Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2010, 20:15   #63
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wracali. Chris wpadł w sidła… Uśmiechnął się półgębkiem, mimo wszystko. Ona szła do głowy jak Chateauneuf du Pape, znał to po sobie doskonale. Wciąż nie mógł uwierzyć że wytrzymali tyle bez… To chyba przez to Sumienie. Wydało mu się to zabawne, taki skutek uboczny lechnerowego cudownego koktajlu. Zgrzytanie i wizgi dobywające się z szybu rozlatującej się windy przywołały go do rzeczywistości. Zaczynał być zmęczony. Niewiele jadł, niewiele spał, a emocji nie brakowało. Znów uśmiechnął się krzywo, mrużąc oczy i patrząc pod nogi. Spotkanie z Maczetą oddalało się na razie. Z jednej strony czuł zawód, brak spełnienia. Przez chwilę miał za złe Chrisowi, zdradził go, zachwiał się jak chorągiewka. To nie było dobre, plany powinny dochodzić do skutku, gniew i Ogień powinny znaleźć ujście… Zaraz jednak klepnął w przyjacielskim geście kompana jakby poczuł ulgę. Kamień s serca, Maczeta nie przestawał go przerażać.

Winda zadrżała i znieruchomiała. Wyszedł pospiesznie, jakby przeczuwał że jeszcze pól sekundy i rupieć runie w dół szybu. Zapach róż uderzył od razu, zmieniając diametralnie to czego doświadczali w tych starych korytarzach ostatnio. Pleśń, wilgoć, grzyb, odór trupiej zgnilizny. Jill zawołała ich do pokoju i Josh wyjrzał przez okno. Perspektywa zmieniła się jakoś, zamrugał oczami usiłując się pozbyć wrażenia nierealności. Jak po kwasie zarzuconym na szybko, dla maksymalnego efektu poprzez wkroplenie do oczu… Przestał ogarniać całość obrazu, widział doskonale natomiast poszczególne drobiazgi, kontrasty, barwy. Pole kwiatów karmionych krwią, ich zapach drażnił wręcz intensywnością. Josh znowu potrząsnął głową, ale wrażenie nie chciało znikać. Sumienie?
Odwrócił się do Chrisa słysząc jego słowa jakby w zwolnionym tempie, z basowym pomrukiem. Taaak, coś właśnie wskoczyło ostro w jego czachę…
Brunson uśmiechnął się krzywo i drapieżnie zmrużył oczy.
- Widoczek za oknami mamy podobny. - przyglądał się mu z fascynacją nie zwracając uwagi na nic innego. Dopiero potem skierował wzrok na siostrę. Przekrzywił głowę i wpatrzył się dokładniej. Jill. Szarość w jej pustych oczodołach spowodowała że od razu sięgnął po nóż.
- Sumienie, Chris zaczyna nam odpierdalać, ale najwyraźniej w duecie.
Nie spuszczał oczu z urojonej Jill. Wszystko było ułudą? To co za oknami raczej tak, ale ona też? Przeszedł dwa kroki w bok, gotowy na atak. Przecież to była jego Jill, ten sam zapach, ta sama gra gestów.

Stała przed nim. Taka jaki jej obraz nosił w głowie i w sercu. Poza może bezdennymi czarnymi dziurami w miejscu oczu. Jill uczyniła krok w jego kierunku i zaczęła obchodzić go lukiem łypiąc ciągle pustymi oczodołami.
- Mały biedny Josh... - cmoknęła współczująco a usta wykrzywiły się w złośliwym grymasie. To nie był głos jego siostry. Ten był niski, gardłowy, niemal skrzeczący. - Mam dość niańczenia cię. Jesteś żałosny, wiesz? - pchnęła go i zanosząc się śmiechem. - Jak to jest? Całe życie być na dalszym planie? Patrzeć i podziwiać i nie mieć jaj zrobić nic samodzielnie? - zbliżyła się w dwóch krokach i znów go pchnęła aż wpadł plecami na ścianę. W jej dłoni błysnął nóż. Kiedy podchodziła z jej gardła wydobywał się melodyjny zaśpiew.

