Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2010, 16:44   #42
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Współpraca Morgainne&Connley
kilka akapitów stworzone przez Brody'ego, Efcię, Hawkeye'a

Gdy Connley skończył rozmawiać z Fioną, Morgainne rozejrzała się po wszystkich.
- Jak na razie naszym jedynym śladem mogącym zaprowadzić nas do królewicza jest ten prowadzący do zamku obleganego przez Corwina. - zaczęła spokojnie. - Oczywiście pewności nie ma, ale uważam, że warto spróbować. Pytanie czy się z tym zgadzacie i czy wszyscy chcą wziąć w tym udział? - tu spojrzała z troską na Aleksandra. - Aleksandrze, zrozumiałym będzie jeśli zechcesz pomóc w poszukiwaniach swego ojca.
Lilavati z zaciekawieniem popatrzyła na syna regenta.
- Bardzo interesujące - przeleciało jej przez myśl. Uśmiechając się lekko przerzucała tylko wzrok na kolejnych członków wyprawy, by po chwili jednak wrócić do Aleksandra. - Prywata czy interes państwa? - Wszak po takich drobiazgach ocenia się ludzi. A samo nastawienie poszczególnych osobników mogło też dać jej pogląd na sensowność tych poszukiwań. I sensowność jej ewentualnego dalszego pobytu wśród nich. Księżna nie była zdecydowana, co robić dalej. W zasadzie to należałoby rzec, że nie wiedziała.

Connley popatrzył na to z uśmiechem.
- Wiecie co - powiedział zaciskając pięści. - Miałem kiedyś znajomego. Taki sensowny gościu, elektoroakustyk. To taki spec wspomagający pracę zespołu muzycznego. Nawet piosenka o nim istnieje. Pewnie nie znacie, dlatego wam pokrótce zanucę:

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/zCAAHQUw5MA?fs=1&hl=pl_PL[/MEDIA]

- Właśnie. Szczególnie polecam słowa:
"Twarz mi się uśmiecha,
Dodam trochę echa.
Tak mi jest radośnie,
Zrobię jeszcze głośniej.
Gdy gałkę podkręcę, sala się rozleci
Jednych to wystraszy, drugich to podnieci.

Prąd mnie kopie, szafa bzyczy,
Zespół wyje, naród ryczy
Znikły słowa, zniknął rym,
Nic nie widać, ino dym."

- Nie wiem dlaczego - kontynuował, jednak widać, że trzyma nerwy napięte niczym postronki - wszyscy niemal pojedli szaleju oraz zachowują się, jak ów elektroakustyk. Każdy wie, że utrzymanie Amberu jest najważniejsze. Mimo to Benedykt to ma gdzieś oraz rusza sobie szukać króla zostawiając wszystko na łasce bliźniaków, którzy pewnie marzą, żeby oddać go w ręce Bleysa. Mama oraz Julian ruszyli szukać Benedykta, bo zaginął. Corwin oblega jakiś zamek, gdzie Bleys jest, albo go nie ma. Wygląda to niewątpliwie na całkowite wariactwo. Dla mnie wygląda to tak:

- Możliwość pierwsza: powinniśmy zostać w zamku pilnując bliźniaków, żeby nie wywinęli jakiegoś orła. Oczywiście ta możliwość kompletnie nie ma sensu, bo bliźniacy mają armię, my nie. Jeśli się wiec ogłoszą królami Amberu, albo wpuszcza ojca, to będziemy co najwyżej musieli szybko zwiewać. Oczywiście sytuację tę sprowokowało nasze szalone wcześniejsze pokolenie, bowiem takiego czegoś się nie da usprawiedliwić czymkolwiek, zaś słowa mamy, że "ich intencje wydają się uczciwe". Powiem tak, jeśli ktokolwiek nazwie jeszcze moją mamę intrygantką, nie zaś najbardziej prostoduszną księżniczką wszechświata, będzie śmieszny. Rozumiem potrzebę odnalezienia Benedykta, ale kiedy my się odnaleźliśmy, należało natychmiast wymienić rolę Juliana oraz Aleksandra. Wybacz kuzynie, ale byłoby sensowniej, gdybyś ruszył z mama, jako jej ochrona, zaś Julian mający za sobą morze doświadczenia wśród intryg, został tutaj, mając szansę na okiełznanie bliźniaków. Oczywiście ani inteligentna Fiona, ani sprytny Julian nie uwzględnili tak banalnej, ale sensownej możliwości, jeśli już wcześniej zostało narobione takie morze głupot,

