Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2010, 21:24   #61
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Gdy blondynka dotknęła delikatnie jego ręki, spiął się, jednak nie odsunął. Mówiła delikatnym głosem, ale jednocześnie stanowczo. Chciała go uspokoić, przekonać do swoich słów. A może nie? Kurt ścisnął mocniej pistolet, był gotów użyć go w każdej chwili. Oczywiście mógł go użyć tylko jako broni obuchowej, jedyny pocisk zużył kilka minut temu, zabijając Dianę. A wszystko to przez halucynacje wywołane "Sumieniem", które, jeśli wierzyć słowom Rebeki, da się przezwyciężyć.
Chłopak przypomniał sobie, jak pomylił martwe ciało Atilli z ciałem swojego kochanka, jak nie zważając na wszelkie sprzeczności i brak logiki pobiegł za kobietą, która od dawna była martwa... Mimo iż sytuacja była niewiarygodnie nielogiczna, ani przez chwilę się nie zawahał, nie pomyślał, czy to właściwe. Zamiast tego, w jego głowie zaczęły się kłębić absurdalne myśli i plany na przyszłość. Jak mógłby być z Erykiem, skoro ten nie żyje?
Czy naprawdę da się opanować Sumienie?

Kobieta na szczęście nie próbowała go rozbroić tylko podnieść na duchu i, przede wszystkim, przekonać, że jak tu zostaną, to zostają uratowani, wedle tajemniczej notki, którą dostała. Niestety, Ewa szybko rozwiała nadzieję, która wraz z wątpliwością zdołała wkraść się w serce więźniów. Karteczka była fałszywa, jedyną ich szansą okazał się być doktor. Nie tylko znajdą tam antidotum, ale i wyjście z tego przeklętego miejsca. Bo musi być jakieś wyjście, prawda?

Rudowłosa kobieta podpierała się na ramieniu Kurta przez całą drogę, jednak była tak zdeterminowana i uparta, że prawdopodobnie gdyby musiała pokonać tę drogę sama, zrobiłaby to. Szli wieloma korytarzami, mijali wiele pokoi. W paru znalazło się kilka "niecodziennych" przedmiotów, jak choćby butelka wody, którą wypili na spółkę, koc, którym okryli ranną, nóż kuchenny oraz toporek. Te dwa ostatnie przypomniały chłopakowi walkę ożycie, jaką musiał stoczyć przez odejście Rebeki, na rozkaz Ewy... Tylko on z tamtej trójki żył, a obie winne za to osoby były tuż obok, niczego nie podejrzewając...
Nie. Stanowcze nie niepotrzebnym ofiarom. To, że zabił kilka osób nie oznacza wcale, że jest mordercą. Poza tym, chwilowo jadą na tym samym wózku, ich pomoc jest mu potrzebna, a przynajmniej jednej z nich...
Na wszelki wypadek wziął toporek ze sobą, i mimo iż mu ciążył, nie zamierzał go tu zostawiać. Oprócz "podstawowej" funkcji (będącej podstawową tylko w tym ociekającym krwią miejscu) zadawania śmierci, można było jeszcze rozwalić niewielką kłódkę, drewniane drzwi czy ścianę lub nawet otworzyć konserwę, przy odrobinie wprawy. Pistolet schował do kieszeni, chociaż nie wierzył, że znajdzie do niego naboje.

Dotarli wreszcie do zamkniętego korytarza w którym mięli zostać poddani próbie znacznie trudniejszej niż poprzednio. Podwójna dawka Sumienia krążąca w ciele Kurta miała zaraz dać o sobie znać, wzmocniona jeszcze przez znajdujący się za drzwiami specyfik.

Rebeka miała plan, i to sensowny. Chłopak nie kwestionował jej poleceń i obwiązał się jednym z końców sznura. Wiedział, że będzie ciężko, wiedział, że mogą stamtąd nie wyjść. Najbardziej obawiał się tego, co zrobi on sam. Czy uda mu się nie reagować na zaczepki zamordowanych osób? Czy uda mu się zachować świadomość działania, choćby częściową? Czy nie zarżnie toporem dwóch idących przed nim kobiet? Tak, tego właśnie obawiał się najbardziej.

- Dobra, dawaj łapki. To dla Twojego dobra, jakbyś zaczęła świrować- zwrócił się do Ewy zawiązując jej ręce za plecami.- My wiemy, czego się spodziewać, Ty jeszcze nie.
Widząc jak milcząca kobieta próbuje ukryć grymas bólu, rozluźnił nieco węzeł przy jej poranionych od kajdan nadgarstkach, nie zostawiając jednak wolnej przestrzeni. Miała zbyt smukłe dłonie, by ryzykować takie luksusy.

Gdy już skończył, usiadł na chwilę przy ścianie. Był już zmęczony, a po drodze nie było nic do jedzenia. Dodatkowo po ostatnich kilku godzinach snu obudził się na "heroinowym kacu" a adrenalina przestała działać, mimo iż niewątpliwie obawiał się tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć już za moment. Za chwilkę.

Gdy tylko Rebeca wygłosiła mowę motywacyjno-pokrzepiającą, wstał i wziął głęboki wdech.
- No dobra, tylko teraz nie spierdalaj nigdzie bez Nas, jeśli łaska. Ostatnio źle się to skończyło- zakończył Kurt. Nadal nie mógł wybaczyć jej, że świadomie skazała resztę grupy na karę.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 16-11-2010, 20:17   #62
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Gabinet doktora Lechnera.
Allelujah! Witamy w muzeum tajemnic. Prosimy pozostawić obuwie przed drzwiami, zastosować stosowne milczenie i podążać za kierunkiem zwiedzania.

Jill podeszła do rzędu metalowych szufladek, wysuwała je ze zgrzytem i przesuwała palcem po grzbietach tekturowych teczek. Całkiem spora baza królików doświadczalnych. Z ciekawością sięgnęła po własne papiery. Jill Brunson-Briggs. Nie mogła wyzbyć się złośliwego uśmieszku gdy czytała opinię psychiatrów na swój temat. Banda przygłupów...

I wtedy pojawił się mistrz ceremonii. Ujrzała Lechnera kątem oka, a gdy przeniosła tam wzrok zdała sobie sprawę, że już go tam nie ma i znów widzi go gdzieś na godzinie ósmej.
Jill nie miała wątpliwości, że to tylko ułuda. Słuchała jego słów ze stosowną rezerwą. Mówił by nie czekała na chłopców tylko ruszyła schodami w nieznane. Do miejsca gdzie nie stanęła jeszcze stopa skazańca. Zabawy w Armstronga ciąg dalszy. Jakie to kurwa kuszące...

Nazwał ją czarnym koniem tych wyścigów. Czy był to komplement? Komplement w ustach wytworu jej wyobraźni czyli niejako jej osobistym skierowanym we własnym kierunku? Czy była aż taką egocentryczką? Zapewne była.

Zjawa zniknęła w korytarzu a Jill doszła do wniosku, że gonić jej nie będzie ani nawet o nic pytać bo i o co można zapytać kogoś kto nie istnieje a jest jedynie astralnym rzutem własnej pokręconej osobowości? Rozmowy jeden na jeden prowadziła sobie skutecznie w głowie bez udziału makabrycznych widziadeł.

Podeszła do gnijącego trupa kobiety ułożonego na biurku w pozie nie-przeszkadzaj-mi-kurwa-w-drzemce. Rewolwer schowała za pasek kombinezonu.
Nachyliła się nad zwłokami i uzbrojona w krzywy uśmieszek szepnęła jej wprost do ucha.
- Czy to miejsce jest zajęte skarbie?
Odgarnęła skołtunione włosy z nadgniłej twarzy i wciągnęła odurzający zapach rozkładu. Zakręciło jej się od niego w głowie. Przyjemnie nawet. Jak za starych dobrych czasów.

- Tak myślałam – dodała zaraz i szarpnęła bez finezji za włosy denatki aż ta ześlizgnęła się pod biurko.
Jill położyła przed sobą akta wybranych pacjentów, ułożyła się w miękkim skórzanym fotelu i obróciła kilka razy dookoła własnej osi. Jupi! Karuzela. Kup mi watę cukrową, tatusiu.
Ciężkie buciory spoczęły na blacie a palce obracały pożółkłe kartki.

Większość z akt była opatrzona zdjęciem, przyczepionym spinaczem na okładce. Wybrała wszystkie twarze, które zapamiętała gdy leżeli przykuci do metalowych łóżek a później odpłynęli nafaszerowanie specyfikiem zwanym Sumieniem. Gówno wartym Sumieniem gwoli ścisłości bo Jill nadal się żadnego nie nabawiła.

Na pierwszy ogień przekartkowała teczkę brata. Był tam prokuratorski akt oskarżenia i opinia eksperty w dziedzinie psychiatrii. Uśmiech nie znikał z jej twarzy.

Z akt wynikało, że brat Jill był poszukiwany w związku z szeregiem podpaleń w mieście. Udowodniono mu jedynie trzy rzeczy: Podpalenie kamienicy, usiłowanie zabójstwa jednej osoby i zniszczenie mienia wielkiej wartości. Ale o tym przecież doskonale wiedziała. Mimo to nie mogła sobie darować choć rzucenia okiem.

