Dołączył do niego jeszcze jeden z tych, którzy dzielili z nim namiot. Shimko tylko popatrzył na niego i nie odzywał się ani słowem. Tamten też jakoś nie miał ochoty na rozmowę. W sumie się temu nie dziwił, po co gadać z kimś takim jak on. Po chwili zauważył też krasnoluda, który podążał za nimi do rzemieślnika.
Nim Shimko zdążył wymówić choć słowo na temat potrzebnego mu ekwipunku, krasnolud rozpoczął konwersację z Hansem. Dotyczyła ona jego topora, który chciał wymienić na coś poręczniejszego. O dziwo, rzemieślnik zaproponował mu... halabardę. Shimko parsknął śmiechem. Kto widział khazada walczącego tym długim, mierzącym około dwóch i pół metra orężem. Wymiana dwuręcznego topora na halabardę. Idiotyzm. W końcu krasnolud nie wziął nic i odszedł w kierunku formującej się kolejki.
- Miecz, tarcza, menażka, nóż i łyżka... łom - wyraził swoją listę życzeń Shimko, nie przedstawiając się ani nie używając zwrotów typu: proszę lub czy mógłbyś. Stał tam tylko i czekał aż rzemieślnik zaopatrzy go w ekwipunek. Miał nadzieję, że będzie on darmowy, ewentualnie jego koszt zostanie potrącony z żołdu, gdyż nie dysponował jakąkolwiek gotówką. Po chwili jego życzenie zostało spełnione. Prawie. Pośród sprzętu jaki otrzymał nie było łomu ani tarczy, natomiast dostał skórzaną kurtę i nogawice. - A gdzie jest mój łom? - zapytał Shimko, zupełnie ignorując harmider obok sąsiedniego namiotu i wpatrując się przenikliwie w Hansa swoimi niebieskimi oczami. - Wiesz, łom to raczej nie jest standardowe uzbrojenie najemników - Hans zignorował krasnoluda i zajął się kolejnym potrzebującym. - Będziesz potrzebował coś otworzyć to przyjdź do mnie, użyczę ci swojego. Na razie nie mogę ci dać żadnego bo mamy tylko jeden, reszta się połamała. - Rzemieślnik tylko podrapał się po głowie.
Shimko wzruszył ramionami, coś tam mruknął pod nosem i odwrócił się. Stanął w kolejce po zupę, w jednej ręce trzymając swoją nową menażkę, a w drugiej łyżkę. Chwilę później pojawili się jego kolejni towarzysze i stali za nim trajkotając o zupie i okazjach w życiu, które trzeba łapać. Shimkowi robiło się niedobrze od tej gadaniny. Ucieszył się, gdy niziołek nałożył mu chochlę płynu do menażki. Wrócił do namiotu i zwalił się na pryczę. Wziął się do jedzenia i uwinął się z nim błyskawicznie, nie zastanawiając się nad jego smakiem ani konsystencją. Żarcie było żarciem i tyle. Już nie raz i nie dwa, zdarzało mu się nie jeść przez kilka dni i wiedział czym jest głód, dlatego potrafił docenić ciepły posiłek. Nawet taki, który nie był kulinarnym majstersztykiem.
Po zjedzeniu obmył menażkę i łyżkę, schował je do plecaka, zzuł buty i onuce, po czym okrył się kocem i ignorując wszystkich wokół, starał się szybko zasnąć. Jutrzejszego dnia mieli wyruszyć w kierunku gór, a więc trzeba było nieco wypocząć. |