- Możliwość druga: jakiekolwiek informacje na temat dziecka możemy jeszcze uzyskać od Corwina. Można tam się udać, wcześniej jednak może, Morgainee, porozmawiałabyś z nim, bowiem także tam dzieje się coś niezrozumiałego,

- Możliwość trzecia: rozdzielmy się. Aleksander, Monique z Fioną, ja oraz Morgainne do Corwina, zaś nasz dostojny gość, księżniczka Chanicut, gdzie zechce, ale chyba najlepiej byłoby, gdyby raczyła dowiedzieć się od jego królewskiej mości Merlina, czy wie, co się dzieje.

- Możliwość czwarta: według mnie najsensowniejsza. Wobec faktu, że zachowania wujów oraz ciotek są nieprzewidywalne oraz zdecydowanie odchylone od zdrowego rozsądku, można niczego nie robić. Po prostu czekać gdziekolwiek na jakiekolwiek nowe informacje. Najlepiej gdzieś w jakimś cieniu, żeby przypadkiem nie stać się zakładnikami bliźniaków, gdyby ci wpadli na taki błyskotliwy pomysł. Jeśli Bleys przejmie Amber, trudno. Nie będę przeciwko temu, skoro starsi się tym średnio interesują. Jeśli zaś bliźniacy utrzymają Amber dla regenta, tym lepiej. Notabene - dodał kompletnie zdegustowany sytuacją, która przypominała mu wspomnianą pieśń - wydaje się, że mamy problem nie tyle dyplomatyczny, czy militarny, ale psychiatryczny. Przepraszam - rzekł Morgainne wstydząc się, że nie potrafi wskazać jakiegoś sensownego rozwiązania - chyba nie jestem specjalnie dobry w te klocki, bowiem patrząc na ten węzeł zaczyna mi się odechciewać go rozsupłać. Ponadto - rzucił z innej beczki - kto ma Klejnot Wszechmocy? Właściwie ach, zjadłbym coś. Zapraszam na kolację.

Słuchała uważnie wypowiedzi Connleya, było dużo prawdy w tym co mówił. Jej również cała sytuacja wydawała się dziwna, ale przecież nie znała za dobrze rodziny, by osądzać ich zachowanie.
- Może Corwin nie ma pojęcia o sytuacji na zamku, bo w innym wypadku rzeczywiście byłoby to dziwne gdyby oblegał zamek Bleysa, kiedy jego dzieci pilnują porządku w Amberze w imieniu rodziny... - zamyśliła się na moment. - Może rzeczywiście lepiej coś najpierw zjedzmy, odpocznijmy. Tylko... - rozejrzała się po okolicy. - chyba nie tutaj?
- Dlaczego nie? - odparł Connley uśmiechając się bezradnie. - Jest to równie świetne, jak błyskotliwe pomysły naszych krewnych. Ale nie, mam inny pomysł. Po prostu, jeśli macie ochotę, zapraszam do najlepszej angielskiej restauracji, jaka znam. Szybciutko się tam zabierzemy, zjemy co nieco, potem zaś z powrotem. Oczywiście, jeśli Aleksander chciałby dołączyć do mamy, to zrozumiałe. Mogę mu szybko otworzyć portal.
Zerknęła na swój strój, zakurzony, ubrudzony piaskiem.
- Chyba najpierw musielibyśmy się oporządzić.
- Sto procent racja. Dlatego najpierw zapraszam do swojego domu. Tam po prostu podjedziemy do owej restauracji. U mnie można spokojnie dokonać szybkiego przygotowania się pod względem stroju, czy innych.
- To może najpierw porozmawiam z Corwinem, by wiedzieć czy napewno możemy sobie na posiłek tak daleko od Amberu pozwolić.
- Oczywiście, ale sama wiesz, że odległość jest sprawą względną. Przenoszę nas tam oraz wracam bardzo szybko. atutem, nie Wzorcem.
- Mimo wszystko porozmawiam. - uśmiechnęła się lekko.
- Ja nie mogę. - Odparła Lilavati. - Muszę coś zrobić. - Odeszła na pewną odległość, wyciągnęła swoje srebrne lusterko. Chwilę przeglądała się w nim, by po chwili zniknąć.

