Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2010, 22:31   #41
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Monique wydawała się zagubiona w tym miejscu, czasie i okolicznościach. Cały czas wpatrywała się maślanymi oczkami w Aleksandra. Na Lilavati nie patrzyła w ogóle, czy to z obawy i strachu, czy z niechęci.
Ciekawa reakcja.
Pomyślała księżna.
Zupełnie jakby jej to w ogóle nie obchodziło.
Pierwsza odezwała się Morianne - Wygląda na to, że ona jest jeszcze bardziej szalona od swojego ojca. - powiedziała cicho. - Trzeba się będzie przyszykować na ciężką walkę. - Wiadomość bardzo nią wstrząsnęła, co dało się łatwo zauważyć. Jednak już po chwili na twarzy kapłanki pojawiła się maska opanowania.
- Nieźle, ale według mnie nie ma szans. Na razie zaskoczyła Amber - przyznał głęboko przekonany Connley - ale jest zdecydowanie zbyt słaba. Owszem, ma potęgę, ale nie sądzę, żeby mogła wygrać przeciwko starszym Amberytom. Choć namieszać będzie mogła. Szkoda, bowiem to jakaś szansa najwyżej na zrobienie wojny. Takiej, która niszczy wiele, ale niczego nie zbuduje, natomiast na pewno nie zachwieje ogólnym układem - widać było zmartwienie na jego twarzy. Nie miał ochoty na rozwalanie wszystkiego.
Aleksander wysłuchał całej opowieści w milczeniu. Jego oczy przyglądały się twarzy księżnej, jakby chciał z niej wyczytać wszelkie informacje. Przy tym cały czas uśmiechał się lekko. Mogło to oznaczać niemalże wszystko. Nie wydawał się jednak zdziwiony uzyskanymi informacjami. Tym bardziej nie wyglądał na wystraszonego czy nawet zmartwionego. Gdy przedstawicielka dworców skończyła mówić, odezwał się spokojnym i rzeczowym tonem -Cóż, skoro poznaliśmy jednego z naszych przeciwników, będzie nam trochę łatwiej.
Można przyjąć, że potomkowie Oberona przejęli się wiadomością iż mają wroga i to nie byle jakiego, bo we własnej rodzinie. A reakcja Monique, jedynej, która się w ogóle nie interesował tym co się dzieje, tylko kokietował syna regenta, dawała do myślenia dyplomatce z Dworców Chaosu.
Wkrótce okazało się, że owa kokieta była typem kobiety, która nie interesuje się polityką, a jej jedynym zajęciem jest zwracanie na siebie uwagi mężczyzn. Albo też się sprytnie kamuflują. Lilavati musiała przyznać, że Monique wiedziała jak robić owo wrażenie na mężczyznami z pewnością i nie lubiła mieć konkurencji w tym.

Connley wyprowadził ich ze świata Lemashut, ale otwarta kwestią pozostawało co dalej. Sama Lilavati tego też nie wiedziała, gdyż nie wiedziała jakie podejście do całej tej sprawy ma władca Dworców.
Naturalnym, przynajmniej dla niej, było więc iż postanowiła się zkonsultować.
Podczas gdy jej towarzysze rozprawiali o zmianach jakie zaszły w Amberze Lilavati najzwyczajniej w świecie odeszła na ubocze i skontaktowała się z Derris. Zdawkowo informując swoich towarzyszy, ze ona w tej chwili nie może udać się w dalszą podróż z nimi.

Księżna Derris Chanicut przeciągnęła siostrę do siebie.
- Jak dobrze być w domu. - Lilavati wciągnęła zapach Dworów w płuca. - Tak swojsko.
- Tak się ciesze, że cię widzę Lilavati. Długo cię nie było. Po tym co stało się z Mandorem, myślałam że i tobie grozi niebezpieczeństwo. Dobrze, że już wróciłaś.
- Właściwie nie wiem czy wróciłam. Jak na razie szukam z amberytami ich porwanego królewicza. Chociaż nie wiem, czy to akurat leży w interesie Dworców. - Pokręciła z rezygnacją głową. - A teraz ta ciekawsza strona całej sprawy. - Ściszyła głos. Rozejrzała się podejrzliwie po komnacie. - Powiedzmy, że idąc śladem potomka Randoma, trafiłam do istoty, no dobra amberytki, przynajmniej tak twierdzi, która przyznaje się do tego całego zamieszania. Przyznasz, że atak na sam zamek Amber i królewskich gości jest bezprecedensowy??
- To niewątpliwie niebywały wyczyn - pokiwała z uznaniem głową Derris - Przedstawiła ci się? - spytała zaciekawiona.
- Lemashu, córka... - Tu zamyśliła się, starając przypomnieć sobie jak miał na imię jej ojciec. - Córka,... córka,... Branda. Zansz??
- O Brandzie słyszałam... ale że miał córkę, to nie - zdziwiła się chaosytka - Ciekawe. Brand podobno był szalony. Chciał być drugim Dworkinem i wykreślić nowy Wzorzec. Ta jego córka też chyba musi mieć nie pokolei w głowie, że atakuje Amber.
- Może i ma, bo chce tego dokonać. - Wzruszyła ramionami, - Wydaje się wiedzieć dużo na temat nas samych. Dworców ogólnie. Przekonywała mnie, że obserwowała mnie. - Nachyliła się jeszcze bardziej w stronę Derris. - Ona zaproponowała mi, więc pośrednio nam, udział w tworzeniu nowego ładu. - Odsunęła się od siostry i dodała już normalnym głosem. - Zdaje się panować również nad mocą Logrusa. Albo ma już sprzymierzeńca w Dworcach. Potężnego.
- Jak to? Ona też chce wykreślić nowy Wzorzec? Czy oni wszyscy powariowali? A co my mamy do ich Wzorca? Dworce istniały bez niego i mogą dalej istnieć. Nie bardzo rozumiem, czemu miałby służyć ten sojusz. Poza tym, skoro nas obserwowała to musi mieć kogoś w Dworcach, sprzymierzeńca lub przyjaciela. Kogoś kto donosi jej o tym co tu się dzieje.
Derris milczała chwilę, po czym dodała:
- Chyba, że... nie to niemożliwe. Znasz Darę, prawda? To nie była ona, prawda? Ona jako jedyna, poza Merlinem, opanowała i Logrus i Wzorzec.
- Nie widziałam jej. Ale polegała raczej na mocy Wzorca. Raczej nie Dara. Dybać na życie Mandora?? Syna swojego małżonka?? Współpracownika?? Wątpię. Tata był przed Marlinem w kolejce do tronu?? - Zmieniła nagle temat.
- Masz rację, to bezsensu. Skoro nie ona, to kto? Przecież nie Merlin? To już kompletna głupota. Ja nie znam nikogo więcej kto posiadł moc Wzorca i Logrusa. Chyba, że jak mówisz osób zaangażowanych w to przedsięwzięcie jest więcej. - spojrzała na siostrę i spytała - Dlaczego pytasz o tatę?
- Obie wiemy, że nagłe zgony pretendentów do tronu po śmierci Swayvilla były wysoce podejrzane. Gdyby nie wypadek to tata byłby królem. - Tu zrobiła dłuższą przerwę wpatrując się w twarz siostry. - Jesteś głową domu. Powiedz??
- Nikomu nic nie udowodniono, niestety - przyznała ze smutkiem i bólem malującym się na twarzy Derris - W obecnej sytuacji niewiele można już z tym zrobić. Pozycja Merlina, jest niezagrożona. Nie wiem tylko co to ma wspólnego, z tym o czym mówisz?
- Pytam o lojalność. - Na jej twarzy też malował się smutek na samo wspomnienie ojca. - O naszą lojalność. O zemstę. Prawdę. O pozycję rodu.
- Lilavati wiesz, że tak samo jak większość naszego rodu jestem wierna Merlinowi tylko dlatego, że nie mam dowodów na zbrodnię której dokonano. Gdyby było inaczej mogłabym zacząć działać. Próbować namówić inne rody do współpracy, ale tak... Musimy siedzieć cicho i robić dobrą minę do złej gry. Nie wiem czy myślisz o tym samym, co ja w tej chwili.... - spytała Derris - Chyba nie chcesz zaufać tej całej... Lemashtu - przypomniała sobie imię kobiety, po chwili - Nawet nie wiemy kim ona jest i do czego zmierza. To zbyt ryzykowne, nie uważasz?
- Ja się nie pytam co teraz musimy robić. - Mówiła spokojnie, chociaż było to w tej chwili trudne dla niej. - Po co mnie tam wysłałaś?? Na ten bal do Amberu. Prawa ręka Mandora??
- Siostro kochana wiem, że brak mi finezji i mądrości naszego ojca - przyznała ze smutkiem - Staram się kierować naszym rodem jak najlepiej. Muszę dbać o to, by utrzymać naszą pozycję. Wysłanie cię tam wydawało mi się dobrym krokiem. Wiem, że może to niewyglądało najlepiej. Myślałam jednak, że to pozwoli nam budować nowe relacje z Merlinem. Jak powiedziałam, nie mam dowodów na zbrodnię której dokonano. Nie wiem, czy to Merlin, Dara, czy może Mandor. Muszę dbać o nasz ród. Jesteś teraz już dojrzałą chaosytką i wiele się nauczyłaś. Skoro nie zgadzałaś się ze mną to dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
- Co wiesz o Connleyu, diuku Kolviru?? - Nie odpowiedziała jednak na pytanie Derris zmieniając temat.
- Niewiele - odpowiedziała Derris, zaskoczona tymi nagłymi zmianami tematu - To syn Fiony. Mówią, że ma moc która dorównuje tej jaką posiada jego matka. Bywał we Dworcach swego czasu. Wydał mi się wtedy bardzo miły i sympatyczny, jak na amberytę. Ty go też chyba miło wspominasz? Ostatnio jednak nie bywał u nas.
- Ona też wiedziała, że ja go na owym balu poznałam. Niepodobna mi się to. Nie podoba nami się, że ktoś mnie śledzi. Bo tak to trzeba nazwać, prawda?? Śledzi, a ja o tym nie wiem.
- Skąd ona to mogła wiedzieć? - wybuchnęła Derris - To było tak dawno. Na balu nie mogła być, to raczej pewne. Wtedy jej zachowanie i plany byłby realizowane od wielu lat. A gdyby tak było ktoś by coś zauważył. Ona musi mieć dobrego informatora, który zorientowany jest w życiu Dworców i zna wiele plotek i historii towarzyskich. Przychodzi mi do głowy parę osób, ale to będzie przypominać szukanie igły w stogu siana. Jedno jest pewne musimy być bardziej uważne. - dodała po chwili.
- Czyli lojalność?? - Ponownie zmieniła temat.
- Lilavati wiedzę, że swoimi pytaniami kierujesz rozmowę w określonym kierunku i celu. Jesteśmy siostrami, rozmawiajmy otwarcie. Chcesz wiedzieć, czy zgodziłabym się na współpracę z tą całą Lemashtu, tak?
- Tak. - Odparła spokojnie. - Chcę znać twoje zdanie.
- Mam co prawda za mało danych, by oceniać ryzyko tej współpracy. Wszystko jednak wskazuje na to, że owa Lemashtu jest kimś bardzo potężnym, a na dodatek nikt nic o niej nie wie. Mówisz, że także wydaje się szalona, jak jej domniemany ojciec. To nie dobrze. Wydaje mi się jednak, że skoro zaproponowała ci współpracę warto podjąć temat i ją wybadać. Nie zgadzać się w ciemno na jakieś układy. Musiałbyśmy ją podejść i spróbować wykorzystać. Jednak powtórzę, że nie znam ryzyka takiego działania. Ty możesz więcej o tym powiedzieć. Rozmawiałaś z nią. Jakie masz wrażenia z tej rozmowy?
- Wrażenia?? Musi być szalona, to pewne. Musi być też pewna swojego. Musi też nienawidzić swojej rodziny. Ma moc, to też pewne. Stworzyć Cień, to chyba nie tak łatwo, a jej się tu udało. Jej propozycja wydaje się ciekawa. Nie znam szczegółów, bo jest ostrożna. Zawsze można te informacje wykorzystać przeciwko niej.
- Z tego co mówisz widzę, że zrobiła na tobie wrażenie. To, że możemy z nią podjąć grę wydaje się być interesujące i wręcz kuszące. Jednak podobnie jak ona musimy być ostrożne. Skoro porwała się na Amber, jej nienawiść może obrócić się przeciw nam. Czy masz z nią jakiś kontakt, byśmy mogły porozmawiać?
Lilavati wyciągnęła Atut i podała go siostrze.
- Tam chce się spotkać. Za... - Wyjęła też klepsydrę by zobaczyć ile czasu jej jeszcze zostało. - Jak te ziarenka piasku się przesypią. To ona mi to dała. Licząc, że się zgodzę.
- Widać poznała i przejrzała nas bardzo dokładnie - uśmiechnęła się z przekąsem Derris - Poza tym niepokoi mnie to, że wszystko mam być na jej warunkach. Myślę, że powinnaś zaryzykować spotkanie z nią. Wcześniej jednak musisz zbadać to miejsce - chaosytka wskazała na Atut - To może być pułapka. Aha... i gdy nadejdzie czas, skontaktuj się ze mną oczywiście. Nie pójdziesz tam sama.
- Ty jesteś głową rodu. Ty powinnaś być czysta. - Przekrzywiła głowę przyglądając się Derris. - Ja nie ma już nic do stracenia. - Uśmiechnęła się smutno. - Nic po za głową. - Dodała cicho. - Nic a nic.
- Masz racje siostrzyczko - przyznała ze smutkiem Derris - Tylko nie mogę pozwolić, byś sama udała się na tak niebezpieczne spotkanie. Wspólnie zaskoczymy Lemashtu i pokażemy, że nie tak łatwo nas podejść. Masz też rację, że ja powinnam pozostać poza podejrzeniami, jednak w tej sprawie możemy ufać tylko sobie. Tylko mu się nie zdradzimy nawzajem.
- Nie. Pójdę sama. - Sprzeciwiła się siostrze. - Ty nie możesz się w to mieszać. W razie porażki, dom pozostanie nietknięty. Przetrwa.
Derris pokiwała tylko głową, wyrażając tym samym uznanie dla zmian jakie zaszły w Lilavati w ciągu ostatnich lat, a może tylko ostatnich wydarzeń. Widać było, że chaosytka jest dumna ze swojej siostry i jej stanowczej postawy.
- Dobrze Lilavati. Obiecaj mi jednak, że zbadasz ten Cień i powiesz mi co tam znalazłaś oraz powiadomisz mnie, gdy nadejdzie czas spotkania, dobrze?
Lilavati pokiwała tylko głową, chociaż nie do końca była przekonana czy siostra powinna wiedzieć więcej.
Czy narażenie siebie było rozważne?? Raczej nie. Ale dla kogoś, kto stracił sens życia, narażanie siebie było chyba swego rodzaju panaceum na ból. I chyba to właśnie pchnęło młodszą z córką Tubbela postanowiła podjąć grę z szaloną wnuczką Oberona.

Po rodzinnej naradzie młodsza księżna Chanicut udała się do królewskiego pałacu. Tam musiała oczywiście poczekać aż król Merlin znajdzie dla niej czas, jednak nie trwało to zbyt długo. Jako dyplomata i to z tak szanowanego rodu miała dostęp do władcy, oczywiście nie w każdych okolicznościach.

Merlin siedział zamyślony na krześle z wysokim oparcie.
- Mój panie. - Lilavati pokłoniła się przed władcą. - Zapewne wiadomo ci już, że zaatakowano nas na balu na zamku Amber?? Regent, książę Benedykt, bardzo ubolewał nad tym faktem. - Jej ton był oficjalny i pozbawiony wszelakich uczuć. - Zapewnił mnie również o pokojowych intencjach władców Amberu, oraz że to nie oni stoją za owym atakiem. Mam nadzieję, że donieosiono ci również, panie, o śmierci królowej Vialle, a także o porwaniu nowonarodzonego królewicza?? - Tu zrobiła krótką przerwę. - Pozwoliłam sobie wziąć udział w poszukiwaniach królewicza. Oboje dobrze wiemy, że o taki atak łatwo można oskarżyć Dworce. A tego chcielibyśmy uniknąć. - Chociaż tego nie była pewna tak do końca. - Poszukiwania doprowadziły nas do pewnego Cienia niedaleko Dworców. A jego władczyni, niejaka Lemashtu, córka Branda, zdaje się być biegła w sztuce Wzorca i Logrusa. Owa amberytka nie kryła swojej niechęci, żeby nie rzec nienawiści, do swojej rodziny. Jednakże mnie, jako kogoś z Dworców, przyjęła zaskakująco ciepło. Mój panie, - Ponownie pokłoniła się przed władcą. - Pragnę poznać twoje stanowisko w tej sprawie, żeby wiedzieć jak dalej mam postępować.

W skupieniu wysłuchał relacji księżnej Lilavati z poszukiwań i rozmowy z Lemashtu. Po czym rzekł:
- Tak, to doprawdy niepokojące. Wydaje mi się jednak, że wszystko skupia się na Amberze. Przynajmniej na razie. Można by się z tego cieszyć, droga księżno, gdybym wiedział dokładnie kim jest owa Lemashtu. Jej moc wydaje się być duża, a i plany dalekosiężne. Mój ojciec uważa, że powinien skupić się na powrocie Bleysa i z sobie tylko znanych powodów oblega zamek w którym ten kiedyś przebywał. Niestety nie zdradził mi co go tak bardzo interesuje w tej twierdzy. Dobrze byłoby się tego dowiedzieć. Nie wiem księżno, czy nadal będziesz chciała pełnić zaszczytną rolę ambasadora Dworców w Amberze i wspomagać ich w kłopotach. Jeżeli odpowiesz tak, to będę miał dla ciebie kilka dodatkowych zadań. Jeżeli odmówisz i będziesz wolała zająć się swoimi sprawami, zrozumiem i nie będę miał ci tego za złe.
- Będzie to dla mnie zaszczy, móc reprezentować twój majestat. - Wszak była to nobilitacja dla jej osoby i poczytywała sobie to za zaszczyt. - Jestem do twoich usług panie.
- Bardzo mnie to cieszy - rzekł beznamiętnie Merlin - Skoro ci młodzi amberyci już zaakceptowali twoją obecność i pomoc wśród nich, to myślę, że możemy to wykorzystać. Chciałbym cię prosić, abyś nadal pomagała im i przy okazji zbierała cenne dla nas informację. To co się dzieje, może wkrótce dosięgnąć także Dworców, a wtedy każda nowa informacja może być na wagę złota.
- A twoje stanowisko panie?? Groźby skierowane były pod adresem Amberu. - Musiała wszakże wiedzieć jak daleko może się posunąć i jakie ma kompetencje. - Lemashut dała wyraźnie do zrozumienia, żebyśmy trzymali się z daleka od tego.
- Oficjalnie jesteś nadal wysłannikiem Dworców i naszym przedstawicielem w Amberze. Jeżeli chodzi o Lemashtu to mamy o niej mało informacji. Skoro to ona się przyznała do ataku na Amber, trzeba się z nią liczyć, a przede wszystkim dowiedzieć się do czego zmierza. Czy tak jak jej szalony ojczulek, chce zniszczyć Wzorzec i stworzyć nowy? Czy może mimo nienawiści do rodziny, chce zdobyć władzę w Amberze? Jeżeli uda ci się dowiedzieć coś także o niej to bardzo dobrze. Twoje zadanie, będzie polegać na obserwowaniu amberytów i informowaniu mnie o ich planach. Mam oczywiście także innych informatorów, ale ty droga księżno jako rodowita chaosytka masz na pewne sprawy zupełnie inne spojrzenie i jesteś poza tym obłąkańczym wirem intryg i niedomówień, jaki oplata moich kuzynów, kuzynki, wujów i ciotki. Pomagaj amberytom, ale bądź ostrożna. W tej chwili oficjalnie jesteśmy zaniepokojeni tym co się dzieje w Amberze. I taką informację możesz przekazywać wszystkim, którzy będą pytać. Co będzie dalej, to pokaże przyszłość. Wygląda na to, że kluczem do wszystkiego co się dzieje, nie jest Bleys, ale owa Lemashtu. Skoro darzy chaosytów sympatią, przy kolejnym spotkaniu, o ile do takiego dojdzie, spróbuj wybadać do czego zmierza ta kobieta.
Lilavati pokłoniła się ponownie na znak tego iż zrozumiała na czym mają polegać jej zadania. - Czy coś jeszcze , mój panie??
- W tej chwili to wszystko księżno - Merlin skinął głową- Dziękuję ci za twoją postawę i jeszcze raz proszę, informuj mnie o wszystkim. Teraz możesz już odejść, księżno Lilavati.
I tak też uczyniła córka Tubblea Chanicuta. A gdy drzwi do komnaty zamknęły się odetchnęła z ulgą. W zasadzie chyba powinna od razu udać się do... No właśnie gdzie?? Chyba powinna wrócić do młodych amberytów. Powinna, ale powinności czasami mogą poczekać.
Zamiast wracać do owego dziwacznego Cienia, księżna Chanicut wróciła do rodowej posiadłości. Właściwie możnaby rzec, że zakradła się tam. Wybrała nie główne wejście, ale ukryte przejścia dla służby prowadzące prosto do kuchni. Od dość dawna nic nie jadała.
Już z daleka unosił się aromat dania, które kucharz właśnie pichcił. Młoda chaosytka skorzystała z nieobecności szefa kuchni i sama się obsłużyła.
- A ty co tu... - Jednak kucharz wrócił szybciej niż się spodziewała. Ton jego głosu sugerował iż nie jest zadowolony z wizyty nieproszonego gościa. Jednakże zamilkł w pół zdania, gdy Lilavati odwróciła się do niego twarzą. Korzystając z konsternacji w jaką wpadł panna Chanicut wymknęła się z kuchni chowając za plecami kolejną porcję tego smakołyku, który właśnie był przyrządzany, a którego z pewnością nie uświadczysz nawet na królewskim stole.
Już w swojej komnacie, ignorując wszelakie zasady savoir-vivreu, gdyż jak małe dziecko oblizywała właśnie palce po posiłku, księżna doszła do wniosku, że niejwyższy już czas skontaktować się z amberytami.
W swoim pięknym, srebrnym lusterku postarała się dojrzeć twarz Connleya.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 19-11-2010, 16:44   #42
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Współpraca Morgainne&Connley
kilka akapitów stworzone przez Brody'ego, Efcię, Hawkeye'a

Gdy Connley skończył rozmawiać z Fioną, Morgainne rozejrzała się po wszystkich.
- Jak na razie naszym jedynym śladem mogącym zaprowadzić nas do królewicza jest ten prowadzący do zamku obleganego przez Corwina. - zaczęła spokojnie. - Oczywiście pewności nie ma, ale uważam, że warto spróbować. Pytanie czy się z tym zgadzacie i czy wszyscy chcą wziąć w tym udział? - tu spojrzała z troską na Aleksandra. - Aleksandrze, zrozumiałym będzie jeśli zechcesz pomóc w poszukiwaniach swego ojca.
Lilavati z zaciekawieniem popatrzyła na syna regenta.
- Bardzo interesujące - przeleciało jej przez myśl. Uśmiechając się lekko przerzucała tylko wzrok na kolejnych członków wyprawy, by po chwili jednak wrócić do Aleksandra. - Prywata czy interes państwa? - Wszak po takich drobiazgach ocenia się ludzi. A samo nastawienie poszczególnych osobników mogło też dać jej pogląd na sensowność tych poszukiwań. I sensowność jej ewentualnego dalszego pobytu wśród nich. Księżna nie była zdecydowana, co robić dalej. W zasadzie to należałoby rzec, że nie wiedziała.

