Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2010, 19:27   #301
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114; Godzina Bayushi


- Eit... - zaczął Akodo, lecz Matsu uniósł dłoń, powstrzymując go.
- Pani - rzekł, po raz pierwszy z czymś więcej niż obojętny szacunek dla szmaragdowego monu - wieści o stanie zdrowia Twego ojca poślę na przełęcz Beiden, jeśli będzie trzeba nawet błagając mego dowódcę o pozwolenie na wysłanie tam jego sokoła.

To za mało”, mówią jej oczy.

- Nie na przełęcz, panie – mówią usta i zanim jeszcze uświadomi sobie w pełni swoją decyzję, jest już w ruchu, już zeskakuje z konia i sięga do jednej z sakw. Szybko, bez wahania, zdecydowanie.

Przełęcz Beiden nic jej nie da. Keiko nie chce, by wiadomości ją wyprzedziły – ona chce zawrócić. Musi zawrócić. Musi się dowiedzieć. Przełęcz Beiden nic nie da ani jej ojcu, ani jej klanowi. Ani – w końcu – jej samej.

Nie zostawiaj za sobą niezakończonych spraw...”
Nie będę.

- Nie na przełęcz, panie – mówi więc, sięgając po przybory do pisania. I prośba ta skierowana jest już nie tylko do Matsu, lecz poprzez niego i jego towarzysza – także do gunso. - Atakując posła ktoś szkodzi także klanowi Lwa i sprzeciwia się woli Szmaragdowego Czempiona, oczekującego rychłego i pomyślnego zakończenia negocjacji. O ranie ojca dowiedziałam się już na trakcie od dwóch Jednorożców. Nie wątpię w ich honor, ale możliwe, że ktoś ich także okłamał. Dlatego, proszę, poproś gunso-sama, by pchnął sokoła do Kaeru Toshi. - Zamilkła mocniej pociągając za oporny pasek. Jeszcze raz przebiegła w myślach listę osób, do których mogłaby zwrócić się z tą sprawą. I ponownie pozostała z jednym. - Ikoma Akihito to bardzo mądry człowiek, godny sławy rodziny, z której pochodzi. Będzie wiedział, co zrobić, jak rozciąć sieć kłamstw, by honor klanu Lwa pozostał nienaruszony, a negocjacje niezakłócone.

Uniosła głowę i popatrzyła – ponad grzbietem swojego konia – na siedzącego nieruchomo w siodle Matsu.

Przez jeden krótki moment jej blade usta nieświadomie wygięły się w rozpaczliwie smuty łuk.
Dopóki, marszcząc ostrych brwi, nie zacisnęła ich ponownie, w wąską, białą kreskę.

- Jeśli trzeba jestem gotowa cię o to błagać – stwierdziła twardo, nie odwracając do niego spojrzenia.

Była gotowa zgiąć ten swój sztywny kark, upaść na kolana na środku cesarskiego traktu. Wysłanie sokoła było ważniejsze niż jej duma. Rodzina była ważniejsza niż jej duma. Tak samo klan.

- Nie wiem dlaczego miałabyś mnie błagać pani – powiedział mężczyzna, wzruszając ramionami. - Twoja wiadomość będzie doręczona, o ile sokół mego dowódcy umie tam dolecieć.

Kiwnęła tylko głową, z ulgą przyjmując jego słowa do wiadomości i nachyliła się nad papierem. Wiedziała, że nie będzie to wiadomość pięknie wykaligrafowana – przeciwnie, pomimo jej starań, znaki będą ostre, niecierpliwe. To nie jest ważne. To nie są dworskie salony. Słowa i tak będą musiały zostać przepisane, by dało się je umieścić u nogi sokoła.
Ikoma Akihito-sama,
traktem od Inari Mura zmierza ronin podający się za Raishina z klanu Osy.
Jednorożce na służbie szlachetnego Otomo Ho Shi Min niosą wiadomość o śmiertelnej ranie pana Akodo Ichizo.
Błagam, prześlij wiadomość do Shiro no Tengu do jego córki, Akodo Michiko-san, będącej w gościnie u Dajdoji Yuuki.
Wierzba
Akihito wiedział, że dla Os Keiko na zawsze pozostała Yanagi; wiedział o lojalności Raishina. Przez moment wahała się, czy napisać wprost o ojcu. W końcu Akihito wiedział także o lojalności samej Keiko – prośba więc o przekazanie wiadomości na ręce siostry, a nie ojca, mówiła więcej niż gdyby sformułowała wprost swoje obawy. Bo Ikoma wiedział ile znaczy dla niej Ichizo. Napisała jednak o Jednorożcach. Napisała, bo nie mogła powstrzymać ręki.

