Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2010, 12:26   #61
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Wędrówka dostarczała mu takiej samej ilości wynikającej z podróży satysfakcji, wciskającej się irracjonalnie do głowy, co zapomnianych dawno wspomnień i wątpliwości. Wątpliwość dotyczyła najbardziej zawodnego czynnika całej tej wyprawy. Czynnika ludzkiego. Nie potrzeba było specjalisty, żeby zauważyć dystans dzielący ich wszystkich – pomijając więź między wędrowcem, a jego uczennicą. Była to zbieranina niewiele mających ze sobą osób, których wzajemne więzi sprowadzały się do bycia towarzyszem niedoli. Zdani na łaskę pustyni mogli przetrwać tylko jako jedność. Może poza Dangiem, który jako jedyny stanowił jednostkę nawykłą do tego rodzaju wypraw. Reszta pomimo jakiejś wiedzy, nadal szanse na przetrwanie miała niewielkie.

On sam posiadał skąpą wiedze na temat pustkowi, która dopiero teraz wracała do niego. Echa wyprawy jaką odbył ponad 10 lat temu były teraz zdecydowanie głośniejsze, niż wtedy gdy podróżowali w dziesiątkę. Przypominał sobie powoli. Wszystko czego się nauczył. Nie było tego za wiele, ale kilka dni spędzonych samotnie daje o wiele więcej niż całe tygodnie spędzone na słuchaniu opowiadań. O ile tego rodzaju szkołę życia uda się przeżyć. Jemu się raz udało. Nie wiedział co by było, gdyby został wystawiony na próbę po raz kolejny. Na szczęście nie miał powodów by przypuszczać, by ta sztucznie stworzona grupa miała się rozłożyć na części pierwsze. Do czasu.


Rozmyślenia nie przeszkadzały prowadzeniu obserwacji. Po ostatniej nauczce z dzieciakiem, którego imienia nawet nie pamiętał, przyrzekł sobie, że taka druga sytuacja nie będzie miała miejsca. Tym bardziej, że tym razem nieuwadze mogło umknąć coś bardziej niebezpiecznego niż tylko dziecko. No i nie dał się zaskoczyć. Zaobserwowana daleko postać była zbyt mała by ocenić szczegóły, ale z dużym prawdopodobieństwem był to ktoś żywy. Bez wątpienia nie należał do „handlarzy narządów” (jak w myślach nazywał porywaczy). Tamci mając do dyspozycji wozy mechaniczne, nie kłopotali by się tropieniem i zachodzeniem kogoś pieszo. Ot powtórzyliby to co w Bluff i tyle. Fedd nie dostał lunety, ani nie prosił o nia. Nie dostrzegł więc drugiej jednostki żywej, leżącej niedaleko tej sylwetki, którą wypatrzył. Inaczej nie wahałby się podejścia i przyniesienia ewentualnej pomocy tamtym. Jak kiedyś ktoś mu powiedział. „Pustynia jest straszną suką. Jeśli już wpadniesz w jej szpony, bądź pewny, że bez pomocy się z nich nie wyrwiesz.” On już kiedyś wpadł. Po uszy i tylko cudem przeżył. Cudem pomocy, który w sumie nie wiedział od kogo otrzymał. Stąd może wzięło się jego przekonanie, że pomocy należałoby udzielić komukolwiek. Choćby tylko w ramach spłaty długu. Na tyle jednak na ile widział sytuację, nie zamierzał się zbliżać. Jego osoba zazwyczaj nie budziła zaufania i sympatii, a to nie sprzyjało nawiązywaniu znajomości.

Pierwszy zgrzyt jaki zakłócił utrzymywany do tej pory względy spokój, nastąpił przy pierwszej wypowiedzi Danga na temat jego przewodniczenia grupie. Jak na opanowanego mężczyznę, za którego w opinii wszystkich uchodził (w końcu swego czasu nawet upijał się na spokojnie, co było ewenementem na skalę całego miasteczka), powiedział o jedno zdanie za dużo. Nie był pewien czy dobrze rozszyfrowywał zamysły Zera, ale zdawało mu się, że zwyczajnie palnął o jedno słowo za dużo. Z drugiej strony mógł też powiedzieć o jedno zdanie mniej, niż miał na myśli. Słuszność tej decyzji potwierdziły kolejne słowa kierowane do nich.

- Wciąż jesteśmy na dobrym tropie. Chyba, że ślad zostawił tu inny pojazd, albo konwój się rozdzielił. Ja jutro ruszam dalej... ale to ryzyko. Kto chce, niech wraca do miasta. Albo jeszcze lepiej - kieruje się od razu do Alice. Ja zaryzykuję.

W kłębiących się w umyśle Buźki przypuszczeniach, cała wypowiedź brzmiała mniej więcej jak:
- Wiemy gdzie iść, ale wypierdalać. Nie potrzeba nam nikogo z was. Przeszkadzacie. Wypierdalać.

Zamrugał nerwowo, a szczęki zacisnęły się na tyle mocno, że zdało się słyszeć zgrzyt zębów. Nie był pewien czy Prost w ogóle usłyszał pytanie, maszerując z oporem ku nieznajomemu. Fedd natomiast spojrzał wrogo to na poszukiwacza, to na jego uczennicę. Wpatrywał się w nich przez kilkanaście sekund zastanawiając się, czy gdyby dostatecznie mocno uderzył ich głowami o siebie w dłoniach zostało mu coś więcej niż mokra, czerwona plama.
Przez głowę przeleciała mu także myśl, że widział gdzieś podobną sytuację. Dwóch mężczyzn, jedna kobieta. Głucha pustynia. Przez zasłonę niepamięci, wspomnienia poszybowały w głąb umysłu Buźki, co sprawiło, że ogarniająca go furia minęła jak ręką odjął. Usiadł z wrażenia. Sprawnym okiem, spoglądał przed siebie, drugim natomiast, daleko, daleko w przeszłość.

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch
Fiannr jest offline  
Stary 15-11-2010, 18:52   #62
iza
 
iza's Avatar
 
Reputacja: 1 iza nie jest za bardzo znany
Po rozmowie z Verką Hyra znowu zaczęła myśleć o porywaczach. Mieli urządzanie, które świeciło musiało być więc zasilane w jakiś sposób, po porwaniu szafa zaczyna grać, tak jakby coś ją doładowało. Podobno kiedyś jak piorun strzelił w kawałek drutu nad restauracją, szafa zaczęła sama siebie grać. Tłumaczyli że prąd w piorunie to sprawił.
Jeśli urządzenie, które mieli porywacze wpływa na urządzenia elektryczne można by tę wiedzę wykorzystać do szukania porywaczy. Może zmontować urządzonko wykrywające urządzenia elektryczne czy ...elektryczność.

W tym momencie Hyra przypomniała sobie, że Wong kiedyś pokazał jej takie coś co przypominało proce. Mówił na to różdżki,jedne służyły do wyszukiwania wody a inna drewniana, prądu. Wong mówił, że dzieje się tak ponieważ i jedno i drugie rozchodzi się falami i prąd i woda. Nie zrozumiała tego wtedy nie rozumiała i teraz ale zapamiętała te fale wodne i elektryczne chyba właśnie dlatego, że nie mieściło się jej to w głowie.
Postanowiła poprosić Wonga żeby poszukał różdżki i nauczył ją jak się nią posługiwać. Hyra i tak nie ma wiele do roboty a może nowe zajęcie wytrąci Wonga z apatii, czy smutku.. w który popadł.

Gdyby to naprawdę działało, może przydałoby się przy szukaniu. W końcu na pustyni nie ma wielu źródeł energii. Różdżka może wskazać na miasta ale najbliższe Alice wiedzą gdzie jest. Więc, jeśli Różdżka wskaże inny kierunek niż Alice i będzie to zgodne z danymi zebranymi przez Danga i resztę …..

Może też okazać się że różdżka wcale tak nie działa jak mówił Wong ale Hyra i tak chciała się uczyć.
Wong po wysłuchaniu przemyśleń dziewczyny szybko wziął klucze od starej rupieciarni i poszli szukać różdżki. Chwilę to trwało zanim znaleźli to po co przyszli. W międzyczasie Hyrze rzucił się w oczy dziwny rower który zamiast kół miał coś dziwnego ale nie wszystko naraz pomyślała. Wyszli z rupieciarni, stanęli na środku Bluff i kierowali drewnianą różdżkę w różnych kierunkach. Kiedy wskazywała generator świeciło małe okienko w środku.



Potem zajęli się różdżką od wody i łazili po Bluff dobre dwie godziny.
 

Ostatnio edytowane przez iza : 15-11-2010 o 19:07.
iza jest offline  
Stary 16-11-2010, 01:38   #63
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Chemik z Bluff z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej przestawał odczuwać doskwierające mu od trzech dni wycieńczenie. Czuł za to, że to czego pragnie to znaleźć się w bezpiecznym otoczeniu Fedda i Dangowego "oszczepnika". Ale coś go mimo wszystko pchało w kierunku, w którym spodziewał się znaleźć jakieś odpowiedzi. Nieznajomy opierając się plecami o pionową skałę, cały czas mu się przypatrywał. Bardzo dokładnie i niemal namacalnie. Jednocześnie jakimś kozikiem wyskrobywał sobie coś spomiędzy palców ubranej w dziurawą rękawiczkę dłoni. Wyglądało to tak okropnie jakby odkrawał kawałki siebie. Burke gdy odległość zmalała do dwudziestu może kroków przełknął nerwowo ślinę. Najgorsze było to nieznane. Kim był ów mężczyzna? Co tu robił?
Z tej też odległości chemik dostrzegł wyraźnie, że trup w ramonesce wyraźnie nie jest kompletny. Brakowało jednej z nóg, a kikut był niedbale obwiązany nogawką. Resztki odjętej kończyny bielały w postaci kilku kości obok ledwo tlącego się ogniska. W tym momencie chemik pożałował swojej decyzji sprzed paru minut znacznie bardziej niż tej sprzed trzech dni. A żal ten wybitnie podkręcił karabin nieznajomego, który w oka mgnieniu znalazł się w jego rękach wymierzony prosto w głową Burke'a. Dopiero teraz też można było dostrzec zaciemniony pod kapturem zarys fizjonomii mężczyzny. Ciężko było powiedzieć, ale zdawało się, że zdobią ją bardzo liczne blizny.
- Zatrzymaj się kolego – głos bardzo ostrzegawczego tonu, wydawał się jak na ironię... przyjazny. Prost stanął w miejscu. Nieznajomy wyjrzał za jego plecy sprawdzając co robi, nadal widoczny z tej odległości Fedd. - Plecak – wskazał lufą zawieszony na ramieniu Prosta dobytek – Rzuć go w moją stronę. Już.
Nadal wystraszony Burke nie wahał się długo. To samo następnie spotkało jego sfatygowaną kurtkę i po chwili chemik nie za bardzo wiedząc co z sobą zrobić stał i obserwował przez kilka minut jak nieznajomy pobieżnie studiuje jego ekwipunek wyjmując każdy z przedmiotów i sprawdzając jego użyteczność. Nad apteczką nie zastanawiał się długo. Szybko rzucił w kierunku swoich szpargałów. Na koniec podszedł do Prosta i wcisnął mu w ręce przetrząśnięte klamoty. Chemik jednak nie patrzył na nie, tylko na twarz nieznajomego, która z tej odległości była już doskonale widoczna.
- Z miasta, co kolego? - zaśmiał się, a widoczne na jego twarzy mięśnie zadrżały jak struny – Nie odpowiadaj. Pewnie, że z miasta. I twoje szczęście. Inaczej pewnie musiałbym cię zabić. No, ale przyszedłeś do mnie zapewne nie po to by wprosić się na zupę, co?
Znów parsknął spoglądając na trupa. Potem odwrócił się i wrócił na swoje miejsce pod skalną ścianą.
- Czego chcesz?