Connley popatrzył na to z uśmiechem.
- Wiecie co - powiedział zaciskając pięści. - Miałem kiedyś znajomego. Taki sensowny gościu, elektoroakustyk. To taki spec wspomagający pracę zespołu muzycznego. Nawet piosenka o nim istnieje. Pewnie nie znacie, dlatego wam pokrótce zanucę:

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/zCAAHQUw5MA?fs=1&hl=pl_PL[/MEDIA]

- Właśnie. Szczególnie polecam słowa:
"Twarz mi się uśmiecha,
Dodam trochę echa.
Tak mi jest radośnie,
Zrobię jeszcze głośniej.
Gdy gałkę podkręcę, sala się rozleci
Jednych to wystraszy, drugich to podnieci.

Prąd mnie kopie, szafa bzyczy,
Zespół wyje, naród ryczy
Znikły słowa, zniknął rym,
Nic nie widać, ino dym."

- Nie wiem dlaczego - kontynuował, jednak widać, że trzyma nerwy napięte niczym postronki - wszyscy niemal pojedli szaleju oraz zachowują się, jak ów elektroakustyk. Każdy wie, że utrzymanie Amberu jest najważniejsze. Mimo to Benedykt to ma gdzieś oraz rusza sobie szukać króla zostawiając wszystko na łasce bliźniaków, którzy pewnie marzą, żeby oddać go w ręce Bleysa. Mama oraz Julian ruszyli szukać Benedykta, bo zaginął. Corwin oblega jakiś zamek, gdzie Bleys jest, albo go nie ma. Wygląda to niewątpliwie na całkowite wariactwo. Dla mnie wygląda to tak:

- Możliwość pierwsza: powinniśmy zostać w zamku pilnując bliźniaków, żeby nie wywinęli jakiegoś orła. Oczywiście ta możliwość kompletnie nie ma sensu, bo bliźniacy mają armię, my nie. Jeśli się wiec ogłoszą królami Amberu, albo wpuszcza ojca, to będziemy co najwyżej musieli szybko zwiewać. Oczywiście sytuację tę sprowokowało nasze szalone wcześniejsze pokolenie, bowiem takiego czegoś się nie da usprawiedliwić czymkolwiek, zaś słowa mamy, że "ich intencje wydają się uczciwe". Powiem tak, jeśli ktokolwiek nazwie jeszcze moją mamę intrygantką, nie zaś najbardziej prostoduszną księżniczką wszechświata, będzie śmieszny. Rozumiem potrzebę odnalezienia Benedykta, ale kiedy my się odnaleźliśmy, należało natychmiast wymienić rolę Juliana oraz Aleksandra. Wybacz kuzynie, ale byłoby sensowniej, gdybyś ruszył z mama, jako jej ochrona, zaś Julian mający za sobą morze doświadczenia wśród intryg, został tutaj, mając szansę na okiełznanie bliźniaków. Oczywiście ani inteligentna Fiona, ani sprytny Julian nie uwzględnili tak banalnej, ale sensownej możliwości, jeśli już wcześniej zostało narobione takie morze głupot,

- Możliwość druga: jakiekolwiek informacje na temat dziecka możemy jeszcze uzyskać od Corwina. Można tam się udać, wcześniej jednak może, Morgainee, porozmawiałabyś z nim, bowiem także tam dzieje się coś niezrozumiałego,

- Możliwość trzecia: rozdzielmy się. Aleksander, Monique z Fioną, ja oraz Morgainne do Corwina, zaś nasz dostojny gość, księżniczka Chanicut, gdzie zechce, ale chyba najlepiej byłoby, gdyby raczyła dowiedzieć się od jego królewskiej mości Merlina, czy wie, co się dzieje.

- Możliwość czwarta: według mnie najsensowniejsza. Wobec faktu, że zachowania wujów oraz ciotek są nieprzewidywalne oraz zdecydowanie odchylone od zdrowego rozsądku, można niczego nie robić. Po prostu czekać gdziekolwiek na jakiekolwiek nowe informacje. Najlepiej gdzieś w jakimś cieniu, żeby przypadkiem nie stać się zakładnikami bliźniaków, gdyby ci wpadli na taki błyskotliwy pomysł. Jeśli Bleys przejmie Amber, trudno. Nie będę przeciwko temu, skoro starsi się tym średnio interesują. Jeśli zaś bliźniacy utrzymają Amber dla regenta, tym lepiej. Notabene - dodał kompletnie zdegustowany sytuacją, która przypominała mu wspomnianą pieśń - wydaje się, że mamy problem nie tyle dyplomatyczny, czy militarny, ale psychiatryczny. Przepraszam - rzekł Morgainne wstydząc się, że nie potrafi wskazać jakiegoś sensownego rozwiązania - chyba nie jestem specjalnie dobry w te klocki, bowiem patrząc na ten węzeł zaczyna mi się odechciewać go rozsupłać. Ponadto - rzucił z innej beczki - kto ma Klejnot Wszechmocy? Właściwie ach, zjadłbym coś. Zapraszam na kolację.

Słuchała uważnie wypowiedzi Connleya, było dużo prawdy w tym co mówił. Jej również cała sytuacja wydawała się dziwna, ale przecież nie znała za dobrze rodziny, by osądzać ich zachowanie.
- Może Corwin nie ma pojęcia o sytuacji na zamku, bo w innym wypadku rzeczywiście byłoby to dziwne gdyby oblegał zamek Bleysa, kiedy jego dzieci pilnują porządku w Amberze w imieniu rodziny... - zamyśliła się na moment. - Może rzeczywiście lepiej coś najpierw zjedzmy, odpocznijmy. Tylko... - rozejrzała się po okolicy. - chyba nie tutaj?
- Dlaczego nie? - odparł Connley uśmiechając się bezradnie. - Jest to równie świetne, jak błyskotliwe pomysły naszych krewnych. Ale nie, mam inny pomysł. Po prostu, jeśli macie ochotę, zapraszam do najlepszej angielskiej restauracji, jaka znam. Szybciutko się tam zabierzemy, zjemy co nieco, potem zaś z powrotem. Oczywiście, jeśli Aleksander chciałby dołączyć do mamy, to zrozumiałe. Mogę mu szybko otworzyć portal.
Zerknęła na swój strój, zakurzony, ubrudzony piaskiem.
- Chyba najpierw musielibyśmy się oporządzić.
- Sto procent racja. Dlatego najpierw zapraszam do swojego domu. Tam po prostu podjedziemy do owej restauracji. U mnie można spokojnie dokonać szybkiego przygotowania się pod względem stroju, czy innych.
- To może najpierw porozmawiam z Corwinem, by wiedzieć czy napewno możemy sobie na posiłek tak daleko od Amberu pozwolić.
- Oczywiście, ale sama wiesz, że odległość jest sprawą względną. Przenoszę nas tam oraz wracam bardzo szybko. atutem, nie Wzorcem.
- Mimo wszystko porozmawiam. - uśmiechnęła się lekko.
- Ja nie mogę. - Odparła Lilavati. - Muszę coś zrobić. - Odeszła na pewną odległość, wyciągnęła swoje srebrne lusterko. Chwilę przeglądała się w nim, by po chwili zniknąć.

Aleksander wysłuchał wszystkiego w milczeniu, po czym uśmiechnął się do wszystkich i przepraszającym tonem dodał -Wybaczcie, ale sytuacja uległa dużej zmianie. Nie przydam się Corwinowi podczas oblężenia, wierzę w jego umiejętności, gdyby miał problem, zawsze mógłby się do mnie zwrócić. Po tym wszystkim co usłyszałem, jest parę rzeczy, które muszę zrobić, co oznacza, że na jakiś czas opuszczę waszą kompanię ... gdybyście mnie potrzebowali, możecie skontaktować się ze mną za pomocą atutów ... - po tych słowach odjechał na pewną odległość z kieszeni wyjmując swoją talię atutów, pragnąć skontaktować się z paroma osobami, aby uzyskać lepszy obraz sytuacji.

Morgainne odeszła kilka kroków od reszty i wyciągnęła Atut Corwina próbując się z nim skontaktować.
- Corwinie?
Ten odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. Morgianne zobaczyła jego twarz a za nim wnętrze wojskowego namiotu i jakiś ludzi dyskutujących przy stole.
- Witaj Morgainne. Miło cię słyszeć. Jak się sprawy mają z drugim tropem porywaczy.?
- Witaj – zaczęła wyjaśniać sytuację. - Pozostaje trop prowadzący do zamku, który ponoć oblegasz – podsumowała wreszcie wszystko.
- Tak, zgadza się. Muszę go zdobyć droga Morgainne. Sprawy zaszły naprawdę za daleko, to co się dzieje przekracza wszelkie granice. Wolałbym abyś ukryła się w bezpiecznym miejscu i nie mieszała się w to wszystko. Tak będzie chyba dla ciebie najlepiej.
- Corwinie, a co z Amberem? Bliźniacy zostali sami na zamku z własną armią, a reszta rodziny poszukuje Benedykta i Randoma. Chyba, że nikt Ci o tym wcześniej nie wspomniał?
- Tak wiem o tym - odparł Corwin - Rozmawiałem z bliźniakami, nie mają ponoć nic wspólnego z planami ojca. Ja im wierzę. Mimo całej niechęci do rodziny, jaka kryje się w ich sercach, to proste chłopaki. Nie podejrzewam, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym co się dzieje. Fiona i Julian muszą znaleźć zaginionych, to bardzo ważne. Myślę, że to sam Random zgotował niespodziankę Benedyktowi. Ostrzegałem go, żeby nie drażnił chłopaka. Skoro już go zamknął, to powinien być konsekwentny i dać mu czas, by doszedł do siebie. On jednak chciał okazać cierpiącemu z powodu straty Randomowi, trochę serca. Ja w tej chwili im nie pomogę. Myślę, że Fiona i Julian dadzą sobie radę.

- Jeśli mówisz, że im ufasz... - westchnęła cicho. - Musimy chyba chwilę odpocząć... Jak będziemy gotowi można dołączyć do Ciebie?
- Ufam to może za dużo powiedziane - uśmiechnął się Corwin - W obecnej sytuacji są jedynymi obrońcami Amberu. Ja nie mogę w tej chwili się tam udać. Zamek Bleysa jest w tej chwili ważniejszy. - powiedział, a Morgainne usłyszała w jego głosie nutkę żalu i smutku. - Uważaj na siebie Morgainne i jak powiedziałem najlepiej będzie jak zostawisz to wszystko i ukryjesz się.
- Czyżby rzeczywiście był tam królewicz?
- Nie królewicza tutaj nie ma - odparł zdziwiony Corwin - On musi być tam, gdzie rozmawialiście z tą całą Lemashtu. Tutaj bym go wyczuł. Raczej nie mogę się mylić - rzekł jakby sam do siebie.
- Tam też go nie było... Ślad się po prostu urwał... - zamyśliła się na chwilkę. - Chyba, że zdołała zatrzeć ślad nawet przed Connleyem...
- Jesteś tego pewna? - spytał Corwin - Muszę porozmawiać z Connley'em.
- Zawołam go... Corwinie, dziękuję, za troskę, będę ostrożna, ale nie mogę tego tak zostawić. - uśmiechnęła się smutno.
- Connleyu?
Morgainne rozmawiała z wujem przez atut. Chwilę potem poprosiła Connleya.
- Jak sytuacja? - zapytał oględnie tyleż mając na myśli oblężenie, co możliwość zabrania dziewczyny do swego dworku oraz ugoszczenie jej wspaniałą kolacją.

- Corwin chce z Tobą porozmawiać - podała Atut kuzynowi.
- Dziękuję - skinął. - Tak wuju? - zapytał Corwina - Słyszałem, że chcesz ze mną rozmawiać.
- Morgainne powiedziała mi, że dziecka nie było tam gdzie zaprowadził was ślad. Czy to prawda?
- Było, owszem, tyle, że nie to, co trzeba. Jakiś rogaty dzieciak, który pewnie krew amberycką ma, ale raczej nie jest królewiczem - nie pytał Corwina, co tam robi, bo pewnie na ten temat rozmawiała już Morgainne.
- Jak to? Widzieliście to dziecko?
- Tylko rzeźbę. Niestety Lemashtu przygotowała się odpowiednio. Ponadto jest silna, wuju. Przebijanie się do dziecka czy gdziekolwiek, naprawdę to zadanie dla mojej mamy, ale na pewno ja zwyczajnie nie dałbym sobie rady. No, przynajmniej nie na jej teranie. Gdyby to ona zaatakowała, cóż, może wtedy. Jednakże póki co, nie będę próbował raczej.
- Z tego co mówisz wynika, że dziecko tam było, tylko wy nie mieliście siły go odbić - upewnił się Corwin - Czy dziecko było przedmiotem kultu w tamtym Cieniu?
- Owszem. Jeśli jednak wuju ty jesteś pewny, że to to dziecko oraz potrafisz kopnąć w tyłek Lemashtu, czy jak jej tam, to możesz mi wierzyć, że nie tylko nie mam nic przeciwko temu, ale jeszcze będą ci klaskał niczym najlepszy klakier. Tam niewątpliwie szedł trop. To jest pewne, ale Lenashtu jest straszliwie silna oraz sprytna. Nie wiem, czy dziecko było tam, czy już gdzieś dalej. Po prostu nie wiem.
- Dziękuję ci Connley'u za informacje - odparł Corwin - Bardzo mi pomogłeś.
- Jasne, trzymaj się wuju. Powodzenia podczas oblegania - Connley naprawdę cieszył się, że Corwin nie zapytał nic na temat planów, bo czuł, że język by mu się stanowczo poplątał.
- Connleyu, to jakieś dziecko tam było, poza tym posągiem? - spojrzała uważnie na kuzyna.
- Nie, za posągiem nie. Szczerze mówiąc myślałem, że ten posąg to dziecko. Przynajmniej tak zrozumiałem wypowiedzi, które słyszałem. Ale to bez sensu, żeby to był syn króla Randoma przecież. Owszem, ale jednocześnie ślad szedł ewidentnie tam. Szczerze mówiąc czuję, jakbym pogłupiał.
- Odpocznijmy, zjedzmy... - powiedziała Morgainne po chwili zastanowienia. - Jestem skłonna nawet udać się na tą Ziemię, by tam odpocząć.
- Wobec tego, zapraszam cię serdecznie - powiedział niemal spokojnie Connley, chociaż serce kicało mu z radości niczym zając na polu kapusty. - Podaj mi dłoń, proszę, oraz niczego się nie bój. Na Ziemi tempo jest niezwykle szybkie. Ryki, hałas niekiedy mogą ci się wydać trudne do zniesienia oraz dziwaczne, ale cokolwiek zobaczysz, proszę, zaufaj mi. Zaprowadzę cię tam, gdzie będziesz mogła wypocząć oraz poznać piękno Ziemi.
Spojrzała z pewnym wahaniem na kuzyna, ale po chwili podała mu dłoń.
- Tylko posiłek i odświeżenie. - powiedziała spokojnie.
- Morgainne - odparł patrząc na nią poważnie. - To ty, zadecydujesz, co tam zrobimy oraz jak. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł wyrządzić jakąkolwiek krzywdę, albo po prostu zrobić coś złego osobie, którą lubię. Ciebie zaś lubię bardzo. Prosiłbym tylko, żebyś dokonała wyboru dopiero na miejscu. Ponadto zawsze możesz się skontaktować z Corwinem. Właściwie zresztą nawet powinniśmy, żeby po prostu wiedzieć, co się dzieje.
Pokiwała spokojnie głową.
- Chodźmy zatem.


Ogród był piękny oraz otaczał niewielki dworek swoimi olbrzymimi ramionami. Przed ścianą frontową stał samochód, czyli coś, co pewnie dla Morgainne było czymś przypominającym karetę.
Wypuścił jej dłoń, stanął przed nią, po czym skłonił się dworsko:
- Witaj w moim domu, Morgainne. Tutaj mieszkam - wskazał na swoją siedzibę. - Zaś basen, który kiedyś wspominałem podczas rozmowy, jest za budynkiem. Proszę wejdź oraz czuj się jak u siebie. Wiem, że to bardzo trudne dla osoby przyzwyczajonej innego otoczenia, ale postaram się, byś czuła się jak najlepiej.

Zastukał lekko w drewniane drzwi ganku. Przez chwilę było cicho, lecz potem dał się słyszeć kobiecy, lekko chropowaty głos:
-Kto tam?
- Witaj Susan, to ja. Otwórz proszę - wyjaśnił.
- Witam, witam, przepraszam, już otwieram. Oczywiście - usłyszeli zgrzyt przekręcanego klucza. Po chwili drzwi otwarły się ukazując kobietę w średnim wieku o miłej twarzy.


- Morgainne - pokazał dziewczynie kobietę - to Suzan, moja służąca. Ona oraz jej mąż opiekują się domem, kiedy wyjeżdżam. Suzan, to moja droga kuzynka Morgainne. Ona pochodzi z zagranicy, toteż nie dziw się, gdy zapyta o coś. Proszę, spełniaj jej polecenia, jak moje. Chodź teraz Morgainne, pokażę ci dom. Pozwól mi się pochwalić - spojrzał na nią prosząco.

Rozglądała się z uznaniem po ogrodzie, panował tu spokój i cisza. Dom z szarego kamienia otoczony roślinnością wyglądał bardzo przytulnie. Całość psuła tylko dziwaczna droga i coś stojącego przed frontem budynku, ale Morgainne nie miała pojęcia co to.
Służąca Connleya mówiła w jakimś dziwnym języku, ale Amberytce to nie przeszkadzało. Sam kuzyn zachowywał się nienagannie. Morgainne odnosiła wręcz wrażenie, że bardzo starał się zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Dobrze Connleyu, oprowadź mnie, proszę.

- Jeżeli pani sobie życzy, madame, oczywiście - uśmiechnął się traktując ją jak wielką damę, którą przecież niewątpliwie była. - Zapraszam na górę - podał dziewczynie ramię. - Jak mogłaś widzieć z zewnątrz - wyjaśniał już normalnym tonem - dom ma właściwie dwa piętra. Dach bowiem jest zabudowany.
Widać było, że Connley się cieszy tą wizytą oraz czerpie naprawdę wiele przyjemności z tego, że może ją oprowadzać po domu, pokazywać różne rzeczy, wyjaśniać.

- Ten dom - opowiadał - powstał za czasów królowej Elżbiety Pierwszej, czyli ma niemalże pół tysiąca lat. Ponoć pierwotnie należał do rodziny kupieckiej Hawkinsów. Jej właściwym założycielem był William, znajomy oraz niezwykle daleki krewny niesławnej pamięci króla Henryka VIII, ale prawdziwy splendor zapewnił Hawkinsom jego syn, Sir John, szkutnik, żeglarz i handlarz niewolnikami. Cóż, to nie były dobre czasy - przyznał. - Sir John miał także opinię świetnego administratora, reorganizatora floty angielskiej oraz zdolnego dowódcy. Podczas wielkich wojen otrzymał szarżę kontradmirała, czyli niezwykle wysoki stopień marynarki wojennej. To wszystko przyniosło mu olbrzymie bogactwo, którego rezultatem był również ten dom. Dworek stanowił jego dar dla córki, której oświadczył się lord Chatham. Jak widzisz więc, historia tego domu tak naprawdę zaczęła się od ślubu, który zapoczątkował niezwykle udane małżeństwo. Państwo Chatham bowiem nie tylko uważani byli za kochającą się parę, nie tylko należeli do elity społeczeństwa, ale mieli aż siedmioro dzieci. Wtedy uważano dużą liczbę potomstwa za prawdziwy dar. Zdarzało się, że dorosłości doczekiwało tylko część dzieci, toteż ich większa liczba dawała szansę na kolejne pokolenia rodziny. Chathamom jednak udało się tak, że zarówno synowie, jak córki dorosły oraz poszły swoimi drogami. rodzice musieli mieć wiele radości obserwując je - uśmiechnął się. - Potem dom odziedziczyła najstarsza córka, jeszcze zaś później był kilkakrotnie sprzedawany. wreszcie trafił do mnie. Naprawdę wyglądał nieciekawie. sporo wysiłku kosztowało przywrócenie go do pierwotnego stanu przy jednoczesnym wprowadzeniu nowoczesnych wygód. Ale opłaciło się. Polubiłem go, mam nadzieję, ze tobie także się spodoba - dodał, kiedy już stali na korytarzu zabudowanego strychu.