A jednak pomimo tej potrzeby i konieczności ma ciężkie serce.

~ Gomen, Akihito ~ myśli, kreśląc na białej powierzchni kolejne czarne linie. ~ Wybacz, że mieszam cię w sprawy mojego klanu. W sprawy, którymi powinnam zająć się sama. Ale brakuje mi twojej mądrości, Akihito, i twojego sprytu. Nie jestem gotowa, by sprostać temu wszystkiemu i rozpaczliwie boję się, że zawiodę. A zawieść mi nie teraz nie wolno. Wybacz więc, że na twoje barki składam to wszystko. Nie powinnam. Wiem, że nie powinnam, ale nie widzę innej drogi. Tylko ty wiesz tak wiele o mnie, żeby zrozumieć. I wybaczyć. ~

Nie chciała myśleć o tym, że ten kto podaje się za jej sensei także doskonale musiał zdawać sobie z tego sprawę.

Jej skupienie przerwał głos Matsu, który śmiał się, nagle rozluźniony. Śmiał! Keiko zgrzyta zębami, wbiła w niego spojrzenie pełne wyrzutu. Dokładnie jak on nieledwie chwilę temu. Lew śmiał się rozradowany, a ona prawie wyrwała mu z ręki fragment jedwabiu z wymalowanym monem i zacisnęła palce w pięść, mnąc go w dłoni. Nie czuła nawet śladu rozbawienia.

- Nie śmiej się, panie – fuknęła na niego gniewnie, ale już bez poprzedniej wściekłości. Rozprostowała materiał, wygładziła niecierpliwym ruchem ręki, złożyła go i dopiero wtedy wsunęła za obi. - Nie teraz. Wyjaśnij wpierw to nieporozumienie, które ktoś spiętrzył pomiędzy tobą a moim ojcem. Wyjaśnij je, żebyś wiedział, że nie kłamałam. - Szarpnęła głową i czarny warkocz smagnął o jej ciemną zbroję. Patrzyła mu prosto w oczy, wysuwając do przodu ostry podbródek. Wciąż zarumieniona z gniewu, wysmukła jak jej daikyu. - Ja cię i tak znajdę. Być może wyzwę cię wtedy także za ten śmiech. A być może wtedy też się roześmieję i zaproszę cię na czarkę sake. Ale na pewno zmierzę się z tobą, Matsu-san.

- Ależ dlatego się śmieję, Akodo-san - odrzekł tamten, wciąż z uśmiechem, a ona dostrzegła w końcu z czego może wynikać jego rozluźnienie - Zmierzymy się, wiem o tym, a wtedy kto wygra, będzie miał rację. Proste rozwiązanie problemu jeszcze niedawno skomplikowanego.

Dziewczyna zmrużyła skośne oczy i - ku własnemu zdziwieniu - oddała uśmiech. Kiwnęła głową, bo wiedziała już, że pewne rzeczy muszą się wydarzyć. Matsu musi spotkać się z jej ojcem. Ona musi spotkać się z Matsu. Nic – oprócz kapryśnego losu – nie może tego zmienić.

- Wygram – rzuciła tylko swoim niskim głosem, nie mogąc się powstrzymać.

Mierzyli się przez chwilę wzrokiem i pod jego spojrzeniem dziki gniew Keiko przymiera, cichnie. Podaje mu napisaną przez siebie wiadomość.