***

Mitch nie rezygnował z raz powziętej decyzji. Nie spodziewał się jednak, że przyjdzie mu wyruszać samotnie. Zaproponował podróż wszystkim tym osobom, z którymi mógłby chcieć wyruszyć. Ku jego rozczarowaniu, bezskutecznie. Bluff nadal lizało swoje rany. A rany mimo iż z pozoru nieduże, spowodowały coś znacznie bardziej dotkliwego. Nadzieja, której zawsze tak bardzo brakuje na pustkowiach, a dzięki której życie się toczy, została poważnie nadszarpnięta. Jej brak zachwiał codziennym życiem. Po stracie jaką poniosło wiele rodzin, ludzie byli przybici. Doszło do wielu kłótni, podziałów zdań, paru bójek i kilku rozstań. Niektórzy się wahali. Inni czekali biernie na to co przyniesie jutro. Jeszcze inni, by zająć czymś myśli, oddawali się niekończącej się pracy. I tak Rufus stworzył w końcu stworzył swoje pierwsze dzieło – owoc najnowszego pomysłu... Nie było ono co prawda podobne do żadnego znanego mieszkańcom Bluff naczynia, ale bez wątpienia było zrobione z ozdobionego pęcherzykami powietrza, prawdziwego szkła. Od tego też momentu nawet Issa miała problem z porozumieniem się jakoś z ekscentrycznym naukowcem. Hutnicza konstrukcja, jako jedna z nielicznych w Bluff, działała pełną parą.
Mitch uznał więc, że najlepiej będzie te parę dni poświęcić na dalsze przygotowania licząc, że dojdzie ktoś chętny do wyprawy do Alice.

***

Viggo wyruszył na południe nim jeszcze całkiem ozdrowiał. Chciał odnaleźć tych, którzy ruszyli za porwanymi, a miał nadzieję, że nim stracą ślad, znajdą coś istotnego. Chciał wiedzieć o tym czym prędzej...
Tym razem jednak wyruszył z samym tylko Skurwielem. Bez pożegnania z Issą, której bolesne spojrzenie odprowadzało go póki nie zniknął gdzieś pośród południowych pastwisk. Szwed prowadził. Pies miał tym razem problem ze zlokalizowaniem tropu. Bardzo możliwe, że upłynęło zbyt dużo czasu od przejścia poprzedniej czwórki, a burza nieswoistych dla pustkowi zapachów jaka towarzyszyła Bluff wcale mu nie ułatwiała. Viggo miał więc nadzieję, że pies coś zwęszy gdy się oddalą nieco poza zasięg pastwisk, które rozpościerały się po całej niecce. Następnego dnia Skurwiel złapał trop. Ruszyli więc szybciej. Wschodni wiatr przyjemnie owiewał twarz Szweda sprawiając, że żar przestawał być aż tak dokuczliwy.

Rankiem następnego dnia Skurwiel zrobił się bardzo niespokojny. Przystanąwszy postanowił uszy odwrócone lekko do przodu jakby nasłuchując. Jego nozdrza ruszały się niespokojnie, acz bardzo szybko i rytmicznie. Coś było w pobliżu. Szwed zdjął z pleców kuszę, ale spojrzawszy w kierunku, w którym patrzył pies nie mógł się niczego dopatrzeć. Przed nimi było bardzo łagodne zejście z wydmy żwirowej prosto na łachy piasku pokryte kilkoma większymi formacjami skalnymi... I nic poza tym. W tym momencie pies ze szczekiem pognał przed siebie.
- Skurwiel! - krzyknął za nim Viggo i również pobiegł – Skurwiel, wracaj!
Zbiegli na łachę piachu. Znacznie szybszy pies zostawił człowieka daleko za sobą.
- Skurwiel!
Biegnąc zobaczył, że pies zatrzymał się przy wysokiej na cztery do pięciu metrów formacji jakieś pięćdziesiąt metrów przed nim. Coś tam musiało się ukryć. Viggo zatrzymał się widząc, że pies nie podbiega do skał, a tylko szczeka na nie. Wymierzył z kuszy próbując dostrzec cokolwiek podejrzanego, ale niczego takiego nie było. Skała była trochę bardziej zerodowana od innych i spękana jak bramiński ser. Ale niczego z tej odległości nie widział... Powoli zaczął się zbliżać...
Krok po kroku z cały czas przygotowaną kuszą.
Pies pobiegł na tył formacji skąd nadal było słychać jego szczekanie.
Viggo zbliżył się na odległość dziesięciu metrów. Wtedy też dostrzegł u podnóża formacji kilka przedmiotów i bielutki wręcz w porannym słońcu szkielet ułożony na wznak. Wśród przedmiotów zaś leżał pistolet na flary. Migawka w pamięci Szweda była niemal jednosekundowa. Krótka scenka gdy jeszcze byli u Morganów i widział jak Thel Wiliams przygląda się z zainteresowaniem swojej nowej zdobyczy....
Przecież to nie mogła być ona. Mówili, że wyruszyła dwa dni temu... Zbliżył się instynktownie, by przyjrzeć się innym rzeczom... i to był błąd. Stopa nie znajdując twardego oparcia runęła głęboko w rzadki piach, a on poleciał niebezpiecznie mocno do przodu z impetem zagłębiając się po pas w podłożu. O lotnych piaskach tylko słyszał wcześniej. Były najbardziej niebezpieczne gdy się wpadało w panikę. To co jednak stało się następnie przekroczyło jego najgorsze wyobrażenia.
Kawałek skały odłupał się jakby był zrobiony z kory, a nie z kamienia. Z ciemnej dziury zaś wyjrzała para jasnopomarańczowych czułków i czarnych żuwaczek, które po chwili obróciły się na znieruchomiałego Viggo. Przy akompaniamencie szczekającego cały czas Skurwiela, owad cały wyszedł ze swojej kryjówki. Miał może czterdzieści centymetrów długości. Odgłos ocierających się o siebie odnóży w jakie wyposażony był otwór gębowy owada przywodził na myśl cykady, które co jakiś czas nawiedzały uprawy Bluff. To on tak, mimo iż całkiem cichy, musiał drażnić uszy psa. Głośniej zrobiło się dopiero po chwili. Od strony skał zaczął dobiegać ten sam klikający odgłos w o wiele zwielokrotnionej formie. W paru miejscach skorupa gniazda również odpadła ukazując kolejnych biesiadników.

***

Pierwszy chory pojawił się dwa dni po tym jak Viggo opuścił Bluff. Jeden z farmerów odwiedził Hyrę, która zawiedziona nieco przydatnością różdżki Wonga przygotowywała zapasy ziół dla Bluff przed planowaną wyprawą. Generalnie miała pełne ręce roboty, a czekała ją jeszcze perspektywa znalezienia kogoś kto przejmie obowiązki jej i Doktora. I jeszcze ta różdżka. Okazało się, że urządzenie działa trochę inaczej niż zgadywała. Po pierwsze końcówkę należy włożyć do ziemi. Po drugie zaś nie wykrywa bezpośrednio prądu, a uziemienia, a i to w promieniu jednego kilometra. Nie było więc szans na zlokalizowanie Alice. Wong nie mniej zgodził się jej oddać to urządzenie. Kto wie kiedy znajdzie zastosowanie?
Farmerem był Gavin Serges. Skarżył się na dokuczliwy ból głowy. Nie było to nic dziwnego zważywszy na to, że zapas burbona Wonga mocno się uszczuplał. Odesłała go więc do domu z zaleceniem, że ma dużo pić, ale wody. Tego samego dnia jednak przyszło do niej z tym samym objawem jeszcze wiele innych osób. I to nie tylko mężczyzn. Wśród cierpiących były również kobiety, a także dzieci. Do następnego ranka niemal połowa mieszkańców Bluff leżała jęcząc w swoich łóżkach.
Hyra bardzo średnio znała się na medycynie jako takiej. Sprawdziła co mogła, ale niczego nie zdołała ustalić. Nikt nie miał gorączki. Nikogo nic nie użądliło. Wszyscy żywili się różnie, a i tak to samo jedli przecież ci, którym nic nie doskwierało... Pierwszy raz w niedzielę nie odbyła się msza. Zacisze opanowało swym grobowym nastrojem dwie poprzeczne ulice Bluff, na bazie których zbudowano całe miasto. Tylko nieliczni jak Rufus, oraz Hyra z Issą próbowały ciężką pracą ogarnąć tą sytuację. Szwedówna została dopuszczona do zapasów ze spichlerza i z pomocą paru jeszcze kobiet zajęła się organizowaniem prowizorycznych warunków szpitalnych. Pojawiło się szemranie, że to wina Morganów. Że nie powinni byli wrócić... Że należy ich ponownie wypędzić. Ich i tych, którzy im pomogli...
Następnego dnia rankiem Verka przepadła gdzieś na dobre...
Wong zamknął bar...

***

Rozdzielili się. Bez specjalnych pożegnań, ani życzeń. Obie dwójki jednak doskonale wiedziały, że to było najlepsze wyjście. Zwłaszcza, że Burke nie dowiedział się niczego na najbardziej interesujący ich temat, poza tym, że konwój rzeczywiście tędy przejechał i że jechał na południe, choć nie dokładnie w tym samym kierunku co wyznaczył Dang. Ale to już można było zrzucić na niedokładną pamięć nieznajomego i błąd w przeniesieniu Burke'a. Skoro świt więc Dang i Enola ruszyli nowo podjętym tropem na południe, a Fedd i Prost zawrócili do Bluff.