Morgainne słuchała kuzyna z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach. Była zmęczona, głodna, martwiła się całą sytuacją w Amberze, ale nie potrafiła odebrać Connleyowi tej radości, jaką wręcz emanował, gdy opowiadał o swoim dworku. Była przyzwyczajona do poskramiania potrzeb swego organizmu, więc cierpliwie wszystkiego wysłuchała zastanawiając się tylko jak kuzyn może tak spokojnie cieszyć się tym wszystkim, kiedy w Amberze panuje kompletny chaos.
- Ciekawa historia - powiedziała gdy skończył. - I już na pierwszy rzut oka widać, że wysiłek włożony w ten dom się opłacił. - rozejrzała się po korytarzu. - Jakie pomieszczenia znajdują się na tym piętrze?
Słuchała kuzyna z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach. Była zmęczona, głodna, martwiła się całą sytuacją w Amberze, ale nie potrafiła odebrać Connleyowi tej radości, jaką wręcz emanował, gdy opowiadał o swoim dworku. Była przyzwyczajona do poskramiania potrzeb swego organizmu, więc cierpliwie wszystkiego wysłuchała zastanawiając się tylko jak kuzyn może tak spokojnie cieszyć się tym wszystkim, kiedy w Amberze panuje kompletny chaos.

- Jest kilka - wyjaśnił. - Wiesz, strych, garderoby, składziki oraz takie tam. jednak, jeżeli mogę, zapraszam tutaj - otworzył przed nią drewniane drzwi. - To mój gabinet. miejcie, gdzie spędzam czas, kiedy chcę coś przemyśleć. tu jest naprawdę spokojnie poza dniami, gdy strasznie leje. Bardzo wtedy słychać, ale muzyka deszczu do kawy -jest najlepsza.


- Weszła do pokoju rozglądając się uważnie. Myśliwskie akcenty rzuciły się w oczy Morgainne od razu. Jelenie... Nie miały takiego rozłożystego poroża ja tamten, ale i tak od razu pojawiło się to wspomnienie... Szybko odwróciła wzrok wchodząc głębiej do pomieszczenia. Poza paroma elementami w wystroju jej nieznanymi, które zresztą harmonizowały z resztą akcesoriów, wszystko było dla niej w miarę normalne.
- Przyjemny pokój. Rzeczywiście wygląda tak, że można w nim odpoczywać. - Odezwała się po chwili milczenia.
- Można - przyznał - choć te trofea to nie moje. Nie jestem myśliwym. Chodźmy jednak dalej.


- To pokój gościnny, natomiast dalej łazienka. Nie jest zbyt wielka, ale wystarczy na proste potrzeby.


- Pewnie trochę inna, niż jesteś przyzwyczajona. Tam włącza się wodę - pokazał jej ciepła oraz zimną - tam zaś prysznic - także zademonstrował.
Łazienka ją zafascynowała, szczególnie idea prysznica. Szum płynącej wody boleśnie przypomniał również o tym, jak bardzo potrzebowała odświeżenia po palącym słońcu Cienia Lemashtu.
- Cudowna rzecz... - powiedziała z uznaniem patrząc na prysznic. - I z chęcią bym z niej skorzystała zanim coś zjemy.
- Ależ oczywiście, moja droga - skinął wyobrażając ja sobie przez moment pod prysznicem. poczerwieniał, lecz natychmiast postarał się opanować - Ale proponuje na dole. Tam, wiesz Morgainne, po prostu jest większa. Mamy łazienkę na każdym piętrze. co prawda na pierwszym bez wanny. Jest tylko brodzik oraz prysznic. Chodź, pokażę ci, bo na tym piętrze już raczej nic nie ma oprócz pomieszczeń gospodarczych.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 19-11-2010 o 22:55.
Kelly jest offline  
Stary 19-11-2010, 23:16   #43
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Connley i Morgainne


Na pierwszym piętrze zwiedzanie rozpoczęli od łazienki, później zaś skierował się do sypialni.



- Tutaj sypiam - wskazał na pokój. Jest naprawdę wygodnie.
Pokój jej się spodobał, ogólnie cały dom wypełniała ciepła atmosfera widoczna wyczuwalna w każdym pomieszczeniu. Connley naprawdę musiał w niego włożyć sporo pracy. Obeszła cały pokój przylądając się meblom.
- Czy duże szafy nie są już w ogóle robione? - spytała stając przed jedną. Jak zdołała zauważyć, we wszystkich pomieszczeniach gabaryty szaf były zdecydowanie mniejsze, od tych które znała. Co prawda kuzynowi, mającemu osobny pokój wypełniony ubraniami, nie były potrzebne wielkie szafy, ale fakt ten ją zaciekawił.
- Duże szafy służą do trzymania ubrań. Oczywiście są robione, ale ten dom posiada garderobę. Jest na drugim piętrze. Nie byliśmy tam, ale to po prostu właśnie takie wielkie pomieszczenie na rzeczy - wyjaśnił jej rzecz, którą już znała, ale może nie przykładała aż tak wielkiej wagi nauczona doświadczeniem krainy, gdzie mieszkała. - Ponadto, czyż mniejsze meble nie sprawiają wrażenia lekkości przyjemnej dla oka? To zaś - poprowadził ukochana dziewczynę dalej - jest kolejny pokój gościnny. Takich jest trzy, po jednym na każdym piętrze.



- Suzan, ta służącą, mówi, ze wydaje jej się bardzo kobiecy.
Służąca Connleya miała rację, był kobiecy i w barwach, które Morgainne się bardzo podobały.
- Bo tak jest. - powiedziała po prostu. - Jest bardzo ładny. - uśmiechnęła się delikatnie. - A co do szaf masz rację. nadają pomieszczeniom wrażenie lekkości. - kontynuowała rozmowę podziwiając pokój. Biały fotel zachęcał wręcz do tego by na nim usiąść, ale Morgainne obawiała się, że go zabrudzi.
- A pokój naprawdę przyjemny. Zresztą cały dom sprawia takie wrażenie. - uśmiechnęła się do Connleya.
Morgainne wiedziała, jak zrobić, żeby się ucieszył. Po takiej pochwale uśmiech na twarzy Connleya sięgnął niemal obydwu uszu. Żeby zatuszować radość zaprowadził ją do saloniku.



- Tutaj jest miejsce na kawę. Wyjątkowe. Bywam tutaj tylko z osobami, które są dla mnie naprawdę ważne. Wiesz, rodzina, przyjaciele ... mam nadzieję, że po kąpieli przyjdziesz ... przyjdziesz ... wypić kawę ze mną. Jest naprawdę dobra - popatrzył nagle się zastanawiając, czy wie, co to jest kawa. - Mam wiele gatunków tego doskonałego napoju, który dodaje wigoru. wprawdzie na Ziemi kawę piją najczęściej panie, ale tak się składa, ze także lubię.
Minimalizm w wytwarzaniu mebli miał swoje plusy. Salonik, jak nazwał te pokój Connley po prostu ją zachwycił. Nie wiedziała czy to kwestia ciepłych barw ścian, miękkiego dywanu, niewielkiego stolika czy dużej ilość roślin.
- Pięknie tu... - powiedziała cicho rozglądając się z delikatnym uśmiechem. Po dłuższej chwili podziwiania pokoju wróciła do rozmowy. - Wolałabym coś zjeść potem i ruszać w drogę. Tego napoju możemy spróbować kiedy indziej. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Ty zdecydujesz, ale sądzę, że zamiast ustalać, co będziemy robić po kolacji, po prostu spróbujemy się połączyć atutami z Corwinem oraz mamą. Wtedy dowiemy się, czy mamy czas na cokolwiek więcej niż kolacja oraz pewnie dostaniemy najświeższe informacje. Wiesz, wiadomości od nich mogłyby sprawić, ze wszystkie nasze plany, jakiekolwiek by nie były, musiałyby pozostać zmienione. Teraz zaś zobacz moja biblioteczkę.



- Książki należą do moich ulubienic. Czytanie naprawdę, po prostu lubię czytać, poznawać nowe rzeczy oraz bawić się przygodami bohaterów.
Rozejrzała się po bibliotece z uśmiechem.
- Widzę, że zamiłowanie do książek jest u nas chyba rodzinne. - powiedziała ciepło. - podeszła do półek i pogładziła delikatnie książki. - Jestem pełna podziwu. Taka biblioteka. Wszystko przeczytałeś? - spojrzała z zainteresowaniem na kuzyna.
- Och, nie. To chyba byłoby niemożliwe. Popatrz, część to pozycje encyklopedyczne, słowniki, moje ulubione książki kucharskie, podręczniki - no tak, wśród nich miał zarówno Kamasutrę oraz Małżeństwo doskonałe, jednak nie zamierzał się tym chwalić. - Zaglądam do nich, kiedy potrzebuję jakichś konkretnych informacji. Natomiast powieści owszem, staram się kupować te, które planuje przeczytać. Nie lubię robić sobie biblioteki dla popisu. Robię ją, bo lubię czytać. Wśród powieści jest jednak trochę pozycji niepasujących do mojego gustu, które czytałem, lecz pozostawiłem nieprzeczytane. A ty? Lubisz czytać?
- Owszem, nawet bardzo, ale na Wyspie nie mamy książek... - spojrzała znów na półki. - Wszystko musimy mieć we własnej głowie, ale czytałam zawsze jak ojca odwiedziałam. No i w Amberze miałam mnóstwo czasu przez ostatni miesiąc. - podrapała się po nosie. - W zasadzie to chyba pierwszy raz w życiu miałam tyle czasu wolnego co wtedy. - zaśmiała się cicho.
Chyba pierwszy raz wspomniała o swojej rodzinie.
- Ojca, swojego nie znam - westchnął. - No idźmy dalej - odzyskał humor patrząc na jej śliczną buzię. - Chodźmy teraz na parter. To pomieszczenie juz znasz - wskazał na pokój schodów, kiedy przechodzili niżej. Najpierw kolejny pokój goscinny.



- Żeby być szczerym, to te pokoje, żeby wszystkie na raz, chyba nigdy nie zostały wykorzystane. Czasem odwiedzała mnie mama, lub któryś ze znajomych, ale wszystkie na raz, to nie pamiętam. Oczywiście każdy gość moze sobie wybrać jeden z trzech gościnnych. Tak się składało, że mężczyźni wybierali stosunkowo często właśnie ten, zaś panie preferowały ten na pierwszym pietrze.
Zauważyła chwilowe pogorszenie nastroju Connleya. No tak... ojciec trudny temat... Na szczęście humor wrócił kuzynowi równie szybko jak zniknął. Przyjrzała się pokojowi i pokiwała głową.
- Nie dziwię się ich wyborowi. - uśmiechnęła się lekko. - Tamten zdecydowanie był za kobiecy, by mężczyzna czuł się w nim dobrze. Ale tutaj... - rozejrzała się i pokiwała głową. - zdecydowanie bardziej uniwersalny. - spojrzała na kuzyna. - Gdzie teraz?
- Teraz moje królestwo. Rządzi tam tylko taki władca - otworzył szybko boczne drzwi - natomiast to jest jego wspaniała korona - wsadził na głowę czapkę kucharską. - Berło także jest niezłe. Nie zamieniłbym się na prawdziwe regalia - wywinął młynka warząchwią. - Milady, witam na terenie państwa kuchnia.



Zaśmiała się melodyjnie i dygnęła z gracją.
- Witam zatem króla i uprzejmie proszę o pokazanie jego królestwa. - powiedziała rozbawiona rozglądając się z zainteresowaniem.
- Słusznie diussesso, słusznie - powiedział nosowym tonem naśladując ton zarozumiałego władcy. - To są kredensy. W szafkach mam przyprawy niemal z całego świata, choć przyznaję, że moją ulubioną jest bazylia. Rewelacyjny smak, cudowny zapach. Uf, nie powiem, że ją kocham, ale bez niej świat byłby gorszy. Tam są lodówki. Wytwarzają niska temperaturę, co ułatwia przechowywanie różnych rzeczy. Nie wiem, czy są u ciebie, bowiem to wszystko napędzane jest elektrycznością. Podobnie kuchenki, które mogę nastawić na konkretna temperaturę. Oprócz tego oczywiście naczynia - otwierał szafki pokazując garnki, talerze, sztućce różnych rozmiarów, wyglądu rozmaitego pochodzenia.
Podeszła niepewnie do lodówki i ją ostrożnie otworzyła. Gdy poczuła zimne powietrze odsunęła się szybko.
- Interesujące... - powiedziała zamykając lodówk po czym spojrzała na kuchenkę. - Wytwarza temperaturę? - spojrzała z zainteresowaniem na Connleya. - Jak piec? A jak działa? - zaczęła oglądać ze wszystkich stron.
- No cóż, jak wspominałem, elektryczność. Odkryto na Ziemi, że każda rzecz składa się z maleńkich cząstek, zwanych atomami. Atomy zaś zawierają jeszcze mniejsze elektrony. Niektóre ciała, zwane przewodnikami mają taka właściwość, ze te elektrony mogą się ruszać. Ruch zaś oznacza ciepło. Pokaż mi proszę dłoń - kiedy podała mu, zaczął szybko pocierać skórę jej reki, szybko oraz delikatnie. - Czujesz ciepło? To działa mniej więcej tak samo. Oczywiście, jest wiele bardziej skomplikowane, ale mniej więcej o to chodzi, chyba, bo nie jestem specjalistą fizykiem.
Pokiwała powoli głową i zaraz puściła jego dłoń odwracając się w stronę szafki z przyprawami, by ukryć lekkie zawstydzenie. Ciągle nie mogła przyzwyczaić się do swobody z jaką dotykał jej ręce.
- Rozumiem... mniej więcej. Z całego świata przyprawy powiadasz? - Przyjrzała się słoiczkom z uwagą. Rzeczywiście kolekcja robiła wrażenie. Z chęcią zbadałaby zawartość tej szafki dokładniej, ale na chwilę obecną robiła się coraz bardziej głodna.
- Od tego zwiedzania zgłodniałam. - uśmiechnęła się lekko. - Ale dokończmy, bo jeszcze zapewne zostało parę pokoi?
- Ależ królowo ty moja, wybacz mnie niegodnemu, który nie zaspokoił tej najważniejszej potrzeby każdego człowieka - zażartował. - Do kolacji jeszcze sporo czasu, ale może masz ochotę na szybkiego tosta a La Chardonay. To zajmie minutkę dosłownie, bo tosty mam gotowe. Tylko podgrzać. To po prostu malutka kanapka ze specjalna odmianą sera feta mielonego z delikatnym miąższem winogron gatunku chardonay. Do tego nieco oliwy, oczywiście bazylia oraz troszeczkę peklowanego pstrąga. Mówię ci, palce lizać. Daj mi minutkę, potem zaś możemy zwiedzać dalej jedząc. Na Ziemi zwyczajowo nie krępujemy się takimi sprawami, toteż chodzenie i jednoczesne jedzenie nie uznajemy za jakąś niegrzeczność - spojrzał na nią pytająco.
Na nazwanie ją królową zaśmiała się krótko. Pomysł z jedzeniem i chodzeniem jednocześnie wydał się jej natomiast dość dziwaczny. Cóż... co kraj to obyczaj..
- Skoro powiadasz, że to nie jest nic zdrożnego... - powiedziała z namysłem. - Nie odmówię, gdyż ciekawa jestem tej potrawy.
- Cóż. Panie siadają - zaprowadził ją niczym królową na drewniany taboret - panowie zaś pracują i potem popisują się przed paniami.
Zabrał się szybko za robotę. Bardzo szybko otwierał szafki, łączył, wydobywał, mieszał. Widać było, że wie, gdzie co jest. Może nie minuta, ale najwyżej kilka upłynęło, kiedy niby rycerz klęknął na kolano przed nią podając srebrną tacę z kilkoma kanapkami mówiąc z niekłamana pompą, chociaż przyozdobiona wesołym mrugnięciem. - Oto mój łup, szlachetna damo. wydaj wyrok, czy godny jest on twych cudownych warg.
Obserwowała go z zainteresowaniem. Wprawne i szybkie, a jednocześnie nie nerwowe ruchy świadczyły, że naprawdę doskonale wie co robi. Widać tez było, iż sprawia mu to sporą przyjemność, a przez to i patrzenie na niego było przyjemne. Gdy uklęknął uklęknął pokręciła rozbawiona głową.
- Ależ naprawdę nie trzeba aż tak oddawać mi hołdów. - powiedziała poważnym tonem, choć w oczach migotały radosne iskierki psując cały efekt. - Przyjmuję jednak ten łup. - powiedziała z namaszczeniem i wzięła jedną z kanapek po czym ugryzła. Smak był intrygujący. Nic co do tej pory jadła tak nie smakowało, ale podobało się jej. Nawet bardzo. Przełknęła i pokiwała głową z uznaniem.
- Bardzo dobre. Pozwalam dołączyć Ci się do posiłku. - powiedziała łaskawie uśmiechając się wesoło.
- Dzięki pani za twą gadkę, zaraz schrupię tą kanapkę - improwizował podnosząc się, ale widać było, że jest nadzwyczaj zadowolony. - Wobec tego, pani, twój kanapkowy rycerz pragnie spytać, czy byś pozwoliła się oprowadzić dalej? - spojrzał na nią. - Obiecuję zabrać w naszą dalszą podróż ów łup, który pozwoli nam się posilać co nieco i bardzo się cieszę, że ci smakowało. Naprawdę - powiedział normalnym, ciepłym tonem.
- Zatem chodźmy. - powiedziała trzymając ciągle kanapkę w dłoni i ruszyła w stronę drzwi. Przy wyjściu odwróciła się w jego stronę uśmiechając się. - Biorąc pod uwagę twe zamiłowanie do gotowania, nie mogły być niesmaczne. - powiedziała spokojnie.
- Tutaj mieści się biały salon - wprowadził dziewczynę do dużego, jasnego pokoju. - To jest miejsce, gdzie przyjmuje gości oraz interesantów, jeśli akurat pragnę porozmawiać z nimi na domowym gruncie.

http://www.homeloto.com/wp-content/u...-3-510x382.jpg

- Dalej zaś jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Największa łazienka domu.

http://img593.imageshack.us/img593/9207/azienka1.jpg

- Wspaniała łazienka. Jeżeli chcesz się wykąpać, proponuję tą. Ma wszystkie wygody górnej, ale jest większa oraz wygodniejsza. popatrz, dwuosobowa wanna, po prawej prysznic, obok zaś szafki z ręcznikami oraz różnymi szlafrokami - otworzył pokazując. Rzeczywiście. ciekawostka było jedynie, że wszystkie szlafroki miały dyskretne symbole Jednorożca lub srebrnego dębowego liścia. Niektóre były także damskie. - Wszystkie krany działają identycznie, jak pokazywałem ci na górze. Tam dalej są kosmetyki, szampony. Ponieważ niekiedy mama bywała tutaj, możesz tam spotkać również takie używane przez panie. To - pokazał jej niewielki przyrząd - jest suszarka. Także elektryczność. Naciska się tutaj - włączył. - Popatrz jaki miły strumień ciepła wytwarza. tylko nie można dotykać nią wody. Będziesz pamiętała, prawda Morgainne - opisywał dziewczynie łazienkę.
Przybliżyła ostrożnie dłoń do strumienia ciepłego powietrza, by po chwili zaraz nią uciec.
- Czego to ludzie nie wymyślą... - powiedziała z namysłem. Na pytanie Connleya pokiwała lekko głową. - Oczywiście... choć może nie znam się na tych wszystkich cudach, ale pamiętam co mówisz. - uśmiechnęła się spokojnie. - Pozwolisz zatem, że skorzystam z zaproszenia i się wykąpię?
- Dasz mi jeszcze kilka minut? Dosłownie, kilka. Bowiem ogród może pokażę ci przy następnej okazji, ale jest jeszcze jedno pomieszczenie, które chciałbym, żebyś zobaczyła.
Spojrzała tęsknie na wannę, ale pokiwała głową.
- Prowadź zatem i powiedz proszę cóż to za miejsce.
- Two właśnie to - otworzył niewielkie drzwi oraz wskazał na prowadzące na dół schody. - Chodź za mną - przycisnął włącznik światła. Poprowadził ją poniżej, na poziom piwnicy. - wiesz, tu są spiżarki oraz takie inne gospodarcze, ale tutaj jest wyjątkowo. Klimatyzacja, stała temperatura, wilgotność oraz tym podobne.

http://www.winegoblet.org/wp-content...winecellar.jpg

- Żadna dobra kuchnia nie obejdzie się bez odpowiedniej piwniczki win. To zaś jest naprawdę niezły wybór.
Rozejrzała się zaskoczona po piwniczce.
- Pokaźna kolekcja. - powiedziała z uznaniem. - Masz w czym wybierać. - uśmiechnęła się do Connleya. - Mógłbyś winiarnie założyć.
- Mógłbym - przyznał, kiedy wychodzili na górę - ale nie mam zacięcia do prowadzenia własnego biznesu. Po prostu lubię częstować osoby, które są mi drogie. Tak więc, moja pani - skłonił się głęboko - kanapki zjedzone, łazienka czeka. Ponieważ zaś pozycja Amberytów daje nam pewne możliwości, czy raczysz określić styl kreacji, w jakiej chciałabyś wystąpić na kolacji. Wierz mi, przygotowana zostanie zgodnie z najlepszą modą Ziemi. Oczywiście cały komplet.
Przyglądała się przez chwilę Connleyowi zastanawiając się czy nie powinna zaprotestować, ale uznała, że pozwoli mu na wybór stroju.
- Nie wiem jaka panuje moda na Ziemi, więc trudno określić mi styl, ale z pewnością powinna być to suknia długa i najlepiej prosta, nie odsłaniająca zbyt wiele... - dodała pamiętając rozmowę na temat strojów do kąpieli.
- Oczywiście w ciemnym błękicie lub czerni... I.. dziękuję... - powiedziała ciepło. - Pewnie moje suknie wyglądałyby tu dość dziwnie.
- Są piękne. - przyznał - ale rzeczywiście, tutaj moda inna. Idź spokojnie się wykąpać, a ja popracuję nad całością.
Pokiwała spokojnie głową i udała się do łazienki na parterze.