Cytat:
I. w dniu 21 grudnia 2006 r. w Houston sprowadził zdarzenie zagrażające życiu lub zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach mające postać pożaru kamienicy przy Huntigton’s Blvd 2035 w wyniku czego spowodował śmierć czternastu osób, przy czym czynu tego dopuścił się mając w znacznym stopniu ograniczoną zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem.
tj. o przestępstwo z art. 163 § 1 i 3 k.k. w związku z art. 31 § 2 k.k.
II w dniu 18 grudnia 2006 r. w Houston usiłował pozbawić życia George’a Pullmana, poprzez oblanie go substancją łatwopalną i podpalenie, na skutek czego pokrzywdzony doznał rozległych poparzeń III stopnia 80% powierzchni ciała, lecz zamiaru swojego nie osiągnął na skutek interwencji funkcjonariuszy Policji, przy czym czynu tego dopuścił się mając w znacznym stopniu ograniczoną zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem.
tj. o przestępstwo z art. 13 § 1 k.k. w związku z art. 148 § 1 k.k. i w związku z art. 31 § 2 k.k.
III w dniu 19 grudnia 2006 r. zniszczył mienie wielkiej wartości w postaci stacji benzynowej Shell, poprzez podpalenie pomieszczeń biurowych, które poprowadziło do eksplozji zbiorników z paliwem, o łącznej wartości strat 450.000 $ na szkodę koncernu Shell Ltd., przy czym czynu tego dopuścił się mając w znacznym stopniu ograniczoną zdolność rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem.
tj. o przestępstwo z art. 288 § 1 k.k. w związku z art. 294 § 1 k.k. w związku z art. 31 § 2 k.k.

I dalej:

Cytat:
Przesłuchany w charakterze podejrzanego przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów. Odmówił składania wyjaśnień, oświadczając tylko że nie czuje się winnym. On tylko „uwalniał ogień”, spełniał Dzieło. Nie wyraził żadnym słowem ani czynem skruchy.

Drugie w kolejce były akta filigranowej blondynki o dziecięcej buzi i dwóch warkoczykach zaplecionych nad uszami. Ograniczała się do notatek podsumowujących jej karierę przestępczą zamieszczonych na ostatniej stronie. Nie miała całego dnia na lekturki przy jebanej szklaneczce whiskey

Cytat:
Rebeka Marqez

Zabójstwo pierwszego stopnia (z premedytacją) - strzał w tył głowy. Ofiara - James Marquez (mąż). Oskarżona nie przyznała się do winy mimo odnalezienia narzędzia zbrodni z jej odciskami palców i ewidentnych śladów wskazujących jej udział. Brak motywu zbrodni - na rozprawie nie udało się ustalić tła zabójstwa, jak i jego przyczyny. Oskarżona została przebadana psychiatrycznie, badanie wykazało zaburzenia psychiczno-emocjonalne i zaburzenia osobowości w chwili popełniania czynu. Oskarżona została skazana na 25 lat więzienia i przymusowe leczenie terapeutyczno-farmakologiczne.


I małoletni zbuntowany brunecik:

Cytat:
Kurt Marevick

Podwójne zabójstwo z premedytacją. Ofiarami byli Erick Backermanoraz Lucy Brown, oboje 20 lat. Zadano liczne rany cięte i kłute na ciele, znaleziono ich nagich na łóżku, całych pokrytych krwią. Erick był chłopakiem Kurta, który zaczął spotykać się z Lucy. Możliwe też, że zerwali ze sobą, ale Kurt nie chciał przyjąć tego do wiadomości, i uznał jego spotkania z kobietą za zdradę. Przyjechał za nimi do domku w lesie należącego do ojca Ericka. Podczas, gdy oni się zabawiali, zaatakował ich nożem myśliwskim.


Na deser zostawiła sobie Torga.

Cytat:
Christopher Torg

Ch. Torg jest seryjnym gwałcicielem. Postawiono mu zarzut zgwałcenia 23 kobiet, z czego udowodniono zaledwie 14. Ta duża różnica wynika przede wszystkim ze sposobu w jaki popełnia zbrodnie. Christopher robi to w sposób elegancki i gustuje w ofiarach, którym nie będzie łatwo przyznać się, że padły ofiarą gwałtu (mężatki, które wdały się z nim w znajomość, kobiety znane publicznie itp.)


- No ładnie – opuszek palce Jill dotknął twarzy Chrisa na zdjęciu z policyjnego zatrzymania. - Spryciarz z bogatym libido. Myślę, że Stella zaliczyła porządne pierdolenie nim zeszła z tego świata...

W połowie lektury usłyszała chrzęst skorodowanego metalu. Ktoś uruchomił windę i podążał ku górze.

Jill była przekonana, że to jej chłopcy i czekała spokojnie aż dotrą do gabinetu. Ale się ci się o dziwo nie pojawili.

Wyszła więc ponownie na korytarz i zaczęła przeczesywać sukcesywnie pomieszczenia na tym piętrze. Nie obyło się bez kilku ciekawych znalezisk. Butelka wody mineralnej, którą z miejsca opróżniła do jednej trzeciej, pudełko aspiryn, kolejna karta z talii (czyli Simon jednak dalej siedzi za szybką?) i dezodorant w sprayu (Josh się ucieszy, choć lepiej jako dodatek sprawdziłaby się zapalniczka niż zapałki).

Zebrała cały sprzęt i dotarła w końcu do pomieszczenia, w którym odnalazła dwie zguby. Josh i Chris stali nieruchomo z wyrazem tępoty wymalowanym w buźki i gapili się na ścianę udekorowaną rysunkami czerwonych kwiatów. Niektórzy mogliby nazwać to sztuką ale Jill określiłaby je jako bazgroły upośledzonych przedszkolaków.

Podeszła do Josha i walnęła go w twarz otwartą dłonią. Nie zareagował.
- Czas zabawić się w ogrodnika Jill – powiedziała do siebie i dobyła skalpela – Mamy tu dwa warzywka, które potrzebują twojej wprawnej ręki.

Złapała dłoń brata i nacięła lekko po jej wewnętrznej stronie. Pojawiła się krew i Jill zlizała ją całą powierzchnią języka jak kot spijający śmietankę.
- No dalej Josh. Wakie Wakie, Eggs and Baky...

Josh jakby w odpowiedzi na jej apel zamrugał kilkakrotnie a Jill, nie tracąc czasu, sięgnęła po dłoń Chrisa. Nacięła ją delikatnie i również zlizała czerwony ciepły płyn. Ale nie dane jej było delektować się smakiem.

Josh ryknął przeciągle na jej widok i niespodziewanie ciął na oślep nożem. Ostrze drasnęło jej bark. Poczuła ból i coś w niej się zagotowało.

Zaskoczył ją, kurwa mać! Zero wdzięczności, nawet w pieprzonej rodzinie!

Domyśliła się, że śni na jawie własne koszmary.
Odskoczyła jak kot, na cztery łapy, i zmrużyła wściekle oczy.
- To ja do kurwy nędzy! - wrzasnęła. - Spokojnie chłopcy!
Josh znów na nią natarł, zaślepiony furią ale Jill myślała nadzwyczaj chłodno i logicznie. Złapała nadgarstek brata, wykręciła boleśnie aż zarył policzkiem w betonową podłogę.
Chris patrzył na nią w ten sam niepokojący sposób co Josh i Jill skrzywiła się w wyrazie bezgranicznego rozczarowania. Miała nadzieję, że ból i jego wyrwie z narkotycznego marazmu.
- Chris? Jesteś tu ze mną? Byliście w jakimś transie ale chyba wracacie do siebie? Jesteśmy po tej samej stronie do cholery! Nie chcemy rzucać się sobie do gardeł, prawda?
 
liliel jest offline  
Stary 17-11-2010, 20:15   #63
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wracali. Chris wpadł w sidła… Uśmiechnął się półgębkiem, mimo wszystko. Ona szła do głowy jak Chateauneuf du Pape, znał to po sobie doskonale. Wciąż nie mógł uwierzyć że wytrzymali tyle bez… To chyba przez to Sumienie. Wydało mu się to zabawne, taki skutek uboczny lechnerowego cudownego koktajlu. Zgrzytanie i wizgi dobywające się z szybu rozlatującej się windy przywołały go do rzeczywistości. Zaczynał być zmęczony. Niewiele jadł, niewiele spał, a emocji nie brakowało. Znów uśmiechnął się krzywo, mrużąc oczy i patrząc pod nogi. Spotkanie z Maczetą oddalało się na razie. Z jednej strony czuł zawód, brak spełnienia. Przez chwilę miał za złe Chrisowi, zdradził go, zachwiał się jak chorągiewka. To nie było dobre, plany powinny dochodzić do skutku, gniew i Ogień powinny znaleźć ujście… Zaraz jednak klepnął w przyjacielskim geście kompana jakby poczuł ulgę. Kamień s serca, Maczeta nie przestawał go przerażać.

Winda zadrżała i znieruchomiała. Wyszedł pospiesznie, jakby przeczuwał że jeszcze pól sekundy i rupieć runie w dół szybu. Zapach róż uderzył od razu, zmieniając diametralnie to czego doświadczali w tych starych korytarzach ostatnio. Pleśń, wilgoć, grzyb, odór trupiej zgnilizny. Jill zawołała ich do pokoju i Josh wyjrzał przez okno. Perspektywa zmieniła się jakoś, zamrugał oczami usiłując się pozbyć wrażenia nierealności. Jak po kwasie zarzuconym na szybko, dla maksymalnego efektu poprzez wkroplenie do oczu… Przestał ogarniać całość obrazu, widział doskonale natomiast poszczególne drobiazgi, kontrasty, barwy. Pole kwiatów karmionych krwią, ich zapach drażnił wręcz intensywnością. Josh znowu potrząsnął głową, ale wrażenie nie chciało znikać. Sumienie?
Odwrócił się do Chrisa słysząc jego słowa jakby w zwolnionym tempie, z basowym pomrukiem. Taaak, coś właśnie wskoczyło ostro w jego czachę…
Brunson uśmiechnął się krzywo i drapieżnie zmrużył oczy.
- Widoczek za oknami mamy podobny. - przyglądał się mu z fascynacją nie zwracając uwagi na nic innego. Dopiero potem skierował wzrok na siostrę. Przekrzywił głowę i wpatrzył się dokładniej. Jill. Szarość w jej pustych oczodołach spowodowała że od razu sięgnął po nóż.
- Sumienie, Chris zaczyna nam odpierdalać, ale najwyraźniej w duecie.
Nie spuszczał oczu z urojonej Jill. Wszystko było ułudą? To co za oknami raczej tak, ale ona też? Przeszedł dwa kroki w bok, gotowy na atak. Przecież to była jego Jill, ten sam zapach, ta sama gra gestów.

