Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2010, 21:03   #121
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Cholera jasna -zaklął rycerz gdy usłyszał słowa Tupika, nie miał powodu by mu nie wierzyć więc dodał - Zaraz rozstawię straże i nakażę im czuwać całą noc. Sam też nie będę spał, choć mi to nie na rękę. Gdybyś miał jakieś informacje to będę w komnacie panicza, pijany nie będzie miał nic przeciwko mej obecności. Gdybyś mnie tam nie zastał to będę robił obchód na murach. W sytuacji gdy w zasadzie nie wiemy na kogo liczyć, tylko mobilność, przy wzmożonej czujności, może nas uchronić przed zdradą. Acha jeszcze jedno. Weź twego ochlaptusa co znalazł lady Lucienne i sprawdź razem z nim komnatę Malcolma, nie chciałbym by szczeniak zginął w podobnych okolicznościach co nasza dama.

- Komnata panicza jest zamknięta na klucz i co prawda nie byłoby większym problemem aby ją otworzyć... ale nie chcę aby strażnicy widzieli czy wiedzieli , że ktokolwiek tam w środku pilnuje panicza. Sam zamierzam go pilnować wewnątrz i w razie co wydostać go z zagrożenia. Wybacz panie rycerzu dla mnie to nie tylko kwestia nadszarpniętego zaufania - szczególnie po tym co zrobił Otto, ale zwyczajnie przeciwko tuzinowi strażników nie masz w starciu szans Panie, a ja znam bezpieczne kryjówki wśród ukrytych przejść, a także jedno wyjście. Jeśli więc w nocy przyjdzie zagrożenie, ukryję bezpiecznie Malcolma. Zresztą nie dostaną się cichcem do jego komnaty, będziesz miał więc czas żeby zwołać strażników i ruszyć z odsieczą, a będąc z nim w środku, nie pomożesz w żaden sposób.

Skoncentruj się lepiej - jak mówisz na murach, a szczególnie na bramie gdyż jak tamtędy ktoś wpuści wojska to będzie masakra... właściwie to można uznać, że wojska już są wpuszczone - choćby w postaci przybyłego rodu, obawiam się, że w nocy na komendę mogą ruszyć na uśpiony zamek i to od środka. Sam nie stawisz im czoła a obawiam się, że i na tutejszą straż nie możemy specjalnie co liczyć... mam nadzieję, że choć połowa z nich okaże się lojalna.
Ustawię też czujki ze służby aby w razie co dali alarm... stan gotowości trzeba nam zachować przynajmniej do powrotu Kresa lub przybycia jakichś posiłków, bo w tej chwili obrona zamku jest strasznie osłabiona i co gorsza nie pewna.


Po rozmowie z majordomusem Zygfryd obudził wszystkich żołdaków w zamku. Większość wysłał do pilnowania murów i bramy zamkowej, a trzem rozkazał pilnować panicza.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 15-11-2010 o 14:37. Powód: dołożona odpowiedź Tupika
Komtur jest offline  
Stary 14-11-2010, 22:31   #122
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peter sam był zdumiony efektem działania czaru. Magiczny pocisk, sam w sobie, nie był czarem zbyt olśniewającym. A tu... trafionemu wojakowi spaliło górną połowę ciała, jakby trafiła go potężniejsza wersja kuli ognia.
Drugi czar utkał się niemal sam. Kolejny pocisk zwalił z nóg drugiego wojaka, który padł w fale i więcej nie wstał.
W przeciągu paru chwil wychodzący na brzeg, buńczuczni żołnierze du Ponte zamienili się w sześć ciał, leżących na brzegu lub unoszonych bijącymi o ów brzeg falami.

- Głupcy... - powtórzył cicho Peter, wyrzucając z głowy wspomnienie owych ludzi, których posłał w objęcia Morra. Szczególnie tego, który zginął w chwili gdy rzucił broń.
Szept maga zginął wśród szumu fal.
- Mogli się poddać - powiedział odrobinę głośniej.

Nie było jednak czasu na próżne rozważania. Miotane falami resztki barki w każdej chwili mogły iść na dno, wraz z pozostałymi ludźmi, w tym najważniejszym pasażerem - lordem Berengerem.

- Kosma! - zadysponował szybko Peter. - Konia i sznury... Biegiem!

Musieli albo spróbować ściągnąć resztki barki, albo wysłać kogoś na jej pokład. W jednym i drugim przypadku liny były konieczne.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-11-2010, 23:36   #123
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
Kosma poleciał, a elf spojrzał na wojaków i rzekł:
- Sprawdźcie, czy który żyje. Jak żyje nie dobijać. Może da się przesłuchać. I naładujcie kusze.
Sam w tym czasie dał łuk i kołczan magowi i zaczął ściągać skórzaną kurtę i buty. Wszystko rzucił na głazy poza zasięgiem fal.
- Trzymajta line! - wydarł się Kosma i cisnął ja na plażę. - Z końmi bokiem muszę bo ni chuja nie zejdą!
Yavandir chwycił line i zrobił na jednym końcu pętle drugi dał Heronimowi.
- Trzymaj, do konia uwiąż, jak Kosma przyprowadzi ja do wody idę.
Z lina w ręku zaczął skakać przez falę, a gdy woda była za głęboka zaczął brnąc w kierunku resztek łodzi.
Nie słyszał już tętentu kopyt gdy Kosma zjechał z końmi na plaże.
 
Mike jest offline  
Stary 15-11-2010, 12:29   #124
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Frank Kress nie został oficerem z przypadku, wojskowe rzemiosło było w jego rodzinie przekazywane razem ze szlachecką krwią, z dziada pradziada członkowie jego rodu znakomicie radzili sobie na polach bitew bez znaczenia dowodząc, czy wykonując rozkazy znaczniejszych od siebie. Nigdy żaden mężczyzna noszący to nazwisko nie był jednak specjalnym miłośnikiem spisków i dworskich intryg. Teraz gdy Frank przez swoje lekkomyślne zachowanie w tawernie sam wpakował się w sam środek owego spisku zaczynał doskonale pojmować, czemu przodkowie nigdy nie ryzykowali tej zabawy. Na wojnie, z żelazem w dłoni wszystko było takie proste, walczyłeś, zabijałeś, lub zabijali ciebie, wydawało się i wykonywało rozkazy w oparciu o dane wywiadowców, lub bieżącą ocenę pola bitwy. Ocena ruchów i zamiarów przeciwnika była jednak łatwa gdy patrzyło się na przeformowania szeregu pikinierów odsłaniających lukę dla konnicy, czy gdy łucznicy przeciwnika pozornie wycofywali się by ze wzgórza mieć lepsze pole ostrzału. Stojąc z dłonią przy ustach pięknej kobiety, której wuj jeszcze chwilę przed tym nim pierwsze chmury zasłoniły księżyc był jawnym zdrajcą i pierwszym którego Kress chciał usunąć z gry, podjęcie jakiejkolwiek decyzji musiało oznaczać dla kapitana D`Arvillów strzał w ciemno. Nawet jeśli przed spotkaniem wydawać mu się mogło, że połapał się w sytuacji, musiał przyznać, że to błędne przekonanie runęło w jednej chwili niczym domek z kart. Dopiero teraz zrozumiał jak bardzo brakowało mu Tupika, który zawsze dawał mu gotową odpowiedź na to co czynić, jak zareagować, aby wybrnąć z każdej sytuacji. W jednej chwili przed oczami stanęły dziesiątki sytuacji gdy niziołek śmiejąc się krytykował jego decyzje, dyktowane często porywami serca, lub zbytnią troską o ludzi. Tym bardziej bolała więc jego zdrada.
- Pomogę wam Pani. Klnę się na wszystko co mi cenne, że nie zostawię was w tej potrzebie.
Już po pierwszych słowach zdał sobie sprawę, że znów zareagował zbyt pochopnie omamiony słowami pięknej kobiety, tak jak dziesiątki razy wcześniej dał się ogłupić czułym słowom szeptanym przez śliczne usta. Zdał sobie też sprawę jak często wcześniej ostre spojrzenie halflinga ratowało go przed wykonaniem młodzieńczych deklaracji. Tak bardzo żałował, że nie mógł już liczyć na jego pomoc.
- Wybacz mi jednak pytanie - zawahał się chwilę nie wiedząc czy bardziej obawia się tego, że dziewczyna nie będzie znała odpowiedzi, czy właśnie tego, że mu jej udzieli - Czy niziołek Tupik, majordomus na zamku sir Berengara współpracuje z tymi łotrami, czy możesz jakkolwiek potwierdzić mi moje obawy?
Ruszyła niemal niezauważalnie głową, lecz to wystarczyło mu do poznania prawdy, skinął głową w podziękowaniu po czym dał dłonią znać swojemu człowiekowi by zszedł do nich na dół.
- Przyszli z tobą Pani?
- Nie, wiedzieli, że będziesz miał tu swoich ludzi i nie chcieli ryzykować demaskacji. Wiedzieli, że mając w ręku mojego wuja, nie odważę się zrobić niczego przeciwko nim.
- A jednak ich zaskoczyłaś...

