Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2010, 16:21   #1
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2ed] Na szlaku Białych Blizn

Na szlaku Białych Blizn




Natura wybrała sobie naprawdę niemiły sposób męczenia. Niemiłosierny żar wyciskał ostatnie krople potu z każdego, kto tylko odważył się wyjść przed oblicze Słońca. W tym momencie, w okolicach Bisendorfu było ich całkiem sporo. Na polanie, opodal miasta, rozbity był obóz najemników. Ludzie krzątali się jak mrówki. Część sprawdzała wozy, inni poili konie, jeszcze inni reperowali zbroje. Była też grupka ludzi, niektórzy znudzeni życiem, inni zmuszeni do zmiany zawodu, jeszcze inni miel inne, ciemniejsze powody. Zebrali się w jednym celu. Chcieli zarobić trochę złota na przelewaniu krwi. Niewielu zwracało uwagę na krasnoluda, siedzącego na stercie pakunków, załadowanych na wóz.. Piwne oczy powoli przesuwały się po głowach tych którzy czekali w kolejce do zapisu. Osobniki nie nadające się do fachu były odsiewane przez jego ludzi. On sam mógł się więc zająć wyławianiem perełek. A tych było kilka. Wyszczerzył żółte zęby. Tak, było tu kilka nie oszlifowanych diamentów.


Edith

Dostanie się do Bisendorfu nie było zbyt trudne. Szlaki rzeczne umożliwiały szybki transport, a samo miasto leżało obok rzeki Stir, jednego z większych i ważniejszych. Nie trudnym okazało się odnalezienie Kompani najemnej Białych Blizn. Jak trudno może być odnaleźć prawie dwie setki facetów, klnących jeden na drugiego, śmierdzących od potu i robiących zamieszanie na kilka mil. Poważnym problemem okazało się znalezienie jednej kobiety. Drobna dziewczyna siedziała na trawie obok jednego z namiotów. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, po godzinach podróży i poszukiwaniach na tym śmietnisku, które niektórzy zwali obozem. W rękach trzymała zalakowana kopertę, wiadomość dla jej nowego mistrza. W tym momencie pomiędzy namiotami zdało się zobaczyć kawałek fioletowo czarnej szaty. Młoda adeptka próbował wstać ale nie dawała rady.
-PANI DE LA MORT!!!- Wrzasnęła w ostatnim zrywie nadziei dla swoich mięśni.
Szata jednak zniknęła za namiotem, by chwilę później w obłoku fioletowego dymu pojawić się przed nią w całej okazałości. Odzienie wyglądało bardzo prosto, długa, aksamitna czarna tunika obwiązana szeroką szarfą w tali oraz fioletowy płaszcz z jedwabiu z długim szalem. Przez ramię zwisała dosyć osobliwa ozdoba, sznur z ludzkimi kośćmi i jedną klepsydrą. Dzieło wieńczyła burza kruczoczarnych włosów i dwoje oczu koloru ametystu. Oczu strasznych. Pod ich spojrzeniem mało kto potrafił zachować odwagę. Chciała coś powiedzieć, lecz zauważyła kopertę, teraz nerwowo gniecioną przez osłupiała dziewczynę. Wzięła ją i przeczytała. Przyjrzała się raz jeszcze, lecz tym razem wzrok nie był zimny. Czerwone usta uśmiechnęły się.
-Więc to tak. Nikt od dawna nie zwracał się do mnie tak oficjalnie. Nie mam teraz czasu. Muszę załatwić pewne sprawy z kapitanem. Posłuchaj, poszukasz teraz podporucznika Czuba, znaczy się Torika, i powiesz mu, że przysyła cię Promyczek. Porozmawiamy wieczorem, przyjdziesz do mojego namiotu, o ten z symbolem róży.

Gottri

Zamieszanie było spore, mimo tak niewielkiej grupy ludzi. Niecała piędziesiątka robiła raban za całą setkę. Najemnicy sprawdzali czy ochotnicy się nadają. Praktycznie połowa odpadała w przedbiegach. Wszystkie zapite menele odsyłali z kwitkiem, a jeżeli próbowali coś dodać, dostawali kopa w zad na rozpęd. Jednak krasnoluda nie sprawdzali. Nie za bardzo było wiadomo czy to przez wielowiekową tradycję jaką kultywował niski lud, czy może poszczerbiony topór dwuręczny przekonał ich o zbyteczności tego testu. Fakt faktem, wystarczył tylko podpis. Gladiator wciągnął w płuca powietrze. Pachniało nową przyszłością. Był to zapach gnoju, krwi i stali. Ale mimo wszystko podobał mu się.

Rannalt

Straż chyba jednak nie do końca chciała dać spokój w sprawie z karczmą. Psy węszyły aż pod samym obozem. Aż dziw bierze, że byli tak wściekli za jedna burdę. Coś się mogło stać już po ewakuacji z lokalu. Elegant jednak nie zwracał uwagi. Jeden mały podpis dzielił go od nowej prac. To nie było może to co lubił, ale ta praca miała również swoje korzyści. Na przykład że liczba strażników miejskich w sumie z garnizonem miasta równała się liczebnością nowych kamratów. To znacznie lepiej niż gdyby miał być sam.
Łysawy człowiek przyglądał mu się. Bródka przystrzyżona w idealny szpic, i bardzo schludna czerń ubrania.
-Umiesz walczyć? Czy może ten miecz u pasa jest tylko na pokaz?- Przebijał go wzrokiem, szukając jakiej kolwiek oznaki blefu. Ochotnik tylko się uśmiechnął. Dobył miecz i zakręcił nim w powietrzu, tak jak to kiedyś podpatrzył u jednego rzezimieszka. Niespodziewanie, gdy ręka była w tyle, poczuł udrzenie. Obejrzał się. Drugi z najemników najprawdopodobniej miał go właśnie przetestować. Teraz ich miecze krzyżowały się w powietrzu.
-Nieźle, albo masz niesamowite umiejętności, albo cholernego farta. A Czub takich lubi. Witamy w Białych Bliznach.- Łysy podsunął mu kratkę. Niewielki x obok nazwiska przypieczętował przyszłość.

Shimko

Podróż na piechotę przez lasy nie jest dobrym pomysłem, szczególnie dla kogoś, kto nie za bardzo zna się na przetrwaniu takich warunkach. Nie było to jednak wielkim ciężarem dla kogoś kto tyle przeszedł. Jednak nawet teraz wielkolud wyglądał źle. Schudł jeszcze bardziej. teraz siedział opart o wóz. I w zamian za łyk zimnego piwa opowiadał jak udało mu się tego dokonać. Nie wiedział kto go pyta, i nie obchodziło go to. Liczyło się teraz tylko zimy napój który orzeźwiał jego gardło. A słuchacz nie był zbyt wymagający, nie pytał tylko ciągle potakiwał. Spróbował mu się przyjżeć, ale słońce skutecznie skrywało jego sylwetkę w swych promieniach.
-Nieźle, taki kawał a ty wciąż żyjesz. Przejść przez te lasy. Trza być twardym. Przez ostatnie trzy tygodnie wyżynaliśmy tu zbrojne stada. Niewiele mówisz. To dobra cecha. Żołnierz powinien wykonywać rozkazy a nie je kwestionować, psia mać. Widzisz, niektóre ludziska maja taki problem że za dużo gadają, za mało robią. A gadać można przy ognisku, po robocie. Twardy jesteś, nadajesz się.- Chropowaty głos musiał należeć do krasnoluda.
-Słyszysz Igła? Ten się nadaje.
Człowiek który prowadził zapisy popatrzył w ich stronę i machnął ręką na znak, że usłyszał

