Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2010, 19:29   #302
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114; Godzina Bayushi



Chwilę później kończy ponownie układać rzeczy w sakwach i, zapinając ostatnie klamry, patrzy w ślad za odjeżdżającymi jeźdźcami.

Matsu zaskoczył ją. Zaskoczył ją wolą, która silniejsza była od jego gniewu i chęci zemsty. Dwukrotnie powstrzymał swój gniew. Trzykrotnie uszanował kłos, który nosiła na zbroi.

Przez moment zastanawia się co zrobiłaby na jego miejscu. Gdyby to jej przyniesiono wiadomość, że Akodo Ichizo został skrytobójczo zamordowany... Prawie wybucha ostrym, gorzkim śmiechem. Przecież przynieśli. Wiadomość sama przyjechała do niej na ośmiu rączych nogach. „Niejaki Akodo Ichizo podobno jest umierający”, powiedział Jednorożec. A jeśli nie mylił się? Jeśli nie kłamał? Jeśli jej ojciec umrze? I jeśli ona pozna imię tego, który to zrobił?
>Jak< pozna jego imię – poprawia się natychmiast.

Shaku.
Nazwijmy go Kamieniem.
Nadajmy przyczynie wszystkiego jedno imię.
Przynajmniej na razie.

Wsiada na konia i spina go do cwału. Gdyby spotkała jego dziecko na środku traktu... Wygina usta w pełnym zajadłości grymasie. Taki dar od Fortun... Nie wie czy powstrzymałaby rękę. Nie wie czy miałaby siłę, by uszanować szmaragdowy mon. Nawet myśl o takim spotkaniu przywołuje wibrującą nieprzerwanie gdzieś w głębi niej furię. Nie, nie powstrzymałaby ręki. Zabiłaby, by morderca poznał ból tej samej straty. Zabiłaby, by zadać taką samą krzywdę. Na tym polega wendetta. Na tym polega zmazywanie długów krwią. I dopiero potem stanęłaby przed twarzą mordercy. I cieszyłaby oczy jego bólem. A potem zabiłaby także jego.

Gdyby ktoś skrzywdził jej ojca. Gdyby ktoś skrzywdził Michiko. Gdyby ktoś skrzywdził Yuichiego, Raishina, Tsuruchiego, Hakusho... Kogokolwiek z jej rodziny – musiałby zapłacić.

I zapłaci.
Zapłaci – obiecuje sobie samej, zaciskając palce na wodzach.
Zapłaci – obiecuje przodkom.

Zapłacą wszyscy.

Czy na to liczył ronin? Wściekłość jednego Matsu i to, czego nie uczyniły poluzowane hufnale – znalazłoby swój finał. Keiko była w stanie w to uwierzyć. Jednocześnie jednak, przyjmując taką możliwość, musiałaby przyjąć wraz z nią nieprzyjemną prawdę: nie była swoją siostrą, nie była swoim bratem i nawet wrogowie jej ojca zdawali sobie z tego sprawę. Była bezwartościowa jako zakładnik.

Miał trzy łuki – myśli ze złością - kłamstwo nie zostało więc wymyślone na poczekaniu. Ronin zaś wiedział wiele. Zbyt wiele. Wierzba nie potrafiła przypomnieć sobie jednak nikogo, kto – pasując do tego pobieżnego opisu – zdradził jej klan i nie powrócił ze swojej misji. Kto wiedząc – odszedł. Ale też nie było jej w domu od ponad roku. Mogła nie wiedzieć wielu rzeczy.

Czy ronin wiedział?
Czy wiedział Kamień?

Wielu nazwałoby wiarę Keiko w Raishina ślepą. Zgadzał się opis. Zgadzały się łuki. Dlaczego więc nawet przez myśl jej nie przeszło, że mężczyzna mógł zachować wierność klanowi Skopriona i tylko czekać na znak od swojego prawdziwego pana? Dlaczego nie rozważała nawet możliwości, że to jednak on? Bo to Raishin zahartował Keiko i to dzięki niemu jej lojalność – tak jak jej uczucia, jak miłość czy nienawiść - nie uznawała kompromisów.