Przywarła do niego w jednej chwili, nie pozwalając skończyć zdania.
- Panie jesteś ostatnim komu mogę powierzyć nasz los. Jeśli nie zechcesz uwierzyć moim słowa, jeśli nie pomożesz, jesteśmy zgubieni. Wuj opowiadał o tobie i choć z początku krytykował decyzje lorda mianowania cię dowódcą, z czasem zrozumiał, że nikt inny nie byłby na tym stanowisku lepszy. Skuteczność ludzi, zależy od tego kto im przewodzi mawiał. Dla tego tak bardzo wierzył w ciebie i Serafina. Cecile jest bliskim przyjacielem Lorda, nie raz byłam świadkiem ich spotkań i rozmów o waszej dwójce, Lord i mój wuj wierzyli, że kiedyś obaj dojdziecie bardzo wysoko, o wiele dalej niż dowodzenie skromnymi siłami D`Arvillów.
Przez chwilę nie wiedział co począć z dłońmi, lecz im dłużej dziewczyna mówiła, tym większej nabierał pewności, że powinien przytulić ją dając choć namiastkę bezpieczeństwa.
- Pani - wyszeptał jej do ucha - niech skonam jeśli zawiodę ich oczekiwania, niech piekło już teraz pochłonie mą duszę jeśli nie pomógłbym tak pięknej kobiecie. Niech moje ciało nie zazna nigdy rozkoszy, jeśli kiedykolwiek sprzeciwiłbym się rycerskiemu honorowi, który tak jak i złożona lordowi przysięga, obliguje mnie do trwania na straży tego miasta, zamku, naszych ziem i wszystkich którzy je zamieszkują.
Odsunęła się minimalnie nie pozwalając mu jednak zwolnić uścisku. Przepiękne oczy zalane strumieniami łez nie dawały mu jednocześnie zapomnieć o tym jak piękna była, ta która w tym jedynym zielonym zakątku brudnego miasta błagała o pomoc. Wyciągnęła jedwabną chustkę ocierając srebrzyste krople ze swojej twarzy, pozwalając by mężczyzna chłonął każdy jej najdrobniejszy ruch.
- Pozwól Pani, że ci pomogę - powiedział delikatnie dotykając jej dłoni i prowadząc ją po miejscach które dziewczyna nieuważnie ominęła. Jej dłoń pomimo całej sytuacji pozostawała ciepła, skóra niemal niczym nie różniła się w dotyku od chustki, którą już po chwili Frank prowadził samodzielnie pozwalając sobie na zapędzenie się w miejsca na które normalnie nie powinien mieć nawet śmiałości zerkać. - Nie zwlekajmy, twój wuj czeka.
Wyszli z ogrodu spiesznym krokiem od razu kierując się w stronę domu Mistrza.
- Moja chustka - powiedziała zatrzymując się gwałtownie - nie mam jej przy sobie.
- Wybacz Pani, musiałem zostawić ją na fontannie nie mogąc skupić się przy tobie na tak błahych kwestiach. Niem następny obłok minie księżyc będę tu z powrotem, nie odchodź za daleko.

Uśmiechnął się kłaniając się jednocześnie jak gdyby wyruszał w daleką podróż po czym biegiem rzucił się na powrót do ogrodu, pozostawionej chustki i jak ufał swojego człowieka, który powinien już zgramolić się z muru.

***

Dom w którym mieszkał Cecile lepiej nazwać można było małą warownią - ciężkie wrota zastawione od wewnątrz dębowymi belami, rozwierały się na zewnątrz, co niemal uniemożliwiało ich wyważenie. Małe, zakratowane misternie rzeźbionymi ozdobami okna niższych kondygnacji nie dawały nawet szansy na sforsowanie, do tych wyższych dostępu broniły kamienne gargulce, które tylko pozornie stanowić mogły dobry przejście dla wprawnego wspinacza. Do piwnicy można było dostać się właściwie jedynie z wnętrza domu, po sforsowaniu pierwszej bramy, będącej prócz równie zabezpieczonego tylnego wejścia dla służby jedyną drogą jaką można było dostać się do wnętrza Zapadający się środka dach, nowatorska konstrukcją, pierwsza i jak do tej pory jedyna w mieście, sprawiał, że z ulicy nie dało się nawet ocenić możliwości dostania się do środka tą drogą. Z całą pewnością skutecznie utrudniał wydostanie się z budynku tym sposobem.
Zatrzymali się u wylotu uliczki wychodzącej wprost na wspomniane wrota.
- Zaczekaj - wyszeptała chwytając go za rękę - nie chcę byś ryzykował pewną śmierć.
- W takim przypadku nie byłoby to ryzykiem moja Pani. -
Uśmiechnął się, lecz nawet nie spojrzał na nią cały czas skupiając się na oddalonych o kilka kroków wrotach. - Jeszcze przed kilkoma godzinami, byłem pewien zdrady twego wuja, jestem mu winny choć tyle, aby zmyć mój wstyd jaki teraz czuję.
Nagle przez głowę przeszła mu kolejna myśl -
skoro tak bardzo pomylił się co do Cecila jaką miał pewność, że trafnie ocenił postępowanie Tupika, Młokosa, czy nawet Serafina, każdy z nich mógł przecież grać rolę, którą Kress ocenił błędnie na podstawie przypadkowych faktów, polegając na swojej nikłej wiedzy o naturze ludzkiej.
Potrząsnął energicznie głową starając się rozwiać niepotrzebnie męczące go wątpliwości, na rozstrzyganie tych kwestii przyjdzie czas po uwolnieniu Mistrza.
- Pamiętasz wszystko co ustaliliśmy?
Skinęła głową.
- Zatem do dzieła.

Trzy miarowe uderzenia we wrota były sygnałem dla znajdujących się za nimi strażników, że wraca z Kapitanem, gdyby uderzyła raz więcej znaczyłoby to, że Kress przejrzał ich plan i przygotowany jest od razu do walki, gdyby zaś uderzyła jedynie dwa razy, strażnicy przygotowani byliby na to iż w uliczce czają się towarzysze żołnierza gotowi wkroczyć jak tylko wrota choć minimalnie się rozewrą. Trzy uderzenia oznaczały jednak bezpieczną sytuację.
Dwóch ludzi pchnęło ciężkie drzwi uchylając przejście na tyle, by mogli wsunąć się do niewielkiego pomieszczenia będącego czymś w rodzaju przedsionka, na tyle dużego by pomieścić powóz i będącego jednocześnie czymś w rodzaju poczekalni, dla ludzi, których Mistrz nie chciał trzymać na ulicy a jednocześnie nie miał zamiaru wpuszczać od razu na górę.
- Uważaj - zdążyła szepnąć gdy tylko na okuciach wrót na powrót spoczęły ciężkie belki.
Ludzie, którzy je zarzucili nie byli jednak jedynymi w pomieszczeniu, dwóch kolejnych stało już z wyciągniętymi mieczami pragnąć odebrać kapitanowi chęć stawiania oporu. Wyższy z nich pokręcił tylko odradzająco głową gdy kapitan wykonał delikatny ruch dłonią w stronę rękojeści miecza. W tym samym momencie dwie kolejne klingi wysunęły się z jaszczurów oznajmiając, że ci od belki postanowili dołączyć się do zabawy.
Kress spokojnym ruchem wycofał dziewczynę za siebie obracając się jednocześnie tak, by móc śledzić ruchy całej czwórki. Wiedział, że ma co najmniej małe szanse, gdyby był sam, mógłby spróbować walki, mając pod opieką kobitę bał się zaryzykować wirujących w pomieszczeniu ostrzy. Dotyk którym go obdarzyła w jednej chwili napełnił go jednak siłą jakiej nie spodziewał się w sobie odnaleźć, poczuł, że może stawić czoła zasadzce i wygrać. Ślizgające się po pasie dłonie dziewczyny starającej się przywrzeć do niego jak najbliżej uświadamiały, że ma dla kogo walczyć. Uśmiechnął się do oprawców kryjąc na moment twarz pod kapeluszem, mięśnie ramion napinały się równomiernie w rytm oddechu, dłonie chodziły w nadgarstkach przygotowując je do szybkich ruchów, palce zaciskały się same gotowe chwycić stalową rękojeść...
Nagłe uczucie niknącego w pasie ucisku i brzdęk opadającego na brukowaną posadzkę miecza przerwały całość niczym, ostre cięcie szabli odbiera życie nieprzygotowanemu przeciwnikowi. Frank momentalnie podniósł zdziwione oczy w stronę śmiejących się do niego bandytów.
- Nóż ma schowany w cholewie - dodała rwanym głosem dziewczyna odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 15-11-2010 o 12:43.
Akwus jest offline  
Stary 18-11-2010, 18:53   #125
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sytuacja w małym padołku grajdołku stawała się coraz bardziej skomplikowana, a to znaczyło, że zmiany są nieuchronne i nieprzewidywalne. Należało zatem zadbać o to, aby były... niebolesne. Przynajmniej w marę niebolesne... Cholera... Złamana noga będzie się zrastała przez kilka ładnych tygodni.

