Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2010, 22:52   #38
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Siedząc wciśnięta w tylne siedzenie pick-upa słuchała przemowy Vala z mieszaniną zaciekawienia i zgorszenia. Fakt, iż Jeff próbował przyhamować potok przekleństw brujaha ze względu na nią był miły, niestety zupełnie bezskuteczny.
Ciekawość wywołała informacja, iż nawet Val miał plan, by uwolnić się od Wasyla, choć wszystko wskazywało na to, że kosztem Rebeci. Meyumi chętnie dowiedziałaby się więcej, ale nie miała odwagi dopytać.
Uwagi gangrelki nie uszedł też ton w jakim Val wspominał o Peterze. “Mój syn” w jego ustach brzmiało, tak dumnie, iż wampirzyca miała ochotę się uśmiechnąć. Najwyraźniej brujhj bardzo przejął się swoją rolą. Meyumi zerknęła na Jeffa prowadzącego samochód.
Ty pewnie myślisz inaczej... Trafiła Ci się dziewczyna.
Nie, żeby bardzo się przejmowała tym faktem, przecież zdążyła przywyknąć przez całe swoje poprzednie życie.
Z rozmyślań wyrwał ją głos Vala tłumaczący z jakim zadaniem wysłał ich Tzimisce. Gdyby mogła pewnie by zbladła słysząc, że mają narozrabiać w jakimś zakonie i porwać przeora.
Wasyl chyba zupełnie oszalał, jeśli myśli, że będę walczyć...
Nie żeby nie potrafiła, karate trenowała od paru lat, ale nie wyobrażała sobie siebie bijącej kogokolwiek w sytuacji innej niż w obronie własnej. Chociaż jeszcze niedawno nigdy by nie powiedziała, że będzie miała na sumieniu małe dziecko...
Dalszą część podróży przejechali w milczeniu. W tle leciała muzyka, a raczej coś co było muzyką tylko z nazwy, przynajmniej dla niej. Na szczęście Jeff zgodził się ściszyć, gdy zakryła sobie uszy na ryk wydobywający się z głośników.

Po dwóch godzinach dojechali na miejsce. Tam Meyumi dowiedziała się, że znalezienie Juan Diaza będzie należało do niej.
- A wiemy chociaż jak on wygląda? - spytała Jeffa.
- Tak, jest łysawym mężczyzną po czterdziestce. Dasz sobie radę?
Pokiwała niepewnie głową, choć wcale jej się nie podobało, to że jej ojca nie będzie z nimi. Na odchodnym posłała mu jeszcze spojrzenie typu: “Nie zostawiaj mnie z nimi samej” i powlokła się za resztą.
Val zachowywał się tak jakby zadanie było zupełnie nieskomplikowane, ale gangrelka miała swoje zdanie na ten temat, nie zamierzała się nim jednak dzielić.
Gdy weszli na teren zakonu wszystko się pokomplikowało. Braciszkowie czekali na nich przygotowani i uzbrojeni. Jeden z nich wyszedł na przód, naprawdopodobniej, to on był przeorem, odpowiadając spokojnie na pytanie Vala.
- Tak wiem. Zagubionymi duszami, które Wasyl wysłał w diabelskiej misji. Poddajcie się a będziecie mieli szansę zbawić wasze dusze. Inaczej będziemy zmuszeni was zabić, a wasze nieśmiertelne "ja" będzie skazana na wieczne potępienie.
- A już nie jest skazane? - spytała autentycznie zaciekawiona starając się patrzeć w oczy zakonnikowi.
- Oczywiście, że nie. - odparł pewnie mężczyzna. - Poddajcie się, a odprawimy egzorcyzmy, które wygnają demona ożywiającego wasze martwe ciała.
- I będziemy normalni? - pytała dalej udając, że nie słyszy jak Val z Peterem naradzają się czy nie wrzucić jej na dach. Na całe szczęście starszy brujah zdawał się mieć więcej rozsądku od swojego syna.
- Tak. Wasze dusze opuszczą martwe ciała i odejdą w spokoju. My pogrzebiemy wasze doczesne szczątki zgodnie z obrządkiem, by zapewnić wam wieczny odpoczynek. - odpowiedział zakonnik.
Propozycja wydawałaby się jej kusząca, gdyby nie to, że tak bardzo chciała żyć, choćby w tej formie.
Peter w tym czasie ciągle próbował przekonać Vala do swego pomysłu rzucenia jej na dach, by mogła szukać opata.
- Tak, sądzę że masz rację - powiedział nagle na głos. - Możemy skorzystać z ich propozycji. Bo widzisz, wielebny ojcze - zwrócił się do mnicha - byliśmy przekonani, że to co nas spotkało, wbrew naszej woli z resztą, jest już nieodwracalne. Twe słowa wlewają w nasze serca nową nadzieję, choć oczywiście nie jesteśmy też wolni od pewnych obaw.
- Waszą jedyną nadzieję jest Bóg - odpowiedział krótko mężczyzna - I jego nieskończone miłosierdzie. Poddajcie się, a uratujemy wasze nieśmiertelne dusze.
- Opat najpewniej stoi przed nami, to trochę komplikuje sytuacje czyż nie? - Meyumi szepnęła do obu mężczyzn i ponownie zwróciła się do księdza.
- Ojcze, a czy zgodziłbyś się spełnić naszą ostatnią prośbę? - spojrzała z nadzieją. - Nie spocznę w spokoju wiedząc, że taki diabeł jak Wasyl kroczy po tym świecie. Chciałabym móc przyczynić się do jego upadku, by zmazać swoje winy i mieć pewność, że nikogo już nie skrzywdzi tak jak nas. - mówiła z zapałem tym większym, że część jej słów była prawdziwa. Może uda się jej napuścić zakonników na tego potwora?
- Tego bądź pewna córko. - rzekł życzliwie i spokojnie zakonnik. - Nie spocznę dopóki ten diabeł nie zginie.
- A moglibyśmy jakoś pomóc? - spytała niepewnie.
- Wasza rola się tutaj skończyła. Poddajcie się. Egzorcyzmy wypędzą demony ożywiające wasze ciała. Wraz z waszym odejściem Wasyl starci wiernych żołdaków, a to bardzo bolesny cios.
Westchnęła cicho i pokiwała głową. Wiedziała już, że nie zdoła go przekonać, żałowała, ale innego wyjścia nie mieli. Musiała spróbować.
- Zaufajcie mi. - szepnęła do Vala i Petera po czym znów spojrzała na zakonnika. Uniosła bardzo powoli ręce ku górze i postąpiła krok naprzód mówiąc powoli i spokojnie. Starała się cały czas mieć z przeorem kontakt wzrokowy.
- Cokolwiek planujesz, nie wchodź mi w drogę - szepnął Peter w jej stronę, ale udała, że go nie słyszy i zaczęła swą przemowę.
- Dobrze, ojcze. Zatem proszę przynieś pokój mej duszy. Niech spłynie na nas spokój i ukojenie, a wszelka złość i gniew niech odpłyną w niebyt. Pomóż mi odnaleźć wieczny pokój.
Zakonnik walczył, ale widziała jak powolutku, z każdym słowem odbierała mu wolną wolę.
Gdy pochylił głowę myślała, że się udało, ale nagle powietrze wypełniła głośna modlitwa przeora. Łacińskie słowa były dla Meyumi zrozumiałe i nie wiedziała czemu napełniły ją nieokreślonym lękiem, chciała się cofnąć, ale nim zdołała, to zrobić ktoś przemknął obok niej z niesamowitą prędkością, pochwycił przeora i pobiegł w stronę bramy. Zamarła zaskoczona i to, że nie dostała serią z automatów zawdzięczała jedynie błyskawicznej reakcji Vala, który chwycił ją i wskoczył na dach.
- Muszę pomóc mojemu synowi. Trzymaj się lala!
- Ddziękuję! - wydukała nim zniknął.