Gorąca woda i pachnący płyn do kąpieli pozwalały się w końcu odprężyć. Morgainne położyła się w dużej wannie pozwalając odpłynąć, choć na chwilę, wszelkim troskom. Potrzebowała tego niezmiernie. Tak wiele, w tak krótkim czasie się wydarzyło... Spojrzała na wytatuowane, zielone liście dębu, które niczym bransoletka oplatały jej smukły nadgarstek.
Co by na to wszystko powiedziała Lutienne?
Dziewczyna westchnęła cicho opierając głowę o skraj wanny.
Connleyu, czy Ty wiesz co robisz?
Potrząsnęła lekko głową, to nie był zdecydowanie czas na takie rozmyślania. Rodzina zachowywała się kompletnie irracjonalnie, zgubili ślad dziecka, Corwin oblegał zamek w jakimś Cieniu uważając, że jest to ważniejsze od Amberu. Ktoś musiał zachować zdrowy rozsądek.
Przymknęła oczy odrzucając wszelkie niepotrzebne myśli...

Po dobrej pół godzinie Morgainne usłyszała stukanie do drzwi i kobiecy głos.
- Proszę pani. Sukienka jest już gotowa. Proszę zawołać, kiedy pani będzie gotowa. Poczekam.
Dziewczyna westchnęła cicho i tak miała zamiar powoli kończyć. Wytarła się szybko i założyła jeden z szlafroków kątem oka zauważając znak srebrnego liścia dębu na nim. Pokręciła lekko głową z uśmiechem i otworzyła drzwi.
Suzan weszła do środka trzymając w rękach przepiękną, błękitną suknię.



Morgainne stanęła i przez chwilę przyglądała się jej z uznaniem. Connley zaskoczył po raz kolejny, szykował się intrygujący wieczór...
 
Blaithinn jest offline  
Stary 20-11-2010, 22:55   #44
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Aleksander miał nadzieję, że powrót będzie trochę szczęśliwszy niż sama wyprawa. Jednak gdy powrócili do cienia Gerarda spadły na nich nowe nieszczęśliwe informacje. Zwłaszcza poraziły one młodego żołnierza. Jego ojciec zniknął. Nie spodziewał się, że jest to możliwe. Oczywiście gdyby Benedykt chciał opuścić Amber mógłby zrobić to po kryjomu, jak wiele lat wcześniej, gdy Corwin odnalazł go w pewnej wersji Avalonu.

Jednak jego ojciec był odpowiedzialny. Nie wziąłby na siebie ciężaru władzy, żeby potem zniknąć bez słowo. Coś poszło nie tak. Intryga się zagęszczała. W tym momencie Aleksander nie wiedział komu może zaufać. Jedynym pewnym wrogiem była Lamashtu, reszta ... reszta pozostawała zagadką, a to czego nie wiesz może cię zabić. Może jego ojciec popełnił błąd, a może ktoś przy pomocy jakiś magicznych sztuczek postanowił usunąć go z tronu? Ciężko było powiedzieć, w każdym razie w tym momencie pozostał sam i musiał działać. Wiedział, że nie odpuści. Dopóki jego ojciec się nie odnajdzie, albo nie dowie się o jego losie ... dopóty będzie szukał, będzie pytał i biada temu, kto był za to odpowiedzialny ....

Aleksander odsunął się od grupy i zaczął przeglądać swoje atuty. Chociaż długo wpatrywał się portret swojego ojca, ten nie ożył. Pozostawał zimnym kawałkiem magicznej karty, w tym momencie był dla Aleksandra równie dużo warty jak Fokker dr. I na nowoczesnym polu walki. Nie poddał się jednak, to nie leżało w jego naturze. Był wojownikiem, należało przeć do przodu. Przeglądając kartę natknął się na wizerunek innej osoby ... Julian, ich relacja była skomplikowana. Zresztą ten wuj miała podobną relację ze wszystkimi krewnymi. Był wyniosły, niedostępny ... czasami jakby bez uczuciowy, działał jednak dla dobra Amberu. Mając jakikolwiek wybór Aleksander w tym momencie zaufałby właśnie jemu. Po chwili patrzenia portret ożył.

Syn Benedykta zaczął mówić bez ogródek. Bez żadnych wstępów, czy kwiecistych mów. Robił tak w momencie gdy zaczynała się bitwa. Rozkazy należało wydawać szybko. W tym momencie zależało mu na czasie. Wiedział, że Fiona powinna zrobić co w jej mocy, aby odnaleźć Benedykta. Wydawało się, że zależy jej na tym. Tą sprawę można było jej pozostawić. Przynajmniej na razie. Czuł, że ojciec chciałby jednak, aby zatroszczył się o obronę Amberu.
-Julianie, dzieje się wiele niedobrych rzeczy, nasz przeciwniki ma współpracowników, nie wiem kim są, ale odnajdę ich ... odnajdę swojego ojca. Chcę być uczciwy, jak zawsze zresztą .. mam nadzieję, że wiesz, że zawsze działałem i będę działał dla dobra Amberu ... rozmumiesz to prawda? - tutaj Aleksander zamilkł na chwilę -Dlatego to co mam powiedzieć jest takie trudne, jak dowiem się kto zdradził, jeżeli ktoś skrzywdził mojego ojca ... będę działał ... -

- Rozumiem cię Aleksandrze i popieram całkowicie - odpowiedź Juliana była prosta, praktycznie bez żadnych emocji. Po chwili ciszy dodał jednak pewną ważną informację -Przypuszczam, że może stać za tym sam Random -

Była to możliwość, której z początku Aleksander nie wziął pod uwagę. Jeżeli ich Król odzyskał przynajmniej częściową sprawność mentalną, mógł zacząć działać. W końcu zdarzało się, że żołnierze dotknięci stresem pourazowym krzywdzili niewinnych ludzi uznając ich za wrogów. Random mógł go zaskoczyć i przy pomocy wzorca doprowadzić do zniknięcia cienia. Nie miałby szans w starciu na miecze, ale użycie magi plus efekt zaskoczenia? Było to możliwe ... będzie trzeba to później zbadać, jeżeli reszta rodziny do niczego nie dojdzie.

-Julianie, mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, ale nie wiem, co miałbym teraz zrobić ... jeżeli to ktoś z obecnych z armią w Amberze ... zrobię wszystko ... rozumiesz mnie? -

- Masz rację... ja też mam wątpliwości co do bliźniaków. Nie podobał mi się pomysł Benedykta, by sprowadzali oni swoja armię pod mury Amberu. Teraz jednak okazuje się, że są chyba jedynymi jego obrońcami. Zanim ja zbiorę jakąś armie minie trochę czasu, a poza tym nigdy nie wyszkolę ich tak szybko. Masz we mnie przyjaciela i sojusznika Aleksandrze. Zrobię wszystko, by odnaleźć twego ojca -

Aleksander skinął głową -Ja mógłbym to zrobić i jeżeli będzie trzeba zrobię to ... jeżeli będę musiał wedrę się na mury Amberu i przysięgam, że wykonam lepszą robotę niż Corwin i Bleys kiedyś ... dziękuję ci Julianie ... muszę jeszcze porozmawiać z paroma osobami, uważaj na siebie ... wydaje się, że żyjemy w naprawdę niebezpiecznych czasach -

- Odkąd pamiętam czasy są ciągle niebezpieczne. Uważaj na siebie Aleksandrze i nie podejmuj decyzji zbyt pochopnie. -

Ta rozmowa była zakończona, ale poprawiła trochę humor synowi Benedykta. Każdy dowódca chciał mieć jakiś sojuszników. Na razie postanowił ufać Julianowi, przyszłość pokaże czy podjął w tym momencie słuszną decyzję. Przerzucił jeszcze parę kart, aż pojawiła się na nich ciotka Fiona. Połączenie nastąpiła bardzo szybko.

-Witaj, czy możesz powiedzieć mi coś więcej o zniknięciu mojego ojca?-

- A dokładniej o co chciałeś zapytać. Sama nie wiem nic więcej niż ci powiedział Julian. W tej chwili nadal szukamy -

-Jak można wymazać cień? kto miałby na tyle zdolności, żeby to zrobić? -

-Raczej chodzi o to, że go ukrył. Tak przynajmniej mi się w tej chwili wydaje. Julian sam ukrył Cień i tylko on i Benedykt znał sposób jak do niego wejść -

Aleksander chwilę milczał. Rozmyślał intensywnie nad tym co usłyszał. Wydawało się, że jakiekolwiek osobne poszukiwania nie miałyby sensu. Mógłby oczywiście pomóc Fionie, ale czy w tym momencie tego potrzebowała? Wątpił w to ...

-Cóż dziękuję, gdybyś potrzebowała mojej pomocy, to skontaktuj się w każdym momencie, prosiłbym cię, abyś poinformowała mnie też, jak tylko dowiesz się czegoś nowego - I po tym ta rozmowa skończyła się. Nie było sensu dłużej jej ciągnąć. Wyglądało na to, że przynajmniej na jakiś czas ich grupa rozdzieli się.

-Przepraszam was, ale sytuacja jest zła ... mam sporo rzeczy do zrobienia, Corwin poradzi sobie z tym oblężeniem. - pożegnanie było krótkie, ale nigdy nie lubił takich momentów. Wolał powrotu, poza tym wiedział, że jeszcze nie raz się zobaczą, nie było sensu tego przedłużać. Jedynie Monique, która wyglądała na wstrząśniętą tymi informacjami poprosiła go, żeby mogła mu towarzyszyć. Przez chwilę Aleksander pomyślał, że ta dziewczyna faktycznie się w nim zakochała. Ale zaraz odrzucił od siebie wszelkie te myśli. W tym momencie miał inne rzeczy na głowie, żeby myśleć o następstwach takiego stanu rzeczy. Zgodził się, bo potrzebował kogoś, z kim swobodnie będzie mógł porozmawiać o tych Amberyckich sprawach.

Ruszyli w cień. Zmieniały się kolejne szczegóły. Podróż z pewnością nie była tak szybka jak w przypadku Connleya, ale Aleksander sporo podróżował i miał pewne doświadczenie. Szukał pewnego miejsca ... nie był tam jeszcze, ale w jego głowie wykrystalizował się już plan. Ich zdolności zaś czyniły możliwym wszystko. Po pewnym czasie klimat zaczął się ochładzać, aż w pewnym momencie Aleksander zatrzymał się. Znajdowali się w zielonej dolinie. Poranek był chłodny, a na szczytach gór, widać było śnieg. Wysocy, dobrze zbudowani i uzbrojeni blondyni przyglądali się im. Kilku szeptało między sobą, o nagłym pojawieniu się dwójki przybyszów. Ładne, zgrabne kobiety zabierały dzieci do chat. Ten świat nazywał się Midgard. Syn Benedykta wiedział, że znalazł to co chciał. Świat przypominający nordyckie legendy z Cienia - Ziemi. Spokojnym krokiem ruszył w stronę zamku, należącego z całą pewnością do możnowładcy. Grupka tubylców ruszyła za nim. Przed wejściem do zamku stała czwórka strażników, która postanowiła wykonać swój obowiązek i zatrzymać przybysza.

Wojownik nawet nie zwolnił. Jego miecz ciął powietrze ze świstem. Ciosy były zbyt szybkie dla oka śmiertelnika. Strażnicy znaleźli się bez broni, ale byli żywi. Widząc ten pokaz ich towarzysze odsuwali się od niego z trwogą. W ten sposób, niezatrzymywany dotarł do komnaty, w której zasiadał władca tych ziem, w towarzystwie grupki kapłanów. Aleksander omiótł ich wzrokiem. Czuł się, źle za to co miał właśnie zrobić, ale nie zbierał wcześniej armii, a z opowieści, znał tylko ten sposób.

-Jestem Aleksander syn Benedykta i jestem waszym bogiem wojny - oświadczył bez ogródek, czym wywołał niemałe zamieszanie. Kapłani zaczęli żywo dyskutować między sobą. Urwane, trwożne rozmowy. Uwierzyli mu, z pewnością ten pokaz na dole okazał się pomocny

-Czy ... czy to koniec świata?- zapytał siwy, brodaty kapłan

-Przybyłem tutaj aby wyszkolić wojowników, którzy gdy czas nadejdzie staną u mego boku i pomaszerują w niebiosa, aby tam pokonać wroga i dostąpić wielkiej chwały. Potrzebuję nowych einherjar -

Władca kiwnął z powagą głową. - To ty panie będziesz szkolił armię? - kapłani, zaczęli szeptać coś do ucha władcy. Widać było, że obawiali się swojego boga o wiele bardziej niż władca.

-Wybiorę odpowiednich ludzi i ich wyszkolę, oni przeszkolą ludzi gdy ja odejdę ... musicie trenować, nie ważne ile czasu to zajmie, dni, lata, powrócę tutaj - po tych słowach Aleksander spojrzał na kapłanów -Czego się obawiacie?-

Kapłani pokłonili się nisko. Jeden z nich wyszedł na przód. Amberyta zauważył, że była to ta sama osoba, która jako pierwsza zadała mu pytanie, po wejściu do sali tronowej. Istniały dwie możliwości, był to ktoś ważny, być może najważniejszy, albo po prostu został wybrany przez innych, żeby robić za spikera grupy. Może obawiali się bożego gniewu?

- Panie jesteśmy ci winni posłuszeństwo i wielki to dla nas zaszczyt, że nawiedziłeś nas. Ciężkie jednak czasy nastały, jedzenia mało, kobiety mało mężczyzn rodzą, a wrogów wielu. Każdy wojownik jest na wagę złota - wiele się wyjaśniło, kapłan właśnie w grzeczny sposób próbował odmówić prośby boga. Starał się go przekonać, że nie jest to dobry moment na zabieranie wojowników. Strach w takim momencie był uzasadniony, nie mógł wiedzieć jak zareaguje Aleksander. Ten jednak zmierzył tego człowiek wzrokiem i powiedział władczym tonem.

-Ilu macie wrogów?-

- Plemię Ygrad na zachodzi, plemiona Ungar i Hjelgard na wschodzie, a od południa wielki ród Hollstrom. Wojna ciągle trwa, a Ty panie żądasz od nas wielkiej daniny. Czy uraziliśmy cię w swojej służbie czy uchybiliśmy w ofiarach?
Miej litość dla nas -

-Zjednoczą się pod jedną koroną - odpowiedział na błagania kapłana z pewnością w głosie Amberyta. Żaden dowódca w tym cieniu nie mógł równać się z nim. Nie wielu było takich, których mogło się równać z nim. Gdyby miał czas podbił by ich wszystkich. Jednak zależało mu na szybkości. -Wezmę te oddziały, które będą mi potrzebne aby zakończyć tą wojnę - to był dobry wybór, po kompanii wojennej wybierze sobie oddział najlepszych wojowników, którzy ruszą z nimi w cień. Będzie mógł ich tam nadal szkolić i podnieść umiejętności. Swoista gwardia. Zawsze wychodził z założenia, że lepsza jest mała grupa, zmotywowanych i świetnie wyszkolonych wojowników, niż pełno mięsa armatniego.

Władca krainy spoglądał na Aleksandra, a jego oczy wyrażały radość, zdumienie i nadzieję. Młody Amberyta poznawał ten ambitny wzrok. A gdy człowiek odezwał się, był już pewien, że jego prośby będą spełnione - Będę królem wszystkich plemion?

-Tak, dopóki ty czy twoi następcy dadzą mi wojowników w chwili potrzeby ... - miał nadzieję, że jego głos brzmiał bardzo

Kapłani ponownie zaczęli szeptać do ucha władcy. Ten odezwał się po chwili - Kapłani mówią Panie, że twoja szczodrość jest wielka ale rzadko nas odwiedzasz i nasza ofiara może być zmarnowana -

Aleksander skinął głową -Rozumiem, ale nie martwcie się ... gdy wrócę tutaj, wszystko będzie jasne -

Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. Za nim godnym krokiem ruszyła Monique. Nie odzywała się podczas całego spotkania, ale uważnie wszystko obserwowała. Aleksander zastanawiał się jakie wnioski wyciągnie z tego dziewczyna? Do jego uszu dobiegły jeszcze słowa władcy.

- Zapiszcie zatem w kronikach - rzekł władca - Ósmego dnia miesiąca Olstrun odwiedził nas nasz bóg Aleksander, syn wielkiego Benedykta. Obiecał nam władzę nad wszystkimi plemionami. Mamy gotować się na wielki dzień, na wielką bitwę. Należy wybrać rody, które będą szkolić wojowników na wojnę bogów -

Nie wyszedł jeszcze jednak. Jego wzrok spoczął na grupce oficerów. Wszędzie by takich poznał. Podszedł do nich. A ci pokłonili mu się nisko. -Potrzebuję armii, aby podbić plemię Ygrad - wymienili szybkie spojrzenia, ale zaraz jeden z nich, najmłodszy odezwał się

-Panie jestem Sven Odważny, moich tysiąc wojowników, jest na twoje usługi - po tych słowach opuścił pomieszczenie razem z Amberytami. Aleksander dokonał szybkiej inspekcji oddziałów. Nie były zachwycające, ale ich poziom nie był tragiczny. Nie dał wojownikom czasu na zastanowienie, wydał szybkie rozkazy i rozpoczęto marsz na zachód. Gdy oddział dotarł do granicy, podzielony został na wiele małych grupek. Każdym z nich dowodził wybijający się oficer. Na szczęście mieli dobre informacje o strażnicach nadgranicznych. Małe grupki zaatakowały w różnych częściach granicy. Nie dawali czasu na wysłanie posłańców z alarmem. Po zniszczeniu strażnic, łączyli się w większe grupy i maszerowali na kolejne forty. W ciągu krótkiego czasu, armia była ponownie połączona, a system fortyfikacji granicznych wroga zniszczony albo zdobyty. Pomaszerowali dalej, w stronę stolicy wroga.

Wieść o ich sukcesie niczym błyskawica rozniosła się po kraju. Rozpoczęto zbierać armię. Było już jednak za późno. Zbierające się oddziały były niszczone przez grupki wysyłane przez Aleksandra. Marsz był szybki, a wróg nie mógł skupić swoich sił. W końcu chcąc zatrzymać marsz armii Aleksandra wydali mu bitwę.

Była ona dla nich przegrana od początku. Myśleli, że mają przewagę. Wysunięte oddziały Aleksandra zostały zaatakowane przez przeważające siły. Trzymali się. Chcieli to zrobić dla swojego boga. A gdy wróg znalazł się blisko ...manewr oskrzydlenia zakończył się. Na polu bitwy pozostało wiele ciał, ale przynajmniej część wrogich wojowników postanowiła zmienić obóz.

Tym razem nic nie zatrzymało marszu na stolicę. Wieczorem, w dniu przed jej zdobyciem wszedł do swojego namiotu, gdzie Monique piła wino, zaczytując się w jakąś książkę. Uśmiechnął się do niej. Miała swój namiot, ale wolała siedzieć tutaj. Wiedział też, że gra przed jego podwładnymi rolę, żony boga, ale nie przeszkadzało mu to.

Siadając naprzeciwko niej uśmiechnął się szeroko -Dziękuje ... za to, że jesteś tutaj ... obecność kogoś z krwią Oberona ... to znaczy wiele, zwłaszcza teraz, gdy wszystko wydaje się nie pewne -

- Aleksandrze zrobię wszystko co w mojej mocy by ci pomóc. Benedykt zawsze był dla nas bardzo dobry. Cenię go i podziwiam. Możesz liczyć na moją pomoc -

Rozmawiali jeszcze długo. A gdy nastał ranek Aleksander wydał rozkaz do ataku. Generał prowadził główny najsilniejszy atak. Gdy sam Amberyta z wybranym oddziałem dostał się tylną bramą do miasta. Wybuchła panika, a jego oddział otworzył drogę pozostałym. Stolica padła u jego stóp. I tym samym konflikt zakończył się. Gdy powrócił do pierwszego władcy, miał już wybranych 40 ludzi. Król był szczęśliwy, w krótkim czasie jego władztwo podwoiło się. Miał też dobrze wyszkolonych oficerów, jeżeli wykorzysta to rozsądnie, powinien w końcu rządzić wszystkimi.

Przed wyruszeniem w cień poprosił Monique, aby ta udała się na ziemie i poczekała na niego w Miami. Jego oddziały pomaszerowały za nim. Wytłumaczył 40 najlepszym wojownikom "mitologię" Amberu. Wierzyli, że wspinają się po metaforycznym Ygdrassilu drzewie istnienia łączącym wszystkie światy. Gdy wmaszerowali do Lasu Ardeńskiego byli zmęczeni, ale szczęśliwy. Tam czekał już na nich Julian. Razem z Aleksander wybrali ustronne miejsce, które zapewniało jego gwardii, dobre utrzymanie i dobre warunki bytowe, jednocześnie pozwalając na pozostanie niezauważonym i ciągłe podnoszenie swoich umiejętności. Opuścił ich ... wierzących, że znaleźli się w krainie bogów.