Aleksander wysłuchał wszystkiego w milczeniu, po czym uśmiechnął się do wszystkich i przepraszającym tonem dodał -Wybaczcie, ale sytuacja uległa dużej zmianie. Nie przydam się Corwinowi podczas oblężenia, wierzę w jego umiejętności, gdyby miał problem, zawsze mógłby się do mnie zwrócić. Po tym wszystkim co usłyszałem, jest parę rzeczy, które muszę zrobić, co oznacza, że na jakiś czas opuszczę waszą kompanię ... gdybyście mnie potrzebowali, możecie skontaktować się ze mną za pomocą atutów ... - po tych słowach odjechał na pewną odległość z kieszeni wyjmując swoją talię atutów, pragnąć skontaktować się z paroma osobami, aby uzyskać lepszy obraz sytuacji.

Morgainne odeszła kilka kroków od reszty i wyciągnęła Atut Corwina próbując się z nim skontaktować.
- Corwinie?
Ten odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. Morgianne zobaczyła jego twarz a za nim wnętrze wojskowego namiotu i jakiś ludzi dyskutujących przy stole.
- Witaj Morgainne. Miło cię słyszeć. Jak się sprawy mają z drugim tropem porywaczy.?
- Witaj – zaczęła wyjaśniać sytuację. - Pozostaje trop prowadzący do zamku, który ponoć oblegasz – podsumowała wreszcie wszystko.
- Tak, zgadza się. Muszę go zdobyć droga Morgainne. Sprawy zaszły naprawdę za daleko, to co się dzieje przekracza wszelkie granice. Wolałbym abyś ukryła się w bezpiecznym miejscu i nie mieszała się w to wszystko. Tak będzie chyba dla ciebie najlepiej.
- Corwinie, a co z Amberem? Bliźniacy zostali sami na zamku z własną armią, a reszta rodziny poszukuje Benedykta i Randoma. Chyba, że nikt Ci o tym wcześniej nie wspomniał?
- Tak wiem o tym - odparł Corwin - Rozmawiałem z bliźniakami, nie mają ponoć nic wspólnego z planami ojca. Ja im wierzę. Mimo całej niechęci do rodziny, jaka kryje się w ich sercach, to proste chłopaki. Nie podejrzewam, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym co się dzieje. Fiona i Julian muszą znaleźć zaginionych, to bardzo ważne. Myślę, że to sam Random zgotował niespodziankę Benedyktowi. Ostrzegałem go, żeby nie drażnił chłopaka. Skoro już go zamknął, to powinien być konsekwentny i dać mu czas, by doszedł do siebie. On jednak chciał okazać cierpiącemu z powodu straty Randomowi, trochę serca. Ja w tej chwili im nie pomogę. Myślę, że Fiona i Julian dadzą sobie radę.

- Jeśli mówisz, że im ufasz... - westchnęła cicho. - Musimy chyba chwilę odpocząć... Jak będziemy gotowi można dołączyć do Ciebie?
- Ufam to może za dużo powiedziane - uśmiechnął się Corwin - W obecnej sytuacji są jedynymi obrońcami Amberu. Ja nie mogę w tej chwili się tam udać. Zamek Bleysa jest w tej chwili ważniejszy. - powiedział, a Morgainne usłyszała w jego głosie nutkę żalu i smutku. - Uważaj na siebie Morgainne i jak powiedziałem najlepiej będzie jak zostawisz to wszystko i ukryjesz się.
- Czyżby rzeczywiście był tam królewicz?
- Nie królewicza tutaj nie ma - odparł zdziwiony Corwin - On musi być tam, gdzie rozmawialiście z tą całą Lemashtu. Tutaj bym go wyczuł. Raczej nie mogę się mylić - rzekł jakby sam do siebie.
- Tam też go nie było... Ślad się po prostu urwał... - zamyśliła się na chwilkę. - Chyba, że zdołała zatrzeć ślad nawet przed Connleyem...
- Jesteś tego pewna? - spytał Corwin - Muszę porozmawiać z Connley'em.
- Zawołam go... Corwinie, dziękuję, za troskę, będę ostrożna, ale nie mogę tego tak zostawić. - uśmiechnęła się smutno.
- Connleyu?
Morgainne rozmawiała z wujem przez atut. Chwilę potem poprosiła Connleya.
- Jak sytuacja? - zapytał oględnie tyleż mając na myśli oblężenie, co możliwość zabrania dziewczyny do swego dworku oraz ugoszczenie jej wspaniałą kolacją.

