Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2010, 22:19   #621
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
WT. 23.X.2007, magazyny na obrzeżach NY, 10:15


"Twoja sprawa, ty prowadzisz. My za tobą. Nie martw się. Osłaniamy cię."


Tak, przecież od razu to było widać po zachowaniu Bullita. Wydawał rozkazy, z butą sforował się przed nią. Zazgrzytała zębami. Jego głos dźwięczał jej w uszach i kłócił się z tym, co natrętnie pchało jej się przed oczy.

<<Czyżbyś czuła... zazdrość? Odbiera ci coś, co należy do NAS? Coś co należy do ciebie?>>


Jej? Nie... a tak, JEJ ŚLEDZTWO. Zgarbiła się nieco, patrząc spode łba na kolejne wybryki Bulla. Wymacała w kieszeni kastet, zważyła go w dłoni. Kawałek metalu tak przyjemnie ciążył i chłodził skórę. Gdyby chciała, mogłaby spacyfikować starszego detektywa. a przykład przykuć go do tylnych drzwi samochodu. Mocno skatować, bo jeszcze by samochód zdemolował pod ich nieobecność.
Ale nie zrobi tego. Co za władza - wiedzieć że można coś zrobić i odpuścić.

Uśmiechnęła się krzywo widząc najpierw kolejną odsłonę magii Willhelminy, a potem prezentację Paper. Do magazynu wemknęła się tuż za Harveyem. Nie negowała jego podejścia, tylko machnęła nakazem przed nosem Araba. Potem straciła zupełnie zainteresowanie młodym mężczyzną. Rozejrzała się uważnie po artykułach rozłożonych na regałach. Worki, puszki, warzywa. Na oko oszacowała wysokość magazynu, oceniła jakość światła, wyszukała kilka dobrych zasłon, starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Stała z dłońmi w kieszeniach ocierając się ramieniem o półkę. Mentalnie przebiegła wzdłuż regałów aż do ściany i kolejnych drzwi.

Młody Arab zaczął wrzeszczeć. Cofnęła się automatycznie za najbliższy regał. Nie musiała rozumieć, co mówił. Przecież to oczywiste, że ostrzegł kumpli. Padły pierwsze strzały. Bull pchnął ją głębiej w cień, zasłonili ją z Marlowe'm. Spojrzała w kierunku sufitu. Uśmiechnęła się pod nosem, jednocześnie poprawiając broń za paskiem. Mocno wybiła się z ziemi, chwyciła za najwyżej położoną półkę i podciągnęła się do góry. W ten sposób znalazła się w połowie regału. Sprawnie wlazła na samą górę i przykleiła się do metalowej powierzchni. Serie z karabinów przecinały powietrze. W powietrzu unosił się zapach amunicji. Oraz mąki, która obficie sypała się z worków. Włosy na ciele jeżyły jej się od nagłych wystrzałów. Ręce spociły, w środku coś drgało. Trzecim okiem obrzuciła pomieszczenie. To jest JEJ akcja, JEJ śledztwo, JEJ ludzie, a ktoś ŚMIE do NIEJ strzelać. Kącik ust zadrgał. Nie wybaczy. Nie wybaczy... 5, 8, 9. Nie, 10 aur przeciwników. Otarła ramieniem spierzchnięte usta i sprawnie zeszła na dół.
- Jest ich dziesięciu. - rzuciła przekrzykując strzały. - Pani konsultant, Paper, dacie radę jakoś odwrócić ich uwagę? - jej skóra nabrała oliwkowego, świetlistego odcienia po uchyleniu czakr.

- Tak! - odkrzyknęła, skryta za ciężkim, metalowym kontenerem Angielka. - W skrzyni za nimi jest urna! I materiały wybuchowe.

Pani detektyw skuliła się, kiedy worek nad jej głową rozszarpała seria z karabinu. Oblizała wargi drapieżnie i uśmiechnęła się półgębkiem. Nie lubiła, kiedy ktoś bezczelnie ją atakował. Zaraz kogoś rozsmaruje na ścianie.

<<Brawo bratanico. Moje nauki odniosły skutek - potrafisz przekształcić strach w agresję. Cudownie.>>

- Czy możemy zrobić ochronną ścianę?
- klęknęła, aby ograniczyć możliwość przypadkowego postrzału zanim się zemści.

- Tak oczywiście. - Paper kiwnęła potwierdzająco głowa. - Ale wtedy nie będziemy widzieć, co się tam dzieje. - wskazała kciukiem w stronę terrorystów. - Proponuję zrobić inaczej. Wygeneruję wielki bicz z papieru, który przejdzie przez wszystko jak masło.

- Panienki, to nie czas na pogaduchy!
- sarknął Laurentes.

Yue wyciągnęła kastet z kieszeni, założyła go pewnym ruchem na prawą dłoń spoglądając na kolegę spode łba.