Monique odnalazł w polecanym hotelu. Ubrany był w skórzaną kurtkę - bombardierkę, ze złotymi skrzydłami pilota. Wojskowe spodnie i buty, a za pazuchą kurtki schowany miał pistolet. Jego oczy zakrywały okulary przeciwsłoneczne, a u pasa wisiał duży nóż typu Jim Bowie. Uśmiechnął się do niej

-Zapraszam do mojego domu, mam tam basen ... muszę załatwić parę spraw, ale odpoczniesz tam lepiej niż w hotelu - zabrał ją do miejsca gdzie pozostawił swojego Harleya i z rykiem silnika ruszył do lepszej części Miami. Dzień był ciepły i słoneczny ... jak zwykle zresztą w tym miejscu. Dom Aleksandra nie należał do największych, znajdował się jednak w lepszej części Miami i miał basen. Pozwolił się Monique rozgościć w pokoju gościnnym, sam zaś poszedł umówić się na kilka spotkań ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 28-11-2010, 23:01   #45
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Connley i Morgainne


Morgainne właśnie się obmywała w wielkiej wannie, tymczasem Connley cieszył się, że jej się podobało oraz miał nadzieję, iż taka kąpiel przypadnie dziewczynie do gustu. Sam także skoczył po ubranie dla siebie. Wybrał trzy zestawy garniturów. Nie znał gustu Morgainne, ale sądził, iż spośród tych trzech dobierze coś dla niego. Przede wszystkim skupił się jednak na kreacji dla niej. Czasem dobrze być Amberytą oraz móc wyciągać z powietrza piękne rzeczy, które chciało się ofiarować swojej ukochanej. Wzorzec pracował znakomicie, podobnie, jak pamięć Connleya dobierająca odpowiedni rozmiar do wymiarów dziewczyny. Nie było co się łudzić, Morgainne wyglądała niczym Afrodyta, ale charakterem oraz inteligencją przypominała Atenę.
- Suzan – wezwał po chwili służącą. - Pójdź proszę do mojej kuzynki, jak się wykąpie oraz pomóż jej ubrać suknię – wskazał. - Obok znajdziesz także buty i odpowiednią biżuterię. Zamów proszę limuzynę.
- Pan sam nie będzie prowadził? - zdziwiła się pokojówka.
- Nie – myślał nad tym, jednak wolał pierwszym razem siedzieć przy Morgainne, ale kiedyś rzeczywiście chciałby ją zabrać na przejażdżkę sportowym samochodem. - Niech przyjadą na siódmą. Potem zamów dla nas miejsca w restauracji Edmunds. Tej przy placu Brindley, niedaleko Music Hall – wyjaśniał jeszcze przez chwilę szczegóły. - Wskoczę także pod prysznic na piętrze.
Kiedy wyszedł z łazienki usłyszał właśnie odgłos otwieranych drzwi i rozmowę Morgainne ze służącą, która właśnie podawała jej szafirową suknię. Przyodziany wyłącznie w szlafrok skierował się na dół trzymając w reku trzy garnitury oraz buty.

Suzan właśnie dopinała suknię, gdy rozległo się kolejne pukanie.
- Chwileczkę! - usłyszał Connley zza zamkniętych drzwi.
Po chwili otworzyły się i w nich ukazała się służąca. Wszedł. W głębi łazienki można było zobaczyć stojącą Morgainne przed lustrem i wpatrującą się w swoje odbicie z malującym się zaskoczeniem na twarzy. Dziewczyna widziała go pewnie w lustrze, dojrzała jego cielęcą przez chwilę minę oraz słyszała, jak poleciały mu na podłogę dwie, spośród niesionych trzech par butów. Każda do innego garnituru.
- Morgainne ... - tyle tylko udało mu się wydusić na początku. - Naprawdę to prześlicznie na tobie wygląda - powiedział wreszcie nie wiedząc już, co powiedzieć. Dziewczyna bowiem rzeczywiście wyglądała tak, jakby była przygotowana do startu Miss Universe. Tyle, że od kandydatek wyróżniała się wiosenną świeżością. Jej uroda oraz wdzięk były darem natury, nie zaś skutkiem pracy scenarzystów oraz speców od wizerunku. - Ty wyglądasz prześlicznie - poprawił się. Przyszedłem, no dobra - powoli odzyskiwał fason - przyszedłem zobaczyć cię w twoim nowym wdzianku. Pięknie. Ale chyba nie pozwolisz, żeby przy tobie paradował jakiś obdartus? Właśnie, piękna księżniczko. Dlatego chciałem poprosić, żebyś mi pomogła wybrać: ten, ten, czy ten? - pokazał garnitury.

Gdy rozległ się dźwięk upadających butów na podłogę odwróciła się w jego stronę. Dopiero wtedy mógł dostrzec na jej twarzy lekki rumieniec.
- Dziękuję... - powiedziała cicho. - Suknia sama w sobie jest piękna. - Widać było wyraźnie, iż jest trochę onieśmielona. Spojrzała na pokazywane stroje i uśmiechnęła się lekko odzyskując zwykle opanowanie. Podeszła do Connleya swym zwyczajnym krokiem, ale dzięki kształtowi i długości sukni zdawała się płynąć.
- Pokaż zatem proszę te ubrania - powiedziała spokojnie. Sprawdziła jakość materiału i to zerkając na kuzyna, to na garnitur uznała, że najlepszy będzie srebrzysty. Gdy oglądała garnitury Connley mógł z łatwością zauważyć jej tatuaż na prawym nadgarstku, gdyż nic teraz go nie zasłaniało. Chciał spytać, co to takiego, ale odłożył to. Może sama mu powie, może będzie lepsza okazja. Chwilowo bowiem napawał się jej widokiem, chociaż obecnie spoglądał spod oka, ażeby jej nie peszyć.

- Dzięki. Zawsze mam problem, który wybrać – przyznał drapiąc się zafrasowany po lewym uchu. - Poczekaj moment w salonie, proszę. Muszę pójść się przebrać. Momencik. Będę. Pa - pobiegł do bocznego pokoju próbując szybko wskoczyć we wdzianko przeznaczone na szykowna kolację. Miał trochę problem z krawatem, ale wreszcie związał uroczy, klasyczny węzełek. Potem jeszcze kilka oddechów głębokich, niczym kowalskie miechy oraz elegancki, pachnący męskością wyszedł do niej. Była naprawdę ... po prostu była, czyż dziwne więc, że kiedy się do niej zbliżał, miał to dziwne uczucie w sercu.
- Jak wspomniałem, bellissima - uśmiechnął się serdecznie. - Za chwilkę mamy samochód. To taka kareta, tylko bez koni - wyjaśnił. - Bardzo wygodna. Naprawdę pięknie wyglądasz Morgainne - powiedział poważnie. - Jeśli chcesz, możemy na samochód poczekać przed domem? - spytał ją.

W czasie gdy Connley przebierał się w garnitur Suzan pomagała Amberytce w założeniu dodatków. Delikatna srebrna biżuteria idealnie dopasowywała się do sukni. Morgainne dostała również szal tej samej barwy co reszta stroju i dopiero okrywszy nim ramiona poczuła się lepiej. Na widok kuzyna we wskazanym przez nią garniturze uśmiechnęła się ciepło, jednak przy kolejnym komplemencie udała, że poprawia ułożenie szalu. Co się ze mną dzieje? Zachowuję się niczym niedoświadczona młódka.
- Karota bez koni, powiadasz? - spojrzała na niego, gdy już poprawiła wszystko, co chciała poprawić. - To jak ona jedzie? - spytała zainteresowana. - Możemy poczekać na dworze - dodała.

Wyszła prowadzona przez niego, jak królowa. Connley także wolał poczekać na zewnątrz. Tutaj były kwiaty, niewiele jest piękniejszych widoków, niż urodziwa dziewczyna przy pięknym kwiecie. Chciałby jej ofiarować, ale pomyślał, że może podczas powrotu. Kwiatek mógłby ją nieco krępować oraz przeszkadzać tam, gdzie się udawali. Podał jej ramię widząc, że przy odległej o kilkadziesiąt metrów bramie zatrzymała się limuzyna. Piękny Bentley łączący w sobie zalety sportowego stylu oraz ekskluzywną przestrzeń już czekał. Przed nim stał elegancki szofer w białych rękawiczkach.
- Milady, Sir - powitał obydwoje otwierając drzwi.
- Proszę, wejdź. Będę przy tobie - szepnął na uszko pięknej dziewczynie.

Powóz wyglądał dziwnie, był niski i z jakiegoś dziwnego materiału. Morgainne wzięła głębszy oddech, ale tak by nie dało się tego dostrzec i weszła do środka pełna obaw, zaraz za nią Connley. Żałowała, że nie ma przy sobie swojego miecza, z pewności poczułaby się z nim pewniejsza. Usiadła na miękkim siedzeniu i zaczęła lustrować wnętrze. Szofer zamknął za nimi drzwi oraz wsiadł do środka. Od kierowcy oddzielała ich przyciemniana szyba.
- Zaraz ruszymy. Samochody jadą prędzej, niż najszybsze powozy, ale spokojnie. Mają specjalny napęd, ale to lepiej wytłumaczyliby ci specjaliści. Jednak nie przejmuj się. Chyba większość osób, które używają samochodów nie ma pojęcia, jak działa. Ale jeżdżą. Ten samochód jest naprawdę solidny - dodał jej ducha widząc lekką niepewność dziewczyny. - Wyglądaj przez okno. Będzie ładny widok - ujął jej dłoń. - Tak zwykle podróżuje się na Ziemi - wyjaśnił. - Najpierw trochę przedmieść, potem zaś samo miasto. Pojedziemy głównymi ulicami, przy parkach. Ponieważ jest już wieczór, kiedy dojedziemy do centrum zobaczysz, jak wspaniale jest oświetlone w ciemności. Błyszczy bardziej, niżeli sala balowa pałacu królewskiego.
Kiedy opowiadał jej, ruszyli. Najpierw wolniutko, ale po chwili kierowca dodał mocniej gazu.

Nie puściła jego dłoni choć powinna. Zdecydowanie powinna to zrobić, jej uwagę przyciągnął jednak widok zza szyby, a raczej tempo w jakim podróżowali. Ścisnęła mocniej trzymaną dłoń i obserwowała rozciągający się widok z nieruchomą twarzą. Gdy wjechali do miasta i rozpoczął się spektakl świateł wciągnęła głębiej powietrze, nie drgnęła jednak i nie puszczała ręki kuzyna.
- Birmingham liczy sobie prawie milion mieszkańców. Tu są trzy uniwersytety, szkoły muzea - opowiadał, ale szybko przestał, bo dziewczyna chyba nie słuchała. Wpatrywała się zafascynowana za szybę, jak mijały obrazy późnowieczornych ulic. Faerie świateł, barw, migających neonów przyprawiały o zawrót głowy. Oraz ludzie, tłum ludzi, tysiące samochodów. Gwar, ruch, hałas 100 tysięcy razy większy niż w Amberze. Connley nie chciał jej przeszkadzać w kontemplacji nowoczesności, tym bardziej, że na swojej dłoni czuł jej drżące palce.
Po dłuższym patrzeniu na te wszystkie migające światła i mijane tłumy odwróciła w końcu głowę, gdyż zaczynała ją leciutko ćmić.
- Przepraszam, co mówiłeś? - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Że Birmingham to spore miasto - powtórzył. - Nieźle wygląda, prawda? - był trochę dumny ze swojego zamieszkania. - Chociaż są inne jeszcze większe. Ponadto to, że właśnie dojeżdżamy do Edmunds. To bardzo miła restauracja. Może nie tak ekskluzywna, jak niektóre inne, ale mają tu doskonałą kuchnię, zaś jako specjalność oferują ryby, szczególnie halibuta. Ponadto lubię ją. Właśnie dlatego chciałem cię zaprosić tutaj. Ona właściwie - nie wiedział jak to wyjaśnić, wreszcie powiedział - restauracja jest ciepła.

Bentley zatrzymał się, zaś ceremonia wchodzenia powtórzyła, tylko że na odwrót. Connley pomógł jej wyjść, po chwili zaś obydwoje stali przed wielkim napisem Edmunds.



Po wyjściu z samochodu rozejrzała się chłonąc widok ulicy. Głębsze zaciągnięcie powietrzem nie było jednak najlepszym pomysłem, gdyż wywołało lekki atak kaszlu.
Gdy już się opanowała spojrzała na napis i stojące przed budynkiem siedzenia.
- Ale chyba nie będziemy jeść na dworze? - spojrzała na Connleya. - W tym miejscu nie byłby to chyba najlepszy pomysł.
- Och nie. Czekają na nas wewnątrz. Stolik mamy zamówiony. Chodź - podał jej ramię.
Wnętrze wydawało się leciutko przytłumione. Światła delikatnie oświetlały wszystko, ale nie raziły. Miał nadzieje, że będą przyjemna odmianą dla Morgainne po neonach ulicznych. Natomiast tło dźwiękowe zapewniały ukryte głośniki, które sączyły piękną muzykę graną na harfie. Connley zamówił ją, kiedy się kąpała prosząc szefa lokalu, by zadbał o to.

Powitała ich para kelnerów w czarno-białych strojach. Obydwoje młodzi, zręczni, znający swój fach. Być może tylko krótka spódniczka kelnerki wywołała lekkie zdziwienie Morgainne.
- Państwo pozwolą - zaprowadzili ich do osobnego stolika położonego nieco osobno, co zapewniało odrobinę intymności oraz sprzyjało rozmowie. Gości nie było dużo, ale wszyscy ubrani także elegancko, co może nico uspokajało dziewczynę. skoro bowiem inne damy oraz panowie mieli stroje podobne do nich, to cóż, widocznie taka panowała moda. przynajmniej taka nadzieje żywił Connley. Po chwili kelnerka przyniosła Morgainne Menu, zaś kelner Connleyowi.
- Co wybierasz? - zapytał - Chyba że oddasz to w me dłonie oraz zaryzykujesz przyjęcie mojego wyboru - zażartował wesoło.

Muzyka uspokajała, przytłumione światła również sprawiały przyjemne wrażenie. Morgainne odetchnęła z wyraźną ulgą. Gdy byli prowadzeni do stolika dyskretnie rozglądala się lustrując gości i wystrój. Usiadła z gracją przy stoliku i przyjęła Menu dziękując kelnerce. Obiecała sobie nie zwracać uwagi na jej strój. Przebiegła wzrokiem po karcie dan i odłożyła ją stół.
- Chyba jednak zdam się na Ciebie. - uśmiechnęła się do Connleya po czym rozejrzała lekko po pomieszczeniu. - Bardzo tu ładnie... - dodała. - Przyjemna odmiana po hałasie na zewnątrz.
- Wobec tego - spojrzał na kartę - dla pani proszę o grillowanego halibuta, dla mnie zaś pieczony okoń morski. poproszę także butelkę Chablis. Białe wino będzie idealne do ryby. Wcześniej jednak proszę jakiś lekki starter. Może paluszki ryżowe oraz Louis Roederer na początek. Mamy ważna uroczystość - uśmiechnął się wiedząc, że zaskoczy trochę Morgainne. Miał wszakże nadzieję, że będzie to przyjemne zaskoczenie.

Dwójka kelnerów skłoniwszy się lekko odeszła, ale już po chwili wróciła kładąc przez nimi wysokie, wąskie kielichy, które napełnili kryształowym, bąbelkującym płynem. Szampan Luis Roederer nie darmo dodawał do nazwy swoich cudownych trunków słowo Crystal.
- Twoje zdrowie, Morgainne - Connley wzniósł kielich. - Wszystkiego najlepszego z okazji twoich urodzin.
Unoszony kielich zamarł w połowie drogi, dziewczyna spojrzała zaskoczona na kuzyna.
- Ależ ja nie mam urodzin, Connleyu. - powiedziała rozbawiona.
- Wiem, to za zaległe - przyznał. - Wtedy, kiedy nie miałem jeszcze okazji cię poznać, Morgainne. Mam nadzieję, że mimo to przyjmiesz życzenia, która bardzo chciałaby, żebyś odnalazła w życiu prawdziwe szczęście. Nie to, które czasem wydaje się oczywiste, ustalone, jasne od długiego czasu, ale to, które czasem przynosi chwile tak niezwykłe oraz takie drgnienia uczuć, że nie da się ich porównać z niczym innym. Bądź szczęśliwa, Morgainne - stuknął leciutko jej kielich. - To taki ziemski zwyczaj - wyjaśnił. - To zaś, moja droga - powiedział chwilę potem - żebyś pamiętała swe urodziny oraz na zachętę. Kiedy opowiadałem o pięknych miejscach na Ziemi mogłem mieć tylko nadzieję, ze może uda ci się te wspaniałości pokazać. Teraz także mam nadzieję, ale na zadatek przyszłego zwiedzania, proszę. Mam nadzieje, ze ci się spodoba - podał jej album.



Słuchała Connleya z uśmiechem błąkającym się na twarzy, oddała delikatnie stuknięcie kielichów dziękując za życzenia skinieniem głowy. Album przyjęła z wyraźnym zainteresowaniem.
- Dziękuję Connleyu. - powiedziała uśmiechając się do niego. - Pozwolisz, że przejrzę? - otworzyła książkę i już pierwsze zdjęcia wywołały zachwyt w jej oczach. - Piękne.. kto tak cudownie maluje?
- Przyroda - skinął. - Piękne. Na Ziemi wynaleziono urządzenie, które potrafi zachowywać obraz taki, jakim go widzimy oraz przenosić potem na papier lub ekran. Jeśli będzie okazja, pokażę ci kilka ekranów w domu. Zresztą widziałaś je. Wiesz Morgainne, to takie płaskie skrzynki zwane telewizorami. Tam można oglądać takie obrazki, lub nawet filmy, czyli taką akcję na żywo. Przyroda potrafi być naprawdę niezwykle piękna.
Uśmiechnęła się ciepło i spojrzała na kuzyna.
- Dziękuję Connleyu, za tak wspaniały prezent. I masz rację, przyroda jest niezwykle piękna, choć pod tym pięknem czai się i okrucieństwo. - przeglądała książkę mówiąc. Nagle zatrzymała się na zdjęciach wodospadów. - Cudowne... Kiedyś będę musiała je odwiedzić.

Rozmawiali tak popijając szampana, gdy kelnerzy przynieśli dania główne.
- Milady, dla pani halibut z orzeszkami hikorowymi w potrawce, dla pana, sir, okoń morski. Proszę bardzo, zamówione wino.
Czasem dobrze być krwi amberyckiej, bo raczej trudno, żeby przy takiej krzepie chwycił kac. Dlatego mogli spokojnie rozmawiać nie martwiąc sie o kaca, ból głowy, czy inne przypadłości związane z mieszaniem alkoholi.
- Mogłabyś opowiedzieć coś o twoim świecie? - poprosił ją. - Czy jest podobny do ziemi, czy raczej do Amberu? Samochodów pewnie tam nie ma, ale może istnieją inne środki komunikacji – domyślał się.
- Bardziej przypomina Amber, choć nie posiada wielu jego udogodnień. Ze środków transportu mamy konie, powozy, bryczki i własne nogi - uśmiechnęła się lekko. - W porównaniu do Ziemi, to bardzo spokojny świat... Światło daje kominek, świeca czy kandelabry. Nocami za to można podziwiać miliony gwiazd na niebie. - powiedziała rozmarzona. - Krainę, w której żyję, tworzy dziesięć królestw. Na ich czele stoi Najwyższy Król, poszczególne krainy posiadają własnych książąt.
Wypiła troszeczkę wina i opowiadała dalej.
- Książęta decydują o własnej ziemi, Najwyższy Król zaś zawiaduje całością i czuwa nad relacjami z sąsiadami. Ostatnio mamy wiele szczęścia, gdyż dawno wojen nie było - zamyśliła się na moment. - Avalon leży w samym centrum na ziemiach należących do Króla. Jest jakby duszą wszystkich krain, kiedy władca ich ciałem. Jednoczy wszystko i spaja.
- Avalon - podchwycił - słyszałem tą nazwę na tym cieniu. Istnieją legendy, że kiedyś panował na angielskiej ziemi król Artur. Dzielny władca, mądry, godny. Miał do pomocy Rycerzy Okrągłego Stołu. Siadali przy nim na znak swojej równości. Pieśni przekazały nam imiona wielu z nich: Lancelota, Gaweina i wielu innych. Wśród lasów jego królestwa istniała także wyspa, na której mieszkały kapłanki. Nazywała się właśnie Avalon. ciekawe, czy przypadkowa to zbieżność. Może któryś ze starszych Amberytów, lub mieszkańców Chaosu rozpoczął ta tradycję?
- Zadziwiające... nawet imiona są podobne... - westchnęła cicho i oparła się o krzesło. - Możliwe, że moja mama... - powiedziała cicho. - Przynajmniej w tym Cieniu gdzie mieszkam... - odwróciła głowę i spojrzała w okno. - Często zastanawiałam się czy mama nie była pierwowzorem Bogini... - odezwała się cicho po chwili. - Co prawda nigdy nikt jej boskiej czci nie okazywał, ale może to jej Cień...
- Któż wie, ale tutaj to przeszłość. Szczerze powiedziawszy nie sadzę, żeby Dierdre gdziekolwiek robiła z siebie boginię. Twoja matka była osobą jednak bardzo kochaną. Jeśli ktoś ją czcił, to nie dlatego, że musiał, ale po prostu ją kochał oraz szanował. Natomiast trudno powiedzieć na temat jej cieni, jednak nie rozmawiajmy o tym. Masz ojca, który na pewno jest wspaniałym człowiekiem. Inaczej Dierdre by go nie wybrała. Musi być naprawdę niezwykle wyjątkowy.
- Jak na tamten świat rzeczywiście... - uśmiechnęła się lekko. - Ma wielką bibliotekę w swoim zamku. Uwielbia czytać. Nie jest grubiański i nie mówił nic na to, że mama znikała tak często. Kochał ją bardzo. - uśmiechnęła się do wspomnień. - Niestety nie znam go tak dobrze, jakbym chciała, ale mimo wszystko jesteśmy sobie bliscy.
- Cóż, nie miałem jeszcze zamku - przyznał. - Lubisz takie budowle. Wielkie, mające wieżyczki, blanki, dziedzińce? Tutaj także jest ich sporo. Niektóre zamki wyglądają jak bajkowe niemal. Ale dla mnie ... hm - chwilę dumał - dla mnie dom powinien być pełen ludzi. No, nie znacz to, że trzeba się ściskać po osiem dziesiątek na każdy pokój, ale nie chciałbym pomieszkiwać na olbrzymim zamku, gdzie byłoby jedynie kilka osób obsługi. Odwiedzony przez ciebie domek mi wystarczy, przynajmniej na razie. Powiedz Morgainne, a jak ty zamieszkujesz?
- Na Wyspie mieszkam w długim, jednopiętrowym budynku, w którym każda z wyższych kapłanek ma swój osobny pokój. Akolitki śpią w jednej sali, a młodsze kapłanki w dwu trzyosobowych pokojach. Czy zamki mi się podobają? - zastanowiła się. - Nie są mi potrzebne do szczęścia, choć gdy zjeżdżają się goście, wszyscy rycerze króla, służba, dwórki królowej, to na królewskim zamku jest całkiem przyjemnie. - uśmiechnęła się lekko. - Ale masz rację w kilka osób byłoby to raczej smutne. Mi jest dobrze w moim pokoju i nie wymagam więcej. - uśmiechnęła się lekko. - Od dawna mieszkasz na Ziemi? - zaskoczyła nagle pytaniem.
- Trudne pytanie - przyznał. - Przede wszystkim dlatego, że bylem tu pierwszy raz jakieś 160 miejscowych lat temu. Potem czasem się zjawiałem, czasem mieszkałem gdzie indziej. Bez regularności. Moja mama kiedyś mieszkała jakiś czas na Ziemi, toteż odwiedzałem ją wielokrotnie. Bardziej na stałe przybyłem około 25 lat temu, zaś do Anglii do Birmingham około 20- lat. Od tamtej pory raczej traktuję to miejsce, jako swoje mieszkanie. Tutaj pracuję, nieczęsto bywając gdzie indziej.

