowiadał zapytany i ... wpatrywał się tylko w przemawiająca i żywo gestykulującą baronessę.

Nie wydawało się, by baron miał coś przeciwko gościnie. Teraz już był przemiły i ani jeden gest nie wskazywał, by przybyszki były mu nie w smak. Sam z siebie zaproponował, by panie zostały tak długo, jak tylko zechcą. Nic więcej wszak osiągnąć nie chciały.

To kapitan Felerhar w którymś momencie poruszył temat łowów i polowań. Kilka minut obaj panowie zachwycali się możliwościami tutejszych borów. Krótko, gdyż szybko dostrzegli pewne zniecierpliwienie pań. Tak czy inaczej - łowy ustalono na za trzy dni. Szybciej się nie dało (pomimo pewnych nalegań baronowej) gdyż znający okolicę łowczy i żołnierze barona byli właśnie w terenie. Poszukiwano porwanej przez jakiegoś łotra siostrzenicy sir Relmiego, mieszkającego po sąsiedzku. Szczegółami baron nie chciał się raczyć. Nazwał tylko (z wyraźnym niesmakiem) całą sytuację "niesmaczną". Choć Isabell w jego twarzy wyczytała pewien fałsz ...

* * *
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 26-11-2010 o 15:08.
Bothari jest offline  
Stary 27-11-2010, 12:28   #40
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Inez

Rubinshei pozostał nieugięty. Położenie katedry pozostało tajemne. A gdy powiedział, że on maszerował tam około 15 godzin - sprawa została zamknięta. Na szczęście szybko wracał do zdrowia i było niemal pewne, że w dniu łowów będzie na nogach i poprowadzi grupę do katedry.

Magazyny kusiły i nęciły. Pierwszy zapytany służący strapił się pytaniem tak wyraźnie, że było pewnym, że jest tam interesującego. Natomiast inny bardzo naturalnie opowiedział o belach siana, starych skrzyniach z meblami, workach z paszą i innych bardzo naturalnych rzeczach. Zapewne droga baronowa włamała by się do nich w nocy gdyby ... gdyby nie informacje o porwaniu. Oczywiście od służby.

Porwaną jest Caroline Santezu. Podobno ma jakąś rodzinę w Cynazji i podejrzewana była przez wszystkich o szpiegostwo. Porwał ją Nathaniel Witriel, syn innego pobliskiego wielmoży. Ponoć zakochanego w niej bez pamięci. Porwał ją nagą, z łaźni, na oczach jej trzech służących. Po prostu zabrał na konia i powiózł w nieznane. Pościgi straciły ślad w lesie.

Tylko jedna służąca zdradziła, że to nie pierwsze porwanie młodej i ładnej kobiety w tej okolicy. Chłopki boją się same poruszać po zmroku. W ciągu pół roku zniknęło aż siedem dziewcząt. Panna Santezu była jednak pierwszą szlachcianką. No i w jej sprawie doskonale wiadomo, kto porwania dokonał.

Sir Relmi ma w okolicy niemal samych wrogów. Ponoć pokłócił się ze wszystkimi z którymi mógł. Sam nieskłonny jest do zbrojnych starć, ale żołnierzy ma prawie 30 i to zbrojnych w muszkiety. Wszem i wobec podejrzewany jest o sprzyjanie zdradzieckim cynazyjczykom. Obecność panny Santezu tylko to potwierdzała. Jednak tak bezczelne porwanie spowodowało, że wszyscy zgodzili się pomoc i w lasach pełno jest teraz łowczych oraz żołnierzy całej okolicznej szlachty. Co ciekawe, to ludzie barona Totenhauza mają najwięcej do roboty, bo jego ziemie są najdalej wysunięte w lasy i jest wielkim miłośnikiem polowań.