Rudiger
Średniego wzrostu brunet właśnie gotował się stojąc w kolejce. Nie lubił pełnego słońca, zwykle o takiej porze odsypiał. A jego strój wcale mu nie pomagał. Ubrać się na ciemno. Kiepski pomysł w samym środku dnia. No chyba że chce ie wygłupić. Kilku pijaków w kolejce przednim zaczynał się o coś kłócić. leciały obelgi, a on zaczynał tracić już cierpliwość. Oni najwyraźniej też bo przeszli do rękoczynów. Mało się nie wywrócił gdy wpadł na niego popchnięt moczymorda. Przeturlał się zwinnie przez ramię, by wylądować poza zamykającym się właśnie kręgiem kibiców owej bójki. Wstał by zauważyć jak dwa draby obok stołu zapisowego wskazywały na niego palcem. Łysy człowiek pokiwał głową i gestem kazał mu podejść. Draby tymczasem poszły pogonić pijaków. Prowadzący zapisy bawił się swoja bródką która była idealnym szpicem.
-Dobry jesteś. Całkiem zwinny. Jak się nazywasz?- Szare oczy nie przestawały się wpatrywać, jak gdyby szukały teraz czegoś ciekawego w duszy.
-Rudiger Hein.- Brunet odpowiedział spokojnie, starając się nie odwracać oczu. Jego rozmówca pokiwał głową, zamoczył pióro w atramencie i naskrobał coś na pergaminie. Potem znów odwrócił się do ochotnika i uśmiechnął się, odsłaniając rzędy białych zębów.
-Postaw krzyżyk obok imienia, o tu i witamy w drużynie.



Nowych ustawiono w trzy rzędy. Dwa po 10 osób i jeden złożony z czterech. Słońce chowało się już za drzewami i zaczynał panować przyjemny wieczorny chłód. Stali tak przed obozem i czekali na to co powie Ich nowy dowódca. Przypatrywała im się dość dziwna grupka. Wysoki, bladowłosy elf, z potworną blizną na kąciku ust. Kolejnym był człowiek, wysoki i umięśniony, z fryzurą ściętą na wojskowo. Stał z zaplecionymi rękami i mówił coś do drugiego. Ten natomiast miał bardzo ciemną cerę, niechybnie Tileańczyk. Ubrany był dużo lepiej,zgodnie z panująca obecnie modą, w płaszcz oficerski z bufiastymi rękawami, skórzane spodnie i buty do połowy łydki. Przy zdobionym pasie kołysał mu się rapier. Co jakiś czas przeczesywał do tyłu włosy, poprzetykane siwizna tu i ówdzie.No i krasnolud. Rude włosy uformowane w czub na głowie, skóra poryta po równo bliznami i tatuażami, na gołym torsie zwisał naszynik z czaszki zwierzoczłeka. Połatane spodnie utrzymywał ciężki i gruby pas. I on właśnie wystą pił przed szeregi.
-Słuchajta, bo bede mówił tylko raz. Właśnie staliście się członkami mojej drużyny. Jesteśmy oddziałem harcowników, dlatego nie bedzimy ćwiczyć z wami poruszania się we formacjach. Nie potrzebujecie tego.
Wasze namiot to te z namalowanymi toporami i kreskami obok nich, odpowiednio jedna, cztery i pięć kresek. Jesteście podzieleni na drużyny i w waszych namiotach czekają na was wasi sierżanci. Wytłumaczą wam wszystko. No oprócz drużyny piątej, bo ich jeszcze się kuruje i tymczasowo opowiadaja przed

mną. - Tu pokazał ręką na szereg złożony z czterech osób. Potem znów odwrócił się znów do wszystkich i kontynuował.
-To jest Kapitan kompani, Andres Iosopolis. - Wskazywał na mężczyznę z rapierem- Wszyscy poprzez mnie, podlegacie jemu. Kolejni to Markus Schmit, podchorąży ciężkiej piechoty, oraz podchorąży Cichy, którego imienia nikt nie zna. Jest dowódcą oddziału łuczników. Tylko te osoby, oraz wasi sierżanci mogą wam wydawać rozkazy. A teraz baczność,spocznij, rozejść się.


Namiot był przestronny. Spokojnie mogło w nim spać trzynaście osób lub jedynaście z wyposażeniem. Z odchylonej poły widać było pozostałe ustawione w okręgu wokół dużego ogniska. Podobnie było z każdym oddziałem. Wewnątrz znajdowały się pakunki i posłania złożone w koncie by nie zajmowały miejsca. Czwórka siedziała na ziemi i czekała. Po chwili, przez połę wkroczyła postać krasnoluda, lekko zachaczając o nią czubem. Za nim wkroczyła dziewczyna. Rozejżał się i zatarł ręce.
-Dobra, to tak. Wasz żołd będzie naliczany od jutra, i będzie wynosił 7 pęsów na dzień. Możecie wybierać, czy chcecie go dostawać co dwa tygodnie czy miesiąc. Jak kto nie ma broni to dostanie, ale widzę że wszyscy są raczej zaopatrzeni. Polecam jednak wziąć włócznie albo puklerze. Ratują dupsko nieraz. Zgłosicie sie po nie do Hansa, naszego rzemieślnika. To nasza złota raczka i potrafi zadowolić wszystkich oprócz swojej żony. Możecie odejść od służby kiedy nie jesteśmy na kontrakcie. W innym wypadku, będzie to dezercja, a dezerterów się wiesza. Nie polecam, przez tydzień boli szyja. Jutro z samego rana wyruszamy w kierunku gór krańca świata. Tam dostaniemy prawdziwe złoto za nasza robotę, więc żołd będzie lepszy. Jesteście teraz jedną drużyną, ale nie interesują mnie jakie świństwa żeście porobili do tej pory. Macie jakieś pytania??

 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 16-11-2010 o 16:49.
Jendker jest offline  
Stary 16-11-2010, 19:52   #2
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Nagadał się. Przez ostatnie kilkanaście dni, od czasu gdy nagle opuścił przytulne wnętrze wozu, w którym był transportowany przez łowców czarownic, mruczał tylko coś do siebie. Były to głównie przekleństwa i wyzwiska skierowane pod adresem gałęzi, błota i krzaków, które stawały mu na drodze. Teraz siedział w cieniu, chroniąc się przed palącym słońcem i opowiadał krasnoludowi o swojej podróży. Oczywiście nie wyjawił mu prawdy, dotyczącej przyczyny podróży na północ. Twierdził, że musiał uchodzić przed ścigającymi go braćmi uwiedzionej dziewki. Patrząc na twarz Shimka można było w to z łatwością uwierzyć. Młodzieńczą, pozbawioną zarostu twarz zdobiły duże, błękitne oczy. Włosy, w kolorze słomy przycięte miał na giermkowską modłę, tak jakby założono mu na głowę garnek i obcięto wszystko co wystawało poza obręb naczynia. Mimo swojej niewesołej sytuacji cały czas uśmiechał się, odsłaniając, o dziwo, zdrowe zęby. Krasnolud łyknął opowieść bez mrugnięcia okiem.

Gdy podszedł do stołu, za którym siedział inny z oficerów kompani najemników, wziął do ręki pióro i zanurzył je w kałamarzu. Zauważył zdziwienie na twarzy żołnierza, kiedy pewnym ruchem zapisał na poplamionym papierze swoje imię i nazwisko.



Po takim obwiesiu jak on, nikt nie spodziewał się, że będzie potrafił pisać. Paru innych rzeczy też o nim nie wiedzieli i miał nadzieję, że nigdy się nie dowiedzą.