Pokiwała spokojnie głową.
- A w jakich Cieniach jeszcze bywałeś? - spytała zainteresowana. - Sama niewiele podróżowałam, jedynie w okolicach tego Cienia gdzie mieszkam.
- Oho, jeśli chcesz wiedzieć, szykuj się na długa opowieść, nawet o tych kilku wybranych, które zwróciły moja uwagę. Naprawdę pragniesz takich opowieści? - pytał, ale uśmiechał się, gotowy spełnić jej prośbę.
Usadowiła się wygodniej i uśmiechnęła wesoło do Connleya.
- Zatem opowiedz o tych wybranych. - poprosiła. - Jestem cierpliwą słuchaczką.
- Właściwie to było niedługo po tym, jak przeszedłem Wzorzec. Wiesz pewnie jak jest, no, nie osobiście, co jest, no po prostu bardzo się z tego cieszę - jakoś próbował wybrnąć. Wypił nieco wina pokrywając zmieszanie. - Dobra, wracając do opowieści, wiesz, że młodzi chłopcy lubią udowadniać swoje męstwo. Pragnąc poszukać samodzielnych przygód także znalazłem cień, który wyjątkowo mi się spodobał. Elfy i ludzie walczyli w nim z orkami i trollami. Były wielkie bitwy, wielcy czarodzieje, wielkie królestwa. Czyli właśnie coś doskonałego do okazania swojego męstwa. Królem elfów był niejaki Elrond syn Gil – Galada, dość przeciętny władca, który nie dawał sobie rady z przebiegłym Wielkim Orkiem Sauronem, zwanym też przez swoich Wielkie Oko. Sauronowi udało się pozyskać część ludzi którzy wspierali dotąd elfy, stąd władztwo Elronda zaczęło chylić się ku upadkowi. Ostatecznie Sauron został zamordowany przez grupę asasynów Elronda dowodzoną przez karła Froda. Śmierć Wielkiego Orka poróżniła orcze plemiona, które ostatecznie zostały pokonane przez Aragorna, jednego z generałów Elronda. Zwycięski generał został okrzyknięty przez swoich żołnierzy królem i obalił Elronda. Dał mu statek, przywiązał go (i jego żonę) do masztu, zrobił dziurę w kadłubie i wypuścił na wody oceanu. Potem wszystkim powtarzał, że Elrond z żoną Galadrielą popłynęli na zachód, co w pewnej mierze było prawdą, choć z drugiej strony można powiedzieć, że ich podróż nie była długa. Dlaczego o tym wspominam? Otóż na cieniu Ziemi mniej więcej setkę lat temu spędziłem tam kilka dni w gościnie u bardzo miłej rodziny, która po stracie głowy domu planowała przenieść się do Anglii. Podczas paru wieczorów opowiedziałem dzieciakom z tej rodziny historię z owego świata jako baśń. Słuchali z zapartym tchem, a jedno z nich, mały Johny, jak się okazało, zapamiętał ją. W wiele lat później dowiedziałem się, że wykorzystując fragmenty mojej historii zachowanej częściowo w pamięci dziecka stworzył wielki epos o Śródziemiu, walce dobra ze złem i, oczywiście, o zwycięstwie tego pierwszego. Johnego nie spotkałem już nigdy, ale rozmawiałem z jego synem Chrisem. Chris powiedział, że ojciec czasami wspominał, jak dawno, dawno temu, w czasach jego młodości jakiś mężczyzna w wojskowym mundurze opowiadał mu dziwne bajki, z których niektóre motywy wykorzystał w swoich utworach. Tak, prawdziwe Śródziemie było piękne, choć nie wyszło potem najlepiej. nie masz już dość? - zapytał. - Ponoć bowiem, jak się rozgadam, to czasem trudno mnie zatrzymać. Jeśli będziesz ty potrzebować kiedyś, to najlepiej zamrugać 29 razy lewym okiem oraz podskoczyć 72 razy na lewej pięcie. Pewnie spostrzegę, że jest coś nie tak - zażartował.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 29-11-2010 o 18:24. Powód: niedziałające obrazki
Blaithinn jest offline  
Stary 28-11-2010, 23:02   #46
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
c.d.


Zaśmiała się cicho.
- Sądzę, że wzniesienie oczu do nieba w moim wykonaniu będzie wystarczające byś zauważył. - powiedziała ciągle uśmiechając się wesoło. - I widzę, że wraca Twój rezon z naszej rozmowy w pokoju lorda Mandora. - spojrzała na Connleya z zainteresowaniem.
- Mandor, Mandor, mam nadzieje, że nic mu się nie stało - widać było, że jest zmartwiony, kiedy padło imię lorda Sawalla. - Wręcz nie chce mi się wierzyć, że ktoś przechytrzył Mandora, że go podtruł. Prędzej powiedziałbym, ze otruł sam siebie, jeśli mógłby na tym skorzystać. Oczywiście, nie wierzę w to, bo harpie mocno go pokąsały, reszta natomiast była pochodną, ale wręcz nie do uwierzenia. Mogłem się z tego śmiać po ataku, ale kiedy ktoś usiłował go przytruć, to zmieniłem opinię.
Jej uśmiech zniknął niczym zdmuchnięty.
- Z pewnością w Dworcach zapewnili mu najlepsze warunki. Ale dlaczego sądziłeś, że mógłby otruć sam siebie? Przecież, gdybym tam przy nim nie była, to wędrowałby między Cieniami coraz słabszy i niezdolny do samodzielnego powrotu. Czyżby aż tak nienawidził Amberu, by stawiać na szali własne życie, by skłócić nas z Dworcami?
- Nie, nie, przepraszam, to nie tak. On nie nienawidzi Amberu. Wręcz przeciwnie, ale Mandor ma swoje cele oraz potrafi być bezwzględny. Jeśli nie miałaś wcześniej rozeznania pomiędzy prawdziwymi tuzami polityki Dworców, to wiedz, że Mandor posiada niemal pozycję Merlina. Jest jego bratem, doradcą, ponadto moim dobrym - urwał - nie wiem kim, ale słowo kolega nie oddaje chyba relacji. Lubię go, ale to nie znaczy, że nie wiem, iż należy się strzec. Prosiłbym tylko, żebyś to zatrzymała wyłącznie dla siebie. Raczej niewiele osób wie, że poznałem kiedyś lorda Sawalla.


Pokiwała powoli głową.
- Nie martw się, nie mam w zwyczaju rozpowiadać takich rzeczy. - uśmiechnęła się lekko po czym zamyśliła. - Nie wiedziałam, że ma aż tak wysoka pozycję... - westchnęła cicho. - Ten atak na Amber to był majstersztyk... - spojrzała uważnie na Connleya. - Ale wtedy nie wydawałeś się zbytnio przejęty stanem Mandora... Ciekawa przyjaźń...
- To nie przyjaźń - zaprzeczył. - On dobrze zna moją mamę. Nie wiem, jak bardzo dobrze, ale pewnie dlatego darzy także mnie sympatią niejaką. Ponadto pomógł mi kiedyś. Bardzo. Nie przejmowałem sie, bowiem nie wiedziałem, że ktoś następny go zaatakuje. Przy czym bardziej niżeli jego kłopotów, obawiałem się konsekwencji politycznych. Mandor sobie poradziłby, byłem przekonany. Teraz jednak, im więcej mamy informacji na temat tej wiesz Lemashtu, to chyba pochopnie sądziłem, ze sytuacja jest prosta. Wierz mi, naprawdę nie posądzam cię, że lubisz opowiadać takie rzeczy, ale uprzedzam, ze może ktoś próbować wydobyć od ciebie informacje na mój temat. Niewiele ma do ukrycia, totez nie ma problemu nijakiego, ale te nieliczne sprawy, które wolałbym przemilczeć, opowiadam tylko osobom, które lubię oraz ufam. Oczywiście dodając, ze to poufna kwestia.
- Nie martw się. Wyciągać mogą próbować. - powiedziała spokojnie. - Może w amberyckich intrygach się nie rozeznaję jeszcze, ale powierzone mi poufne kwestie są bezpieczne. - uśmiechnęła się ciepło. - A co do lorda Sawalla z pewnością jest teraz bezpieczny. - pokiwała lekko głową jakby próbując samą siebie do tego przekonać po czym westchnęła cicho. - Skoro już jesteśmy przy tym temacie. Jak myślisz, co dalej powinniśmy robić? Pomóc Corwinowi zdobyć zamek? - upiła z gracją łyk wina.

- Wiem, dlatego ci opowiedziałem o naszej znajomości. Bardzo cię lubię, Morgainne oraz naprawdę ufam. Jak wspomniałem, Mandor bardzo mi pomógł kiedyś, kiedy byłem bardzo raniony. To dawne czasy. Natomiast co powinniśmy zrobić? Przede wszystkim delektować się kolacją. Jak twój halibut, bo mój okoń naprawdę rewelacyjny. Potem zaś skontaktujemy się z Corwinem oraz Fioną. Zobaczymy, co nam powiedzą. Osobiście raczej bym się stąd nie ruszał dopóki nie uzyskamy więcej informacji. wybacz, ale starsi zachowują się dziwnie. Nie chciałbym, żebyś wpadła w jakieś tarapaty. Oczywiście, nie pragnę tego także dla siebie. Dlatego wolałbym nie działać pochopnie, ale, gdziekolwiek pójdziesz, będę przy tobie. Wiem - przyznał uśmiechnięty - że jesteś nie tylko piękną kobietą, ale także mądrą oraz odważna. Ale dodatkowa armata pod ręką, czyli moja osoba, pewnie niekiedy może się nawet przydać.


Na chwilę położyła swoją dłoń na dłoni Connleya i spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję za zaufanie. - powiedziała po prostu i zaraz jej dłoń wróciła do dystyngowanego trzymania widelca.
- Cieszy mnie ono. - uśmiechnęła się ciepło. - Co do trzymania mnie z dala od kłopotów, to zapewne całkiem dobrze porozumiecie się w tej kwestii z Corwinem. - zaśmiała się cicho. - Od samego początku namawia mnie, bym się gdzieś ukryła, ale jestem uparta. - uniosła kielich znów patrząc w oczy Connleyowi. - Za tą wspaniałą kolację, gdyż halibut jest naprawdę wyborny. - uśmiechnęła się znad lampki i upiła łyk.
- Domyślałem się, że tak odpowiesz - skinął. - Córka Dierdre nie byłaby sobą, gdyby nie miała choć trochę uporu oraz własnego zdania. No cóż, wobec tego zjemy, potem skontaktujemy się, a potem chyba wracamy. Tylko naprawdę nie wiem gdzie. Sądzę jednakże, że tą decyzje będziemy mogli podjąć po rozmowie z Corwinem. Czy jada się u ciebie lody? - spytał nagle zmieniając temat.
- Lody? - spojrzała zdziwiona i pokręciła z uśmiechem głową. - Twoje zmiany tematów, Connleyu, mogą przyprawić o zawrót głowy. Nie, pierwsze lody jadłam w Amberze na przyjęciu. - powiedziała spokojnie.
- Smakowały ci? - zapytał. - Na Ziemi lody to wspaniały deser. Oczywiście, jeżeli ktoś to lubi. Przepraszam, nie gniewaj się, proszę. Jestem trochę, jakby rzec, chaotyczny. Znaczy, nie to, ze Dworce Chaosu, przynajmniej nic takiego nie wiem, ale, czasem chcę wykonać setkę rzeczy na raz i wychodzi nieszczególnie. Ciebie pewnie przygotowywano do takiej powagi oraz, nie wiem, jak to określić, ale emanujesz ciepłym spokojem, mnie zaś nawet mama czasem nazywa urwipołciem, ale mam nadzieję, ze to nie jest całkiem prawda.

- Ależ się nie obrażam. - powiedziała z uśmiechem. - Po prostu wyrażam opinię. - zamyśliła się na chwilę. - Przygotowywano do powagi... - pokiwała lekko głową. - Jest w tym dużo prawdy, ale nawet ja potrafię się śmiać co chyba widać. Wracając do jedzenia... Dobre były te lody ... chętnie bym jeszcze kiedyś ich skosztowała.
- Widać, widać, pewnie - przyznał. - Po prostu, no wiesz, czasem mi tak wychodzi, nie całkiem tak, jak chciałbym, żeby wyszło. Chcę szybko coś, ewentualnie robię, co nagle wpadnie na myśl. wtedy zmieniam temat nawet nie myśląc o tym, ale będę się starał poprawić - obiecał. - Przepraszam - poprosił kelnera - mamy jeszcze ochotę na lody.
- Ambrozja? Truskawkowe gwiazdy? Czekoladowa wisienka? Bananowa uczta? - pracownik restauracji wymieniał nazwy. - Co państwo wybierają?
- Morgainne, do mnie należało danie główne, wobec tego, ty wybierz, proszę, deser lodowy. Gwarantuję, że każdy jest pyszny.
- Zatem może Ambrozja? - spytala kelnera, gdy ten ukłonil się i odszedł by zrealizować zamówienie ponownie odezwała się do kuzyna. - Przepraszać mnie za nagłe zmiany tematu nie musisz. To nawet ciekawe, nadążyć za Twym tokiem myślenia. - uśmiechnęła się. - Ale czy to, że chcesz coś nagle, szybko nie sprawia, że równie szybko się tym nudzisz? - spojrzała pytająco.

- Szczęśliwie ta cecha charakteru dotyczy jedynie moich wypowiedzi. Wspomniałem, że mama nazywa mnie urwipołciem, ale przez grzeczność dla samego siebie - zrobił minę skrzywdzonej niewinności - nie dodałem, że określa to jako uparty urwipołeć. Ale - powiedział niezwykle poważnie - możesz mi wierzyć, Morgainne, nikt bez naprawdę wielkiego uporu nie osiągnął takiej znajomości Wzorca. Ileż to było godzin siedzenia. Ileż badania. Ech, wiem jedno, mogę sobie żartować, uśmiechać się, ale nie mam zwyczaju zbaczać z obranych ścieżek. Czasem może to źle, czasem dobrze, ale no cóż, poważnie mówiąc, taki mam charakter oraz - przerwał na chwilkę - mam nadzieję, że nie odstręczy cię to od mojej osoby - dodał półgłosem powoli zniżając tonację.
Słuchała uważnie kuzyna starając się odczytać jak najwięcej z jego gestów, tonu głosu i mimiki. Pod koniec wypowiedzi pokiwała spokojnie głową.
- Ta cecha jest raczej zaletą Connleyu i nie wiem czemu jako taka miałaby mnie odstręczać. Wierność raz wybranej ścieżce bywa niezwykle trudna... - w jej oczach przez moment można było wyczytać trudy i samotność jakim poddawane są kapłanki lecz po chwili wrażenie to umknęło jakby nigdy go tam nie było. - i ten kto jej się utrzyma zasługuje na szacunek. Chociaż czasami trzymanie się jednej drogi z czystego uporu, choć wie się, że nic się na niej nie znajdzie, też nie jest najlepsze.. - dodała z namysłem.
- Morgainne, wydaje mi się, że są sprawy błahe oraz ważne oraz te naprawdę tak ważne, że nawet nie możemy ogarnąć ich umysłem, ale wyłącznie tylko sercem - odpowiedział wedle tego, jak mu się wydawało. - Sądzę, ze nawet osoba uparta niczym osioł, jeśli szczerze chce podejść do jakiegoś problemu, może porzucić błędną ścieżkę. Odwrotnie także, jeśli czuje się, ze mamy do czynienia z czymś najważniejszym, z czymś, dla czego warto zrobić wszystko, co możliwe, lub nawet więcej, nawet lekkoduch będzie nadspodziewanie wytrwały.
- Milady, sir, państwa lody - kelnerzy stawiając deser przed nimi przerwali wypowiedź Amberyty. - Smacznego.



- Dziękujemy. Może przerwiemy na chwile poważną dyskusję? - zaproponował. - Lody mogą się rozpłynąć po stole, a szkoda by była - zażartował. - Smacznego Morgainne. Naprawdę to rewelacyjna mieszanina owoców z lodami. Prawdziwa ambrozja dla naszych kubeczków smakowych.
- Smacznego, Connleyu. - powiedziała z uśmiechem i ostrożnie zaczęła kosztować lodów. Widać bardzo jej smakowało, gdyż umilkła na dłuższą chwilę delektując się smakiem. Jadła powoli, by nie ubrudzić sukni. W końcu po dłuższej chwili odezwała się wesoło. - Są naprawdę pyszne... i te owoce... - po czym kontynuowała konsumpcję. Pałaszowanie deseru upłynęło im w większej części w ciszy, gdy Morgainne jednak doszła do połowy pucharka odsunęła go troszkę na bok.
- Dla mnie to chyba jednak trochę za dużo. Dawno tyle nie jadłam, jeszcze trochę i nie wstanę od stołu.
- Miałbym okazję, żeby cię wynieść na rękach - powiedział poważnie - ale skoro nie chcę, żebyś ze swojej wizyty zapamiętała głównie przejedzenie, sądzę, ze powoli powinniśmy wstawać. Oczywiście, jeśli chcemy jeszcze trochę pozostać, nie ma problemu. Ale teraz jest najlepsza pogoda na spacer. Nie jest bardzo późno, a jednocześnie nie ma już tyle ludzi na ulicach. Chciałbym cię zaprowadzić do miejsca, gdzie zobaczysz, jak piękne może być to miasto, a jednocześnie, gdzie będziemy mogli spokojnie odezwać się do Corwina - wyjaśnił.

Czyżby leciutki rumieniec pojawił się na jej twarzy gdy Connley wspomniał o noszeniu na rękach? A może to tylko taki kąt padania światła? Morgainne odwróciła głowę w stronę okna i przyjrzała się ulicy.
- Naprawdę chcesz spacerować w tym hałasie? - spojrzała na kuzyna, ale nim zdołał odpowiedzieć pokiwała lekko głową. - Dobrze, może dzięki temu się przyzwyczaję. - uśmiechnęła się troszkę niepewnie. - Możemy zatem ruszać, gdy gotowy będziesz.

- Jak na Birmingham, jest teraz cichutko. Samochody rzadziej jeżdżą, nie ma reklam, czyli takich zachęt do kupowania, które są nadawane przez głośniki niekiedy. Chodźmy, jestem gotowy – wstał podając dziewczynie dłoń. - Madame – ukłonił się dworsko, ale przez wesoły uśmiech - Pani pozwoli zaprosić się na mały spacer do miejsca zwanego Alpha Tower, zapraszam. To niedaleko. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Bardzo lubię stamtąd oglądać miasto – poszli do wyjścia.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 28-11-2010, 23:15   #47
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Współpraca piękna Morgainne&Conley


Ujęła podaną dłoń i wstała z gracją kierując się ku wyjściu.
Gdy wyszli na zewnątrz Morgainne rozejrzała się trochę niepewnie i Connley zaproponował jej ramię. Zawahała się przez moment, ale przyjęła ujmując je delikatnie.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie. Ustawiła się tak by to kuzyn szedł od strony ulicy. Dawało jej to pewne poczucie bezpieczeństwa. Skłamałaby jednak, gdyby zaprzeczyła, że bliskość Connleya również miała na to swój wpływ. Rozglądała się z zainteresowaniem, ale nie robiła tego nachalnie. Odwracała głowę dyskretnie, czasami prosiła, by przystawali i przyglądała się z uwagą jakiejś witrynie.

