DUM DUM
DUM DUM
DUM DUM
...Heeej Tutaj jesteśmy, Heeej!...
DUM DUM
...ostrożnie, jeszcze żyje, uważaj na rękę!...
DUM dum
...twardy drań.
jezu ile krwi...
DUM dum
...to twardziel, walczy o życie, no dalej, do góry...
dum dum
...Stephen słyszysz mnie? trzymaj się bracie, prosze Cię...
dum ... dum
...trzymaj się...
dum...
dum...
d...
***
Groby.
Ciemne mogiły wyrosły na wzgórzu niczym grzyby po obfitym deszczu. Ich brunatne kapelusze wydawały się jeszcze perlić się od krwi.
Darren BlackWater przetarł dłonią twarz. Nie potrafił jeszcze pogodzić się z faktem, iż praktycznie wszyscy, którymi się opiekował, zginęli. Ci, których wysłał - zdawało by się - w bezpieczne miejsce zostali wyrżnięci do nogi. Przeżyli Ci, którzy mieli się dla nich poświęcić, Ci którzy mieli zginać w obronie tego wzgórza i jego ideałów. Żyli a ich nagrodą był ból, żal i smutek.Wspomnienia do niedawna żywego miasteczka, które zbudowali własnymi siłami. Miejsca gdzie żyli, pracowali, śmiali się, pili... Wszystko zniknęło, w jedną noc.
-
to niesprawiedliwe, to tak kurewsko nie fair...- szepnął wpatrując się w drewniany krzyż na którym wypalił przed chwilą ostatni napis - Eric Panter. Imię czerniło się smoliście w promieniach popołudniowego słońca.
Kawałek dalej dwaj mężczyźni stali nad czterema mogiłami, raz po raz prześlizgując wzrokiem po imionach wyrytych w drewnie: MJ, Lex Silver, Ed Barnackey, Alex Vasqomb... Cichy wiatr poruszał drobinami ziemi ze świeżych grobów.
Mortimer nie krył łez, nie próbował ich nawet ocierać. Słone strumyki wyryły głębokie bruzdy w jego zabrudzonym obliczu.
-
Przepraszam... - wyszeptał. Stojący obok niego żołnierz nie widział, do kogo kierował swe słowa. Czy żałował, że w ogóle ich tutaj przyprowadził, czy może że za późno do nich dołączył na dole. Chciał położyć mu rękę na ramieniu. Ale ręki nie było...
***
EPILOG
I wejrzał Pan w oblicze Bestii.
Szczyciła się i pyszniła swym zwycięstwem. Dym buchał z kominów, głuchy odgłos młotów niósł się pod niebiosa. W jej trzewiach tętniły elektroniczne rozkazy, mózgi pracowały przetwarzając dane, maszyny uwijały się jak w ukropie kończąc załadunek.
Ten którego zwano Drugim był już samodzielnym tworem, mógł obyć się bez swego potwornego rodziciela. Czas było zacząć nową ofensywę. Zamknąć grzeszników w kleszczach i zmusić by łkali, błagali o litość. Ostatnie dane, mapy i prace bioinżynierów zespoliły się już z jego algorytmem. Jego stalowe i żywe dzieci rwały na przód. Skryte w trzewiach transportowców, wspierane przez mechanicznych wojowników i inteligentne Matki. Tym razem będzie przewodził im syntetyczny mózg, łatwiejszy do kontroli, przewidywalny autonomiczny lecz kolektywny.
Trzeci zaczynał swoją podróż na południe...
I wzrok Pana spoczął na dwóch jeziorach czystego błękitu, prześlizgnął się po górach okolonych drzewami i spoczął na nekropolii. Świeże groby lśniły karminową gliną. Dusze wojowników, dzieci i kobiet wędrowały już karnie ku Niebieskim Bramom. Lecz Pan spoglądał ponad nich, poza nie... Spoglądał na samotnego żołnierza bez ręki kroczącego pustynią. Wola walki otaczały go rozedrganą aureolą.
I wiedział Pan, że dla tego świata jest jeszcze nadzieja...