Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2010, 20:01   #129
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

- I spytam tylko raz. Poprzesz?

Pytanie Mistrza tylko przez chwilę wisiało w powietrzu, cała sytuacja aż nazbyt determinowała odpowiedź młodego kapitana. Lepszej okazji do blefu nie można było sobie wyobrazić, wystarczyło zgodzić się w jednej chwili na propozycje Cecile aby w kolejnej, jadąc już na zamek, znając plany przeciwników w najdrobniejszych szczegółach odwrócić się od niego i na powrót walczyć o sprawę D`Arville. Frank uśmiechnął się łotrowsko do swojego rozmówcy rozważając tą alternatywę, po czym pokiwał delikatnie głową.
- Przyznam, że zadziwiłeś mnie swoim planem -
uniósł brwi w geście podziwu, po czym skłonił się swemu rozmówcy - Nie mnie jednego zresztą. Pięknymi słowami prowadziłeś nas od jednej zasadzki do drugiej, wykorzystałeś po mistrzowsku nasze słabości rozpisując sobie cały scenariusz tej małej przygody. Winszuję.
Zrobił krok w stronę Mistrza, lecz ciężkie tąpnięcie za jego plecami uświadomiło mu, że nie jest w tym domu gościem cieszącym się jakąkolwiek swobodą. Nadal uśmiechając się pokręcił z rezygnacją głową.
- Potrzebujesz mojego udziału? Mam poprowadzić ludzi, wpuścić ich na zamek? A może wystarczy, że wyprowadzę z niego załogę pod jakimkolwiek pretekstem a twój halflindzki przyjaciel sam zajmie się resztą? Może w końcu wolisz, bym tylko spisał rozkazy na piśmie, albo udzielił pełnomocnictw na okaziciela, czego chcesz jako dowodu mojej wierności?!

Po raz kolejny uśmiechnął się do coraz bardziej pewnego siebie Cecile.
- Ułatwię ci starcze - zaczął zupełnie innym tonem, nim Cecile zdołał cokolwiek odpowiedzieć. - Mogę zrobić wszystko, walnie przyczyniając się do twego planu, lecz w tej izbie, udekorowanej tak jak w tej chwili, w tych murach ślubowałem wierność rodowi D`Arvill! Ślubowałem, że wrogowie rodu nie postawią na zamku nogi! A ty Panie nawet jeśli mniemasz się półkrwi D`Arvillem jesteś WROGIEM. Wolę zginąć tu i teraz z ręki twego psa - machnął od niechcenia głową w stronę tura z bastardem - niż jakkolwiek przyczynić się do tego spisku.
- Wyśmienicie - Mistrz w jednej chwili zrzucił z twarzy fałszywy uśmiech - wiedziałem, że będziesz zbyt głupi, by spostrzec ostatnią alternatywę jaką chciałem ci zaoferować. Miałem nadzieję, że stary dureń, mój brat, wybrał na dowódce swoich ludzi kogoś z szerszymi horyzontami. Zawiodłem się.
Cecile dopił ze swojego kielicha ostatni wina po czym odstawił puchar na komodę - Zgodnie ze swym życzenie zginiesz - uśmiechnął się złośliwie do Kressa - ale jeszcze nie w tej chwili. Zabrać go na dół!
- Nie jesteś w stanie pojąć nawet kawałka mojego planu kapitanie! - krzyknął gdy dwóch ludzi wyprowadzało go krępując mu z tyłu ręce - odmówiłeś, boś ufny w swych towarzyszy, odpocznij chwilę w celi, skruszejesz!

Garnizon Straży Miejskiej
- Żadnych wieści od Kressa?
- Żadnych Panie Komendancie.
- Z zamku?
- Też nic, od rana był jedynie goniec, którego kazaliście odprawić z niczym.
- Kedgard?

Wezwany strażnik pokręcił przecząco głową.
- Jakby wszyscy wyczekiwali rozwoju sytuacji.
Serafin Mera zaklął szpetnie zdenerwowany swoją bezsilnością. Czuł, że sprawa będzie miała swój epilog w przeciągu najbliższych godzin i denerwowało go, że pozbawiony jakichkolwiek wieści może jedynie czekać.
-Trzymajcie ludzi w pogotowiu, pod bronią i w rynsztunku. Obudźcie mnie gdy tylko zjawi się kapitan lub ktoś od Marthona.