- Ronin, którego szukasz - przeszedł płynnie na kolejny temat, chowając pergamin - przyjechał w chwilę po twoim odjeździe, Akodo-san. Szukał Szmaragdowego Namiestnika. Ale kiedy dowiedział się, że jesteś z Klanu Osy, zdecydowanie nie chciał jechać za tobą. To mnie zaciekawiło, zacząłem więc z nim rozmawiać. Wiedział, kim jesteś, mówił, że cię uczył. Że jest w tobie wiele z ojca, który wychowuje cię na swoje podobieństwo. Jechał w głąb ziem mego Klanu.

- Możesz powiedzieć jak wyglądał? Pamiętasz może jaką tsubę miało jego wakizashi?

- Szczupły, żylasty mężczyzna. Ciemne, raczej krótkie włosy. Szybkie, zdecydowane ruchy - opis niewiele mówił. Właściwie nic. - Tsuba... okrągła. Stara. Wytarta, cienka już. Łuki miał trzy. - To już mówiło więcej. Trzy łuki? Raishin nosił trzy łuki.

Ale ktoś kto wiedział tak wiele o jej sensei i jej klanie, na pewno wiedział też o nich.

Jego koń zadrobił, gdy zawracał go w miejscu. Sam jeździec obrócił się ku niej w siodle raz jeszcze i zapytał:
- Twierdzisz więc, że widziałaś jak twój ojciec zabił moją babkę? Opowiedz mi to dokładnie. Bez haiku, tym razem.

Rozmowa zatoczyła pętlę. Znów padało pytanie o chui.
Twierdzisz więc, że widziałaś...” Nie, nie twierdziła tego, ale co powinna na to odpowiedzieć? Zaprzeczyć? Zaciemniać obraz tłumaczeniem? Nie. Honor jej ojca, słowa Tsuruchiego, słowa Os pamiętających cięcie Ichizo były jej oczami. Wierzyła ich świadectwu całkowicie.

Nie była tylko pewna po co pytał kolejny raz. Powiedziała mu przecież przed chwilą, co się wydarzyło. Prawie wykrzyczała mu to w twarz. Sądził, że wtedy kłamała? Po co chciał, by po raz drugi marnowała oddech? Nie uwierzył jej? Chciał się upewnić, że tamtych słów nie dyktował gniew? Czy też chciał, by jego przyjaciel Akodo także usłyszał jej słowa.

- Mój ojciec i twoja babka spotkali się podczas pierwszej walki o Zamek Osy – spełniła jego prośbę, ignorując i nie odpowiadając na poprzedzające ją pytanie choćby skinieniem głowy. - Chui chciała, by Akodo Ichizo stanął przeciwko temu, którego przysięgał chronić – powiedziała patrząc na niego. Nie uciekała spojrzeniem, była pewna swoich słów. Powtarzała to, co powiedziała mu nieledwie kilka chwil temu. Tym razem łagodniej dobierając słowa, ale treść pozostała taka sama, kreśli taki sam obraz, taką samą prawdę. - Gdy odmówił podniesienia ręki na Tsuruchi-sama, posłała na niego jednego ze swoich ludzi. Gdy mój ojciec go pokonał, sama skrzyżowała z nim miecz. I tak zginęła. Walcząc. Z mieczem w dłoni. Tak jak powinien ginąć bushi.

Mężczyzna skłonił się bez słowa.
- A ciało, pogrzeb? Gdzie zostało pochowane ciało mojej babki? - spytał po chwili.

- Nie wiem, panie. Zamek pogrążony był wtedy w chaosie i tylko niewielką część zwłok zdążyliśmy spalić. Lwy przejęły Shiro no Uragiru, pan Bayushi Uchinore i pani Tameko zostali zamordowani, nas została ledwie garstka i nie dano nam szansy zakończenia naszych spraw. Nie wiem więc co stało się z daisho twojej babki, Matsu-san. Nie wiem co stało się z jej ciałem. Musiałbyś spytać tych, którzy nam odebrali nam dom. - Była zdziwiona. Zdziwiona jego niewiedzą, tym, że Lwy nie poinformowały rodziny Matsu Katory. Zaskoczenie jednak szybko minęło. Bo i czemu miałoby trwać, skoro to te Lwy były przyczyną dla której Tsuruchi odciął się od klanu swojej matki. - Gdy wrócę do Zamku postaram się czegoś dowiedzieć – obiecuje po prostu. Nie dlatego, by serce rwało się jej do pomocy stojącemu przed nią mężczyźnie. Daleko jej było do tego. Ale tylko to wydaje jej się w tym momencie właściwe.