***

- Skurwiel!
Obaj wyraźnie usłyszeli głos niosący się po równinie. Obaj też dobrze go znali. A jeszcze lepiej imię, które głos ów niósł. Dochodził gdzieś zza szlaku, którym tu przybyli z Bluff, ale nie mógł być tak daleko. Wbiegli na pobliską wydmę, by się rozejrzeć po okolicy. Wtedy też dostrzegli Szweda. Mierzył z kuszy do jakichś skał. Potem zrobił parę kroków przed siebie i wpadł po pas w lotne piaski. Nie to jednak Fedda zaniepokoiło. Skały przed Szwedem wcale nie były skałami. Z mroków pamięci pamiętał wzmianki o czymś takim. Termitiery. Żadnej jeszcze w życiu nie widział.

***

Kurs, który obrali rzeczywiście okazał się słuszny. Nawiana przez wiejące dziś wschodnie wiatry warstwa piachu, kryła prawdziwy ukryty w miękkim podłożu ślad. Liczne ślady kół, ale też i chyba stóp co trochę zaskoczyło Poszukiwacza. To co jednak zaskoczyło go jeszcze bardziej, to odchody bramina. Nikt w Bluff nie wspominał, że porywacze w konwoju mieli również braminy. Co ciekawsze, wkrótce znaleźli resztki pozostawionego tego samego poranka dużego obozowiska. Kilka śladów ognisk z nadal gorącym popiołem śmierdzącym uryną. Wszędzie też liczne ślady krzątania się, a za pobliskim wzniesieniem miejsce wyglądające jak publiczny kibel. Zważywszy na fakt, że było południe, nie mogli daleko ujechać. Wznowili z Enolą pościg.

Późnym popołudniem gdy weszli na porośnięte obumarłymi dawno temu drzewami pobliskie wzgórze, dojrzeli w oddali konwój. Przez lunetę widać było cztery przyczepy i dwa kompletne wozy ciągnięte przez braminy. Konwój prowadzony był zaś przez, zasilaną tą samą energią co reszta, długą naczepę od wielkich wozów ciężarowych. Za nią też podążał gęsiego w trzech kolumnach korowód kilkudziesięciorga ludzi. Dookoła zaś widać pojedyncze postaci najpewniej z eskorty. Tożsamości jednak podążających za naczepą nie dało się stwierdzić z tej odległości. Czekając na poszukiwacza Enola dostrzegła wysoko nad nimi leniwie krążącego po niebie ptaka. Kanię chyba.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 16-11-2010 o 01:44.
Marrrt jest offline  
Stary 19-11-2010, 21:17   #64
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przytulił się mocno do Enoli, nocy po tym dniu, w którym zobaczyli obcego. Jak zwykle oddalili się od reszty, dlatego mogli cicho rozmawiać bez przeszkód. Nie spali.
- Musimy go zostawić. W jego oczach jest... zbyt wiele złych emocji.
- Widziałam spojrzała na niego wzrokiem, w którym zagościł lęk Nie chcę, żeby zrobił nam krzywdę. Dang, kiedy? Kiedy nie będą widzieć? Teraz boję się, że próbowałby nas zatrzymać.
- Nie mam zamiaru mu o tym mówić. W nocy, tym razem robiąc wyjątek od przemieszczenia się bez światła. On nie odróżnia towarzyszy od wrogów, nic nie mówi...
- zadrżał mimowolnie. - Nie tej nocy, gdy są tu obcy. Ale niedługo.
- Nie wiem, co mu zrobiliśmy... ale w końcu też nic o nim nie wiemy. Teraz będę myślała tylko o odejściu.
- Wsunęła ręce pod jego kurtkę obejmując dłońmi ciepłe ciało i przyciągając się jeszcze bardziej - Cieszę się, że jesteś tu ze mną... że jest nas dwoje.

- Nie sądze, że to my cokolwiek zawiniliśmy. Coś wpłynęło na jego zachowanie, może to samo, co zostawiło te blizny? Nigdy się tego nie dowiemy, a ja nie mam zamiaru nawet próbować. Jest dla mnie obcym, skoro jak obcego mnie traktuje.

Nachylił się nad nią i pocałował.
Odpowiedziała żywo, na krótki moment zapominając o zmartwieniach, szybko jednak lęk obudził się znowu, sprawiając, że odchyliła głowę zabierając usta.
- A jeśli nas tak przyłapie?
- Kto?
- Fedd. Żałuję, że zabrał się z nami. Po co? A jeszcze Prost...
- A na czym ma nas przyłapać? Co jemu do tego? Jest duży, nie znaczy to, że może wtrącać się do spraw innych. Nie przejmuj się, nic nie zrobi. A jak spróbuje, to nie bez powodu noszę ze sobą broń.
- Na tym, że jesteśmy zajęci sobą. Ja też mam broń. Nie znaczy to wcale, że potrafię jej użyć przeciwko drugiej osobie. Chociaż myślę, że... że bym to zrobiła.

- Nie myśl o tym. W tym jednym... wciąż uważam, że zdecydowanie lepiej unikać konfliktów. Ciekawe tylko, czy nasze odejście poruszy jego wściekłość i nie zważając na nic postanowi nas ścigać. To w sumie nawet zabawne, jak tak się nad tym zastanowić.
- Wcale nie jest zabawne
- odpowiedziała i wbrew sobie uśmiechnęła się psotnie, gdy wizja goniącego ich olbrzyma wypełniła jej myśli. Przybliżyła do niego twarz w poszukiwaniu ust i zaszeptała zatrzymując się milimetry od celu - Chociaż dreszcz strachu może zmieniać się w coś całkiem innego...
- A w co?
- uniósł brwi pytająco.
Mruknęła coś niezrozumiale i pocałowała go mocno zatracając się w tym całkowicie.
- Kilka chwil leżenia i przestaję się przejmować całą resztą zaśmiała się cicho.
- Gdy będziemy sami, będziemy musieli więcej... uwagi poświęcać otoczeniu.

Uśmiechnął się do niej lekko oddając pocałunek.
- Ciekawe czy odnajdziemy jeszcze jakieś ślady.
Wzruszyła ramionami i przez dłuższą chwilę leżała w milczeniu.
- Ciekawe... Mieliśmy zostawiać też ślady za sobą. Nocne odłączenie się raczej wyklucza coś takiego.

- To możliwe, ale zobaczymy co przyniesie najbliższy dzień. Może już nie będzie po co zostawiać śladów? Od tego miejsca każdy powinien rozważyć podążanie dalsze lub zboczenie do Alice.
- Ty chciałbyś iść do Alice? Teraz?

Zaśmiał się cicho.
- Jestem zbyt uparty, by porzucać tak szybko ten trop.
- Mnie to cieszy. Myślę, że prędko nie zatęsknię za miastem. No chyba, że zmuszą nas do tego okoliczności.
- Nie ma tu wody. To szybko może stać się problemem. Bez niej nikt nie jest w stanie przetrwać, a teren nie wydaje się zmieniać. Gdy przez następny dzień lub dwa będzie to wszystko wyglądało podobnie, będziemy musieli przemyśleć kierunek.


Pokiwała głową
- Pamiętam o tym. Zastanawiałam się... jeśli już opuścimy trop, albo znajdziemy jego koniec, ciągle jeszcze możemy gdybać co się stanie i nie o to mi teraz chodzi. Tylko później, jak będziemy już całkiem wolni, jest jakieś miejsce, które chciałbyś zobaczyć najpierw?
- Jestem miejsce, do którego chciałbym cię najpierw zaprowadzić. Ale niech to pozostanie niespodzianką, póki się tam nie znajdziemy.

Pogłaskał ją czule po policzku.
- A potem chciałbym pójść dalej, tam gdzie jeszcze nie byłem. I narysować nową mapę.
- Niespodzianką?
- ożywione ciekawością oczy błysnęły w ciemnościach. Przygryzła wargę z trudem powstrzymując cisnące się na usta pytania. Przymknęła powieki i wtuliła się bardziej w pieszczącą ją dłoń. - Nie mogę się tego doczekać.
Zamruczał z zadowolenia, gdy się wtulała. Przez chwilę wsłuchiwał się w ciszę pustkowi.
- Cierpliwość to dobra cecha tu na pustkowiu. To wszystko głównie polega na wędrowaniu.
Dziewczyna westchnęła cichutko
- Chciałabym, żebyśmy mieli już to za sobą. Tę jedną rzecz. A teraz jeszcze Fedda.
- Już niedługo...


***

Kolejnego poranka, pomimo wcześniejszych obaw, otwarcie rozstali się z Buźką i Prostem. Potwierdzenie, jakie uzyskał Burke od nieznajomego, nawet jeśli niekoniecznie potrzebne według niej, wystarczyło jednak, by tamci zawrócili ku Bluff, zostawiając im dalszą podróż za konwojem. Enola była z takiego biegu wydarzeń bardziej niż zadowolona.
- Muszę powiedzieć, że od razu czuję się lepiej, bez milczącej postaci Fedda za plecami powiedziała, gdy już nawet sylwetki tamtych nie były za nimi widoczne.
Skinął jej głową, jakby jeszcze nie do końca wierząc, że tamci faktycznie wrócili. O ile zrozumiałe to było w przypadku Prosta, to u Buźki już mniej, w końcu jego agresywna postawa zdecydowanie o chęci powrotu nie świadczyła. Ale poszli. Danga ogarnęło dziwne przeświadczenie, że wolałby już ich nie spotkać w swoim życiu. Przynajmniej tego większego.
- Tak, nieoczekiwany dar od... losu? Musimy go wykorzystać. Ale też nie mam zamiaru pozostawić innych bez wskazówek.
- Skoro Fedd zawrócił nie robiąc problemów, to chyba bez przeszkód możemy zaznaczać kierunek za sobą, tak jak obiecałeś reszcie.

Odetchnął głęboko i odwrócił się w prawidłowym kierunku, ryjąc na kamieniach kilka prostych znaków. Pytajnik, którego znaczenie rozumiał nawet nie znając pisma. Strzałkę. Prost i Buźka wiedzieli co to oznacza.
- No to czas nam w drogę.

