Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2010, 16:32   #492
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
>>>No proszę, druid<<< - pomyślał Derrick. - >>>Bez wielkich problemów odnaleźliśmy druida. Niezbyt zachwyconego faktem odnalezienia... Ale to można było jakoś przeżyć.<<<
- Derrick Talbitt - przedstawił się. - Medyk - dodał tytułem wyjaśnienia. - Chciałbym spotkać się z elfką, Lionorą Aelbedh - Derrick przeszedł od razu do konkretów. - Słyszałem, że przebywa w tych okolicach. Opowiadał mi o niej pewien druid. Zwał się Borsu.
Wspomnienie nazwiska druida, którego medyk przelotnie poznał w Aldersbergu chyba było właściwym zagraniem, bowiem mężczyzna spojrzał na przybysza przyjaźniejszym wzrokiem... Mniej więcej tak, jak kopnięcie w dupę jest bardziej przyjacielskie niż ugodzenie mieczem.
- Borsu? Znad Pontaru?
Derrick rozłożył bezradnie ręce.
- Gdy się przedstawiał nie powiedział, skąd przybywa - odparł - a ja nie wypytywałem.
- I wraz z całą swoją kompaniją, szukacie Lionory Aelbedh?
- coś w tonie mężczyzny brzmiało niepokojąco.
Derrick skinął głową.
- Zgadza się. - Poparł gest słowami. - Borsu mówił, że spotkał się z nią jakieś dziesięć lat temu, w okolicach gór Mahakamu. Opowiedział o leczeniu, jakiego podjęła się kapłanka, w przypadku ofiary gwałtu. I w tej właśnie sprawie potrzebujemy jej pomocy.
- Opowiedz więc szerzej o tej pomocy, której oczekujecie
- druid chyba próbował czegoś dociec.
- W Adelsbergu, podczas zamieszek, czy wprost buntu ludności, hrabianka Antoinette poniosła szwank na ciele, a potem na umyśle - Derrick streścił znane pozostałym wydarzenia. - Odcięła się od świata i wszelkich bodźców zewnętrznych i wpadła w pewien rodzaj katatonii. Ponoć, tak przynajmniej mówił Borsu, Lionora Aelbedh miała do czynienia z takim przypadkiem.
- Hrabianka, tak? A hrabia pewnie wyznaczył nagrodę za pomoc?
- pytanie wcale nie brzmiało jak pytanie.
- A owszem, wyznaczył - odparł Derrick. Nie zamierzał ukrywać faktów. Choćby dlatego, że cała historia mogła być znana nawet w tym lesie. - Czy to stanowi jakiś problem? Albo przeszkodę?
- Nie, to stanowi odpowiedź na pewną zagadkę
- odparł tajemniczo druid.
Derrick spojrzał na niego zaskoczony.
- Czy mógłbyś się dla odmiany ty wyrażać bez zagadek? - spytał.
- Nie. Ale to nie ja jestem intruzem w tym świętym gaju i nie ja szukam pomocy - zauważył mężczyzna.
A rusałka jakby nigdy nic położyła się w strumyku i wpatrywała się w swoje odbicie w lusterku.
Nie, to nie, pomyślał Derrick. Miej sobie swoje tajemnice.
- Faktycznie - skinął głową, chociaż słowo 'intruz' nie przypadło mu do gustu. - Przepraszam. Czy mógłbyś zatem umożliwić mi spotkanie z kapłanką Lionorą? - spytał.
- Nie. Nie ma jej już w naszym gaju. A teraz, gdy wiem, że jej poszukiwania spowodowane są rządzą pieniędzy, to nie wyjawimy gdzie wyruszyła jak poprzednim razem.
- Innymi słowy, gdybym skłamał
- uśmiech Derricka zawierał nieco goryczy - to byś powiedział? Zawsze uważałem mówienie prawdy za zły nawyk i oto ponownie się sprawdziło. Możesz chociaż zdradzić, komu udzieliłeś owej informacji?