****

Ustawiono ich w rzędy. Oczywiście Shimko znalazł się w tym niekompletnym, wraz z krasnoludem i dwoma innymi ludźmi. Nad wszystkimi górował wzrostem. Właściwie to był wyższy od wszystkich zgromadzonych na placu. Ostatnio schudł, podniszczone ubranie wisiało na nim jak na strachu na wróble. Mimo iż stał w ostatnim szeregu miał dobry widok na zgromadzonych przed nowymi rekrutami, dowódców. Był wśród nich krasnolud, oszpecony elf i dwóch ludzi. Odezwał się krasnolud. Sądząc po wyglądzie, insygniach i pstrokatym czubie, zabójca trolli albo innego tałatajstwa. Taki co szuka śmierci za jakieś rzeczywiste lub wyimaginowane ujmy na honorze.

Krasnolud okazał się ich dowódcą. Mogli trafić gorzej, na przykład na tego elfa. Wszyscy wiedzieli, że elfy to szuje i dziwaki, a do tego złodzieje ludzkich niemowląt. Shimko nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. W każdym bądź razie, khazad przedstawił całe dowództwo i wskazał poszczególnym drużynom ich namioty. Oni trafili do piątki.

Shimko siedział wraz z innymi, czekając na nadejście dowódcy. Nie odzywał się niemal zupełnie chyba, że go o coś zapytano. Jedyne co powiedział z własnej woli, to swoje imię. Usiadł w kącie i przypatrywał się swoim znoszonym, dziurawym butom. Trzeba by je wymienić.

Krasnolud przyszedł wieczorem. Towarzyszyła mu jakaś dziewczyna. Shimko niemal nie zwrócił na nich uwagi. Przemowa krasnoluda dotyczyła tym razem formy wypłacania żołdu, dezercji i ekwipunku.
- Ja nie mam broni - burknął Shimko. Poza ubraniem nie miał nic. Nawet złamanego szeląga. Kompletnie nic. No bo przecież jak się jedzie na stos to raczej człowiekowi nie zostawiają broni ani pieniędzy. Wstał i wyszedł z namiotu w poszukiwaniu Hansa. Chciał się u niego zaopatrzyć w chociażby w miecz i jakieś podstawowe przedmioty typu łyżka czy menażka. Czasu nie miał dużo, jutro z rana mieli wyruszyć.
 
xeper jest offline  
Stary 16-11-2010, 21:14   #3
 
Nahgraz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znany
Pośród całego motłochu jaki zebrał się w kolejce do zapisów stał dość szczupły, młody brunet. Wyróżniał się głównie dzięki swemu nietypowemu odzieniu o ciemnych barwach. Strój faktycznie dość dziwny, skrojony skromnie ale praktycznie, trochę jak u akrobaty, umożliwiający jak największą swobodę ruchów. Co jednak było dziwne, strój posiadał wiele kieszonek. Na ramieniu miał przewiązaną czarną bandanę, a u pasa spory sztylet i pałkę wykonaną z drewna. Wyglądał nieco dziwnie, no cóż był to jego strój 'roboczy'. Jego codzienne odzienie zostało w karczmie, lecz teraz nie mógł się pokazać w mieście, gdyż to pewno skończyło by się schwytaniem przez straże, bądź przez któregoś z ludzi barona. Teraz stał zmęczony nie przespaną nocą i potwornym żarem, który lał się z nieba.

"Mówili prześpij się i przyjdź jutro się wpisać, że to tylko formalność gadali. Cholera, nie było mowy o prażeniu się na słońcu wśród ochlapusów i całego tego tałatajstwa. Dziady jedne muszą mieć ze mnie teraz ubaw." - narzekał w myślach Rudi. - "Ech, i tak lepsze to niż stryczek czy ucięta ręka..." - kontynuował. "Nie ma co narzekać, byle by się wpisać, a potem spokój."

Zmęczony i zdenerwowany młodzieniec przyglądał się jak kilku pijaków przed nim wszczyna burdę. Wiedział jak się to skończy, wiec gdy jeden moczymorda, popchnięty przez drugiego, poleciał w jego stronę wykonał zwinny sus i przeturlał się byle dalej od hołoty. Wstał by zauważyć jak dwa draby obok stołu zapisowego wskazywały na niego palcem. Łysy człowiek pokiwał głową i gestem kazał mu podejść.

"No wreszcie" – pomyślał.

-Dobry jesteś. Całkiem zwinny. Jak się nazywasz? - Usłyszał od łysego jegomościa.
-Rudiger Hein. - Odpowiedział ze spokojem, aby nie dać po sobie poznać, że jest już poirytowany wszystkimi ostatnimi zdarzeniami.
-Postaw krzyżyk obok imienia, o tu i witamy w drużynie.

***

Stali na polanie w trzech rzędach, z czego jeden był nieco krótszy od pozostałych dwóch. W tym właśnie skromniejszym znalazł się Rudiger, a wraz z nim jakiś dryblas, krasnolud i jeszcze jeden człowiek. Przed śliczną gromadką świerzych rekrutów stało czterech jegomości, jakiś elf ze szramą na gębie, dwóch charyzmatycznych wojaków i postawny krasnolud o wielkim pomarańczowym czubie na głowie. Nie wiele było czasu na przemyślenia gdyż do zebranych wystąpił krasnolud i zaczął pokrzykiwać. Było coś o kapitanach, coś o przydziałach i namiotach. Rudi słuchał bez większego zainteresowania, a gdy się zbiórka skończyła poszedł do namiotu jaki mu przydzielono.

***

W namiocie mógł wreszcie odpocząć od upału i doprowadzić skołatane nerwy do spokoju. Ostatnimi czasy sporo się działo, więc położył się na pryczy z zamiarem drzemki, ale przypomniał sobie, ze przecież nie jest sam. Nie wypadało, ani nie było to zbyt rozsądne, spać w towarzystwie nowych kamratów, którym nie wiedział czy może ufać. Ciekawość i przezorność zwyciężyły, więc Rudi rozciągnął się na pryczy, po czym podniósł się i usiadł na krawędzi.

- Jestem Rudiger, mam nadzieję, że nasza współpraca, długa czy krótka, jaka by nie była, będzie w miarę przyjemna i obejdzie się bez większych problemów. - zaczął serdecznie. - Jak się do Panów zwracać i jakiż to los sprowadza was do tejże kompaniji?

Rudi kontynuował jeszcze rozmowę, w której wypytał o kilka innych mniej lub bardziej ważnych sczegółów, oraz starał się stworzyć pozytywny grunt pod współpracę.

Wieczorem do namiotu wszedł ich tymczasowy dowódca, a tuż za nim jakaś niczego sobie dziewczyna. Krasnolud nie czekał na nic, od razu przeszedł do rzeczy. Objaśnił sposób naliczania żołdu, oraz jego stawkę, wspomniał też o Hansie, u którego można to było się zaopatrzyć w co nieco. Przy wszystkim nie omieszkał zażartować z chłopa, co znaczyło, że nie jest typowym khazalidem bez poczucia humoru, z resztą jak zabójca może być typowy? Była też wzmianka o dezercji i warunkach opuszczenia drużyny, ale to już mniej interesowało Heina.

Gdy krasnolud skończył jeden z toważyszy Rudiego, Shimko, wstał i wyszedł z namiotu. Zapewne do Hansa, więc w ślad za nim ruszył Hein celem zdobycia jakiegoś ubrania na codzień, no i może jakiegoś pancerza.
 