- Corwin chce z Tobą porozmawiać - podała Atut kuzynowi.
- Dziękuję - skinął. - Tak wuju? - zapytał Corwina - Słyszałem, że chcesz ze mną rozmawiać.
- Morgainne powiedziała mi, że dziecka nie było tam gdzie zaprowadził was ślad. Czy to prawda?
- Było, owszem, tyle, że nie to, co trzeba. Jakiś rogaty dzieciak, który pewnie krew amberycką ma, ale raczej nie jest królewiczem - nie pytał Corwina, co tam robi, bo pewnie na ten temat rozmawiała już Morgainne.
- Jak to? Widzieliście to dziecko?
- Tylko rzeźbę. Niestety Lemashtu przygotowała się odpowiednio. Ponadto jest silna, wuju. Przebijanie się do dziecka czy gdziekolwiek, naprawdę to zadanie dla mojej mamy, ale na pewno ja zwyczajnie nie dałbym sobie rady. No, przynajmniej nie na jej teranie. Gdyby to ona zaatakowała, cóż, może wtedy. Jednakże póki co, nie będę próbował raczej.
- Z tego co mówisz wynika, że dziecko tam było, tylko wy nie mieliście siły go odbić - upewnił się Corwin - Czy dziecko było przedmiotem kultu w tamtym Cieniu?
- Owszem. Jeśli jednak wuju ty jesteś pewny, że to to dziecko oraz potrafisz kopnąć w tyłek Lemashtu, czy jak jej tam, to możesz mi wierzyć, że nie tylko nie mam nic przeciwko temu, ale jeszcze będą ci klaskał niczym najlepszy klakier. Tam niewątpliwie szedł trop. To jest pewne, ale Lenashtu jest straszliwie silna oraz sprytna. Nie wiem, czy dziecko było tam, czy już gdzieś dalej. Po prostu nie wiem.
- Dziękuję ci Connley'u za informacje - odparł Corwin - Bardzo mi pomogłeś.
- Jasne, trzymaj się wuju. Powodzenia podczas oblegania - Connley naprawdę cieszył się, że Corwin nie zapytał nic na temat planów, bo czuł, że język by mu się stanowczo poplątał.
- Connleyu, to jakieś dziecko tam było, poza tym posągiem? - spojrzała uważnie na kuzyna.
- Nie, za posągiem nie. Szczerze mówiąc myślałem, że ten posąg to dziecko. Przynajmniej tak zrozumiałem wypowiedzi, które słyszałem. Ale to bez sensu, żeby to był syn króla Randoma przecież. Owszem, ale jednocześnie ślad szedł ewidentnie tam. Szczerze mówiąc czuję, jakbym pogłupiał.
- Odpocznijmy, zjedzmy... - powiedziała Morgainne po chwili zastanowienia. - Jestem skłonna nawet udać się na tą Ziemię, by tam odpocząć.
- Wobec tego, zapraszam cię serdecznie - powiedział niemal spokojnie Connley, chociaż serce kicało mu z radości niczym zając na polu kapusty. - Podaj mi dłoń, proszę, oraz niczego się nie bój. Na Ziemi tempo jest niezwykle szybkie. Ryki, hałas niekiedy mogą ci się wydać trudne do zniesienia oraz dziwaczne, ale cokolwiek zobaczysz, proszę, zaufaj mi. Zaprowadzę cię tam, gdzie będziesz mogła wypocząć oraz poznać piękno Ziemi.
Spojrzała z pewnym wahaniem na kuzyna, ale po chwili podała mu dłoń.
- Tylko posiłek i odświeżenie. - powiedziała spokojnie.
- Morgainne - odparł patrząc na nią poważnie. - To ty, zadecydujesz, co tam zrobimy oraz jak. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł wyrządzić jakąkolwiek krzywdę, albo po prostu zrobić coś złego osobie, którą lubię. Ciebie zaś lubię bardzo. Prosiłbym tylko, żebyś dokonała wyboru dopiero na miejscu. Ponadto zawsze możesz się skontaktować z Corwinem. Właściwie zresztą nawet powinniśmy, żeby po prostu wiedzieć, co się dzieje.
Pokiwała spokojnie głową.
- Chodźmy zatem.