Jak to dobrze, że trafili na tak piękny, ciepły wieczór. Morgainne zabójczo wyglądała w swojej sukni, której dekolt był osłonięty przecież wyłącznie szalem. Wiedział, że dziewczyna nie przejdzie długiej drogi w sukni wieczorowej oraz pantofelkach niczym Kopciuszka. Ale też Alpha Tower była blisko. Wyróżniała się niezwykle na tle innych budowli swoim monumentalizmem. Póki co jednak, objaśniał dziewczynie, co to są neony, pokazał wspomniane telewizory. Ponieważ było ich na wystawie bardzo dużo oraz nadające rozmaite programy, odnaleźli także coś przyrodniczego. Wreszcie zobaczyli Alphę.
- Ma równo 100 metrów, czyli jest wyższa niż wieże zamku Amber - objaśniał. - Mieszczą tu się urzędy miejskie oraz rozmaite firmy. Chodźmy, pracuję czasem dla nich, więc wpuszczą nas bez problemu.

Duża ilość włączonych telewizorów w jednym miejscu nie przypadła jej za bardzo do gustu. Już wolała oglądać tutejsze stroje. Przynajmniej te wystawy nie raziły oczu.
Wieża robiła wrażenie. Nim ruszyli Morgainne przyjrzała się jej dokładnie i pokiwała głową z uznaniem.
- Pracujesz? - spojrzała z zainteresowaniem na Connley gdy zbliżali się do wejścia. - Będę wścibska pytając jaką pracę wykonujesz?
- Przed tobą nie mam tajemnic. Choć kwestie są nieco poufne. Pracuję, jako negocjator dla firmy Swayhin & McCormick. Firma ogólnie zajmuje się transakcjami pozagiełdowymi, a przede wszystkim pośrednictwem w zakupach. Ponieważ nasi klienci czasem zamawiają produkty niezwykle dziwne np. jeden z miliarderów brazylijskich zażyczył sobie kopię jachtu królowej Anglii Britania, a inny koniak Carvousiera najpóźniej, 1850 roku, spełniamy ich prywatne chętki. My potrafimy takich transakcji dokonywać, choć oczywiście przeważają standardowe: paliwa, materiały budowlane, produkty przemysłowe i konsumpcyjne. Czasem jedynie inne. Przy przyjmowaniu się do pracy udało mi się przekonać Josepha Swyhina, współwłaściciela, by zatrudnił mnie jako współpracownika. Tymczasem drugi ze wspólników Sven McCormick, kiedy dowiedział się, że jego nieufny partner w interesach przyjął do współpracy kogoś zupełnie nieznanego, stwierdził, że muszę mieć niesamowity dar przekonywania i należy ten dar odpowiednio wykorzystać. Tak zacząłem pracować. Swayhin & McCormick to miejscowa firma. Często realizuje coś dla miasta, dlatego także jestem znany oraz mogę swobodnie wchodzić. Aha, wszystkie drzwi otwierają się same - tłumaczył, kiedy już mieli wchodzić. - Przejdziemy przez hall, tam pokaże recepcjoniście legitymacje, potem winda.
Uniosła głowę by spojrzeć na Alpha, gdy wspomniał, że nie ma przed nią tajemnic. Miała nadzieję, że w tym sztucznym świetle nie widać rumieńców. Wszystko powoli zaczynało się wymykać spod jej kontroli. Bała się tego. Skupiła się jednak na słuchaniu Connleya, paru słów nie rozumiała, ale była w stanie uchwycić ideę jego pracy.
- Cóż, można powiedzieć, że my Amberyci nadajemy się na takie dziwne zlecenia. - uśmiechnęła się lekko.
Skinął przytakując.
- Jestem po prostu kupcem rzeczy oryginalnych - powiedział widząc, że zagalopował się w fachowych terminach.

Ostrożnie przekroczyła wejście do budynku, nie ufając dziwnym samorozsuwającym się drzwiom. Gdy Connley jej przed tym wynalazkiem nie ostrzegł nie wiedziała jakby zareagowała.
Gdy weszli do windy rozejrzała się nieufnie.
- Co teraz? - zapytała.
- Teraz naciśniemy tutaj - wskazał na podświetlony guzik mający najwyższy numerek. - Przygotuj się, że szybko ruszymy do góry. to będzie zryw taki, jak nagle się skacze do przodu siedząc na pędzącym koniu - jął ją mocniej za rękę. Chciał pokazać jej coś naprawdę ładnego, ale obawiał się, że Morgainne się to może nie spodobać. Tymczasem tak bardzo chciał wypaść przed nią dobrze, jak zresztą każdy przed osoba, na której mu szczególnie zależy. - Włączam.
Lekki wstrząs i wrażenie, iż coś przyciska ją do podłogi nieszczególnie jej się spodobało. Connley jednak stał zupełnie spokojnie, więc ściskając mocniej jego ramię starała się wyglądać na opanowaną. Rozglądała się jednak przez cały czas po wnętrzu tej windy jakby spodziewając, że ze ścian coś zaraz wyskoczy. Gdy w końcu drzwi się rozsunęły odetchnęła z wyraźną ulgą, nie wyszła jednak czym prędzej tak jakby tego chciałam a opuściła to maleńkie pomieszczenie razem z kuzynem wychodząc prosto na olbrzymi taras.
- Jak ci się podoba? - spytał ją podchodząc powoli do barierki. - Popatrz, bo to naprawdę jest urok miasta. Tu nie słychać już specjalnie hałasu, ale światła ... po prostu popatrz proszę.


- Nad nami gwiazdy, pod nami miasto, tutaj zaś ja oraz piękna, naprawdę niezwykła dziewczyna – uśmiechnął się do niej zachęcająco.
Podeszła ostrożnie, zamknęła oczy i wciągnęła głęboko powietrze, po czym dopiero rozejrzała się uważnie. Feeria barw i świateł tworzyła cudowną mieszankę, a wszechogarniający hałas zdawał się tutaj dochodzić z bardzo daleka.
- Rzeczywiście pięknie... - powiedziała cicho opierając się o barierkę. - Zdecydowanie lepiej niż na dole. - uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała uważnie na Connleya. - Dziękuję, że mnie tu zaprowadziłeś.
- Przypuszczam, że to najpiękniejszy widok tego miasta i cieszę się, że mogłaś go zobaczyć – jej podziękowanie działało niczym balsam. - Warto chwilę postać oraz popatrzeć. Potem zobaczy się, co porabia Corwin. Popatrz - stanął tuż przy niej - widzisz tamten dziwny budynek. To sklep należący do sieci Selfriges. Taki olbrzymi hall wypełniony masą kupców.


- Bardzo ciekawy. Może się nie podobać, ale naprawdę wyróżnia się. Tam dalej ratusz, tam natomiast uniwersytet ... - opisywał cicho, tak, żeby docierało do niej, jednocześnie zaś nie przeszkadzało przy oglądaniu panoramy.
Zesztywniała na chwilę gdy Connley podszedł tak blisko, ale gdy tylko pokazywał kolejne budowle rozluźniła się ponownie. Dziwaczny sklep zdecydowanie nie przypadł jej do gustu.
- Panorama byłaby ładniejsza bez tego dziwactwa... Szpeci cały widok. - powiedziała również przyciszonym głosem. - A ta uczelnia medyczna o której wspominałeś? - zapytała nagle zwracając głowę w jego stronę, przez co znaleźli się twarzą w twarz.
- No cóż, takich sklepów jest w miastach bardzo wiele – Morgainne chyba preferowała klasyczne budowle, modernizm zdecydowanie jej się nie podobał. Connley zanotował, żeby nie proponować wycieczki do Barcelony, która była wręcz przesiąknięta takim stylem reprezentowanym przez Gaudiego. - natomiast co do uczelni medycznej, to wspominałem, ze w Birmingham są trzy uniwersytety, takie wielkie szkoły uczące wysokim poziomie. Jedną z nich jest University of Birmingham. Jego natomiast część stanowi Birmingham Medical School. Właśnie o tej szkole mówiłem. Jest bardzo dobra. Ma ponad 180 lat. Sądzę, że dla lekarza, którym jesteś, takie doświadczenie to byłoby coś niesamowitego. Nowe techniki leczenia, badania, nauka, żeby pomóc innym. To byłoby coś niesamowitego. Uf, dobrze, że jest noc - przyznał nagle.

Gdy zauważyła jak blisko się znaleźli, od razu powróciła do podziwiania widoków.
- Czyli tej medycznej szkoły stąd nie widać? To chyba dobrze... Bo to znaczy, że nie jest taka wysoka i świecącą - zaśmiała się cicho. - Uważasz, że w ciągu dnia widok tutaj nie jest tak interesujący jak teraz?
- Nie - przyznał. - Znaczy, na pewno jest inny, choć nocą jest wspaniale oświetlony widok na miasto. Ale, głupi rzec, od dziecka miałem problem z wysokością. Potrafię dać sobie radę, jak trzeba, ale mimo wszystko przechodzi mnie dreszczyk emocji, kiedy stoję na takim wysokim miejscu. Nocą tej wysokości nie odbieram aż tak dosłownie - widać było, że czuje się trochę głupio. Jak każdy dowolny inny facet Connley miał problem z przyznawaniem się do takich niemęskich słabości, kłamać zaś nie chciał. Dlatego nieskładnie to tłumaczenie wychodziło. - Szkoły medycznej stąd nie widać. Jest słabo oświetlona. Ją właśnie lepiej możnaby dostrzec podczas dnia. - Wyjaśnił wracając do jej pytania. - To co, wywołujesz Corwina? - zapytał chcąc zmienić temat na jakikolwiek inny niż własna fobia.

Odwróciła się w stronę kuzyna i ujęła jego dłoń.
- Przyznawanie się do słabości, to nic złego. Jeśli nie czujesz się zbyt dobrze, to możemy się przesunąć dalej od barierki. - uśmiechnęła się ciepło. - Czy kontaktuje się z Corwinem? - powtórzyła pytani i zerknęła na swoją suknię zastanawiając się przez chwilę. - Tylko jeśli uzna, że najlepiej byśmy od razu się u niego pojawili, to ja w tym stroju... - zawahała się na sekundę. - Nie nadaję się na pole bitwy. Może jednak lepiej będzie u Ciebie w domu? - nie wiedziała czemu, ale nie chciała za bardzo pokazać się wujowi w tym stroju. - Choć w zasadzie czemu się przejmuję? - pomyślała.
- Doskonale, życzenie damy jest dla mnie rozkazem - zażartował, można jednak było zobaczyć, że faktycznie odsuwa się nico w głąb oraz jego nieco sztuczny uśmiech zmienia się na szczery. - Myślałem, że się bardziej opanuję - przyznał. - No cóż, chodźmy wobec tego.

Najpierw pojechali windą, stanęli pod wielkim budynkiem, którego zwiedzali, jeszcze przed chwilą, najwyższy taras. Connley wyjął z kieszeni jakieś niewielkie pudełko i zaczął mówić:
- Proszę przysłać taxi pod Alpha Tower. Tak, natychmiast. Czekamy.
- To telefon komórkowy - wyjaśniał - dzięki niemu mogę się kontaktować niemal natychmiast ze wszystkimi urzędami, firmami oraz wieloma ludźmi. Prawie wszyscy bowiem maja takie coś - podał jej, by obejrzała. - Niczym magiczna kula.
Pokręciła głową z uśmiechem.
- Naprawdę nie musiałeś się tak męczyć... - powiedziała z troską w głosie. - Dziękuję Ci. - dodała ciepło. - Naprawdę pięknie tu jest.
Gdy jednak weszli z powrotem do windy, tym razem ona starała się zapanować nad sobą.
- Chyba nie polubię tych skrzynek... - mruknęła cicho.

Spojrzała na podany przedmiot.
- Czyli działa trochę jak nasze Atuty? - spytała oglądając urządzenie ze wszystkich stron i klikając klawiaturę.
- Tak, ale tu ma każdy. Prawie każdy - poprawił się. - Mi są potrzebne zawodowo. Dzięki nim mogę prowadzić interesy. Jednak lubię je właściwie z innego powodu - wykonał leciutki ruch, uśmiechnął się i pokazał jej zdjęcie zrobione przed chwilą. - Widzisz, takie rzeczy one też mogą robić. Zatrzymywać piękno chwili. Kiedy stoję tak patrząc na ciebie w tej sukni, jak rozmawiasz, to myślę, że właśnie to się nazywa urokiem. Podobnie robili przyrodnicy, którzy fotografowali zdjęcia w twoim albumie.
Niepewnie wzięła telefon w ręce i patrzyła na zdjęcie z wyrazem zaniepokojenia.
- To jest bezpieczne?... - wymsknęło się jej. - Znaczy ... naturę tak można, ale ludziom nic się dzieje? - spojrzała na Connleya pytająco.
Cała sytuacja wydała się jej niezręczna i nawet nie zwróciła uwagi na słowa kuzyna o uroku.
- Moja ty ... znaczy Morgainne, czy ty uważasz, że mógłbym zrobić coś, co sprawiłoby ci krzywdę? Słowo, popatrz - wyciągnąwszy dłoń stanął przy niej oraz zrobił fotkę ich zbliżonych twarzy. Potem jeszcze jedną, swoją. - To naprawdę nic nie szkodzi. To technologia. Przysięgam, że nic więcej - tłumaczył totalnie rozkojarzony nie wiedząc, jakimi słowami opisać fotografię. Oraz własne uczucia.
- Wierzę Ci, naprawdę. - zaczęła go uspokajać, choć sama nie wiedziała co myśleć o zachowaniu kuzyna. - Wybacz, że zadałam takie głupie pytanie, nie chciałam Cie urazić. Po prostu to wszystko jest dla mnie zupełnie nowe i takie niesamowite... - uśmiechnęła się delikatnie. - I... ufam Ci. - dodała już ciszej.
- Ja ci też ... bardzo. Przepraszam, czasami zapominam, ile to widzisz nowych rzeczy. Pewnie w twoim cieniu miałbym podobnie, chociaż nie ... skoro wspomniałaś, że jest trochę podobny do Amberu. Jeszcze raz przepraszam, powinienem uprzedzić, ale kiedy spojrzałem na chwilę, byłaś taka ... no wiesz, taka księżycowa - bał się wyrzec słowo piękna, choć przecież była piękna, ale jednocześnie nieco skrępowana. Kochał ją, nie chciał przysparzać nawet drobiazgami przykrości, jednak czasami kiepsko wychodziło. Nie wiedział co powiedzieć, szczęśliwie właśnie wyłoniła się taksówka.
- Księżycowa? Connleyu powinieneś zostać poetą. - powiedziała bez cienia ironii w głosie. - Piękny komplement. - uśmiechnęła się ciepło. - Szczególnie dla kapłanki, która żyje w zgodzie z cyklami księżyca. Dziękuję. - miała ochotę podejść do niego, wziąć jego ręce w swoje i powiedzieć, by się tak nie przejmował wszystkim, ale nie mogła. Musiała uważać na to co robi, gdyż atmosfera między nimi powoli gęstniała. Musiała być bardzo ostrożna.

Przyjazd pojazdu wywołał kolejną falę niepokoju. Znajdą się w małej przestrzeni blisko siebie. Odetchnęła głębiej i wsiadła do środku, gdy Connley otworzył przed nią drzwi.
Przywitała się z kierowcą, którego tym razem było widać i usadowiła się jak najbliżej drugich drzwi, by odległość miedzy nią a Connleyem była choć symboliczna.
- Uff, jak to dobrze, ze nie zna moich myśli, bo wiedziałaby, że czasem piszę wiersze. I to wiersze dla niej – dumał Connley nie chcąc przerywać skupienia Morgainne oglądającej okolice. Wydawała się tak zaciekawiona, ze ani na chwile nie oderwała spojrzenia od szyby. Ale cieszył się, że była przy nim, że jej się podobała kolacja oraz panorama miasta, że mógł widzieć zarys jej smukłej, eleganckiej sylwetki, która doskonale łączyła dostojeństwo księżniczki oraz słodycz młodej, pięknej kobiety.
Nagle taksówkarz zatrzymał się. To na pewno nie był jego dom, ale też nie pod dom miał przyjechać. Connley otworzył drzwi.
- Proszę poczekać na nas – powiedział szoferowi otwierając drzwi.
- Zapraszam panią na zewnątrz – skłonił się dworsko Morgainne podając jej dłoń, by ułatwić dziewczynie wyjście.
Spojrzała pytająco.
- Przecież chciałaś zobaczyć szkołę medyczną – wskazał na duży, szary budynek z białym wejściem. - Chciałem ci pokazać budynek główny. Właśnie tutaj uczy się młodych ludzi, którzy chcą pomagać innym swoją wiedzą.

Z pewnością byli oboje zmęczeni, a on jeszcze postanowił pokazać jej szkołę. Morgainne zrobiło się cieplej na sercu i uśmiech, którym obdarzyła Connleya, bardzo dobrze to oddawał.
- Ładny... - powiedziała przyglądając się uczelni. - Nie jest zbudowany w tym dziwacznym stylu. - Uśmiechnęła się lekko i zamyśliła na moment. Cudownie byłoby móc tutaj poszerzyć swoją wiedzę biorąc pod uwagę jakie rzeczy wymyślili tutejsi mieszkańcy. Z pewnością i w medycynie stworzyli jakieś cudeńka. Dziewczyna westchnęła w duchu, ale szkoła będzie musiała poczekać. Nie może zostawić Gwydda i tak czuła już ogromne wyrzuty sumienia, że nie ma jej tak długo.
- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. - powiedziała cicho czując nagły przypływ smutku. - Świat ten zawiera wiele ciekawych rzeczy... Kiedyś na pewno będę chciała je poznać. - w jej głosie pojawiła się nutka przygnębienia.
- Och Morgainne - ujął jej dłonie - co się stało? Ty się smucisz. Przecież widzę. Moja droga, powiedz proszę, może mógłbym pomóc? Chciałbym pokazać ci ten świat. Chciałbym zaprowadzić do pięknych miejsc, które tylko czekają, żebyś je odkryła. Jeśli jednak nawet nie chciałabyś odwiedzić ich ze mną, to nawet wtedy życzyłbym ci jak najlepiej oraz tego, żebyś mogła się napawać ich wspaniałym widokiem z kim będziesz chciała - jeśli komuś kogo kochamy robi się smutno, to tak bardzo silnie wpływa to także na nas. Potomek Fiony nie reagował inaczej. - Może wracajmy lepiej - szepnął - chyba nie trafiłem odpowiedniego miejsca - powiedział jeszcze ciszej.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 28-11-2010 o 23:19.
Kelly jest offline  
Stary 28-11-2010, 23:18   #48
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
cd.

Przytrzymała jego dłon w swojej patrząc mu w oczy.
- Źle mnie zrozumiałeś Connleyu. - powiedziała łagodnie. - Miejsce jest bardzo odpowiednie ... tylko na chwilę obecną dla mnie nieosiągalne. Nie wiadomo ile potrwa ta cała sytuacja w Amberze, a później będę musiała wrócić do swojego Cienia ... - musnęła dłonią jego policzek. - Nie smuć się. Jesteśmy oboje zmęczeni, a mieliśmy ciężki dzień za sobą. Oboje nie panujemy nad emocjami. - powiedziała ciepło. Ruszyli w stronę samochodu i wsiedli do środka.
Dalsza podróż przebiegała milcząco. Wymieniali niezobowiązujące uwagi, ale najczęściej się nie odzywali. atmosfera padła, zaś Connley chciał coś zrobić, ale nie był typem szalonego czarusia. Język miał niby związany na marynarski supeł. Wszystkie pomysły oraz wesołe nastroje uciekły gdzieś, chociaż bardzo się starał. Cóż, może następne chwile będą bardziej udane. Westchnął postanawiając, że się nie da ponuractwu, że ostro powalczy, także dla niej.

Wreszcie dojechali. Zapłacił taksówkarzowi oraz podziękował mu, po czym poszli do domu.
- Jakie plany? Przebieramy się najpierw, czy wzywamy Corwina? Decyduj, piękna księżniczko. Oraz nie smuć się, wprawdzie nie wiemy, jak tam Amber, ale przecież wreszcie się sytuacja jakoś naprawi. Natomiast co do twojego cienia, to może ... może tylko udasz się tam na chwilę i wrócisz ... bardzo bym chciał ... bardzo ... No, ale my tu gadu gadu, ale czekam na twoją decyzję - spojrzał na nią tak jakoś serdecznie.
- Przebieramy. - powiedziała zdecydowanym tonem. - Potem możemy się kontaktować... - zawahała się na moment. - I chciałabym z Tobą porozmawiać. - powiedziała ciepło. - Ale nie bój się, to nie będzie smutne. - uniosła delikatnie kąciki warg.

Ustaliwszy plan działań Morgainne poczuła się lepiej. Udała się do łazienki przebierając w swoje tradycyjne szaty - w prostą ciemnobłękitną suknie bez żadnych dodatkowych ozdób, spiętą czarnym pasem. Zerknęła na lustro i odetchnęła głębiej. Postara się Connleyowi jakoś wyjaśnić w jakiej sytuacji się znalazła... Przynajmniej częściowo.
Po przebraniu przeszli do saloniku na pierwszym piętrze i rozsiedli się wygodnie w fotelach. Morgainne oparła głowę o zagłówek i westchnęła cicho rozluźniając się.
- Twój dom ma cudowną atmosferę... można się w nim poczuć naprawdę przyjemnie odprężonym... - powiedziała spod półprzymkniętych powiek.
- Może herbatę miętową? - zapytał siadając na fotelu obok. - Działa dobrze po takiej kolacji, bo chyba trochę przesadziłem - przyznał się. - Dopiero teraz czuję, ile podjadłem, choć dobre było. No dobrze - westchnął. - Wiem, że miało nie być smutne, ale, ale i tak się niepokoję. Co do atmosfery domu - przerwał na chwilę - jesteś mile widziana. Zawsze, naprawdę.
- Chętnie, ale później. - powiedziała ciągle nie ruszając się z miejsca. Było jej teraz bardzo dobrze. - Tylko jakoś trzeba się stąd ruszyć. - zaśmiała się cicho. - I dziękuję... - dodała po chwili. - Naprawdę cieszę się, że to mówisz... - znów zamilkła, westchnęła i otworzyła oczy patrząc na kuzyna. - Connleyu, chcę byś wiedział, że mój nastrój nie wynika z tego, że wybrałeś złe miejsce, czy zrobiłeś coś złego. - powiedziała spokojnie. - Po prostu ostatnio tyle się wydarzyło... - zamilkła znów na chwilę. - Przybyłam do Amberu czując iż grozi mu niebezpieczeństwo, od tego czasu ciągle stykam się z nowymi rzeczami, nowymi uczuciami. Okazuje się, że nie jestem tak silna jak myślałam. - uśmiechnęła się delikatnie. - Te wszystkie problemy, które się na nas tak nagle zwaliły... Po prostu jest tego trochę za dużo. Stąd ten mój smutek. Myślałam, że potrafię sobie poradzić z własnym strachem, niepewnością i niepokojem, gdyż tego jako kapłanki mnie uczono. Amber od samego początku pokazuje mi jak niewielkie miałam pojęcie o świecie. - odetchnęła cicho gdy skończyła i ponownie oparła się tym razem jednak przyglądając się reakcji Connleya.

