Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2010, 12:58   #91
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Czasem, gdy wydaje ci się, że jest już lepiej, nastrój gwałtownie zaczyna spadać w dół. Czasem przyczyną jesteś ty. Ale najczęściej to ktoś inny. Gdy rozsiadłem się wreszcie w normalnym fotelu, który w przeciwieństwie do pociągu nie poruszał się cały czas powodując wrażenie że w żołądku grasuje stado dzikich szczurów, no więc gdy się rozsiadłem w pokoju hotelowym tego Wagnera czy jak mu tam było i zapaliłem papierocha poczułem się lepiej. Na początku - z każdą chwilą coraz lepiej, kac rozwiewał się jak mgła nad ranem, o śnie już prawie zapomniałem a ktoś nawet wspomniał o barku. Wtedy nie przypuszczałem nawet, jak zakończy się ta rozmowa i w jakim nastroju przyjdzie mi opuścić to towarzystwo...


* * *

Po zjedzeniu porządnego posiłku i chwili odpoczynku po podróży pociągiem Dwight poczuł się wyraźnie lepiej. Słuchał przedstawienia dokonanego przez Hieronima z pozornie niedbałą uwagą, rozparty wygodnie na siedzeniu, i tylko częstsze niż by wynikało z normalnego pragnienia sięganie po szklanicę z wodą świadczyło o niedawnym wysuszeniu organizmu. Rozmowa biegła swoim torem. Było całkiem nieźle. Do momentu, gdy padło pewne pytanie.

- Czy wierzą państwo w magię?

Walter słysząc ostatnie pytanie Wegnera, zaśmiał się w duchu. Facet wiedział, jak wyprowadzać ludzi z równowagi, ale jednak powstrzymał się i nie skomentował tego, na razie nie będzie dorzucał już dziegciu, tym bardziej, że mając cały czas w głowie papiery Kuturba i własnoręcznie zrobioną listę zadań i poszlak do sprawdzenia, przypomniało mu się jeszcze jedno nazwisko: - Magia nie magia, ale jesteś przecież naukowcem i musicie znać się w waszym światku. Czy znasz doktora Morgana Vivarro? I jakbyś mógł rzucić okiem na zdjęcie tego brodacza, którego Garett wyśledził w Nowym Jorku - Chopp podał mu zdjęcie i rozejrzał się pytającym wzrokiem po pokoju. - Vincencie... wiem, że o wszystko zadbałeś, ale może udało ci się też załatwić jakiś barek?

Po pytaniu Waltera detektyw ożywił się nieco i poruszył na swoim miejscu.

- Morgan Vivarro to znany nowojorski profesor. Znawca Indii. Czytałem jego książki,. Dość dobre, muszę przyznać. Ale nigdy nie miałem okazji spotkać. Brodacza niestety nie znam. Ale kształt brody, hmmm. To może być pop prawosławny.

- To jest w istocie prawosławny pop.- pewnie zaznaczył detektyw - Już go odnalazłem. Rezyduje w prawosławnej bożnicy Cicha Cerkiew, w Nowym Jorku. Mam zapisany dokładny adres. To co z tym barkiem?

-Znamy już coraz więcej osób zaangażowanych w to wszystko, ale zajmijmy się jeszcze przedmiotami. Jest wreszcie z nami człowiek, który może nam chyba odpowiedzieć na pytania dotyczące sztyletu i kła.

- Chętnie rzucę okiem na te ... artefakty, z braku lepszego słowa, nazwę je tak. Chociaż co do kła domyślam się, z czym mamy do czynienia.