Nahgraz jest offline  
Stary 16-11-2010, 22:01   #4
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Edith spodziewała się większych problemów z poszukiwaniami owego podporucznika Czuba. Znalazła go jednak bardzo szybko. Wielki, rudy czub pojawił się przed nią znikąd, zwracając jej uwagę na krasnoluda, który po chwili zniknął za namiotami. Zebrała w sobie resztki sił i pobiegła za nim. Wpadła na niego, chcąc obiec jeden z namiotów na około, zachwiała się i upadła na suchą ziemię.
- Co ty wyrabiasz? - wrzasnął. Nawet się nie zachwiał, kiedy się z nim zderzyła. Pomógł jej wstać. - Spadaj stąd, zanim coś nawywijasz! To nie jest plac zabaw!
Zmarszczyła brwi.
- Przepraszam. Mam przyjemność z podporucznikiem Czubem?
- Dla kogo przyjemność, dla tego przyjemność.
- Przysyła mnie Promyczek, znaczy się, pani De La Mort.
Krasnolud uniósł brwi.
- Oh, Promyczek! I od tej informacji trza było zacząć. Chodź ze mną.

*

- Chciała mnie Pani widzieć? - zaglądnęła nieśmiało do wskazanego jej wcześniej namiotu. Był czystszy od innych, wyraźnie widać w tym było kobiecą rękę. Przez szpary wylewało się na zewnątrz przyjemne światło parunastu dużych świec.
- Ach, tak. Wejdź, proszę. - odpowiedziała Juliete De La Mort melodyjnym głosem. Cóż, w obozie najemników był on chyba najprzyjemniejszym jaki w ciągu dnia usłyszała. - Zapoznałam się z tym listem. Nie wiem, czy Tychus postąpił słusznie oddając cię pod moją opiekę, bo jak widzisz, mam teraz kupę zajęć na głowie.
- Nie chcę stanowić problemu.
- Oh, nic z tych rzeczy! Jestem zaszczycona, że będę mogła cię uczyć. Sama ledwo co zostałam magiem i cieszę się, że wielki Grimhag uznał mnie za gotową podjęcia takiej próby. Nie mogę odrzucić jego prośby. Tylko, jak pewnie zauważyłaś, dorabiam sobie w roli doradcy wojennego, a to jest nie lada odpowiedzialność. Na dodatek Białe Blizny ciągle się przemieszczają, a żebym mogła przekazać ci moją wiedzę muszę zabrać cię ze sobą. Torik wyraził zgodę, żebyś dołączyła do kompanii na dobre. Udało mu się wkręcić cię w rolę najemnika.

Edith zmarszczyła czoło. Kiedy słyszała słowo "najemnik" w głowie pojawiał jej się obraz tępego osiłka z bronią, który lubi zabijać dla pieniędzy. Nie widziała siebie w tej roli...
- "Na dobre"? Więc od teraz jestem najemnikiem?
- Tak. Teoretycznie. W praktyce pewnie nie będzie aż tak źle, jak się zapowiada. Czub śmiał się, że lądowanie na ziemi masz już opanowane. - Uśmiechnęła się promiennie.
W momencie kiedy dziewczyna odwzajemniła uśmiech czarnowłosej do namiotu wkroczył Torik.
- Widzę, że gadałyście trochę. Dobrze. Promyczku mój, mała zmiana planów.
- A konkretnie?
- Dziewczyna idzie do piątki -
zatarł łapy.
- Nie sądzisz, że lepiej by było, gdyby... - Juliete skrzyżowała ręce.
- Nie - przerwał krasnolud. - Trza zachować pozory, jeśli Andres ma się nie połapać. Idziemy - zwrócił się do Edith.
- Planowałam ugościć cię w moim namiocie - zaczęła tłumaczyć Promyczek - ale Torik twierdzi, że lepiej będzie ulokować cię z najemnikami. Puki co. Nie zazdroszczę ci. - Skrzywiła się ze współczuciem. - Ten odór jest nieznośny.
- Nie przesadzajmy! - zaśmiał się krasnolud. Złapał Edith za ramię. - Idzie się przyzwyczaić. Poza tym czterech chłopa to nie dziesięciu.
- Jutro spróbuję coś z tym zrobić - obiecała czarodziejka. - Dzisiejszą noc spróbuj wytrzymać.
- Nie szkodzi - uśmiechnęła się mimo woli. - Jestem przyzwyczajona.
- Świetnie - krasnolud niedelikatnie wypchnął ją na zewnątrz.
Poprowadził ją do "piątki", gdzie świeżo przyjęci najemnicy czekali na dalsze instrukcje. Trzech mężczyzn i krasnolud, wszyscy rzucający w ich stronę pytające spojrzenia.
"Brakuje tylko piwska i talii kart. Poza tym - witamy w domu." - pomyślała. Stanęła u wejścia i opierając się o jeden z pali podtrzymujących namiot słuchała gadaniny Czuba i czekała, aż któryś z "gentlemanów" w końcu się odezwie. Siedzieli cicho. Dwóch z nich tyko ruszyło tyłki i zapewne pobiegli do rzemieślnika Hansa. Krasnolud zawołał o coś do żarcia.
- No dobra - odgarnęła włosy z twarzy. Nie usłyszawszy innych pytań Czub potraktował ją jak pełnoprawnego najemnika - zostawił ją samą sobie. Poderwała z ziemi swój podziurawiony plecak. - Która prycza jest wolna?
Rzuciła rzeczy na jedną z tych, które wyglądały na nieużywane.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 14-12-2010 o 23:06.
Raeynah jest offline  
Stary 16-11-2010, 22:06   #5
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Jego plany zobaczenia kraju przodków zaczynały nabierać coraz bardziej realnych kształtów toteż dobry humor go nie opuszczał. Zerkał tylko spod swoich krzaczastych brwi to na prawo to na lewo i szedł gdzie mu kazali. Pewnych nawyków nabrał w szkole gladiatorów a Białe Blizny przypominały mu taką szkołę gladiatorów tylko na świeżym powietrzu i posiadającą więcej adeptów. Postura godna mistrza areny i surowa twarz, cechy odziedziczone po ojcu, zapewniły mu angaż bez zbędnych pytań.
Kazali się ustawić to się ustawił. Można było stanąć z tyłu to stanął z tyłu. Lepiej nie narażać się na jakiś przypadkowy cios nauczyciela sprawdzający refleks lub inny przejaw złego humoru przełożonych. Potwornie bolały go stopy i był głodny, toteż informacje o organizacji kompanii wleciały mu jednym uchem a wyleciały drugim. Odetchnął tylko z ulgą, wydając odgłos jak dziurawy miech kowalski, gdy dowiedział się, że będzie podlegał krasnoludowi.
Dalej tak samo- „Rozejść się!” -to podreptał za innymi do namiotu.
Zdjął z pleców wielki topór dwuręczny i klapnął na najbliższe łóżko. Dobrze wiedział, że życie wojownika zależało w równej mierze od umiejętności bojowych co od pełnego brzucha i tego czy był wypoczęty a przez to zdolny do walki. Gdy nie musiał, nie stał i nie męczył nóg. Gdy mógł, jadł i spał. Gdy nie kazali, pilnował by nie uronić niepotrzebnie kropli potu. Był pewny, że dowódcy zatroszczą się jeszcze by się spocił.

Kiedy już miał się położyć, do namiotu wkroczył ich krasnoludzki dowódca w towarzystwie jakiejś kobiety. Odruchowo podniósł się z łóżka i z dłońmi opartymi o stylisko swego monstrualnego topora wyprostował się jak struna. Płaszczenie dupy na wyrku gdy wchodził starszy, czy to funkcją , czy wiekiem było w bardzo złym tonie. Był dobrze wychowanym krasnoludem i wiedział takie rzeczy.
Znowu sprawy organizacyjne czyli żołd, ekwipunek i konsekwencje niewywiązywania się z umowy.
Uwagi na temat uzbrojenia sprawiły, że krytycznym okiem popatrzył na swój topór. Akurat ten topór i tarcza były na jego wyposażeniu gdy opuszczał szkołę, więc wziął je ze sobą. Nie stanowiły niestety zbyt dobrego połączenia. Topór wyglądał może widowiskowo i był niezastąpiony gdy trzeba było rozłupać łeb jakiemuś większemu paskudztwu, ale był też nieporęczny w walce w szyku i wykluczał jednoczesne użycie tarczy. Wolał jakiś jednoręczny topór lub młot, ale włócznia też była nie do pogardzenia.
Odezwał się dopiero gdy padło:
-Macie jakieś pytania??