Stała przed nim. Taka jaki jej obraz nosił w głowie i w sercu. Poza może bezdennymi czarnymi dziurami w miejscu oczu. Jill uczyniła krok w jego kierunku i zaczęła obchodzić go lukiem łypiąc ciągle pustymi oczodołami.
- Mały biedny Josh... - cmoknęła współczująco a usta wykrzywiły się w złośliwym grymasie. To nie był głos jego siostry. Ten był niski, gardłowy, niemal skrzeczący. - Mam dość niańczenia cię. Jesteś żałosny, wiesz? - pchnęła go i zanosząc się śmiechem. - Jak to jest? Całe życie być na dalszym planie? Patrzeć i podziwiać i nie mieć jaj zrobić nic samodzielnie? - zbliżyła się w dwóch krokach i znów go pchnęła aż wpadł plecami na ścianę. W jej dłoni błysnął nóż. Kiedy podchodziła z jej gardła wydobywał się melodyjny zaśpiew.

Josh, mój brat, to straszna ciota
Zarżnąć umie tylko kota
Nie zabiera się za ludzi
Bo ich krew za bardzo brudzi!

Skosztowałeś mej bliskości
Bo ci dałam jej z litości
A do ucha gdy jęczałam
Uwierz, zawsze udawałam

Josh, nieboga, zgubił jaja
Jill braciszka ma mazgaja
Nóż zatopię mu w bebechy
Będzie ubaw, krew i śmiechy!
Ha ha ha! Ha ha ha!

Zachichotała. W ten sam specyficzny sposób w jaki śmiała się z innych dzieciaków w Silvery Creek nazywając ich "bandą przygłupów". Wtedy byli oni przeciwko całemu światu. Ale czy na pewno?... Ten śmiech, drwina wyciekająca z ciemnych oczodołów. Jakby go oszukała. Jakby uważała go za jednego z "nich" a nie "nas".

Wściekłość nie wzbierała jak przypływ, przybyła jak pierdolony huragan Katrina. Wszystko to co leżało w nim na dnie, wszystkie lęki i obawy zobaczył teraz jak na dłoni. Z jej ust… Warknął wściekle, Ogień palił jego trzewia. Uniósł nóż do ciosu, choć głos w jego głębi wrzeszczał „Co robisz, przecież to ułuda! Pierdolone Sumienie!!”. Mały cichy głosik, szepczący, niknący we wściekłym ryku „Zabij!”
Uniknęła ciosu jak baletnica ciągle chichocząc. Chlasnęła go mierząc nisko w brzuch, wypraktykowanym ruchem. Ostrze przecina wtedy bebechy, płytko, nie naruszając ważniejszych organów i arterii. Można umierać wrzeszcząc długo. Ile wynosił rekord? Nie miał pojęcia oni zawsze byli zbyt niecierpliwi by czekać, dużo ciekawiej jest przecież nie zaprzestawać i rozpakować prezent do końca, zajrzeć ciekawie do jego wnętrza. Błysk wspomnień trwał ułamek sekundy. Josh zdołał się zasłonić, ostrze jak brzytew przejechało po wnętrzu lewej ręki. Szarpnął dłonią, ale demon udający Jill rzucił się na niego zlizując krew z rany. Puste oczodoły zwęziły się w rozkoszy. Wyrwał dłoń i uderzył na odlew. Nóż rozharatał jej ramię, a Josh skoczył poprawić, nie czekając, nie dając jej kolejnej szansy. Ból promieniujący z rany, spowodował że czas przyspieszył, ostrość wzroku skupiła się, barwy utraciły krwawy poblask. Zawahał się zdezorientowany, a ona złapała go za nadgarstek i dźwignią rzuciła nim o ziemię.
Pstryk, bańka pękła. Kurwa mać! Przez chwilę go złapało… Wiedział że pole kwiatów to iluzja, pieprzone Sumienie, ale to co mówiła, a raczej to co jego podświadomość wywlekła z jego duszy wciągnęła go na ostro. Patrzył na nią jak na Maczetę. On też? On też jest takim samym dymem w oczy? Katem zafundowanym przez doktorka, istniejącym tylko w ich umysłach?
Brunson popatrzył w oczy siostry. Normalne, ciemne, wkurwione jak cholera… Rana na barku krwawiła, Josh wyciągnął z apteczki Chrisa bandaż.
- Dziękuję siostra - Pogładził lekko jej policzek. Założył opatrunek i zabandażował ciasno. Chciał coś jeszcze powiedzieć ale zmienił zdanie. Popatrzył na nią – Miałaś rację od początku, tutaj nic nie jest tym za co uchodzi. Skurwiel bawi się z nami jak chce.
Wypił łyk wody i kiwnął tylko głową, gdy zaproponowała sprawdzenie schodów. Zerknął na Chrisa, facet zachował do końca zimną krew, a on szalał jak pies, któremu ktoś nadepnął na ogon. Zacisnął pięść od razu poczuł jak krew sączy się ciepłą strużką pomiędzy palcami. Ból jest dobry…
 
Harard jest offline  
Stary 17-11-2010, 22:05   #64
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
To było głupie. Nie powinni się rozdzielać. Nie powinien jej zostawiać samej. Nawet, jeśli ona by tego chciała. A tak najwyraźniej było. Odsyłając ich windą na dół, wyraźnie dała do zrozumienia, że ich potrzeba zamordowania Simona, była czymś o wiele banalniejszym, niż jej potrzeba poszukiwań na górnych piętrach. Prawda jest taka, że wystarczy rozdzielić się na 5 minut, a już nigdy więcej nie spotkać. Kraty w przejściach, zmiany układów korytarzy, Maczeta czający się za rogiem. I koniec. Kropka. A Chris przecież zaczynał dopiero smakować tę znajomość...

Josh oczywiście miał rację. Wiedział od razu o co mu chodzi, ze ten chce wracać. Tak, kurwa Josh, dla twojej wiadomości: „chcę, kurwa, wracać, bo tam jest Jill i nie mam zamiaru zostawiać jej samej. I nieważne, jak mocno ma wykształcony instynkt zabójcy, w tych warunkach nikt nie ma szans samemu”.

Ale ta jego uwaga o chodzeniu z nią za rączkę była przesadzona. Kurwa, durny był ten Josh. Przecież ta znajomość miała szansę dostać się na naprawdę ciekawe poziomy. I nikt tu nie ma zamiaru trzymać się za rączkę. Ciekawe swoją drogą, co ten Josh tak naprawdę zrobił, że jest tu z nami... Na pewno nic wyrafinowanego. Właśnie, wyrafinowanie. To jest to słowo, którego szukał Torg. Słowo klucz dla zrozumienia więzi, jaka może połączyć jego i tę szaloną piękność, którą przez chwilę zostawili samą na górze.

Ale to wszystko nieważne. Wracali. Zrezygnowali z pobytu w podziemiach i winda wiozła ich ku górze. Ku Jill.

Co prawda, wszystko wokół było inne, niż niespełna pięć minut temu, ale ona tam była. Czekała na nich. Kazała iść za sobą. Szli za nią jak w letargu. Chris widział ją przed sobą, więc nic go nie zastanawiało. Ufał jej całkowicie. Jej i jej instynktowi. Szedł do otwartych drzwi na końcu korytarza. Wszystko wokół jakby znikało, traciło swoje kontury, przed oczami była tylko poruszająca się sylwetka. Poruszająca się tak, że... że, kurwa, każdy by szedł do przodu.

Postać zniknęła w blasku bijącym z pokoju. Było w nim jasno. To dlatego, że były okna. Jak on, kurwa, dawno nie widział już okien. A za oknami rozpościerało się rozległe pole czerwonych róż. Czerwonych, bo ociekających krwią. Krwią? Kto go tam wie, do kurwy nędzy. To pierdolone więzienie na pewno nie znajduje się w środku pierdolonego pola różanego, więc to musi być schiza dawkowana im przez Lechnera, ale nie zaszkodzi przecież spróbować uciec przez te okna.

Jill... może już próbowała je otworzyć...

-O kurwa! Josh! Czy ty widzisz, to co ja? - puste oczodoły, które zobaczył zamiast jej kuszących ciemnych oczu, przez chwilę go sparaliżowały. Szybko jednak dotarło do niego, że to nie Jill, to Lechner i jego specyfik. Chciał jednak wiedzieć, czy Josh widzi dokładnie to samo, czy są w tej samej dupie, żeby móc wspólnie działać. -Josh, ustalmy czy obaj widzimy to samo, bo wydaje mi się, że to gówno nie może być realne. Ja jestem w przestronnym pokoju, jest dużo okien bez krat, za nimi jest wielkie pole róż, które toną we krwi, a ta tu postać na pewno nie jest Jill. Josh, co ty widzisz?