Popatrzyła na niego i oparła się pokusie przytulenia się do niego choć na chwilę. Tak jak mówił wcześniej, powinni teraz większą uwagę zwracać na otoczenie. Enola szła więc spokojnie obok uważnie rozglądając się za pozostawionymi przez porywaczy śladami. Poruszanie się we dwójkę po pustkowiu mogło mieć swoje zalety, ale nie było też pozbawione wad i dziewczyna ze wszystkich sił pragnęła stanowić dla Danga właściwe towarzystwo. Zwłaszcza teraz.
- Trochę ciężko uwierzyć, że tak łatwo poszło odezwała się jakiś czas później. Choć z drugiej strony minęły całe trzy dni. Myślisz, że kiedykolwiek tam wrócimy? Jeśli nikt nie zdecyduje się wyruszyć z Bluff za nami, a nam uda się dogonić porwanych... Będą pewnie czekać na wieści..
Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty o tym dyskutować, zwłaszcza, że to nie po raz pierwszy. Czy musiał odpowiadać za innych? Niebardzo miał ochotę.
- Co ma być to będzie. Jeśli faktycznie ich odnajdziemy... to co dalej? Przecież nie uda nam się ich odbić. To Bluff powinno samo zadecydować, czy iść, czy czegoś próbować. Jeśli będą siedzieć i rozpaczać, to już nie moja sprawa. Ja podjąłem się tylko odnalezienia porwanych, niczego więcej.
- I tak pewnie nie będziemy mogli zbliżyć się do nich za bardzo. Nie mam szczególnej ochoty, żeby znaleźć się na ich miejscu.
- Zerknęła na niego i uśmiechnęła się przewrotnie rzucając jednocześnie żartobliwym tonem - Ciekawe co byś wtedy zrobił?

- Ściągnął rzemień i stłukł na goły tyłek
- spojrzał na nią wymownie. - Więc lepiej nie kombinuj.
Zaśmiał się, ruszając powoli w drogę.
- Nie widzę powodu, dla którego miałabym - odpowiedziała mu radośnie - Poza tym nie przypominam sobie, żebym zgodziła na ewentualne trzepanie tyłka.
- A kto mówił o zgodzie? Cała kara na tym polega, że odbywa się bez zgody właściciela tego tyłka.
- Coś jeszcze poza wpadaniem w ręce porywaczom może mnie narazić na podobne kary? Pytam z czystej ciekawości, zdaje się, że taką wiedzę lepiej posiadać wcześniej.
- Zastanowię się, ale myślę, że nie. Pozostałe kary wymierzę dłonią. Zdaje się, że może to być znacznie przyjemniejsze.
- Pozostałe? Mówisz jakby jednak miało być ich więcej. I nie kuś, bo jednak zacznę kombinować.
- Zawsze może być ich więcej. Za nieostrożne stawianie stóp. Albo za kuszenie swoim widokiem.

Roześmiał się szczerze.

Spojrzała na niego z udawanym oburzeniem.
- To niesprawiedliwe. Wcale cię nie kuszę, zwyczajnie sobie idę.
Obejrzał się na nią, nie odwracając wzroku przez dłuższą chwilę.
- Niby tak, ale wciąż mogę sobie wyobrazić cię nagą. Sposobność na ukaranie pojawi się zawsze, jeśli będzie potrzeba.
Mrugnęła do niej wesoło i zwolnił, biorąc za rękę.
- Ale możemy się umówić, że wtedy będziesz się musiała na karę zgodzić.
Przełknęła ślinę i oblizała nagle lekko zaschnięte wargi.
- Nie wiem czy mogę zgadzać się w ciemno. – wygięła usta w szelmowskim uśmiechu i potknęła się, zupełnie jak kilka miesięcy temu, na jego wyraźne życzenie. Szaroniebieskie oczy patrzyły na niego rzucając wyzwanie. Zatrzymał się, zastanawiając się nad dalszym działaniem i uniósł głowę, by popatrzeć w czyste niebo.
- Kara i tak będzie musiała zostać przełożona na noc. Chyba, że znajdziemy jakieś miłe i ustronne miejsce. W końcu miała być wykonywana na gołe ciało.
Uniósł brwi, odpowiadając na jej wyzwanie.

Spojrzała na krajobraz przed nimi i uśmiechnęła się widząc w niedalekiej odległości nierównomierne wzniesienie wzgórza pokryte gdzieniegdzie wysuszoną roślinną i zacienionymi jeszcze plamami. Nie odezwała się, ale podobnie jak on spojrzała w górę, ku słońcu i ruszyła raźniej do przodu.
- Do nocy na pewno zapomnisz – rzuciła jeszcze, z niewinną miną powoli ściągając z siebie grubą koszulę.
Roześmiał się, nie do końca zaskoczony nagłą swobodą i ulgą jaką poczuli w związku z zawróceniem Prosta i Fedda. To co robili teraz było niewątpliwie wyzwoleniem tych pozytywnych emocji, nawet jeśli nie było do końca rozsądne. Podążył za nią, trzymając się z tyłu i z ciekawością obserwując jak pozbywa się części ubrania.
- Musimy pamiętać, by trzymać cię tak opatuloną, gdy trafimy do innych ludzi. Twoje... piękno mogłoby przyciągnąć kłopoty.
Obróciła się ku niemu zarumieniona słysząc tak nagły komplement. Bądź co bądź nic do tej pory nie przyzwyczaiło jej do podobnych słów.
- Do tej pory udawało mi się unikać ich całkiem skutecznie. Gdzie indziej ludzie chyba nie będą się tak bardzo różnili. – Odwróciła głowę zerkając pod nogi, a potem znowu spojrzała na niego – Czego jeszcze mogłabym się bać? – rzuciła zaczepnie zdejmując z siebie kolejną bluzkę.
Uśmiechnął się do niej, ale nie zbliżył bardziej, z uwagą obserwując co wyczynia. Ale pokręcił głową na jej słowa.
- Różnią się. Tam będziemy obcy, a żądze mężczyzn są jakie są. Widzisz, nigdy nie nauczyłem się na prawdę porządnie bić, mogę tylko obiecać, że w razie czego na pewno spróbuję.
Wskazane przez dziewczynę miejsce było już blisko, więc zdjął z ramion plecak, rzucając go na piasek.

Wskazane przez Enolę miejsce było już blisko, więc zdjął z ramion plecak, rzucając go na piasek.
- Mam nadzieję, że nie będziesz musiał, a ja nigdy bym.. nie chciałabym, żebyś narażał się w ramach zadośćuczynienia krzywd – Pokręciła głową odpędzając ponury temat i uśmiechnęła się wspinając prędko na podwyższenie i znikając mu na moment za załomem. Gdy ją zobaczył znowu nie miała już na sobie butów, a ze smukłych nóg zsuwały się w dół luźne spodnie.
- Opatulę cię całkiem i zachowam tylko dla siebie.
Zamruczał, gdy odbiegła i sam zsunął z ramion materiał tuniki, jaką owijał się podczas dziennych marszów. Chwilę później odrzucił na bok także koszulę, odnajdując ją wreszcie i z niezwykłą przyjemnością podziwiając ją wreszcie w słonecznym świetle.
- To pierwszy raz, gdy cię tak widzę... i mam nadzieję, że nie ostatni.
Z trudem przezwyciężył fascynację, która zatrzymała go w miejscu i zbliżył się jeszcze bardziej, ściągając ze swojego torsu ostatni kawałek ubrania.
- To co ja miałem zrobić?

Odsunęła się jeszcze kilka kroków i zatrzymała dopiero, gdy żaden fragment ubrania nie krył jej opalonej skóry. Czuła jak jego spojrzenie prześlizguje się po niej i przez moment jeszcze dziwiła się, że nie wywołuje to w niej ani odrobiny wstydu. Zerknęła za siebie, ale nie miała już gdzie się cofnąć stojąc obok zacienionej ściany, uśmiechnęła się więc do niego kręcąc głową.
- Nie wiem. A co chciałeś zrobić?
Nie sądził, że kiedyś jeszcze będzie przeżywał takie chwile, kiedy młodość ponownie przebudzi się w jego żyłach. Zsunął buty, ale zostawił owinięte stopy, chroniąc je przed gorącem. Zbliżał się do Enoli nieustannie, w końcu wyciągając dłoń i dotykając jej gorącego ciała. Stwardniałe palce przesunęły się po jej talii.
- Ukarać.
Złapał ją nagle i obrócił ze śmiechem, wymierzając klapsa w krągły pośladek.
Wzdrygnęła się krzycząc cicho z oburzeniem i wykręciła się usiłując uwolnić od trzymających ją rąk.
- Nie zgadzam się.. – parsknęła bardziej śmiechem nim czymkolwiek innym i spróbowała odepchnąć go od siebie.

Na szczęście był silniejszy na tyle, by utrzymać ją i przyciągnąć do siebie, szybko zapominając o reszcie kary. Dotyk jej ciała działał zbyt elektryzująco, a zażyłość była zbyt krótka, by zdążył się do tego przyzwyczaić. Trzymając ją w pasie nachylił się i pocałował, nie zważając na jej słowa. Przez chwilę jeszcze usiłowała go odsunąć, zanim te same ręce zapragnęły przyciągnąć go bliżej. Przylgnęła do niego ciesząc się pieszczotą nagiej skóry i bez protestów poddała pocałunkom. Nogi zmiękły jej niebezpiecznie, gdy zsuwała dłonie z jego ramion, przez plecy, biodra i wreszcie zakradając się bez ceregieli do spodni, tylko po to by wycofać się w ostatnim momencie i zacząć odwrotną wędrówkę.
Obrócił ją ponownie, tak by poczuć jak kształtne piersi opierają się na jego torsie i prawie nie odrywając się od jej ust zaczął wędrówkę swoimi dłońmi, tak bardzo spragnionymi czułego dotyku. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się zatrzymać, spoglądając głęboko w jej oczy.
- Wciąż w to nie mogę uwierzyć. Tak jakby los chciał mi zrekompensować całe zło...
Delikatnie pokręciła głową, w oczach odbijała jej się tęsknota za przerwaną pieszczotą. Pocałowała go ostrożnie, przesuwając koniuszkami palców po jego piersi.
- Ja na pewno chcę – wyszeptała.

Zamknął oczy, delektując się tym uczuciem. Jak to nazywano? Romantyzmem? W takim razie chyba lubił ten stan. Czysta przyjemność i szczęście pozbawione zmartwień. Przycisnął jej usta do swoich, pozwalając swoim spodniom zsunąć się na ziemię.
- Już to zrobiłaś...
Zadrżała. Niski, miękki głos pobudzał ją bardziej niż intymny dotyk. Oparła się plecami o ścianę, pozwalając by jego postać zamknęła ją w uwięzi. Drobne dłonie mocno przesuwały się po jego ciele, a i tak potrzeba dotyku i jego bliskości rosła pozbawiając ją tchu. Zerknęła w dół, a potem spojrzała mu w twarz zaciskając na nim swoje palce i rozciągając usta w zmysłowym uśmiechu.
- Nie… planuję znacznie więcej.
Dla tego uśmiechu, tylko dla niego, mógłby teraz żyć. Jak szybko mogło się to człowiekowi odmienić! Odpowiedział jej tym samym, wzdychając cicho na jej dotyk. Nie czuł już więcej, poza jej ciałem, poza jej oddechem na swojej twarzy, gdy pochylał się do kolejnego pocałunku. Dłoń zachłannie chwyciła jej udo, zmuszając niemalże ją do uniesienia nogi, która otarła się o jego biodro, gdy tak bardzo się do niej zbliżał.
- Los odwróciłaś już kilka dni temu... Teraz jestem tylko ciekaw ile szczęścia można w sobie pomieścić.