- Tak, mistrzu zabójco. Kiedy żarcie i jak dojść do tego Hansa?
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 17-11-2010 o 11:53. Powód: literówka
Ulli jest offline  
Stary 17-11-2010, 00:26   #6
 
Isengrim Faoiltiarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Isengrim Faoiltiarna nie jest za bardzo znany
-"Siedem pensów za dzień... Niezbyt dużo, biorąc pod uwagę ryzyko zawodowe najemnika" - przemknęło mu przez głowę, kiedy słuchał przemówienia krasnoluda. Na razie jednak nie przejmował się tym zbytnio - po wypłacie żołdu zawsze mógł zaproponować kilka partyjek w karty i nieco dorobić. Co prawda jego dyżurna znaczona talia leżała teraz rozsypana na podłodze karczmy w Bisendorfie, a w plecaku miał tylko drugą, uczciwą, do pokazywania strażnikom, ale nawet z taką talią był w stanie używając kilku sztuczek przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie iść do kwatermistrza po puklerz i buty, gdyby miał jakieś porządne na stanie, ale uznał, że równie dobrze może się przejść rano. Na razie bardziej interesowała go poruszona przez krasnoluda kwestia wyżywienia. Po wyjściu dowódcy z namiotu usiadł na swojej pryczy, wyjął z plecaka karty i zaczął układać pasjansa.
-Nasi towarzysze nie są zbyt rozmowni, prawda? - powiedział, przywołując na twarz sympatyczny uśmiech, zwinnym ruchem palców przetasowując karty. - Jestem Rannalt. Jak się do was zwracać, towarzysze broni? Musimy w końcu być zgranym oddziałem, stać ramię w ramię na polu bitwy i wspólnie dawać odpór niebezpieczeństwom - stwierdził z lekką kpiną w głosie, po czym zaczął rozkładać karty przed sobą, cały czas patrząc na przebywających w namiocie. We wnętrzu obu jego dłoni, szybko rozkładających karty, dało się zauważyć tatuaże w kształcie litery X.
Edit rozłożyła się na najbliższej pryczy. Wyciągnęła nogi i przyglądała się, jak jej towarzysz tasuje karty. Sama niczego od Hansa na razie nie potrzebowała. Siedziała w milczeniu.
Rannalt zaczął drugiego pasjansa. Przez parę sekund swoją uwagę skupił na kartach, żeby równo je rozłożyć, po czym podniósł wzrok na siedzącą na pryczy dziewczynę.
- Nasz oddział słabo się integruje, nie uważasz? - powiedział. - Jestem Rannalt. Jak się zwracać do ciebie?
- Tak. Ale to raczej nie powinno nas dziwić. Wszyscy jesteśmy pomęczeni. - uśmiechnęła się. - Na imię mi Edith, ale nazywaj mnie jak chcesz.
- Co prawda to prawda... Mam pytanie, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Nie, pytaj śmiało.
- Dlaczego się zaciągnęłaś? Nie obrażaj się, ale na wojowniczkę nie wyglądasz - powiedział i uśmiechnął się lekko. Szybko przełożył kilka kart, po czym spojrzał przez chwilę na układanego pasjansa.
Edith zamyśliła się na chwilkę. Podniosła wzrok uśmiechając się do towarzysza.
- To długa historia.
- Mam dziwne wrażenie, że wszystkie historie są takie - odpowiedział uśmiechem na uśmiech. - w końcu nikt normalny, bez żadnych problemów, nie wybrałby takiego życia. Grasz w karty? - spytał, zbierając talię.
- Mhmmm - pokiwała głową i przeniosła się na pryczę kompana. - Powiedzmy, że nie znalazłam się tu z własnej woli. Wszystkie decyzje podejmowano za mnie. A ty? Jak ty tu trafiłeś?
- Pusty mieszek oraz seria pozornie nie powiązanych ze sobą zbiegów okoliczności - przetasował karty.
- Rozumiem - mruknęła. - Śmieszne, że życie kręci się wokół pieniędzy, nie uważasz? Zamiast z niego korzystać ludzie po prostu chcą mieć więcej za coraz wyższą cenę.
- Ciekawe podejście... Ale zbliżamy się niebezpiecznie do filozofii, a to bardzo groźna rzecz na trzeźwo - powiedział wesoło. - Niedługo przyjdzie pora na kolację, prawda? Trzeba się wybrać do kwatermistrza, bo może nie wystarczyć dla wszystkich... Może przy okazji uda się wydębić od niego coś, co pomoże nam w rozwijaniu myśli o materializmie.
- Chętnie bym się napiła - uśmiechnęła się wesoło - ale dziś wieczór wolę jednak jeszcze zostać trzeźwa. Libację trzeba przełożyć na kiedy indziej.
- Zaproszenie cały czas będzie aktualne - odpowiedział.
- Cieszę się. Jak tylko wrócą mi siły dam ci znać. Hmmm, czy ty nie masz przypadkiem kart w rękawie? - spojrzała na jego ręce unosząc wesoło brwi.
- Ja? Nigdy w życiu - odpowiedział z uśmiechem. - Karty w rękawie to sztuczka dla początkujących... Poza tym później nie zgadza się ich ilość w talii.
- Czyli rozumiem, że umiesz oszukiwać? - zmrużyła oczy.
- Nie nazwałbym tego oszustwem... Ot, takie tam żarty - ponownie przetasował talię. - Na pewno nie chcesz zagrać? Nie na pieniądze. Przynajmniej do pierwszej wypłaty - uśmiechnął się.
Z zewnątrz dobiegło ich wołanie kwatermistrza. Głośnym waleniem w patelnię oznajmił, że kolacja jest gotowa. Dziewczyna zerwała się.
- Przepraszam. Zagramy później. Umieram z głodu. Nie masz nic przeciwko?
- Nie, oczywiście że nie. Sam z chęcią coś zjem...
Uśmiechnęła się i co sił wybiegła z namiotu. Kolejka mierzyła już paręnaście metrów, choć nie minęła jeszcze minuta.
 
__________________
"BEG FOR MERCY! Not that it will help you..."
Hoist the banner high! For Commoragh!!!

Ostatnio edytowane przez Isengrim Faoiltiarna : 19-11-2010 o 14:33.
Isengrim Faoiltiarna jest offline  
Stary 19-11-2010, 10:27   #7
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Krasnolud wyraźnie skwaśniał na słowa Gottriego. Pomamrotał coś pod nosem po chwili jednak zaczął mówić tak że prawie dało się go zrozumieć.
- Przy namiotach taboru, a kiedy będzie jedzenie możesz się zapytać w kuchni, też tam. Jeno nie wpieniaj kucharza bo dorzuci coś od siebie.
- Pogadajcie sobie, a potem poznajcie z resztą oddziału przy ognisku. Najlepiej przy posiłku. A ty, mała, masz potem znów zgłosić się do pani Magister.


Gottri przeklął w myślach swoją nieporadność. On, wychowany w taborze cyrkowym musi się pytać o to gdzie znaleźć kuchnię i kwatermistrza.
Skłonił sie nisko, zarzucił broń na ramię po czym wyszedł z namiotu w poszukiwaniu rzeczonego taboru.

