Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2010, 11:24   #59
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Serce Greena biło, jak szalone. W gardle zbierała się zimna gula. Przestał oddychać. Przestał czuć. Było tylko oko, przyrządy celownicze podarowanego Johnowi przez Swena karabinu i postacie po drugiej stronie.
Mundury, maski, broń w rękach i wola zabijania. Bezduszne oblicze wojska.

Rozkazy. Tak jest! Wykonam je! Tak jest!
Zaszczepić ludzi nieznanym gównem! Tak jest!
Zabić nieuzbrojonych cywili, którzy nie chcą dać się zaszczepić! Tak jest!
Zabić kobiety i dzieci, bo uciekają poza obszar kwarantanny! Tak jest!
Ja nic nie zrobiłem! Ja tylko wykonywałem rozkazy!

Hipokryzja! Kłamstwo mające usprawiedliwić dzieciobójstwo. Kłamstwo mające usprawiedliwić rzadkie, wykorzenione podczas szkoleń, odruchy sumienia.

John musiał oszukać sam siebie, by zacząć strzelać. Lecz kiedy eksplozja podłożonych ładunków podrzuciła pierwszym samochodem i kiedy reszta obrońców zaczęła strzelać, John również nacisnął spust.

Pierwsze kule poleciały obok celu. Green nie spodziewał się takiego odrzutu. Z karabinu strzelało się zdecydowanie inaczej, niż z pistoletu.
Kolejne strzały nie były dużo celniejsze. John widział, jak jego kule wyrywają darń z ziemi, grzechoczą po pancerzu samochodu, a w końcu rozwalają jednego z żołnierzy.

Tak po prostu. Nawet bardziej przez przypadek, niż ze względu na celność Greena. Po prostu przeniósł ogień w bok, próbując trafić żołnierza biegnącego do jakiejś pozycji strzeleckiej, a w tym samym momencie inny wychylał się zza samochodu składając do strzału.
Pociski Greena trafiły go w maskę gazową. Czarnoskóry biznesmen widział, jak okular w masce zabryzguje czerwień i jak żołnierz znika za samochodem – bez wątpienia martwy.
John wzdrygnął się, wiedząc, co zrobił. Ale szybko stłamsił w sobie te uczucie i rozejrzał się, szukając kolejnego celu.

I wtedy Green zobaczył, że karabin zaczepiony na górze samochodu obracał się w jego stronę.
Szybko padł na podłogę wrzeszcząc do reszty:

- Na ziemię!

Kule uderzały w ścianę i okno. Pył, zaprawa, drzazgi i inne śmieci poszybowały we wszystkie strony. John pochylił nisko głowę, czując jak pył zasypuje mu włosy. Pełzł niezgrabnie w stronę przerażonych dzieci. Kiedy był blisko ustawił się tak, by jego ciało chroniło maleństwa przed przypadkowymi pociskami. Starał się nie krzyczeć z przerażania, zapanować nad mięśniami swojej twarzy. Nie chciał, by jego strach wzbudził panikę w dzieciakach, chociaż bał się, że zaraz poczuje kulę przeszywającą jego plecy, druzgocącą kręgosłup, dziurawiącą żywotne organy wewnętrzne. Czuł kwaśny smak strachu w gardle i ustach, ale powstrzymywał się przed splunięciem. Zresztą gardło miał tak samo suche, jak kiedy szedł w stronę żołnierzy po przeklętą szczepionkę.

Na szczęście żołnierze przestali strzelać. Albo zostali pokonani - albo zmienili punkt, na którym kładli ogień.

John uniósł głowę i spojrzał w oczy Nathanowi.

- Pilnuj ich – wykrzyknął, a sam, z ogromną niechęcią ruszył w stronę swojej pozycji.

Z okolicy okna zostały niemalże zgliszcza. Teren koło wyszarpanej dziury pokryty był kawałkami gruzu i desek. Wirujący w powietrzu pył zdawał się być jak żywy.

Murzyn podpełzł na swoje stanowisko i ostrożnie wyjrzał w dół. Tak. Walka była skończona.

Na kolanach podszedł do dzieciaków. Poklepał Nathana po ramieniu i zaczął nawoływać resztę.

* * *

jakiś czas później John stał przy wejściu i popijał wodę z małej buteleczki. Spłukiwała pył z gardła. Ale nie spłukiwała gorzkiego smaku strachu i wyrzutów sumienia. To, z tego, co wiedział John, potrafił spłukać jedynie markowy alkohol. Albo podła wódka. Bez różnicy.

John z ulgą przyjął do wiadomości, że nikt nie zginął. Poza Proscpectem. Lecz niosąc chłopaka na rękach wiedział, jak to się skończy. Wiedział, że Maria nie da rady go uratować. Młody motocyklista stracił zbyt wiele krwi.

"Może, gdyby John lepiej znał się na opatrywaniu ran, chłopak by jeszcze żył?"