Amanda celowo nie wtrącała się do rozmów kolegów i Wegenera. Przysłuchiwała się im jednak z dużą uwagą. Chciała najpierw poobserwować zachowanie profesora i ocenić go możliwie najdokładniej. Zresztą ciekawa też była wyników śledztwa w Nowym Jorku.
Mimo to wypowiedzi Wegenera najzwyczajniej w świecie ją zdumiały i świetnie rozumiała wzburzenie Herberta.
Jak to? Ghule istniały sobie najnormalniej w społeczeństwie i żerowały na mięsie ludzkim??? - zatkało ją kompletnie. - A ukrywać miała je magia?
Kiedy nieco przyszła do siebie spytała.
- A ci dziwni ludzie o różnych kolorach źrenic? Kim są?
- Pół krwi. Dzieci ... kutruba i ludzkich kobiet. - powiedział to ze wstrętem i nieco zmieszany, że musiał takie tematy poruszać przy damach. - Wiem, że niektórzy z was sceptycznie podchodzą o tych spraw. By pokazać państwu, że świat nie jest tak prosty, jak się wydaje, chciałbym zademonstrować wam jego, że się tak wyrażę, drugą stronę. Im wcześniej pojmiemy, że pewne elementy w tej sprawie nie dadzą się wyjaśnić logiką, tym bezpieczniejsi będziemy. Mi również trudno było się z tym pogodzić. Wielu... wielu nie wytrzymuje presji i ... tracą rozum. Za państwa pozwoleniem, niech któreś z was wskaże dowolny, lecz niezbyt ciężki przedmiot w tym pomieszczeniu. Proszę ....

-Stolik!

- W porządku. Tylko przytrzymajcie zastawę.- Hieronim skoncentrował się szepcąc pod nosem kilka dziwacznych słów i stolik … zaczął wyraźnie się unosić w powietrze, kilkanaście centymetrów nad ziemią. Poczuliście dziwny ucisk w żołądku. Zimne krople spływające po kręgosłupach. To było dość nieprzyjemne uczucie.
Dłoń Dwighta Garretta zacisnęła się na szklance, mało brakowało chyba, by szkło pękło raniąc go. Zamiast tego detektyw odłożył ostrożnie naczynie na stół i sięgnął po kolejnego papierosa i odpalił go, tym razem nawet nie częstując nikogo. Przyglądał się tylko stolikowi, z taką intensywnością jakby sam chciał go ściągnąć wzrokiem na podłogę.
Herbert spojrzał na Niemca dość szczególnym wzrokiem. Westchnął ciężko i gramoląc się ze swojego siedzenia nachylił się by spojrzeć pod stolik. Sapiąc z wysiłku wystękał:
- Vincent jak on to zrobił?

Czekając na odpowiedź zwrócił się do Wegnera w mało przyjazny sposób:
- Słuchaj no Pan. Jesteśmy po uszy w gó ... - zreflektował się patrząc na Amandę. - w kłopotach, więc daruj sobie te sztuczki rodem z seansów spirytystycznych i gadaj, z łaski swojej, czym jest ten kieł i jeszcze jedno, czy te stwory są na tyle inteligentne, by przewodzić ludziom, czy też są narzędziami w rękach ludzkich szumowin? Artur wspominał coś o jakimś “Panie”, któremu teraz służy. - dodał celem wyjaśnienia, a jego twarz na chwilę zakrył cień smutku.

- To nie jest sztuczka - uśmiechnął się Niemiec i w tym momencie stolik opadł w dół. - Chociaż oddałbym wiele, by nią była. Wtedy różne sprawy byłyby prostsze Kieł. Kieł to odznaczenie. Pewien symbol zjednoczenia, przymierza. Zapewne pozwala na komunikacje z tymi stworzeniami. Co do inteligencji ghouli. Dorównuje ona ludzkiej, chociaż zazwyczaj jest nieco mniej … subtelna. Mogą zarówno być sługami osób, które mają wiedzę jak ich do tego przymusić, jak i ludzie mogą im służyć, by osiągnąć własne cele. Zdziwiłby się pan, jak wiele strasznych rzeczy są w stanie ludzie zrobić by posiąść nazwijmy to, zakazaną wiedzę. Nie wiem czy te wyjaśnienia są zadawalające. A pana syn, Artur tak?, więc pana syn mógł ulcec ich władzy, jak też … stać się ofiarą innych praktyk.

- Próbuję ustalić kim może być ich szef, bo jeśli ta organizacja ma swoje macki, aż w San Francisco, to jest większa niż się spodziewaliśmy. Czy natrafiłeś Pan w swych badaniach na ślad tak wielkiej organizacji? - Hiddink całkowicie zignorował zapewnienia Niemca, iż ten nie używał magii. - Mówi Co coś nazwisko Wagonow?