Zadanie miał ułatwione, bo przed nim szło dwóch obwiesi których widział w namiocie. Wiedział, że idą w to samo miejsce.
- Nowi, co?- odezwał się brodaty męzczyzna ostrzący włócznie.
- Aye.- bez zbędnych ceregieli odpowiedział Gottri.
Zreflektowawszy się, że to zły sposób rozpoczęcia rozmowy skłonił się i powiedział:
- Gottri Swenson do usług.
Po czym od razu przeszedł do rzeczy.
- Chcę wymienić swój topór na coś poręczniejszego. Najchętniej bym go sprzedał i za to co dostanę kupił jakąś broń, ale tu chyba nie ma w pobliżu kupca.
Hans wskazał chłopakowi żeby przyniósł co trzeba, a ten zniknął w namiocie. Hans natomiast przyjrzał się toporowi. Obejrzał go dokładnie z wszystkich stron potem oparł o pieniek, na którym przed chwilą siedział.
- Nie do końca rozumiem co ci w nim nie pasuje, to kawał dobrej broni. Trochę wyszczerbiony ale to się da naprawić, zaklepać i podostrzyć.
W tym czasie z namiotu wyłonił się chłopak, niosąc z trudem dwa pakunki. Podał je potrzebującym, a potem stanął przy rzemieślniku.
- I jeszcze halabardę dla niego.-powiedział wskazując na krasnoluda. Tym razem chłopak uwinął się dużo szybciej.
- Co do sprzętu to jest własnością kompani, na razie jest wam użyczony, a z waszego tygodniowego żołdu jest potrącane 3 pensy do czasu aż się nie wyrówna.
Gottri sapnął ciężko nie mogąc się nadziwić ludzkiej głupocie.
- Nie zrozumieliśmy się. Nie mogę jednocześnie machać dwuręcznym toporem i zasłaniać się tarczą. Wymiana topora na halabardę za którą w dodatku będę musiał płacić z żołdu to żaden interes. Okradaj człeczyno swoich nie mnie. Rodzice nauczyli mnie liczyć.
Rzucając Hansowi gniewne spojrzenie wyrwał szybkim ruchem topór z jego rąk.
- Spokojnie, wziąłem go tylko do wyklepania, ty masz swój miecz, nie mam po co ci dawać kolejnego. Halabarda jest świetną bronią.
Krasnolud fuknął gniewnie.
- Może dla człeczyn. Mi zda się co najwyżej do drapania się po plecach. Zaś machanie mieczem nie przystoi krasnoludowi. Zostanę przy swojej broni. I nie trza go ostrzyć!- dodał z naciskiem- Ojciec nauczył mnie kowalstwa. Sam go naostrzę jeśli będzie tego wymagał.
Nie czekając na dalsze wyjaśnienia i nic nie biorąc od Hansa Gottri ruszył w kierunku kucharza zwołującego najemników na kolacje.
Nabrał solidną porcję zupy do swojego drewnianego kufla, wyciągnął drewnianą łychę i zaczął zajadać ze smakiem. Na koniec nabrał jeszcze wody do bukłaka i wracając do namiotu umył kufel w korycie z wodą dla koni.
"Wreszcie spanie." pomyślał gdy zdjął buty, kaftan i skórzaną kurtę i walnął się na łóżko. Jeszcze tylko sakiewkę z pieniędzmi dla bezpieczeństwa umieścił pod głową i można było zasnąć. Po chwili rozległo się chrapanie dobrze słyszalne w promieniu kilkunastu metrów od namiotu.
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 20-11-2010 o 09:43. Powód: kursywa i powtórzenie
Ulli jest offline  
Stary 19-11-2010, 16:17   #8
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Dołączył do niego jeszcze jeden z tych, którzy dzielili z nim namiot. Shimko tylko popatrzył na niego i nie odzywał się ani słowem. Tamten też jakoś nie miał ochoty na rozmowę. W sumie się temu nie dziwił, po co gadać z kimś takim jak on. Po chwili zauważył też krasnoluda, który podążał za nimi do rzemieślnika.

Nim Shimko zdążył wymówić choć słowo na temat potrzebnego mu ekwipunku, krasnolud rozpoczął konwersację z Hansem. Dotyczyła ona jego topora, który chciał wymienić na coś poręczniejszego. O dziwo, rzemieślnik zaproponował mu... halabardę. Shimko parsknął śmiechem. Kto widział khazada walczącego tym długim, mierzącym około dwóch i pół metra orężem. Wymiana dwuręcznego topora na halabardę. Idiotyzm. W końcu krasnolud nie wziął nic i odszedł w kierunku formującej się kolejki.

- Miecz, tarcza, menażka, nóż i łyżka... łom - wyraził swoją listę życzeń Shimko, nie przedstawiając się ani nie używając zwrotów typu: proszę lub czy mógłbyś. Stał tam tylko i czekał aż rzemieślnik zaopatrzy go w ekwipunek. Miał nadzieję, że będzie on darmowy, ewentualnie jego koszt zostanie potrącony z żołdu, gdyż nie dysponował jakąkolwiek gotówką. Po chwili jego życzenie zostało spełnione. Prawie. Pośród sprzętu jaki otrzymał nie było łomu ani tarczy, natomiast dostał skórzaną kurtę i nogawice.
- A gdzie jest mój łom? - zapytał Shimko, zupełnie ignorując harmider obok sąsiedniego namiotu i wpatrując się przenikliwie w Hansa swoimi niebieskimi oczami.
- Wiesz, łom to raczej nie jest standardowe uzbrojenie najemników - Hans zignorował krasnoluda i zajął się kolejnym potrzebującym.
- Będziesz potrzebował coś otworzyć to przyjdź do mnie, użyczę ci swojego. Na razie nie mogę ci dać żadnego bo mamy tylko jeden, reszta się połamała. - Rzemieślnik tylko podrapał się po głowie.

Shimko wzruszył ramionami, coś tam mruknął pod nosem i odwrócił się. Stanął w kolejce po zupę, w jednej ręce trzymając swoją nową menażkę, a w drugiej łyżkę. Chwilę później pojawili się jego kolejni towarzysze i stali za nim trajkotając o zupie i okazjach w życiu, które trzeba łapać. Shimkowi robiło się niedobrze od tej gadaniny. Ucieszył się, gdy niziołek nałożył mu chochlę płynu do menażki. Wrócił do namiotu i zwalił się na pryczę. Wziął się do jedzenia i uwinął się z nim błyskawicznie, nie zastanawiając się nad jego smakiem ani konsystencją. Żarcie było żarciem i tyle. Już nie raz i nie dwa, zdarzało mu się nie jeść przez kilka dni i wiedział czym jest głód, dlatego potrafił docenić ciepły posiłek. Nawet taki, który nie był kulinarnym majstersztykiem.

Po zjedzeniu obmył menażkę i łyżkę, schował je do plecaka, zzuł buty i onuce, po czym okrył się kocem i ignorując wszystkich wokół, starał się szybko zasnąć. Jutrzejszego dnia mieli wyruszyć w kierunku gór, a więc trzeba było nieco wypocząć.
 
xeper jest offline  
Stary 19-11-2010, 23:10   #9
 
Nahgraz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znany
Rudiger ruszył w ślad za Shimko zbytnio nie przejmując się tym co usłyszał w namiocie od swojego zwierzchnika. W drodze do Hansa oboje milczeli, nie było zbytnio o czym gadać, a i Rudi był zbyt zajęty robieniem listy potrzebnych rzeczy, dodatkowo głód, który mu doskwierał nie zachęcał zbytnio do konwersacji.

Odnalezienie Kwatermistrza nie sprawiło im większego trudu. Na miejsce zaraz za nimi dotarł khazad z ich namiotu.
- Nowi, co? - spytał ich Hans.
- Zgadza się. Jestem Rudiger Hein i chciałem się zorientować jak wygląda sprawa ekwipunku. Płacimy zań, czy raczej jest on do naszej dyspozycji w ramach wypożyczenia. - dociekał Rudi, gdyż nie miał ani grosza przy sobie, cały jego dobytek został w miejskiej karczmie.