Cała afera z mundurami jakoś została zamknięta, choć oczywiście nie tak jak życzyłby sobie tego Młokos. Straż i zamkowi mieli więcej własnych problemów i pakowanie się w kolejną kabałę nie było im na rękę...

Szlag by to trafił. To, że wszyscy, poza Młokosem, wiedzieli wszystko, było po prostu wkurzające. Aramila gdzieś wcięło - nie było to jakimś strasznym odkryciem, bo już wcześniej znikał na dni kilka, ale do cholery jasnej teraz Młokos potrzebował informacji...
Jakuba też jeszcze nie było - co też jakoś dawało się wytłumaczyć, bo teren był spory...


*****


Sprawy były rozgrzebane jak tylko mogły, ale swoistym gównem w stokrotkach była wizyta wysłannika włodarza sąsiedniej domeny. Było to miłe i polityczne zagranie, które jednak stawiało Młokosa w jeszcze gorszej i bardziej śliskiej sytuacji... Słowa wysłannika były bardzo okrągłe i trafiające w sensowne argumenty.

No dobrze - powiedzmy sobie szczerze - Młokos był prawie pewien, że burza jaką wywołał musiała przynieść jakiś efekt, ale ten efekt był niespodziewany i wyjątkowo szybki.

Mistrz Cecil... spotkanie warte było zachodu, ale...


- Zastanowię się nad tą propozycją. Pytań wiele, ryzyko znaczne, więc o części viktorii też trzeba radzić... Jednak, o kwestię zamku nieprzypadkowo pytam. Rankiem na zamku umówiony jestem i dźwnym byłoby jakbym się nie pojawił... Zresztą - jak zapewne Twój pan wie - trochę noga mi doskwiera... Wiec podróże kłopotliwymi się stały i tego nie zapomnę...


*****


Młokos zastanawiał się przez dłuższą chwilę nad tym w jaki sposób ugrać najwięcej na całej sytuacji. Cecil też idiotą nie był, więc Młokos założył, ze ma dyskretny ogon. Pytaniem było, czy to on za mało płacił, czy to ktoś obcy... Na dobrą sprawę mógł być to ktokolwiek w karczmie czy w okolicach karczmy...

Wizytę na zamku trzeba było odbębnić, z dwu powodów. Po pierwsze, im więcej będzie jeździł tym większa możliwość, że wypatrzy ogon. Po drugie - skoro już uknuł bajeczkę...

Usiadł szybko i napisał dwa listy. Jeden do Tupika, a drugi do Kressa z zamiarem dostarczenia osobiście rankiem.


Młokos, na wszelki wypadek, zostawił właściwym ludziom informację o tym, że gdyby mu się coś stało to pana Cecila nie lubimy i za wszelką cenę do dupy dobrać mu się należy.


Zamek...

Później spotkanie z Cecilem. Który gdyby był taki pewny swego i tego, że za tydzień głowa Młokosa będzie niewiele warta - nie wdawałby się w targi.
 
Aschaar jest offline  
Stary 21-11-2010, 11:28   #126
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Na plaży:

Peter zawahał się tylko na moment. Wyczuwał dziwną moc całym sobą, zaklęcie, którego użył nie miało prawa przynieść tak wstrząsających skutków, jakie przyniosło. Nie miało prawa.

„Mogli się poddać” - powiedział głos w jego głowie. Peter sam powtórzył słowa, którymi przemówiło doń jego jestestwo. Mogli. Był pewien, że mogli. No, może poza tym jednym… „Mogli!”

- Kosma! - zadysponował szybko Peter. - Konia i sznury... Biegiem!

- Trzymajta line! - wydarł się Kosma i cisnął ja na plażę. - Z końmi bokiem muszę bo ni chuja nie zejdą!

Razem możemy więcej… Widziałeś! Razem…” – Peter odrzucając raz za razem swe uporczywe myśli wpatrywał się w grzywacze, które raz po raz roztrzaskiwały się na skałach klifu. I na elfa, który rozebrany i przepasany liną ruszył brodząc przez płyciznę wprost ku kipieli. Wiedział, że teraz właśnie on postawił swe życie w hazard. Nerwowo zerknął na klif, na miejsce gdzie zniknął Kosma, z którego krzyczał. Szukając go wzrokiem.

Elf wiedział, że z taką falą walczyć będzie mu niezwykle ciężko. Mimo to wyczekał chwili odpowiedniej i skoczył głową wprost w wysoką falę, która nadchodziła. Rwąc ją i przebijając wychynął nabierając powietrza w samą porę, by kolejna fala odboju nie zatopiła go na bezdechu. Lina wlokąca się za nim hamowała go a kipiel ciskała raz po raz wduszając pod wodę. Mimo to brnął ciężko pracując ramionami i nogami coraz głębiej i dalej od brzegu. Ku skałom i rozbitej barce. Świadom tego, że tylko szaleniec i desperat porwał by się na to, na co on się porwał. „Utonę!” pomyślał w chwili, kiedy niepopuszczona w porę lina szarpnęła nim i wcisnęła pod wodę, mieląc wespół ze zbełtanym piaskiem i żwirem.

Miał rację. Tonął. Mimo to walczył. Wyczuł odruchowo dno, odbił się odeń krzywo. Lina popuszczona nazbyt splątała mu nogi, lecz ręce wdrapały się po skale. Czuł zrywane ciałem z jej powierzchni skorupiaki, ale nie zważał na to. „Krwawisz, więc żyjesz!” powtarzał sobie w myślach. Żył. Wciąż jeszcze żył. Wychynął na powierzchnie wprost pod falę, która cisnęła nim o skały. Poczuł uderzenie w chwili, kiedy zachłysnął się wodą. Wypluł ją i wpił pazury w coś twardego. „Deska!” pomyślał wypluwając wodę i przecierając oczy drugą dłonią. Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę z tego, że dotarł do wraku łodzi…


***

Frank:

Miał. Miał tam schowany nóż! Skąd o tym wiedziała? Co go zdradziło? I czemu, do diabła czemu?? Czemu nie okazała się taką niewiastą o jakich wspomina się w żołnierskich pieśniach i rycerskich balladach? Czemu? „Życie, to nie je bajka” przemknęło przez głowę Kressowi w chwili, kiedy próbował utrzymując fason podciągnąć hajdawery osuwające się w dół. Bez skutecznie. Zbrojni stłoczeni w ciasnej bramie zarechotali raz jeszcze. Tym razem już bez wcześniejszej nerwowości.

- Czołem Panie kapitanie, powitać. Czym chata bogata tym rada. – powiedział brodacz o barach niczym tur. Bastard w jego dłoni zmierzał sztychem do ziemi, niedbale, ale Kress widział jak szybko tamten dobył miecza.

- Nie wiem komu za gościnę dziękować, bo nie wiem któż teraz tu gospodarzem. – Odparł zły na siebie, że dał się dziewce zwieść. Grał jeszcze swą komedię, ale w tej pobrzmiewały wyłącznie fałszywe nuty.

- „Żal” was zwiodła Panie. Nie pierwszego. Nie sumujcie się. Mistrz wyjaśni wam wszystko. Przodem proszę, jeśli łaska. Za Teo. Prowadź Teo! – jeden ze zbirów, ten z krzywą kislevską szablą schowawszy broń do jaszczura ruszył na podworzec potężnego domu a pozostali wraz z Kressem, za nim. Kress złowił pełne smutku spojrzenie ciemnych, wielkich jak jeziora oczu. Piękna, zwana „Żal” nie ruszyła z nimi zostając przy wrotach z jednym jeszcze zbirem.

Przeszli przez podworzec i od razu weszli dużymi drzwiami do holu wewnętrznego. Tu w otoczeniu przepychu, jakim Cecile się otaczał na każdym kroku, stał sam gospodarz. Który na więźnia którego życie jest zagrożone, nie wyglądał bynajmniej. Choć Frank przyznać musiał, że od chwili kiedy widział go po raz ostatni Mistrz musiał spać mało, był zmęczony wyraźnie, ziemisty a oczy miał podkrążone. Jednak nigdy Frank nie widział, by Cecile tak obnosił się z bogactwem, jak tego dnia.

