Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2010, 21:34   #88
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
- Lipton, Machoney, wy też idziecie do załadunku, przebierać się i łapać taczki...- wysapał zapocony brygadzista.
- Załadunek? - Seamus jedynie wzruszył ramionami po czym obydwaj przeszli przez halę, na tory. Na miejscu panowało lekkie zamieszanie, kilkudziesięciu robotników ładowało do pociągów sporej wielkości i wagi drewniane skrzynie z wymalowanym oznakowaniem KURTUB...

"Rozejrzę się, mam jeszcze dużo czasu, zanim pociąg odjedzie"
Wokół panowała napięta atmosfera, podsycana przez łażącego w kółko i gapiącego się na ładowaczy faceta, który nawet nie próbował wtopić się w otoczenie...pierwszy wagon zaplombowany, Figgins nerwowo gładził swoją głowę, co jakiś czas rzucając coś do stróża...

"Przestronne, wentylowane wagony, solidne plomby, przed ich założeniem liczenie pakunków...pierwszy załadowany w dwie godziny, odjedzie pomiędzy drugą a trzecią, mam jeszcze cztery godziny...dużo czasu"
Najwyższy czas na działanie, setki pomysłów, setki rozwinięć, setki zakończeń i możliwych konsekwencji...torba...było w niej wszystko - broń, aparat, wódka i fajki... chęć zapalenia pożerała go bardziej niż sytuacja w jakiej się znalazł...trzeba się wyrwać...
- Dokąd on jedzie? - syknął do jednego z "kolegów"
- Cholera wie, z tym chłoptasiem - machnął głową na przechadzającego się mężczyznę - mam nadzieję, że jak najdalej.
Prychnął... co innego ma robić, nie wie skąd, nie wie dokąd i nie wie co... pozostało tylko jedno rozwiązanie...

Oślizgły, lepki wzrok, pełzający po karku, włosach i rękach...w tym momencie, mógłby założyć się o całą, śmieszną tygodniówkę z tej zapomnianej przez bogów fabryki, że towarzysz Figginsa spoglądał na niego swoimi niezwykłymi, różnokolorowymi ślepiami... na pewno były kolorowe...
Przylgnął do ziemi - kucnął, taczkę zabrał Johnny, który wcześniej w spelunie na przeciwko wyklinał Paszkę i jego bandę
"Piwo czyni cuda..."
Sznurowadła co chwile wyślizgiwały się z rąk, betonowy poziom nalany, aby ułatwić ładunek bił zimnem, szpara między zbitą masą, a pociągiem wyglądała na wystarczając...Lynch leżał już pół metra niżej z twarzą przyklejoną do żwiru. W bezruchu nasłuchiwał tego co działo się na górze... taczki toczyły się nadal, a ciche szmery rozmów dopełniały ponurą atmosferę...brak okrzyków...nie miał pewności, było już za późno aby wychylać głowę na wierzch.

Cicho stękając przeczołgał się pomiędzy stalowymi kołami na drugą stronę, tutaj był już tylko kilku metrowy pas ziemi i ogrodzenie - szczęśliwie bez żadnych drutów kolczastych, czy innych tego typu atrakcji.
Jedynym, kto mógł go teraz zobaczyć był pogwizdujący maszynista, którego mlaskanie roznosiło się po tej stronie torów.
Nie chciał ryzykować - do ogrodzenia dopełzł na kuckach.

Barman stał tam gdzie wcześniej - za swoim ubabranym barem, molestując szklanki prawie białą ścierką. Lokal był w połowie pusty - resztę miejsc zajmowali robotnicy z pierwszej zmiany - pili, palili, gadali i lali się po mordach, ot zwykły wieczór w przyfabrycznej melinie.
- Dwa kartony soku jabłkowego, trzy butelki Coli, paczka Marlboro i zapałki....poproszę. - któryś z roboli siedzących obok prychnął, czy to słysząc listę Lyncha, czy też opowieść swojego rozmówcy...nieważne.

Strażnik przy bramie zakładu bez zbędnych ceregieli wpuścił go do fabryki...
"Szatnie"
Unikając wzroku pracowników, którzy mogliby go rozpoznać, a szczególnie brygadzisty, który wyraźnie miał wszy na rzyci dobrnął do klitki.
Torba była nienaturalnie wypchana - aparat, rewolwer i pudełeczko amunicji, książka, której tytułu nie mógł odczytać w mroku pomieszczenia, ciuchy, zakupy, które udało mu się zrobić, piersiówka z wódką, dwie paczki papierosów, zapałki.
- Nie ma co się dziwić, że większość z nich to cholerne grubasy - mruknął przeglądając zawartość metalowego pudełka "śniadaniowego" jednego z roboli.
Pierwszy raz w ciągu swojej trzydniowej pracy w fabryce ucieszył go fakt posiadania porozciąganego i luźnego kombinezonu - torba władowana do środka nie robiła prawie różnicy - wszystko wisiało na chudych ramionach "Boba".

Figgins, razem ze swoim milczącym kumplem zabezpieczali właśnie drugi wagon - szef zmiany rzucił do załadunku dodatkowe drugie tyle, ile było na początku. Wszyscy uwijali się w zawrotnym tempie, a zegar wybijał trzydzieści minut przed północą.
"W takim tempie ruszy przed drugą"

Pozostała jeszcze tylko jedna rzecz.
- Gdzieś ty się podziewał? - zmarszczył brwi Seamus, ukradkiem spoglądając na Figginsa ocierającego spocone czoło - twardziel szepnął słówko i kutas nie dość, że sflaczał to jeszcze leje się z niego jak z kurwy po dwóch zmianach.
- Kojarzysz, Arch Street? - bąknął Leo nie zwracając uwagi na komentarz rudzielca.
- Godzina jazdy tramwajem stąd? A co, masz tam kwadrat? - zarechotał siłując się z taczką.
- Nie, ale trzeba, żeby ktoś podrzucił notkę do dozorcy jednej z kamienic...adres zapisany na wierzchu...- wepchnął dolarowy banknot wraz ze zagiętą w kopertę kartkę w rękę pół krwi Irlandczyka - tylko, żeby to jutro dostał, facet jest cholernie niecierpliwy... no i do tego weteran...nie czytaj, bo cię Bozia o przeszczepy skróci.
Seamus mruknął coś pod nosem, po czym wrócił do pracy.

Ludzie giną, tłum, wszechobecne ciemności i wagony wyładowane ciężkimi skrzyniami - ale kto by się przejmował tym, że jakiemuś robolowi bardziej chciało się pić, niż brać kasę za robotę ekstra, ważne, że towar jest załadowany i nikt nie leży na torach...jeszcze tylko przeliczyć skrzynie, zaplombować ostatni wagon i w końcu Figgins, będzie mógł pozbyć się nadzorcy z Kurtuba...jeszcze tylko przeliczyć ładunek...

Leżał w kącie, między drewnianą ścianą, a skrzyniami...ciasno i duszno, nikt nie powinien go zauważyć, przynajmniej taką miał nadzieję...
 
zodiaq jest offline