Rozejrzała się próbując zorientować w sytuacji i ujrzała biegnących zakonników stronę bramy. Trzeba ich było czymś zająć choćby na chwilę. Gangrelka zamknęła oczy, wyciągnęła ręce ku niebu i zaczęła krakać. Posyłała swe wezwanie z najgłębszych zakamarków jej duszy i zostało wysłuchane. Usłyszala nad sobą trzepot skrzydeł i otworzyła oczy by ujrzeć stado ok. dwudziestu ptaków. Wskazała na braciszków i wykrakała swą prośbę. Nie chciała niczego im rozkazywać mając świadomość, że część pewnie zginie. Prosiła więc tylko by pomogły jej przyjaciołom i zaatakowały “ciepłych ludzi”. Ptaki zgodnie odkrakały i runęły na niczego się nie spodziewających zakonników.

Nie patrzyła jak jej skrzydlaci przyjeciele walczą, nie chciała. Znalazła zejście z dachu i pobiegła w stronę bramy, by zobaczyć jak część stada odlatuje i usłyszeć wołanie Petera. Starszy Brujah w tym czasie próbował utrzymać zamknięte wrota, by braciszkowie nie przybiegli swemu przeorowi z pomocą.
- Zabieraj księżulka i pędź do Jeffa. - wrzasnął. - Za duże ryzyko walczyć z nimi.
Przeskoczyła mur i podbiegła do leżącego przeora.
- Peter, pomóż mi go zanieść do samochodu. - poprosiła młodszego wampira.
- Ciągnij go na razie po ziemi. Dam do myślenia tym świątobliwym za bramą i do Ciebie dołączę. Tylko uważaj może parzyć.
Zwariował?
- Daj spokój, nie ma sensu tracić czasu! - wrzasnęła i próbowała ciągnąć zakonnika po ziemi.
W końcu Peter chyba widząc jej wysiłki zlitował się i wziął księdza na plecy. Po chwili dołączył do nich Val i pobiegli do samochodu.

Jechali ze związanym przeorem na tylnym siedzeniu już jakiś czas, gdy Meyumi odważyła się w końcu spytać.
- Val? O jakim to genialnym planie mówiłeś? - spytała niepewnie. - Może jeszcze udałoby się coś wymyśleć...
- Teraz to już za późno - powiedział ze smutkiem. - Wasyl już sam doszedł do tego, że Rebeca knuje przeciw niemu.
- Noo sądząc po tamtym wieczorze - zaakcentowała słowo "tamtym". - wiedział, to już wcześniej... Ale ciężko mi uwierzyć, by wiedząc do czego Wasyl jest zdolny, Rebeca knuła w taki sposób przeciwko niemu.
- Nie wiem, może i tak. Ja chciałem mu dać twarde dowody, ale teraz... to już chuj z tego.
- Czyli jest już pewny? - wzdrygnęła się na samą myśl co ten potwór może zrobić.
- Myślę, że tak. Jego zachowanie w domu wyraźnie na to wskazywało. Rebeca jest już stracona. Choć znając Wasyla, to szybko jej nie wypuści. Jeszcze ją trochę pomęczy.
- Biedna Angel.. - szepnęła.
Coś jednak jej nie pasowało. Ich pan i władca najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że wampirzyca zaproponowała współpracę także jej. Meyumi wolała nie myśleć co się stanie, gdy zacznie taką możliwość rozważać.
 
Blaithinn jest offline