Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2010, 21:18   #65
Karenira
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Niedługo później kontynuowali swoją wędrówkę. Przesuwające się słońce pozbawiło ich cienia i rozsądek nakazywał dokładne chronienie skóry przed morderczymi promieniami. Enola czuła jak szczęście, którym nawzajem się obdarzali dodaje jej sił, maszerowała więc raźno, od czasu do czasu spoglądając na poszukiwacza śmiejącymi się oczami. Gorące powietrze sprawiało, że najbliższe ciału warstwy ubrania miały przykry zwyczaj przyklejania się, a wiatr zamiast przynosić ulgę chłostał drobinami piasku. Ten z kolei potrafił wedrzeć się praktycznie wszędzie. Idąca przez pustynię dwójka nie wyglądała jednak, jakby cokolwiek z tego mogło ją powstrzymać. Zresztą sama Enola miała nieodparte wrażenie, że poszłaby za poszukiwaczem na kraniec świata. Uśmiechnęła się pod chustą do własnych myśli ciekawa czy idącego przed nią mężczyznę zaprzątały teraz jedynie ślady.

Zdecydowanie zmierzali we właściwym kierunku, o czym ku jej radości mówiło im coraz więcej znaków. Odnalezione w południe pozostałości po sporym obozie napełniały otuchą. Nie dość, że przekonali się jak niedaleko może znajdować się konwój, to jeszcze udało im się uzupełnić własny zapas wody, gdy Dang odnalazł używane przez ich poprzedników jej źródło.
Jeszcze tego samego dnia zobaczyli majaczące w oddali pojazdy. Wzgórze, na które wspięli się późnym popołudniem roztoczyło przed nimi widok na poruszające się kolumny ludzi, ciągnięte przez braminy wozy i maszyny, których zasad działania Enola nie rozumiała zbyt dobrze. Dziewczyna czekając, aż poszukiwacz przyjrzy się wszystkiemu przez lunetę, usiadła opierając się o kikut wyschniętego drzewa.

- Byłoby całkiem zabawne, gdybyśmy popędzili za nimi, a doganiając krzyknęli „Mamy was. Natychmiast wszystkich wypuście.” – rzuciła cicho, kryjąc pod sarkastycznym tonem niepokój. – Aż do tej pory nie docierało do mnie, że będziemy tacy bezradni… – dodała po chwili - …że rzeczywiście będziemy na nich patrzeć, w żaden sposób nie mogąc pomóc.
Dang wreszcie odłożył lunetę, jeszcze przez chwilę przypatrując się wszystkiemu bez jej pomocy. Potem schował ją do plecaka, nie chcąc uszkodzić cennego przedmiotu.
- Kłamałbym, gdybym powiedział, że miałem to samo. To było oczywiste, że nic nie będziemy mogli zrobić. Ale to nie są oni. Tamci nie mieli powolnych zwierząt i musieli wieźć ludzi swoimi maszynami, bowiem tak powolną karawanę jak ta dogonilibyśmy bez problemu. No i zobacz ile śladów zostawiają. Nie, to zupełnie kto inny. Ale idą w stronę miasta. Trzymanie się ich to dobry pomysł.
- Nie oni?
– dziewczyna zmarszczyła brwi – Nie pomyślałam, że możemy trafić na więcej takich konwojów, ale rzeczywiście. Od samego rana bez problemu idziemy po ich śladzie, sądziłam już, że to szczęście nam tak sprzyja. Wolałabym tylko, żebyśmy nie zbliżyli się do nich za bardzo. Wejdziemy za nimi do miasta?
- Zależy gdzie dojdą. Zostawiają tak wyraźne ślady, że możemy bez problemu trzymać się kilometr za nimi. Może nawet jutro spróbujemy obejść ich bokiem. Tylko ten ptak mnie niepokoi. Niezwykle rzadko się je spotyka w okolicy. Myślę, że może do nich należeć.

- Jeśli jest ich i na dodatek szkolony, byłabym za tym, żebyśmy trzymali nawet w większej odległości niż kilometr. Na wszelki wypadek, żeby się jednak nie okazało, że tymi swoimi pojazdami mogą poruszać się znacznie szybciej, gdy będą chcieli.
Zastanawiał się chwilę i skinął głową.
- Może masz rację, nie znam się na zwierzętach. Nie wiem jak bardzo można je wyszkolić. Ciekawe z jakiej odległości może nas zobaczyć...