Towarzysz upewnił go, że rzeczywiście są w tym samym gównie. A to znaczy, że nie ma zamiaru rezygnować z próby ucieczki z tego cholernego miejsca: -Miej ją na oku. Ja spróbuję otworzyć te cholerne okno – i zaczął się z nim szarpać. Z początku nie chciało ustąpić. Powierzchnia była spora, a zawiasy i klamka chyba dawno nie używana. Nie puszczało raczej ze starości, a nie dlatego, że ktoś się o to postarał.

Poszło. Otwarło się. Na oścież. I całym sobą wpuściło do pomieszczenia... nie, nie zapach róż, ale odór. Trupi odór. Jebało jak na jakimś pierdolonym składowisku ciał. Musiał schować swój nos w rękawie kombinezonu i wychylił się najbardziej, jak tylko mógł. Kurwa, za wysoko, to co najmniej trzecie piętro, a mur pod nimi gładki, jak szklanka. Ta droga ucieczki odpadła zupełnie. Nawet, gdyby pocięli swoje kombinezony i zrobili z nich linę, nie wystarczyłoby to do ziemi. Musiał wrócić z powrotem do Jill – nie Jill.

-Jill! - krzyknął, ale nic się nie działo. -Jeśli to ty, to odezwij się jakoś do nas, wytłumacz te oczy – stał, trzymając w ręku nóż i lustrował w napięciu jej twarz. Obserwował każdy zakamarek na jej twarzy, każdy zmarszczek, każdą charakterystyczną rysę. Cały czas gotowy zaatakować, gdyby wymagała tego sytuacja. Ale postać udająca Jill, nie wyrażała żadnych emocji. Totalnie żadnych. To było dla Chrisa najgorsze. Bo powoli zaczynał już nawet myśleć, że jest to prawdziwa Jill, która po prostu totalnie go olewa. Kątem oka zauważył, że Josh się jakoś dziwnie miota, macha dokoła nożem. „To wizja” - stwierdził Chris. - „Josh rzuca się na nic, przecież ona stoi tutaj. Co ty mu robisz, dziwko?” Zadane w myślach pytanie kołatało mu się po głowie i uderzało po skroniach, ale Jill – nie Jill wciąż stała bez żadnych emocji. Napięcie u Chrisa zaczynało wzrastać i powoli dochodzić do jakiegoś cholernego zenitu, po osiągnięciu którego nie wiadomo, co by mogło się zdarzyć.

Na przykład mógłby poczuć ból. Silny ból w lewej dłoni. Jakby go ugryzł, jakiś cholerny pies. Zakręciło mu się w głowie, przed oczami przemknęły zamglone obrazy i zobaczył krew, wydobywającą się z ciętej rany na lewej dłoni. Obraz ustabilizował się. Na przeciw nich stała Jill. Normalna, bez dziur w oczach. Za oknami nie było już pola róż. Zresztą okien też nie było, zamiast tego były ściany z wymalowanymi czerwonymi kwiatami. Zrozumiał, że przed chwilą był pod działaniem Sumienia, a teraz wrócił do rzeczywistości.

I dziękował za to Jill. Prawdziwej Jill.

-Jill - odezwał się. -To ty? Prawdziwa? Co tu się wydarzyło? Ty krwawisz.

-Nie dało się was ocucić - Jill zwolniła uścisk uwalniając Josha ale na wszelki wypadek cofnęła się kilka kroków. - Musiałam was trochę naciąć mając nadzieję, że to wyłowi was z transu. Co do cholery tam widzieliście? A krwawię bo Josh wyskoczył na mnie z kosą. Już się uspokoiłeś braciszku?

-Lechner próbował nas omamić swoimi wizjami - mówił Chris. -Pokazał nam ciebie, ale... bez oczu. Nie wiem na co liczył ten palant. Wizja była rzeczywiście sugestywna, ale cały czas miałem świadomość, że to chyba nie jest rzeczywistość. Także to jego Sumienie jest gówno warte - można to kontrolować, tylko trzeba mieć dużo samokontroli. Tak możemy go pokonać. Teraz to rozumiem. Josh atakował ciebie, bo pewnie widział coś innego, niż ja. Ale jedno jest pewne, wszystko, co jest chore, jest przewidzeniem, a skoro to wiemy, to Lechner gówno nam może zrobić. Tylko oczywiście musimy trzymać się razem – Chris gadał i gadał. Gęba mu się nie zamykała. Był podekscytowany. Stała przed nim prawdziwa Jill. I pomogła mu. - Widzisz Jill, wróciliśmy, żeby nie zostawiać cię samej, a to ty nam ratujesz dupy.

- Ja też miałam omamy. Pokazał mi się pan doktor i zachęcał abym na was nie czekała i poszła dalej schodami - sięgnęła po napoczętą przez siebie wodę mineralną i podała chłopcom. - Nie wypijcie na raz. Ogarnijcie się i idziemy.

Woda... nawet nie wiedział, że tak mu jej brakowało. Wypił jednym duszkiem swoją część, zabijając przy okazji smak i smród gnijących ciał, jaki przed chwilą wypełnił ten pokój. Oddał resztę Joshowi i był gotowy do drogi. Poszedłby za nią wszędzie. Imponowała mu coraz bardziej. Kurwa, nie poznawał siebie. Gdzie jego finezja? Gdzie jego polot? Gdzie umiejętności? Albo wiedział po prostu, że klucz do Jill leży nie w zalotach, a w referencjach. To, czego się dopuścił i w jaki sposób, najlepiej o nim świadczyło. Tylko jak jej o tym opowiedzieć?

Niech czyny sprawią, że zacznie lgnąć do niego. Ewidentnie musi przejąć inicjatywę. Na razie może pochwalić się Stellą. Ale to widocznie za mało. Jest wymagająca. Kurwa, to dopiero początek ich przygody. Był tego pewien.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 25-11-2010, 17:00   #65
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa I
Rebeka Marqez, Kurt Marevick


Zaczęło się niepozornie, jak w większości horrorów. Gdy tylko więźniowie wkroczyli do długiego, podziemnego korytarza oświetlenie zaczęło migotać ostrzegawczo. Ewie, która ostatecznie pozwoliła na skrępowanie swoich nadgarstków w szczególności się to nie podobało. Nie mogła wiedzieć, że nie był to nawet przedsmak tego co ich czekało. Choć złączeni sznurem nie mogli przemieszczać się z dużą prędkością, to ranna kuśtykająca kobieta jeszcze bardziej ich spowalniała. Zważywszy na jej stan fizyczny poruszała się zresztą chyba jedynie dzięki swojej determinacji i pragnieniu przeżycia.

Po przejściu jednej trzeciej drogi, środek chemiczny, jakim spryskano ściany korytarza krążył sobie już w najlepsze po krwioobiegu skazańców, dając tym samym zielone światło do rozpoczęcia zdrowo popieprzonego przedstawienia.

W jednej chwili boczne ściany dosłownie zafalowały, jakby były zrobione z żelatyny, wydając z siebie żałosny jęk. Następnie wszyscy poczuli jak podłoga pod ich stopami zaczęła drżeć. Nie zatrzymywali się, choć dobrze wiedzieli, że coś się zbliżało, coś niewidocznego, ale jednocześnie doskonale wyczuwalnego. Strach. A niewiele wystarczyło, żeby maleńkie ziarenko lęku przyjęło się, wykiełkowało i wyrosło w przerażenie i panikę.

Oczekiwana kulminacja nie nastąpiła. Równie szybko jak się zaczęło, wszystko wróciło do normy. Jedynymi odgłosami, jakie dało się słyszeć były głośne oddechy więźniów. Czy poczuli ulgę? Czy do ich serc wkradł się złudny promień nadziei, który pozwalał im myśleć, że to już koniec?

Wystarczył jeden krok ich przewodniczki, Rebeki, aby koszmar uderzył w nich ponownie z niespotykaną siłą.

Światła zgasły i Marqez momentalnie poczuła jak Ewa przysuwa się do niej pragnąć poczuć jakiekolwiek oparcie. Nie było jednak czasu na słowa pocieszenia i otuchy. Kurt i Rebeka wiedzieli, że nie są już sami w korytarzu. Tylko oni słyszeli tupot wielu małych, bosych stópek, gdzieś przed nimi. Przeciwnie do poprzednich doświadczeń, teraz siedzieli w jednej chorej iluzji zesłanej przez Lechnera. Coś Czekało na ich przybycie, a oni nie mieli innego wyjścia tylko wyjść temu czemuś na spotkanie.

Rebeka
szybko zdała sobie sprawę, że kontrolowanie przywidzeń, które wychodziły z jej głowy było dużo łatwiejsze niż walka z czymś czego nie znała. Jednakże ostatecznie była to wyłącznie kwestia siły woli i wyobraźni. Nie mogła całkowicie odpędzić demonicznych wizji, lecz nadal mogła na nie wpływać. Kurt miał z tym cholerne trudności. Zwiększona dawka Sumienia zdecydowanie uniemożliwiała mu psychiczną walkę z samym sobą.

W jednej chwili jak na wezwanie, cała zbieranina małych stópek ruszyła na nich. Nie byli w stanie wiele dostrzec, zaledwie niewyraźne kontury dzieci przemykających obok nich. Nie minęły ich, na co zapewne liczyli pacjenci. Jak stado ptaków małe stópki krążyły obok, co chwilię zahaczając głową, ręką czy ramieniem o więźniów.

Odciągnęło to ich uwagę od innego zagrożenia. Dopiero po kilku sekundach zdali sobie sprawę jak bardzo oddalili się od siebie, tak jakby sznur wielokrotnie zwiększył swoją długość. Idąc razem, byli jednocześnie oddzielnie narażeni na ataki Sumienia. W środku ich formacji do tej pory wyjątkowo spokojna Ewa zaczęła się mocno szamotać i błagać o pomoc. Zrozumiałe słowa przerodziły się w zawodzenie. Nie mając innego wyjścia musieli się zatrzymać.