- Ghoule mają swoje państwa. Mają władców nimi rządzących. Ich kolonie są rozproszone po całym świecie, lecz często kolonie podlegają temu samemu “królowi”. Niekiedy lokalną kolonię zdominuje jeden silny samiec lub wyjątkowo sprytna samica. Ale to zdarza się dość nieczęsto. Co do tego Wagonowa. Nazwisko nic mi nie mówi. A uzupelniajac wielkie organizacje. Świat przecinają kulty różnych ...nie wiem jak to powiedzieć, byście mnie nie uznali za większego szaleńca, niż uważacie teraz. Powiem więc wprost. Kulty demonów. Dawnych, zapomnianych już bóstw i bogów. A one często są organizacjami ogólnoświatowymi. Takie poparcie teorii spiskowych.

Herbert spojrzał na towarzyszy, a jego wzrok zdawał się mówić “facet ma kuku na muniu”. Sięgnął do teczki i wyjął z niej kilka fotografii “ruskich” zdobytych na komisariacie i tych zrobionych podczas ostatnich wyścigów hartów z Wagonowem i jego świtą, a także Dominica Duvarro i jego zastępcy Harolda Figginsa wycięte najwyraźniej z jakiejś gazety.
- Możesz Pan zerknąć? Znasz kogoś z nich?
- Nie - Hieronim przyglądał się zdjęciom z uwagą. - Niestety nie.
-A wracając do tych różnookich... Czy to są normalni ludzie? W sensie... Czy można ich normalnie zabić?
- Tak - westchnął Hieronim spoglądając na Choppa z pewnym niepokojem we wzroku. - To zwykli ludzie. Może odrobinę szybsi czy zwinniejsi, ale nadal ludzie.
-Jak powinniśmy z nimi walczyć? Czy mamy w ogóle jakiekolwiek szanse? Z tymi ludźmi i z tymi gulami? Jeśli to prawda, że budują coś w Duvarro Sprocket, to wszyscy mamy tu przesrane. Co byś zrobił Hieronimie na naszym miejscu?

- Po pierwsze młody przyjacielu, powściągnął język przy damie - uśmiechnął się z wyrozumiałością. - Po drugie. Ghoule, podobnie jak ludzie bywają złe i … inne. Ich moralność odbiega od naszej, ale też mają swoje emocje, pragnienia. Jeśli mój naród wszczął Wielką Wojnę, nie oznacza to, ze każdy Niemiec jest zły. Wiem wiele na temat ghouli. Wiem, jakich imają się sztuczek. Znam sposoby obrony przed nimi i to może okazać się niezwykle, jak widzę, potrzebne. Kluczem do zwycięstwa jest poznanie intencji i planów wroga. Może wystarczy jakiś sabotaż, by prawdopodobnie nieprzyjemne plany kultu ghouli, nazwijmy to w ten sposób dla uproszczenia, zostały powstrzymane. Po pierwsze. Spróbuję zrobić coś, co ochroni wasze domy przed ich wtargnięciem i moźe jakiś amulet, który pozwoli wyczuć, kiedy będą w pobliżu. Czy któreś z państwa widziało już owe stworzenia?