Głupie myśli. Głupie wyrzuty sumienia. Przecież zrobił wszystko, co w jego mocy.

John przysłuchiwał się propozycji Marii, jakby z pewnego oddalenia. Tak samo, jak wymianie zdań nawiązanej pomiędzy Danielem, a panią doktor. Dyskusji zakończonej przez mężczyznę obłąkańczym:

- Wiecie, ja tam sobie zdychać mogę, ale pomyślcie, ile suk i dzieci płakać po was będzie. Szczególnie te, których nie zerżnęliście.

John już chciał coś powiedzieć, lecz ugryzł się w język w ostatniej chwili. Nie było sensu drażnić wariata bardziej. Do niczego konstruktywnego by to nie doprowadziło. Spojrzał jedynie wymownie w stronę Marii, kiedy Daniel opuszczał pomieszczenie dając ręką znak, ze koleś ma nie do końca równo pod sufitem.

- Gdzie żeście go znaleźli? – zapytał, nie oczekując jednak odpowiedzi, kiedy Daniel szedł już w stronę rozwalonego samochodu. – W psychiatryku?

Uśmiechnął się do kobiety, by nieco załagodzić sens swoich następnych słów.

- Co do twojej prośby, Mario – spojrzał kobiecie prosto w oczy. – Nie wiem, co zrobię. Ja chcę wrócić do Bostonu, do rodziny. Ale najpierw chcę dowiedzieć się, co pływa w mojej krwi. Do tego czasu pomogę ci. Potem, kto wie. Może tak, może nie. Tobie, jak pamiętam, cholernie trudno było okłamać mnie, że dostarczysz wiadomość do mojej rodziny, gdybym zginął. Traktowałaś mnie, jak powietrze. Więc nie oczekuj po mnie teraz wiążących decyzji, dobrze. .

Co czuła, gdy John wymówił te słowa? Może bolały ją bardziej niż strach, który zapewne odczuwała. Może zupełnie jej nie obchodziły? Ale John Green miał to gdzieś. Przed chwilą zastrzelił człowieka. To zmienia wiele w kanonie moralnym.

- Ale teraz pomogę ci na pewno, dziewczyno – wyciągnął rękę czekając na jej uścisk akceptujący propozycję. – Pod warunkiem, że ty zrobisz wszystko, by potem pomóc mi. Skłam teraz jeśli musisz. Nie ważne. Ważne, byś wiedziała, co czuję teraz i co czułem wcześniej prosząc o drobnostkę, a dostając ... sama wiesz najlepiej co.

Poczekał, aż uściśnie jego dłoń lub odejdzie.
Miał nadzieję, że wybierze to pierwsze.

- Jeszcze jedno – dodał spoglądając w stronę dzieciaków i ich matki. – Musimy zrobić to tak, by nie zagrozić im. Nie możemy ciągnąć ich nie wiadomo gdzie. Musimy poszukać bezpiecznego miejsca, gdzie nie ma zarażonych. Teraz to ich bezpieczeństwo, w moich oczach, jest bezapelacyjnie najważniejsze. Jasne?

Złość mijała. John Green zaczął znów myśleć rozsądnie. Uśmiechnął się do Marii, by pokazać, ze nie wścieka się na nią, nie gniewa. Że jego intencją była po prostu wola ochrony tych spośród nich, którzy są najmniej zdolni do samodzielnej defensywy.

Kiedy Maria Bowen podjęła już decyzję, John Green spojrzał na wszystkich, którzy byli w pobliżu.

- Warto zebrać zapasy z tego miejsca. Ja mam zamiar poszukać radia. Tutaj, w górach powinni mieć spory radioodbiornik. Z dużym zasięgiem. Może złapię kogoś, kto powie mi, co dzieje się w okolicy.

Wyjął mapę i ruszył szukając radionadajnika. Znał się na tym. Na studiach bawił się w „słuchanie fal” a jego przyjaciel i wspólnik w interesach mieszkający w Bostonie – William Durcet – był zagorzałym radio-maniakiem. John nie sądził, by udało mu się złapać z nim kontakt, ale liczył na to, że znajdzie kogoś, kto przekaże wiadomość „Szkarłatnemu Willowi z Bostonu”, jak nazywał się Durcet w slangu maniaków CB.

Radio pozwoliłoby mu złapać także innych ocalonych lub dowiedzieć się czegoś więcej o wydarzeniach w okolicy. Dałoby mu kontakt ze światem. Dałoby mu informacje. A informacje to była potężna broń, jeśli potrafiło zrobić się z niej właściwy użytek.

Z załadowanym do pełna pistoletem i mapą za paskiem poszedł szukać pomieszczenia z radiostacją. Schronisko w górach miało je na bank. Pytanie tylko, czy nie ucierpiało podczas walki z żołnierzami.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-11-2010 o 10:54. Powód: literówki i takie tam :-)
Armiel jest offline