- Witam w moich skromnych progach, kapitanie… - powiedział kłaniając się dwornie. Brodaty tur za plecami Kressa nie był już równie dworny, kiedy sztychem bastarda zachęcił kapitana do skorzystania z zaproszenia…


***

Na szlaku:

Wstawał kolejny żmudny i ciężki dzień wędrówki. Wędrówki w trakcie której Profesor Heinrich Wolfborg nie mógł przestać myśleć o pozostawionej na granicy Carcassonne karawanie. Komuniku wozów, koni, mułów i bydła oraz pilnującej ich nie małej grupie ludzi. Ludzi, którzy zaufali mu i opuścili dom rodzinny i ruszyli na szlak. By znaleźć w końcu miejsce, gdzie mogli by osiąść w spokoju. Spokoju, którego pragnął i on. Co z tego, skoro panowie bretońscy ani myśleli zezwalać by tak liczna karawana, mająca w swych szeregach ludzi uzbrojonych po zęby, którzy swoje doświadczenie bojowe zdobyli przedzierając się Księstw Granicznych do Bretonii, wkraczała na ich ziemie. Karawana nie uszła ni stu mil, ledwie docierając do koryta Brienne a już utknęła zatrzymana przez hufce Carcassonne. Tłumaczenia, że podążają do Akwitanii na zaproszenie tutejszego Lorda na nic się zdały. I tak mieli szczęście, że zezwolono im się tłumaczyć! Profesor słyszał swoje o porywczości bretońskich panów i ich skłonności lekceważenia wszystkiego, co nie jest szlacheckiego pochodzenia. Może wzięła tu górę jego szlachecka krew? Diabli wiedzą. Faktem jednak było, że karawana strzeżona przez zbrojnych ostała się tam, nad rzeką. Z zapasami starczającymi ledwie może na miesiąc obozowania. Heinrich wyruszył z zaufanymi druhami do Akwitanii. Do D’Arvill. Do starego przyjaciela jego domu. Bo liczył, że pozwoli mu się on na swoich ziemiach, przez wzgląd na dawne sojusze i przyjaźnie, osiedlić.

Kolejny dzień wstawał krwawo, jakby zapowiadając rzeczy złe. Tak mawiano w Księstwach. Profesor siedział przy ognisku po raz kolejny układając w myślach słowa z którymi zwróci się do dawnego przyjaciela swego rodu. Jakimi odświeży delikatnie pamięć i dyskretnie przekaże desperackie błaganie. Bo, że zgoda D’Arvilla była mu niezbędna, wiedział to na pewno. Siedział obserwując poranne krzątanie Waltera, który jak zwykle klął po krasnoludzku jedząc resztki wczorajszej kolacji przy mdłym i słabym ognisku, ledwie rozpalonym po nocy. Krasnolud zdawał się zupełnie nie zmieniony od czasu, kiedy poznali się Rosenbergu. A trochę czasu wspólnie im zeszło. Walter i Klaus byli jego najbliższymi towarzyszami. Pozostała trójka ludzi, których wziął ze sobą, wprawiona była w przetrwaniu na szlaku. Born wysoki jak szczapa traper, Jerome Bretończyk z dziada pradziada i Gusto, dawny strażnik dróg i tropiciel. Najlepsi ludzie by szybko dostać się do D’Arvill. Jak okazało się, wybrał dobrze. Byli już ledwie dzień, może dwa dni drogi od celu. Minęli lasami Rouen i jechali śladem książęcego kolektora. Dziś obozowali nawet w tym co zostało z wczorajszego obozowiska książęcego poborcy. Wedle słów Borna, wiódł ze sobą najmniej dwudziestu ludzi i trzy wozy. Dziś mieli nadzieję wieczorem go dojść. Konno mogli pokonać dwa razy dłuższy dystans niż on. „Może spotkamy się w D’Arvill?” pomyślał Profesor.

Tym razem mylił się…


***

Młokos:

Nadchodził świt a Młoko wiedział, że dzień najbliższy, jeśli tylko pójdzie w ślady nocy, zmienić wiele może w optyce wzajemnych relacji w D’Arvill. Gotował się właśnie do drogi na zamek, kiedy dostał list od Franka Kressa.

"Potrzebuję twej pomocy w mieście, zdrajcy wprowadzili już na jego teren swoich ludzi, sam nie dam rady, czekam w siedzibie straży miejskiej. Możesz ugrać na tej sprawie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Frank"

Nie wnosił co prawda zbyt wiele do sprawy, ale Młokos się chwilę nad nim zastanowił. Skoro kapitan mówił o zdradzie, skoro to samo mówił Cecile a nawet Tupik, to rzecz wydawała się nader ciekawa. Tym bardziej, że Młokos miał pewność, że być może każdy z nich kogo innego ma na myśli. Zły na swój stan, na złamaną nogę, która dotkliwym bólem przypominała mu o tym, że na koń wsiadać nie powinien, Młokos ruszył do stajni.

Nie doszedł do niej jednak…

Zatrzymał go Artan, oko i ucho karczmy. Jeden z najbardziej zaufanych ludzi Młokosa.

- Sprawa pilna mój książę! – krzyknął wesoło, ale widząc skwaszoną minę Młokosa zrozumiał, że do śmiechu mu nie jest. Krotochwile poszły na bok. – Są tu ludzie z miasta. Merde, Agona, Mały Rufus i Klemens Trzy Palce. Każdy w imieniu swoich. Posłali ich, żeby umówić co robić. W mieście podobno obcy stanęli i to kupą. Będzie z dwudziestu ludzi. Wszystko uzbrojone jak na wojnę. Z Cecile się zwąchują. Mówią ludzie, że rozróba będzie i chcą wiedzieć co robić. Kazali mi się spytać ciebie co radzisz. Bo wiesz, chłopaki zawsze wolą razem. Jakob, szef Merde i chłopaków z portu mówi, że najlepiej przeczekać, ale reszta już taka pewna nie jest. Mówią, że coś wisi w powietrzu.

- No, wisi… - mruknął zły jak osa Młokos. Noga rwała go paskudnie.

- Sam z nimi gadaj. Bo z tego co mówili, to poszli by tak, jakbyś im kazał. A wiesz, że za nimi i reszta by poszła. Razem, jakby wszystkich zebrać, będzie i dwa razy więcej niż tych obcych. Ale Jakob i Merde mówią jednym głosem, co nam do tego? Jak się Panowie pozabijają, to i lepiej. W mieście i tak będzie kogo rżnąć. A że na bitkę idzie to pewne. Straż zamkła się w cekhauzie i ino listy śle na zamek. A z zamku Kress przyjechał z drużyną i też stanął załogą w mieście. Coś wisi w powietrzu…

- No, wisi… - warknął Młokos. Zwłaszcza jemu. Wszystko. Noga rwała jak skurwysyn!


***

Na zamku:

Straże rozstawiono a Tupik i Zygfryd doglądali ich co jakiś czas dublując patrole. Napięcie na zamku było tak namacalne a atmosfera tak gęsta, że można było ją kroić. Podobnie jak zgęstniały wyraźnie relacje wewnątrz Bractwa, czego najlepszym dowodem byli słani przez Kressa ludzie. Oraz rosnąca podejrzliwość straży, która również Tupika i Zygfryda odprowadzała powłóczystym spojrzeniem. Coś wisiało w powietrzu…

Ale zamkowi do świtu, nie zagroziło nic…


***

Frank:

- Musisz mi panie wybaczyć nieobyczajne zaproszenie, ale jakie czasy takie metody. – Cecile ukłonił się dwornie podając Kressowi kielich i samemu sięgając po drugi. Siedzieli w tym samym gabinecie, w którym nie tak dawno czytali ostatnią wolę Berengera D’Arvill. Oni dwaj i dwójka zbrojnych z których tur z bastardem stał zaraz za Frankiem. Śmierdziało odeń cebulą.

- Zdrady nic tłumaczy. – powoli powiedział frank zastanawiając się jednocześnie nad swoimi szansami. Do okna miał jakichś pięć, może osiem kroków. Później skok do ogrodu i jakoś na mur. Później jakoś z muru i do miasta, do swoich. Jakoś. Za dużo „jakoś”.

- Bynajmniej. To wszystko w koło winno być moje, choć pan, panie kapitanie tego nie wie i nie zrozumie. Ale spróbuję wytłumaczyć. Berenger i ja jesteśmy przyrodnimi braćmi. Przy czym ja jestem starszy i D’Arvill winno należeć do mnie. I będzie należeć, choć musiałem sięgnąć po metody, które i mnie się nie podobają. – Cecile odwrócił się do okna. Jakby nie chciał, by Frank dostrzegł drżenie w jego głosie. Co kryły jego oczy?

- Braćmi? – tyle zdołał wydusić z siebie Kress. Powoli próbował wszystko zrozumieć.

- Braćmi. Tyle, że ja jestem bękartem. Zła krew. Zła krew! – tym razem Cecile już nie miał oporów. Odwrócił się do kapitana a jego twarz wykrzywił grymas. Zły grymas. – Nie ważne. Nie chciałem z tobą zwady kapitanie, Bóg mi światkiem. Podobnie jak chcę oszczędzić temu miastu cierpień. Ale by się dokonało to, co zaplanowałem, muszę stłumić rozruchy w mieście. Muszę!

- Rozruchy?
– Frank niczego nie rozumiał. Nie było w sumie w tym nic dziwnego. Za Cecilem, jednym z najtęższych umysłów Akwitanii mało kto nadążał,

- Rozruchy. Wybuchną. Niebawem. Wieczorem może. W tym samym czasie, gdy Lord Berenger napadać będzie na książęcego kwestora i rabować książęce mienie. Smutna sprawa. – Cecile pokiwał ze smutkiem głową. Brodaty tur zarechotał a drugi aż parsknął brudząc mahoniowy stół.