- Nie jestem zobowiązany do żadnej tajemnicy w tym względzie. Rudowłosej nieznajomej, potworzycy zresztą. A teraz jest to oczywiste, że był to błąd, którego nasz krąg już nie powtórzy.

>>> Cholerna wampirzyca nas wyprzedziła<<< - pomyślał. Na twarzach pozostałych członków wyprawy poszukiwawczej odmalowało się to samo mniej więcej uczucie.
- Tej może? - Derrick wyciągnął sfatygowany list gończy.
Mężczyzna podszedł bliżej, by móc przyjrzeć się wizerunkowi Francesci.
- Ha, a mówiłem flaminice, że nie warto było jej nawet słuchać. Trzeba było rozerwać ją na strzępy i zakopać.
>>> Cholerni druidzi. Byle komu kłapną pyskiem, a jak człowiek potrzebuje pomocy, to się do niego odwracają plecami.<<< Ale błagać nie miał zamiaru.
- Cóż, stało się. - Derrick rozłożył ręce. Banda kretynów, dodał w myślach.
- Panno z Jeziora - zwrócił się do rusałki. - Zechcesz nam towarzyszyć w drodze powrotnej, czy też zostajesz tutaj?
- Miło było spotkać
- zwrócił się do druida. Skłamał zresztą.
- I to wszystko? - nie opanowała się Liliel. - Przeleźliśmy przez ten przeklęty las, strzelano do nas, napadły nas kikimory, przeprawialiśmy się przez góry i teraz mamy dać się spławić zwykłym "nie"? - półelfka najwyraźniej miała pretensje do Derricka, bo właśnie na nim wyładowywała frustrację.
- A cóż ja na to poradzę? - spytał Derrick. - Widać nie mam talentu dyplomatycznego wampirzycy, zaś szczerość i prawdomówność nie są tutaj w cenie.
>>> A jak wyjdziemy z lasu, to będziesz mogła wszem i wobec opowiadać o głupocie druidów<<< - dodał w myślach. Wolał nie mówić zbyt wiele prawdy komuś, kto był - jakby nie było - na swoim terenie.
Liliel chyba nie miała zamiaru się poddawać. A ponieważ opieprzanie Talbitta nie przynosiło żadnych skutków, dziewczyna postanowiła opieprzyć druida.
- Wyśpiewaliście wampirowi takie informacje, ale nam to już nie? Co wam w zamian zaoferowała? A może się jej po prostu baliście? - Drunin próbował półelfkę uciszyć, ale ta była na to o wiele za bardzo uparta. - Chcemy odnaleźć Lionorę i poprosić ją o pomoc. A może nawet ostrzec o wpadce, którą to wy odstawiliście. Ale oczywiście lepiej wsadzić sobie głowę w rzyć i udawać, że nic się nie stało!
- Widać są druidzi i druidzi
- próbował ją uspokoić Derrick. -
Borsu powiedział nam, gdzie szukać Lionorę, chociaż o nagrodzie wiedział. Skoro tutaj mają na ten temat inne zdanie, to nic nie poradzisz. Widocznie wolą trwać przy swoim, niż naprawiać błędy, choćby nieumyślne.
Z próby uspokojenia wyszła mała szpila, wsadzona druidowi.
Druid wyglądał, jakby mu strzelono w twarz. I w pewnym sensie tak właśnie było.
Gurd już chyba oswajał się z myślą, że zaraz przemienią go w wiewiórkę, albo inne leśne stworzonko, bo minę miał nietęgą.
Ale druid w końcu wyrzucił ręce ku niebu i z wyraźną niechęcią w głosie oznajmił.
- No niech będzie, dobrze. Poinformuję flaminikę o waszym przybyciu. Niech ona decyduje. Ale jak coś was zeżre w międzyczasie, to nie moja wina.
Nikt nie zamierzał uciekać - widać każdy miał w sobie coś z ryzykanta. Albo po prostu wierzyli w rusałkę. W każdym razie rozsiedli się wygodnie na zielonym kobiercu mchu, by zaczekać na powrót druida i flaminiki.
 
Kerm jest offline