Josh, mój brat, to straszna ciota
Zarżnąć umie tylko kota
Nie zabiera się za ludzi
Bo ich krew za bardzo brudzi!

Skosztowałeś mej bliskości
Bo ci dałam jej z litości
A do ucha gdy jęczałam
Uwierz, zawsze udawałam

Josh, nieboga, zgubił jaja
Jill braciszka ma mazgaja
Nóż zatopię mu w bebechy
Będzie ubaw, krew i śmiechy!
Ha ha ha! Ha ha ha!

Zachichotała. W ten sam specyficzny sposób w jaki śmiała się z innych dzieciaków w Silvery Creek nazywając ich "bandą przygłupów". Wtedy byli oni przeciwko całemu światu. Ale czy na pewno?... Ten śmiech, drwina wyciekająca z ciemnych oczodołów. Jakby go oszukała. Jakby uważała go za jednego z "nich" a nie "nas".

Wściekłość nie wzbierała jak przypływ, przybyła jak pierdolony huragan Katrina. Wszystko to co leżało w nim na dnie, wszystkie lęki i obawy zobaczył teraz jak na dłoni. Z jej ust… Warknął wściekle, Ogień palił jego trzewia. Uniósł nóż do ciosu, choć głos w jego głębi wrzeszczał „Co robisz, przecież to ułuda! Pierdolone Sumienie!!”. Mały cichy głosik, szepczący, niknący we wściekłym ryku „Zabij!”
Uniknęła ciosu jak baletnica ciągle chichocząc. Chlasnęła go mierząc nisko w brzuch, wypraktykowanym ruchem. Ostrze przecina wtedy bebechy, płytko, nie naruszając ważniejszych organów i arterii. Można umierać wrzeszcząc długo. Ile wynosił rekord? Nie miał pojęcia oni zawsze byli zbyt niecierpliwi by czekać, dużo ciekawiej jest przecież nie zaprzestawać i rozpakować prezent do końca, zajrzeć ciekawie do jego wnętrza. Błysk wspomnień trwał ułamek sekundy. Josh zdołał się zasłonić, ostrze jak brzytew przejechało po wnętrzu lewej ręki. Szarpnął dłonią, ale demon udający Jill rzucił się na niego zlizując krew z rany. Puste oczodoły zwęziły się w rozkoszy. Wyrwał dłoń i uderzył na odlew. Nóż rozharatał jej ramię, a Josh skoczył poprawić, nie czekając, nie dając jej kolejnej szansy. Ból promieniujący z rany, spowodował że czas przyspieszył, ostrość wzroku skupiła się, barwy utraciły krwawy poblask. Zawahał się zdezorientowany, a ona złapała go za nadgarstek i dźwignią rzuciła nim o ziemię.
Pstryk, bańka pękła. Kurwa mać! Przez chwilę go złapało… Wiedział że pole kwiatów to iluzja, pieprzone Sumienie, ale to co mówiła, a raczej to co jego podświadomość wywlekła z jego duszy wciągnęła go na ostro. Patrzył na nią jak na Maczetę. On też? On też jest takim samym dymem w oczy? Katem zafundowanym przez doktorka, istniejącym tylko w ich umysłach?
Brunson popatrzył w oczy siostry. Normalne, ciemne, wkurwione jak cholera… Rana na barku krwawiła, Josh wyciągnął z apteczki Chrisa bandaż.
- Dziękuję siostra - Pogładził lekko jej policzek. Założył opatrunek i zabandażował ciasno. Chciał coś jeszcze powiedzieć ale zmienił zdanie. Popatrzył na nią – Miałaś rację od początku, tutaj nic nie jest tym za co uchodzi. Skurwiel bawi się z nami jak chce.
Wypił łyk wody i kiwnął tylko głową, gdy zaproponowała sprawdzenie schodów. Zerknął na Chrisa, facet zachował do końca zimną krew, a on szalał jak pies, któremu ktoś nadepnął na ogon. Zacisnął pięść od razu poczuł jak krew sączy się ciepłą strużką pomiędzy palcami. Ból jest dobry…
 
Harard jest offline