Znajome dłonie spoczęły na ręce Kurta, która trzymała strażacki toporek. Dotyk jego ukochanego wydawał się wyjątkowo nierealny. Narkoman skupił się i ze wszystkich sił spróbował wymazać obraz Eryka ze swojej pamięci. Udało się, choć zamiast dotyku, mężczyzna usłyszał jeszcze cichą prośbę:

Użyj go ukochany. Pomścij mnie. Użyy…
- niski zniekształcony głos nie należał z pewnością do żadnego znanego mu człowieka. Kiedy chłopak zdał sobie z tego sprawę ten zwyczajnie zniknął z jego głowy.

- Mamusiu. – jedno z dzieci stanęło tuż przed Rebeką. Stanęło blisko kobiety, bardzo blisko, mimo tego nie dało się dostrzec jego twarzy. – Nie przejmuj się mamusiu, jest nas tutaj pełno i nie boję się przebywania w ciemności. Długo na ciebie czekałem... tak bardzo chciałem zobaczyć jak wyglądasz. Mam…

Postać rozwiała się pod naporem racjonalnego myślenia, ale tylko kobieta wiedziała ile kosztowała ją ta decyzja.

Marqez sięgnęła do tyłu. Choć początkowo poczuła jedynie pustkę, to wiedziała dobrze, że było to złudzenie. Gdzieś tam musiała stać wrzeszcząca kobieta. Zamknęła dłoń drugi raz i tym razem zamiast wolnej przestrzeni poczuła ramię Ewy. Ciemność między kobietami ustąpiła ukazując obraz przerażonej asystentki. Ta momentalnie wróciła do rzeczywistości…


Każdy kolejny krok był cięższy od poprzedniego. Już nie podróżowali przez ciemny korytarz, lecz przez niezmierzoną pustkę, z której nie było wyjścia. Sekundy zamieniły się w minuty, a minuty w godziny. Jedynie Rebeka wiedziała dokąd zmierzała, tocząc nieustanną walkę z omamami. Musiała poczuć ogromną ulgę, gdy zimna klamka wyjściowych drzwi znalazła się pod jej dłonią. Nacisnęła na nią i pchnęła drzwi do przodu prowadząc całą trójkę do światła.

Gdy odzyskali świadomość wszyscy leżeli wyczerpani na podłodze. Znajdowali się w bliźniaczym pomieszczeniu jak to z drugiego końca przeklętego korytarza. Ile czasu minęło? Nie mogli jednoznacznie określić. Byli pewni jednego. Słyszeli głośno i wyraźnie jak gdzieś na wyższych piętrach, ktoś krzyczał z bólu.



Grupa II
Christopher Torg, Joshua Brunon, Jill Briggs


Chris mylił się co do jednego. Rzeczywiście był to początek, ale początek końca ich zmagań. Wybrali najkrótszą drogę prowadzącą do piekła, jakie czekało na nich w centralnym więziennym bloku. Drzwi prowadzące na schody znajdowały się na końcu korytarza. Były zamknięte, lecz nie stanowiło to dla nich w tym momencie żadnej przeszkody. Porządne kopnięcie i kiepskiej jakości zamek ustąpił. Spiralne schody prowadzące na dół nie pasowały do tego miejsca. Więźniowie przyzwyczaili się już jednak do zróżnicowanej architektury i wystroju tego miejsca. Nieświadomi zagrożenia zaczęli schodzić na dół, a po dwóch minutach… znaleźli się na dole bez najmniejszych problemów. Klatka schodowa wydawał się idealnym miejscem na zorganizowanie kolejnej przeszkody. Lechner z jakiś powodów zrezygnował z tego.

Na samym dole trafili do pokoju, w którym znajdowały się dwa wyjścia. Jedno prowadzące w głąb budynku, w którym obecnie byli, zapewne do miejsc jeszcze przez nich nieodwiedzonych. Drugie wychodziło na kolejne podwórko. Skazańcy wyraźnie widzieli przez zakratowane okno jak bezpośrednio za drugimi drzwiami zaczynał się korytarz zbudowany z gęstej siatki. Po kilkunastu metrach druciany tunel rozdzielał się na dwie części, które opasywały spory spacerniak. Obie trasy prowadziły do środkowego budynku. Miejsca gdzie czekał na nich doktor Lechner. Podejrzanie wyglądały jedynie bramki, które były umiejscowione przy rozwidleniu „korytarza”. Możliwe, że czekała tam na nich kolejna sztuczka ich gospodarza, który od pewnego czasu milczał podejrzanie.

W pokoju stał stary drewniany stolik, na którym leżała mała fiolka wypełniona zielonym płynem. Ktoś cienkim czarnym flamastrem napisał na niej drukowanymi literami: „WYPIJ MNIE”. Obszernej ulotki od lekarza lub farmaceuty nikt nie raczył dołączyć do podejrzanego specyfiku.

Na zewnątrz zaczął padać drobny deszcz, a ciemne niebo zapowiadało rychłe nadejście burzy.
 
mataichi jest offline  
Stary 28-11-2010, 23:26   #66
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Pokonali spory odcinek. Gdy znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie przywitała ich butelka z napisem „Wypij mnie”, nie zatrzymał na niej uwagi zbyt długo. Co innego go przyciągnęło. Spacerniak. Christopher potrzebował dawki świeżego powietrza – ten cholerny żart Lechnera z trupim odorem unoszącym się nad polem róż, utkwił mu w pamięci. Dlatego teraz podszedł do drzwi ostrożnie i z powątpiewaniem. Uchylił je delikatnie i wciągnął zapach.

Mmmmm... świeże powietrze... prawdziwe powietrze. I to orzeźwiające, bo niebo się zaciągało i powoli zaczynał padać deszcz. Otworzył drzwi na oścież i wszedł na spacerniak, który był otoczony stalową siatką. Stąd już było blisko do Lechnera, mogli iść prosto do niego, albo dalej bawić się z nim w chowanego w następnych pomieszczeniach. Chris nie myślał o tym. Stanął w miejscu i delektował się powietrzem. Głęboko oddychał i czuł spadające na niego krople deszczu.

-Chodźcie tu, powąchajcie.

Jill podeszła, ale jakoś nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Przeszła do konkretów. Interesowało ją co robią dalej. Czy do Lechnera, czy w głąb korytarzy.

-Powinniśmy najpierw przeszukać to piętro. Nie jesteśmy gotowi na spotkanie doktorka. Może nam się poszczęści i znajdziemy jakąś skuteczniejszą broń. Znalazłam rewolwer ale niestety bez amunicji – powiedziała.

Torg spojrzał jej prosto w oczy i pozwolił sobie złapać ją za ramiona: -Jill... -wpatrywał się w nią i nic nie mówił kilka chwil. -Co to znaczy gotowi? Czy myślisz, że kiedyś będziemy gotowi? Przecież on tam siedzi i na nas czeka. Obojętnie, czy będziemy mieli noże, czy bazooki. Jill, spójrz prawdzie w oczy - on zrobi z nami, co chce. Powinniśmy zrobić coś, co go zaskoczy... - dalej się wpatrywał w jej oczy.

-No właśnie, spójrzmy prawdzie w oczy - może Jill tą prawdę chciała znaleźć w oczach Chrisa bo patrzyła weń głęboko i nieprzerwanie. - To będzie koniec. Jakkolwiek się nie skończy nasze spotkanie z Lechnerem to będzie finał tej przygody. A ja chcę się tu jeszcze pobawić - uśmiechnęła się jedną połową ust i położyła palec na miękkich wargach Chrisa. - Niech skurwiel na nas jeszcze trochę poczeka. Chodźcie, będzie fajnie - puściła im oko i ruszyła wgłąb budynku. Po drodze zgarnęła jeszcze buteleczkę wypełnioną zieloną cieczą.

-Przeniesiesz Jill do krainy czarów? - rzuciła, do nikogo w szczególności i wychyliła do dna. Szkło roztrzaskało się w drobny mak gdy cisnęła je o najbliższą ścianę.

Josh chyba poszedł za nią. Christopher powrócił do delektowania się deszczem. Rozłożył ręce i podniósł do góry głowę. Pozwalał, żeby krople wpadały mu do otwartych oczu i ust. Czuł w sobie potężny spokój. Przestał wreszcie się miotać. Przestał mieć nadzieję. Przestał mieć cel. Zrozumiał, że już nigdy stąd nie wyjdą. Zostaną tu do końca swoich dni. Albo zamordowani przez Lechnera, albo ten szaleniec zrobi z nich potwory, typu Maczety, które będę polowały na następnych naiwnych skazańców. To już jest koniec. Nie ma znaczenia, gdzie pójdą. Czy w lewo, czy w prawo.

Dobrze było to wreszcie zrozumieć. Ta prawda uderzyła Chrisa z potężną mocą, uwalniając go od wszelkich pragnień, pożądań, planów, nadziei. I kombinacji typu, co zrobimy z Lechnerem, gdy już go dorwiemy. Bzdura. On zyskał wolność właśnie teraz. Dlatego stał na deszczu coraz bardziej mokry i delektował się chwilą. Bo nie musiał już nigdy więcej nigdzie iść. Teraz została mu tylko Jill. Ale wraz z uwolnieniem się od wszelkich złudzeń, uzmysłowił sobie także, że ona i tak będzie jego, że to już tylko kwestia czasu. Jill też to zrozumie. To nieuniknione.

Jakby na dowód tych myśli, Torg usłyszał nagle przy swoim uchu: -Znaleźliśmy łaźnię. Pomyślałam, że może będziesz chciał do nas dołączyć - ruszyła z powrotem wgłąb korytarza zostawiając za sobą kałuże wody i dodała: - żeby się odświeżyć.

