Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2010, 23:38   #57
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 12:25 czasu lokalnego.
Park Narodowy, stan Waszyngton. Schronisko górskie.


[MEDIA]https://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/cena6.mp3[/MEDIA]


WSZYSCY

Kim jesteśmy, gdy kurz opada?
Zabójcami? A może jednak obrońcami życia, tego co najcenniejsze. Obrońcami poprzez krew innych.
Bohaterami? Cóż za bohaterstwo, wystrzelić pocisk. On leci sam. Cóż za bohaterstwo nacisnąć przycisk.
Ocalałymi? Powiedz to za kilka dni, może będę skłonny przyznać ci rację.

Tak łatwo byłoby przestać czuć.
Stać się zarażonym bez udziału skażonej krwi. Bez zębów wgryzających się w miękką tkankę.
Czy ktoś zastanawiał się, jak czują się oni? Młodzi chłopcy ubrani w zielone stroje, z hełmami w rękach i karabinem w ręku. Och, żadni z nich weterani. Kilka godzin tygodniowo na poligonie.
Rozkaz: zabij. Albo zgiń. Czy mogli wybierać?
Przecież ci przed nimi, to byli wrogowie. Tak mówili. Jedna z przyczyn tak opłakanego stanu rzeczy.

Czy to była kula, synku?
Żadna różnica. Mamy i tak już nie zobaczysz. Może to i lepiej . Mamusia była teraz bardzo głodna.

Powiecie, że wiedzieli w co się pakują. To oczywiste. W końcu to była pierdolona wojna. Tu się umiera! Zdycha, w kałuży własnej krwi, wymiocin i całej reszty. Piękna otoczka, dobrze, że zwykle masz ją w dupie. Tak jak choćby Prospect, gdy wnosili go do schroniska. Śmiertelnie blady, pozbawiony resztek przytomności. Wykrwawiony prawie na śmierć. Marie zajęła się nim. Zajęła najlepiej jak potrafiła.
Jeszcze gwizdały kule, gdy zagryzała wargi, za wszelką cenę próbując zatamować krwotok. Za późno, wszystko za późno. Potrzebny był szpital. Mieli tylko nią, kobietę, która nie zahaczyła nawet o medyczną szkołę.
Dobrze, że nie widzieli dwóch samotnych łez, płynących przez chwilę po surowej twarzy. To mogłoby załamać morale, ręce mogłyby zadrżeć. Lufy mogłyby przestać wypluwać pociski.

Wróg nadjechał szybko. Dwa pancerne samochody. Mgła nie była aż tak gęsta, by ich potężne reflektory miały sobie nie poradzić. Widzieli go. Widzieli Strattona, który zupełnie nie znał tajników bycia żołnierzem. Nie miał pojęcia, że bieg po prostej do drzwi, furtki do zbawienia, może okazać się czystym piekłem. Ah, ta piękna nadzieja.
Zaczęli strzelać, gdy był w połowie. Ale przecież połowa to tylko kilkadziesiąt marnych metrów. Pochylił się, instynktownie. Coś przeszyło mu kurtkę, coś ostro zapiekło w okolicach tyłka, gdy jeden z pocisków go zahaczył. Pył wzbił się z ziemi, gdy kule orały ściółkę. Dobiegł! Chwycił karabin, nie zważając na ból, dopiero przez okno dostrzegając, że Swen dotrzymał słowa. Jego karabin odpowiedział wrogowi jako pierwszy, osłaniając, przyciągając uwagę jednego z Humvee. Wylotowa smuga ognia jasno wskazywała pozycję.
Jego pozycję. Ciężki ckm rzygnął ogniem, zmuszając go do natychmiastowego odturlania się. Śmierć była o centymetry. Ale on miał dla nich niespodziankę, której nie mogli się przecież spodziewać od zaszczutych, gonionych cywili. Niespodziankę, którą ratował sobie życie.
Przeskoczyła iskra.

Nie wiadomo, czy pierwsza były fontanny ziemi, czy może potężny huk, zagłuszający na chwilę wszystko inne. Nie były to miny przeciwpancerne. Ale C4 zawsze cieszył się ogromną popularnością, nawet, gdy wynaleziono już znacznie lepsze zabawki. Był niezawodny. Był łatwy do odpalenia, gdy znało się trochę na detonatorach. Był skuteczny.
Jeden z Humvee podskoczył, gdy rozwaliło mu dwa koła i silnik, z którego buchnął ogień. Kabina wytrzymała. Wzmocniona, potężna konstrukcja ulepszona po wojnach w Afganistanie, Iraku i Iranie, była nieosiągalna dla wszelakich prostackich min. Co innego ludzie w środku, którymi rzuciło jak szmacianymi lalkami. Wszyscy nie przeżyli. Ale i wszyscy nie zginęli. Chroniła ich w końcu amerykańska technologia, najlepsza na całym pieprzonym świecie.
Drugi z kierowców zatrzymał się nagle, nie chcąc wpakować się na nic podobnego. Dwóch ludzi wysypało się z samochodu. Trzeci jeszcze przez chwilę pruł w krzaki, by potem przenieść ogień na budynek. Z drugiego wozu wysiadł jeszcze jeden. Z policzka ciekła mu krew.
Przybyli tu by zabić.
Nie byli przygotowani na własną śmierć. Młodzi chłopcy.
Przerażenie czaiło się w oczach.
Ale przecież nie tylko im.

