Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2010, 01:22   #89
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Więc wiedzą już mniej więcej z czym mają walczyć. Gule okazały się nie być wcale jakimiś magicznym stworami z zaświatów, lecz jakąś porąbaną rasą istot, które współżyły z rasą ludzką w tym świecie. Tylko, że niewielka część rasy ludzkiej o tym wiedziała. A większość tych, co wiedzieli, nie żyją, a pozostali chce ich wykorzystać w niecnych celach. Tak łagodnie to ujmując. Jednym słowem mamy do czynienia z popaprańcami z gatunku sekciarskiego, a tacy najprawdopodobniej są najgorsi. Zaślepieni. Omamieni przez jakiegoś przywódcę. Tylko przez kogo? Na pewno nie jest to Tołoczko – on musi być płotką, skoro ujawnił się Choppowi.

Płotką nie płotką, a jednak powstał z połączenia człowieka i gula. Ciekawe, jak oni się krzyżują...
Ciekawe to wszystko, co opowiada Hieronim. Sprawa przestała wyglądać tak przerażająco, jak na początku. Zaczynają wiedzieć, z czym mają walczyć. I nie jest to stado jakiś potworów z zaświatów, nie są to jakieś umarlaki żywiące się innymi umarlakami, tylko normalnie egzystujące istoty, które mają swoje cele, pragnienia... Tak to odebrał Walter. Wegner próbował uczłowieczyć gule. Próbował je urealnić, odrzeć z tego nadprzyrodzonego pierwiastka... Tym bardziej nie rozumiał tak gwałtownej reakcji Hiddinka. Ten człowiek zaczyna mu działać na nerwy, jak Figgings. Racjonalny do bólu. Do tego stopnia, że jak Wegner racjonalizuje gule, to on i tak dalej je wypiera. Już nawet Garett – ten zatwardziły logik i racjonalista – zaczyna konkretnie gadać, bo widzi przecież, że nie da się tutaj nic zdziałać, wypierając w nieskończoność to... no właśnie... to. Bo nie wiedział, jak nazwać to, co Niemiec zrobił z detektywem i Hiddinkiem. Skutki jego działania były widoczne jako nagłe pobladnięcie Garetta i Herberta. Garett nie wytrzymał i wybuchnął. Później trzasnął drzwiami. Ale co on im zrobił, chyba na zawsze pozostanie tajemnicą. W każdym razie musiało to być mocne, o wiele mocniejsze, niż unoszący się stolik. W głębi duszy zrozumiał, że też by chciał to poczuć, mimo niebezpieczeństwa. Na pewno Hieronim był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

A na Hiddinka trzeba spojrzeć z innej strony, Artur to w końcu jego syn. A wpadł w to wszystko głębiej, niż oni wszyscy. I do tego po niewłaściwej stronie. Jedzie do swojego Pana... paranoja. Ciekawe, co oni im obiecują, że taki Artur na przykład wszedł w ich kręgi. Swoją drogą wszystko zaczyna się układać w logiczną całość: papiery znalezione przez Dwighta w Kuturbie, transporty, San Francisco, Rosja, teraz jeszcze Indie...

***

JESZCZE W NY po odebraniu Hieronima Wegnera z portu

Gdy wszyscy siedzieli w salonie u Branda, popijając herbatę, Walter zniknął w „swoim” pokoju i pakował rzeczy, które z powrotem zabiera do Bostonu. Najważniejszym było upewnienie się, że pistolet spoczywa na swoim miejscu. To dziwne, ale od czasu, gdy księgowy stał się człowiekiem uzbrojonym, stał się również człowiekiem bardziej pewnym siebie i skłonnym do podejmowania ryzyka na własną rękę. Świadomie, a nie poprzez jego narwanie. Drugą najważniejszą rzeczą była lista. Lista rzeczy, które trzeba zrobić, żeby sprawę doprowadzić do szczęśliwego końca. Z listy będzie wykreślał rzeczy, które zostaną już dokonane oraz dopisywał takie, które trzeba będzie zrobić, po pojawieniu się nowych przesłanek. Listę zrobił po to, żeby móc zacząć działać samemu, bez narażanie się na śmieszność. Skoro przesłanki, jakimi się kieruje, sprawiają, że inni się uśmiechają z politowaniem, nie będzie się prosił. Po prostu przyjmie na końcu ich podziękowanie.

Przyglądał się teraz liście. Jedną rzecz może załatwić jeszcze przed wyjazdem. Rozejrzał się po pokoju i znalazł bloczek z kartkami, leżący na biurku. Oderwał jedną z nich i napisał na niej drukowanymi literami: DR MORGAN VIVARRO - DAJ ZNAĆ TEODOROWI. Podał namiary na Teodora, gdyż był przekonany, że nie wróci samotnie do swojego mieszkania. On też ma prawo się bać. Prawdę mówiąc, nie chciałby drugi raz spotkać się z Tołoczką w lesie. To znaczy, chciałby oczywiście, ale już na warunkach księgowego, a nie...

