Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2010, 18:47   #48
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Gdy wszystko zostało ustalone młody Drakkano otrzymał od ich pracodawcy trochę funduszy na znalezienie sobie odpowiedniego stroju. Łuski, pazury i kły nie należały do częstych atrybutów bywalców miasta, więc warto było je ukryć. Mimo to Vincent nie miał pomysłu jakie przebranie wybrać. Krzątając się po pokoju rozmawiał z mieczem leżącym na stoliku.

- Magiczne przebranie nie pomoże! Mówili że mają bramy z nałożoną na nie Antymagią!
- To już mówiłeś młody... – odpowiedział znudzony miecz.
- Na uważanie eliksirów zmieniających kolor włosów czy tez skóry mam za mało czasu... – ciągnął swój wywód Vinvent kopiąc w łóżko stojące w kącie. Zaklinacz nienawidził mieć pustki w głowie.
- To tez mówiłeś...
-Sztuczna broda nie zakryje łusek i pazurach na dłoni...
- To też...
- Nie mam pomysłu!!! – powiedział histerycznym głosem rudzielec i ciężko opadł na łóżko.
Miecz który bądź co bądź lubił młodego zamyślił się. Po chwili w metalowej klindze narodził się plan idealny.
- Dobra wstawaj Vinc, i idziemy na zakupy! Jestem mistrzem sztuki szpiegowskiej! Przebiorę Cię tak, że sam siebie nie poznasz. No ruchy, ruchy!

Ożywiony Zaklinacz złapał ostrze, przypiął je do pasa, po czym przywołał pseudosmoka na ramię. Gdy zbiegał po schodach miecz jak zawsze poganiał go i instruował...

~*~

- Weź jeszcze to i to. Hymm to też może się przydać, będziesz świetnie wyglądać! – ostrze z podekscytowaniem wskazywało Vincentowi kolejne części garderoby które chłopak brał w swoje szponiaste łapy.
- Przecież przebranie już mamy, po co nam to wszystko? – marudził rudzielec jak każdy młody chłopak na zakupach.
- Książę rodu Drakkano musi jakoś wyglądać chłopcze! Jeszcze mi za to podziękujesz!

~*~

Wszyscy byli już gotowi do drogi i czekali w swych przebraniach aż rudzielec wyjdzie w końcu ze swojego pokoju, gdyż przebierał się w nim od dobrych kilkunastu minut. W końcu drzwi otworzyły się głośno, a tupot stóp oznajmił, iż smokowaty zbliża się. Jednak na schodach pojawił się osobnik, który wyglądem nie przypominał Vincenta, w sumie przypominał bardziej chodzący koc niż człowieka.
Zaklinacz ubrany był w długą brązową szatę związaną w pasie sznurkiem. Kaptur opadał na jego twarz całkowicie ukrywając ją w swych odmętach. Rękawy były na tyle długie by ukryć szponiaste dłonie. Zaklinacz wyglądał jak zwykły mnich z wielkim plecakiem przytroczonym do pleców.


- Jestem gotowy! – oznajmił głośno i wesoło i powoli zszedł po schodach. Chodzenie w szacie musiał jeszcze trochę poćwiczyć.

~*~

Sytuacja przybierała zły obrót bowiem Romualdo złapała niezwykła trema. Vincent który szedł wraz z gnomem za poetą i jego towarzyszką zagryzł pod kapturem wargi nie wiedząc co robić. Katrina jednak stanęła na wysokości zadania i postanowiła zając się odwracaniem uwagi.
- Panie Hibbo niech pan przypilnuje żeby ona przeszła bez problemu za bramę. Ja zajmę się Panem Romualdem. - zwrócił się do drugiego „tajnego agenta” po czym ruszył do poety.
- Psss... Teraz jestem Aldolo. Dobrze dam sobie radę. - odrzekł konspiracyjnym szeptem

Przebrany za kobietę artysta stał sztywny niczym kołek. Przebranych za mnicha zaklinacz podszedł do niego i stając obok szepnął mu do ucha.
- To ja Vincent, musimy iść dalej
- Właśnie mazgaju ruszaj tyłek bo nigdy się nie ożenisz. Myślisz, że droga namiętności jest usłana różami? – mruknął gniewnie miecz ukryty pod szatą zakonnika.

Romualdo stał jednak sztywno nie wykonując żadnego ruchu, trema całkowicie go pożarła. Drakkano westchnął pod swym kapturem po czym chwycił artystę pod ramię. Smokowaty nie należał do osób które młodość spędziły przy książkach, on łaził po drzewach w ogrodach Enklawy, ścigał się z kuzynem i dużo ćwiczył, co zaowocowało ciałem bardzo rzadko spotykanym u magów i zaklinaczy. Napinając mięśnie ukryte pod łuskowatą skóra zaczął ciągnąć swego towarzysza w stronę bramy. Było to mozolne i powolne ale z krokiem na krok byli coraz bliżej, chociaż Vincent nie mógł powiedzieć, że jest mu lekko.
- Gdyby nie to, że drzemie w tobie siła twych przodków, to ten zniewieściały poeta stał by tam do końca świata. –burknęło ostrze.

Po trudach i dość długim wleczeniu Artysta jak i zaklinacz przekroczyli bramę i ustawili się wraz z resztą osób które już tam były. Vincent zmęczył się tym holowaniem i dyszał jak po ciężkim biegu, pot spływał mu po czole a on marudził straszliwie.
- Nie dość że niewygodne te szaty to jeszcze gorąco w nich. Jesteśmy już za brama więc mogę je ściągnąć? – Nie czekając na odpowiedź zrzucił z siebie niewygodny strój mnicha, odsłaniając wybrany przez miecz ubiór.

Czarna marynarka nie była zapięta i delikatnie powiewała na wietrze. Pod nią znajdowała się kremowo żółta koszula zapinana rzędem mosiężnych guzików, kilka z nich było odpiętych prezentując klatkę piersiowa młodziana, pokrytą nielicznymi skupiskami łusek. Na szyi miał prosty wisior, wykonany z drewna i stali. Spodnie kolorystycznie pasowały do marynarki, a do paska przypięty był miecz.
- Prawda że młodemu w tym do twarzy? Sam wybierałem! –powiedziało dumne z siebie ostrze.


 
Ajas jest offline