- Ja. - powiedział Hiddink nie mając zamiaru wdawać się w szczegóły.
- Zapewne bał się pan? Przepraszam za to dość niedyskretne pytanie. Ja bałem się ich jak człowiek żyjący wśród lwów przez wszystkie lata, kiedy badałem ich zwyczaje. Jeśli się pan bał, z pana strachu uczynimy .. broń.
- Oczywiście, że się bałem. Zobaczyłem jedno takie bydlę w moim własnym salonie w środku nocy, jak poturbowało mojego lokaja. Broń? Zaopatrzyłem się już w nią. Strzelba Wegener jest moim zdaniem wystarczajacym zabezpieczeniem. Pierwsze słyszę, by strach mógł być bronią. - Herbert spojrzał kpiąco na Niemca.
- Ze strzelby możesz nie zdążyć strzelić, Ale jak uważasz - powiedział uprzejmie, chyba rozumiejąc twój sceptyzm i akceptując go ze zrozumieniem. Najwyraźniej sam zdawał sobie sprawę, jak niedorzecznie brzmią jego słowa. Lecz zdawał się też w nie wierzyć.
- Ale ... chętnie posłucham o zabezpieczeniu domu i o wykrywaczu ghuli. Jestem praktycznym człowiekiem. - Herbert zrobił minę jaką przyjmował przy załatwianiu interesów. - Jak długo będzie to działać, to nie obchodzi mnie jak to działa.
- Zajmę się tym jak tylko zdobędę potrzebne mi rzeczy. Farby i inne składniki. Potem pojedziemy do pana domu i wszystko zaaranżujemy, tak by nie wzbudzał pan niepotrzebnej sensacji u gości. Podobnie, rzecz jasna, zabezpieczę mieszkanie każdego z państwa, kto wyrazi taką wolę i potrzebę.
-Zostawię ci mój adres na kartce - powiedział Chopp i po chwili zastanowienia dodał: -I adres Styppera, bo przez jakiś czas pomieszkam u niego. Chociaż z drugiej strony, nie wiem, czy to bezpieczne, żebyś tak miał wszystkie nasze adresy. To niebezpieczne. Grajmy w otwarte karty - ciebie tez mogą dopaść.
- Myślę Herbercie, że nie powinniśmy tak napadać pana Wegenera. W końcu przyjechał do nas z własnej woli i wyraził chęć pomocy. - powiedziała spokojnie Amanda. Nie podobało jej się, że tak obcesowo rozmawiali z Niemcem - A w obliczu ostatnich wydarzeń KAŻDA, nawet najbardziej niedorzeczna pomoc będzie cenna. W kwestii wyjaśnienia. Wagonow jest tutejszym biznesmenem “szarej strefy”. Przypuszczamy, że może być związany z rosyjska mafią, a na pewno ma jakieś powiązania z człowiekiem o różnokolorowych oczach. Ale teraz z innej beczki. Panie profesorze Victor w ostatnich miesiącach bardzo się zmienił. Nie tylko psychicznie ale i fizycznie. Jego twarz, zęby, ogólna postawa, bardziej przypominają ghoula niż człowieka - Amanda wzdrygnęła się. - I jeszcze jedno. Wczoraj, przy okazji pewnego zlecenia dla mojej gazety zrobiłam trochę zdjęć. Ku mojemu zaskoczeniu na jednym z nich dziś rano zobaczyłam to... - tu pokazuje Wegenerowi zdjęcie z widmem Prooda - Victora na pewno nie było w tym ogrodzie...

- Co do zmian fizycznych. Obawiam się, że Victor odważył się, z niewidomych mi powodów, podać się pewnym procesom, nazwijmy je umownie, przeistoczenia. To dziwne, zważywszy na fakt, że nie ufał tym stworzeniom, co prowadziło do pewnych różnic zdań pomiędzy nami. Victor uznawał je za .. potwory, ja za inny gatunek. Bardziej dziki, lecz wart atencji. A to .. hmmm. widmo na zdjęciu. Moze oznaczać wiele rzeczy. Lecz przede wszystkim to, że Victor nie jest tak odizolowany, jak to wydaje się jego ststrażnikomMoim zdaniem dokonał on projekcji swojego ciała astralnego. To dość trudne, lecz wykonalne. Sam kilkukrotnie miałem możliwość dokonać takiej .. projekcji.
Walter wziął do ręki zdjęcie, które przyniosła Amanda. Przyjrzał mu się i uważnie wysłuchał słów Hieronima. Wzdrygnął się. Na fotografii rzeczywiście był Victor: -Jezu, Amando, to jest straszne... Tak go zobaczyć tutaj, wiedząc, że on jest w szpitalu... Przeobraża się... Nareszcie zaczynam rozumieć, co dzieje się z naszym przyjacielem. Hieronimie, chyba nie możemy dopuścić? - Chopp był przerażony.