To była ona. Znikała teraz powoli w głębi korytarza. Zupełnie naga. Ociekająca wodą. Zostawiała za sobą mokry ślad, który był zaproszeniem dla Chrisa. „Stało się” - pomyślał Christopher i poszedł za nią. Nie odrywał od niej oczu. Był jak zahipnotyzowany. Cały czas nad wyraz spokojny i pewny siebie. Uśmiech nie schodził z jego ust. Jill już zrozumiała i przyszła mu to powiedzieć. Zrozumiała, że są dla siebie nawzajem szansą. Przechodzili przez jakiś magazyn, ale Torg w ogóle nie zwracał uwagi na otoczenie. Jego wzrok nie opuszczał ani na chwilę jej ciała, które zgrabnie poruszało się do przodu.

Wszedł za nią do łaźni. Jill kierowała się prosto do czynnego prysznica. Torg dopiero teraz zauważył, że już ktoś tam był. Nie ktoś, tylko Josh. Nagi. Jill dołączyła do niego i zlali się w jedno. Patrzyli na niego zapraszającym gestem.

„Aha, więc bawimy się, ale ciągle na jej zasadach... dobrze. To znaczy, że jeszcze jej nie udowodniłem, że jeszcze do końca nie zrozumiała. Sprawdza mnie. Wyzywa mnie” - Chris cały czas uśmiechał się pod nosem. Rozważając zaistniałą sytuację, zrzucał z siebie kombinezon. Obojętnie, co nią kieruje w tym momencie, on nie zrezygnuje z możliwości dotykania jej. Będzie musiał mieć tylko na wodzy swoje żądze, żeby zwierzę, które doprowadziło go do tej celi, tym razem z niego nie wyszło. Kombinezon zostawił na podłodze, nóż odłożył na narożną umywalkę. Może będzie musiał pozbyć się Josha w trakcie, kto wie...

Gdy byli pod prysznicem już we trójkę, znowu wrócił do niego spokój. Był grzeczny. Dał się jej prowadzić. To była jej zabawa. Wiedział, że gdyby byli sami, osiągnęliby zdecydowanie więcej. Wiedział też już chyba, czego od niego oczekuje. Zaproszenie Josha do wspólnej zabawy było tak jakby znakiem dla Torga, co powinien jeszcze zrobić, żeby całkowicie ją zdobyć. „Dobrze, zrobię to dla ciebie”, chociaż nie uważał wcale tego za potrzebne.

Nie nałożył swojego kombinezonu. Wybrał sobie jakiś znoszony kombinezon z pudła w magazynie. Josh poczęstował go znalezionymi fajkami. Zapalił. Znajomy smak połechtał mile jego płuca. Jill w tym czasie udało się już otworzyć następne drzwi, za którymi ukazał się znajomy korytarz. Już tu byli, ale od drugiej strony. Korytarz był wtedy odgrodzony. Teraz stał przed nimi otworem i zapraszał dziwnym zapachem.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 30-11-2010, 23:50   #67
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wypij mnie.

Przypomniała sobie ojca. Wieczory kiedy czytywał jej „Alicję”.
„Kraina czarów jest na wyciągnięcie ręki, Jill” - tak wtedy mawiał. I łapał ją za czubek nosa a później porywał wysoko i szybowała.
Jak ptak.
Śmiała się wtedy. Może jeszcze potrafiła, a może już wtedy udawała. Nie była pewna. Ale dla niego chciała udawać.
A później przypomniała sobie coś jeszcze. Widok materaca nasiąkniętego krwią, powiększającą się plamę szkarłatu i smak ojcowskiej krwi... Oczy jej brata rozszerzone z przejęcia. Jego ciepła ufna dłoń schowana w jej własnej. Dźwięk noża rozszarpującego gąbkę, zgrzytającego o pordzewiałe sprężyny.

Wypij mnie.
Skoro nalegasz.
Kraina czarów jest na wyciągnięcie ręki...

Chris stał w progu. Wyciągnął język łapiąc krople spadającego deszczu.
A Jill pędziła w podskokach wgłąb ciemnego korytarza, który połykał ją niby paszcza złośliwego potwora.

- Witaj przygodo! Co masz mi do zaoferowania?
- Krainę czarów...


Magazyn zawalony pudłami. Minęła go. Nie chciało jej się szukać.
Zewsząd napływały dźwięki. Tętent kropel wody uderzających o gładkie kafelki.
Zmysły się wyostrzał. Umysł się otworzył...

Cokolwiek wypiła mogła po tym doznać objawienia.

Intensywność kolorów...
Nozdrza powitały świeżą dawkę zapachów. Skorodowany metal. Stęchlizna. Smród ze studzienki ściekowej. Blade wspomnienie użytych chemikaliów, szamponu do włosów, miękkich ręczników, piany, ludzkiego potu. Echo ludzkich głosów, przebrzmiałych szeptów, szelestów bielizny naciąganej na wilgotną skórę.

Źrenice zwęziły się do wielkości łepków od szpilki.
Odlot.
Szybowanie.
Jak ptak.


Rozsunęła suwak. Pomarańczowy kombinezon został w tyle. Włosy rozsypały się kaskadą po plecach. Łaskotały. Zakończenia nerwowe aż zawyły z rozkoszy.
Odkręciła kurki i uniosła twarz ku górze.
Letnia woda zmywała krew, bród i wspomnienia. Strugi mieniły się feerią barw. Jak tęczowy deszcz.

Mógłby zmyć wyrzuty, gdyby Jill takowe miała.
Bardziej go wyczuła niż zobaczyła.
Znajomy oddech na karku. Odgarnęła włosy na bok i przekrzywiła szyję. Zapraszająco.

Koljena fala wspomnień. Wieczór w Silvery Creek. Ten wyjątkowy. Kiedy Jill oddzielała mięso od kości pławiąc się w krzyku niewinnej kobiety. A gdy wróciła do domu zastała Josha siedzącego w fotelu.

- Jill, może nie powinniśmy?
- Dlaczego?
- Bo jesteś moją siostrą?
- I co z tego? Kocham cię.
- Ja też cię kocham, Jill.

Wróciła po Chrisa. Ujął jej dłoń i patrzyła jak idzie bezwolnie pod prysznic.

Jill lubiła trójkąty.
Trójkąty są fajne.
Mają trzy wierzchołki.
Trzy to więcej niż dwa.
Więcej możliwości.
Kwadraty są nawet lepsze niż trójkąty.
A jeszcze lepsze...
Takie sześcioboki.
Albo dwunastoboki.
Albo...
Setki linii, krzywizn, kątów, punktów odniesienia.


Jak po działce speedu. Świat wirował. Oczy łzawiły od nasycenia kolorów. Wokół było za mało powietrza na jeden choćby oddech. Serce biło tak mocno. Za mocno. Zaczynało pękać. Nie nadążało za nadmiarem doznań.

Oblizała wargi i wciągnęła kombinezon na nadal wilgotną skórę. Pochyliła się nad powykręcanym komicznie truchłem. Gęba mu się nie zamykała. Zgniły jęzor mielił niestrudzenie.
Szarpnęła za tłuste skołtunione włosy. Fetor niemal zwalał z nóg.
Spinka. Kawałek drutu na wagę złota.

Gmerała w zamku. To zajęcie tak ją pochłonęło, że zapomniała o całym świecie. Był tylko zamek, spinka i Jill. I kraina czarów.
I cudowny smak papierosa, którego Josh wetknął jej do ust.

Sezamie otwórz się!
Chrzęst.
Skarby na wyciągnięcie ręki.

Chłód noża pod palcami.
Jill zmrużyła oczy i wciągnęła intensywną mieszankę zapachów.
Energia ją roznosiła.
Znów była bogiem w niepozornej ludzkiej skórze.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-01-2012 o 11:24.
liliel jest offline  
Stary 02-12-2010, 14:36   #68
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Rebeka trzęsącymi się dłońmi odwiązywała sznurek ze swojego pasa. Nie patrzyła na dwójkę towarzyszy, nie miała na to siły ani ochoty. Gdy krępujący sznurek wreszcie ustąpił, resztkami sił podczołgała się do najbliższej ściany. Przywarła do chłodnej powierzchni i dyszała ciężko, próbując się uspokoić. Musiała pobyć przez chwilę sama - o ile dało się to tak nazwać. Musiała dojść do równowagi. To były tylko omamy, przywidzenia, które sama przecież potrafiła rozgonić. A jednak... doskonale trafiały w najczulsze struny, rozpalały do czerwoności i tak nadwyrężony układ nerwowy.

Dzieci. Jej nienarodzone dzieci.

Czy oni to widzieli? Widzieli jej słabość, czuły punkt? Nie, to niemożliwe. Każdy z nich ma swoje własne demony, swoje własne słabości. Walczyli z nimi tak samo, jak ona. Było im tak samo ciężko. Żadne z nich nie wie co siedzi w głowie drugiego. Nie widzieli ich. Jej niespełnionych marzeń.

Oddychała coraz spokojniej. Krzyki dochodzące z góry dopiero teraz zaczynały do niej docierać. Odwróciła się plecami do ściany i przyciągnęła nogi do siebie, obejmując kolana rękami. Zwinęła się niemal w kulkę.

- I co teraz? - Popatrzyła z wyrzutem w stronę Ewy. - Jakie jeszcze atrakcje i tortury przed nami? Co jeszcze chcieliście nam zafundować? A czy wy w ogóle macie SUMIENIE?