- Berenger nie żyje. A jeśli żyje, niebawem wróci tu! Nie będzie nikogo napadał! Chyba oszalał… - Frankowi brakło tchu na takie niedorzeczności. Cecile smutno pokiwał głową. I uśmiechnął się swoimi wąskimi ustami.

- Prawy jak zwykle kapitan Frank Kress. Wiem, że znałeś mego brata za życia, ale z pewnością nie wiedziałeś o nim tego, co wiem ja. Teraz zaś wszystko to już bez znaczenia. Berenger zostanie zabity ze swoimi ludźmi podczas napadu na książęcego poborcę. Jednak mój serdeczny przyjaciel Cedryk du Ponte zadba o to, by na miejscu napaści znaleziono tylko zabitych ludzi z D’Arvill w ich własnych mundurach i mego nieodżałowanego brata. Ocali też tę część zrabowanego łupu, którą uda mu się ocalić. Zamieszki, które w tym czasie wybuchną w mieście, stłumią moi ludzie. Oni też być może odbiją na wieść o napaści zamek z rąk zbójców. Myślę, że książęca łaska pozwoli mi na święta gościć już na zamku. Bo, że D’Arvill wyjęci spod prawa zostaną, to pewne. A Cedryk z całą pewnością poprze moją prośbę woląc mieć szlachetnego sąsiada, niźli zbója. Tym bardziej, że mu w zemście nad sąsiadem pomogłem. I tak oto wszyscy będą zadowoleni.

- Po co mi to mówisz?

- Bo i mnie potrzebny będzie kapitan z twoim doświadczeniem. A fakt, że jeden z nielicznych ludzi honoru w służbie mego brata służy mnie z pewnością ułatwił by mi niemało. Jednak, by okazać żeś dla mnie pożytecznym, musiał byś mieć swój udział, znaczny udział w wieczornym zamku dobywaniu. Musiał byś wprowadzić moich ludzi na zamek. Musiał byś aktywnie poprzeć mą sprawę kapitanie. I spytam tylko raz. Poprzesz?



***

Na plaży:

„Coś ci pokażę!” – usłyszał znów Peter. Jego wzrok muskający garb klifu nagle pomknął w górę, jakby ptakiem był jakim. Przerażony d’Orr usiadł na mokrym piasku, lecz wzrok jego mknął coraz wyżej i naraz przeskoczył nad grzbietem klifu. Z góry, niczym szybujący ptak, spojrzał na brzeg morza i szturmujące skały fale. Ujrzał niczym maleńkie robaczki ludzi D’Arvill wśród których siedzieć musiał i sam. I rozbitą barkę miotaną o skały falą przypływu. Jednak jego wzrok niczym niesiony diabelską jaką siłą mknął wzdłuż klifu ku południu w kierunku ziem D’Arvill. Trwało to dosłownie ułamek chwili, lecz Peter czasu liczyć nie był w stanie. Dostrzegł bowiem coś, co skupiło i zabsorbowało jego uwagę w całości. Zwarty oddział zbrojnych liczący najmniej pół setki ludzi, który jechał wzdłuż klifu posyłając w dół żlebów po kilku ludzi. Jakby szukający czegoś. Oddział za którym jechało kilkanaście luzaków. Peter zniżył „swój lot” dostrzegając znaki du Ponte na tunikach zbrojnych. Oraz splamione krwią tuniki D’Arvill noszone przez ludzi, których ciała wieziono na luzakach.

- Panie co wam! – krzyknął Kosma, który w końcu dotarł na brzeg z ich końmi.

- Jak daleko? – spytał nieprzytomnie Peter, któremu wróciła jasność widzenia.

- Co jak daleko? – Kosma spojrzał bezrozumnie. W końcu machnął ręką i pozostawił Petera samemu sobie. „Będą tu za godzinę najwyżej. Znajdą was. Ale ja mogę pomóc w ucieczce. Widzisz, jaką razem mamy moc. Pomogę ci ją posiąść. Wystarczy, że powiesz że chcesz. Razem możemy więcej, widziałeś! Chcesz tego Peterze? Chcesz?”

- Spójrzcie!
– krzyknął Kosma wskazując na ciskany o skały wrak. Wrak, na który mozolnie wpełzała zmoczona sylwetka. Elf miał piekielne szczęście. Raz, że udało mu się cało dopłynąć do wraku. Dwa, że wrak wciąż unosił się na powierzchni fal w chwili, kiedy do niego dotarł.

I trzy. Że kord, którym zaatakował go skulony przy burcie marynarz, minął go o dłoń ledwie roztrzaskując się na deskach pokładu. Elf uskoczył w bok wciągając się na mokry, skaczący niczym fryga pokład szarpany raz po raz przez linę, na której był uwiązany. Sam dobył noża i tak uzbrojony spojrzał na swego przeciwnika. W zasadzie na przeciwników, bowiem drugi kulił się za pierwszym przyciskając do gardła skrępowanego jeńca w którym Yavandir rozpoznał Lorda Berengera, krótkie ostrze podręcznego noża.

- Rzuć broń, bo go zabiję! – krzyknął ten który groził Berengerowi. W jego desperackim głosie zabrzmiała fałszywa nuta, lecz elf nie miał czasu na to, by się nad nią głębiej zastanawiać. Nie było nad czym. Drugi marynarz, ten który już raz zaatakował Yavandira, skoczył z krzykiem ku elfowi. Nadszedł czas stali i krwii…


***

Świtało…


.
 
Bielon jest offline  
Stary 21-11-2010, 12:45   #127
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mogli się poddać... powinni byli rzucić broń... powtarzał w myślach Peter, siadając na wilgotnym piasku.
Co ich nakłoniło do walki? Jaka siła?
Kolejne myśli dołączyły się do poprzednich. Bardziej przerażające.
Skoro zaklęcie zadziałało nie tak, jak powinno, to może i zachowanie tamtych spowodowane było jakąś obcą siłą? Czy dla magii są rzeczy niemożliwe?
Teoretycznie są rzeczy, których za pomocą magii zdziałać nie można, ale to tylko teoria. Nawet mistrzowie wspominali o zaklęciach, które udawały się, chociaż nie powinny, o rzeczach, jakich moc zwykłego maga dokonać nie mogła... a które zdarzały się jednak.
Co, lub kto przyczyniał się w takich przypadkach do powodzenia? Jaka siła za tym stała... Tak jak tu, na plaży?

Wizja spłynęła na niego nie wiadomo jak i skąd.
Niby ptak jaki, orzeł albo raczej albatros, skoro nad morzem stali, unosił się wysoko w powietrzu, obserwując okolicę. Równocześnie cały czas miał świadomość, że siedzi na plaży, że nie oderwał się od wydmy nawet na centymetr.
Grupa ludzi, jaką zauważył na brzegu, jechała nie z tej strony, co trzeba. Nie w tych barwach, jakie z chęcią by zobaczył.
I ten szept natrętny, oferujący się z pomocą... Niechcianą. Ale czy na pewno? Czy nie warto było skorzystać z oferty? Lepiej zginąć? Wszak nie mieli szans...

Głos Kosmy wyrwał Petera z odrętwienia.
To, co zobaczył z powietrza, było daleko. To, co ujrzał na plaży, było - w tym momencie - bardziej niepokojące. Elf ryzykował życiem, a jego ludzie stali i gapili się, nic nie robiąc.
- Chch... - Peter nie dokończył odpowiedzi skierowanej w stronę rozlegającego się w jego głowie głosu. Nie teraz była pora na dyskusje czy targi.
- Kosma! Przywiąż linę do siodła konia! I idź bliżej brzegu. - wydał polecenie. - Jacob! W morze, jak daleko się uda. - Poparł rozkaz niecierpliwym gestem. - Trzymaj linę. I poluzuj, by pana Yavandira nie ściągnęła do wody i nie utopiła.
Sam Yavandir miał teraz inne kłopoty, niż lina, a pomóc mu można było w jeden tylko sposób.