Jęknęła cichutko, gdy otarł się tak blisko niej i wygięła odrobinę prowadząc go jednocześnie palcami, dopóki nie wsunął się do jej gorącego wnętrza. Westchnęła z głębokim zadowoleniem przymykając powieki i odrzucając głowę do tyłu. Trwał tak, szeroko otwartymi oczami delektując się jej przyjemnością w niemalże tak samym stopniu, jak swoją własną. Nachylił się, nie mogąc powstrzymać się przed scałowaniem słonego potu z jej smukłej szyi. Poruszył się lekko, niespiesznie, jakby chcąc te chwile przeciągać w nieskończoność. A w oczach pojawił się blask, wracający często ostatnimi dniami. Blask życia.
Świat zza zamkniętych powiek kończył na się ciepłym kształcie wewnątrz ciała, powolnych ruchach i muśnięciu warg. W bezpiecznym uścisku trzymały ją szorstkie ręce, własną nogę oplatała wokół jego biodra. Umysł drżał odsłaniając przed nią kolejne stopnie przyjemności. Naga skóra z rozkoszą chłonęła dotyk, wpisując w nią pamięć o jego bliskości. Dziewczyna otworzyła oczy, z oporem unosząc otumanione pragnieniem powieki. Z rozchylonych warg wydobył się cichy szept.
- Brakuje mi słów, ja…

Uśmiechnął się do niej, przykładając palec do jej pięknych warg.
- Ciii...
Czuł jak drży. A może to on sam drżał? Przesuwał palcami po jej policzku, potem po włosach i szyi, pragnąc jej więcej i więcej. Jej wnętrze parzyło bardziej niż promienie słońca, z każdą chwilą zbliżając ich do szczytu przyjemności, który wciąż przychodził szybciej, niż by tego chciał Dang. Mógł tylko panować nad ruchami, nie przyspieszając ich, a tylko chłonąc to co mu dawała całym sobą.
- Słowa czasem nie są potrzebne...
Kiwnęła głową patrząc na niego, w tym stanie umysłu równie dobrze mogła się zgodzić na cokolwiek innego. Myśli wymykały się jej zastępowane przez narastające emocje. Pocałowała wnętrze dłoni, którą ją gładził i złapała mocno oplatając rękami za szyję.
- Tylko nie odchodź. – Załkała prawie, kręcąc jednocześnie biodrami i potęgując napływającą rozkosz.
Tego co nadeszło, nie dało się już niczym powstrzymać. Jęknął głośno, przywierając do niej całym swoim ciałem. Teraz czuł, że to on drżał, na pewno on. Wpił się w jej usta, nie dając jej już nic powiedzieć. Ale został, trwając tak nieruchomo, słuchając bicia ich serc.
- Nie odejdę... Teraz należę do ciebie.

Wtuliła się opierając na nim. Rozedrgane fale opuściły ją wreszcie, ale uśmiechała się błogo, czując jak coś ciepłego rozlewa się w jej wnętrzu. Zaspokojona czuła już tylko spływający na nią spokój i szczęście.
- Zaśmiałeś się pierwszej nocy, gdy ja powiedziałam to samo – powiedziała bez wyrzutu – A teraz czuję to jeszcze mocniej.
- Może wtedy sądziłem, że to sen?

Leniwie przesuwał dłonią po jej ciele, nie mogąc oderwać wzroku od niesamowitego widoku, jaki stanowiła. Następne słowa były znacznie cichsze.
- A może właśnie tak objawia się miłość...
Serce zatrzepotało jej gwałtownie, gdy wstrzymywała oddech. Przytrzymała jego dłoń przy piersi, tak by poczuł to, co jeszcze chwilę temu chciała ukryć. Dopiero teraz, tonąc w głębokich oczach poczuła się naprawdę obnażona.
- Ja… myślę, że tak.
Zamknął oczy, wsuwając twarz w jej włosy. Chwile, na które czekał tak długo. Tak na prawdę chyba przez całe swoje życie. Otworzył jeszcze usta, ale żaden dźwięk się już z nich nie wydobył. Tylko uśmiech, gdy trzymał dłoń, czując wszystko bardzo dokładnie. Nie potrzeba mu było już nic więcej.
 
Sekal jest offline  
Stary 19-11-2010, 21:18   #65
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Niedługo później kontynuowali swoją wędrówkę. Przesuwające się słońce pozbawiło ich cienia i rozsądek nakazywał dokładne chronienie skóry przed morderczymi promieniami. Enola czuła jak szczęście, którym nawzajem się obdarzali dodaje jej sił, maszerowała więc raźno, od czasu do czasu spoglądając na poszukiwacza śmiejącymi się oczami. Gorące powietrze sprawiało, że najbliższe ciału warstwy ubrania miały przykry zwyczaj przyklejania się, a wiatr zamiast przynosić ulgę chłostał drobinami piasku. Ten z kolei potrafił wedrzeć się praktycznie wszędzie. Idąca przez pustynię dwójka nie wyglądała jednak, jakby cokolwiek z tego mogło ją powstrzymać. Zresztą sama Enola miała nieodparte wrażenie, że poszłaby za poszukiwaczem na kraniec świata. Uśmiechnęła się pod chustą do własnych myśli ciekawa czy idącego przed nią mężczyznę zaprzątały teraz jedynie ślady.

Zdecydowanie zmierzali we właściwym kierunku, o czym ku jej radości mówiło im coraz więcej znaków. Odnalezione w południe pozostałości po sporym obozie napełniały otuchą. Nie dość, że przekonali się jak niedaleko może znajdować się konwój, to jeszcze udało im się uzupełnić własny zapas wody, gdy Dang odnalazł używane przez ich poprzedników jej źródło.
Jeszcze tego samego dnia zobaczyli majaczące w oddali pojazdy. Wzgórze, na które wspięli się późnym popołudniem roztoczyło przed nimi widok na poruszające się kolumny ludzi, ciągnięte przez braminy wozy i maszyny, których zasad działania Enola nie rozumiała zbyt dobrze. Dziewczyna czekając, aż poszukiwacz przyjrzy się wszystkiemu przez lunetę, usiadła opierając się o kikut wyschniętego drzewa.

- Byłoby całkiem zabawne, gdybyśmy popędzili za nimi, a doganiając krzyknęli „Mamy was. Natychmiast wszystkich wypuście.” – rzuciła cicho, kryjąc pod sarkastycznym tonem niepokój. – Aż do tej pory nie docierało do mnie, że będziemy tacy bezradni… – dodała po chwili - …że rzeczywiście będziemy na nich patrzeć, w żaden sposób nie mogąc pomóc.
Dang wreszcie odłożył lunetę, jeszcze przez chwilę przypatrując się wszystkiemu bez jej pomocy. Potem schował ją do plecaka, nie chcąc uszkodzić cennego przedmiotu.
- Kłamałbym, gdybym powiedział, że miałem to samo. To było oczywiste, że nic nie będziemy mogli zrobić. Ale to nie są oni. Tamci nie mieli powolnych zwierząt i musieli wieźć ludzi swoimi maszynami, bowiem tak powolną karawanę jak ta dogonilibyśmy bez problemu. No i zobacz ile śladów zostawiają. Nie, to zupełnie kto inny. Ale idą w stronę miasta. Trzymanie się ich to dobry pomysł.
- Nie oni?
– dziewczyna zmarszczyła brwi – Nie pomyślałam, że możemy trafić na więcej takich konwojów, ale rzeczywiście. Od samego rana bez problemu idziemy po ich śladzie, sądziłam już, że to szczęście nam tak sprzyja. Wolałabym tylko, żebyśmy nie zbliżyli się do nich za bardzo. Wejdziemy za nimi do miasta?
- Zależy gdzie dojdą. Zostawiają tak wyraźne ślady, że możemy bez problemu trzymać się kilometr za nimi. Może nawet jutro spróbujemy obejść ich bokiem. Tylko ten ptak mnie niepokoi. Niezwykle rzadko się je spotyka w okolicy. Myślę, że może do nich należeć.

- Jeśli jest ich i na dodatek szkolony, byłabym za tym, żebyśmy trzymali nawet w większej odległości niż kilometr. Na wszelki wypadek, żeby się jednak nie okazało, że tymi swoimi pojazdami mogą poruszać się znacznie szybciej, gdy będą chcieli.
Zastanawiał się chwilę i skinął głową.
- Może masz rację, nie znam się na zwierzętach. Nie wiem jak bardzo można je wyszkolić. Ciekawe z jakiej odległości może nas zobaczyć...

Dziewczyna podniosła się i zsunęła nieco na drugą stronę wzgórza, znajdując tam sobie inne miejsce na odpoczynek.
- Nie wiem, ale wolałabym nie dawać im możliwości zobaczenia nas. Na razie nie ruszymy dalej, prawda? Gdy zejdziemy ze wzgórza przez jakiś czas będziemy widoczni. Jeśli mają takie maszyny, może mają też lunetę jak ty.
- Nie ma potrzeby iść dalej. Podejrzewam, że i oni się niedługo zatrzymają, ci ludzie nie wyglądają dobrze. Gdy zrobi się ciemno zrobi się bezpieczniej, chociaż teraz musimy trzymać czujne warty. Albo... bardziej oddalić.
Mrugnął do niej, biorąc jej dłoń w swoją.
- Do zachodu jeszcze jest trochę czasu, mam nadzieję, że oni odejdą od nas – uśmiechnęła się rozchylając nieco chustę wolną dłonią – Warty swoją drogą, ale teraz, kiedy wreszcie jesteśmy sami… z niektórych rzeczy nie chciałabym rezygnować.
- Po pustkowiu dźwięk potrafi się doskonale rozchodzić. Dlatego masz rację, lepiej by jeszcze trochę odeszli.
Spojrzał w jej oczy, po czym zamknął swoje, z westchnięciem.
- Nawet nie myślę o tych ludziach tam, gdy jesteś obok. Ciekawe jakim to czyni mnie człowiekiem...
- Przecież nie możemy nic zrobić.
– Pokręciła głową z grymasem powagi – Nie jest też naszą winą, że zostali pojmani. Dlatego ja też wcale nie chcę się tym zamartwiać.
- Cóż. Próbowałem zmienić temat. Myślenie o tobie bardzo mnie rozprasza - uśmiechnął się trochę wbrew swoim słowom. - Do wieczora sporo czasu, chyba nie ma sensu tu leżeć. Wrócimy się kawałek?