Znowu moment milczenia, podczas którego Lew przyjmuje jej słowa do wiadomości. Skinie głowy, lecz zamiast pożegnania kolejne pytanie.

- Powiedz mi, dlaczego widzisz honor w człowieku, który bierze NIECZYSTYCH i czyni z nich samurajów. Jakim sposobem siadasz z takimi do stołu? Nie mierzi Cię to, Akodo-san?

Popatrzyła na niego przeciągle. Oczywiście, że ją to mierziło. Była Akodo. Została wychowana wierząc w nienaruszalność Niebiańskiego Porządku. W jego oczywistość. Uczyła jej tego matka. Uczył ojciec. Uczyły Lwy i uczyły Skropiony. Ale potem pojawił się Tsuruchi i zakwestionował wszystko, co zdawało się być nietykalne. Zbuntował się i jego bunt został uznany. Złamał katanę, przełamał Niebiański Porządek, ogłosił wendettę przeciwko dwóm potężnym klanom i, dopóki nie wyrwał zamku z rąk Lwów, sam był daimyo klanu bez monu, bez ziemi i bez nazwy. W młodych oczach Keiko podziw mieszał się z zazdrością, że ona nie potrafiła wywalczyć dla siebie drogi, która byłaby jej własną. Ale nawet ten podziw, te wszystkie uczucia, które dla niego miała, a które dalece wykraczały poza zwykły obowiązek czy chęć służenia mu, nie były w stanie stłumić odruchowego, wewnętrznego sprzeciwu.

Matsu nie rozumiałby jednak tego podziwu. Dla niego honor mieszkał w mieczu razem z duchami przodków. Nie zrozumiałby, a ona nie mogłaby mu tego powiedzieć, że honor jej daimyo leży w lojalności względem swoich ludzi, leży w wierności własnej drodze i własnemu słowu.
Honor Małej Osy nie mieszkał w katanie.

Dlatego popatrzyła na niego przeciągle zanim mu odpowiedziała.

- Gdybyś był łucznikiem, mającym niewiele strzał, a w błocie – pomiędzy pogiętymi patykami i źdźbłami trawy - tuż koło twojej stopy, dostrzegłbyś kilka, podniósłbyś je? Czy zaryzykował, że twój kołczan szybko stanie się pusty? Że będziesz musiał powiedzieć temu, komu przysięgałeś: zawiodłem, bo brzydziłem się? Bo nie podniosłem, nie oczyściłem tego, co podnieść i oczyścić mogłem? Katana ma jedno ostrze. Łuk wiele strzał. Jeśli kilka z nich złamie się, jeśli pękną groty, bo nie były zrobione wystarczająca dobrze, z wystarczająco szlachetnego materiału... – wzruszyła ramionami. – Karma. Ale dopóki trafiają w cel i pozwalają wypełniać obowiązek, mają wartość. Mam im jej odmówić, bo mnie mierzi to kim byli? Mam stawiać swoją wygodę i spokój sumienia ponad wypełnienie służby? Wątpić w tego, któremu przysięgałam? Wątpić, gdy mówi, że to konieczne? Jak często ty wątpisz w swojego daimyo, Matsu-san?

Teraz przyszła jego kolej, by przeciągle patrzyć. Długo. Pokiwał głową, jakby ze zrozumieniem.
- To naprawdę zręczna odpowiedź, Akodo-san. Dobra, jak celny strzał czy ładne, umiejętne uderzenie. A ja nie powinienem był pytać tak bezpośrednio. Ale, już po tej chwili wiem, co odpowiedziałaby ci większość bushi z mojej rodziny. Mniemam, że ty też wiesz. A skoro tak, to nie będę dalej cisnął tego tematu. Bo mi twoja odpowiedź starcza, Akodo-san. Będę czekał na dzień, kiedy spotkamy się ponownie. Arigato za opowieść o śmierci mej babki.