Wiatry magii sprzyjały Peterowi jak nigdy. Splotły się niemal same. Ułamki sekundy zaledwie minęły, gdy kolejny pocisk przeciął powietrze, tym razem mknąc w stronę barki... i trafiając w wojaka, który zaatakował elfa.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-11-2010, 15:36   #128
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik obudził się nad rankiem , przeciągnął obolałe od spania w skórzanym pancerzu wywerny kości po czym szybko rozejrzał się po pokoju panicza w poszukiwaniu źródła smrodu. Spał przy sekretnym przejściu blokując sobą niezauważone wkradnięcie się do komnaty panicza, i chyba tylko to uratowało go przed rzygowinami Malcolma, jakie ten uroczo wkoło łoża porozrzucał w nocy. Tupik cicho odsunął zasuwę po czym wyszedł z śmierdzącego pokoju panicza tajemnym przejściem. Powrócił do swojej komnaty z której wyszedł upewniając się czy kuchcikowie wciąż pilnują jego pokoju. Jeden pilnował drugi spał - co przyjął ze zrozumieniem, wiedząc, że żadni z nich więksi wojacy... ale chodziło przecież głównie o stworzenie pozorów i jako takie zabezpieczenie.
"Byle do ranka" - przemknęło mu przez głowę, ale jak się chwile później okazało tego typu myśli były zupełnie niepożyteczne. Kressa wciąż nie było, strażnicy patrzyli na niego wilkiem - co jedynie upewniło go, że z połowa z nich to pewnie zdradzieckie szumowiny, z miasta nie było ani wieści ani posiłków - jednym słowem klapa - i już chyba wolał gdyby przez noc wydarzył się atak, przynajmniej miałby to już z głowy...
Pewnym pocieszeniem był fakt, że przynajmniej zdecydował się pójść spać, co prawda późno - co ukazywały jego podkrążone oczy, ale lepsze to niż całonocne daremne czuwanie... "A może list do mistrza nas uratował... ciekawe czy ten wysłał odpowiedź pocztą" - postanowił sprawdzić, lecz wpierw wiedział , że musi porozmawiać z Richelieu... Skoro nawet zamkowej straży nie mógł zaufać, pozostawało wesprzeć się na przybyszach tym bardziej, że ten stary lis nie czyniłby tylu zabiegów z ożenkiem gdyby faktycznie nie chciał do niego doprowadzić... a przynajmniej pozostało mu oprzeć się na tej szansie.

Najpierw jednak wziął kąpiel, "Być może ostatnią" - pomyślał w porannym wisielczym humorze. Podczas kąpieli szykował listę zadań i o dziwo przygotowywanie śniadania było na tej liście ostatnią pozycją choć zazwyczaj głowił się nad tym najpierw. "Co komu po śniadaniu jeśli będzie martwy..." - jego myśli nie nastrajały pozytywnie. Strażnicy zamkowi zachowywali się tak jakby za chwilę mieli dopuścić się wewnętrznego przewrotu, Kress wyraźnie już przesadzał z nieobecnością i brakiem odpowiedzi, jedynie Zygfryd wykonywał swe obowiązki, ale nie potrafiąc właściwie gospodarować własnymi siłami... tak naprawdę Tupik był sam, sam na sam z paniczem na karku któremu wydawało się , że pożarł już wszystkie rozumy świata.

Kuchcików odesłał do porannych zajęć, pozwalając im później przespać się do południa, tymczasem sam zmienił własną straż przyboczną.

- Waldemarze, jak dobrze znasz się na wojaczce? - zapytał retorycznie, - mała zmiana planów, tajemne przejścia zostawiamy na później , wyciągnąłem cie z pierdla a jak się ten cały bajzel skończy to dopomogę w twoim uniewinnieniu i nie obchodzi mnie czyś faktycznie winny czy też nie.
"Nie z takimi bandziorami współpracowałem" - przemknęło mu przez myśl, choć trafną uwagę zachował dla siebie. Masz mnie pilnować , ochraniać, nie będziesz zresztą sam a obstawa zniechęci skrytobójców. Skryte zabójstwo nie będzie już tak skryte ze świadkami i obrońcami...

Następnie przeszedł się do kuźni , nie zważając na sroga minę kowala wbijającego wzrok w halflinga, tak jakby prócz wzroku chciał mu wbić coś jeszcze...choćby młot trzymany w dłoni. Pierwsze skrzypce jednak już prowadził Grim i trzeba mu było przyznać walił młotem jakby się z nim urodził...

- Panie Grimie , zmiana planów , okoliczności do nich zmuszają. Proszę za mną i z uzbrojeniem - zawód kowala pozostawimy póki co na spokojniejsze czasy.

Zamkowy kowal zrobił pyszną minę jak gdyby wygrał właśnie zamek na loterii, a przynajmniej kuźnie. Jego wzrok zdawał się mówić " a widzisz knyplu? I po co ci to było? Malcolm pewnie przetrzebił już ci skórę, no wynocha i nie zadzieraj więcej..." Halfling nie rozumiał tego zarozumiałego spojrzenia... wydawało mu się, że kowal zwyczajnie się ucieszy z odzyskania kuźni i pozycji , nie omieszkał jednak zapamiętać owej miny a swoistą reakcję przeprowadzić w bardziej odpowiednim czasie... gdy już zrozumie skąd ona się wzięła.

Halfling wiedział, że nie może ufać nikomu z zamku, a nawet najprzebieglejszy Mistrz gildii złodziej nie obmyślił by planu aby wsadzać do więzienia swoich ludzi, by tym sposobem wprowadzić ich na zamek. Być może, gdyby wiedział , że ktoś ich stamtąd wyciągnie... ale Tupik nawet tego nie planował, jakoś tak wyszło... i cieszył się obecnie z dwójki ochroniarzy , których w każdej chwili mógł odesłać do więzienia cofając poręczenie. Miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo w chwili obecnej cały czas ktoś mógł dybać na jego życie... szczególnie od kiedy wysłał podpisany list do Mistrza . " A może nie powinienem go podpisywać? ... chmmm a co tam , tu już i tak bajzel będzie totalny... teraz trzeba zabezpieczyć tyły"

Wiedząc, widząc, czując że zamkowa straż zmierza do przewrotu, nie pozostało mu nic innego jak pogadać z Richelieu w końcu i jemu winno zależeć by Malcolm przeżył przynajmniej do ślubu...

Osobiści strażnicy Richelieu nie chcieli Tupika wpuścić do pokoju pana " Pięknie, już się rządzą..." zmuszony był więc umówić się z nim w bibliotece, Richelieu powodowany ciekawością, zaradnością, własnymi planami czy też logiką nakazującą odpowiedzieć na zaproszenie majordomusa przybył na spotkanie - a strażników jego i Tupika odprawiono za drzwi biblioteki.

- Panie Richelieu, pogadajmy zanim Pana i moje plany szlag trafi . Podejrzewałem nocny atak , w końcu dziwnym trafem wasza obecność na zamku styka się ze śmiercią Lorda Berengera... o ile faktycznie zginął - dodał wnikliwie obserwując reakcję rozmówcy. - I dziwnym trafem proponujecie ożenek młodemu paniczowi, właśnie teraz... Wygląda to tak jakbyście wiedzieli co ma się zdarzyć z Lordem i nie czekali ni chwili by wykorzystać ową nadarzająca się okazję. Rozmawiamy bez świadków a me słowo przeciwko słowu szlachcica nic nie znaczy, więc gdybyś chciał mnie panie o coś oskarżyć to i tak możesz, pozwól więc , że będę mówił otwarcie.
Dziw, że Malcolm dożył ranka, jeszcze większy będzie dziw, jeśli dożyje końca tego tygodnia a w takim czasie ,małżeństwa zaaranżować i przypieczętować nie sposób. Strażnicy szykują się z przewrotem a i miasto wypadło spod kontroli, dowódca zamku zapewne tez zdradził, jeśli więc cokolwiek zostanie do przejęcia przez szlachetny ród jaki reprezentujesz, będzie to chaos i zgliszcza. O ile zdążycie zaaranżować małżeństwo bo po obietnicy która złożył już panicz to nic nikomu nie przyjdzie... tym bardziej, że malec, wciąż nie ma zgody swoich opiekunów, na których Lord Berenger w swej mądrości wyznaczył między innymi mnie. Może i ma postać jest mało znacząca, ale brak zgody Bractwa - powołanej zgodnie z wola i ostatnim życzeniem Lorda, opisanym w testamencie, będzie wam zawsze sola w oku. Ja z tym nie zrobię nic, ale jeśli ktoś będzie chciał podważyć legalność zawartego małżeństwa - będzie mógł się powołać na brak zgody opiekunów... Zbyt wielkie i bogate są włości D'Arvilów by je ryzykować odebraniem z powodu braku kilku podpisów...
Wiesz Panie, że jeśli chce się kogoś uderzyć to pretekst zawsze się znajdzie, po cóż więc dostarczać komu konkretnych pretekstów , które by - z powodów prawnych nawet przed księciem wysłuchane być mogły.
No ale do ożenku wciąż jeszcze daleko, a było by przykro gdyby i pan młody tego czasu nie dożył... tym bardziej że przeciwników ma nie lada, ot choćby Mistrz Cecile który jest władny w każdej chwili zamach na zamku przeprowadzić i mam dowody, że się do tego szykuje. Zastanawiałem się czy zrobi to waszymi rękami, ale... jeśli tak to i od waszmości oczekuję nieco otwartości, rozmowa i tak pozostanie między nami a ja panicza będę pilnował przed każdym. On jeszcze nie dorósł do tego by wino kosztować a co dopiero życia i włości bronić. Mniemam że i waszmości bardziej przydam się żywy niźli martwy , nawet jeśliś nie jest tym za kogo się podajesz jeno wysłannikiem Mistrza Cecilla - co ma nabyta podejrzliwość także każe mi rozważać. Jam halfling , dostosuję się do każdej okoliczności , ale muszę wiedzieć z kim mam do czynienia i jakie są wasze zamiary Panie, mogę im pomóc lub nieświadomie zaszkodzić. Beze mnie kierowanie zamkiem czy włościami nie będzie wcale łatwiejsze , zbyt wiele wpływów przydatnych i znajomości tu mam by tak po prostu z tego zrezygnować, do tego dochodzi sam Malcolm , który żyje właściwie jeszcze tylko dzięki temu że ja tak chcę. Dość ma wrogów, że gdyby tylko na chwilę czujność osłabić, byliby go ubili a martwy... nie na wiele się komukolwiek przyda. Nawet dla wrogów cenniejszy byłby jako więzień którego od biedy w przyszłości można by użyć niż trup... wie Pan, trupy śmierdzą, smród ściąga sępy i hieny - a czasem także rodzinę zmarłego... która często nie różni się niczym od zwierząt jakie wymieniłem. Jednie dobra nie śmierdzą , wiem coś o tym bo praktycznie sam zapewniam im stały przepływ na zamek.
Mogę być ze wszech miar przydatny na zamku, o wiele bardziej niż ktokolwiek tu inny, a z martwego halflinga to więcej kłopotu niż pożytku, z bogatego i szczodrze obdarowanego więcej zaś korzyści niż strapień - o czym wie każdy komu do tej pory służyłem. Czekam więc na pana karty, obiecując, że talię zachowam dla siebie, niezależnie od wieści jakie mi powierzysz...Panie.