I dlatego myśl o matce bolała tak bardzo.

Czy ronin znał Kamienia? Czy to >był< Kamień? Prawie szarpie wodze, zatrzymując konia. Chce zawrócić, ale przecież nie może. Co za żołnierz zawraca nie wypełniwszy rozkazów swego dowódcy? Która Osa nie słucha głosu swojego daimyo? Ichizo był doskonałym strategiem i właśnie dlatego zawrócić nie mogła. Skoro pchnął ją w określone miejsce planszy, jego dalsze ruchy przewidywać będą jej w tym miejscu obecność. Jego kolejne decyzje będą zakładały, że jego druga córka robi wszystko, by osiągnąć powierzony jej cel. Gdyby zawróciła... Wszystkie jego plany obciążone byłyby błędem jej zlekceważenia jego rozkazu.

A jeśli jest ranny? Jeśli umiera? Pyta strach, który jak robak wżera się w jej serce.
Jeśli umiera, muszę zapewnić bezpieczeństwo jego dziedzicowi – odpowiada mu.
Muszę upewnić się, że linia krwi będzie trwać.
A jeśli umiera? Pyta się gniew.
To winni zapłacą za każdą kroplę jego krwi.

Nie może zawrócić.
Na ten moment musi zawierzyć honorowi Matsu i mądrości Akihito.
Oraz gunso i jego sokołowi.

* * *

Gunso - Akodo Misuzu Hochibei...

Był dobrym rozmówcą, pełnym spokoju właściwego weteranom. Przypominał jej ojca. Miał jego oczy, jego uśmiech, jego wyciszenie i pewność zdobytą latami doświadczeń. Był tak podobny, że zafascynowana zaczęła zadawać mu pytania, szukać powiązania linii krwi, wspólnych przodków. Nie znalazła. Nachylona lekko w jego stronę, z autentycznym zainteresowaniem wymalowanym na trójkątnej twarzy nie przestała jednak pytać. A on odpowiadał powoli, nieśpiesznie, odwzajemniając ciekawość. Dowiedziała się, że jest jednym z pięciorga dzieci, że jego ojciec pełni służbę jako hatamoto przy jednym daimyo Ikoma niedalko Kyuden Ikoma. Że jest uczniem szkoły bushi Akodo i walczył w Kanionie Losu. Ta ostatnia wiadomość wywołała podziw i cień tęsknoty na jej twarz – a także lawinę kolejnych pytań. Pytała w zasadzie o wszystko: o bitwę, szarżę Matsu Tsuko, o obowiązki hatamoto, o Kyuden Ikoma, o bibliotekę, o historię jego monu, jego rodzinę. I gdy odwzajemniała się mu odpowiedziami, ze zdziwieniem odkryła, że uśmiecha się do niego – nie tym ostrożnym, nieufnym uśmiechem, którego nauczyły ją ziemię Lwa – lecz tym szczerym, zarezerwowanym dla bliskich, który rozjaśnia całą twarz.

Myśl o nim przychodzi wraz z westchnieniem, bo zdaje sobie sprawę z długu, jaki u niego zaciągnęła. I zdaje sobie sprawę, że nawet niewielkie, śliczne netsuke, które ofiarowała mu w prezencie to za mało.

Ciężko było jej rozstać się z sokołem wykonanym z czerwonego koralu, choć wręczyła mu je całkowicie spontanicznie, powodowana odruchem narodzonym z sympatii i pragnieniem odwdzięczenia się za okazaną przychylność. Wręczyła mu je trochę nieśmiało, prosząc, by przyjął je jako pamiątkę po tym spotkaniu i Osie, która poniesie ze sobą wspomnienie o nim; prosząc, by przyjął je jako wyraz wdzięczności. W końcu zaś mówiąc – trochę za bardzo bezpośrednio i za bardzo szczerze – że po prostu sprawiłby jej przyjemność przyjmując ten drobiazg z jej rąk.