Hans nawet nie zdążył odpowiedzieć gdyż krasnolud od razu przeszedł do konkretów i powiedział czego chce, jak przystało na członka jego rasy.
Chciał wymienić swój topór na coś bardziej poręcznego, dostał natomiast halabardę.
- „Halabardę? Na co khazadowi halabarda?” - zdziwił się wielce Hein. Nie tylko on. Zdziwienie dało się też zauważyć na milczącej twarzy Shimko, nie wspominając już o krasnoludzie. Ten to dopiero się zbulwersował. Zaczął krótką wymianę zdań z Hansem i koniec końców zabrał swój topór, po czym naburmuszony odszedł nie biorąc niczego. Rudi wcale się nie zdziwił na jego miejscu zareagował by podobnie.

Po tej krótkiej scence Hans wyjaśnił na czym polegają zasady „pożyczenia” sprzętu. Były dość proste. Z żołdu miał być potrącany podatek na rzecz spłaty ekwipunku aż do momentu jego oddania bądź całkowitej spłaty.
Po krótkich wyjaśnieniach Hansa, Shimko wyraził swoje życzenia. Niby wszystko w porządku, oręż, przybory podróżne... i łom.
- „Łom?” - zdziwił się Rudi. O ile w przypadku krasnoluda dziwił go oręż, to w tym przypadku kompletnie zaskoczyło go życzenie towarzysza. - „Cholera, co on? Żeby jeszcze wziął łopatę to bym powiedział porywacz zwłok czy inny drab, ale sam łom??” - Rudiger nie mógł odgadnąć po co najemnikowi łom. No cóż trafiła się mu ekscentryczna drużyna, same rodzynki można by rzec, z resztą on sam nie był zwyczajnym mieczem do wynajęcia.

Gdy przyszła jego kolej ten od razy powiedział czego mu potrzeba.
- Interesuje mnie głównie jakaś lekka zbroja, najlepiej skórznia bądź ćwiekówka, a do tego może jakieś normalne odzienie „na codzień”. Wspaniale było by też mieć kuszę i nie za duży miecz, co prawda nie przepadam za bronią ale któż wie z czym nam przyjdzie się zmierzyć.
Na te słowa Hans parskną śmeichem.
- Hah! Najmita co nie lubi oręża! To ci dopiero. Dam ci radę młody, lepiej polub broń, bo gdy znajdziesz się na wyciągnięcie reki od przeciwnika, to tylko jej zimna stal będzie dzielić cię od podróży do królestwa Morra. - rzekł Hans. Z oczu dobrze mu patrzyło, więc z pewnością mówił to szczerze.

Heinowi nie podobał się pomysł walki za pomocą kuszy czy miecza, w ogóle nie podobał mu się pomysł walki, ale przecież mogli trafić na cokolwiek od zwierzoludzi na nizinach zaczynając, poprzez zbrojne bandy goblinów na podgórzu, aż po licho wie co jeszcze w samych górach bądź za nimi.
- „No przynajmniej jeśli będzie faktycznie aż tak niebezpiecznie, to można zrezygnować w pierwszym lepszym mieście.” - pocieszał się w myślach Rudi. Choć myśl o małej odmianie życia nie była taka zła, zwłascza, że wiązało się to z krasnoludzkim złotem.

Gdy tylko pachołek Hansa przyniósł pakunki dla Shimka i Rudiego ci je sprawdzili. Shimko był niezadowolony brakiem łomu, natomiast Rudiger oddał tarczę twierdząc, że woli sztylet w drugiej ręce, żałował jedynie, że nie dostał żadnej broni strzeleckiej.

***

Rozległo się metaliczne bębnienie chochlą o patelnię i nawoływanie: - KOLACJAAAA!

Nim Hein ogarną się z pakunkiem i dobiegł na miejsce, ustawiła się już spora, na kilkanaście jardów kolejka. Na szczęście dostrzegł swoich nowych kompanów w jej połowie, ba nie byle jakich kompanów! Szulera bądź złodzieja, wnioskował to po kartach i znakach Ranalda na dłoniach, oraz powabną panienkę.

Cześć, można? - spytał kompanów, leczy oczy jego spoczęły na panience. Rudi miał nadzieję, że da radę się wcisnąć w kolejke.
- Ja tam nie mam nic przeciwko. Tylko nie wiem, co na to ci, co stoją za nami. - odpowiedziała niewiasta wskazując kciukiem na nie najweselszych osiłków za sobą.
- Pomarudzą, pomarudzą i przestaną. Żadna krzywda – skwitował Rudiger i wcisną się tuż za nią. - Swoją drogą chyba nie mieliśmy przyjemności. Rudiger Hein, do usług. - dokończył i lekko skłonił się.
- Miło mi. – skinęła do neigo głową. - Mów mi Edith, jesli nic innego nie przychodzi ci do głowy.
- Zwariowany dzień. Wczoraj człowiek hulał w najlepsze, a dzisiaj zapisany w najemne szeregi, ot los potrafi spłatać figla. - lekko uśmiechną się Rudi.
- Tak, cóż, kto hulał ten hulał. – uśmiechnęła się. - Ale zgadzam się, że los czasem jest upierdliwy.
- Nie powiedział bym „upierdliwy”, raczej „przekorny”. Nie mówię, że mi ta sytuacją nie odpowiada, „zwłaszcza gdy poznaję tak piękne damy”- chciał dodać Rudi, ale ugryzł się w język. - ale zupełnie po mojej myśli tez nie jest. Lubię przygody i niespodzianki, ale nie aż takiego kalibru jakiego miałem szczęście ostatnimi czasy smakować.
- Życie rozpieszcza nie wielu ludzi.
- O tak, zgadzam się w zupełności. Dla tego uważam, że trzeba korzystać z okazji, które się pojawiają. Jeśli pozwolimy im przemknąć koło nosa, to tylko siebie będziemy mogli winić. Ot i kolejka już prawie się kończy. - wyraźnie rozpromienił się Rudi. - Już niedłuo będziemy mogli zapełnić brzuchy czymś ciepłym, a może nawet zjadliwym. - roześmiał się brunet.

Rannalt i Edith popatrzyli na siebie wesoło. To, co bulgotało paskudnie w kotle z pewnością nie zaliczało się do tych „zjadliwych” substancji. Rudi również spojrzał w kierunku garnka i faktycznie breja, która w nim bulgotała, bardziej przypominała pomyje niż solidny posiłek. Skrzywił się lekko, ale nie mógł narzekać, w końcu od ponad doby nic nie jadł.

Kucharz w końcu nałożył im swojej zupki, która zachlupotała nieprzyjemnie wypełniając miseczki. Zajęli miejsca przy jednym z jeszcze nie używanych stoliczków. W żadnym razie nie był czystszy od pozostałych.
Kiedy już usiedli wszyscy Hein powiedział: - Mam nadzieję, że smakuje lepiej niż wygląda. - spojrzał w misę pełną „zupy”. - A wygląda paskudnie. - skrzywił się. Nie był przyzwyczajony do tak podłych posiłków.

Zjedli w milczeniu krzywiąc się i krztusząc. Nikt jednak nie narzekał, dziękując losowi za chociaż taką ilość czegoś, co można było zjeść.

***

W namiocie Rudiger ułożył precjoza, które otrzymał od Hansa koło pryczy, którą zajmował, a następnie usiadł na niej i zaczął zdejmować buty i onuce.