Wiem, że niektórzy z was myślą o mnie, jak o szaleńcu, inni jak o szarlatanie. Szczerze mówiąc nie dziwię się państwu. Jeszcze kilkanaście lat temu sam stukałbym się palcem w czoło słysząc swoje słowa. Nie będę was przekonywał. I mam nadzieję, że los pozowli, byście do końca swoich dni pozostali takimi sceptykami. To oznacza, że uchroni was przed spotkaniem przed czymś tak strasznym, że umysł ludzki czesto mówi “do widzenia” swemu właścicielowi. Obawiam się, drogi panie, że pana syn mógł właśnie zetknąć się z czymś takim. Ale zrobię wszytsko, by panu pomóc go uratować. - ostatnie dwa zdania skierował oczywiście do Hiddinka.

- Może rzeczywiście byłem zbyt obcesowy. Faktycznie każda pomoc nam się przyda. Nawet ... niecodzienna. Póki co wybieram się do San Francisco i nie będzie mnie przez parę dni, ale powiadomię moich domowników, że Pan się zjawi i dziękuję za oferowaną pomoc. Mam nadzieję, że nie będę potrzebny przy zabezpieczaniu domu? - spytał Hiddink.

- Jeśli syn Herberta...- usłyszeli niespodziewanie Dwighta, który przez cały prawie czas rozmowy w ogóle się nie odzywał - …znajduje się, jak pan to ujął, “we władzy” tych istot czy też jest pod innego rodzaju wpływem...Czy sądzi pan, że będziemy w stanie spotykając się z nim, od tego złego wpływu go uwolnić? Jeśli tak, to jaką metodą? Mówił pan też, że te...ghule...- słowo jakby z trudem przechodziło mu przez gardło -...mają swoje ulubione sztuczki. Chętnie bym je poznał, zanim pojadę z Hiddinkiem do San Francisco.

Ton detektywa był dziwny, inny niż w dotychczasowych rozmowach. Słuchając tego człowieka trudno byłoby orzec, czy mówi on całkowicie poważnie czy też w jego głosie czai się jednak jakaś ironia.

- Nie będzie pan potrzebne, panie Hiddink. lecz poczekamy z tym na pana powrót. Chciałem jednak państwu powiedzieć, że moja wiza za 30 dni straci ważność. Niestety. Tutaj, w USA, nie lubicie Niemców. Taka prawda. I się jej nie dziwię. CO do Artura. Jeśli to jest urok. Zaklęcie. To istnieje kontrzaklęcie, lecz ja niestety go nie znam. Sądzę jednak, ze znajdę je w Bostonie. Co do sztuczek ghouli. Potrafią poruszać się bezszelestnie, niemalże stapiając z mrokiem nocy. Niektóre samice znają też, jakby to powiedzieć, czary. No i mogą ingerować w nasze sny.
Po ostatnim zdaniu Garrett strzepnął popiół z papierosa i przyjrzał się Hieronimowi uważniej. Jednak zaraz odwrócił głowę, słysząc skierowany do niego głos kogoś innego.

- Mam niejakie kontakty wśród awiatorów Dwight. - Herbert zwrócił się do detektywa. - Po znajomości polecimy tam bombowcem. - oznajmił swobodnie - Zostaw Pan nam jakiś kontakt pod którym będziemy mogli Cię złapać Panie Wegner. Nie zrozum mnie źle. Nie wierzę w jakieś czary mary, ale możemy zobaczyć tam coś co będziesz mógł nam wyjaśnić. - widać było, że Herbert czuje się pewniej rozważając kwestie techniczne podróży.

- Bombowcem? - uniósł brwi detektyw - Nieźle. Robiłem w życiu wiele rzeczy, ale latanie czymś takim nie było jedną z nich. Zamierzasz może po drodze zbombardować Drezno, Herb? Nie to żebym miał coś przeciwko, ale może wezmę lornetkę.

Hieronim nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się. Z tym uśmiechem wyglądał na … rozbawionego lub zasmuconego. Przyglądał się wszystkim przez chwilę, po czym wstał, z trudem opierając się o pobliskie meble i podkuśtykał do swoich rzeczy.
- Im wcześniej panowie zrozumieją, że to nie jest tak przyziemne, jak sie panom wydaje tym mniej błędów popełnicie. Nieznajomość lub lekceważenie wroga jest … niebezpieczne. Odwrócił się - był zupełnie inny. Odmieniony i spięty. A jego oczy …. przez krótką chwilę nawiązali z nim kontakt wzrokowy i ..