* * *


Nawet gdy słońce powoli zaczęło opadać ku łagodnej linii horyzontu, nie potrafiła się uspokoić. Z trudem, boleśnie niemal formułowała niechciane myśli, z trudem – niedowierzając samej sobie – nadbudowywała kolejną sieć zdrad ponad możliwą zdradą tej, która skrywała katanę skorpiona. Czy powinna dopuszczać do siebie możliwość, że Michiko nie została porwana? Że była zamieszana w te wszystkie wydarzenia?

Czuje odrazę do samej siebie.

Wbija gwałtownie pięty w boki konia, zabijając w sobie te myśli, spychając je w głąb siebie. Ale wie, że wrócą. Zawsze wracały nocami, ubrane w jaskrawe obrazy snów.

Michiko – prawdziwa córka swojej matki. Przez chwilę zastanawia się czy w tym miejscu nie leżał pierwszy błąd. Córka matki, syn ojca. A ona? I ponownie powraca rozmowa z Matsu, moment, gdy mówiła mu o Tsuruchim. Może najwyższy już czas, by zrobiła to, co on zrobił w jej wieku – by przestała pragnąć tego, czego nie może mieć i zaczęła walczyć o swoje własne miejsce.

Przywołuje jasną, piękną twarz siostry, jej perlisty śmiech, delikatny dźwięk wpiętych w lśniące włosy ozdób, spojrzenie głębokich oczu ponad malowanych wachlarzem.
Michiko nie musiała zdradzać. Wystarczyłoby, by nieświadoma wszystkiego zniknęła. Wystarczyłoby, by – zobowiązana do zachowania sekretu – nie powiedziała Yuuki. Gdyby poprosił ją gładkolicy Doji o spotkanie, o ucieczkę, o... miłość jak z powieści. Sprytnie wykorzystany przypadek. Mamy twoją córkę, pisze Kamień. A to jedynie blef, gambit, kłamstwo, którego nie sposób odczytać z papieru. Jej naiwność, jej przekonanie, że za pięknymi twarzami kryją się równie piękne dusze. Czasem tak łatwo było ją omamić i zauroczyć. Jak zauroczył ją ten przeklęty, zimny jak marmurowy posąg Kakita, o którym pisał Fukurou i opowiadał Akihito.

Nie wolno jej było wątpić. Kochała siostrę.
Ale była świadoma jej wad.

Warknęła gniewnie, przez zaciśnięte zęby.
Pogoniła konia do cwału, który wydawał jej się tak rozpaczliwie wolny.

Nie wolno wątpić.
Podejmować decyzję. Działać
Kierując się słońcem, obrała kierunek i szarpnęła wodze. Wałach prychnął cicho, gdy skierowała go w zimny strumień. Zjechała z traktu, ruszając ku Shiro no Tengu..


Terytorium Klanu Osy; prowincja Yoka, koniec miesiąca Shinjo, wczesna jesień roku 1114


Dogonił ją jeszcze przed dotarciem do Zamku Goblina.

Nie, nie śmiał się jej w twarz. Ale w jego oczach, w wypowiadanych słowach była charakterystyczna nuta – zbyt gładka i miękka. Keiko bardziej ją czuła niż słyszała, ale przecież musiała tam być. Inaczej każde ze słów nie wbijałoby się w nią jak okryty jedwabiem nóż. Inaczej nie chciałaby płakać przez poczucie własnej bezradności. Inaczej nie chciałaby wyć z bezsilnego gniewu. Inaczej, w końcu, nie chciałaby rozkrwawić siedzącego przed nią samuraja do ostatniej kropli.

Ale nie mogła.
Bo siedzący tuż przed nią samuraj, był całkowicie poza jej zasięgiem.

Mogła jedynie pochylić pokornie głowę i słuchać gładkich słów tego, który zabrał jej rodzinę.


* * *


Dwa miesiące później dotarła do Zamku Osy. Pokryta pyłem drogi, zmordowana do ostateczności, nie pamiętająca kiedy ostatni raz wyspała się porządnie, kiedy ostatni raz spokojnie zjadła ciepły posiłek czy brała udział w ceremonii parzenia herbaty.

Lato chyli się ku końcowi. Keiko śledzi wzrokiem biegnące ku horyzontowi słońce i wie, że coś się kończy. Wie, że niedługo – zaraz, za moment – wstrząsane delikatnymi podmuchami wiatru liście zaczną opadać, schnąć, umierać, ginąć.

Jak jej ojciec. Zamordowany podczas snu. Jego katana, która służyła rodzinie dziewiętnaście pokoleń, pogięta, połamana.
Jak jej siostra. Zgwałcona, okaleczona, nieczysta. Lalka z odciętymi dłońmi i stopami, która nawet nie mogła zakończyć swojego życia z honorem i której krew Keiko wciąż widzi na swoich rękach.
Jak jej brat. Przeszyty strzałami, powieszony na samotnej wierzbie rosnącej na Przełęczy Beiden.

W końcu zaś jak ona sama.
Pusta skorupa wypełniona rozpaczą i gniewem.


* * *


Teraz klęczy przed Tsuruchim. Pochyla nisko głowę. Dotyka czołem podłogi. Wbija długie, pobliźnione palce w deski, jakby chciała zacisnąć dłonie w pięści. Nie czuje, że paznokcie żłobią rysy w miękkim drewnie, nie czuje, że sączy się spod nich krew, gdy wąskie drzazgi wbijają się głęboko w żywe mięso. Z szeroko otwartych oczu kapią łzy. Gniew i rozpacz dławi głos.

- Jeśli... jeśli to zgodne z twoją wolą, panie, pozwól mi... Pozwól mi... Pozwól mi ująć katanę. Pozwól moim palcom przypomnieć sobie jej ciężar, jej dotyk. Błagam. Pozwól mi... Pozwól mi ich odnaleźć. Pozwól pokazać honor rodziny Akodo, która zawsze była tobie wierna. Pozwól pomścić mi śmierć tego, który do końca był tobie najwierniejszy. Pozwól... - nie podnosi głowy, szczupłe ciało aż wibruje potrzeby, pragnienia. Nie poznaje swojego głosu. Krótkie, nieporządnie ścięte włosy opadają jej na twarz. - Jeśli... Błagam...

- Pomścić? To nie jest przecież sprawa zemsty – głos Małej Osy jest serdeczny, ciepły, pozbawiony troski. Takim samym tonem mówił do niej zanim wyjechała na ziemie klanu Lwa. - Klan Osy nigdy nie potrzebował miecza Akodo. Po co mu miecz Lwa, gdy ma noże Skorpiona. - Keiko podnosi na niego pełne niedowierzania oczy i spotyka jego spojrzenie. Obce. Pełne politowania. Podąża za ruchem jego dłoni i zamiera wpatrzona w tak dobrze znaną twarz. Obok niego siedzi Raishin. Ciemne oczy błyskają ponad szkarłatną jak krew maską. - Jak widzisz udało się nam wyjaśnić nasze drobne nieporozumienie z klanem Skorpiona. Z pewnością rozumiesz, że każdy pokój ma swoją cenę. Powinnaś dziękować Raishinowi, że to on wziął na swoje barki ciężar jej zapłaty. Ta i tak była niewielka – z namysłem przesunął palcami po brodzie, zerknął na swojego towarzysza. - Przypomnij mi, proszę, czego życzył sobie szlechetny Bayushi Shaku*?

- Każdego miecza i każdego Akodo.

- Dokończ więc, Raishin-san – rzuca Tsuruchi, wstający właśnie z tatami.