- Wiesz moja droga, najmądrzejszy człowiek na Ziemi powiedział kiedyś: Wiem, że nic nie wiem. Dlatego wybacz, ale wydaje mi się, że patrzysz trochę pod złym kątem. Nie gniewaj się, ale pomyśl: przecież nie ma takiego mądrego, co wiedziałby wszystko. Na Ziemi najwybitniejsi naukowcy to specjaliści tak wąskich dziedzin, że gdzie indziej zachowują się niczym głąby. Nie jest ważne, co wiesz, bowiem przecież spokojnie da się powoli zdobyć informacje, ale ważne, czy masz przy owym poznawaniu osoby, dla których jesteś kimś szczególnym. Dla mnie jesteś. Naprawdę bardzo. Ponadto wiesz, dla mnie ważniejsze jest, żebyś była wesoła i szczęśliwa, zaś mniej ważne jest to, czy akurat ja trafiłem pokazując ci równe miejsca. Chociaż oczywiście cieszę się, ze ci się podobały. Naprawdę, proszę, nie martw się. Widziałaś, jak dostałem bęcki od Lemashtu. Wydawało mi się to wręcz niemożliwe, ale jednak. ale to nic. Następnym razem dam jej radę, albo lepiej, damy jej radę, bo wspólnie wierzę, ze się uda - tłumaczył pełen uczucia.
Słuchała kuzyna z uśmiechem.
- Rozumiem Cie, ale... - westchnęła cicho. Chyba trudno było jej to powiedzieć. - sądzę, że mam coś z perfekcjonistki. - I jak coś mi nie wychodzi, tak jakbym chciała, to jestem zła. Po prostu... to takie ludzkie. - przechyliła lekko głowę patrząc na Connleya. - Szczególnym? - powtórzyła niepewnie, na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. - Connleyu... - zaczęła i spuściła głowę po czym uniosła ją i spojrzała mu w oczy. - Cieszy mnie to... naprawdę.. - powiedziała cicho.

- Mogę usiąść koło ciebie? Po prostu usiąść i potrzymać twoją dłoń - spytał tak jakoś delikatnie oraz niepewnie. - Nic więcej, po prostu przez chwilę trzymać twoją rękę. - powiedział cicho.
Pokiwala delikatnie głową i wstała, by usiąść na kanapie. Wszystkie ruchy wykonała niezwykle płynnie.
- Tu chyba będzie wygodnie. - uśmiechnęła się delikatnie.
- No tak - przyznał - na fotelu byłoby to niemożliwe - nie dodał, że tylko wtedy, gdyby usiadła mu na kolanach. Ale teraz nie myślał o tym, tylko o niej. Podszedł tak bardzo ... kompletnie ... czując się inaczej, niż zazwyczaj. Usta mu drżały i o mało nie potknął się o nogę od stołu, ale złapał równowagę. Usiadł przy niej, dotykając swoim barkiem jej, potem ... potem ich ręce splotły się. Jego prawa, jej lewa. Najpierw delikatnie dotknęły, potem przytuliły, aż wreszcie splotły.
Dziwnie, to było tak szalenie dziwnie i cudownie, że ...
- Morgainne - wyszeptał - to szczęśliwa chwila, wiesz ... posiedźmy tak trochę - poprosił.
Zadrżała delikatnie, gdy ich barki się dotknęły. Ona, kapłanka Matki, czuła się skrępowana i nieśmiała. Bała się tego, a jednocześnie przepełniając ją uczucie było niczym najczystsza słodycz. Gdy splotły się ich ręce bardzo powoli ułożyła głowę na jego ramieniu. Nie chcąc niszczyć tej chwili milczała i tak siedzieli obok siebie z szaleńczo bijącymi sercami.

Niekiedy nawet czas, wydaje się, staje w miejscu. Nawet dla Amberytów. To była właśnie taka chwila. Która upływała wolno, coraz wolniej, lecz jednocześnie tak słodko, że ich serca cieszyły się owym wyjątkowym tempem upływu czasu. Był przy niej ... był przy niej ... był szczęśliwy ... Jej pierś wznosiła się przy jego piersi w powolnym oddechu. Pełnym, regularnym, zaś złożona na jego barku piękna główka sprawiała, że nagle zachciało mu się tańczyć, jednocześnie zaś nie chciał za żadne skarby przerwać tej chwili. Długiej chwili. Bardzo długiej.

Siedzieli. Nie rozmawiali, żeby nie zepsuć czaru tej cudownej nocy. Leciutki oddech wydobywający się z jej ust stal się powoli regularny. Jej główka leciutko opadła. Spała. Przemęczona, wzruszona, kochana. Ale ręka, ściskająca jego dłoń nie puściła. Uśmiechnął się. Zrobiło mu się ciepło. powoli przymknął oczy, także zasypiając.

***

Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się bezpiecznie. Ich splecione ręce, jej głowa oparta o jego ramię, spokojne oddechy i panująca wokół cisza. Morgainne nawet nie zauważyła, gdy sen wślizgnął się do pokoju i zamknął jej oczy. Spała spokojnie do wschodu słońca, gdy przyzwyczajenie sprawiło, że uniosła powieki lekko zdezorientowana. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie jest, gdy fakty dnia poprzedniego przedarły się przez zaspanie. Uniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej i rozejrzała zaskoczona. Obok niej budził się właśnie Connley. Wszystko wskazywało na to, że zasnęli siedząc tak przy sobie. Pierwsze promienie słońca wpadały do pokoju rozświetlając go i nadając meblom bardziej miękkie kształty. Dziewczyna wstała cicho i podeszła do okna podziwiając widok.


Właściwie nie mógł się powstrzymać, chociaż bardzo się starał. Dostał na chwilę napadu ziewaczki, który ustąpił dopiec po kilku głębszych oddechach.
- Och, Morgainne - stanął przy niej widząc, jak obserwuje rosnącą tarczę słoneczną. Chciał ją objąć, ale trochę się jeszcze obawiał. Dziewczyna była klejnotem, ale także kobietą, Connley zaś po prostu chciał jak najlepiej, ale jakoś niespecjalnie ... odrzucił głupie myśli. postanowił, ze po prostu będzie sobą. Ujął jej dłoń, uścisnął lekko. - Jesteś cudowna. Jak to słońce. Wschody to naprawdę coś pięknego, prawda?
Pokiwała lekko głową.
- Wstaje nowy dzień, dający siłę na nowe działania. - zerknęła na Connleya. - Ale porównywać mnie do słońca... - uśmiechnęła się. - Jest niestosownym, gdyż tylko inne zjawiska przyrody mogą być równie cudowne. To prawie jak porównanie do Bogini... - dodała ciszej i ponownie wpatrzyła się w ogród budzący się wraz z pierwszymi promieniami słońca.
- Może przesiąkłem Ziemią - przyznał. - My tutaj, jeśli na kimś nam naprawdę zależy, zwracamy się do niego najpiękniejszymi słowami, jakie umiemy znaleźć - wyjaśniał poważnie. - Moje słoneczko, moja gwiazdko, mój ukochany kwiatku. Niewiele wiem o twojej bogini, ale na pewno wiem, że nie może jej urazić, kiedy porównuję jej kapłankę do cudownego, porannego słońca, które swoimi promieniami oświetla ziemię. Jednak, jeśli bardziej wolisz - spojrzał na nią łobuzersko - mogę cie nazywać nie słoneczkiem, ale gwiazdką. Pozwolisz mi?

Zarumieniła się dość porządnie na to pytanie.
- Jest to niezwykle miłe z Twojej strony... ale takie pozwolenie... - zawahała się na moment i odwróciła w stronę mężczyzny, po czym spojrzała mu w oczy. - To by już o czymś świadczyło prawda?
- Rzeczywiście - przyznał przyjmując spojrzenie - to by już o czymś świadczyło - powtórzył powoli kwestię dziewczyny. - Przez okres tej znajomości stałaś się dla mnie kimś niezwykle ważnym. Nawet nie spostrzegłem, jak to się stało, ale się stało. Wybacz mi wiec słowa, może nie zawsze pełne rozsądku, ale na pewno płynące ze szczerego serca. Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj na prośbę teraz. Po prostu, kiedy zechcesz ... Tylko ty o tym zdecydujesz. Ale tak teraz, chociaż raz - uśmiechną się. - co ty na to?
- Jeśli naprawdę tego pragniesz... - powiedziała cicho wyraźnie onieśmielona. - Ale proszę zrozum też, iż moja sytuacja jest dość trudna... ale i Ty jesteś dla mnie ważny...

- Bardzo, bardzo tego pragnę, moja gwiazdko i naprawdę rozumiem sytuację. Przedstawiłaś mi przecież wczoraj. Jednak wierzę, że po prostu, no naprawdę będzie dobrze, że powoli opanujemy całą sytuację w Amberze. Pewnie, jako kapłanka masz także wiele obowiązków, może także jeszcze inne, których się nie domyślam. Jednakże mogę ci obiecać, ze jakiekolwiek one są, po prostu będę cię wspierał, pomagał rozwiązywać, cieszył, jeśli się to uda, smucił, jeśli coś nie wyjdzie, potem zaś próbował jeszcze, ażeby wreszcie wyszło.
Wzięła dłoń Conleya w swoje i uśmiechnęła się smutno.
- Moje kapłańskie powinności, gdy się na coś zdecyduję będą najważniejsze... bądź nie będzie ich w ogóle... Napijmy się czegoś? - zmieniła nagle temat. - Wspominałeś coś o pobudzającym napoju wczoraj. Może jego?
- Yesyesyes, jak mawiał premier pewnego kraju. Co ze mnie za gospodarz - złapał się za ucho. - Dziękuję, że mi przypomniałaś, ale będę się starał, żebyś kolejny raz mnie nie złapała - mówił niby poważnie, ale jednak dawało się wyczuć, ze tak naprawdę wesoło. Nie chciał bowiem, by była smutna, żeby rozmyślała o niezbyt przyjemnych sprawach, ale cieszyła się pobytem w tym starym domostwie. - Poczekaj chwilę, zaraz coś wyczaruję z ekspresu. Łagodnego, aromatycznego, idealnego dla podniebienia.
Krzątał się przy szafce z wbudowanym ekspresem kombinując, łącząc gatunki kaw, dodając nieco naturalnego aromatu. Wyraźna won kawy przeniknęła powietrze wzmagając się jeszcze, gdy wreszcie napełnił filiżanki z chińskiej porcelany i na srebrnej tacy podał do stolika.
- Proszę, ale uważaj, jest jeszcze gorąca. Jeśli chcesz, można dosypać troszkę cukru, albo śmietanki, lub mleka. Osobiście cukru nie używam, ale mleczka wezmę chętnie.

Ujęła delikatnie filiżankę dłońmi i powoli uniosła do ust smakując napój. Był bardzo gorący, aromatyczny i dość gorzki, ale Morgainne przywykła do gorzkich smaków i uznawała je nawet za przyjemne.
- Dobre... - powiedziała po chwili i uśmiechnęła się do kuzyna. - Tutejsza specjalność?
- I tak i nie. Tutejsza w sensie ziemska, ale Anglicy preferują herbatę. Ja lubię obydwie. Rano jednak kawa jest uznawana za napój mocno pobudzający, wzmagający krążenie krwi, czyli wzywający do czynu. Dużo pracujących osób nie wyobraża sobie dnia, który nie rozpoczęłaby filiżanka kawy. Jeśli nie jesteś bardzo zmęczona, czy masz może po kawie obejrzeć mój ogród.
- Bardzo chętnie odparła znad parującej filiżanki. - Kawę wypili w milczeniu, po czym wspólnie wybrali się na zewnątrz domu. Poranne słońce łagodnie oświetlało ogród, nadając mu trochę baśniowy klimat. Spacerowali tak dłuższą chwilę. Morgainne wyraźnie się tutaj podobało. Podchodziła do drzew, dotykała ich pni, przyglądała się mniejszym roślinom.
- Naprawdę jest tu bardzo przyjemnie. - powiedziała z uśmiechem.
- Lubię rośliny. Uspokajają oraz sa po prostu piękne, ale ten ogród to nie tylko taki naturalny niemal part. Chodźmy tam, popatrz - poprowadził ją do żywopłotowej bariery. Otworzył niewidzialne zdawałoby się drzwi otwierając przed Morgainne jakby zupełnie inną rzeczywistość. Przed dziewczyną otwarła się nowa przestrzeń, zewsząd otoczoną gęstą roślinnością tworzącą nieprzeniknioną dla wzroku barierę. Wewnątrz niej znajdowało się oczko wodne, do którego prowadziła kamienna ścieżka. - To moje gorące źródło. na świeżym powietrzu, całkowicie odcięte od cywilizacji. Proszę, zobacz - podeszli bliżej.


Podeszła z zainteresowaniem rozglądając się.
- Naprawdę ciekawe rozwiązanie... Wygląda jakbyśmy znaleźli się w zupełnie innym miejscu. - uklękła przy źródełku i włożyła rękę do wody sprawdzając temperaturę po czym pokiwała z uznaniem głową.
- Przyjemnie gorące. - uśmiechnęła się. - Aż szkoda byłoby nie skorzystać...
Ucieszył się, ze jej się spodobało na tyle, że chciała się słodko wygrzać. Skinął.
- Właśnie to miałem zaproponować - przytaknął. - Popatrz, właśnie tam w krzakach - wskazał - jest niewielka przebieralnia. W takich gorących źródłach albo kąpiemy się nago. Wtedy oczywiście jest podział na męską część oraz dla pań. Jeśli natomiast nie ma, to używamy takich specjalnych ręczników, którymi owijamy ciało, co pozwala zachować właściwy poziom skromności. Zaraz ci pokarzę - Wprowadził ją do małego domku, skrytego za roślinnością tak, że praktycznie nie był widoczny, nie psuł więc czysto naturalnego krajobrazu. Wewnątrz na półkach leżało kilka rozmaitej wielkości ręczników. Była też kabina prysznicowa. - Zazwyczaj przed gorącym źródłem myjemy się. To normalny prysznic, jak te, które znasz z budynku. Potem zaś owijamy ręcznikiem i siadamy, żeby namakać w cieplej wodzie. Szczególnie zimą to niezwykle przyjemne uczucie. Proszę, idź pierwsza, ja poczekam, a jak już będziesz gotowa, to też się szybko wymyję i wezmę ręcznik.

Pokiwała lekko głową i weszła do niewielkiego pomieszczenia. Ciągle była lekko oszołomiona słowami Connleya, a także swoją reakcją na nie. Powinna lepiej panować nad uczuciami. Czy mogła pokazać się w samym ręczniku w gorącym źródle? W zasadzie nie powinna mieć z tym problemów, ale jeśli chodziło o Connleya, jej reakcje nie zawsze były takie jakby sobie życzyła. Westchnęła kręcąc lekko głową.
- Nie myśl o tym teraz. Sam powiedział, że Ty zdecydujesz i masz czas – stwierdziła cicho. Weszła do kabiny prysznicowej i paru próbach dostosowała wodę. Stała tak chwilę relaksując się strumieniem wody. Po czym umyła się, spłukała i wyszła wycierając. Okręciła się ręcznikiem i otworzyła drzwi drewnianego domku.
- Gotowa. - powiedziała z uśmiechem. I przeszła obok kuzyna, którego wzrok czuła bardzo dobrze na sobie, gdy kierowała się w stronę źródła.

- Wobec tego zapraszam cię. Tam zainstalowano drewniane ławeczki, można spokojnie usiąść wystawiając tylko szyję oraz rozkoszować się ciepłem. Lecę do wewnątrz - uśmiechnął się do niej. Szybko rozebrał się, wskoczył pod prysznic, a potem owinięty w pasie ręcznikiem wyszedł na zewnątrz. Morgainne już siedziała w środku gorącego zbiorniczka. Wydawała się rozluźniona, a jej piękne oczy były przymknięte.
- I jak? Miło? - spytał nadchodząc.
Otworzyła oczy i spojrzała z uśmiechem na mężczyznę.
- Bardzo... - powiedziała miękko. - Dawno nie miałam okazji korzystać z gorącego źródła Nie dziwię się, że wolisz przebywać tu niż w Amberze... Jest tu zdecydowanie przyjemniej i nie musisz się martwić polityką. - mrugnęła lekko.
- Właśnie doskonale to można powiedzieć: polityka. Amber potrafi być piękny, ale siedząc tam, wszyscy podejrzewają cię od razu, że chcesz obalać króla, albo chcesz wygryźć kogoś, kto jest przy królu. Wolę tutaj. Po co mi do szczęścia siedzenie tam? Oczywiście, kiedy rodzina jest w potrzebie, trzeba pomóc, bo krewni to krewni. Ale powiem szczere, najchętniej po wyjaśnieniu całej tej sytuacji, ponownie wyjechałbym. Wierzę, że król powróci, albo będzie nim ktoś nowy: Benedykt, Corwin, lub Bleys, ejśli jest niezamieszany negatywnie. Nawet Julian, lub Gerard. Każdy jest zdolny spośród nich do właściwego rządzenia państwem. Nie chcę się w to mieszać i wiem, że kolejna domowa wojna mogłaby tylko zniszczyć, niewiele zaś zbudować. Dlatego - powiedział - wole tu. Jeśli zaś jeszcze ty jesteś, to kompletnie nie chcę wracać, jeśli nie będę musiał.
- Rozumiem Cie, ja choć trochę mieszam sie w politykę w swoim Cieniu to amberycka jest dla mnie czymś kompletnie niepojętym i zupełnie nie mam ochoty mieć z nią do czynienia. Gorzej, ze obecna sytuacja jest dość mocno w politykę wplątana... ale trudno. Poradzimy sobie.
- Właśnie dokładnie identycznie oceniam sytuacje. Lemashtu narobi bigosu. Przykre oraz bolące, szczególnie dla normalnych ludzi. Trochę wstyd, że nie potrafimy się jakoś dogadać oraz zareagować rozsądnie - powiedział krzywiąc się. - Ja także ... bardzo ... - dotknął jej ręki swą dłonią.

Dalsze chwile spędzili w milczeniu, lub rozmawiając na błahe tematy. Gorąca woda rozleniwiała nie sprzyjając poważnym dyskusjom. Zresztą mieli chwilę dla siebie, żeby po prostu czuć się swobodnie, żeby wypoczywać. Nie chcieli rozmyślać na temat napadu Lemmashtu, intryg oraz pogmatwanych możliwości amberyckiego dworu. Natomiast ich relacje … one były układane w milczeniu, podczas którego szukali prawdy wewnątrz własnych serc. Siedzieli tak długo, aż słoneczko na zenicie dało im znać, że pora iść na bardzo późne śniadanie. Przebrali się i siedli za zastawiony stół, przygotowany na czas przez Suzan. Trudno zrozumieć było, jak potrafiła mieć tak niezwykle wyczucie czasu, ale faktem jest, że właśnie posiadał taką ciekawą umiejętność. Jajka, bekon, szynka, ser, mleko, herbata, trochę warzyw oraz herbata i kawa do wyboru.
- Smacznego – powiedzieli sobie obydwoje, kiedy właśnie nagle Connley zdziwiony spojrzał na bok. Odezwała się, kompletnie niespodziewanie we własnej dyplomatycznej osobie księżniczka Lilavati Chanicut.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 28-11-2010 o 23:24.
Kelly jest offline  
Stary 15-12-2010, 19:03   #49
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Pamiętnik Morgainne


Pamiętam dzień, w którym Lutienne zapytała się mnie czy jestem pewna swej wybranej drogi, czy zdaję sobie sprawę co czeka mnie na ścieżce kapłanki. Ostrzegała przed samotnością jaskini inicjacji i wizji, przed patrzeniem jak własne dzieci wychowywane są przez kogoś innego, przed bólem podejmowania decyzji niezgodnych z własnym pragnieniem, a potrzebnych dla dobra innych. Sądziłam wtedy w swej naiwności, że wszystkiemu podołam i z gorącym sercem orzekłam, że jestem pewna. Poradziłam sobie z wieloma trudnościami, nie porzuciłam obranej drogi dla bycia władczynią Dziesiąciu Królestw, zaakceptowałam fakt, iż to nie ja wychowam swego syna - służba Bogini była najważniejsza. Nie przewidziałam jednak jednej rzeczy... Ba, nie brałam jej w ogóle pod uwagę! A teraz waham się i zastanawiam nad sensem mojej dalszej przyszłości jako kapłanka i to dlaczego? Z powodu jednego mężczyzny, którego ciężko wyrzucić mi z myśli... Oto chyba moja pierwsza prawdziwa próba i wcale nie jestem pewna, że pozostając na swej ścieżce przejdę ją pozytywnie... Bogini... podaruj mi mądrość bym mogła podjąć właściwą decyzję...
 
Blaithinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172