W oczach Rebeki zalśniły łzy. Najwyraźniej to, co zobaczyła w tamtym pomieszczeniu, wstrząsnęło nią bardziej, niż mogła wcześniej przypuszczać.

- Jeśli dorwiemy tego psychopatę, ani mi się śni go zabijać. Śmierć to wybawienie, nagroda. On nie zasługuje na nagrodę. Nafaszeruję go całym tym świństwem, ile tylko zdołam znaleźć. A potem zamknę go w tym miłym pomieszczeniu, przez które przeszliśmy. Zobaczymy co powie na takie metody resocjalizacyjne!
 
Milly jest offline  
Stary 03-12-2010, 23:51   #69
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Jedno za drugim, związani sznurem niczym skazańcy, wchodzili do paszczy lwa. Świadomi konsekwencji i zagrożenia tam czyhającego, ale i w pełni zdeterminowani, wierzący w słuszność obranej drogi.
Niczego się nie nauczyli, dali się ponownie omamić obietnicy rozwiązania ich kłopotów za bezcen. A może nie? Może ich były wróg, "Upadła suka", jest teraz faktycznie po ich stronie? Może rzeczywiście przejrzała plany szurniętego doktora i nie prowadzi ich w pułapkę? Może Lechner nie przewidział, że poznała tę drogę i nie czeka na nich z pistoletem lub "specjalnymi" pułapkami? Oby.

Początkowo było dobrze. Ciemność, zwykła wszędobylska ciemność, nic więcej. Oczywiście wyczekiwali nagłego pojawienia się ich własnych, "osobistych" demonów, a nawet więcej, w końcu wznoszący się w powietrzy specyfik miał wzmocnić Sumienie, a że nie wiedzieli, jak to się będzie objawiało, to wyczekiwali najgorszego...

... aż w końcu nadeszło. Początkowo nieśmiało, jakby badało ich reakcję, by zaraz potem mogło uderzyć z pełną siłą w ich najczulsze punkty. Wszystko wokół zaczynało falować, łącznie z podłogą pod ich stopami. Kurt jeszcze mocniej zacisnął dłonie na trzonku toporka, odruchowo biorąc go za drążek autobusowy. Oczywiście, nie pomogło mu to utrzymać równowagi, jednak mimo to nie przewrócił się. Wiedział, że to tylko halucynacje, i to, póki co, żadne nadzwyczajne, na haju też niejednokrotnie takie miewał. Mimo wszystko zaczął drżeć i zebrało mu się na mdłości. Nie denerwował się jednak bardziej, niż przed wejściem, co nie oznaczało, że w ogóle się nie denerwował, wręcz przeciwnie.
Gdyby ktoś jeszcze tydzień temu powiedział mu, co przeżyje dzisiejszego dnia, wyśmiałby go. Nie uwierzyłby w żadne słowo. Teraz jednak nie tylko wierzył, w końcu znajdował się w centrum tego wszystkiego, ale i bał się tego, co jeszcze przed nim. Jak wiele przyjdzie mu wycierpieć, zanim wyjdzie na wolność? Zresztą, to nie koniec. Jeśli ktoś zobaczy go w tych ciuchach, zwinie go policja. Poza tym, nie wie gdzie jest, kona z głodu, jest umazany we krwi, a w organizmie przez pewien czas zostaną jeszcze ślady po Heronie. Co zrobi, jeśli bezpiecznie wydostanie się stąd? Nie będzie łatwo.

Udało mu się uciec od rzeczywistości, jednak tyko na moment. Potem wszystko szybko się potoczyło. Zgasły światła, coś zaczęło ich okrążać, jakieś dziwne, niskie postacie... Dzieci? Na domiar złego, Kurt odniósł wrażenie, że Ewa jest znacznie dalej od niego niż wcześniej, sznurek jednak ciągle pozostawał naprężony, nie mogła więc się zerwać. To potwierdziły zresztą jej krzyki. Dotąd tylko obserwowała zachowania innych naznaczonych Sumieniem, ciekawe jak jej się spodoba eksperyment od tej strony kamery, pomyślał z goryczą chłopak, starając się nie przejmować otaczającymi go istotami, zupełnie jakby to miało mu zapewnić nietykalność.

Jednego jednak nie mógł zignorować- dotyku Ericka. Jak się jednak okazało, ciągłe powtarzanie, że jego ukochany nie żyje pomogło mu odepchnąć natrętne wizje. Lecz zanim to się stało, chłopak wiele wycierpiał. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie żałował tak swojego czynu. W więzieniu, a szczególnie w izolatce, rozmawiał z wyimaginowanymi Erickiem i Lucy, traktując to raczej jako rozrywkę, urozmaicenie dłużących się godzin, gdzieś w głębi również jako receptę na samotność. Dzisiaj, po zażyciu Sumienia, zaczynało do niego docierać, że to nie gra, że to wszystko naprawdę się stało i że jego partner nie żyje, gdy zobaczył jego martwe ciało w korytarzu, dotarło do niego, co zrobił. Teraz dopiero mógł spojrzeć trzeźwo na martwe ciało mężczyzny i zrozumieć, jak bardzo wszystko spieprzył. Do tej pory udało mu się to utrzymywać gdzieś głębiej, pod bieżącymi wydarzeniami, w końcu cały czas miał na czym się skupić. Ale teraz, kiedy ponownie czuł go blisko siebie, pękł. Zdawał sobie sprawę, że to tylko iluzja i dzielnie stawiał jej czoła, starając się wmówić nie sobie, lecz jej, że nie jest realna, jednak nie mógł już dłużej tłumić w sobie żalu i złości na samego siebie. Gdy sylwetka Ericka rozmyła się, zaczął płakać. W jednej chwili jego prawdziwe, Wrodzone Sumienie zaczęło bombardować go wspomnieniami wszystkich krzywdzących kogoś czynów, jakich dopuścił się przez całe swoje życie. Przypomniał sobie, jak w młodości znęcał się z kolegą nad kotami, jak zbił porcelanową filiżankę, należącą do cennej, zabytkowej zastawy, będącej jednocześnie pamiątką po prababce matki, tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę rozmawiających z gośćmi rodziców, oraz wiele, wiele więcej uczynków, których żałowałby, gdyby tylko od małego nie zagłuszał swojego Wrodzonego Sumienia. Dlaczego to robił? Co spowodowało, że wyrzekł się akurat tego? A może nie tyle "wyrzekł się", co "został pozbawiony"? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Na to pytanie Wrodzone Sumienie nie odpowiadało, nadsyłało nadal nieprzyjemne wspomnienia, obecnie te, które związane były z Erickiem, te, których było o wiele za dużo.

Walka z powracającymi psychodelicznymi wizjami oraz zmagania z dawnymi grzechami odbierały Kurtowi nie tylko siły, ale i nadzieję. Był coraz bardziej przytłoczony, nie chciał jednak wstrzymywać kobiet idących przed nim, tak jak, mimo poczucia bezsilności i beznadziei, nie pozwalał toporkowi wyślizgnąć się z dłoni. Nie wiedział, czemu, lecz to robił, niemalże mechanicznie. Dopiero snop jasnego światła, który wdarł się do pomieszczenia po otwarciu drzwi, ożywił chłopaka. Chwilowo.

Obudził się z bólem głowy, lecz nie takim jak na kacu, tylko takim od uderzenia. Spotkanie z twardą posadzką zapewne nie należało do najprzyjemniejszych. Obie kobiety nadal były z nim, same również dopiero dochodziły do siebie po tym dziwnym omdleniu. Kurt szybko doszedł do siebie, wspominając nieprzyjemny spacer korytarzem, do którego teraz klęczał tyłem. Przetarł oczy. Śladu po łzach nie było, jednak wspomnienia wypuszczone przez Wrodzone Sumienie bardzo szczegółowo, i przez to boleśnie, zapisały się w jego pamięci. Teraz już nie zepchnie ich tak łatwo w kąt, będzie musiał znaleźć inny sposób, żeby się ich pozbyć, inaczej może nie wytrzymać tego psychicznie...

Idąc za przykładem Rebeki, odwiązał siebie, a potem Ewę. W międzyczasie spoglądał z lękiem, alei z zaciekawieniem do góry, skąd wydobywały się czyjeś wrzaski. Nie odzywał się jednak, nawet na wybuch blondynki nie zareagował. Nie wiedział, czy powinien jej wtórować, czy odwodzić ją od tego pomysłu. Różne myśli przychodziły mu do głowy, niestety tak skrajne, że całkowicie nie potrafiłby wyrazić swojego zdania, gdyby go o to poproszono. Gdy zobaczył łzy zbierające się w kącikach oczu wściekłej kobiety, musiał opuścić wzrok, żeby samemu nie zacząć ponownie płakać. Musiała przeżyć coś równie okropnego, co on, skoro z bardzo spokojnej, chwilami sprawiającej wrażenie obojętnej na swój los, kobiety wyszła teraz rozchwiana emocjonalnie furiatka, zdolna spełnić swoje groźby przy najbliższej okazji.

- Chodźmy, nie ma na co czekać
- stwierdził, odczekawszy aż Marquez chociaż trochę ochłonie. Pomógł wstać Ewie i pozwolił jej oprzeć się na swoim ramieniu.