Ogród był piękny oraz otaczał niewielki dworek swoimi olbrzymimi ramionami. Przed ścianą frontową stał samochód, czyli coś, co pewnie dla Morgainne było czymś przypominającym karetę.
Wypuścił jej dłoń, stanął przed nią, po czym skłonił się dworsko:
- Witaj w moim domu, Morgainne. Tutaj mieszkam - wskazał na swoją siedzibę. - Zaś basen, który kiedyś wspominałem podczas rozmowy, jest za budynkiem. Proszę wejdź oraz czuj się jak u siebie. Wiem, że to bardzo trudne dla osoby przyzwyczajonej innego otoczenia, ale postaram się, byś czuła się jak najlepiej.

Zastukał lekko w drewniane drzwi ganku. Przez chwilę było cicho, lecz potem dał się słyszeć kobiecy, lekko chropowaty głos:
-Kto tam?
- Witaj Susan, to ja. Otwórz proszę - wyjaśnił.
- Witam, witam, przepraszam, już otwieram. Oczywiście - usłyszeli zgrzyt przekręcanego klucza. Po chwili drzwi otwarły się ukazując kobietę w średnim wieku o miłej twarzy.


- Morgainne - pokazał dziewczynie kobietę - to Suzan, moja służąca. Ona oraz jej mąż opiekują się domem, kiedy wyjeżdżam. Suzan, to moja droga kuzynka Morgainne. Ona pochodzi z zagranicy, toteż nie dziw się, gdy zapyta o coś. Proszę, spełniaj jej polecenia, jak moje. Chodź teraz Morgainne, pokażę ci dom. Pozwól mi się pochwalić - spojrzał na nią prosząco.

Rozglądała się z uznaniem po ogrodzie, panował tu spokój i cisza. Dom z szarego kamienia otoczony roślinnością wyglądał bardzo przytulnie. Całość psuła tylko dziwaczna droga i coś stojącego przed frontem budynku, ale Morgainne nie miała pojęcia co to.
Służąca Connleya mówiła w jakimś dziwnym języku, ale Amberytce to nie przeszkadzało. Sam kuzyn zachowywał się nienagannie. Morgainne odnosiła wręcz wrażenie, że bardzo starał się zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Dobrze Connleyu, oprowadź mnie, proszę.

- Jeżeli pani sobie życzy, madame, oczywiście - uśmiechnął się traktując ją jak wielką damę, którą przecież niewątpliwie była. - Zapraszam na górę - podał dziewczynie ramię. - Jak mogłaś widzieć z zewnątrz - wyjaśniał już normalnym tonem - dom ma właściwie dwa piętra. Dach bowiem jest zabudowany.
Widać było, że Connley się cieszy tą wizytą oraz czerpie naprawdę wiele przyjemności z tego, że może ją oprowadzać po domu, pokazywać różne rzeczy, wyjaśniać.

- Ten dom - opowiadał - powstał za czasów królowej Elżbiety Pierwszej, czyli ma niemalże pół tysiąca lat. Ponoć pierwotnie należał do rodziny kupieckiej Hawkinsów. Jej właściwym założycielem był William, znajomy oraz niezwykle daleki krewny niesławnej pamięci króla Henryka VIII, ale prawdziwy splendor zapewnił Hawkinsom jego syn, Sir John, szkutnik, żeglarz i handlarz niewolnikami. Cóż, to nie były dobre czasy - przyznał. - Sir John miał także opinię świetnego administratora, reorganizatora floty angielskiej oraz zdolnego dowódcy. Podczas wielkich wojen otrzymał szarżę kontradmirała, czyli niezwykle wysoki stopień marynarki wojennej. To wszystko przyniosło mu olbrzymie bogactwo, którego rezultatem był również ten dom. Dworek stanowił jego dar dla córki, której oświadczył się lord Chatham. Jak widzisz więc, historia tego domu tak naprawdę zaczęła się od ślubu, który zapoczątkował niezwykle udane małżeństwo. Państwo Chatham bowiem nie tylko uważani byli za kochającą się parę, nie tylko należeli do elity społeczeństwa, ale mieli aż siedmioro dzieci. Wtedy uważano dużą liczbę potomstwa za prawdziwy dar. Zdarzało się, że dorosłości doczekiwało tylko część dzieci, toteż ich większa liczba dawała szansę na kolejne pokolenia rodziny. Chathamom jednak udało się tak, że zarówno synowie, jak córki dorosły oraz poszły swoimi drogami. rodzice musieli mieć wiele radości obserwując je - uśmiechnął się. - Potem dom odziedziczyła najstarsza córka, jeszcze zaś później był kilkakrotnie sprzedawany. wreszcie trafił do mnie. Naprawdę wyglądał nieciekawie. sporo wysiłku kosztowało przywrócenie go do pierwotnego stanu przy jednoczesnym wprowadzeniu nowoczesnych wygód. Ale opłaciło się. Polubiłem go, mam nadzieję, ze tobie także się spodoba - dodał, kiedy już stali na korytarzu zabudowanego strychu.