Frank Kress
Silne ręce wepchnęły go do niewielkiego pomieszczenia zupełnie pozbawionego światła. Czuł lepką ciecz na posadzce i bijący od murów chłód. Dźwignął się z trudem macając otaczające go ściany, oddalone od siebie o ledwo ponad metr były umazane tym samym co grubą warstwą pokrywało posadzkę. Próbował się wyprostować, lecz strop pomieszczenia był na tyle nisko, że chyba tyko niziołek mógłby w nim stać dumnie wyprostowany. Zrezygnowany osunął się w kąt podkurczając nogi.
Potrzebował snu, lecz wiedział jednocześnie, że to ostatnie na co może sobie pozwolić. Gdyby przyznał teraz, że cokolwiek idzie zgodnie z planem dokonałby wielkiego nadużycia, mimo iż przewidział, że zostanie pojmany od razu po przekroczeniu wrót, pomylił się znacząco w dalszej ocenie wypadków. Plan zakładał, że rozmowa odbędzie się w gabinecie na piętrze, z którego prowadziły na wąski balkon wysokie szklane drzwi. Materiał który musiałby ustąpić pod uderzeniem pakunku, który mieli dla niego przygotowany jego ludzie. Sam efekt gdy ekwipunek roztrzaskałby drzwi dałoby mu dość by wykorzystując ogólne zamieszanie dobyć broni. Reszta pozostawałby już w rękach bogów. Cecile był jednak zbyt przezorny i spotkał się z Kressem w zupełnie innym pomieszczeniu, do którego nikt nie miał szans dorzucić ciężkiego rapieru kapitana. Pozostawało czekać na kolejny etap planu, choć i tym razem Frank nie miał pewności, czy kusznik będzie czekał przy właściwym oknie. Najgorsze teraz zaś było w tym to, że zamknięty w klitce bez okien nie miał najmniejszego pojęcia kiedy będzie świtać, co stanowiło dość kluczowy aspekt całości. Oby tylko nie zasnąć...

Obudził go ruch małego lufciku niemal u szczytu niewysokich drzwi. Blask pochodni z drugiej ich strony wpuszczał do środka niezbyt odważne refleksy, tak jakby nawet światło nie chciało przebywać w jego celi. Ta która zajrzała do środka była jednak gorsza od okalających go ciemności a głębie jej smutnych oczy dało się dostrzec nawet przy chybotliwym świetle pochodni.
- On nie chce twej śmierci kapitanie - powiedziała cichym i melodyjny głosem - przystań na propozycję Mistrza a będziesz mógł dalej służyć temu rodowi. Zdradził ci przecież, że w jego żyłach również płynie krew D`Arvillów.
- Odejdź -
rzucił krótko Kress - mogłem raz dać się zwieść pięknym słowom, lecz nie zadziałają one na mnie po raz wtóry.
- Jak chcesz -
powiedziała smutno przymykając lufcik - wiedz tylko, że jeśli nie przejdziesz na jego stronę teraz, gdy wzejdzie słońce będzie już na to za późno i nie będziesz potrzebny.
- Stój! -
krzyknął nim odeszła - Potrzebuję czasu. Skoro wschodzące słońce ma decydować o mojej przydatności przyślijcie po mnie przed świtaniem.

Nie odpowiedziała.

Tawerna "Pod dorodną Flądrą"
Zgodnie z poleceniem kapitana Hektor czekał przy dębowej ławie na informację od ludzi, których poznali u Rene. Miła jednak godzina za godziną a prócz kilku spitych już niemal do nieprzytomności marynarzy nic nie zapowiadało by pojawił się ktokolwiek nowy. Dawno minęła już północ i staremu weteranowi powoli zaczynało się nużyć. Żadna z kelnerek nie wyglądała na godną zainteresowania, widać marynarskie gusta dalece odbiegały od tych jakie miała zamkowa załoga, może ludzie morza mieli też dużo niższe standardy, w sumie po kilku miesiącach w towarzystwie samych mężczyzn człowiek mógł dopaść cokolwiek co miało dziurę między nogami. Hektor westchnął ze współczuciem i pociągnął kolejny potężny łyk zsiadłego mleka wbijając jednocześnie łychę w parujący wciąż talerz pyrek. Do świtu pozostawało jeszcze nadal kilka ładnych godzin a dopiero wtedy kapitan pozwolił mu wrócić do cekhauzu.

Frank Kress
Tym razem sen musiał być dłuższy i mocniejszy, bo obudziło go dopiero szarpnięcie wywlekających go na korytarz mężczyzn. Mimo iż obolały bardziej niż gdy zasypiał, Frank w jednej chwili odzyskał pełnię przytomności.
Jeśli się komuś nie ufa do końca trzeba mu pokazać dokładnie tyle ile zobaczyć powinien by być przekonanym o swojej przewadze - skryte poprawienie noża w cholewie na kilka chwil przed wejściem do domu Mistrza było zabiegiem, który nie miał prawa ujść uwadze dziewczyny. Tyle tylko potrzebował by napastnicy nie mieli potrzeby przeszukiwać go dokładniej. Pożyczone podczas powrotu po jej chustkę ostrze wskoczyło do dłoni Kressa tak samo sprawnie jak wprawna hafciarka nawleka nić. Kapitan szarpnął się tnąc niczego nie spodziewającego się napastnika po nadgarstku. Upuszczona pochodnia z sykiem potoczyła się po wilgotnej posadzce tłumiąc swój blask.
Cecile wysłał po niego dwóch. Spodziewał się, że przetrzymany w klitce Kress, straci resztki rezonu i nie będzie próbował niczego głupiego. Brawura jest jednak nieodzowną kochanką młodości i Frank nie zamierzał dawać im dziś rozwodu.
Rzucił się ze sztyletem w stronę strażników nim ci zdążyli się jeszcze dobrze połapać w tym co się dzieje.