Dziewczyna podniosła się i zsunęła nieco na drugą stronę wzgórza, znajdując tam sobie inne miejsce na odpoczynek.
- Nie wiem, ale wolałabym nie dawać im możliwości zobaczenia nas. Na razie nie ruszymy dalej, prawda? Gdy zejdziemy ze wzgórza przez jakiś czas będziemy widoczni. Jeśli mają takie maszyny, może mają też lunetę jak ty.
- Nie ma potrzeby iść dalej. Podejrzewam, że i oni się niedługo zatrzymają, ci ludzie nie wyglądają dobrze. Gdy zrobi się ciemno zrobi się bezpieczniej, chociaż teraz musimy trzymać czujne warty. Albo... bardziej oddalić.
Mrugnął do niej, biorąc jej dłoń w swoją.
- Do zachodu jeszcze jest trochę czasu, mam nadzieję, że oni odejdą od nas – uśmiechnęła się rozchylając nieco chustę wolną dłonią – Warty swoją drogą, ale teraz, kiedy wreszcie jesteśmy sami… z niektórych rzeczy nie chciałabym rezygnować.
- Po pustkowiu dźwięk potrafi się doskonale rozchodzić. Dlatego masz rację, lepiej by jeszcze trochę odeszli.
Spojrzał w jej oczy, po czym zamknął swoje, z westchnięciem.
- Nawet nie myślę o tych ludziach tam, gdy jesteś obok. Ciekawe jakim to czyni mnie człowiekiem...
- Przecież nie możemy nic zrobić.
– Pokręciła głową z grymasem powagi – Nie jest też naszą winą, że zostali pojmani. Dlatego ja też wcale nie chcę się tym zamartwiać.
- Cóż. Próbowałem zmienić temat. Myślenie o tobie bardzo mnie rozprasza - uśmiechnął się trochę wbrew swoim słowom. - Do wieczora sporo czasu, chyba nie ma sensu tu leżeć. Wrócimy się kawałek?

Skinęła głową podnosząc się z ochotą.
- Nie uważam, żebyś był złym człowiekiem. Ale ja niemal ucieszyłam się, że zabrali ze sobą akurat Rosie, więc chyba też nie jestem właściwą osobą do oceny.
Nie puszczając jej ręki niemal zczołgał się ze wzgórza, nie chcąc być przedwcześnie dostrzeżonym. Dopiero, gdy wierzchołek zasłonił im nawet ptaka, wstał i przeciągnął się, rozglądając na boki. Wskazał niewielkie skupisko skał i krzaków.
- To chyba najlepsze miejsce w okolicy. Jeśli coś pojawi się na wzgórzu to nas nie dostrzeże, a my jego na pewno.
Lekkim krokiem ruszyła we wskazanym przez niego kierunku. Mieli sporo czasu na przygotowanie obozu i dotarło do niej, że do końca dnia, po raz pierwszy od wyruszenia, nie będą się musieli już nigdzie spieszyć. Obeszła teren dokładnie wybierając najwygodniejsze pod posłania miejsce, po czym zrzuciła plecak obracając się ku mężczyźnie.
Przyglądał się długo otoczeniu i zerknął na słońce, które chowało się już za wzgórze.
- Nie wyjmuj nic metalowego.
Obszedł skałki, nogą lekko zaznaczając linie.
- I nie powinniśmy przekraczać tych linii. Nawet jak nas nie zobaczą bezpośrednio, księżyc będzie równie niebezpieczny. Im mniej ruchu tym lepiej. Na szczęście bardzo wątpliwe, by chciało im się wracać i sprawdzać, czy ktoś za nimi przypadkiem nie idzie.
- Równie wątpliwe, by nam chciało się chodzić w kółko, gdy już się ułożymy. Szkoda, że znowu nie możemy rozpalić ognia. Zwłaszcza, że teraz mielibyśmy czym.
- Lepszy pretekst do rozgrzewania się swoimi ciałami.
Obejrzał się za siebie, a potem kucnął za skałą, wyjmując niewielką ilość jedzenia.
- Będziemy musieli coś znaleźć niedługo.
- Dadzą nam taką możliwość, jeśli będą poruszać się takim tempem na dodatek zostawiając za sobą wyraźne ślady. Będziemy mieli czas rozejrzeć się za jedzeniem.
– Przysunęła się klękając obok niego – A pretekstu czuję, że mogłam potrzebować kilka dni temu, ale już nie teraz.
- Ale z pretekstem jest zabawniej.

Przytulił ją, uśmiechając się i podając jej kawałek ususzonego mięsa.
- Będziemy musieli jednak odejść spory kawałek w bok, taka wielka grupa ludzi na pewno wystraszyła lub złapała wszystko co jadalne.
- Jeśli mam być całkiem szczera to teraz przestało mi się już spieszyć
– ugryzła podany jej kawałek i odezwała się znowu dopiero, gdy udało jej się przegryźć nieco twarde mięso. – Myślisz, że po jakimś czasie poczujemy się w końcu nasyceni?
Spojrzał na jej piękną twarz, drapiąc się po kilkudniowym zaroście w głębokiej zadumie. Potem zerknął nieco niżej, obejmując wzrokiem resztę jej twarzy.
- Nie ma takiej możliwości, Enola. Wątpię, bym dożył takiej chwili, by takie coś będzie możliwe.
Rozjaśniła się radośnie i otarła o niego głową, chcąc przez chwilę poczuć jego szorstki zarost na własnym policzku.
- Cieszę się. Cieszę się, że nie tylko ja tak myślę.