I Raishin podnosi się także. Powoli, hipnotyzująco łagodnie, tak jak podnosić mógłby się wielki wąż. I Keiko nie może oderwać od niego spojrzenia, nie może się poruszyć, gdy on idzie w jej kierunku nieśpiesznie, nieskończenie wolno. A ona prawie nie widzi go przez łzy, które zamazują wyraz jego oczu, zamazują maskę zakrywającą jego twarz. Zabije ją. Zabije ją, a potem jej ciało powieszą na zewnętrznym murze.
Obok innych.

Spodziewała się aikuchi** błyskającego w dłoni jej sensei. Nie spodziewała się łuków w ich rękach. Shi Tun, Tennagu. Kenta. Takehiko. Yasu... Byli tam wszyscy. Opuściła głowę, nie mogąc znieść ich spojrzeń, które posyłali jej wzdłuż długich strzał.

Brzęknęły cięciwy, groty z wizgiem wgryzły się żarłocznie w bezbronne ciało, impet odrzucił je w tył. I gdy pada jak marionetka, której ktoś jednym gestem przeciął wszystkie sznurki, widzi ponad sobą twarz Raishina.
Jedynego Wiernego Skorpiona klanu Osy.


Terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114; godzina Fu Lenga



Otwiera oczy i przez chwilę nie wie, gdzie się znajduje. Dojechała już do Zamku Goblina? Przekroczyła Przełęcz? Nie rozumie. Co jest w niej nie tak, że jej sny kalają wszystko to, co dla niej drogie. Wszystko, co darzy szacunkiem i miłością. Twarz Pana Księżyca obojętnie przesuwa się po gwiaździstym niebie, a skulona w jego blasku dziewczyna próbuje wyplątać się z koszmaru.

Wpycha pięść do ust, by stłumić dźwięk płaczu. By nie pozwolić wypłynąć choć najmniejszemu dźwiękowi. Ciało drży jak wierzbowy liść wystawiony na jesienny wiatr.

Akodo Ichizo.
Shosuro Haru.
Akodo Kateru
Shosuro Itsuki.
Akodo Tori.

Rozgałęzia się drzewo, dochodzą kolejne imiona, kolejne twarze. Obydwie linie przodków, obydwie linie krwi, które jak dwie rzeki zlały się w tą jedną, która – wolą Fortun - wypełniła jej żyły.

Shosuro...
Akodo...

Wyszeptuje imiona swoich przodków jak litanię, mantrę.

Akodo Keiko.

Kuli się na posłaniu, opiera czoło o ziemię. I tak jak w śnie z szeroko otwartych oczu kapią łzy, których nie jest w stanie powstrzymać. Próbuje przywołać obraz ich twarzy. Siłę, którą dały jej ich spojrzenia, tak inne od tych, które ujrzała przed chwilą w koszmarze. Pewność.

Akodo Keiko...

Siada. Prostuje ramiona. Wygładza twarz, uspokaja oddech. Odzyskuje namiastkę spokoju. Kontrolę.
Nie zniosłaby zawodu w ich oczach.

* * *


Odchyliła głowę do tyłu, wpatrując się w jaśniejącą blado twarz Onnotangu. Nienawidziła tych snów, które przychodziły do niej noc w noc.

Zmyła z siebie w strumieniu resztki koszmaru. Sprawnie przygotowała prowizoryczny cel, który zabezpieczyć miał groty przed uszkodzeniem i umocowała go na szerokim pniu jednego z drzew. Wyjęła z podłużnego pokrowca daikyu. Przesunęła delikatnie palcami po czarnej lace, ostrożnie zdjęła twardą cięciwę z konopi oraz ścięgien, sprawdzając czy powinna już ją przełożyć, odginając ramiona łuku w drugą stronę, by nie odkształciły się, tracąc swoją siłę. Jeszcze kilka dni. Teraz nasunęła na nie jedynie czarny jedwab, by zabezpieczyć drewno przez nocną wilgocią. Sprawdziła wszystkie groty strzał, z taką dbałością, z jaką zwykły bushi sprawdza stan swojego rodowego ostrza; obejrzała dokładnie ich trzcinowe brzechwy i lotki, szukając uszkodzeń i skaz.