Skinęła głową podnosząc się z ochotą.
- Nie uważam, żebyś był złym człowiekiem. Ale ja niemal ucieszyłam się, że zabrali ze sobą akurat Rosie, więc chyba też nie jestem właściwą osobą do oceny.
Nie puszczając jej ręki niemal zczołgał się ze wzgórza, nie chcąc być przedwcześnie dostrzeżonym. Dopiero, gdy wierzchołek zasłonił im nawet ptaka, wstał i przeciągnął się, rozglądając na boki. Wskazał niewielkie skupisko skał i krzaków.
- To chyba najlepsze miejsce w okolicy. Jeśli coś pojawi się na wzgórzu to nas nie dostrzeże, a my jego na pewno.
Lekkim krokiem ruszyła we wskazanym przez niego kierunku. Mieli sporo czasu na przygotowanie obozu i dotarło do niej, że do końca dnia, po raz pierwszy od wyruszenia, nie będą się musieli już nigdzie spieszyć. Obeszła teren dokładnie wybierając najwygodniejsze pod posłania miejsce, po czym zrzuciła plecak obracając się ku mężczyźnie.
Przyglądał się długo otoczeniu i zerknął na słońce, które chowało się już za wzgórze.
- Nie wyjmuj nic metalowego.
Obszedł skałki, nogą lekko zaznaczając linie.
- I nie powinniśmy przekraczać tych linii. Nawet jak nas nie zobaczą bezpośrednio, księżyc będzie równie niebezpieczny. Im mniej ruchu tym lepiej. Na szczęście bardzo wątpliwe, by chciało im się wracać i sprawdzać, czy ktoś za nimi przypadkiem nie idzie.
- Równie wątpliwe, by nam chciało się chodzić w kółko, gdy już się ułożymy. Szkoda, że znowu nie możemy rozpalić ognia. Zwłaszcza, że teraz mielibyśmy czym.
- Lepszy pretekst do rozgrzewania się swoimi ciałami.
Obejrzał się za siebie, a potem kucnął za skałą, wyjmując niewielką ilość jedzenia.
- Będziemy musieli coś znaleźć niedługo.
- Dadzą nam taką możliwość, jeśli będą poruszać się takim tempem na dodatek zostawiając za sobą wyraźne ślady. Będziemy mieli czas rozejrzeć się za jedzeniem.
– Przysunęła się klękając obok niego – A pretekstu czuję, że mogłam potrzebować kilka dni temu, ale już nie teraz.
- Ale z pretekstem jest zabawniej.

Przytulił ją, uśmiechając się i podając jej kawałek ususzonego mięsa.
- Będziemy musieli jednak odejść spory kawałek w bok, taka wielka grupa ludzi na pewno wystraszyła lub złapała wszystko co jadalne.
- Jeśli mam być całkiem szczera to teraz przestało mi się już spieszyć
– ugryzła podany jej kawałek i odezwała się znowu dopiero, gdy udało jej się przegryźć nieco twarde mięso. – Myślisz, że po jakimś czasie poczujemy się w końcu nasyceni?
Spojrzał na jej piękną twarz, drapiąc się po kilkudniowym zaroście w głębokiej zadumie. Potem zerknął nieco niżej, obejmując wzrokiem resztę jej twarzy.
- Nie ma takiej możliwości, Enola. Wątpię, bym dożył takiej chwili, by takie coś będzie możliwe.
Rozjaśniła się radośnie i otarła o niego głową, chcąc przez chwilę poczuć jego szorstki zarost na własnym policzku.
- Cieszę się. Cieszę się, że nie tylko ja tak myślę.

Przeciągnął się, uśmiechając i dotykając piasek dłonią. Jego wierzchnia warstwa stygła na szczęście całkiem szybko, chociaż wiele już było nocy, podczas których tęsknił do tego ciepła. Teraz już się takie nie zdarzały.
- Ciekawe jak daleko znajduje się najbliższe miasto. Prawdę mówiąc, poza nielicznymi miłymi chwilami, podejrzewam, że ta wędrówka może okazać się niezwykle nudna. W sumie... oby.
- Nielicznymi? – spojrzała na niego z wyrazem powątpiewania na twarzy – W życiu jeszcze nie spotkało mnie ich tak dużo. W tym jednym jednak się z tobą zgodzę, jeśli nie natkniemy się na żadne więcej kłopoty, będzie dobrze.
- Nielicznymi, chciałbym, by wszystkie chwile były miłe.
Zaczął pakować plecak, wyjmując z niego i odwijając tylko oszczepnik, który za to postawił tak, by jego odbicie nie było widoczne z zewnątrz skalnego kręgu, w którym się znaleźli.
- Masz pomysł, jak zaznaczać trasę naszego przejścia? Codziennie rano, czekając aż tamci oddalą się na odpowiednią odległość?
- Nie widzę innej możliwości jak oznaczanie skał czy twardych miejsc, wszystko inne albo zmiecie wiatr, albo przykryje piasek. Szkoda mi tylko ostrza, może potem, w miejscach porośniętych roślinnością uda nam się znaleźć coś, co będzie służyło za barwnik.
– Zmarszczyła się i zerknęła na niego z uwagą – Rysowałeś już wcześniej jakiś znak, dlaczego więc pytasz teraz?
- Bo wcześniej nie spotkaliśmy ściganych. Teraz mogą odnaleźć ślady, a znaki na skałach są mało widoczne, zwłaszcza, że wszędzie jest piach. Najlepiej wydrapać coś innym kamieniem, noża nie będziemy używać. A najbardziej widoczny był długi patyk wbity w piasek i obłożony kamykami. Tylko tu chodzi o to, by tamci nie zauważyli.
- Idziemy za nimi, zakładając że nie gubią się i nie robią kółek, nie powinni przecież wejść na nasze ślady. Jaka jest szansa, że zawrócą, albo że pojawi się jeszcze jeden konwój? Nie uzgodniliśmy w Bluff, co dokładnie będziemy za sobą zostawiać, powiedziałeś jedynie, że będzie to widoczne. I oczywiste. A to wyklucza niestety bardziej subtelne metody.

- Subtelne metody bardzo szybko zostałoby zatarte. Nawet nie wiemy, czy ktokolwiek za nami pójdzie, czy mamy się przy tym... narażać? To chyba nie ma sensu. Jeśli nie wyruszyli do tej chwili, to i tak możemy nic nie zdziałać.
Niewiedza zawsze go irytowała i teraz mogła to zobaczyć także Enola.
- Ciekawy jestem czego ludzie kiedyś używali do komunikowania się na duże odległości. Zostawili takie cuda, na pewno coś mieli!
- Pewnie trzeba by pytać o to, tych oczytanych. A może któregoś dnia odkryjemy to przeszukując pustkowie?
– Z zaciekawieniem obserwowała malujące się na jego twarzy emocje. – Ostatni znak zostawiłeś, gdy rozdzielaliśmy się z Buźką i Prostem, więc właściwie dopóki mocno nie zboczymy z kierunku nie musimy zostawiać następnego.

- Pewnie masz rację. To i tak lepsze niż wędrowanie ciągle z Buźką.
Zerknął na nią i nieco przekrzywił głowę. Robiło się już ciemno, ale upał wciąż doskwierał. Sięgnął do niej i przesunął dłonią po smukłej szyi.
- Może wszystko wyjaśni się szybciej niż sądzimy...
Westchnęła cicho lekko przymykając oczy
- Mhm.. podoba mi się zasada nie martwienia się na zapas. Znaleźliśmy konwój, prędzej czy później dowiemy się, w jakim celu został stworzony. A reszta…- wzruszyła ramionami – nie chcę się tym przejmować.
Przyciągnął ją do siebie, posadził na kolanach i przytulił, nie mówiąc już nic.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 19-11-2010, 23:59   #66
 
Jakoob's Avatar
 
Reputacja: 1 Jakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwu
Ciemne dno lufy hipnotyzowało. Otchłań śmiercionośnej strzelby przyciągała do siebie niczym Thel w prześwitującej halce. Nic z tego wyboru nie mogło skończyć się dobrze. Prosty stał więc zmrożony obserwacją. Przeklnął głucho i zacisnął bezwładnie pięści. Knykcie zbielały, przybierając trupą barwę. Ignorował ból. Ból pozwalał mu zachować trzeźwość myślenia.
Szybkie spojrzenie. Trup, nieznajomy, noga, strzelba, twarz. Zero przypadku. Dał się podejść jak głupiutka mysz do klatki z serem. Co go zwiodło? Czy to nie naiwna, wyśmiewana w żartach, ciekawość świata, czy totalne przywiązanie do marzeń i abstrakcji w brudnym i szarym świecie?

Burke przełknął głośno ślinę. Wydawało mu się, że drwiący uśmieszek dziecka pustyni przybrał jeszcze ostrzejsze barwy. Na pewno krzyknąłby, gdyby nie gardło, które ściśnięte imadłem emocji, nie pozwalało wydobyć żadnego dźwięku.

Patrzył z bezradnością jak obcy znajduje apteczkę i z zachłannym wzrokiem odkłada na kupę swoich klamotów. Poczuł, jak do oczu napływają łzy. Tłumił je ostatkiem sił, choć wiedział, że zaczerwienione białka oczu, pokryte w tej chwili cienkimi nitkami krwistych żyłek, doskonale zdradzają jego stan.

Stał jak oniemiały, gdy nieznajomy wręczał mu ponownie jego ubrania i podstawowy ekwipunek. Drżącymi dłońmi pakował to wszystko do plecaka, patrząc się kątem oka na oprawcę. Był pewny, że zarobi zaraz obuchem w potylicę. I nagle przyszło mu do głowy, czy aby nie rzucić się na chwilowego Pana. Miałby szansę! Zaskoczony, nie byłby w stanie się obronić… Lecz sam doskonale wiedział, że nawet, jeśli miałoby to racjonalne uzasadnienie, nie odważyłby się na taki czyn. Nie był bohaterem. Ukrywał to przed światem ludzi, ale w głębi siebie doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Skończył pakunki. Wyprostował się pod czujnym spojrzeniem nieznajomego i potulnie spuścił głowę. Na tembr głosu kanibala przechodziły go dreszcze.

- W-w-wiesz… To znaczy, czy widziałeś może, czy wiesz, gdzie… którędy… poszła taka większa karawana? – Prosty już nawet nie starał się udawać luźnego. Dolna warga drgała mu jak rozczarowanemu albo przestraszonemu dziecku.

- Tam – rzucił krótko gestykulując przy tym krótkim ruchem dłoni. – Tam poszli – powtórzył. – Sporo ich było, miastowy. Kilka wozów, dziesiątki piechoty. To wszystko?