Przeciągnął się, uśmiechając i dotykając piasek dłonią. Jego wierzchnia warstwa stygła na szczęście całkiem szybko, chociaż wiele już było nocy, podczas których tęsknił do tego ciepła. Teraz już się takie nie zdarzały.
- Ciekawe jak daleko znajduje się najbliższe miasto. Prawdę mówiąc, poza nielicznymi miłymi chwilami, podejrzewam, że ta wędrówka może okazać się niezwykle nudna. W sumie... oby.
- Nielicznymi? – spojrzała na niego z wyrazem powątpiewania na twarzy – W życiu jeszcze nie spotkało mnie ich tak dużo. W tym jednym jednak się z tobą zgodzę, jeśli nie natkniemy się na żadne więcej kłopoty, będzie dobrze.
- Nielicznymi, chciałbym, by wszystkie chwile były miłe.
Zaczął pakować plecak, wyjmując z niego i odwijając tylko oszczepnik, który za to postawił tak, by jego odbicie nie było widoczne z zewnątrz skalnego kręgu, w którym się znaleźli.
- Masz pomysł, jak zaznaczać trasę naszego przejścia? Codziennie rano, czekając aż tamci oddalą się na odpowiednią odległość?
- Nie widzę innej możliwości jak oznaczanie skał czy twardych miejsc, wszystko inne albo zmiecie wiatr, albo przykryje piasek. Szkoda mi tylko ostrza, może potem, w miejscach porośniętych roślinnością uda nam się znaleźć coś, co będzie służyło za barwnik.
– Zmarszczyła się i zerknęła na niego z uwagą – Rysowałeś już wcześniej jakiś znak, dlaczego więc pytasz teraz?
- Bo wcześniej nie spotkaliśmy ściganych. Teraz mogą odnaleźć ślady, a znaki na skałach są mało widoczne, zwłaszcza, że wszędzie jest piach. Najlepiej wydrapać coś innym kamieniem, noża nie będziemy używać. A najbardziej widoczny był długi patyk wbity w piasek i obłożony kamykami. Tylko tu chodzi o to, by tamci nie zauważyli.
- Idziemy za nimi, zakładając że nie gubią się i nie robią kółek, nie powinni przecież wejść na nasze ślady. Jaka jest szansa, że zawrócą, albo że pojawi się jeszcze jeden konwój? Nie uzgodniliśmy w Bluff, co dokładnie będziemy za sobą zostawiać, powiedziałeś jedynie, że będzie to widoczne. I oczywiste. A to wyklucza niestety bardziej subtelne metody.

- Subtelne metody bardzo szybko zostałoby zatarte. Nawet nie wiemy, czy ktokolwiek za nami pójdzie, czy mamy się przy tym... narażać? To chyba nie ma sensu. Jeśli nie wyruszyli do tej chwili, to i tak możemy nic nie zdziałać.
Niewiedza zawsze go irytowała i teraz mogła to zobaczyć także Enola.
- Ciekawy jestem czego ludzie kiedyś używali do komunikowania się na duże odległości. Zostawili takie cuda, na pewno coś mieli!
- Pewnie trzeba by pytać o to, tych oczytanych. A może któregoś dnia odkryjemy to przeszukując pustkowie?
– Z zaciekawieniem obserwowała malujące się na jego twarzy emocje. – Ostatni znak zostawiłeś, gdy rozdzielaliśmy się z Buźką i Prostem, więc właściwie dopóki mocno nie zboczymy z kierunku nie musimy zostawiać następnego.

- Pewnie masz rację. To i tak lepsze niż wędrowanie ciągle z Buźką.
Zerknął na nią i nieco przekrzywił głowę. Robiło się już ciemno, ale upał wciąż doskwierał. Sięgnął do niej i przesunął dłonią po smukłej szyi.
- Może wszystko wyjaśni się szybciej niż sądzimy...
Westchnęła cicho lekko przymykając oczy
- Mhm.. podoba mi się zasada nie martwienia się na zapas. Znaleźliśmy konwój, prędzej czy później dowiemy się, w jakim celu został stworzony. A reszta…- wzruszyła ramionami – nie chcę się tym przejmować.
Przyciągnął ją do siebie, posadził na kolanach i przytulił, nie mówiąc już nic.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline