Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2010, 22:16   #491
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Moniki Rennard na śniadaniu we wspólnej sali znowu nie zastał, co mogło sugerować, że z dziewczyną jest gorzej niż się szpieg pierwotnie spodziewał. A pomyślałby kto, że chłopstwo powinno być wytrzymałe i zdrowe od tej całej pracy na świeżym powietrzu. Z drugiej strony ileż to ostatnio dziewczyna miała styczności ze świeżym powietrzem, kiedy siedziała w aldersberdzkiej karczmie?
A tak konkretnie, to siedziała w swoim pokoiku, w dość zdrowo wyglądającej palecie barw i z nosem wetkniętym w książkę o ziołach. Gdy de Falco wszedł, dziewczę spojrzało na niego przelotnie, prychnęło i wróciło do czytania.

(...)

Nauka dzieciaków pana Brisske zaczynała wchodzić szpiegowi w rutynę, dzięki czemu nie była już aż tak irytująca, gdy trzeba było coś dzieciakom tłumaczyć raz po raz. Zresztą, chyba nawet nie były takie głupie, przynajmniej o ile Rennard się orientował. Jego kariera prywatnego nauczyciela nie była zbyt długa.
Istotnym było raczej to, że pan domu przy wypłacie kolejnej porcji wynagrodzenia poinformował de Falco, że przez najbliższe dwa dni nie będzie potrzebował jego usług. Powodów tej przerwy nie tłumaczył, bo i nie poczuwał się do takiego obowiązku. Naturalnie oznaczało to przerwę w dopływie świeżej gotówki, ale przez dwa dni w końcu szpieg przeżyje za to co miał. O ile naturalnie przeklęta straż miejska nie wyśpiewa jakiejś horrendalnej sumy na łapówkę, albo inny wymysł.

(...)

Na posterunku straży miejskiej tego dnia akuratnie nie było wąsatego oficera, który tak Rennarda irytował. Zamiast niego urzędował jakiś blondyn, o bliżej nieokreślonym wieku. Włosy miał bardzo jasne i trudno było określić, czy to już efekt siwienia, czy naturalny kolor włosów. Twarz miał dość zakazaną, czoło zryte zmarszczkami i policzki porośnięte zarostem. Przybycie de Falco ledwie oderwało go od stosu papierów które przeglądał. To było dość intrygujące, że ilekroć spotykała się jakiegoś rodzaju urzednika, to niemal zawsze zakrywał się papierami. Czasami szpiega korciło, by kilka z nich przeczytać i sprawdzić, czy w ogóle mają jakiś sens, czy jedynie maja zajmować miejsce.
-Witam...ostatnim razem, gdy tu się zjawiłem, ponoć przetrzymywano tu moją małżonkę. Lub osobę która się za nią podaje- rzekł de Falco spoglądając na jasnowłosego człeka.- Jak postępy w śledztwie?
-Którym śledztwie, jakim śledztwie. Jak się pan nazywasz?- padła seria odruchowych pytań, która były werbalnym ekwiwalentem odganiania muchy.
-De Falco Rennard- odparł szpieg i cierpliwie dodał.- Zgłaszałem zaginięcie małżonki.
-I my ją rzekomo przetrzymujemy?- nie dowierzał oficer.
-Jakieś śledztwo mieliście prowadzić, by sprawdzić czy kobieta podająca się za Henriettę de Falco, jest Henriettą w rzeczywistości- odparł Rennard siadając.- Jestem uczonym, nie prawnikiem... więc nie wypytywałem o szczegóły.
Mężczyzna podrapał się po podbródku i zakrzyknął:
-Leo, chodź tu!
Na okrzyk dość szybko zareagował jakiś młody mężczyzna, ani chybi szeregowy strażnik, który szybkim krokiem wszedł do pokoju w którym przebywali Rennad i oficer.
-Leo, czy my przetrzymujemy w areszcie jakąś kobietę?
-Tak, panie kapitanie. Jedną.
-Znaczy się tą?
-No tak. Żadnej innej nie tutaj nie mamy.
-Odmaszerować- rozkazał władczo strażnik w randze kapitana i zaczął szukać czegoś w papierach. De Falco nie mógł pozbyć się wrażenia, że został jakby zapomniany.
-No i?- spytał de Falco, po chwili czekania.
-Szukam przecież- odburknął mężczyzna i dalej szukał. Aż znalazł. Przebiegł wzrokiem po dość pomiętej karcie papieru, aż w końcu gwizdnął i rzekł- no, no. Ciekawa sprawa.
- Powiedzmy że ciekawa...- mruknął zdegustowany Rennard.
-Tak, tak... To skąd pochodzi pana małżonka?
-Dobry człowieku- z ust Rennarda zaczęła wypływać nutka irytacji.- Nie wasza sprawa skąd pochodzi moja małżonka. Ja się pytam, czy to prawda, że przetrzymujecie Henriettę czy nie. I... czy to prawda, że przetrzymujecie jakąś kobietę bez postawienia jej konkretnych zarzutów.
-A pytaj się pan o co chcesz, ale to ja mam tutaj autorytet, a nie pan. Skąd pochodzi pana małżonka- flegmatycznie wyrecytował oficer.
-Autorytet- prychnął Rennard, potarł czoło w irytacji. "-A w rzyć se wsadź swój autorytet kutwo jedna."- pomyślał. Wstał i rzekł.- Cóż... pan ma autorytet, a ja mam sprawy na głowie. Już raz tak byłem przepytywany. I skoro nadal nic wam się udało ustalić, to widzę, że tu tylko tracę czas. Następnym razem, jak panowie będą znów chcieli się bawić w zgadywankę, to...ja mam ciekawsze rzeczy do roboty. Muszę żonę odnaleźć.
-Nie chcesz pan wykonywać poleceń, pański problem- obojętnie stwierdził kapitan i odrzucił kartkę na stos.
Cóż...Rennard gotów był ratować Aldonę, ale nie za cenę swojej skóry. Zwłaszcza nie mając pewności, że to rzeczywiście ona. Machnął ręką dodając.- Moim problemem jest ciąganie mnie tu po próżnicy.
I ruszył kuśtykając do drzwi, zdecydowany nie marnować więcej czasu, na tą straconą sprawę.
-Ja tu pana nie wzywałem. Nie zawracaj pan głowy- burknął kapitan i z miejsca wrócił do swojej pracy.
-Ktoś wzywał ostatnio. Taki wąsacz- mruknął de Falco.
-Ale ja nie. Nie chcesz pan współpracować, to precz mi stąd. Straż ma ważniejsze rzeczy do roboty niż pilnowanie cudzych żon.
I de Falco wyszedł, niczego nie załatwiwszy.


do Derricka Talbitt

lipiec, Wyklęty Las, Rivia

- Panna z Jeziora poprowadzi nas do druidów – poinformował medyk swych towarzyszy. Allor był chyba z tego faktu zadowolony, bo oczy mu się zaświeciły, a na twarzy wykwitł uśmieszek. Dziwny człowiek- z jednej strony twierdzi, że żonaty jest i zajęty, a z drugiej gapi się jak młodzik.
Krasnoludom było chyba wszystko jedno, byle tylko mogli dotrzeć do druidów i swojego celu. Ot, uparta, ale całkiem sympatyczna zgraja.
No i naturalnie Liliel, która jakby nie mogła się zdecydować, czy się obrazić, czy uznać dyplomatyczne talenty Derricka i go pochwalić. Na wszelki wypadek nie zrobiła więc ani jednego, ani drugiego.

Niemniej, rusałka ze swojego słowa postanowiła się wywiązać i gdy grupka się zbliżyła, nieludka ze śmiechem skinęła dłonią i ruszyła w górę strumyka. Półelfka ruszyła ramię w ramię z Talbittem, najemnik szyję wyciągał, by móc wzrok nacieszyć kształtnymi pośladkami, a krasnoludy trzymały się z tyłu i szeptały coś do siebie. Całkiem możliwe, że całkiem serio rozważali czy zielonkawa panna potrafi obłożyć kogoś klątwą. I jeszcze Derrick jej nieopatrznie zwierciadełko wręczył, a to przecież niewykluczone, że je sobie zaklnie, a potem kogoś przeklnie. Medykowi jednak rusałka wciąż przywodziła na myśl małą dziewczynkę, rozradowaną z otrzymanego prezentu. Tylko jakoś Liliel nie pasowało, że dziewczynka owa bez koszuliny biega.

Spacer, bo rusałce się wyraźnie nigdzie nie spieszyło, przebiegał nad wyraz spokojnie. Może istota wiedziała coś o lesie, o czym Derrick z towarzyszami nie mieli pojęcia? Może nauczyła się zwyczajów tutejszej zwierzyny i wiedziała kiedy wodopój był pusty? A może najzwyczajniej w świecie fauna się jej obawiała, bo to produkt pokoniunkcyjny był? Czy też, posługując się prostszym językiem, potwór.
Cokolwiek to było, zapewniało równie bezpieczną przeprawę przez Wyklęty Las co przewodnictwo Valdo, a o ile przyjemniejszym widokiem była rusałka od kłusownika. Nie, żeby Derrick mógł się nim swobodnie rozkoszować, gdy półelfka co chwila bacznie na niego zerkała.

Zresztą, gdy las zgęstniał, a zewsząd dobiegały odgłosy licznych zwierząt, wszyscy (włącznie z Allorem) zaczęli rozglądać się na boki. W końcu mniej więcej w takich okolicznościach przyrody grupka natknęła się na upartą jak krowa łuczniczkę, która gotowa była ich wszystkich pozabijać, bo tak. Jakoś nikt nie miał ochoty na powtórne spotkanie.
Na szczęście tym razem, grupa Derricka natknęła się w kniei na kogo innego. Na mężczyznę, ubranego w proste szaty, nieogolonego, rozczochranego, który właśnie czerpał wiadrem wodę ze strumienia.


A może to wcale nie było tak zupełnie przypadkowe spotkanie, bowiem rusałka roześmiała się na jego widok i podbiegła bliżej, wywołując u mężczyzny wyraźne zdziwienie, które wzrosło tylko, gdy zobaczył kto za nieludką przybył.
-Witaj panie druidzie- radośnie krzyknęła zielonowłosa.
-Wi... witaj Panno z Jeziora- odpowiedział odruchowo brodacz, przebiegając wzrokiem przez Derricka, Allora, Liliel, Drunina i Gurda.
-Ten miły człowiek, który dał mi to lusterko, prosił bym przyprowadziła tu jego i jego towarzyszy- oznajmiła rusałka, wyciągając w kierunku druida swój nowy skarb.

Tym razem dotarcie do druidów okazało się nadzwyczaj proste, nawet jeśli spotkanie Panny z Jeziora było absolutnym przypadkiem. Inna sprawa, co z tego wszystkiego wyniknie, bo druid nie wydawał się szczególnie uradowany z wizyty niezapowiedzianych gości.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 23-11-2010 o 19:07.
Zapatashura jest offline  
Stary 21-11-2010, 16:32   #492
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
>>>No proszę, druid<<< - pomyślał Derrick. - >>>Bez wielkich problemów odnaleźliśmy druida. Niezbyt zachwyconego faktem odnalezienia... Ale to można było jakoś przeżyć.<<<
- Derrick Talbitt - przedstawił się. - Medyk - dodał tytułem wyjaśnienia. - Chciałbym spotkać się z elfką, Lionorą Aelbedh - Derrick przeszedł od razu do konkretów. - Słyszałem, że przebywa w tych okolicach. Opowiadał mi o niej pewien druid. Zwał się Borsu.
Wspomnienie nazwiska druida, którego medyk przelotnie poznał w Aldersbergu chyba było właściwym zagraniem, bowiem mężczyzna spojrzał na przybysza przyjaźniejszym wzrokiem... Mniej więcej tak, jak kopnięcie w dupę jest bardziej przyjacielskie niż ugodzenie mieczem.
- Borsu? Znad Pontaru?
Derrick rozłożył bezradnie ręce.
- Gdy się przedstawiał nie powiedział, skąd przybywa - odparł - a ja nie wypytywałem.
- I wraz z całą swoją kompaniją, szukacie Lionory Aelbedh?
- coś w tonie mężczyzny brzmiało niepokojąco.
Derrick skinął głową.
- Zgadza się. - Poparł gest słowami. - Borsu mówił, że spotkał się z nią jakieś dziesięć lat temu, w okolicach gór Mahakamu. Opowiedział o leczeniu, jakiego podjęła się kapłanka, w przypadku ofiary gwałtu. I w tej właśnie sprawie potrzebujemy jej pomocy.
- Opowiedz więc szerzej o tej pomocy, której oczekujecie
- druid chyba próbował czegoś dociec.
- W Adelsbergu, podczas zamieszek, czy wprost buntu ludności, hrabianka Antoinette poniosła szwank na ciele, a potem na umyśle - Derrick streścił znane pozostałym wydarzenia. - Odcięła się od świata i wszelkich bodźców zewnętrznych i wpadła w pewien rodzaj katatonii. Ponoć, tak przynajmniej mówił Borsu, Lionora Aelbedh miała do czynienia z takim przypadkiem.
- Hrabianka, tak? A hrabia pewnie wyznaczył nagrodę za pomoc?
- pytanie wcale nie brzmiało jak pytanie.
- A owszem, wyznaczył - odparł Derrick. Nie zamierzał ukrywać faktów. Choćby dlatego, że cała historia mogła być znana nawet w tym lesie. - Czy to stanowi jakiś problem? Albo przeszkodę?
- Nie, to stanowi odpowiedź na pewną zagadkę
- odparł tajemniczo druid.
Derrick spojrzał na niego zaskoczony.
- Czy mógłbyś się dla odmiany ty wyrażać bez zagadek? - spytał.
- Nie. Ale to nie ja jestem intruzem w tym świętym gaju i nie ja szukam pomocy - zauważył mężczyzna.
A rusałka jakby nigdy nic położyła się w strumyku i wpatrywała się w swoje odbicie w lusterku.
Nie, to nie, pomyślał Derrick. Miej sobie swoje tajemnice.
- Faktycznie - skinął głową, chociaż słowo 'intruz' nie przypadło mu do gustu. - Przepraszam. Czy mógłbyś zatem umożliwić mi spotkanie z kapłanką Lionorą? - spytał.
- Nie. Nie ma jej już w naszym gaju. A teraz, gdy wiem, że jej poszukiwania spowodowane są rządzą pieniędzy, to nie wyjawimy gdzie wyruszyła jak poprzednim razem.
- Innymi słowy, gdybym skłamał
- uśmiech Derricka zawierał nieco goryczy - to byś powiedział? Zawsze uważałem mówienie prawdy za zły nawyk i oto ponownie się sprawdziło. Możesz chociaż zdradzić, komu udzieliłeś owej informacji?
- Nie jestem zobowiązany do żadnej tajemnicy w tym względzie. Rudowłosej nieznajomej, potworzycy zresztą. A teraz jest to oczywiste, że był to błąd, którego nasz krąg już nie powtórzy.

>>> Cholerna wampirzyca nas wyprzedziła<<< - pomyślał. Na twarzach pozostałych członków wyprawy poszukiwawczej odmalowało się to samo mniej więcej uczucie.
- Tej może? - Derrick wyciągnął sfatygowany list gończy.
Mężczyzna podszedł bliżej, by móc przyjrzeć się wizerunkowi Francesci.
- Ha, a mówiłem flaminice, że nie warto było jej nawet słuchać. Trzeba było rozerwać ją na strzępy i zakopać.
>>> Cholerni druidzi. Byle komu kłapną pyskiem, a jak człowiek potrzebuje pomocy, to się do niego odwracają plecami.<<< Ale błagać nie miał zamiaru.
- Cóż, stało się. - Derrick rozłożył ręce. Banda kretynów, dodał w myślach.
- Panno z Jeziora - zwrócił się do rusałki. - Zechcesz nam towarzyszyć w drodze powrotnej, czy też zostajesz tutaj?
- Miło było spotkać
- zwrócił się do druida. Skłamał zresztą.
- I to wszystko? - nie opanowała się Liliel. - Przeleźliśmy przez ten przeklęty las, strzelano do nas, napadły nas kikimory, przeprawialiśmy się przez góry i teraz mamy dać się spławić zwykłym "nie"? - półelfka najwyraźniej miała pretensje do Derricka, bo właśnie na nim wyładowywała frustrację.
- A cóż ja na to poradzę? - spytał Derrick. - Widać nie mam talentu dyplomatycznego wampirzycy, zaś szczerość i prawdomówność nie są tutaj w cenie.
>>> A jak wyjdziemy z lasu, to będziesz mogła wszem i wobec opowiadać o głupocie druidów<<< - dodał w myślach. Wolał nie mówić zbyt wiele prawdy komuś, kto był - jakby nie było - na swoim terenie.
Liliel chyba nie miała zamiaru się poddawać. A ponieważ opieprzanie Talbitta nie przynosiło żadnych skutków, dziewczyna postanowiła opieprzyć druida.
- Wyśpiewaliście wampirowi takie informacje, ale nam to już nie? Co wam w zamian zaoferowała? A może się jej po prostu baliście? - Drunin próbował półelfkę uciszyć, ale ta była na to o wiele za bardzo uparta. - Chcemy odnaleźć Lionorę i poprosić ją o pomoc. A może nawet ostrzec o wpadce, którą to wy odstawiliście. Ale oczywiście lepiej wsadzić sobie głowę w rzyć i udawać, że nic się nie stało!
- Widać są druidzi i druidzi
- próbował ją uspokoić Derrick. -
Borsu powiedział nam, gdzie szukać Lionorę, chociaż o nagrodzie wiedział. Skoro tutaj mają na ten temat inne zdanie, to nic nie poradzisz. Widocznie wolą trwać przy swoim, niż naprawiać błędy, choćby nieumyślne.
Z próby uspokojenia wyszła mała szpila, wsadzona druidowi.
Druid wyglądał, jakby mu strzelono w twarz. I w pewnym sensie tak właśnie było.
Gurd już chyba oswajał się z myślą, że zaraz przemienią go w wiewiórkę, albo inne leśne stworzonko, bo minę miał nietęgą.
Ale druid w końcu wyrzucił ręce ku niebu i z wyraźną niechęcią w głosie oznajmił.
- No niech będzie, dobrze. Poinformuję flaminikę o waszym przybyciu. Niech ona decyduje. Ale jak coś was zeżre w międzyczasie, to nie moja wina.
Nikt nie zamierzał uciekać - widać każdy miał w sobie coś z ryzykanta. Albo po prostu wierzyli w rusałkę. W każdym razie rozsiedli się wygodnie na zielonym kobiercu mchu, by zaczekać na powrót druida i flaminiki.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-11-2010, 19:07   #493
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś na zachodniej granicy Rivii

Młodzieniec przyniósł jednak ze sobą nie tylko kwiatek. Niósł też bowiem lampę oliwną, ani chybi jedyną w wiosce. Ciekawe, czy musiał się bardzo męczyć, aby ją zdobyć. Lisek miała nadzieję, że tak- to miłe uczucie, gdy mężczyźni się dla ciebie starają. Na razie jednak był wczesny wieczór i dodatkowe źródła światła były zupełnie zbędne.
-Tak wysoko wilki się nie zapuszczają, więc powinno być dość bezpiecznie. A kozice są jeszcze wyżej, poza tym jak się do nich za bardzo nie zbliżać to nigdy nie atakują. A nawet gdyby coś się miało złego stać, to ja tu jestem- zapewnił buńczucznie chłop. -Do samej drogi będą pewnie z dwie godziny drogi, a dalej do kolejnej wioski to nawet szybkim krokiem z osiem. Żyjemy sobie na uboczu, ale mamy wszystko czego trzeba, a i królewskie problemy nas nie sięgają. Bywa, że nawet poborcy podatków o nas zapomną- zaśmiał się.
-A to chyba, akurat wam pasuje - uśmiechnęła się - a ta latarnia nie będzie przypadkiem przyciągać potworów? Będzie widać nas z daleka - postanowiła jednak trochę zmienić zamiary chłopaka - pod osłoną nocy i tak będę się czuła bezpiecznie, jeśli będziesz szedł ze mną...
-W górach nie ma za dużo potworów, żaden nigdy nie zapuszczał się pod naszą wioskę. Nad Loc Eskalott podobno jest ich sporo. A ze światłem wygodniej się idzie, nie potkniesz się wtedy o żadne wertepy, ani w dziurę nie wdepniesz- tłumaczył swoje stanowisko.
-No dobrze, masz racje. Dziękuje - przyznała mu rację.- Wiesz, większość mężczyzn wymyślałaby mnie, przez to, że chce podróżować w nocy. Nie poszliby ze mną, Ty jednak jesteś inny. Dlaczego się zgodziłeś? - spytała, bowiem chciała usłyszeć trochę komplementów.
-Jakże mógłbym się nie zgodzić na pomoc tak pięknej niewieście?- zapytał retorycznie.-Poza tym po stracie kompanów musi Ci być trudno, a w towarzystwie jest zawsze raźniej. A przynajmniej tak mówiła moja mama.
>>Ha! Maminsynek jej się trafił, ale lepszy taki niż żaden.<< Szła tuż za nim, krok w krok, jeśli gdzieś była jakaś nierówność, on czekał na nią świecąc jej (bowiem w górach zmrok zapada szybko), aby się nie potknęła. Uczynny. - Jest dużo trudniej, twoja mama jest mądrą kobietą.
-Była. Umarła dwa lata temu- w głosie chłopaka nie było smutku. Po prostu stwierdził fakt.
-Przepraszam, bardzo mi przykro - powiedziała standardową formułkę. Potem zamilkła, tak jakby nie wiedziała co powiedzieć, czekała aż chłopak przejmie inicjatywę.
-Ty nie rozpamiętujesz swych towarzyszy, ja nie będę rozpamiętywał mojej matki- raźno stwierdził chłop.-Bardziej ciekawi mnie dokąd zmierzasz. Ja niestety nie miałem okazji zbyt daleko podróżować. Wiem gdzie leży stolica, ale nigdy w niej nie byłem. A o innych królestwach, to co najwyżej słyszałem.
-Wybieram się w okolice podnóży masywu Mahakam mam tam sprawy do załatwienia. Musze pomścić śmierć swoich towarzyszy w pewnym sensie... Skończyć zaczęte sprawy - powiedziała tajemniczo.
-Ale które podnóże? Mahakam jest ogromny- dopytywał się chłopak.
- Widzę, że trochę znasz się na geografii. Na północ od Riedbrune, kojarzysz?
-Obawiam się, że nie- strapił się chłopak.
-Nie szkodzi. Też nie znam tych miejsc. Wiesz zmęczyłam się trochę, może przystaniemy chwilę?
-Jak sobie życzysz- jak na zwykłego prostaczka był całkiem ułożony. Zaczął się od razu rozglądać za jakimś wygodnym miejscem, lecz zdążyło się już ściemnić i jego ludzki wzrok nie za bardzo dawał sobie radę poza kręgiem rzucanego przez latarnię światła, lecz Lisek poczekała aż znajdzie coś odpowiedniego. Potem usiadła sobie wygodnie.
-Wiesz miałabym do ciebie prośbę. Może to zabrzmi trochę głupio, ale pomożesz mi bardzo jeśli się zgodzisz...
-Jeśli tylko będę potrafił- zapewnił od razu chłop.
- Bo wiesz, jak spałam... to...- Francesca udawała wstyd i specjalnie trzymała mężczyznę w niepewności - tak mam jak śpię w ubraniach. Gorset staje się wyjątkowo niewygodny, muszę go zdjąć i nałożyć ponownie. Pomożesz mi?

Gotów kto pomyśleć, że tak młody i sympatyczny mężczyzna zaraz się zaczerwieni i zacznie wzrok odwracać, było jednak cokolwiek inaczej. Z trudem bowiem stłumił radosny uśmiech i po odchrząknięciu odpowiedział.
-Ależ z przyjemnością.
Francesca odwróciła się. -Wiesz musisz te sznurki poluzować... sama nie dam rady, a moja służka zginęła... - odgarnęła włosy i przysunęła się do niego.
Chłopak ostrożnie odłożył lampę na ziemię, tak aby się nie przewróciła i parę sekund później wampirzyca poczuła na plecach opuszki jego palców. Przez kilka chwil gmerał przy wiązaniach gorsetu, ale w końcu udało mu się z nimi uporać i zaczął luzować jeden sznurek po drugim.
Francesca nie była pewna czy miał już do czynienia z tego typu wiązaniami, czy też nie. Szło mu jednak całkiem sprawie, chociaż wprawy wyraźnej nie miał. Nie minęło dużo czasu, gdy poczuła luz i mogła ściągnąć gorset. - O już, może już sobie poradzę - powiedziała i teraz sama starając się robić to jak najbardziej nieudolnie podnosiła go do góry.
Młodzieniec na początku grzecznie czekał, lecz Francesca nie musiała się z nim droczyć zbyt długo by usłyszeć.
-Może jednak jeszcze troszeczkę pomóc?
-Jakbyś mógł... tutaj coś nie mogę... - przybrała teraz trochę nienaturalną pozę, co pokazywało ją w świetle kompletnej niezdary.
-Tutaj?- zapytał delikatnie unosząc gorset. Czułe zmysły de Riue szybko wychwyciły jego przyspieszone bicie serca. Prawdopodobnie zdążył już ujrzeć jej uwolnione z uścisku, szczęśliwe piersi.
-Tutaj, dokładnie - czuła już pełną swobodę, a gorset wylądował w jej dłoniach. - Co mi się tak przypatrujesz. Na pewno już widywałeś nagie kobiety. czy też nie? - odwróciła tylko głowę, tak, żeby mężczyzna jeszcze nie ujrzał w pełni jej piękna.
-Ekhm... widywałem. Ale nie tak piękne- odparł i wcale nie uciekał wzrokiem.
Uśmiechnęła się. Zaraz odwróciła się i dla przekory oznajmiła.-A teraz tylko to włożę i ruszamy...- rzekła i czekała na jego reakcję.
Cóż, jego 'reakcja' i to nad wyraz pokaźna, była dla Liska wyraźnie widoczna, bowiem jego proste spodnie zdążyły się już mocno wybrzuszyć. Chłopak jednak jedynie przełknął ślinę i z pewną rezygnacją w głosie odpowiedział:
-Jak sobie życzysz.

-Ale zaraz - powiedziała nagle sobie coś przypominając. -Wiesz... nie mam za dużo złota, a to co dla mnie robisz wymaga prawdziwego odwdzięczenia. - Odwróciła się w jego stronę, teraz w pełni eksponując swoje wdzięki.


- Umiem wyrazić swoje uznanie- wstała i pogładziła go po torsie, delikatnie.
Chłopak przełknął ślinę i trochę głupkowato zapytał:
-W jaki sposób?
-A tego nie mogę powiedzieć...-szepnęła- ...ale mogę pokazać. - Pocałowała go w kącik ucha, a następnie musnęła ustami policzek.
-A więc...- zaczął dość niegramatycznie.-Pokaż.
Dotknęła jego barków i delikatnie pomasowała. Następnie pocałowała, ale jeszcze delikatnie muskając ustami, tak jakby była trochę niepewna jego reakcji. Młodzieniec na pewno był chętny, tego przegapić wprost się nie dało. Ale jak na razie wydawał się trochę niepewny. Ostatecznie sytuacja nie mogła być dla niego codzienna.
Francesca, aby rozbudzić jego pewność siebie, chwyciła jego dłonie i położyła je na swoich piersiach, najpierw jednej, potem drugiej - skoro ja już jestem bez góry ubioru, to teraz ty może się pozbędziesz swojej? Teraz ja ci pomogę... - powiedziała i zaczęła mu ściągać koszulę.
Szczęśliwie zbyt wielu zachęt chłop nie potrzebował, jego dłonie niemal natychmiastowo przystąpiły do przyjemnego masażu zaoferowanych mu partii. Musiał go co prawda na chwilę przerwać, bowiem jego koszuli nie dało się zdjąć inaczej niż przez głowę, lecz zaraz potem już bez nakierowań Francesci powrócił do urwanej pieszczoty.
Kobieta ustawiła się wygodnie, pieściła jego odkryty tors ustami. Jej włosy swobodnie opadały na ramiona, odgarnęła więc je na jeden bok odsłaniając szyję. Następnie uwolniła się od krępującej ją spódnicy. - Może będzie ci wygodniej bez spodni? - zapytała, choć już znała odpowiedz.
Chłopak chyba czekał na taką sugestię, bo musiało być mu ciasno. A kiedy odwiązał troczki i niecierpliwym ruchem zrzucił z siebie krępującą go część ubrania, de Riue dostrzegła jak bardzo. Był naprawdę imponujący. Ciekawe czy właśnie dlatego tak pewnie zachowywał się przy kobietach?
Teraz kiedy oboje byli już bez krepującego odzienia, Lisek przysunęła się jeszcze bliżej i pocałowała go namiętnie. Dłońmi badała jego gładkie młodzieńcze ciało. Idealne sylwetka z wyraźnymi silnymi ramionami. Dobrze umięśniony brzuch i mocne nogi. Na pewno miał w sobie dużo energii. Wyraźnie proste życie na łonie natury wyrabiało sylwetkę. Mieszczuchy jakże często byli sflaczali, albo nażarci tak, że mało spodnie na nich nie pękały. A ten chłop był niemal ideałem. Pół roku w wojsku i jego odrysowujące się pod skórą mięśnie nabrałyby należytej twardości i formy.
Lecz inna twarda część jego ciała zdecydowanie nie potrzebowała dalszego rozrostu. Ciekawe tylko, czy potrzebowała treningu? Wszak rozmiar to nie wszystko.
De Riue chwyciła więc najbardziej przypadłą jej do gustu cześć ciała i zaczęła masować. Spowodowało to nieziemski zachwyt na twarzy mężczyzny, który na chwilę spowolnił swoje pieszczoty oddając się odczuwanej rozkoszy. Zaraz potem schyliła się i językiem musnęła jego brzuch. Zeszła szybko niżej, gdzie na chwile przystanęła na przemian masując i całując najtwardszą chyba część ciała.
Chłopak pojękiwał radośnie, oddając się w opiekę zwinnych dłoni i namiętnych ust Francesci. Jego rozmiar sprawiał, że nie dało się go objąć jedną dłonią- zmysł dotyku potwierdzał więc niezbicie to, co mówiły oczy.
Dała teraz na chwilę ochłonąć mężczyźnie. Wyprostowała się i dotknęła jego twarzy, po czym ponownie pocałowała. Trafił jej się wyjątkowy skarb, szczodrze obdarowany przez naturę. Postanowiła zatem wykorzystać owy skarb, aby się nie marnował. Objęła go udami i zacisnęła lekko. Pozwalając, aby objął ją w talii, nie przerywając całowania. Namiętności nie można mu było odmówić, ale do wprawy Beauclairczyka było mu daleko. Najwyraźniej nikt nie jest idealny. Ale wampirzycy to w sumie nie przeszkadzało, słodka mgiełka żądzy przysłaniała niedoskonałości. Poza tym ocierająca się tu i ówdzie męskość dawała młodzieńcowi inne pole do popisu.

Francesca była zaradna, nie jednego prawiczka już pozbawiła dziewictwa. Była więc doskonałym nauczycielem w sam raz dla niewprawnego młodzieńca. Na razie jednak jeszcze go "rozgrzewała" całowała i pieściła jego ciało. Szkoda, że więcej go już nie spotka, najchętniej zachowałaby go jako maskotkę. Pieszczoty Liska sprawiały, że i jej kochanek się rozochocił. Prawą ręką mocno objął wampirzycę w talii, ale lewa zsunęła mu się w dół kobiecego ciała, rozkoszując się jędrnością pośladków. Francesca teraz delikatnie przesunęła językiem po jego kształtnej męskiej szyi. Jeszcze chwila i wgryzie się w nią, co przyniesie jej całkowite zapomnienie. Postanowiła, że w tej chwili pomoże mężczyźnie posłużyć się jego największym skarbem. Dłużej już nie była w stanie czekać. Oboje legli na trawie gotowi na sedno intymnego aktu.
Kochanek jednak nie potrzebował pomocy, raczej... zachęty? Albo przyzwolenia. Dość powiedzieć, że połączenie nastąpiło szybko i było mieszanką bólu i rozkoszy. Francesca była wampirzycą, w dodatku nieszczególnie cnotliwą (bo i po co), ból był więc jedynie kolejnym bodźcem. Ale jeśli chłopak dobierał się do jakiejś rówieśniczki w swojej wiosce, to biedaczka musiała doznać nie lada traumy.
Lisek postanowiła, i to bardzo szybko, że tak od razu nie pozbawi go sił wysysając krew. Mężczyzna był za dużym skarbem, aby tak szybko go wykorzystywać, musiała się nim po prostu nacieszyć. Miał ku temu odpowiednie instrumenty, które wywoływały u niej nieziemską rozkosz, czego nie zamierzała w żaden sposób ukrywać jęcząc w zachwycie, doznając głębi rozkoszy. Młodzieniec potrzebował chwili, by znaleźć swój rytm, ale kiedy już to zrobił... Na pewno nie był za bardzo doświadczony, bowiem jego tempo nie mogło być wygodne dla zwykłej partnerki. Tyle tylko, że Francesca w żadnym wypadku nie była zwykła, a szybkie ruchy imponującej męskości przynosiły jedną falę przyjemności po drugiej... przez co jej postanowienia szybko legły w gruzach. Chwyciła go za szyję i ugryzła delikatnie, tak, ze kilka małych strumyczków popłynęło po jego torsie. Zręczny język sprawnie uporał się z życiodajnym, ludzkim płynem. Młodzieniec chyba nawet nie zauważył, że krwawi, pochłonięty przez swoje odczucia. To było niemal zabawne, jak łatwo było upolować sobie "trunek".
Upijała się nim, jednoczenie rozkoszując jego walorami. Tego jej było trzeba, po rozstaniu z Aniją czekała na ten moment niecierpliwie. Tym razem czekanie się opłaciło. Nie spodziewała się bowiem tak wspaniałego daru losu.

(...)

Kochankowie, wśród obopólnych uciech, stracili zupełnie poczucie czasu. Jak długo się kochali? Pół godziny, godzinę? Dość, żeby zdążyło zrobić się już zupełnie ciemno. Podchmielona trochę świeżą, gorąca krwią Francesca, zdecydowała, że nie chce jeszcze rozstawać się z młodzieńcem. Czemu by mu nie pozwolić spełnić jego obietnicy? Niech ją odprowadzi do traktu.
Co prawda przy ubieraniu się chłopak mógł zauważyć ślady po ugryzieniach, ale... Ale od czego jest Urok? W końcu bycie nosferatu niesie ze sobą całą masę korzyści i przydatnych sztuczek.
Spacer był dla de Riue bardzo przyjemny. Ponieważ odrobinkę plątały jej się nogi, chętnie korzystała z oferowanego jej przez młodego mężczyznę ramienia. Dość niewygodną ciszę, jaka między nimi zapadła po wybuchu namiętności przerwała wampirzyca, opowiadając trochę o swoich podróżach. W końcu o coś takiego chłop wcześniej pytał. Chyba... Francesca nie była do końca pewna.
Wszystko co dobre, ma jednak to do siebie, że się kończy. Nie inaczej sprawa miała się ze wspólnym spacerem. Ni stąd ni z owąd bowiem przed spacerującymi pojawiły się pierwsze zarysy traktu, chociaż nawet w świetle lampy trudno je było dostrzec. No i stało się. Trzeba było się rozstać i ruszyć w dalszą drogę. Tak jak szybko się poznali, tak i szybko się pożegnali. Ot, przelotna znajomość, nie pierwsza i nie ostatnia w długim żywocie Liska. Ciekawe jak to się miało, do doświadczeń chłopaka. O to już nie zdążyła zapytać.
Ani o jego imię, jak się tak dobrze zastanowić. A w sumie trochę szkoda. Anjia była w podróży czystym utrapieniem, ale ten młodzieniec miał w sobie coś... bardzo duże coś. Może po odnalezieniu Lionory i odebraniu u hrabiego swej nagrody Lisek spróbuje odnaleźć jeszcze raz tą samą wioskę? Gdyby bowiem chłopaka trochę podszkolić, mógłby być z niego fenomenalny kochanek.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 27-11-2010 o 18:29.
Zapatashura jest offline  
Stary 27-11-2010, 18:30   #494
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Ninunavielle obudziło delikatne muśnięcie na policzku. Pierwotnie półelfka zdecydowała się je zignorować, ponieważ poduszka była tak przyjemnie miękka i ciepła. Niestety- muśnięcie się powtórzyło, co sugerowało, że nie było przypadkowe. Allure otworzyła oczy i zobaczyła Celine, ubraną w koszulkę nocną, uczesaną i czyściutką.
-Czas wstawiać, słońce zrobiło to już dawno temu- czarodziejka przyjęła mentorski ton i niemal udało jej się zachować poważny wyraz twarzy.-[i]Kazać przygotować Ci kąpiel?
- Hymm, nie czuje się zazwyczaj zobowiązana do budzenia się wraz ze słońcem, ale dziś zrobię wyjątek...
Navielle wygrzebała się spod kołdry, odgarnęła niepokorne kosmyki za uszy i porządnie przeciągnęła się.
-Ja też nie, ale południe się zbliża- wytłumaczyła gospodyni przebiegając wzrokiem po krągłościach Allure.
-Oh no tak. Wczoraj chyba dość późno...zasnęłyśmy. Pomysł z kąpielą uważam za naprawdę przedni. Ale widzę, że ty, moja droga, już na nogach jakiś czas jesteś...
-Słodko spałaś, nie miałam serca Cię budzić. Poza tym my czarodziejki, codziennie po obudzeniu wyglądamy jak stare wiedźmy i musimy nasmarować się magicznymi maściami, by jakoś wyglądać. Chciałam oszczędzić ci tego widoku- zaśmiała się de Lure.
-W to akurat nie uwierzę Celine. Jak się dziś czujesz?
Magiczka mlasnęła kilka razy- sucho.
-A to łączę się z tobą w bólu.- Navielle czuła zdecydowanie pewien niesmak w ustach będący pozostałością niechybnie po wypitym wczoraj winie różnorakim.
-Przejdzie prędzej czy później. A wody mam pod dostatkiem- pocieszyła się czarodziejka.
- To dobrze. Nic tak dobrze nie smakuje po winie jak czysta, chłodna woda...
-Czyli życzysz sobie gorącą wodę do kąpieli i zimną do picia?- upewniła się de Lure.
- O tak, to idealne połączenie.- Navielle zwinęła niepokorne pukle na karku w węzeł i wstała z łóżka.
-W takim razie ubierz się w coś, a ja idę pogonić służącego do pracy. No, chyba że wolisz paradować nago i wodzić mą służbę na pokuszenie- zaśmiała się.
- Hymm...-Allure wciągnęła na siebie cieniutką koszulkę jaką zeszłej nocy zaległa koło łoża.
-Wystarczy?- Spytała przekornie.
-Dla mnie, czy dla Pierra?- zdążyła jeszcze zapytać w progu Celine.
- Phi. Miałam się ubrać, to się ubrałam. Coś ma bardzo szerokie zastosowanie.
Allure wyszła z założenia, że odrobina wina z wczorajszej nocy raczej jej nie zaszkodzi.
Zdecydowanie, smakowało całkiem dobrze.
Czarodziejka nie zgłaszała dalszych uwag, zostawiając półelfkę samą w pokoju, wśród porzuconych zeszłej nocy sukni, kosmetyków Celine i szaf z ubraniami. Allure złowiła okiem zwieszający się z oparcia krzesła zwiewny peniuar. Może się nadać jako...okrycie.
Szczęśliwie de Lure nie pozwoliła swemu gościowi za długo czekać, wróciła bowiem po kilku minutach. Sama raczej nie przejmowała się skromnością, bo jej nocna koszulka i tak musiała wzbudzać w mężczyznach pierwotne instynkty. W ręku niosła kubek, który wręczyła Navielle.
-Zimna woda, zgodnie z życzeniem. Ciepła kąpiel potrzebuje chwilki by się podgotować.
Allure wzieła go z uśmiechem, po chwili zaś rzekła
- Dziękuję. Mam prośbę, czy zechciałabyś mi pożyczyć coś do ubrania, gdyż suknia przeznaczona na bal raczej nie nadaje się na codzienne sytuację.
Blondwłosa zamyśliła się chwilę.
-Będzie kłopot. Raczej nie mam niczego na twoje wymiary- odpowiedziała strapiona.
- Hymm, to czy w takim razie mogłabyś wysłać któregoś z swych uroczych sług do gospody gdzie się zatrzymałam? Mam nadzieje, ze moje prośby nie są zbyt śmiałe...
-Ależ skąd- zaśmiała się de Lure.- W końcu osobiście cię tutaj przyprowadziłam, nie wyrzucę cię za drzwi jak stoisz.
-Mogłoby to wzbudzić pewne zainteresowanie na mieście, nie uważasz? Może by się takowe przydało.
-Na pewno nie tobie. Biała Róża od razu by cię osądziła za gorszące zachowanie- kwaśno zauważyła rozmówczyni.
-Wiem, już miałam z nimi kontakt w tym mieście. Banda blaszanych pustogłowych.
-Otóż to, otóż to. Znudzi im się, to ruszą gdzieś indziej.
- Mam nadzieję, że tu zrobią to szybciej niż później. Ich obecność raczej nie wpływa zbyt dobrze na nastroje w mieście.
-Wcale nie gorzej, niż wojsko pod bramami. Ale to przynajmniej nasze wojsko.
- Niby tak, ale według mnie nie powinno ich już tu być. No chyba, że to nie koniec zamieszania.
-Zamieszanie już raczej za nami. Ale konwisarnie muszą skończyć zamówienia. Tak czy siak, długo to już nie potrwa.
- Mam taką szczerą nadzieję. To miasto sporo zyska na urodzie bez tych ciężkozbrojnych.
Czarodziejka uśmiechnęła się jedynie na poparcie tych słów.-Woda powinna się już podgrzać. Nie ma co się zagadywać, chyba że preferujesz kąpiele we wrzątku.
- Nie raczej nie nadaje się na wkładkę do rosołu.
- Niektórzy mężczyźni by się z tobą nie zgodzili. W końcu każda kobieta, to kura domowa- zachichotała de Lure i gestem zaprosiła półelfka by za nią poszła.
Navielle tylko lekko wzruszyła ramionami i ruszyła za czarodziejką. Została zaprowadzona na parter, a tam korytarzykiem na tył domu. De Lure była kobietą zamożną, więc posiadanie zwykłej balii nie mogłoby jej satysfakcjonować. Zamiast niej posiadała wyłożoną kaflami łazienkę, z przestronnym brodzikiem wypełnionym teraz wodą, szeregiem zawieszonych na haczykach ręczników, mydłami i specyfikami zamkniętymi w szafeczce. Pierre, sługa Celine o ognisto-czerwonych włosach właśnie dolewał do brodziku wiadro parującej wody.
-Ach, Pierre. Skoro już skończyłeś, czy byłbyś tak miły i udał się do karczmy w której zatrzymuje się panna Ferragamo i przyniósł jej ubranie? Albo kilka, żeby mogła sobie coś dobrać?
Zdecydowanie taka łazienka była bardzo wygodnym rozwiązaniem. Może kiedyś, w przyszłości...może.
-Chyba, że życzyłabyś sobie od Pierra czegoś konkretnego?- podpytała de Lure.
- Nie zdam się na jego ...gust. -Allure czuła jak na jej skórze i cienkiej koszulce zaczynają osiadać kropelki pary wodnej.
-W takim razie do roboty Pierre- zaśmiała się magini, a mężczyzna tylko ukłonił i opuścił łazienkę, odprowadzany wzrokiem de Lure.
Półelfka zrzuciła koszulkę i weszła wbudowanej w posadzkę łaźni wannę.
-Dasz sobie radę, czy mam zawołać Aleksa?- zapytała z uśmiechem czarodziejka, wspominając sługę którego wczoraj przelotnie poznała półelfka.
- Jeśli dobrze myje plecy, to czemu nie...
-A owszem, całkiem dobrze- potwierdziła de Lure.
- To się przyda...-Allure z westchnieniem zanurzyła się w ciepłej wodzie.
Celine zostawiła zatem półelfkę samą w kąpieli i poszła po Aleksandra. A Allure mogła się rozkoszować ciepłą wodą. Chociaż mogłaby być trochę głębsza. Tym razem Navielle nawet nie zdążyłaby policzyć do stu, kiedy usłyszała za sobą kroki, którym towarzyszył męski głos.
-Życzyła sobie panna pomocy w kąpieli?
- Tak, umycia pleców.- Allure nawet nie otworzyła oczu. Czerpała przyjemność z fal gorąca rozkosznie mrowiącego jej skórę.
-Jak sobie panna życzy- służący posłusznie przygotował sobie wszystko co było mu potrzebne: mydło, miskę z wodą i kawałek materiału. Ten ostatni szybko nasączył mydlinami i po delikatnym odgarnięciu włosów półelfki przystąpił do mycia. Najpierw zaczął od ramion. Nasączony materiał był bardzo przyjemny w dotyku, choć Ferragamo przeszło przez myśl, że Aleksandrowi przyjemniej by pewnie było poprzestać na dłoniach. Niemniej służący zachowywał się jak na profesjonalistę przystało. Działał metodycznie, mydląc, szorując i spłukując wodą z miski kolejne partie pleców półelfki. Faktycznie szło mu to bardzo sprawnie.
-Hymm, Aleksie, znasz się chodź trochę na masażu?- Wymruczała Allure.
-Jak najbardziej- potwierdził mężczyzna.-Życzy sobie panna masaż ramion?
- Tak, zdecydowanie sobie życzę.
Dwa razy Aleksandrowi nie trzeba było powtarzać. W dwa uderzenia serca półelfka poczuła na ramionach długie, silne palce, które przystąpiły do masażu. Najpierw przesuwały się delikatnie po ramionach Allure, szukając napiętych węzłów. Potem zaczęły uciskać, wpierw delikatnie, lecz z narastającym zdecydowaniem.
Dla Navielle połączenie gorącej wody i dłoni wprawnie likwidujących napięcie mięśni było czystą przyjemnościową, jakiej oddala się bez zmrużenia oka, tylko chwilami pomrukując cicho. Celine to było dobrze- cała kamienica dla niej, przystojni słudzy, z których przynajmniej jeden był świetnym masażystą. Dotyk Aleksandra naprawdę relaksował, nawet jeśli jego masażu nie dało się w żaden sposób nazwać głaskaniem. Zdecydowane uciskanie odpowiednich partii mięśni sprawiało, że półelfka odczuwała poprawę bardzo szybko.
Sama znała się dobrze na tej sztuce, dlatego z przyjemnością oddała się w ręce kogoś, kto wiedział co robi. Aż żałowała, że tak szybko się skończyło, chodź woda też powoli stygła.
-Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?- zapytał mężczyzna, nim zaczął zbierać się do opuszczenia łazienki.
- Jeśli mógłbyś mi podać ręcznik, byłabym zobowiązana.
-Naturalnie- natychmiast odparł Aleksander podchodząc do zawieszonych ręczników i wybierając pierwszy z brzegu.
Allure wyszła z wanny, odebrała ręcznik i zaczęła się wycierać. Sługa czekał niewzruszony, nie został wszak odesłany, a Ferragamo mogła mieć jeszcze jakieś życzenia.
- Dziękuję za pomoc.-Półelfka owinęła się świeżym ręcznikiem.
Mężczyzna ukłonił się i interpretując słowa półelfki jako odprawę, pozwolił jej się w spokoju wysuszyć w samotności.
Półelfka zaś zainteresowała się specyfikami zamkniętymi w szafeczce. Buteleczki i flakoniki nie były niestety w żaden sposób opisane, ale Navielle była całkiem pewna, że w żadnej z nich nie kryła się trucizna. Szczególnie, że odkorkowane uwalniały szereg bardzo przyjemnych zapachów: lawendy, jaśminu, czy mięty. Część specyfików miała konsystencję perfum, inne maści, jeszcze inne (w szerokich i płytkich flakonach) kremów..
Allure zdecydowała się na specyfik o zapachu jaśminu i konsystencji kremu.
Zadecydowanie jej skóra poczuła się dopieszczona takim potraktowaniem.
Gdy półelfka dbała o swoją urodę, do łazienki zdążył wrócić czarodziejka, dalej paradująca po swym domostwie w zwiewnej koszulinie.-Pierre zdążył już przybyć, twoje ubrania czekają w mojej sypialni- ogłosiła.- A żebyś nie musiała do niej biegać nago, przyniosłam ci swój szlafrok. Mam nadzieję, że nie będzie strasznie wielki.
-Dziękuję.- Półelfka otuliła się szlafroczkiem.
W sypialni Celine ubrała się w rzeczy jakie przyniósł jej Pierre.
Była to ciemnowiśniowa suknia z rozcięciami szamerowana czarnymi i srebrnymi wstążkami. Cóż, gust to chłopak jednak miał...
Skorzystawszy za przyzwoleniem z kosmetyków Celine po pożegnaniu z czarodziejką ruszyła w stronę karczmy.

do Derricka Talbitt

lipiec, Wyklęty Las, Rivia

Śliczna rusałeczka była calutka w skowronkach. Uśmiechała się do Derricka, jakby chcąc dać mu przypomnieć, że to dzięki niej tu dotarł i teraz otrzyma pomoc druidów. A ponieważ nieludce uśmiech nie wystarczył, to dołączyły do niego słowa.
-Druid pomoże- zapewniła. -On trochę za dużo czasu siedzi w lesie i jest trochę...- Panna zamyśliła się chwilę- dziwny. Ale nie tak dziwny jak ludzie, bardziej dziwny.
-Jest zwyczajnie popieprzony- skwitowała Liliel, subtelnie jak to miała w zwyczaju. Szczególnie, że wyglądała jak gradowa chmura, gotowa zmieść z powierzchni ziemi małą wioskę. Skąd się w takiej drobnej kobiecie bierze tyle agresji?

-A co, jeśli ten druid przyprowadzi ze sobą jakieś niedźwiedzie, albo jeszcze co innego?- zgłosił swoje wątpliwości Gurd. Ale Talbitt miał wrażenie, że nic takiego się nie stanie. Może naprawdę udzielała mu się ta beztroska rusałki, która jakby nigdy nic leżała sobie w strumyku i wpatrując się w lusterko przeczesywała palcami swe zielone loki. Prawie nieustannie obserwowana przez Allora hołdującego wojskowym stereotypom.
-No to wtedy mamy przesrane- zauważył filozoficznie Drunin, który w przeciwieństwie do najemnika, starał się trzymać swoje spojrzenie z dala od Panny z Jeziora.

(...)

No i niestety Gurd swoje wykrakał. Drużyna czekała bowiem cierpliwie około godziny, gdy z głębi kniei dobiegły głośne szelesty trawy i gałązek. Dość niepokojące, sugerowały bowiem, że zbliżało się coś wielkiego. Nawet rusałka, jak dotąd kompletnie beztroska, z niepokojem spojrzała wgłąb lasu i podniosła się na kolana.
-No i po nas- optymistycznie stwierdził Gurd, za co został spiorunowany wzrokiem przez Liliel.
Nie było jednak po co udawać, że nic się nie działo, grupka podniosła się z mchu, ręce same szukały rękojeści broni, choć jeśli miało do czegoś dojść, to ucieczka pewnie byłaby lepszym wyborem.
Hałas robił się coraz wyraźniejszy i wcale nie dobiegał z jednej strony. Wkrótce do wrażeń słuchowych dotarły też pierwsze sygnały wzrokowe: jakieś poruszenie wśród drzew, jakiś duży kształt. Zaniepokojona Panna z Jeziora przytuliła swój prezent i zaczęła powoli cofać się w kierunku Loc Eskalott.

I w końcu nie było żadnych wątpliwości, gdy zza drzew wylazł wielki, brunatny niedźwiedź. Ważąca setki funtów mieszanka mięśni i futra. Widok dość przerażający, by nawet z Liliel uszło powietrze.


Co gorsza, niedźwiedź wcale nie był sam. Daleko z prawej nadchodził bowiem kolejny, co najmniej równie wielki. I kiedy już Gurd zdążył sięgnąć po swój wierny topór, a Derrick zaczynał dochodzić do wniosku, że cała ta wyprawa do Wyklętego Lasu mogła być najgorszym pomysłem jego życia (i przy okazji ostatnim), w prześwitach między drzewami dało się dostrzec ludzkie sylwetki. Trochę przygarbione, ale ludzkie. Czyli druidzi.
Włochate bestie zaś zatrzymały się po chwili i przysiadły na zadach. Jeden ryknął przeciągle, co sprawiło że biedna rusałeczka aż zadrżała ze strachu.
-Jak szybko wspinasz się na drzewa szefie?- na wszelki wypadek zapytał Allor.
Pojawiła się jednak możliwość pokojowego rozwiązania sytuacji. Z lasu dobiegł bowiem starczy, chyba kobiecy głos.
-Odrzućcie broń. Co to za gość, który przychodzi z mieczem i toporem?
-Gdy się widzi kły i pazury - odparł Derrick - to za powitanie trudno to uznać. I trudno się dziwić, że gość się do obrony szykuje.
-Odłóżcie broń - powiedział pod adresem reszty swego towarzystwa, które dość niechętnie wypełniło polecenie.
-Wkraczając do lasu, trzeba liczyć się z możliwością spotkania jego mieszkańców. Niedźwiedzie nie mogą porzucić swych pazurów, ani kłów. Są częścią nich. Żelazna broń nie jest nieodłączną częścią człowieka- właścicielka głosu weszła w pole widzenia Derricka. Tak jak można było wnioskować z jej głosu była stara, nawet bardzo stara.


Twarz przeorana zmarszczkami, sękaty nos, przerzedzone, białe włosy. Staruszka szła powoli, ale nie wspierała się na żadnej lasce ani kiju. Lata przygięły ją do ziemi, lecz nie na tyle by musiała się czymś od niej odpychać.
-A stara kobieta popełniła już jeden błąd wysłuchując prośby przybyszki. To i teraz woli dmuchać na zimne-umilkła, najwyraźniej oczekując jakiś wyjaśnień od przybyszy.
- Nie jesteśmy tu po to, by polować, więc dopóki nikt nas nie zaatakuje - odparł Derrick - to i my nie chcemy nikomu zrobić krzywdy. Nikt jednak nie lubi być bezbronnym.
- Nie o tym chciałem jednak mówić. Sprawę, z którą przychodzimy i powód naszej prośby znasz z pewnością, pani - mówił dalej. - Jakich jeszcze wyjaśnień mogę ci udzielić? Chcemy pomóc tej dziewczynie i to jest najważniejsze. Ja jestem medykiem i leczenie innych to mój zawód. Nie oszukuję pacjentów, nie biorę pieniędzy za nic. Ale nie sądzę, by to akurat cię interesowało.
-Ha, medyk- rzekła staruszka.-W takim razie z pewnością dokładnie mi opiszesz stan tej biednej dziewczynki. Wasza konkurentka była bardzo skąpa w szczegółach.

-To raczej z opowiadań znam - odrzekł Derrick - bo gdy jego hrabiowska mość od Borsu, druida, informacje o Lionorze otrzymał, tom nawet panienki hrabianki nie obejrzał, bo to zdecydowanie sprawa psychiki jest, a nie obrażeń ciała, którymi jako medyk głównie się zajmuję.
Otóż hrabianka po wstrząsie, jakiego doznała, odcięła się całkowicie od bodźców zewnętrznych wszelakiego typu. Krańcowy przypadek katatonii, można by rzec. Tyle tylko, że je, gdy ją kto nakarmi, ale i z tym jest kiepsko, bo ponoć chuda jest bardzo. Nie reaguje ani na bodźce magiczne czy magiczne sondowania ani na bodźce fizyczne. Może z tych ostatnich jakieś krańcowo brutalne efekt by dały, ale czegoś takiego nikt nie próbował, a i ja bym się przypalania na przykład nie podjął.

-Co ty nie powiesz synku- wychrypiała starucha, w irytująco protekcjonalny sposób, jak to staruszki miewały w zwyczaju. -Może i coś by na to Lionora poradziła, może nie- powiedziała na głos, lecz jej słowa skierowane były chyba do niej samej. Milczała przez chwilę, a gdy odezwała się ponownie, jej słowa zdziwiły towarzyszących jej druidów. Talbitta i jego kompanów trochę mniej, bo w zaistniałej sytuacji i tak mogli spodziewać się wszystkiego.
-Zanim odpowiem wam gdzie znajduje się kapłanka Lionora, chcę wam coś pokazać. Chodźcie za mną. A krasnoludom nawet niech do głów nie przychodzi by choćby spojrzeli na swe topory. Tutejszym drzewom mogłoby się to bardzo nie spodobać.

No i co mieli towarzysze zrobić? Przecież nie odrzucą "zaproszenia" złożonego pod czujnymi ślepiami dwóch niedźwiedzi. Zresztą, skoro już zabrnęli tak daleko, żal byłoby rezygnować. Ruszyli więc za druidką.
Gaj wprost tętnił życiem i wcale nie chodziło tutaj o zwierzynę. Owszem, gdzieś w gałęziach drzew słychać było ptaki, a czujne oko dostrzegłoby wiewiórkę, ale chodziło tutaj o same rośliny. Krzaki były bardzo gęste, bogate w owoce. Zieleń mchu i liści była soczysta, zdrowa. Ściółka pod stopami sprężysta i miękka niby najlepsze dywany. Wywierało to ogromne wrażenie, gdy tak szli pod czujnym okiem druidów. Szczególnie zauroczona okolicznościami przyrody była Liliel, na którą łono natury zawsze działało kojąco. Krasnoludy były pod zdecydowanie mniejszym wrażeniem. Może to przez to, że ich brody zaplątywały się w gałązki, a może sugestia o tym, że tutejsze drzewa potrafiły się poruszać padła na urodzajny grunt ich wyobraźni?


Spacer trwał może pół godziny, może trochę dłużej. Trudno było kreślić, bo choć promienie przebijały się przez korony liści, to pozycji słońca nie sposób było określić. Przynajmniej do chwili, w której wszyscy wyszli na rozległą polanę.
W samym jej sercu stało zaś największe drzewo jakie Derrick kiedykolwiek widział. Masywny dąb, którego pień musiał mieć obwód kilkunastu metrów, a jego wysokość była przynajmniej czterokrotnie większa.


Medyk musiał przyznać, że brakłoby mu słów, by poprawnie ten okaz flory opisać. Druninowi słów nie brakowało, choć opisał widok bardzo zwięźle:
-O kurwa.
Wokół majestatycznego drzewa, jak nietrudno było się domyślić, znajdowało się obozowisko druidów z Wyklętego Lasu. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku przechadzali się to tu, to tam. Jedni krzątali się przy prostych namiotach, inni zajmowali się ziołami, jeszcze inni po prostu leżeli na trawie i spoglądali w niebo. Widok był naprawdę sielski, a na pewno byłby gdyby nie jeden szkopuł. Mianowicie w sporej, drewnianej klatce zamknięta była blondwłosa, młoda dziewczyna. I jakoś w głowie medyka na ten widok zabrzmiały alarmujące dźwięki. Czyżby wszyscy, jak jeden mąż władowali się w pułapkę?
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 28-11-2010 o 20:25.
Zapatashura jest offline  
Stary 29-11-2010, 15:19   #495
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Lot był co najmniej nieudany. Dawno nie leciało jej się tak nieregularnie. Przecież nie wypiła zbyt dużo, gdyż jej kochanek świetnie się trzymał. Był za cenny aby skazać go na zatracenie. Musiał bezpiecznie dojść do swojej wioski.
Czuła jak kręci jej się w głowie, czuła się świetnie. Wszystko nagle nabrało kolorów oczarowywało swym kształtem. Teraz nawet chętnie wybrałaby się na spacer po znienawidzonym lesie, jakimkolwiek.
Widząc małe światełko postanowiła, że się tam zatrzyma. Gdy podleciała bliżej okazało się, ze trafiła na karczmę. Idealnie, czasem udaje się wszystko i układa się po torze, który jest jak najbardziej wyczekiwany.


Może nie wyglądała reprezentatywnie, ale ważne, że mogła tam znaleźć cichy i ciepły kąt. Miała ochotę zjawić się na jakimś wykwintnym balu, gdzie pożartuje sobie z bogaczami, potem oceni, który z nich jest warty poświęcenia większej uwagi. Niestety karczma nie wyglądała na typowy schron dla ludzi o większej sakiewce, a wręcz przeciwnie dla tych co w sakiewce mają mniej niż przeciętnie. Tak się złożyło, ze w tym momencie ona należała do tej grupy osób, na szczęście nie na długo. W każdym razie ruszyła, bowiem miała wielką ochotę napić się wina. Francesca była w stanie co najmniej wskazującym. Jej wejście do karczmy spowodowała nie lada zamieszanie.

- Karczmarzu nalej no wina! – krzyknęła z progu, przytrzymując się framugi drzwi.
Karczmarzem okazała się kobieta, która krytycznie spojrzała na nowo przybyłą.


- Z pani to chyba już wystarczy... może pokój?
- Nieeee - zaprzeczyła przeciągając trochę słowo – wina to wielki dzień!
- Wielki? A cóż takiego się stało? – zainteresowała się. Każda nowa wiadomość była na wagę złota. Karczma mieściła się na uboczu, więc wiadomości, przychodziły z wielkim opóźnieniem.
- Nalej wina to ci powiem... – zadeklarowała Lisek.
- No dobrze, ale tylko pół kielicha... – poszła na ugodę.
- Cały kielich... albo żadnych wiadomości – upierała się.
- [i]Niech ci będzie, ale jak zaśniesz na stole nikt cię wynosić nie będzie, ani pilnować... – westchnęła, widocznie nie pierwszy raz spotyka się tutaj z pijaną panną.
- Nie musi mnie nikt pilnować...
- No dobrze, mów... co takiego dzieje się we świecie – powiedziała nalewając wina.
- We świecie? A nic ciekawego... zdarzenia ciągle się powtarzają przez kilka wieków ciągle to samo.... wojny, plagi, ugody, zdrady... ciągle to samo... – powiedziała to co myślała – wy ludzie jesteście przewidywalni...
- Do rzeczy... – pogoniła ją kobieta, już wątpiła w to, że dowie się coś ciekawego.
- Do rzeczy... wiesz spotkałam na swojej drodze coś naprawdę rzadkiego... – zaczęła opowiadać trochę zniżając głos.
- Co takiego? – karczmarka dostosowała się tonem do rozmówczyni.
- Mężczyznę o niezwykle dużych walorach... Kochana.... jak się trochę wyszkoli zajdzie daleko... na samo wspomnienie tej nocy chce mi się krzyczeć... musisz spróbować... mieszka niedaleko w wiosce... no może nie tak daleko... ale jest niezwykły... wiesz bywałam już z wieloma... ale ten... ma się czym pochwalić – tłumaczyła szczerze Francesca. Karczmarka popatrzyła na nią z troską.
- No wiesz ja swoje lata już mam... nie takie rzeczy mnie w głowie... – jakby się nieco zawstydziła.
- Przestań... jestem starsza od ciebie... korzystaj z życia człowieku...
- Ależ korzystałam i to bardzo, jak byłam młodsza trochę, u nas w wiosce też taki był... młodzieniec o którym mówisz... smagła twarz... piękne oczy...
- Taaak? No proszę widzę, że to miejsce to istna wylęgarnia męskich talentów, że tez dopiero teraz tutaj trafiłam. Toast za tą okolice! – chwyciła kielich i wypiła do dna.
- Już wystarczy z pani... – odparła karczmarka.
- Nie... nie wystarczy... ja pani mówię, że ten mężczyzna daleko zajdzie, wrócę tu za kilka naście lat... sprawdzę...
- Za kilkanaście to chyba panienki nie pozna za bardzo -
- Pozna... mnie się nie zapomina... ale jego też nie. Pani też nie zapomni jak spróbuje
Kobieta pokręciła głową.
- Pani nie wierzy? Pani strata... ja tylko mówię jak jest... – upierała się dalej Francesca.
- Pokój może chciałabyś wynająć?
- Chciałabym.. ale po winie... proszę jeszcze jeden kieliszek
- O niee... wystarczy – zabrała butelkę i pomachała palcem.
- To pani zysk... proszę o butelkę powinno pani zależeć bardziej niż mi. – uśmiechnęła się.
- Może i tak. Ale nie mogę patrzeć jak samotne kobiety się upijają i pozostają na pastwę losu... takie piękne kwiatuszki... potem więdną... – pożaliła się.
- Samotna?! -zdziwiła się – to, że jestem sama nie oznacza, że jestem samotna... pani też stoi sama. Można byłoby uznać, że jest pani samotna, a to przecież nieprawda, ma pani kucharzy, pomocników...
- A panienka gdzie ma swoich pomocników? – spytała zaciekawiona.
- A no... są wszędzie, zawsze tam gdzie ludzie, zawsze się znajdzie ktoś do pomocy.
- Z takim podejściem to życzę powodzenia...
- A dziękuje... nie miałam problemów żadnych... proszę o wino...
- Pani już podziękuje, proszę iść do pokoju – karczmarka nie dawała za wygraną.
Francesca odwróciła się od niej i spojrzała po wnętrzu karczmy. Okazało się, że wszyscy zgromadzeni słuchali właśnie ich. Odwróceni ku nim, nie rozmawiali, tylko przysłuchiwali się od początku do końca. Lisek zdała sobie sprawę z tej ciszy, gdy przestała mówić. No musiała przyznać, że szeptem nie rozmawiały... ale żeby aż tak głośno... No proszę przez ten czas poczuła się bardem, powinni jej zapłacić za zabawianie gości! Po twarzach nie dostrzegła nikogo ciekawego, większość z obfitą brodą, albo w starym ubraniu. Nic ciekawego.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 29-11-2010, 21:12   #496
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie ma to jak udany dzień. Obrażona Monika, Aldona chyba za kratkami. Pracodawca zawiesił wypłaty. Znów żadnych śladów tego przeklętego barda.
Kuśtykając przemierzał miasto, zastanawiając się co czynić. Uratować Aldonę nie bardzo mógł, bez narażania się na niebezpieczeństwo. A nie zamierzał się narażać, zwłaszcza teraz.
No cóż...dzisiejszej nocy, miała być ostatnia karczma do zbadania, a potem... magazyn.
A póki co skierował swe kroki gdzieś indziej.
Karczma "Złoty Orzeł" prezentowała się ciekawie, kiedy ostatnio tu zaglądał. I tam zamierzał znów skierować swe kroki. Potrzebował rozrywki...czegoś co odciągnie go od ponurych myśli i ostatnich niepowodzeń. W zasadzie wstąpiłby do panny Baade, wybadać czy jest w nastroju na figle. Ale cały dzień był pechowy, więc nie chciał sprawdzać, czy i u Agnes pech go dosięgnie.
Rennard planował posiedzieć, napić piwa, pogapić się... Może znajdzie się jakaś ładna panna warta uwagi? Albo zauważy cosik ciekawego.
Na „Słodkie Usta” miał co prawda pieniądze i ochotę, ale... nie mógł teraz pozwolić sobie na ich trwonienie.
Pozostał „Złoty Orzeł” i jego klientela... Rennard zamówił coś do jedzenia i do picia. Po czym usiadł przy najbliższym wolnym stoliku, powoli i spokojnie rozglądając się dookoła. Trzeba przyznać, że jadło tutaj było przednie. Póki co zwracał uwagę, na co ładniejsze panienki i na co ciekawszych osobników.
W myślach zaś układał plany na wieczór. Nie były one zbyt skomplikowane. Zamierzał sprawdzić ostatnią karczmę. Być może obejść dwie poprzednie, w których poetów i Amber spotkał. Do karczmy z krasnoludem i rzemieślnikami się nie wybierał. To by była strata czasu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-12-2010, 11:45   #497
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dziewczyna siedząca w klatce... Czyżby to miała być zapowiedź tego, co i ich miało spotkać? Albo informacja o tym, co spotkać mogło?
- Co jej się stało? - spytał Derrick, spoglądając na dziewczynę.
- Przydarzyło jej się nie lada nieszczęście - odpowiedziała stara druidka.
Dziewczyna wyglądała całkiem zdrowo. I siedziała spokojnie. Chociaż była odziana w łachmany i była rozczochrana, to jednak nie wykazywała żadnych oznak szaleństwa.
- Nieszczęście to dość ogólne pojęcie - powiedział Derrick. - Jakieś szczegóły?
- Żadne, którymi ta biedna dziewczyna chciałaby się dzielić z przypadkowymi ludźmi
- odpowiedziała druidka.
Jakaś sierotka, którą zła macocha wygnała do lasu, by jagódek szukała? Dzieweczka, co w lesie chciała się z kochankiem-leśnikiem spotkać i zbłądziła? Możliwości było dużo. Albo i więcej.
- W takim razie, jak rozumiem, nie ją chciałaś nam przedstawić - stwierdził Derrick. - W czym zatem tkwi problem?
- Widzicie wszyscy, że las rozkwita pod naszą opieką
- zaczęła staruszka, na pozór od rzeczy. - Drzewa są zdrowe, zwierzęta silne. Matka natura w całej swej okazałości. Ale przecież ludzi to nie obchodzi. Oni widzą tylko drewno na opał i do budowy domów, mięso które można zjeść, skóry w które można się odziać na zimę. Dokładamy starań, aby ludzie bali się tego lasu, bo dzięki temu go nie niszczą.
- Kiedyś królestwa północy porośnięte były przez lasy wzdłuż i wszerz
- mówiła dalej - a dzisiaj? Nawet majestatyczny Brokilon jest tylko namiastką dawnej świetności, a będzie tylko gorzej.
A tu nagle okazuje się, że mimo wszystkich rozpuszczonych przez nas ostrzeżeń, do lasu ładuje się jedna grupa za drugą. Czemu więc miałabym wam pomagać i tworzyć precedensy? Zaraz przylezie tu jakiś chłop, którego krowa ma wzdęcia, po nim jakaś baba, którą strzyka w kolanie. A za trzy miesiące przylezą drwale i zaczną wszystko zabijać.
- Czy to ma oznaczać 'i tak wam nic nie powiem', czy też 'jaką mam gwarancję, że nie rozpaplacie wszystkim dokoła o uczynności druidów'?
- spytał Derrick.
- To drugie - krótko stwierdziła druidka.
- Żadnej gwarancji dać nie mogę - odparł Derrick. - Jeśli, rzecz jasna, nie starczy dane słowo.
- Ha, fatalnie się medyku targujesz
- stwierdziłą staruszka.
- Nie urodziłem się na kupca, druidko - uśmiechnął się Derrick. - Obiecać mogę, dotrzymać mogę. Mogę nawet rozgłosić, jak potraktowali nas druidzi, czego dowodem jest rana na ramieniu mego przyjaciela. A i to dodać można, żeśmy pod strzał ulewą wycofać się musieli. Wystarczy? Jeszcze i o potworach czy niedźwiedziach wielkich słów parę można dorzucić.
Staruszka przemyślała sobie słowa Derricka.
- Tak... rozgłoszenie takich wieści byłoby nam bardzo na rękę - przyznała. - W takim wypadku, mogę wam pomóc. Albo pomóc hrabiance, to zależy od punktu widzenia.
Derrick skinął głową w podziękowaniu.
- My będziemy wdzięczni - odparł. - Hrabianka też, jak sądzę. I z pewnością jej rodzice. Czy w tej chwili możemy jakoś się zrewanżować za tę pomoc? - spytał.
- Tutaj, teraz? - zaśmiała się druidka.- Nie. Od lat radzimy sobie bez pomocy z zewnątrz i tak nam dobrze. Zresztą już wzbudzacie więcej zainteresowania niż to niezbędne - stwierdziła i miała sporo racji, bowiem wiele osób odrywało się od swojej pracy i przyglądało się przybyszom.
- Jeśli zatem zachcesz nam powiedzieć, gdzie przebywa Lionora, a potem umożliwić swobodne odejście - powiedział Derrick - to znikniemy stąd bez potęgowania zamieszania.
- Szczerze wątpię, by fatygowanie się tak daleko na południe było konieczne
- powiedziała druidka. - Najstarsi druidzi nie marnowali czasu, gdy przebywała tu kapłanka. Sporo można się było od niej nauczyć.
- Czy to znaczy
- spytał Derrick - że ktoś z was może pomóc hrabiance? I że nie musimy jechać na koniec świata?
- Czy też może istnieje jakieś lekarstwo?
- dodał.
- Domyślny jesteś młodzieńcze - słowa staruchy wzbudziły żywe zainteresowanie Liliel i krasnoludów. - Istnieje pewien silny eliksir, którego recepturę opracowali Aen Seidhe. Został stworzony, aby budzić członków starego ludu z Długiego Snu. Ty jako medyk bardziej obeznany jednak powinieneś być z terminem śpiączka - tłumaczyła.
- Owszem, zgadza się - potwierdził Derrick. - Bywa, że ludzie, którym przed operacją poda się różne specyfiki na sen i znieczulenie, nie chcą się potem wybudzić. Stąd i nazwa się bierze.
- Dysponujecie takim lekiem
- spytał - czy też trzeba składników do niego poszukać?
- Dysponuję jedną fiolką takiego leku. I jak się zapewne domyślasz nie jest on tani
- oznajmiła. - Nic nam po pieniądzach i dobrach cywilizacji, ale będziecie musieli rozpowiedzieć swoją bajeczkę na całe Loc Eskalott. Szczęśliwie dla was odbywa się ten cały Festiwal.
- Opowiemy każdemu, kogo spotkamy
- zapewnił Derrick - jacy niegościnni są tutejsi druidzi. I dopilnujemy, by wieści o tym rozniosły się po połowie znanego świata.
- Wystarczy nam okolica
- cierpko stwierdziła druidka.
- Zgoda, pani - powiedział Derrick. - Tak jak obiecałem, rozniesiemy odpowiednie wieści.
- W taki razie grzecznie tutaj poczekacie, a ja przyniosę to co trzeba
- stwierdziła druidka i ruszyła w kierunku namiotów, pozostawiając Derricka i jego kompanów w towarzystwie kilku druidów, którzy eskortowali ich bo obozowiska. Mężczyźni nie wyglądali na chętnych do rozmowy, ale i trudno byłoby w ich twarzach wyczytać jakieś znaki wrogości czy niechęci. Cóż, druidzi byli po prostu dziwni. Uczepili się swojej idei, że ludziom do rozsądku przemówić się nie da i na wszelkie dostępne im sposoby próbowali okoliczną ludność straszyć i oszukiwać... I może i słusznie? Lud prosty przecież kompletnie się nie przejmował jakimiś abstrakcyjnymi pojęciami 'równowagi w środowisku'. No i czy druidzi aż tak bardzo wszystkich okłamywali? Co prawda Derrickowi trudno było uznać ich za żądne krwi potwory, pałające nienawiścią do rybaków i chłopów, ale z drugiej strony Wyklęty Las naprawdę był zamieszkany przez wielkie niedźwiedzie. No i potwory, chociaż Panna z Jeziora nie była raczej takim potworem jakiego spodziewała się okoliczna ludność.
Nie mając nic do roboty kompanija po prostu sie rozglądała... I była oglądana. Niektórzy druidzi i druidki podchodzili trochę bliżej, szepcząc między sobą. Talbitt co prawda nie był z definicji intruzem, ale nieproszonym gościem już tak. To i co się było dziwić tutejszym, że oni się dziwili? Ale obóz zamieszkiwali nie tylko druidzi, ale także elfy. A przynajmniej jedna elfka, którą wypatrzył medyk. Ona na nieproszonego gościa nie wyglądała, a i innych mieszkańców druidzkiej kniei nie przypominała z ubioru. Czyli jednak druidzi nie byli wcale aż tak ksenofobiczni. Lecz czy wypadało kogoś o to pytać? Chyba nieszczególnie.
Stara druidka wróciła w końcu niosąc w wychudzonej dłoni pojedynczą fiolkę zawierająca płyn w kolorze, do którego określenia trzeba było artysty albo kobiety. Dla Derricka było to coś tuż pomiędzy błękitem a fioletem. Specyfiku nie było dużo, lecz medyk doskonale wiedział, że niektóre substancje nie potrzebują dużej dawki by wywołać wielkie efekty. Może i w tym wypadku tak właśnie będzie?
- Oto i eliksir - odezwała się staruszka wsadzając fiolkę w rękę Talbitta. - Ile lat ma hrabianka?
- Zapewne jakieś szesnaście lat
- odparł Derrick. - Hrabia nie podzielił się z nami tą informacją. Jaka duża dawka jest potrzebna? - spytał. - Parę kropli, czy wszystko? Podaje się to z wodą? Trzeba czymś popić?
- W takim razie nie więcej niż pół fiolki niczym nie rozcieńczane, a i trzeba się upewnić, że dziewczyna jest dość silna by przeżyć kurację. Lekarstwo może się w przeciwnym wypadku okazać gorsze od choroby.
- Tak niekiedy bywa
- powiedział Derrick. - Powiem hrabiemu, a potem zdecydujemy... I będę się zastanawiać, jak wynieść cało głowę.
- I zapłatę, jak mniemam
- kąśliwie zauważyła staruszka.
- Jak coś się nie uda - odparł Derrick zgryźliwie - to cała głowa będzie dostateczną zapłatą.
- Z pewnością uczciwą
- zgodziła się staruszka.
Tymczasem Liliel, która trochę nieswojo czuła się pod baczną obserwacją postanowiła zapytać:
- I to wszystko? Możemy odejść?
- Tak, a czego się spodziewałaś dziewczę? Że będę odprawiać na was jakieś czary?
- zaśmiała się druidka. - Nie zapomnijcie jedynie o swojej umowie. Już ja będę wiedziała, czy się z niej wywiązaliście.
- W to nie wątpię
- zapewnił Derrick, zawijając fiolkę w miękki materiał i chowając do plecaka. - Dziękujemy zatem za gościnę.
- Idźcie tedy w pokoju. A gdybyście spotkali po drodze Pannę z Jeziora, przeproście ją za niedźwiedzie.



Do granicy lasu dotarli odprowadzenie przez dwóch druidów. Nie spotkali ani Panny z Jezior (czego poniektórzy żałowali), ani też niedźwiedzi (czego nie żałował nikt).
Druidzi odeszli bez słowa pożegnania, skinąwszy jedynie głowami i wskazawszy kierunek, w jakim podążać dalej należało. Ledwo przewodnicy zniknęli wśród drzew Derrick zarządził mały postój.
Sprawdził opatrunek Drunina i powstrzymał Liliel, która jak najszybciej chciała doprowadzić do porządku swój przyodziewek.
- Im gorzej, tym lepiej - powiedział.
Jeszcze jedną rzecz zrobił. Ponieważ mikstury było dość dużo, zatem przelał połowę do innej fiolki, którą, dobrze zabezpieczoną, za pazuchę schował, tak, by mu wypaść nie mogła.

Słowa były wprost prorocze.
Gdy tylko przekroczyli progi "Czarnego konia", najlepszej (bo jedynej) karczmy w niewielkiej wiosce, do której dotarli po trzech godzinach wędrówki, wzbudzili powszechne zainteresowanie.
- Czyście zgłupieli? - Karczmarz w niezbyt kulturalny (acz szczery) sposób zareagował na wieść, że szli przez Wyklęty Las. - Nie słyszeliście o druidach?
- Ano słyszeliśmy
- odparł Derrick. - Tyle że przewodnika mieliśmy, co ponoć drogę bezpieczną znał i obiecał, że nas przeprowadzi. W strumyku jednym potworzyca siedziała, aleśmy ją szczęśliwie minęli. A potem nagle straciliśmy przewodnika, a on - głową w stronę Drunina skinął - w ramię oberwał, gdy strzały się spośród drzew posypały.
- Niedźwiedzie, któreśmy potem zobaczyli nie były już potrzebne byśmy zrozumieli, żeśmy tam nieproszonymi byli gośćmi. Nawet najgłupszy by to zrozumiał.
- Wina, gospodarzu
- zadysponował Drunin. - Muszę zapomnieć o tym lesie.
- A znajdzie się potem dla nas nocleg?
- zagadnął Derrick. - Choćby w stodole jakiejś czy też może na stryszku w stajni, jeśli pokojów nie macie.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-12-2010, 22:15   #498
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Dobry nastrój panujący wśród bawiących się ludzi najwyraźniej znacząco wpłynął na ich postrzeganie elfie rasy. W końcu szlachetni przedstawiciele Starszego Ludu w osobie Sentisa i Ili przestali być pogardzani, a w zamian zaczęli być traktowani jako osoby obojętne. Zmiana niezwykła i niepowtarzalna. Elf miał kilka teorii na temat powodu takiego stanu rzeczy. Po pierwsze oczywiście spora ilość wina, siwuchy tudzież innych tego typu trunków mogła być przyczyną. Jednak rozmyślając nad tym chwilę dłużej skonstruował nowa teorię. Ot zobaczył właśnie chłopaka oblewającego młodą i całkiem urodziwą dziewczynę wodą z wiadra. Sentis nie wątpił, że woda pochodziła z prowodyra owego festiwalu, czyli jeziora, którego wody może do krystalicznie czystych nie należały, ale młodej kobiecie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zachichotała rozbawiona i uśmiechnęła się promiennie oraz zalotnie do chłopaka. Nie zwracała żadnej uwagi na to, że mokra teraz bluzka interesująco opięła jej biust. Całkiem ładny zresztą. Cóż ludzie znajdują radość w najprostszych czynnościach, jednak Sentis nie zamierzał krytykować tego typu zachowań szczególnie jeśli przyczyniły się do łaskawszego podejścia do jego skromnej osoby.

Jedyne co dziwiło złodzieja to fakt, że ludzcy młodzieńcy wyraźnie unikali oblewania Ili. Może im się nie podobała? Jeden rzut oka na elfkę wystarczał by obalić tą teorię. Kobieta podobała się tak czy inaczej większości mężczyzną. No, ale w końcu była przedstawicielką rasy elfów słynących wszak z urody. Zapewne to też czyniło ją niegodną oblania i uwidocznienia wdzięków.

Najważniejszy dla elfa był jednak fakt, że wreszcie dowiedział się czegoś o poszukiwanym przez niego bardzie. Kolejna z kolei osoba zapytana o osobę szukaną przez Sentisa udzieliła satysfakcjonującej odpowiedzi i wskazała miejsce pobytu wierszoklety, którym okazała się karczma ulokowana w pobliskiej wiosce. Kierując się w stronę tawerny można było dostrzec mrowie otaczających małą osadę targowisk i obozów rozbitych przez przybyłą na festiwal ludność. Elf korzystając z narastającego ścisku zwinął po drodze parę małych sakiewek przesypując ich zawartość do własnego mieszka. Cóż majątek to może nie był, ale zawsze pokrywa to bieżące potrzeby. Wreszcie odnaleźli chatkę zbitą z desek, która to w tej dziurze nosiła dumną nazwę karczmy, i weszli do środka. Główne pomieszczenie było zapchane ludźmi do granic możliwości. Wszystko z powodu najwidoczniej występu półelfiego trubadura. Sentis trochę się nachmurzył przy tym ścisku trudno mu się będzie dopchać do artysty.

- Wspaniała ballada, prawda?- zapytała Ilia wpatrzona w śpiewaka.

Cóż Sentisa mało obchodziło jak i co śpiewa mieszaniec. Bardziej interesowało go jakie informacje posiada i cóż takiego uda mu się z niego wyciągnąć. I czy rudowłosa piękność już do niego dotarła.

- Niezwykła. – przyznał jednak wpadając na pewien pomysł. – Wiesz Ilio wiele bym dał, żeby porozmawiać z tak niesamowitym artystą. To właśnie z jego powodu tu zresztą przyjechałem. Co powiesz, więc na taka oto małą sztuczkę: gdy bard skończy już śpiewać ja odwrócę uwagę słuchaczy, a ty wyciągniesz go na zewnątrz. Dołączę do was jak tylko opuścicie karczmę.

Kurtyzana wciąż zafascynowana pieśnią kiwnęła głową na znak zgody, sama najwyraźniej również pragnęła porozmawiać ze Yonemem. Przez chwilę jeszcze dłuższą śpiewak zabawiał gawiedź, a Sentis tymczasem dopchał się do lady barowej i stojącego za nią w poplamionym fartuchu karczmarza, który właśnie wycierał brudny kufel wcale nie bardziej od niego czystszą szmatą.



Wywiedziawszy się o cenę piwa złodziej skrupulatnie przeliczył zdobyte nie dawno fundusze. Spokojnie wystarczy…

Tymczasem bard przestał śpiewać i zapadła chwilowa cisza. Sentis postanowił wykorzystać ten moment.

- Szlachetni ludzie. Ku uczczenia przybycia niezwykle utalentowanego barda Yonema do tej mieściny w podzięce za uczestnictwo w występie piwo na mój koszt! – obwieścił donośnie.

W jednej chwili ludzie nie bacząc, że fundujący jest długouchym osobnikiem innej rasy rzucili się w kierunku karczmarza, który zręcznie pochwycił rzuconą mu przez elfa sakiewkę. Po przejrzeniu jej zawartości niezwłocznie też zaczął wydawać trunek spragnionym widać nie mniej napitku słuchaczom. Ilia też doskonale odegrała swoją rolę. Elf widział jak podchodzi do trubadura i zamienia z nim parę słów. Po paru chwilach wyszli razem, a Sentis przepychając się ku wyjściu w ślad za nimi. Na zewnątrz momentalnie dogonił obydwoje.

- Mistrzu! – zwrócił się do Yonema i widział jak tamten przystaje i spogląda na elfa. – Niesamowity, a nawet pozwolę sobie powiedzieć nieziemski wręcz występ. Chylę czoła przed zdolnościami zarówno w śpiewie jak i doboru przepięknej ballady. Jeśli tylko pozwolicie chciałbym zaoferować kubeczek wina wam i waszej towarzyszce, które widziałem jak rozdawano w jednym z pobliskich kramów. W zamian tylko bym prosił o poświęcenie mi chwilki czasu na rozmowę.

- Z przyjemnością napiłabym się wina! – zaświergotała Ilia pojmując sytuację w lot i patrząc z uwielbieniem na barda.

- No cóż skoro dama prosi i wy płacicie… - stwierdził Yonem i dał się zaprowadzić w stronę kramów.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 03-12-2010, 18:47   #499
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Szpieg przystąpił do realizacji powziętych planów. „Złoty Orzeł” wyglądał równie dobrze, jak ostatnim razem gdy Rennard w nim witał. Czysto tak, że można by jeść z podłogi, tylko po co? O wiele wygodniej było siedzieć na wyprofilowanych krzesłach, przy gładkich stołach. Na których, mimo wczesnej godziny, stały świeczniki. Naturalnie jedynie w celach dekoracyjnych, ale de Falco wiedział, że jak tylko ściemniłoby się na zewnątrz, świece zostałyby zapalone.
Zamówienia Rennarda wysłuchał młody chłopak, usługujący w jadalnej sali. Mimo wieku zdołał zdobyć dostatecznie dużo doświadczenia, by odpowiednio doradzić w zakresie dostępnego jadła i spamiętać co od joty czego sobie klient życzył. Pozostało więc tylko czekać, aż jedzenie pojawi się na stole. Ale warto było, bowiem kucharz w „Złotym Orle” znał się na swoim fachu jak mało który. A żeby urozmaicić sobie to czekanie, de Falco rozglądał się po sali. Tłumów nie było, ale co nieco wpadło szpiegowi w oko.

Jedna blondwłosa młódka, z wielkimi, stalowo-szarymi oczami od razu przykuła spojrzenie mężczyzny. I nie sposób się temu dziwić, bo twarz miała piękną jak aniołek z religijnych bajań.


Jeszcze gdyby nie siedziała przy jednym stole ze starszym, wąsatym mężczyzną w zielonym dublecie opinającym się na rozpasłym nieco brzuchu, to w ogóle byłoby świetnie. Ale niestety nie było.
Za to inna ślicznotka siedziała sama przy ladzie. Burza miedzianych, zaczesanych za szpiczaste uszy włosów opadała jej na plecy. Zielony kubrak ciasno przylegał do jej szczupłego ciała. De Falco nie spodziewał się mieszańca w takim lokalu, lecz na pewno na jego obecność nie narzekał.


Chociaż, mimo tego że nikt półelfce nie towarzyszył, to była aktualnie zajęta rozmową z wąsatym właścicielem "Złotego Orła". Może zamawiała coś do zjedzenia, a może rozpytywała się o ceny noclegu? Rennard nie słyszał.

O ile jednak dziewczyna mogła pokój wynajmować, to jeden młody, ciemnowłosy mężczyzna najwyraźniej jakiś zwalniał. Znosił bowiem z piętra spory tobołek, dość ciężki by pod lekką koszulą jaką nosił odznaczały się napięte mięśnie. Zatrzymał się jedynie na chwilę, by machnąć gospodarzowi ręką, po czym skierował się do wyjścia. Musi zapłacił za wszystko z góry.
A poza nimi? Nic ciekawego. Jakaś stara matrona, wraz z synem kończyła właśnie posiłek i instruowała swego służącego by uregulował z właścicielem należność za jadło. A po przeciwległej stronie jadalnej sali, w kącie i przy oknie, siedział sobie jakiś brodaty blondyn i palił fajkę. Miło z jego strony, że przynajmniej nie robił tego na środku sali dymiąc gościom w oczy.

do Derricka Talbitt

lipiec, wieś w pobliżu Wyklętego Lasu, Rivia

Wnętrze karczmy szybko przesiąkło nową plotką. Bardzo możliwe, że było to spowodowane jej małymi rozmiarami. Derrick w swoim życiu widywał pokoje większe niż cały „Czarny Koń”. Ale i czego się było spodziewać po rybackiej wiosce na uboczu? Na zachodnim wybrzeżu Loc Eskalott przynajmniej był rzut kamieniem do traktu, ale na wschodnim ze świecą było szukać szerokich dróg i prężnego handlu. To i mała izdebka w której szło się piwa napić rosła w oczach do miana prawdziwej karczmy.
A skoro już przy piwie jesteśmy. Niczego poza piwem napić się w niej nie dało, także zamówienie Drunina spotkało się z rozłożeniem rąk i słowami:
-Nie mamy.
-A co macie?- pro forma zapytał krasnolud.
-Piwo.
-Może być.
Pytanie Talbitta także wywołało pewną konsternację (choć miejscowi by się do tego nie przyznali, bo i nie wiedzieli co to ta cała 'konsternacja').
-Z przenocowaniem to problem by był. Nikt się u nas w wiosce raczej nie zatrzymuje. Czasem jaka barka przybije, ale po paru godzinach na jezioro wraca. A przejezdnych to nie mamy prawie wcale- czyżby medyka czekała kolejna noc pod kocem i gwiazdami?- A już na pewno nie takich, co to się pchają w gniazdo potworzysk i czubków.
Derrick nie był rewelacyjnym oszustem, na szczęście ludzie zwykli słyszeć to, co chcieli. Druidzi nieźle się natrudzili, by przekonać wszystkich w pobliżu, że las jest niebezpieczny, to i każdy kto to potwierdzał zdobywał z miejsca posłuchanie. Żeby tylko druidom to bokiem nie wyszło, jak kiedyś prosty lud zdecyduje, że lepiej puścić cały las z dymem niż żyć w ciągłym strachu.
-Czyli z dachu nad głową nici?- ocenił Gurd.
-Może i nie nici- stwierdził siedzący w „Czarnym Koniu” prostaczek.-Stara Tomaszowa umarła dwa tygodnie temu i syn jej teraz sam mieszka. Pewnie by się za parę monet dał przekonać, by u sąsiada pospać. Tylko, że całą grupą to wy się tam nie pomieścicie.
Mogło w tym być trochę prawdy. Allor, Drunin, Gurd, Liliel i Talbitt sprawiali, że w 'karczmie' było dość ciasno, w prostej chacie z dwiema izbami faktycznie wszyscy by miejsca nie znaleźli. Z informacji wynikało, że łóżek w izbie było ledwie dwa. I jakoś nikt się nie wyrywał, by z możliwości noclegu pod dachem skorzystać. Derrick uważał, że łóżko powinno przypaść Druninowi, bo w końcu był ranny i winien się kurować, ale oczywiście krasnolud był zbyt dumny by samemu przedłożyć taką propozycję. Z pewną dozą dyplomacji Talbittowi udało się jednak przekonać rannego, że noc pod dachem (nawet słomianym) dobrze mu zrobi. A Liliel zaraz stwierdziła, że to Gurd, a nie kto inny powinien go doglądać. Dlaczego? Bo tylko drugi krasnolud ścierpi chrapanie w małej chatce.

Na półelfkę, medyka i Allora czekała zatem kolejna noc pod gwiazdami. A skoro już o najemniku mowa. Jego obecność poważnie uszczuplała kiesę Derricka, nawet jeśli robota jaką mężczyzna wykonywał była warta swojej ceny. Trzeba się jednak było zastanowić, czy dalsze korzystanie z jego usług było potrzebne? Przecież na opłacenie Allora w trakcie drogi powrotnej do Aldersbergu zwyczajnie Talbitta nie było stać.
Drugą kwestią wartą przemyślenia było to, co zrobić dalej ze zobowiązaniem wobec druidów? Siać plotki jak było drużynie po drodze, czy zgodnie z sugestiami starej druidki popłynąć na Festiwal Jeziora?


do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś na zachodniej granicy Rivii

Karczma reprezentowała sobą nad wyraz marny poziom, szczególnie w oczach tak światowej osoby jaką była Francesca. I jeszcze ten przeklęty babsztyl nie chciał podać Liskowi wina! A niby dlaczego? Że niby była pijana? Wcale nie była. A nawet jeśli, to tylko troszeczkę i to bynajmniej nie od alkoholu. De Riue mogłaby wypić duszkiem całą butelkę przedniego trunku i nawet nie zaczęłyby się jej plątać nogi.
Szybko więc wampirzyca doszła do wniosku, że marnuje na tym przystanku czas. Nie było tutaj nikogo godnego uwagi, a jeszcze obrażano nieświadomie jej szlachetną rasę. Może i Francesce latało się tej nocy fatalnie, ale lepsze już to niż impertynencja prostaczków. Dlatego też zdecydowanym (no dobrze, lekko chwiejnym) krokiem opuściła niegodne jej podwoje i po przebyciu krótkiego dystansu na świeżym powietrzu zmieniła swą fizyczną formę i wzbiła się w przestworza, kierując się na południe. A przynajmniej zdawało się Liskowi, że zmierza na południe. W główce trochę się jej bowiem kręciło.

(...)

Nocna panorama pejzaży i dźwięków była wspaniała. Noc bowiem była ze swej natury równie piękna co dzień, lecz Nordlingowie nie potrafili tego dostrzec wstając z kurami i kładąc się spać jak tylko się ściemniło. Ale wampirzyca, lecąc wysoko nad wierzchołkami drzew chłonęła odgłosy nocnego życia: pohukiwania sów, wycia wilków; mogła podziwiać majestatyczny ogrom gór na tle jasnego półksiężyca. Ludzie zdecydowanie nie wiedzieli co tracili.
I tak płynęła przez przestwór nieba ku swemu celu. Lepiej, żeby tym razem elfia kapłanka była tam gdzie być miała, bo choć nagroda za jej znalezienie była pokaźna, to wampirzycy brakowało cierpliwości aby uganiać się za nią po całej północy. W końcu prędzej czy później byłaby w stanie zdobyć taki majątek sama. Z drugiej strony szlachecki tytuł... no, w tej mierze problemy były ciut większe. Co prawda ze swą urodą Francesca mogłaby się wżenić w jakiś ród, ale sama idea takiego czynu była dla Liska perwersyjna- jakże można z własnej woli ograniczać swoją wolność, nawet jeśli tylko formalnie?

(...)

Znużenie ogarnęło de Riue na długo przed świtem i zmuszona była szukać dla siebie kolejnego postoju. Tym razem jednak wszystko wskazywało na miejsce ciekawsze niż wiejska chata. Na zboczach góry bowiem, hen nad równinami świeciły jasnym blaskiem pochodnie. To górska twierdza strzegła rivijskich ziem. Wysokie, grube mury warowni sprawiały wrażenie niezdobytych.


To byłoby znacznie lepsze miejsce na odpoczynek niż te, w których ostatnimi czasy przyszło wampirzycy spać. Nie wspominając już o tym, że taka warownia musiała w swych podwojach kryć jakieś kosztowności.
Tylko kto był panem na zamku? Jakiś przystojny murgrabia? Czy też wprost przeciwnie, generał jakowyś z wojskami ciężkozbrojnymi? No i poza tym, jak się do takiego zamku dostać w gościnę? Możni nie zwykli przecież wpuszczać strudzonych wędrowców.
A może by tak spytać w wiosce, co u stóp góry się znajdowała? Miejscowi przecież doskonale opiszą, kto nad nimi pieczę sprawuje, plotek zapewne nie szczędząc. A i może radę jakąś by przypadkiem podsunęli, bo z rozmysłem to pewnie nie. Za dużo od ludu prostego wymagać wszak nie można.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 05-12-2010 o 21:54.
Zapatashura jest offline  
Stary 06-12-2010, 22:14   #500
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
post autorstwa Lhian & Abi

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn


Navielle spokojnym krokiem przemierzała uliczki miasta w drodze do ‘Złotego Orła’.
Czerwcowy dzień, bo trudno mówić o poranku był świeży i uroczy.
A ona sama po masażu, kąpieli i ogólnym odświeżeniu się miała ochotę na śniadanie.
I plotki z Vimką.
Z takim właśnie zamiarem wkroczyła w progi karczmy. I przy tej okazji jej oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem młodego mężczyzny o długich ciemnych włosach, który o lasce kuśtykał w kierunku rudej piękności. Lecz widząc ją wchodzącą, zatrzymał się i powoli przesunął po jej ciele spojrzeniem swych oczu. Uśmiechnął się i skinął jej głową uprzejmie, ciekaw... gdzie się uda.

Allure zmierzyła wspierającego się na lasce bruneta krótkim spojrzeniem.
Nie widziała go tu wcześniej, ale cóż, to byla karczma gdzie panował spory ruch.
Co do ruchu nieco zastopował ja widok Mariusa objuczonego pakunkami.
Ruszyła w kierunku Vimki żartującej z właścicielem karczmy.

-Vimko, opuszczasz mnie? Jak mozesz, łamiesz mi serce...
- Navi, wybacz, ale zmuszają mnie do tego pewne okoliczności natury finansowej.
Będziemy pod Błękitnym Księżycem, a zresztą i tak znajdziesz mnie zawsze.
Jutro też damy tam występ. Masz być!


Przyjaciółki pożegnały sie, Marius też nie omieszkał wyściskać Allure.
Po ich wyjściu półelfka zwróciła się do karczmarza.
- Mości karczmarzu, co macie godnego polecenia w dniu dzisiejszym?
- A dla panny Navielle to mam omlet z truskawkami i śmietana. Reflektuje panna? I jak pamiętam, gorące mleko.
- Poproszę jak najbardziej. Acz zamiast gorącego mleka dajcie mi kwaśnego.


Złożywszy zamówienie brunetka usiadła przy wolnym stoliku pod oknem wystawiając twarz pod pieszczotę słonecznych promieni.
-Piękna kobieta... nie powinna siedzieć sama.- rzekł mężczyzna z ulgą siadając na krześle tuż naprzeciw niej. I oparł drewnianą laseczkę o stolik.
- Zwłaszcza tak piękna, jak ty, pani.
-Mężczyzna prawiący tak ...mile słowa, powinien znać tak podstawowe zasady i spytać o pozwolenie, zanim dosiadzie się do kobiety bez względu na walory jej urody.

Półlfka nawet nie raczyła otworzyć oczu, miarowy stuk laski wskazał jej dobitnie kto zajął wolne krzesło.
-Kalekom wolno trochę więcej.- odparł żartobliwie mężczyzna, głaszcząc zranioną nogę dłonią.
- Przynajmniej dopóki rana się w pełni nie zagoi. Ale fakt, powinienem się przynajmniej przedstawić i za to przepraszam. Rennard de Falco, szlachcic i uczony.
- Rozumiem, że wraz z kalectwem ubywa czegoś więcej. Godne zapamiętania.

Otworzyła oczy i spojrzała na niego z chłodnym rozbawieniem malującym się w intensywnie fioletowych oczach, których tęczówki zdawały się być nakrapiane srebrem.
- Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo.
-Zawsze tak, jest że strata jednej rzeczy... jest rekompensowana inną.
- odparł Rennard spoglądając wprost w oczy kobiety i uśmiechając się, splótł dłonie razem.- Pozwól więc, że spytam o jedno. Gdybym zapytał o pozwolenie, by się przysiąść, udzieliłabyś mi go?
-Nie. Śniadania zwykłam jadać sama. Dobra chwila na zaplanowanie dnia.-
-A widzisz pani, moja taktyka więc okazała się skuteczna.
- odparł w odpowiedzi Rennard, przesuwając kciukiem po podbródku.
- Czymże się parasz droga Ninunavielle, że wymaga to tyle planowania.- imię półelfki wypowiedział z nienagannym elfim akcentem.
-Panie Rennardzie na mówienie do mnie per droga należy sobie zasłużyć. A aktualnie zwiedzam to piękne miasto, odwiedzam znajomych. A co do planowania, to uważam to za zwyczajne, rozsądne działanie Niewiele wysiłku, a życie staje sie przyjemniejsze i prostsze.
-Zazdroszczę, ja obecnie nie mam takiej swobody.-
Rennard nie odniósł się od jej uszczypliwego tonu. Rozsiadł wygodnie i dodał.
- A co już takiego miałaś okazję zwiedzić? Jakież to skarby architektury skrywa to miasto? Przyznaję, że przybyłem tu nie dawno i sądziłem, że zobaczyłem już wszystko, co warte zobaczenia.
-Na pewno godne polecenia sa okolice rynku, jak i niektóre części dzielnicy szlacheckiej.

Polelfka przerwała, bo właśnie dziewczyna o urdzie rodem z Skelige przyniosła jej zamówienie.
Najwyraźniej Navielle z jakiegoś powodu cieszyła się względami kucharza, gdyż na mosiężnej tacy przed nią ustawiono małe arcydzieło.
Puszysty omlet wypełniony ubita kwaśna śmietana i posypany truskawkami.
Osobno leżały jeszcze winogrona i również kilka niepokrojonych truskawek. W naczyniu z grubego szkła kwaśne mleko wymieszano z pokrojonymi pierwszymi morelami.
Wszystko wyglądało naprawdę zachwycająco.



Rennard przy tej okazji, zamówił i wino dla siebie oraz pieczonego kurczaka, po czym zwrócił się do kobiety.
- Interesująca z ciebie kobieta. Niewiele spotkałem na swej drodze pięknych kobiet, które by poświęciły swój czas, na... cóż...zwiedzanie miasta, pod kątem oglądania jego pereł architektury. Bardziej wolą stragany z sukniami, krawców i jubilerów.
-To najwyraźniej jak dotąd poruszałeś się wokół kobiet podobnego typu. Współczuję.
-Och... nie ma czego. Jak dotąd nie miałem powodów do narzekań.
- odparł ironicznie Rennard i patrząc jak półelfka je, po czym spytał spokojnym tonem głosu.
- A ty pani? Czy znalazłaś w tym mieście osoby, których towarzystwo cię... satysfakcjonuje?
- Oczywiście. Akurat w tym mieście znalazłam kilka osób w jakich towarzystwie cudownie spędza się czas na fascynujących dysputach. To sztuka czasem znaleźć osoby o szerokich horyzontach.
-To niewątpliwie fakt, a co poza architekturą interesuje ciebie pani?
- spytał Rennard z ciekawością w głosie.
- Literatura. Sztuka słowa pisanego to piękna rzecz.
-Ja preferuję naturę, w szerokim znaczeniu tego słowa. Aczkolwiek teatr też uważam za coś wspaniałego.
- odparł Rennard.
- Teatr ma zastąpić wyobraźnię. Wolę używać swojej niż polegać na przyglądaniu sie wytworom cudzej.-Odparła Navielle.
-Teatr to trochę inne podejście do sztuki. Ma jednak swe piękno, ulotne, bo za każdym razem może wyjść, nieco inaczej.-odparł de Falco.
- Zapewne.
-Co więc takiego czytałaś ostatnio, a godnego polecenia?
- spytał Rennard spoglądając wprost w oczy Navielle. Ich widok go najwyraźniej fascynował.
Allure kończyła delektowanie się omletem.
- Całkiem ciekawą pozycję dotycząca Zerrikani niejakiego Fawencjusza z Temerii oraz ‘Teleportacje i inne wypadki ' Hidenburga.
-Czarodziejka z ciebie Navielle?
- spytał, gdy usłyszał drugą pozycję.
-Nie. Magia jako taka nigdy mnie nie interesowała z praktycznego punktu widzenia. Ale teorie czasem dobrze znać.
-No to mnie zaczynasz intrygować.
-przesunął spojrzeniem po kobiecie.
- Lubisz wiedzę dla samej wiedzy? Zazwyczaj magia nie jest czymś, co chce się znać tylko w “teorii”.
-Ale jak zapewne wiesz, czynnika niezbędnego by móc poznać ją też w ‘praktyce’ nie można się wyuczyć. Albo go masz, albo nie.

Półefka zgarnęła resztki bitej śmietany ostatnią truskawką i z przyjemnością się w nią wgryzła.
-To prawda...- rzekł Rennard, gdy przyniesiono mu akurat jego posiłek i wino. Zaczął jeść mimowolnie obserwując usta półelfki bawiące się ostatnią truskawką.-... Więc interesuje cię teoria magii i świat, jako taki. Nie czytujesz lżejszej lektury?
-Oh, czytuję różne księgi, jednakże tyś mnie spytał o to co ostatnio przeczytałam.
-Ja mam jedynie księgi o ziołach. Cóż...i jeszcze jedną książkę zdecydowanie nie dla każdego
.- odparł powoli wgryzając się w kurczaka i popijając winem.-
Zdecydowanie przedkładam obcowanie z naturą, nad czytanie o niej.
-To ciekawe, zważywszy, iż jako szlachetnie urodzony i uczony żeś się przedstawiał. Szlachetnie urodzeni najczęściej kontakt z natura maja albo na polowaniu, albo gdy zdybią urodziwą chłopkę na sianie.
- Popijała kwaśne mleko z ukosa popatrując na Rennarda.
-Polowania nigdy mnie nie pociągały.- zażartował Rennard, nie wspominając nic w kwestii chłopek. Łyknął wina i dodał.
- Jest taki okres w życiu uczonego, kiedy człek przestaje czytać księgi, a zaczyna rozważać pozostawienie po sobie własnej.
-Taak, moda na pamiętnikarstwo nie umrze chyba nigdy
. -Allure dyskretnie ziewnęła. Skutki przedkładania w nocy innych aktywności nad sen dawały się we znaki.
- Jesteś dobrym kompanem do rozmów jak na szlachetnie urodzonego, Rennardzie, aczkolwiek jestem zmuszona opuścić twe towarzystwo. Nieprzespana noc daje się mi we znaki.
-Spotkamy się jeszcze?-
spytał z czystej ciekawości mężczyzna.
-Mieszkam tu. Zawsze przy odrobinie szczęścia i cierpliwości możesz spróbować mnie tu znaleźć A teraz ruszam odespać bal.
-Ostatnio brak mi i tego i tego.
- odparł kwaśno Rennard, ale dodał po chwili.
- Niemniej spróbuję lecz...- położył dłoń na jej dłoni, by ją zatrzymać.
- Pozwolisz, że cię o coś spytam. Słyszałaś może coś o bardzie, o de Louve zwanym?
-Nie słyszałam. Ale mogę polecić ci naprawdę dobrego barda, jeśli takowego szukasz...
-Tutejszego?
- spytał Rennard.
- Nie do końca, aczkolwiek z tego co wiem, to ta osoba szybko nawiązuje kontakt w każdym nowym miejscu. Jak to bard.
-Cóż.. chętnie poznam jego imię.-
Lestre odparł z lekkim uśmiechem, skrywając pod nim fakt, że nie wierzył iż ta informacja okaże się pomocna.
-Następnym razem. -Zabrała dłoń ze stołu.
-Oby był.- odparł w odpowiedzi Rennard, następnie dodając.- Wieczorem, też pewnie tu będę. Wczesnym wieczorem.
-Nie obiecuję. Nie ma cię w moich planach na dzisiaj. -Mówiąc to ruszyła ku schodom.
-Nie oczekuję obietnicy, pani. - rzekł nieco dwornym tonem de Falco.
-I dobrze.
Allure ruszyła do swojego pokoju.
Spać, spać, spać. To był jej priorytet na dzisiejszy dzień.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172