Czystość. W kyudo zawsze chodziło o czystość, co Keiko pojęła w pełni dopiero na ziemiach Lwa dzięki staremu Ikma Akio.

Zawsze chodziło o czystość.

Odeszła na dwadzieścia pięć kroków od drzewa. Chikamoto*** był właściwy tej nocy. Księżyc rzucał jasne, srebrzyste cienie, podwajał nieruchome, ciemne kontury gałęzi, utrwalał panującą dookoła ciszę. Poprawiła kołczan, poprawiła kimono, zacisnęła dłonie na uchwycie łuku.

Zastygła w bezruchu, wsłuchując się w siebie, czekając na właściwy moment.
A potem rozpoczęła kata.

Każdy ruch był pewny, skończony, jasno i wyraźnie przechodzący w kolejny. Każdy – pomimo że powtarzała je już setki czy tysiące razy – był w pełni świadomy, naturalny ale nie ześlizgujący się w machinalny odruch.

Każdy ruch był czysty.

Ashibumi****. Stanęła pewnie, prosto. Bose stopy czują chłód ciągnący od ziemi, wilgoć delikatnych, młodych jeszcze źdźbeł trawy.

Dozukuri. Wyrównała oddech, skupiając go w hara, w dolnej części brzucha. Oddech - „pan siły”. Sięgała oddechem do ki raz za razem, aż odpłynęły resztki wcześniejszych uczuć, aż poczuła rodzącą się w środku siłę.

Yugame. Płynny, pewny był ruch jej dłoni sięgającej po strzałę. Czuje pod wyciętą rękawicą dotyk barwionych lotek, własnoręcznie wykonane żłobienia.

Uchikoshi. Nieśpiesznie uniosła łuk wraz z nałożoną strzałą.

Hikiwake. Opuściła daikyu jednocześnie napinając cięciwę. Oddech. Siła. Spokój. Czuje mięśnie, które naprężają się jak sam łuk. Słyszy skrzypienie wyginającego się drewna, słyszy powolne uderzenia swojego serca.

Oddech... Siła...

Kai. ...Jedność. I bezruch, gdy zastygają myśli, wyostrza się wzrok. Nieruchoma wśród nieruchomych cieni. Pomimo pełnego napięcia łuku, srebrzysty grot rizetsu***** nie drgnie nawet o milimetr.

Hanare. Aż do momentu, gdy zwolni cięciwę, a strzała pomknie, ku swemu celowi. Nie jest istotne czy trafi. Prowizoryczna tarcza nie jest prawdziwym celem. Doskonałość ruchu. Doskonałość strzału. Doskonałość koncentracji i spokoju. Doskonałość spojrzenia, które nie patrząc nawet widzi środek tarczę. Równowaga postawy i wewnętrzna harmonia. Tak, nawet Keiko czasem jest w stanie ją uchwycić.

Zanshin. Oddech. Siła. Wyciszenie. I czystość, w której rozpływa się wszystko inne.

W czystości rozpuszcza się gniew, rozpuszcza się rozpacz, wahanie, wątpliwości. Rozpuszcza się sama Wierzba. Nie ma w niej niczego, co zbędne.

Oddech. Siła. Koncentracja.
Kolejne ruchy. Kolejne strzały.
Czystość.
Pustka.


- - -
* Shaku – kamień, także rodzaj ćmy, czyli robactwa
** Aikuchi – japoński sztylet bez gardy/tsuby.
*** Chikamato – bliski zasięg w kuydo (około 25 metrów), w przeciwieństwie do enteki – dalekiego zasięgu (około 50 metrów).
**** Kolejne kroki kata właściwego dla kyudo. Tutaj potraktowane trochę „głębiej” żeby oddać to, że dla Keiko strzelanie z łuku do forma medytacji.
***** Rizetsu - „język smoka”, rodzaj grotu wykorzystywanego do japońskich strzał.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 22-11-2010 o 20:53.
obce jest offline