- Dobra, słuchać! Plan jest taki. - Azjatka pochyliła się nieco do przodu, żeby ją lepiej było słychać. - Pani konsultant odwraca ich uwagę, potem wchodzi bicz. Ja ruszam środkiem, Laurentes z prawej trzymaj się regałów, - spojrzała na dwóch pozostałych detektywów, Pan Pączek i tak rzuci się do przodu, teraz ledwo się powstrzymywał rzucając przekleństwami. - Bullit to samo z lewej. Marlowe i panie robicie nam osłonę z tyłu. I bez zgrywania bohaterów. Gotowi? - nie czekała na protesty bo i tak by ich nie uwzględniła. - Zaczynamy!

Wspięła się nieco na regał, zajmując miejsce obserwatora schowana za skrzynią. Poinformowała przez krótkofalówkę Longa i Liunga, że pomimo tego, że 10 terrorystów zaczęło regularny ostrzał policjantów, mają dalej siedzieć tam, gdzie siedzą. Po czym zmrużyła oczy, aby po chwili zaobserwować, że coś pojawiało się przed Arabami. Koło ich stóp zaczął wirować ziarna piasku i iskry światła, rozpalające się jasnym płomieniem. Laurentes chwycił za święconą amunicję.
- Proszę nie strzelać - rzuciła ostro Hollward, nawet teraz pamiętając o angielskiej uprzejmości.

Wir piasku i ognia nabrał humanoidalnych kształtów. Wyprostował się powoli, sypkim, szeleszczącym głosem wypowiadając kilka arabskich słów. Unosił się ponad podłogą na ponad dwa metry. Wysmukły jak płomień, prawie całkowicie otulony dwiema parami skrzydeł.

Yue zeskoczyła z półki i splunęła. ONI. Demon. Coś, co należy odesłać. Paskudztwo. I jest na JEJ usługach. Należy do NIEJ. Rzuciła przelotnie okiem na konsultantkę, mówiącą coś cicho do Readman. Byle do końca sprawy i ich ścieżki się rozejdą.

<<Czemu? Ona robi to, co ty powinnaś robić od dawna.>>

Jakiś tumult od strony terrorystów znów przyciągnął uwagę Yue. Czterech zamaskowanych najpierw strzeliło do gadającego demona, a potem zaczęło biec w stronę policjantów. Reszta ich kolegów bez cienia litości sprzątnęła dezerterów z małą pomocą detektywów. Nieprzyjemny, zgrzytający piachem śmiech rozszedł się po magazynie.
Azjatka wściekle podwinęła rękawy. Demon się śmiał. Yue też wyszczerzyła się szeroko. Śmiali się z ludzkiej głupoty.

W międzyczasie Paper zwinnymi ruchami dłoni stworzyła wielki bicz z kartek do tej pory schowanych w walizeczce. Willhelmina ze skupioną miną nałożyła czar na sam koniec papierowego tworu. Nic spektakularnego, Azjatka dostrzegła minimalną zmianę załamania światła. Ważne, żeby działało.

- Ruchy Paper!- pełnym niecierpliwości głosem rzuciła młoda pani detektyw podchodząc do krawędzi regału, kucnęła jak biegacz ustawiający się na starcie. W jej oczach czaiło się coś ciemnego. Mięśnie drgały, oddech przyspieszył. Aura Chinki zgęstniała, zwłaszcza wzdłuż dłoni i przedramion, gdzie przypominała mleko.
- Jestem gotowa. - potaknęła Readman i jej papierowy ogon ruszył w stronę przeciwnika. Przechodził przez wszystko jak przez masło. Regały wyginały się z powodu przeciętych nóg, produkty spożywcze potoczyły się po ziemi, resztki skrzyni w postaci drzazg fruwały w powietrzu. Kasza pokryła podłogę niczym piach pustynię. Kolejne serie karabinów i pojedyncze odpowiedzi z pistoletów policji lawiną zasypywały uszy, potęgowane przez echo metalowych ścian budynku. Światła migały - ktoś uszkodził jarzeniówki. W końcu papierowy potwór wpadł pomiędzy Ahmedów.

- TERAZ!! - Yue rzuciła się do przodu, pochylona do przodu zgarnęła puszkę spod nogi (trafiła jej się "Bonduelle - Zielony groszek"). Ciężarem ciała momentalnie zeszła z linii strzału. Kilka naboi zeszło po barierze z energii na przedramieniu. Nie tracąc równowagi, dalej leciała do przodu. Przeskoczyła przez resztkę skrzyni i wysforowała się do przodu. Jeśli wybiegnie przed Bulla i Raula, ściągnie uwagę przeciwnika na siebie i zbierze więcej serii, które przy dużym szczęściu zejdą jej po barierze.