Gdy Chopp dołączył do pozostałych w salonie, panowie skończyli już swoją herbatę i prowadzili grzeczną rozmowę o niczym. Taka tam wzajemna wymiana uprzejmości. Gdy Brand odprowadził księgowego, detektywa i Hieronima do drzwi, otrzymał od Waltera wcześniej przygotowaną karteczkę. Nikt inny tego nie zauważył.

BOSTON krótko po spotkaniu z Hieronimem w hotelu

Walter stał oparty łokciami o blat recepcji hotelu i odezwał się do słuchawki, gdy usłyszał w niej głos Teodora Styppera: -Witaj, przyjacielu.

-Witaj, Walterze! Wreszcie w Bostonie.

-Przestań, nie było mnie przecież dwa dni, ale spodziewaj się mnie u siebie albo dzisiaj w nocy, albo jutro rano; zależy jak potoczą się dzisiaj sprawy. Umówiłem się z Lafayettem na małą przygodę – Walter uśmiechał się sam do swoich słów. -W każdym razie nie planuję w najbliższym czasie wracać do siebie na Newton Street. Kto wie, jakie tam licho się na mnie czai.

-Nie ma sprawy, zawsze jesteś u mnie mile widziany. Zapytaj tego gościa z cukierni, czy nikt podejrzany się nie kręcił i nie wypytywał o ciebie.

-Oczywiście, że tak zrobiłem – odparł Chopp. - Na razie nic podejrzanego nie zauważył, ale uczuliłem go na gości z różnokolorywymi oczami. Będzie miał to na uwadze. Można mu ufać. Powiedz mi, czy udało ci się coś ustalić z chatą z fotografii?

-Na razie żadnych konkretów – odpowiedział Stypper. - Ale zdjąłem gips, gdy ty bawiłeś w Nowym Jorku i jestem już na chodzie. Co prawda, w baseball jeszcze nie zagramy, ale jesteśmy coraz bliżej. Z chatą również. Puściłem temat. Jutro powinienem coś wiedzieć.

W słuchawce zapadła chwila ciszy. W końcu odezwał się Teodor: - I dzwonił Jason Brand. Powiedział, że niejaki Morgan Vivarro wyjechał na badania do Indii. Niemniej jednak powiedział również, że postara się dowiedzieć czegoś więcej na jego temat.

-To dobrze – po raz kolejny uśmiechnął się Chopp. - Indie... Dzięki, Teodorze. Do zobaczenia więc u ciebie, a tymczasem życz mi powodzenia – odłożył słuchawkę i oddał aparat recepcjoniście.

***

...wszystko zaczyna się zazębiać... Siatka jest ogromna, Hiddink ma rację, ale upatrzyła sobie akurat Duvarro Sprocket. Ciekawe dlaczego, swoją drogą. I Victor Prood płaci największą cenę z nich wszystkich. To, co zobaczył na fotografii... to było naprawdę przerażające... Co to znaczy, że Victor się przeobraża? Trzeba działać jak najszybciej. Przestać wreszcie śledzić i rozmawiać, zastanawiać się i debatować, tylko przejść do konkretów. Podczas całego spotkania, Walter miał przed oczami wyobraźni swoją kartkę. A głównie jeden punkt: PORWAĆ JEDNEGO Z NICH I WYCISNĄĆ Z NIEGO, CO TYLKO SIĘ DA

Ale żeby to zrobić, trzeba to zrobić to z głową. Prawda jest taka, że dałby sobie rękę uciąć, zeby móc polecieć z Hiddinkiem i Garettem do San Francisco, ale nie chciał się czuć tam, jak piąte koło u wozu, kiedy tutaj może ryzykować na własną rękę. Nie bacząc nawet na to, że jest tu już spalony. Dlatego zaraz po spotkaniu wziął na stronę Vincenta i zaproponował mu wspólną obserwację domu Wagonowa. Musiał wiedzieć, czy znajdzie tam jakiegoś znajomego z lasu. Lafayette z chęcią się zgodził. Jeszcze dziś. Wyruszą tam jego samochodem zaraz po rozmowie z Wegnerem. Walter potrzebował jeszcze tylko kilku minut na wykonanie dwóch telefonów i mogli działać.

Podjeżdżając z Vincentem w pobliże rezydencji Wagonowa, Chopp czuł dreszcze. Jednocześnie wydawało mu się, że złamany nos zaczął boleć go bardziej, ale to mogło mu się rzeczywiście tylko wydawać.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.

Ostatnio edytowane przez emilski : 17-11-2010 o 11:15. Powód: uzupełnienie tekstu
emilski jest offline