Morgainne słuchała kuzyna z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach. Była zmęczona, głodna, martwiła się całą sytuacją w Amberze, ale nie potrafiła odebrać Connleyowi tej radości, jaką wręcz emanował, gdy opowiadał o swoim dworku. Była przyzwyczajona do poskramiania potrzeb swego organizmu, więc cierpliwie wszystkiego wysłuchała zastanawiając się tylko jak kuzyn może tak spokojnie cieszyć się tym wszystkim, kiedy w Amberze panuje kompletny chaos.
- Ciekawa historia - powiedziała gdy skończył. - I już na pierwszy rzut oka widać, że wysiłek włożony w ten dom się opłacił. - rozejrzała się po korytarzu. - Jakie pomieszczenia znajdują się na tym piętrze?
Słuchała kuzyna z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach. Była zmęczona, głodna, martwiła się całą sytuacją w Amberze, ale nie potrafiła odebrać Connleyowi tej radości, jaką wręcz emanował, gdy opowiadał o swoim dworku. Była przyzwyczajona do poskramiania potrzeb swego organizmu, więc cierpliwie wszystkiego wysłuchała zastanawiając się tylko jak kuzyn może tak spokojnie cieszyć się tym wszystkim, kiedy w Amberze panuje kompletny chaos.

- Jest kilka - wyjaśnił. - Wiesz, strych, garderoby, składziki oraz takie tam. jednak, jeżeli mogę, zapraszam tutaj - otworzył przed nią drewniane drzwi. - To mój gabinet. miejcie, gdzie spędzam czas, kiedy chcę coś przemyśleć. tu jest naprawdę spokojnie poza dniami, gdy strasznie leje. Bardzo wtedy słychać, ale muzyka deszczu do kawy -jest najlepsza.


- Weszła do pokoju rozglądając się uważnie. Myśliwskie akcenty rzuciły się w oczy Morgainne od razu. Jelenie... Nie miały takiego rozłożystego poroża ja tamten, ale i tak od razu pojawiło się to wspomnienie... Szybko odwróciła wzrok wchodząc głębiej do pomieszczenia. Poza paroma elementami w wystroju jej nieznanymi, które zresztą harmonizowały z resztą akcesoriów, wszystko było dla niej w miarę normalne.
- Przyjemny pokój. Rzeczywiście wygląda tak, że można w nim odpoczywać. - Odezwała się po chwili milczenia.
- Można - przyznał - choć te trofea to nie moje. Nie jestem myśliwym. Chodźmy jednak dalej.


- To pokój gościnny, natomiast dalej łazienka. Nie jest zbyt wielka, ale wystarczy na proste potrzeby.


- Pewnie trochę inna, niż jesteś przyzwyczajona. Tam włącza się wodę - pokazał jej ciepła oraz zimną - tam zaś prysznic - także zademonstrował.
Łazienka ją zafascynowała, szczególnie idea prysznica. Szum płynącej wody boleśnie przypomniał również o tym, jak bardzo potrzebowała odświeżenia po palącym słońcu Cienia Lemashtu.
- Cudowna rzecz... - powiedziała z uznaniem patrząc na prysznic. - I z chęcią bym z niej skorzystała zanim coś zjemy.
- Ależ oczywiście, moja droga - skinął wyobrażając ja sobie przez moment pod prysznicem. poczerwieniał, lecz natychmiast postarał się opanować - Ale proponuje na dole. Tam, wiesz Morgainne, po prostu jest większa. Mamy łazienkę na każdym piętrze. co prawda na pierwszym bez wanny. Jest tylko brodzik oraz prysznic. Chodź, pokażę ci, bo na tym piętrze już raczej nic nie ma oprócz pomieszczeń gospodarczych.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 19-11-2010 o 22:55.
Kelly jest offline