Przyszedł czas by zagrać nieco va bank, lokalni strażnicy i tak go do tego zmuszali, zastanawiał się czy przybyli żołnierze nie okażą się jedynym wsparciem i ochroną Malcolma, z drugiej strony jeśli przybyli tu go zabić ... to taki plan musiał mieć swe dalsze konsekwencje w których rola Tupika mogła być niepomierna. halfling wiedział, że czekać mogą już tylko skazani na śmierć, a póki człowiek żyw póty wszystko jeszcze odmienić może.
 
Eliasz jest offline  
Stary 21-11-2010, 20:01   #129
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

- I spytam tylko raz. Poprzesz?

Pytanie Mistrza tylko przez chwilę wisiało w powietrzu, cała sytuacja aż nazbyt determinowała odpowiedź młodego kapitana. Lepszej okazji do blefu nie można było sobie wyobrazić, wystarczyło zgodzić się w jednej chwili na propozycje Cecile aby w kolejnej, jadąc już na zamek, znając plany przeciwników w najdrobniejszych szczegółach odwrócić się od niego i na powrót walczyć o sprawę D`Arville. Frank uśmiechnął się łotrowsko do swojego rozmówcy rozważając tą alternatywę, po czym pokiwał delikatnie głową.
- Przyznam, że zadziwiłeś mnie swoim planem -
uniósł brwi w geście podziwu, po czym skłonił się swemu rozmówcy - Nie mnie jednego zresztą. Pięknymi słowami prowadziłeś nas od jednej zasadzki do drugiej, wykorzystałeś po mistrzowsku nasze słabości rozpisując sobie cały scenariusz tej małej przygody. Winszuję.
Zrobił krok w stronę Mistrza, lecz ciężkie tąpnięcie za jego plecami uświadomiło mu, że nie jest w tym domu gościem cieszącym się jakąkolwiek swobodą. Nadal uśmiechając się pokręcił z rezygnacją głową.
- Potrzebujesz mojego udziału? Mam poprowadzić ludzi, wpuścić ich na zamek? A może wystarczy, że wyprowadzę z niego załogę pod jakimkolwiek pretekstem a twój halflindzki przyjaciel sam zajmie się resztą? Może w końcu wolisz, bym tylko spisał rozkazy na piśmie, albo udzielił pełnomocnictw na okaziciela, czego chcesz jako dowodu mojej wierności?!

Po raz kolejny uśmiechnął się do coraz bardziej pewnego siebie Cecile.
- Ułatwię ci starcze - zaczął zupełnie innym tonem, nim Cecile zdołał cokolwiek odpowiedzieć. - Mogę zrobić wszystko, walnie przyczyniając się do twego planu, lecz w tej izbie, udekorowanej tak jak w tej chwili, w tych murach ślubowałem wierność rodowi D`Arvill! Ślubowałem, że wrogowie rodu nie postawią na zamku nogi! A ty Panie nawet jeśli mniemasz się półkrwi D`Arvillem jesteś WROGIEM. Wolę zginąć tu i teraz z ręki twego psa - machnął od niechcenia głową w stronę tura z bastardem - niż jakkolwiek przyczynić się do tego spisku.
- Wyśmienicie - Mistrz w jednej chwili zrzucił z twarzy fałszywy uśmiech - wiedziałem, że będziesz zbyt głupi, by spostrzec ostatnią alternatywę jaką chciałem ci zaoferować. Miałem nadzieję, że stary dureń, mój brat, wybrał na dowódce swoich ludzi kogoś z szerszymi horyzontami. Zawiodłem się.
Cecile dopił ze swojego kielicha ostatni wina po czym odstawił puchar na komodę - Zgodnie ze swym życzenie zginiesz - uśmiechnął się złośliwie do Kressa - ale jeszcze nie w tej chwili. Zabrać go na dół!
- Nie jesteś w stanie pojąć nawet kawałka mojego planu kapitanie! - krzyknął gdy dwóch ludzi wyprowadzało go krępując mu z tyłu ręce - odmówiłeś, boś ufny w swych towarzyszy, odpocznij chwilę w celi, skruszejesz!

Garnizon Straży Miejskiej
- Żadnych wieści od Kressa?
- Żadnych Panie Komendancie.
- Z zamku?
- Też nic, od rana był jedynie goniec, którego kazaliście odprawić z niczym.
- Kedgard?

Wezwany strażnik pokręcił przecząco głową.
- Jakby wszyscy wyczekiwali rozwoju sytuacji.
Serafin Mera zaklął szpetnie zdenerwowany swoją bezsilnością. Czuł, że sprawa będzie miała swój epilog w przeciągu najbliższych godzin i denerwowało go, że pozbawiony jakichkolwiek wieści może jedynie czekać.
-Trzymajcie ludzi w pogotowiu, pod bronią i w rynsztunku. Obudźcie mnie gdy tylko zjawi się kapitan lub ktoś od Marthona.

Frank Kress
Silne ręce wepchnęły go do niewielkiego pomieszczenia zupełnie pozbawionego światła. Czuł lepką ciecz na posadzce i bijący od murów chłód. Dźwignął się z trudem macając otaczające go ściany, oddalone od siebie o ledwo ponad metr były umazane tym samym co grubą warstwą pokrywało posadzkę. Próbował się wyprostować, lecz strop pomieszczenia był na tyle nisko, że chyba tyko niziołek mógłby w nim stać dumnie wyprostowany. Zrezygnowany osunął się w kąt podkurczając nogi.
Potrzebował snu, lecz wiedział jednocześnie, że to ostatnie na co może sobie pozwolić. Gdyby przyznał teraz, że cokolwiek idzie zgodnie z planem dokonałby wielkiego nadużycia, mimo iż przewidział, że zostanie pojmany od razu po przekroczeniu wrót, pomylił się znacząco w dalszej ocenie wypadków. Plan zakładał, że rozmowa odbędzie się w gabinecie na piętrze, z którego prowadziły na wąski balkon wysokie szklane drzwi. Materiał który musiałby ustąpić pod uderzeniem pakunku, który mieli dla niego przygotowany jego ludzie. Sam efekt gdy ekwipunek roztrzaskałby drzwi dałoby mu dość by wykorzystując ogólne zamieszanie dobyć broni. Reszta pozostawałby już w rękach bogów. Cecile był jednak zbyt przezorny i spotkał się z Kressem w zupełnie innym pomieszczeniu, do którego nikt nie miał szans dorzucić ciężkiego rapieru kapitana. Pozostawało czekać na kolejny etap planu, choć i tym razem Frank nie miał pewności, czy kusznik będzie czekał przy właściwym oknie. Najgorsze teraz zaś było w tym to, że zamknięty w klitce bez okien nie miał najmniejszego pojęcia kiedy będzie świtać, co stanowiło dość kluczowy aspekt całości. Oby tylko nie zasnąć...

Obudził go ruch małego lufciku niemal u szczytu niewysokich drzwi. Blask pochodni z drugiej ich strony wpuszczał do środka niezbyt odważne refleksy, tak jakby nawet światło nie chciało przebywać w jego celi. Ta która zajrzała do środka była jednak gorsza od okalających go ciemności a głębie jej smutnych oczy dało się dostrzec nawet przy chybotliwym świetle pochodni.
- On nie chce twej śmierci kapitanie - powiedziała cichym i melodyjny głosem - przystań na propozycję Mistrza a będziesz mógł dalej służyć temu rodowi. Zdradził ci przecież, że w jego żyłach również płynie krew D`Arvillów.
- Odejdź -
rzucił krótko Kress - mogłem raz dać się zwieść pięknym słowom, lecz nie zadziałają one na mnie po raz wtóry.
- Jak chcesz -
powiedziała smutno przymykając lufcik - wiedz tylko, że jeśli nie przejdziesz na jego stronę teraz, gdy wzejdzie słońce będzie już na to za późno i nie będziesz potrzebny.
- Stój! -
krzyknął nim odeszła - Potrzebuję czasu. Skoro wschodzące słońce ma decydować o mojej przydatności przyślijcie po mnie przed świtaniem.