W innej sytuacji postawiłby się, czując zaczepny ton. Jakby miał ogon, na pewno podkuliłby go teraz i wycofywał się powoli.

- Dz-dzięki. – rzucił i cofnął się, potykając o wystający większy odłamek skalny. Czuł się zbrukany i pokonany. I poniżony. Przyjdzie mu jeszcze pożałować ostatniej decyzji.


***

Odniósł wrażenie, że nikt nie zauważył niedawnego zdarzenia. Buźka, Dang i Enola zachowywali się zupełnie normalnie. Chyba nawet nie zainteresowali się Prostym na więcej niż krótką chwilę. Po powrocie wskazał kierunek wskazany przez nieznajomego i rozłożył swoje legowisko bliżej Fedd’a. Otulił się szczelnie kocem kładąc się w pozycji embrionalnej i starał się zapomnieć o dzisiejszym dniu. Albo mu się wydawało, albo przez chwilę poczuł na sobie troskliwe spojrzenie Buźki.

Obudził się pierwszy. Bał się otworzyć oczu. Dobrze mu było w szczelnej otulinie, przy budzącym się do życia słońcu. Poprawił ułożenie podłoża, pomruczał i z powrotem zamknął oczy.

Ponownie uniósł powieki dokładnie w tym samym momencie, gdy Dang i Enola zbierali się do ostatecznego wymarszu. Byli już całkowicie spakowani, ich plecaki i bagaże leżały oparte o zimne, zacienione skały. Rozmawiali między sobą cicho, robiąc przy tym dwuznaczne miny. Pewnym było, że wyruszą lada moment.

Pożegnali się bez zbędnych kurtuazji. Z Dangiem uścisnęli sobie rękę, było to jednak na tyle bezpłciowe, że nie miało żadnego wyrazu. W kierunku Enoli dygnął jedynie głową, po czym dwoje podróżników ruszyło na południe.


***
Nie odczuwał pustki. Wciąż w pamięci miał wydarzenia dnia wczorajszego. Myśli te prześladowało chemika nieustannie, nie dając skupić się na konkrecie. Nie dane mu było odczuć straty dwójki przewodników. Mistrza i adepta, żyjących we własnym świecie, wyizolowani od grupy. Nie miał wątpliwości, że odnajdą właściwy trop.

Ruszyli leniwie tą samą drogą prowadzącą do Bluff. Burke z ciekawości próbował znajdować ślady ich poprzedniego przejścia i musiał przyznać, że nie było to zajęcie łatwe. Kiedy szedł tak zamyślony, wpatrzony we własne stopy jakby znajdowały się tam tajemnice wszechświata, usłyszał głos. Głos wybitnie znajomy. Głos Viggo.

- Viggo! - krzyknął Burke i zrzucając plecak, pobiegł w kierunku znajomego. W ręku pozostał mu jedynie średniej długości podróżny kij. Nie było czasu na zastanowienie. Mógł rozmyślać nad plusami i minusami, nad perspektywą własnego bezpieczeństwa, ale nie to było w tej chwili istotne.

Stanął przy Skurwielu. Dopiero teraz przyjrzał się istotom wyłażącym z cienia. Głośno przełknął ślinę i zawahał się na moment.

- Trzymaj! Szybko! - krzyknął, wysuwając kij przed siebie. Żeby dosięgnąć do Viggo, Prosty musiał wychylić się mocno do przodu. Ciężkie, zlepione włosy przysłoniły mu prawie cały widok.
 
__________________
gg: 8688125

A po godzinach, coś do poczytania: [nie wolno linków w podpisie, phi]
Jakoob jest offline  
Stary 20-11-2010, 05:21   #67
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Nie spodziewał się ujrzeć ludzkiego szkieletu, przy którym przedmioty, sugerowały dobitnie tożsamość właściciela kości. Wbił włócznię w ziemię i zdjął z pleców kuszę. Thiel? Z niedowierzaniem skrzywił się i potrząsnął głową wpatrując się w pistolet, jakby chciał zrzucić z twarzy niedorzeczność skojarzenia. Ale przecież widział tą sama broń w jej rękach, kiedy w jaskini Morganów tuliła ją do piersi. Nim zdążył bardziej zagłębić się we wspomnienie, zbliżając się ku szczątkom z bełtem gotowym do strzału, czarny but pomimo piaszczystego podłoża, nie znalazł oparcia. Szwed poleciał po przodu dołączając w ostatniej chwili drugą nogę, żeby nie upaść twarzą w falującą jak galareta, wilgotną zawiesinę ziarenek piasku. Zapadł się po pas w sucho-mokrej brei.

- Skurwiel stój! – wrzasnął Viggo nie zważając na ból policzka.

Bał się, że pies skacząc na ratunek, wpadnie w ślad za nim w śmiertelną pułapkę. Gdyby mógł obrócić sie wokół własnej osi i gdyby wyciągnął rękę z kuszą w kierunku psa, tamten miał szansę uchwycić zębami za jej drewno i przynajmniej kupić odrobinę czasu. Jednak nie miał szans na taki manewr. Czuł jak piach zasysa go bardziej przy każdym najmniejszym poruszeniu. Wiedział, że nie powinien wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Tylko wtedy jest nadzieja na wypłynięcie. To okazało się być sprawą drugoplanową na liście zmartwień Szweda. Z odłupanej na jego oku skały wychyliły się czarne czułki a chwilę później, w ślad za nimi wynurzyła się reszta owada, który długością przypominał rozmiar kapelusza Thiel. Robal lśniąc pancerzem w słońcu powoli zbliżał sie wprost na Viggowydając z siebie cykadzie dźwięki. Skurwiel szczekał jak oszalały w bezsilności przyglądając się wszystkiemu. Szwed wyciągając kusze przed siebie strzelił w kierunku olbrzymiego żuka. Trafiony bełtem przewrócił się na wznak i machał patyczkowatymikończynami w powietrzu bujając się na boki. Obyś się tak kurwa zakołysał i zasnął! pomyślał Viggo z satysfakcją i ulgą, kiedy nagle zobaczył kolejne robale wysuwające się z obłupanej skały. Dziwnej skały. Dopiero teraz zauważył, że fakturą wcale jej nie przypomina, a tylko kształtem i kolorem. Przygotował się na najgorsze.

- Uciekaj Skurwiel! Uciekaj! Do domu! – mówił drżącym, lecz stanowczym tonem do psa, za wszelka cenę chcąc uratować wiernego przyjaciela.

Gdyby ktoś teraz naszedł przypadkiem, zobaczyłby postać zanurzoną po pas w piachu, podłożu które zdawało się delikatnie falować dookoła mężczyzny. Nieopodal stał rudy pies, który przykucając na przednich łapach płaszczył się do ziemi zdezorientowany i to warczał, to poszczekiwał to jęczał na skraju lotnych piasków, wpatrzony z rozpaczą i strachem w człowieka. Mężczyzna w ręku ściskał pustą kuszę i z przerażeniem przyglądał się wypełzającym w jego kierunku z dziwacznej skały, czarnym, wielkości przedramienia stworzeniom, które przypominały czarne żuki.

Szwed nie zauważył pojawienia się plecami Prosta i Buźki. Przeoczył ich nawet Skurwiel.

- Viggo! - usłyszał znajomy głos Prosta.

Odruchowo odwrócił się i mimo, że zrobił to w miarę ostrożnie, to nawet ten nieznaczny ruch głowy i tułowia sprawił, że zapadł się bardziej, prawie po pachy w grząskich, wilgotnych ziarenkach.

- Burke! - krzyknął - Bóg cię zsyła z nieba do cholery! - z przerażenia przebijała się radość zaskoczenia.

- Trzymaj! Szybko! – Prost doskakując wysunął podróżny kij.

Chwycił za wyciągnięty kostur, czując jak nadzieja zatliła się ogrzewając chłód mrożącego krew w żyłach prerażenia. Burke nachylony na krawędzi ruchomych piasków zaczął powolutku wyciągać go z pułapki. Kilka pierwszych czarnych stworzeń zaczęło niemal obłazić Viggo, kiedy Prost zachwiał się. Skurwiel skoczył i uczepił się od tyłu zębami paska mężczyzny, czym być może uratował go od losu podobnego swojemu panu. Burke z długimi włosami opadającymi mu na twarz, machał głową i dmuchał na nie, starając się odzyskać widoczność. Razem ze Skurwielem ciągnęli za kij a Viggo, kiedy tak mozolnie cal po calu wypływał na powierzchnię z mokrego piachu, opędzał się drewnem kuszy od atakujących robali, wymachując zamaszystym łukiem dookoła siebie. Wyciąganie mężczyzny z lotnych piasków było nie lada wyczynem i sprawdzianem siły Prosta. Wymagało nadludzkiej niemal siły, aby wyrawać się z kleszczy zssysającego ciśnienia, które tworzyło się pomiędzy luźno połączonymi ziarekami wilgotnego piasku w galaretowatej brei. Wtedy Szwed katem oka zauważył stojącego nieopodal milczącego Fedda.

- Fedd! Pomóż Burke na miłość Boską! - krzyknął, czując jak z każdym poruszeniem szczęki, do czaszki wdziera się przeraźliwy ból pokiereszowanego policzka. Opatrunek był mokry od krwii.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 20-11-2010, 09:34   #68
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Chciał się stąd wyrwać jednak nie za cenę życia. Alice było znacznie lepszą perspektywą niż Bluff… wszystko było tam lepsze, nawet lepszą nosiło nazwę. A najlepsze było to, że tam go nie było – a może tylko to było dobre w tym wręcz legendarnym mieście. Niemniej nie zmieniało to faktu, że Mitch nie chciał skończyć swojej wędrówki gdzieś w połowie drogi. Samotna podróż równała się z porażką. Zbyt duża grupa też to zagwarantowała. Kilka osób, potrzebował trzech do pięciu chętnych mających głowę na karku i parę w nogach. Tylko tyle i aż tyle… Po odejściu Viggo zrobiło się żałośnie, trochę się rozczarował z drugiej strony jednooki ewidentnie miał kłopot z udowadnianiem światu jaki jest zajebisty. Samotna podróż za zmotoryzowanymi porywaczami. WOW laski mają już mokro! Trochę heroicznie ale szans powodzenie mniej niż zero, szans na utratę życia „za dużo”. Mitch nie miał problemu z rzeczywistością, w większości przypadków był w stanie ją zaakceptować. W większości przypadków nie czuł się na siłach jej zmieniać… może jeszcze trochę modyfikować ale wywracać do góry nogami to zdecydowanie nie dla niego. Viggo polazł i Mitch nie miał zamiaru go zatrzymywać. Bo po co? Jak siostra go nie powstrzymała to tym bardziej on.