A potem, niespodziewanie baronowa wskoczyła na koń i odjechała. Trzeba było wszak sprawdzić wszelakie ślady. Dotarcie do majątku sir Relmiego zajęło ledwie trzy godziny. Przekonanie go do możliwości obejrzenia wszystkich śladów trwało ledwie minuty. Ten człowiek był zrozpaczony. Kimkolwiek była dla niego Caroline Santezu w rzeczywistości rozpaczał jakby stracił najwspanialszą małżonkę. Przed baronową otwarto łaźnię i pokazano ślady. Nic z nich ciekawego nie wynikało. Pokazano znalezione w przy drodze kąpielowe prześcieradło. A potem wpuszczono ją nawet do prywatnych komnat kobiety. I tu, wśród ubrań, kosmetyków, bibelotów i książek nie znalazła w zasadzie nic ciekawego. Po przejrzeniu nie miała wątpliwości, że kobieta była czystej krwi cynazyjką, wychowaną na cynazyjską modłę. No ... i znalazła liściki od kawalera Nathaniela Witriela. Pisane niesprawnym i wręcz śmiesznym językiem głęboko zakochanego. Szybkie ich przejrzenie (oczywiście tak by gospodarz o tym nie wiedział) dało jasność - ta kobieta wodziła mężczyznę za nos. Rozbudziła w nim uczucie i bawiła się jak chciała. Najprawdopodobniej - przeciągnęła strunę.

Sir Relmi próbował dać swojego przybocznego do eskorty - ale odmówiła.

Wracała już, gdy z naprzeciwka nadjechała trójka zbrojnych. Początkowo nie wyglądało to niebezpiecznie. Ale jednak ... twarz wydawała się w jakiś sposób znajoma. I to właśnie ten człowiek przemówił, gdy tylko mogła usłyszeć.

- Pani baronowa Daae ... tak daleko od swego uniwersytetu? - mężczyźni za nim spokojnymi ruchami wyjęli pistolety. - To bardzo niebezpieczna okolica. Pozwoli pani, że odeskortujemy ją w bezpieczniejsze miejsce ...

Isabell

Wiadomość została wysłana, jak powiedziała Bianka. W jaki sposób? To pozostawało już jej tajemnicą.

Malowanie dworu rozpoczęła drugiego dnia. Sztalugi rozstawiono, przed nimi ustawiła się malarka i ... szło to jakoś niesporo. Pierwszy przyszedł zobaczyć efekty gospodarz. Jednak płótno było niemal puste. Potem przyszedł Gunther z kubkiem mleka i rogalem dla ciężko pracującej przecież artystki. Przez moment przypatrywał się. Skomentował ciepło plamy od farby na kaftaniku i twarzy, po czym nie przeszkadzał więcej. Potem okazało się, że odebrał ów posiłek Mariane, która właśnie chciała nakarmić swoją panią.

Gospodarz okazywał się przemiłym człowiekiem o zasadach niemalże doryjskich. Z godnością opowiadał o majątku i oprowadził po galerii. Było tam wiele interesujących eksponatów. Szczęśliwie - kapitan Felerhar nie towarzyszył im wtedy. Zapewne wściekł by się słysząc wesoły śmiech baronessy i zainteresowanie wywieszonymi dziełami. Rozmowa przeciągnęła się niepostrzeżenie do późnej nocy.

A jednak kapitan coś wyczuł bądź usłyszał. Formalność jego zachowania wobec niej trzeciego dnia, była prawie niczym policzek. Jak podczas podróży zdarzało mu się pomijać jej tytuł, czy wręcz w sytuacjach prywatnej rozmowy - użyć imienia raz czy dwa. Było to naturalne po prawie dwóch tygodniach wspólnej podróży. No i nigdy nie przekroczył delikatnej granicy szacunku jakim ją otaczał. Teraz jednak "baronessa" królowała. Wyraźnie gniewał się i ostentacyjnie zaraz po śniadaniu wyruszył na przejażdżkę.

Totenhauz nie zwrócił na zachowanie ani kapitana ani baronessy najmniejszej nawet uwagi. Tylko Rubinshei, który na obiad tego dnia już stawił się dał do zrozumienia, że widzi co się dzieje i niepokoi go to.

Felerhar wrócił po czwartej. Wypytał swojego sierżanta o sytuacje i ... zdębiał. Baronowa gdzieś pojechała a jej żołnierze zostali. Zły - prawie sklął ich. Powstrzymało go spojrzenie nieodległej malarki. Do jej uszu dotarł tylko wyraźnie wściekłe syknięcie: - Macie ją znaleźć do wieczora. Ze zmrokiem jest tu z powrotem. A jeżeli coś jej się stanie ... to popamiętacie mnie.

Na poszukiwania wysłano za dwoma nieborakami jeszcze sześciu żołnierzy.
 
Bothari jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172