Nie odpowiedziała.

Tawerna "Pod dorodną Flądrą"
Zgodnie z poleceniem kapitana Hektor czekał przy dębowej ławie na informację od ludzi, których poznali u Rene. Miła jednak godzina za godziną a prócz kilku spitych już niemal do nieprzytomności marynarzy nic nie zapowiadało by pojawił się ktokolwiek nowy. Dawno minęła już północ i staremu weteranowi powoli zaczynało się nużyć. Żadna z kelnerek nie wyglądała na godną zainteresowania, widać marynarskie gusta dalece odbiegały od tych jakie miała zamkowa załoga, może ludzie morza mieli też dużo niższe standardy, w sumie po kilku miesiącach w towarzystwie samych mężczyzn człowiek mógł dopaść cokolwiek co miało dziurę między nogami. Hektor westchnął ze współczuciem i pociągnął kolejny potężny łyk zsiadłego mleka wbijając jednocześnie łychę w parujący wciąż talerz pyrek. Do świtu pozostawało jeszcze nadal kilka ładnych godzin a dopiero wtedy kapitan pozwolił mu wrócić do cekhauzu.

Frank Kress
Tym razem sen musiał być dłuższy i mocniejszy, bo obudziło go dopiero szarpnięcie wywlekających go na korytarz mężczyzn. Mimo iż obolały bardziej niż gdy zasypiał, Frank w jednej chwili odzyskał pełnię przytomności.
Jeśli się komuś nie ufa do końca trzeba mu pokazać dokładnie tyle ile zobaczyć powinien by być przekonanym o swojej przewadze - skryte poprawienie noża w cholewie na kilka chwil przed wejściem do domu Mistrza było zabiegiem, który nie miał prawa ujść uwadze dziewczyny. Tyle tylko potrzebował by napastnicy nie mieli potrzeby przeszukiwać go dokładniej. Pożyczone podczas powrotu po jej chustkę ostrze wskoczyło do dłoni Kressa tak samo sprawnie jak wprawna hafciarka nawleka nić. Kapitan szarpnął się tnąc niczego nie spodziewającego się napastnika po nadgarstku. Upuszczona pochodnia z sykiem potoczyła się po wilgotnej posadzce tłumiąc swój blask.
Cecile wysłał po niego dwóch. Spodziewał się, że przetrzymany w klitce Kress, straci resztki rezonu i nie będzie próbował niczego głupiego. Brawura jest jednak nieodzowną kochanką młodości i Frank nie zamierzał dawać im dziś rozwodu.
Rzucił się ze sztyletem w stronę strażników nim ci zdążyli się jeszcze dobrze połapać w tym co się dzieje.

Garnizon Straży Miejskiej
Serafin Mera krążył po pomieszczeniu zły jak diabli, zarówno z powodu tego, że nie obudzono go niezwłocznie po przybyciu posłańca od Kressa jak i z powodu planu jaki kapitan postanowił na własną rękę przedsięwziąć.
- Szkoda, że od razu nie oddał im w ręce całej zamkowej załogi! Idiota nie raczył nawet osobiście przyjść do mnie zdradzić swych planów, poprosić o wsparcie! On myśli, że sam zawojuje cały świat, że Cecile padnie przed nim na kolana. Ten człowiek bije Kressa na głowę intelektem i przebiegłością! Po trzykroć przewidział każdy manewr jaki nasz pewny siebie kapitan mógł przedsięwziąć. Trzyma nas teraz za jaja, mogąc szafować jego życiem.
Chwycił do ręki rapier Franka wyciągając go z pochwy, przez chwilę przyglądał się grawerunkom na klindze po czym ze złością wcisnął go na jego miejsce.
- Tylko on mógł wymyślić, że tą paczkę da się wrzucić od tak przez okno! - spojrzał raz jeszcze w oczy mężczyzny, który objawił mu przed chwilą całość zamysłu kapitana. - Ale ja nie pozwolę się tak załatwić! Kress zaryzykował i przegrał. Moi ludzie dostaną rozkaz nie dbania o jego życie, działania wobec Cecile będą podjęte z pełną stanowczością, bez względu na to, czy będzie groził jego śmiercią, czy też już go zabił!
- Wybacz panie, ale obligują mnie rozkazy, bez względu na to czy udzielisz nam wsparcia o które proszę. Bez względu czy o świcie Szkarłatne Płaszcze pojawią się przy domu Mistrza zamierzamy wykonać naszą część planu!
- Jeśli narazicie miasto, będziecie ścigani tak samo jak ci zdrajcy!
- To plan kapitana...
- Zjeżdżaj razem z kretyńskimi planami swojego kapitana! Won stąd!


Frank Kress
Wypluł z ust krew zastanawiając się w którym momencie rzeczywistość zaczęła rozmijać się z ułożonym planem. Dwójka w lochu była kaszką z mleczkiem, w ciemnościach jakie zapadły gdy pochodnia wtoczyła się do głębszej kałuży walka była czystą loterią, to że pozostawiając za sobą dwa ciała wyszedł jedynie z drobnymi zadrapaniami należało złożyć na konto przychylności samej Panienki. Fakt, że zaskoczony na wyższym poziomie strażnik nie zdążył dobyć miecza nim sztylet pofrunął w stronę jego piersi mogło nawet przez chwilę uchodzić za szczęśliwy uśmiech losu. W sekundę później okazało się jednak, że to Frank źle ocenił sytuację na czas nie dostrzegając cieni dwóch kolejnych ludzi, którzy w jednym oddechu dopadli go powalając ciosami ciężkich pałek.

Gdy rzucili go przed nogi Mistrza żałował, że w ogóle się obudził gdy wywlekali go z celi. Nie miał siły dźwignąć się na łokciu, bojąc się, czy po uderzeniach które spadły na przedramię gdy osłaniał się nim przed ciosami kość po prostu nie pęknie pod ciężarem obolałego ciała. Miał wrażenie, że oprawcy znaleźli dosłownie każdy kawałek jego ciała który nie przyjął na siebie uderzenia w pierwszej fazie i gdy już zebrali się nad nim w pół tuzina postanowili go po prostu zakatować.

Nawet w snach nie mógł podejrzewać, że życie zawdzięczać będzie turowatemu zbirowi, który wpadł pomiędzy kompanów roztrącając ich swoimi potężnymi barami na boki. Życie kapitana musiało mieć jednak dla Mistrza Cecile większe znaczenie niż ten w pierwszej chwili chciał przyznać, bo jego wierny człowiek na własnych rękach zaniósł go do komnaty mistrza i rzucił na miękki dywan.
- Próbował zbiec - rzucił krótko tur - Vincent, Domenico i Luigi nie żyją.
Cecile spojrzał niechętnie na truchło zwijające się z bólu na jego dywanie.
- Do końca bohaterski, do końca wierny sprawie. Nawet teraz gdybyś mógł splunąłbyś mi w twarz, czyż nie prawda?
Frank nie miał zamiaru tracić sił na odpowiedź, wdzierający się do wnętrza blask wskazywał na to, że za kilka chwil słońce miało wznieść się ponad miejskie mury. Jeśli jego życie miało jeszcze przysłużyć się młodemu Lordowi, to wszystko zależało do tego momentu...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 21-11-2010 o 20:05.
Akwus jest offline  
Stary 21-11-2010, 21:48   #130
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Na plaży:

Wiatry magii sprzyjały Peterowi jak nigdy. Splotły się niemal same. Ułamki sekundy zaledwie minęły, gdy kolejny pocisk przeciął powietrze, tym razem mknąc w stronę barki... i trafiając w wojaka, który zaatakował elfa. Trafiając!?


Był pewny, że trafi, a jednak pocisk mknąc na niemałą w sumie odległość rozchwiał się w locie, stracił namiar celu i zygzakując skrzącą skrą jął mierzyć to w marynarza, to znów w elfa.


"Co się dzieje?" pomyślał Peter zdumiony próbując jednocześnie zapanować nad wyrywającą się spod kontroli mocą. Czuł przez skórę, że wie co się dzieje. Przeczucie go nie zawiodło...

"Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek. Na kogo wypadnie na tego... Więc jak? Chcesz mojej mocy? Chcesz czy nie, bo tracę cierpliwość! Raz? Dwa..." głos w głowie był natarczywy a ciśnięty pocisk zaczął coraz bardziej wyrywać się spod kontroli Petera. Ci ze zbrojnych, którzy stali na brzegu i nie mieli zajęcia, dostrzegli dziwne zachowanie Petera, który stojąc na skraju plaży wpatruje się w miotany falami wrak a po jego twarzy płynie pot. Nikt z nich jednak nie rozumiał niczego z tego co się działo. Peter był wśród ludzi, ale był sam.

Jak każdy czarodziej...

.
 
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172