<<Czyżbyś liczyła na szczęście? Nie dość, że bawisz się w kowboya to jeszcze przywołujesz jakieś iluzje głupców.>>


Nastąpił wybuch na końcu bata. Yue pełną parą wskoczyła na bok regału. W kilka sekund zanim wybiła się najmocniej jak mogła w stronę rosłego i tłustego Araba przypominającego nieco zawodnika sumo, którego wybuch wypchnął w jej stronę, kątem oka zauważyła Bulla, która właśnie zgarnął serię na kamizelkę i Raula chowającego się za regałem. W locie rzuciła puszką w twarz przeciwnika, ten przedramieniem zepchnął pocisk. W prawej ręce błyszczał nóż, którym chciał pchnąć Azjatkę. Dziewczyna wzięła cios na barierę na prawej ręce, jednocześnie w lewej dłoni już czekała wielka kula jaskrawej energii, którą wepchnęła Arabowi prosto między oczy. Wrzasnął z bólu i cofnął się o krok. Pomimo chwilowej ślepoty, zamachnął się z nożem w miejsce, gdzie powinna znajdować się szyja policjantki. Yue jednak skuliła się i ostrze trafiło na puste powietrze. Jednak jego prawy sierpowy już musnął jej szczękę. Syknęła i momentalnie zmniejszyła odległość między nimi. Klękając na prawym kolanie włożyła pęd i całą siłę w cios kastetem w najdelikatniejsze miejsce każdego mężczyzny. Złapała prawym przedramieniem prawą łydkę przeciwnika, lewą dłonią wbiła się w jego prawe udo i zrobiła przewrót w przód ciągnąc mężczyznę na ziemię. Wylądowała na klęczkach tuż przy Arabie, który upadła na plecy, doskoczyła do jego twarzy i zanim znów chciał ciąć ją nożem i wyprowadziła dwa mocne ciosy kastetem w szczękę. Potem, dla pewności, złapała go za skronie i przywaliła jego głową w betonową podłogę. To definitywnie wykluczyło go z dalszej walki.

Momentalnie rozglądnęła się dokoła.

Raul wychylił się i odstrzelił jednego terrorystę. Potem drugiego. Bull lutnął właśnie rękojeścią kolejnemu, a potem unieszkodliwił go kilkoma sierpowymi. Papierowy ogon rozpadł się i w postaci krótkich sztyletów wbił się w przedostatniego przeciwnika robiąc z niego rodzaj jeża przejechanego przez samochód. Ostatni zamaskowany Arab dostał z pistoletu od Marlowe'a.

Poziom adrenaliny powoli spadał we krwi Yue, serce zwalniało. Powoli wracał spokój. Ale nie na tyle, żeby nie skorzystać z pozostałej rezerwy negatywnych emocji. Wściekle złapała za fraki obezwładnionego tłuściocha i włożyła całą swoją złość w przesunięcie nieprzytomnego Araba w stronę regału, do którego przypięła go ciasno kajdankami.

Odwróciła się do reszty, omiatając wszystkich wzrokiem. Bull burczał coś pod nosem, sapiąc z wysiłku i masując się po brzuchu. Na kamizelce odcisnęła się seria z kałacha. Obite żebra, najwyżej jakieś pęknięte. Raul też zebrał na kamizelkę, natomiast Paper i dr Hollwardbyły całe i zdrowe. Marlowe miał przestrzelony rękaw, ale z tej odległości Yue nie widziała, czy został trafiony, czy tylko draśnięty. Otarła policzek.


- Dobra robota. - rzuciła głośno przesuszonym głosem. Przesunęła językiem po zakrwawionym podniebieniu. Musiała zębami przeciąć policzek. - Detektywie Marlowe proszę sprawdzić, czy strzelanina nie ściągnęła kogoś przed magazyn. Pani konsultant i detektywie Readman, sprawdżcie czy - wskazała ruchem głowy w kierunku skrzyni - to rzeczywiście jest urna. Laurentes, Bullit za mną. - wyciągnęła pistolet zza paska i ruszyła w stronę drzwi, które prowadziły do kolejnych pomieszczeń magazynu - Musimy zabezpieczyć teren.
W drugą dłoń złapała krótkofalówkę, przez którą poinformowała Chińczyków o sytuacji i kazała im wejść od tyłu przy okazji zabezpieczając teren, aby dołączyć do reszty.
W piątkę uwinęli się szybko. Pozostałe sześć pomieszczeń magazynu wypełniały jedynie kurz, stare graty, jakiejś papiery. Zero ludzi. Kiedy wrócili do głównej hali, Azjatka założyła ramiona na piersi i opadła się o ścianę w bezpiecznej odległości od skrzyni.
- Urna cała?

Kucająca przy pojemniku Hollward, rzuciła jej jedynie krótkie spojrzenie.
- Tak. Jeśli to ta urna. - przesunęła palcami po chropowatym drewnie. - Nie zaryzykuję jednak otwarcia skrzyni, dopóki nie będę miała pewności, że nie zabezpieczyli jej ładunkami wybuchowymi. Ja na ich miejscu tak bym zrobiła. Jeśli nikt z obecnych tutaj funkcjonariuszy nie para się saperstwem, sugerowałabym wezwanie technicznych. Na wszelki wypadek.

- Dobrze, niczego nie ruszamy. Pójdę wezwać technicznych i Pavlicek z samochodu.
- odezwała się zanim Bull otworzył usta. - Nie wysadźcie się do mojego powrotu. - ruszyła do wyjścia.

Sprężenie organizmu powoli mijało, pozostawiając jedynie zmęczenie. Po kolejnych godzinach spędzonych nad papierami, przesłuchaniami i rozmowami z Pavlicek będzie potrzebowała doładowania z jakiejś baterii.

Baterii... Dante?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 16-11-2010 o 23:28.
Latilen jest offline