Radcliffe, Thomson i Green zaczęli strzelać jednocześnie. Nie mogli już czekać. Nie, gdy tamci mieli zamiar dorwać ich towarzysza, nawet jeśli wcale go nie lubili.
Pierwszy padł niemal od razu, zanim rzucili się za jakieś ochrony.
Ale, w końcu wzięci zostali w ogień krzyżowy, prawda?
Drugi raniony w nogę zwijał się na polnej drodze.
Nie pozostali dłużni, przyciskając Greena do ziemi. Robiąc ze stryszku ser szwajcarski, gdy potężne pociski zmusiły Daniela do odwrotu. Gdy jeden z nich przestrzelił mu lewą dłoń, jak drugi otarł się o prawie ramię a jeszcze kolejny odbił od lufy, trafiając w sufit i sypiąc drzazgami.
Ale to było tyle. Swen zastrzelił tego skrywającego się za unieruchomionym wozem. Thomson wreszcie wstrzelił się w ostatniego przy ckm-ie.

Zapadła cisza.
Młode dusze wędrowały do nieba.
Dusze przerażonych chłopców.


WSZYSCY

Straty były duże i małe jednocześnie. Radcliffe i Stratton wymagali opatrunków, chociaż podobnie jak rana Nathana, nie było to nic śmiertelnego. Tylko bolało jak skurwysyn. Mark był pewny, że nie usiądzie wygodnie jeszcze przez długi czas, Daniel za to - że nie zaciśnie nic w lewej dłoni. Dobrze, że kula przeszła gładko, gruchocząc tylko niewielką część kości i utknęła w kolbie, a nie w ciele będącym tuż obok.
Pozostali wyszli bez szwanku z tej wymiany ognia, może nie licząc zadrapań i siniaków.
Żołnierze zostali pokonani.
Trzech wciąż żyło, Swen i David dotarli do nich szybko. Ich sumieniu zostawmy to, co im zrobili. Młodzi chłopcy, którym kazano zabijać. Dwóch nie mogło mieć więcej niż dwadzieścia, dwadzieścia-dwa lata. Mniej straszni, gdy maski zniknęły z ich twarzy.

Prospect umarł. Wydał ostatnie tchnienie niemalże w ramionach Marie.
Nie płakała, te łzy były tylko chwilowe. Miała zadanie. Dalsze opatrunki, dalsza pomoc. Nie mogła sobie pozwolić na płacz, widzieli doskonale, że właśnie takie myśli wypełniają jej głowę. Inni wychodzili z piwnicy. Dorothy, Nathan, dzieci. Mike. Goran. Wszyscy bladzi, przerażeni, zmęczeni.
Niebezpieczeństwo minęło. Na chwilę, ale czy ktoś wybiegał tu myślami zanadto naprzód?

Może niektórzy. Pragmatyczne umysły.
Schronisko miało wiele bardzo przydatnych w górach przedmiotów. Miało magazynek z zapasami, który odkryli ci chroniący się w piwnicy. Miało sprzęt.
Było zupełnie puste.
Jeden z Humvee pozostał sprawny, z niewieloma śladami po kulach, zwłaszcza porównując do tego, którym uciekali.
Czy mieli czas? Czy mieli czas na cokolwiek?
Odpoczynek, uspokojenie nerwów. Teraz to oni musieli zadecydować.
Marie skończyła, podchodząc do okna. Zamknęła oczy, oddychając powoli i głęboko. Jej głos przerwał ciszę.
- Chciałabym, byście pomogli mi dostać się do tego kompleksu Umbrelli, o którym wspominał Mike. Większość zarażonych musiała wyjść za nim. Tam będą mieli sprzęt. Potem... potem możecie zadecydować, czy zostaniecie ze mną. Moja obecność... jest śmiertelnie niebezpieczna. A przecież szczepionka to mrzonki... głupia, idiotyczna nadzieja, że nagle się coś uda...
Głos się jej załamał, gdy oparła się ciężko na parapecie.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 18-11-2010 o 23:49.
Sekal jest offline