* * * * *

- Wybaczcie - szepnął Hieronim osuwając się z wysiłkiem w fotel. - To tylko namiastka tego, czym dysponują ghoule. Zaklęcie nazywa się “Spojrzeniem Hypnosa”. Więcej nigdy nie skieruję go przeciko komukolwiek z was. Naprawdę. Ale chciałem, byście … wiedzieli że istnieję inna broń poza pistoletami, szponami i kłami. Stokroć gorsza i równie śmiertelna.
Opadł z wysiłkiem i przymknął oczy. Widać, że wypruł się z sił...
- Przed tym właśnie chcę was ochronić - wyszeptał blady jak ściana. - Przepraszam....

Garrett siedział pochylony, trzymając się oburącz za głowę. Dyszał ciężko, jakby przebiegł parę mil. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie wykonać ruchu, ani otworzyć oczu...Prawa dłoń zaciskała się w pięść i otwierała naprzemiennie...W końcu potrząsnął łbem i podniósł wzrok, a było to spojrzenie z gatunku takich jakich nie chciałoby się zobaczyć w ciemnym zaułku. Mięśnie jego ciała drgały jeszcze, i nagle detektyw poderwał się energicznie i stanął prosto. Wyglądał, jakby miał rzucić się na Hieronima, w pewnym momencie poruszył się do przodu z zaciśniętymi pięściami, nadal nie spuszczając gniewnego wzroku ze starszego człowieka...
Opamiętał się jednak, popatrzył w bok na Amandę. Rozluźnił kułaki i odchylił się do tyłu...Drżącymi jeszcze dłońmi wyjął papierosa i zapalniczkę, po czym poświęcił przez chwilę całą uwagę zapaleniu tytoniu... Zaciągnął się chciwie i głęboko, przyglądając się żarowi. A potem jeszcze raz przeniósł spojrzenie na uczonego.

- Wybaczcie...?! Posłuchaj, sukinsynu...- wycedził zimnym jak lód głosem - Bądź rzeczywiście pewien, że nie zrobisz tego co właśnie zrobiłeś - ponownie. Bo jeśli jeszcze raz wykonasz takiego rodzaju sztuczkę, to dopadnę cię nawet u diabła w dupie i wtedy to ja przekonam ciebie, że istnieje coś gorszego niż pistolety, szpony i kły.

Nie czekając na odpowiedź Dwight poderwał kapelusz i ruszył w kierunku wyjścia, po drodze chwytając swój płaszcz. W pomieszczeniu rozległo się jeszcze głośne huknięcie drzwi i po Garrecie nie było już ani śladu.



* * *


- Proszę pana...Halo?







- Proszę pana...Zamykamy...

Korpulentny dość kelner nachylał się ostrożnie nade mną, sugerując zmianę lokalu. Czwarty już chyba raz. A może piąty...W końcu będę musiał się ruszyć...

Wściekłość minęła. Rozmyła się w wieczorze, w pokątnie serwowanym alkoholu, w samotności. Alkohol. Samotność. Energię, której nadała mi końcówka spotkania z innymi badaczami spożytkowałem na znalezienie lokalu, który zaserwowałby mi obie te przyjemności razem. Chyba tylko dlatego, że była tam dama Hieronim mógł zawdzięczać, że nie spożytkowałem tej energii w inny sposób, a może się starzeję... Nie wiem dlaczego wpadłem jak wicher do hotelu, przebrałem się w najlepsze ciuchy i ruszyłem w miasto. Najpierw chciałem pojechać do kasyna, ale zmieniłem wybór na jakąś mroczną, zapomnianą przez wszystkich spelunkę. Taksówkarzowi, który zarzekał się że jest prohibicja i tak dalej najpierw kazałem przestać pieprzyć, potem dałem zwitek banknotów, a na koniec kazałem zawieźć gdzie trzeba. Na miejscu odprawiłem parę dziwek, pofukujących z niezadowoleniem. Jedna nawet zdobyła się na kąśliwą uwagę. Innym razem może nauczyłbym ją dobrych manier, ale nie dzisiaj. Dzisiaj potrzebowałem być sam, przemyśleć pewne rzeczy. W miarę jak trunek w butelce znikał, w mojej głowie wszystko układało się i wracało na miejsce.