- Wiesz, kto to może być? Co się tam dzieje?
- spytał ją, wskazując toporkiem gdzieś nad ich głowy.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 04-12-2010, 20:55   #70
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Josh wyszedł na dziedziniec i rozglądnął się ciekawie. Cała ich przebieżka po opuszczonym więzieniu nabrała innych kolorków. Nie miał już ochoty na ostateczną konfrontację z Maczetą, teraz coraz bardziej interesowało go spotkanie z Lechnerem. To co wstrząsnęło nim najbardziej, pustooka Jill odpowiedziało także na parę pytań. Rozjaśniło mu w głowie. Sumienie na jakimś odcinku jednak działało i to skutecznie. Jej słowa, zachowanie pochodziło od niego samego. Wszystkie obawy, lęki jakie siedziały w nim na dnie pustooka Jill znała na wylot. Nawet te, które nieudolnie próbował taić przed prawdziwą siostrą. Walczyli sami ze sobą, z własnymi demonami. Uśmiechnął się lekko, przynajmniej na tym polu Jill będzie miała łatwiej. Ona sama jest demonem, bogiem, inspiracją. Wzorem, do którego Josh lgnął całym sobą od najmłodszych lat. Odetchnął głęboko, tu po raz pierwszy od dłuższego czasu nie było wszechobecnej zgnilizny, zapachu śmierci, kurzu i pleśni. Spojrzał na Jill, potem na Chrisa i uśmiechnął się do swoich myśli. Zginą tutaj wszyscy. Ale warto było spędzić jeszcze parę chwil z nią.

Fiolka. Nie zdążył nawet zareagować kiedy siostra przechyliła ją do ust i roztrzaskała puste szkło o ścianę.
- Cholera, Jill. Nawet nie wiesz co tam było. Skoncentrowanej dawki Sumienia możesz nie przetrawić szybko - wspomnienie wizji sprzed paru minut odezwało się z całą mocą. Uśmiechnęła się tylko i zniknęła w budynku. Josh zaklął cicho i poszedł za nią. Chris najwyraźniej odleciał. Stał na deszczu i patrzył w górę nie reagując na nic.

Zwiedzających przywitał na wstępnie cholernie zaraźliwy śmiech. Ktoś, lub coś, bawiło się w najlepsze. Jak się szybko okazało pod jednym z prysznicy leżał sobie kolejny kościotrup. Dużo „świeższy” niż jego poprzednicy. Na jego kościach widać było jeszcze kawałki szaro-zielonego mięska. Widok żywych podziałał dla niego jak spora dawka kofeiny. Jego kończyny tłukły się o ściany przegrody, ale mimo wielkiego wysiłku trup nie potrafił podniósł się z ziemi.
- Khe khe. Cholerny Frank, nie uwierzycie co mi zrobił! – powiedział z oburzeniem wskazując na rękojeść noża wystająca spomiędzy jego nagich żeber. – Ale mniejsza o to. Jesteście pierwszymi odwiedzającymi od paru miesięcy. Gratuluję! Chcecie usłyszeć kawał?
- Nie - odparła Jill i odkręciła kurek prysznica. Ku jej zdziwieniu woda była czysta i przyjemnie letnia. Nieśpiesznie zrzuciła z siebie ubranie i pogwizdując pod nosem weszła pod strumień wody.
- Oj tam, oczywiście, ze chcecie usłyszeć. – szkielet najwyraźniej nie dopuszczał do siebie negatywnej odpowiedzi. – Patrz się mnie na usta… no dobra tych już nie mam. Jak to leciało a! Co to jest? Małe, czerwone i siedzi w kącie? Dziecko z brzytwą. A co to jest? Małe, zielone i siedzi w kącie? To samo dziecko po dwóch tygodniach. – dowcip choć niezbyt smaczny rozbawił truposza do łez i znowu całe pomieszczanie wypełnił jego głośny śmiech. Ten szybko ustał gdy martwy lokator zorientował się, że Jill zamierzała wziąć prysznic. Biedaczek choć starał się ze wszystkich sił nie mógł za bardzo zmienić swojej pozycji tak aby widzieć piękne ciało kobiety.

Josh przyglądał się zawartości pudeł w magazynie. Zaglądnął do kilku z nich, rozdzierając karton, ale zaraz zwabiony śmiechem ruszył za siostrą do kolejnego pomieszczenia. Zmrużył oczy przyglądając się kolejnemu z omamów. Szkielet najwyraźniej był w dobrym nastroju. Jill uznała zaś, że to dobry moment na przerwę. Patrzył gdy zrzucała pomarańczowy skafander skazanej i uśmiechnął się półgębkiem. Podszedł do kabiny i sam rozebrał się szybko. Chłodna woda na skórze zmywała nie tylko zaschniętą krew, ale i przeganiała zmęczenie. Podszedł do Jill i stanął za nią. Dotknął delikatnie skóry na jej karku, drugą ręką musnął tatuaż na plecach.
- Dlaczego wypiłaś tą fiolkę?
- Na buteleczce było napisane "wypij mnie"
- odparła jakby to miało wystarczyć za odpowiedź. Odgarnęła włosy na jedną stronę, przekrzywiła głowę i wygięła szyję po czym zastygła w oczekiwaniu. Czuła na karku jego ciepły oddech.
Dłoń zjechała wolno po jej udzie, pocałował lekko odsłoniętą szyję oczekującą pieszczot. Tak długo obok siebie, bez siebie…
- Jill… do cholery, tam mogło być wszystko. Od kolejnej pieprzonej dawki Sumienia po złoty strzał… - ręce nie przestawały błądzić po jej mokrej skórze. Martwił się, lecz nie zaprzestawał dotyku. Podniecenie wzbierało ognistymi falami.
- Owszem - odwróciła się przodem do brata i pocałowała głęboko. - Nic tak nie podnosi adrenaliny jak odrobina niepewności.
Jej oczy zamglone pożądaniem? Też, ale Josh widział też dziwny blask w ściągniętych źrenicach. Zawartość fiolki zaczynała działać. Przygarnął ją do siebie i obserwował uważnie. Ciężkie zadanie, ogień w lędźwiach palił się, na reakcję na jej dotyk i pocałunek nie musiał długo czekać. Świat zaraz przysłoniła czerwona mgiełka, oddech przyspieszył, wpił się znowu w jej usta, złapał dłońmi za jej pośladki i przyciągnął znowu blisko do siebie.
Oderwała się od niego i poszła w stronę wyjścia. Woda ciekła strużkami z nagiego ciała.
- Zaraz wracam.
- Kształtne masz… stopy. –
zaryzykował znowu truposz choć ten komplement w jego wykonaniu musiał zabrzmieć wyjątkowo żałośnie. Następnie zwrócił się do Josha. – Stary ile dałbym żeby móc zamienić się z tobą w tym momencie miejscami. Jeśli myślicie, że życie jest niesprawiedliwe to popatrzcie na mnie i pomyślcie o śmierci. Ta to dopiero potrafi człowieka udupić.

Wróciła z Chrisem, Josh nawet się nie zdziwił. Czyżby teraz ona mu robiła prezent, tak jak przed wyjazdem do Houston? Zerknął na nią, całym sobą chcąc dostrzec ten błysk, jasną aurę spowijającą ją w chwilach gdy zamierzali się pogrążyć w krwawej orgii. Tak jak z Ritchim Vallensem i wielu innymi. Szukał wzrokiem gdzie ukryła ostrze, łowił jej ruchy zastanawiając się kiedy zada pierwszy cios, kiedy otworzy prezent który ochoczo dreptał za nią. Ale Jill była dziś inna, odległa, zapatrzona gdzieś daleko, orbitująca najwyraźniej po tym co było w fiolce. Lekki uśmiech błądził na jej ustach, powolnym ruchem podeszła do niego i wtuliła się w nagie ciało spływające nadal chłodnymi strumyczkami wody. Chris dołączył do nich po chwili. Jill zaś sprawiała wrażenie, że akceptuje go, że tym razem to jednak coś innego niż ich własne prywatne misterium krwi, śmierci i rozkoszy. Wściekłość, chorobliwa zazdrość uleciały w jednej chwili, nadchodziła ekstaza na którą czekał od tak dawna. Nadchodziła Jill, jego cały świat i muza.

Przeganiał błogość i skurcze w mięśniach, popatrując na Jill. No proszę… Tego jeszcze nie było. Kolekcjonowanie nowych wrażeń było jego ulubionym hobby. Zaspokojony, wreszcie… Nie przeszkadzała mu nawet jego obecność. To że Chris dotykał jej i przeżył nie było w sumie takim zaskoczeniem. Trzej mężowie w końcu troszkę pożyli, zanim posadziła na nich pelargonie w ładnych, równych grządkach.
Ubrał się i przetrząsnął pudła, gdy siostra dobierała się do zamka. Wyjął zaraz fajka z paczki i odpalił zaciągając się mocno. Podszedł do Jill i podał jej zapalonego camela. Wyglądało to stereotypowo do wyrzygania, papieros po tym co robili przed chwilą. Nałóg jednak miał swoje prawa. Josh zaciągnął się głęboko. Wrócił spokój, świat wpadał w znane koleiny. Pieprzyć Lechnera i całe to Sumienie. Na razie im chyba dobrze szło, wesołek w łaźni mówił że dawno nikt nie zaszedł aż do tego miejsca. Z drugiej strony starali się nie grać według jego zasad. Dziadka z szachami zignorowali, telefon olali. Wszelkie próby rozdzielenia ich wytrzymali, nawet takie, które sami sobie chcieli urządzić – pomyślał o szybkim powrocie to Jill po rezygnacji z Maczety. Simona… wypuścili. Tu akurat nie wiadomo jak z nim tak naprawdę było. Tylko czemu ciągle miał wrażenie, że dla doktora to nie nowina, że tylko czeka aby sami weszli w kozi róg bez wyjścia. Fiolka Jill była preludium? Żądza pod prysznicem? Wściekłość i zazdrość narzędziem? Może liczył że sami zwielokrotnią działanie specyfiku…
Otworzyła drzwi, pora zagłębić się w kolejne korytarze. Kukiełki na sznureczkach inaczej zatańczą już wkrótce.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172