Chcąc nie chcąc miał więcej czasu na przygotowania i próbę werbunku. Wyprawę do Alice tłumaczył przede wszystkim poszukiwaniami porwanych – przecież to właśnie tam najwięcej będzie się można dowiedzieć, kto mógł za tym wszystkim stać. Chętnych było jak na lekarstwo, początkowo nawet słyszał odpowiedzi w stylu „no… nie wiem”, „może” albo „pomyślę, o tym” jednak z dnia na dzień coraz częściej było pukanie się po głowie a na koniec nawet jakieś wybuchy złości. Bluff leżało na kolanach i kwiczało. Mieszkańcy powoli pokazywali, że są tylko ludźmi… powoli rozglądano się za czarownicą.

***

Któregoś dnia strzeliło mu coś do głowy, żeby sprawdzić jeden myk… znowu potrzebował prądu. Tutaj jednak temat był nieco bardziej skomplikowany licznik Geigera pierwotnie był na baterie wprawdzie po starym „magiku” Poo zostało kilka prostowników to jednak nie wiedział co one są warte. Wprawdzie nie spodziewał się, żeby pokazał coś niepokojącego ale z braku lepszych rzeczy do roboty…



***

Dni które mu dano nie zmarnował tylko na bezskuteczny werbunek czy pomoc chorym. Po reperacji kuszy zajął się swoimi sprawami. Skończył „okulary” – dobrze chroniące oczy oprawy z wąskimi szczelinami pozwalającymi przez nie patrzeć. Dobrze pamiętał jak pierwszego dnia marszu po pustyni łzawiły mu oczy. Początkowo myślał, że to od piasku i kurzu jednak później zdał sobie sprawę z tego, że to pierońskie słońce jest dużo gorsze. Miał też czas na to by do swojego plecaka dorobić lekki stelaż na którym mógłby zamontować baldachim. Dodatkowy kawałek cienia nie zaszkodzi. Właściwie był już gotowy… wprawdzie wpadał na różne pomysły, ale i tak nie wszystko mógł ze sobą zabrać. Był spakowany. Plecak leżał w kącie i czekał na uzupełnienie wody i świeżej żywności, bo taką jak suszone mięso miał już od dawna przygotowaną. Nic tylko wziąć go na plecy i ruszyć…

Jak pojawiła się zaraza Mitch szybko zaczął się izolować od chorych. Nie miał do nich zdrowia ani cierpliwości, owszem pomagał był w końcu jednym z nich to jednak pomoc ograniczała się do załatwiania spraw z pewnej odległości od pacjentów „szpitala” w Bluff. Choroby miał dosyć, miał ją na co dzień przez wiele ostatnich miesięcy i nie miał zamiaru jej znosić ani dnia dłużej… nie potrafił. Nie nadawał się do tego. Jeszcze nie teraz, jeszcze za mało piasku się przetoczyło przez pustynię.

Nie uszło mu jednak uwadze fakt, iż wszystkie nieobecne osoby w miasteczku podczas porwania miały się dobrze. No może nie dobrze ale przynajmniej nie męczyły ich dolegliwości jakie ogarnęły już prawie połowę mieszkańców Bluff. Naturalnie nie omieszkał poinformować o swoim odkryciu Hyry, aktualnie dyżurnego lekarza.

- Chyba są duże szanse na to, że u źródeł tego wszystkiego stoją porywacze. Zwrócił się do dziewczyny, któregoś wieczoru kiedy skończył doprowadzać wodę z pompy do bali niedaleko lazaretu. Ona chyba wyszła zaczerpnąć tchu, rozprostować kości albo pozałamywać ręce z dala od swoich pacjentów. Hyra, jeżeli dalej nic nikt nie będzie mógł zrobić to próba dowiedzenia się czym spowodowane są te bóle lub czym je leczyć będzie ich jedyną możliwością. Im szybciej się na to zdecydujemy tym lepiej.

Dał jej chwilę na to by przetrawiła to co powiedział. – Oczywiście, jestem tylko gówniarzem który próbuje się wyrwać z tego zawszonego miasta. Który dusi się tu każdym dniem i nie może się doczekać chwili kiedy będzie jego wspomnieniem. To jednak nie chcę, żeby po tych wszystkich ludziach zostało już tylko wspomnienie.

- Hyra, chyba ty zaczęłaś za nich odpowiadać i za ich zdrowie. Jeżeli dojdziesz do podobnych wniosków co do źródła choroby to będzie coś trzeba zrobić. Im szybciej tym lepiej… i pamiętaj nam i Morganom nic nie ma. Teddy, który też był poza miasteczkiem tamtego wieczoru też jest zdrowy jak ryba. Zostawił ją z tymi myślami, ostatnio jego rola właśnie się do tego ograniczała – do sugerowania. W grupie rówieśników miał posłuch, miał siłę forsowania swoich pomysłów. Z jego nowymi kolegami i koleżankami było znacznie trudniej… był dla nich tylko nastolatkiem i przyznanie mu racji przychodziło im cholernie trudno. Nawet kiedy miał sporo racji. Póki co jednak z tym żył i próbował sobie radzić jak umiał.

Verka… jej nieobecność go zaniepokoiła, chyba bardziej niż innych. Próbował zlokalizować starszą kobietę. Wypytać co i jak, kto ją ostatni widział… poszukać. Sprawdzić czy coś jej nie strzeliło do głowy i nagle nie ruszyła poza obręb osady.
 
baltazar jest offline  
Stary 20-11-2010, 16:19   #69
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Myśli jego gnały przez pustynię wspomnień. Pędziły jednak tak szybko, że zanim dobrze skupiły się na jakimś odgłosie, zapachu, uczuciu - były już dalekie mile stamtąd. Podobnie jak uciekający obraz gdy spogląda się przez okno pociągu. Rozmazane, znikające zanim się zdąży uchwycić całokształt.
Nie wiedział dokładnie ile czasu minęło. Nie myślał o tym. Nie myślał o niczym. Zasadniczo, na długi czas jego świadomość gdzieś zniknęła. Podobnym ruchem jak Prosty, zwinęła się w najmniej niebezpiecznym kącie w kłębek i zapadła w sen.
Siedział z otwartymi oczami.
Aż do rana.

Dopiero Burke, który nie do końca wiedział czy olbrzym żyje, wykonawszy kilka bardziej gwałtownych gestów przed oczami Fedda, wyrwał go z transu. Buźka sam nie wiedział co się stało. Zamrugał nerwowo oczami.
Był pewien, że cos wyprowadziło go z równowagi. Nie był jednak pewien co.
Miał przeczucie, że zapomniał przed chwilą o czymś bardzo ważnym. Nie miał jednak zielonego pojęcia o czym.
Rozejrzał się zamroczonymi oczami dookoła siebie. Pary wędrowców już nie dostrzegł. Z poczuciem braku w wielu materiach, ruszył jednak w końcu razem z Prostem.

Nie miał pojęcia co stało się podczas rozmowy chemika oraz samotnika pod skałą. Fakt że Prosty żył, skłaniały ku przekonaniu, że nic złego się nie stało. Entuzjazm w końcu temu osobnikowi dopisywał tylko przez kilka pierwszych godzin wymarszu. Przyjął zatem jego małomowność jako zwyczajną oznakę zniechęcenia całą tą podróżą. Zamyślił się na moment, jak ten zareagowałby na nagłe zapytanie z jego strony: „Wnoszę, pomimo twojego zachowania Bruke, że konwersacja jaką odbyłeś niechybnie z tajemniczym mężczyzną pod skałą mogła być frapująca. Czy nie zechciałbyś mi przytoczyć aby jej przebiegu?”

Pomijając fakt, że tego typu dialogi mógł prowadzić jedynie w swoich myślach, wizja tego zdarzenia była niemalże kusząca. Tak… mina Prosta byłaby zapewne bezcenna. Podobnie jak ich zapasy…

A tych nie zostało im wiele. Sądząc po tym co posiadali oboje, na drogę powrotną nie powinno wystarczyć. Przynajmniej nie na całą. Ostatecznie można było przegłodować ostatnie dni i przeć przed siebie będąc utrzymywanym tylko dzięki wizji szybkiego powrotu do cywilizacji. Fedd miał nadzieję, że ich podróży nie zakłóci nic niespodziewanego. Koniec końców jedzenie można było upolować. Z wodą było ciut gorzej. Ostatecznością pozostawały i tak rzadko występujące na pustyni kaktusy. Nie był pewien które z nich, ale pamiętał, że z niektórych można było wycisnąć coś w razie potrzeby. Pomimo tego, miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał testować czy zasłyszane gdzieś w przeszłości metody działają.

Rozważania przerwał krzyk. Na początek jeden, dobiegający jakby z daleka. Przeczucie, że nie byłoby rozsądne dać zaskoczyć się sytuacji kolejny raz, wyrwało go z zamyśleń. To co jednak zobaczył przerosło jego oczekiwania. Sytuacja byłaby nieco mniej absurdalna gdyby nie to, że Burke zdawał się wyciągać Viggo Szweda z ruchomych piasków.

Zbyt wiele sprzeczności.
Przecież Viggo nie żyje! Poszedł na śmierć, przecież dobrze pamiętał. Czyżby jego zbłąkany duch starał się teraz zaciągnąć na drugą stronę napotkanych na pustkowiach głupców? Byłby pozostał przy tej wersji wydarzeń, gdyby nie pies. Przecież zwierzęta nie mają duszy. Pies zatem byłby prawdziwy. Co za tym idzie, nie dałby się oszukać widmowej postaci dawnego pana. Zwierzęta posiadały bez dwóch zdań to, co współczesny człowiek zatracił gdzieś w sobie. Pierwotny instynkt. A ten się nie mylił.
Zatem wszystko wskazywało na to, że scena była realna, a postacie żywe. Przynajmniej jeszcze żywe.

Stał przez kolejnych ułamki sekund zastanawiając się jakby to było gdyby nie ruszył się z miejsca. Gdyby tak…

- Fedd! Pomóż Burke na miłość Boską! – rzucił Viggo.

Iluzja wizji pękła. Podbiegł do Prosta i chwytając go oburącz w pasie pociągnął. Na początku lekko, by wcześniejsze od niego oczko łańcucha nie puściło. Gdy upewnił się, że jego uścisk też jest pewny zaczął zwiększać siłę. Ostatecznie prawie wyrzucił dwójkę mężczyzn za siebie. Nie bacząc w jakim stanie skończyli obaj, zawiesił wzrok na termitierach. Wytężając wszystkie zmysły zaczął lustrować okolicę powoli wycofując się tyłem. Nadal nie byli bezpieczni. Gdy dotarł do Vigga i Burkea nie bacząc na to czy stoją, czy nadal leżą, chwycił każdego za ramie i pociągnął za sobą.

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch
Fiannr jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172