Garnizon Straży Miejskiej
Serafin Mera krążył po pomieszczeniu zły jak diabli, zarówno z powodu tego, że nie obudzono go niezwłocznie po przybyciu posłańca od Kressa jak i z powodu planu jaki kapitan postanowił na własną rękę przedsięwziąć.
- Szkoda, że od razu nie oddał im w ręce całej zamkowej załogi! Idiota nie raczył nawet osobiście przyjść do mnie zdradzić swych planów, poprosić o wsparcie! On myśli, że sam zawojuje cały świat, że Cecile padnie przed nim na kolana. Ten człowiek bije Kressa na głowę intelektem i przebiegłością! Po trzykroć przewidział każdy manewr jaki nasz pewny siebie kapitan mógł przedsięwziąć. Trzyma nas teraz za jaja, mogąc szafować jego życiem.
Chwycił do ręki rapier Franka wyciągając go z pochwy, przez chwilę przyglądał się grawerunkom na klindze po czym ze złością wcisnął go na jego miejsce.
- Tylko on mógł wymyślić, że tą paczkę da się wrzucić od tak przez okno! - spojrzał raz jeszcze w oczy mężczyzny, który objawił mu przed chwilą całość zamysłu kapitana. - Ale ja nie pozwolę się tak załatwić! Kress zaryzykował i przegrał. Moi ludzie dostaną rozkaz nie dbania o jego życie, działania wobec Cecile będą podjęte z pełną stanowczością, bez względu na to, czy będzie groził jego śmiercią, czy też już go zabił!
- Wybacz panie, ale obligują mnie rozkazy, bez względu na to czy udzielisz nam wsparcia o które proszę. Bez względu czy o świcie Szkarłatne Płaszcze pojawią się przy domu Mistrza zamierzamy wykonać naszą część planu!
- Jeśli narazicie miasto, będziecie ścigani tak samo jak ci zdrajcy!
- To plan kapitana...
- Zjeżdżaj razem z kretyńskimi planami swojego kapitana! Won stąd!


Frank Kress
Wypluł z ust krew zastanawiając się w którym momencie rzeczywistość zaczęła rozmijać się z ułożonym planem. Dwójka w lochu była kaszką z mleczkiem, w ciemnościach jakie zapadły gdy pochodnia wtoczyła się do głębszej kałuży walka była czystą loterią, to że pozostawiając za sobą dwa ciała wyszedł jedynie z drobnymi zadrapaniami należało złożyć na konto przychylności samej Panienki. Fakt, że zaskoczony na wyższym poziomie strażnik nie zdążył dobyć miecza nim sztylet pofrunął w stronę jego piersi mogło nawet przez chwilę uchodzić za szczęśliwy uśmiech losu. W sekundę później okazało się jednak, że to Frank źle ocenił sytuację na czas nie dostrzegając cieni dwóch kolejnych ludzi, którzy w jednym oddechu dopadli go powalając ciosami ciężkich pałek.

Gdy rzucili go przed nogi Mistrza żałował, że w ogóle się obudził gdy wywlekali go z celi. Nie miał siły dźwignąć się na łokciu, bojąc się, czy po uderzeniach które spadły na przedramię gdy osłaniał się nim przed ciosami kość po prostu nie pęknie pod ciężarem obolałego ciała. Miał wrażenie, że oprawcy znaleźli dosłownie każdy kawałek jego ciała który nie przyjął na siebie uderzenia w pierwszej fazie i gdy już zebrali się nad nim w pół tuzina postanowili go po prostu zakatować.

Nawet w snach nie mógł podejrzewać, że życie zawdzięczać będzie turowatemu zbirowi, który wpadł pomiędzy kompanów roztrącając ich swoimi potężnymi barami na boki. Życie kapitana musiało mieć jednak dla Mistrza Cecile większe znaczenie niż ten w pierwszej chwili chciał przyznać, bo jego wierny człowiek na własnych rękach zaniósł go do komnaty mistrza i rzucił na miękki dywan.
- Próbował zbiec - rzucił krótko tur - Vincent, Domenico i Luigi nie żyją.
Cecile spojrzał niechętnie na truchło zwijające się z bólu na jego dywanie.
- Do końca bohaterski, do końca wierny sprawie. Nawet teraz gdybyś mógł splunąłbyś mi w twarz, czyż nie prawda?
Frank nie miał zamiaru tracić sił na odpowiedź, wdzierający się do wnętrza blask wskazywał na to, że za kilka chwil słońce miało wznieść się ponad miejskie mury. Jeśli jego życie miało jeszcze przysłużyć się młodemu Lordowi, to wszystko zależało do tego momentu...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 21-11-2010 o 20:05.
Akwus jest offline