- To jak tam Panie Rannalt, zagramy w karty? Oczywiście nie na pieniądze, nie miało by to sensu nie mając ani grosza w tej chwili. - uśmiechnął się Hein. - Zagrajmy od tak dla zabicia czasu, w końcu ktoś musi obudzić panienkę Edith, a na tych dwóch – wskazał skinieniem głowy na śpiących już Shimko i Gotriego. - chyba nie możemy liczyć. - uśmiechnął się lekko. - Poza tym jestem ciekaw co kolega po fachu potrafi... - dokończył po chwili wykonując niby nic nieznaczący gest, który jednak w pewnych kregach był traktowany jako powitanie.
 
Nahgraz jest offline  
Stary 20-11-2010, 00:21   #10
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Edith nawet nie czuła smaku tego paskudztwa, które nazywano “zupą”, za co była wdzięczna swojemu zmęczonemu ciału. Po kolacji szybko udała się do namiotu. Poprosiła towarzyszy, żeby za godzinkę ją obudzili, jeśli będą na chodzie i starając się ignorować głośne chrapanie krasnoluda, zdrzemnęła się.
Rudiger po około godzinnej partyjce w karty, podczas, której dyskutował wraz Rannaltem, postanowił ją obudzić. Podszedł do jej pryczy, delikatnie dotknął jej ramienia i lekko poruszył, tak aby nie wydać się zbyt natarczywym, ale jednak ją obudzić.
Kiedy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą twarz Rudigera.
- Edith - mówił do niej cicho przy akompaniamencie miarowych oddechów i donośnego chrapania. - Minęła już godzina.
Podniosła się na łokciach i ziewnęła. Zazwyczaj spała snem “na czujkę”, i najcichszy nawet szept ją budził. To, że ledwo obudziła się, kiedy jej dotykano świadczyć mogło tylko o tym, że dawno nie zaznała odpoczynku.
- C-co...? - mruknęła nieprzytomnie.
- Prosiłaś, żeby cię obudzić.
Drgnęła nagle.
“No tak. Świetnie!” - pomyślała. Zerwała się z pryczy, ominęła Rudiego i pobiegła do namiotu pani Magister. Przed wejściem ziewnęła po raz ostatni i wbiła sobie paznokieć w dłoń żeby odzyskać choć troszkę jasności umysłu. Miała wrażenie, że mogłaby zasnąć na stojąco.
Magister spojżała na Edith zaraz gdy ta weszła do namiotu. Właśnie pisała jakieś papiery, jednak teraz wytarła pióro, schowała tusz i podeszła do swojej skrzyni. Niewielki kufer z prawdziwego dębu, z porządnymi okuciami i trzema zamkami, każdy inny. W tej prostej rzeczy widać było mistrzowską rękę, choć nie było to dzieło bardzo ozdobne. Wyjęła klucz i wsadziła do środkowego zamka, do pierwszego przyłożyła swój pierścień, a na trzecim położyła dłoń. Nagle klucz sam się odwrócił, a wieko z wolna odchyliło do tyłu. Wyjęła z niego torbę i zamknęła, zabierając klucz.
- Musimy sprawdzić co umiesz, ale nie tutaj. Parę prostych ćwiczeń, ot co. - Spokojny głos nie przypominał wcale tego z rana. Był miękki i przyjemny.
“Ćwiczyć? Teraz?!” Gdyby nie to, że ledwo co poznała nową mentorkę bez zastanowienia prychnęłaby i odpowiedziała, co myśli o ćwiczeniach, kiedy musi szczypać sama siebie, żeby nie zasnąć na stojąco, tak, jak jeszcze niedawno mówiła Grimhagowi. Tym razem jednak się powstrzymała. Juliete uśmiechała się sympatycznie.
- Co mam zrobić?
- Pójdziemy na pobliską polankę i zobaczymy jakie znasz zaklęcia i jak je opanowałaś. Zapewne będzie to Magistrae Minima, to, czego uczą początkujących. I tyle w sumie na raze ci wystarczy. A teraz chodź.


***

Na niebie powoli pojawiały się gwiazdy, gdy Edith i Mistrzyni zatrzymały się na pobliskiej polanie. Wciąż widać było obóz, którego ogniska rozświetlały okolicę.
Dziewczynę zżerała zazdrość, kiedy wśród obozowych namiotów dostrzegła “piątkę”. Jej towarzysze na pewno już śpią.
Juliete wyjęła ze swojej torby niewielką żelazną kulkę i podała ją uczennicy. Kulka wielkości pięści mocno ciążyła w dłoni.
- Rzuć na nią zaklęcie iluminacji, musieli cię tego nauczyć.
- W zasadzie, to znam tylko teorię
- Edith zmarszczyła brwi. - Głównie studiowałam stare księgi.
- Więc zaraz spróbujemy.
Edith skupiła się. Utkwiła wzrok w trzymanej przez siebie
kuli. Po cichu rzuciła zaklęcie[9]. Kiedy recytowała, dotychczas przelewające się nad ich głowami kolorowe strumienie mocy zaczęły powoli kumulować się blisko nich. W miarę jak Edith wypowiadała zaklęcie barwne pasma zaczęły spływać ku jej dłoni. Przeniknęły do kulki i po chwili obie obserwowały, jak zaczyna jarzyć się bladozłotym światłem. Dziewczyna zerknęła na mentorkę i wyciągnęła dłoń chcąc oddać jej kulę, która teraz przypominała małe Słońce.
- Świetnie. Rzuć ją na ziemię. Teraz spróbujesz zaklęcia śliskości. Zrobisz to na mojej kuli. - Wyjęła kolejną kulę z torby. Wyciągnęła rękę przed siebie i skinieniem głowy dała znak gotowości.
Dziewczyna ponownie utkwiła wzrok w żelazie starając się skupić na nim całą swoją uwagę. Zmęczenie coraz bardziej dawało jej się we znaki, stopniowo opanowywało ją otępienie. Powiedziała formułkę nieco śmielej od tej poprzedniej. Zaklęcie[3] nie podziałało. Kulka drgnęła pani Magister w dłoni, ale poza tym nic się nie stało.
- Szlag - mruknęła pod nosem.
- Takie są początki. Tutaj mamy sporo czasu, więc to wykorzystaj. Przeznacz trochę więcej czasu na rzucanie zaklęcia i spróbuj jeszcze raz.
Edith skinęła głową. Powtórzyła zaklęcie[6]. Kula jednak nie drgnęła. Magister po chwili milczenia zaczęła się śmiać.
- Jeszcze nie masz tak silnej woli jak ja. Ale z czasem twoja będzie zdolna do przenoszenia rzek. Zostało ostanie ćwiczenie. - Wyjęła kolejną kulę oraz mały grot od strzały i podała go swojej uczennicy.
- Teraz użyjesz tego jako dodatkowego komponentu i spróbujesz strzelić do tej kuli w locie. Zapewne nauczyli cię jakiegoś pocisku. Gotowa?
- Spróbuję.

Zebrała w sobie resztki siły. Parę godzin odpoczynku w namiocie nic nie dało. Ledwo stała na nogach po kilku dniach podróży, trzech godzinach wylegiwania się na pryczy i paskudnej zupie. Z trudem udało jej się skupić na kulce. Mimo to, zgodnie z instrukcją Juliete, uniosła w dłoni grot i wypowiedziała zaklęcie[1]. I nagle energia wymknęła się spod kontroli. Wiatry magi, zamiast skierować się przez grot i formować, teraz wypełniały ciało młodej adeptki sprawiając jej nieopisany ból. Jej umysł był powoli uderzany, jak brzeg przez nadmorskie fale. Czuła, jak przepływa przez nią energia kolorowych strumieni światła. A potem straciła przytomność.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 05-12-2010 o 19:55.
Raeynah jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172