To, co zrobił z moją głową Hieronim, było prawdziwe. Wzdragałem się jeszcze na myśl o tym przeżyciu. Tak jak siedziałem w fotelu, nagle stoję kurwa jego mać w absolutnej ciemności - tak zimnej że niemal czuję ją na sobie jak maź. Dookoła mnie warkot, warkoty, wiem że nie wydaje ich żadne znane zwierzę...Tylko ja i wszechogarniająca groza, zbliżająca się, tak realna jak to tylko możliwe...Jakbym patrzył na poczynania kogoś zupełnie innego: moja ręka bez udziału mojej woli szuka w mroku pewnego przedmiotu, rozpaczliwie, szybko...Ujmuje zimne jak ciemność żelazo, zaciska się na rękojeści broni...Wiem, że chcę się zabić. Że muszę strzelić sobie zaraz w łeb, żeby tylko wszystko to znikło, by nie dopadło mnie to wszystko co biegnie do mnie z każdej strony...Wiem, że zaraz to zrobię...

Nawet teraz przeszywały mnie dreszcze. Naprawdę byłbym skłonny przystawić sobie lufę do skroni, jeśli potrwało by to dłużej. Tak, to co zrobił ten starzec, było prawdziwe. Numerów ze stolikiem widziałem wiele, pewnie Lafayette byłby w stanie na poczekaniu wykręcić coś dużo bardziej efektownego. Ale czym innym było wedrzeć się do mojej głowy...

Pozbierałem się już, choć byłem zalany. A więc hipnoza, myślałem przy pierwszych kieliszkach. Spojrzenie Hypnosa. Sugestia. Moc ludzkiego umysłu, którego ograniczeń przecież nie zdołaliśmy jeszcze poznać. Dlaczegóż by miało to aż tak dziwić.


- Czy wierzą państwo w magię...?


Ale potem pomyślałem...Pomyślałem o słowie magia. Oczywiście, bzdura. Tylko, wychylałem kolejną kolejkę do samego siebie, w zasadzie jakie ma to znaczenie jak to nazwę? Liczy się efekt. A tego sobie nie wymyśliłem. Do diabła z terminologią, ważne jest tylko to że tacy ludzie jak Hieronim są w stanie nakłonić innych do działania wbrew ich woli. Sprawić, by zmieniali zdanie, widzieli rzeczy których nie ma. Sprawić, by przestał działać nawet instynkt samozachowawczy.

Dobra, Dwight. Pieprzyć, jak to się nazywa. Chciałeś mieć sprawę, która cię zaskoczy? Która sprawi, że nauczysz się czegoś nowego? No to masz. Jesteś detektywem, a ten zawód to umiejętność babrania się w takim gównie, w jakie wrzuca cię sprawa, byle dopiąć swego. To nowe gówno, prawda. Weź się więc w garść i naucz się w nim pływać.

Działaj jak zwykle. Wyciągaj wnioski. Ucz się, jak być ostrożnym. Lekcja numer jeden, unikać kontaktu wzrokowego jeśli nie jesteś pewien drania. To na początek, kolejne lekcje pływania w gównie przyjdą z czasem. Co jest ważne - czarownik czy hipnotyzer, zwykły człowiek czy jakaś mieszanka z pierdolonym zwierzęciem - wszystko to jak słyszę i widzę ma ciało, flaki które można wypruć i krew, którą można upuścić. Łeb, który można odstrzelić z gnata - najwyżej potrzebny jest większy.

A najważniejsze: skoro ma łeb i kombinuje, zawsze można być cwańszym. Trzeba tylko wiedzieć, jak myśli twój wróg.

- Proszę pana...Jeśli mogę...

San Francisco czeka. Garrett zawsze gra do samego końca...Nieważne, czy po drugiej stronie stołu siedzi choćby i sam diabeł.

- Wychodzę, Pit. Reszta dla ciebie, robaczku.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 17-11-2010 o 14:05.
arm1tage jest offline