- Ja również będę czekała, Matsu-san. Mam nadzieję, że do tamtego dnia Fortuny będą dla ciebie łaskawe – skłoniła się przed nim lekko, powściągliwie, z cieniem ostrego uśmiechu na twarzy. Potem przeniosła spojrzenie na jego towarzysza. - Akodo-san, tobie również życzę pomyślności – powtórzyła ukłon. - Przekażcie jeszcze raz Akodo Musuzu Hochibei-sama moje podziękowania.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 22-11-2010, 19:29   #302
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114; Godzina Bayushi



Chwilę później kończy ponownie układać rzeczy w sakwach i, zapinając ostatnie klamry, patrzy w ślad za odjeżdżającymi jeźdźcami.

Matsu zaskoczył ją. Zaskoczył ją wolą, która silniejsza była od jego gniewu i chęci zemsty. Dwukrotnie powstrzymał swój gniew. Trzykrotnie uszanował kłos, który nosiła na zbroi.

Przez moment zastanawia się co zrobiłaby na jego miejscu. Gdyby to jej przyniesiono wiadomość, że Akodo Ichizo został skrytobójczo zamordowany... Prawie wybucha ostrym, gorzkim śmiechem. Przecież przynieśli. Wiadomość sama przyjechała do niej na ośmiu rączych nogach. „Niejaki Akodo Ichizo podobno jest umierający”, powiedział Jednorożec. A jeśli nie mylił się? Jeśli nie kłamał? Jeśli jej ojciec umrze? I jeśli ona pozna imię tego, który to zrobił?
>Jak< pozna jego imię – poprawia się natychmiast.

Shaku.
Nazwijmy go Kamieniem.
Nadajmy przyczynie wszystkiego jedno imię.
Przynajmniej na razie.

Wsiada na konia i spina go do cwału. Gdyby spotkała jego dziecko na środku traktu... Wygina usta w pełnym zajadłości grymasie. Taki dar od Fortun... Nie wie czy powstrzymałaby rękę. Nie wie czy miałaby siłę, by uszanować szmaragdowy mon. Nawet myśl o takim spotkaniu przywołuje wibrującą nieprzerwanie gdzieś w głębi niej furię. Nie, nie powstrzymałaby ręki. Zabiłaby, by morderca poznał ból tej samej straty. Zabiłaby, by zadać taką samą krzywdę. Na tym polega wendetta. Na tym polega zmazywanie długów krwią. I dopiero potem stanęłaby przed twarzą mordercy. I cieszyłaby oczy jego bólem. A potem zabiłaby także jego.

Gdyby ktoś skrzywdził jej ojca. Gdyby ktoś skrzywdził Michiko. Gdyby ktoś skrzywdził Yuichiego, Raishina, Tsuruchiego, Hakusho... Kogokolwiek z jej rodziny – musiałby zapłacić.

I zapłaci.
Zapłaci – obiecuje sobie samej, zaciskając palce na wodzach.
Zapłaci – obiecuje przodkom.

Zapłacą wszyscy.

Czy na to liczył ronin? Wściekłość jednego Matsu i to, czego nie uczyniły poluzowane hufnale – znalazłoby swój finał. Keiko była w stanie w to uwierzyć. Jednocześnie jednak, przyjmując taką możliwość, musiałaby przyjąć wraz z nią nieprzyjemną prawdę: nie była swoją siostrą, nie była swoim bratem i nawet wrogowie jej ojca zdawali sobie z tego sprawę. Była bezwartościowa jako zakładnik.

Miał trzy łuki – myśli ze złością - kłamstwo nie zostało więc wymyślone na poczekaniu. Ronin zaś wiedział wiele. Zbyt wiele. Wierzba nie potrafiła przypomnieć sobie jednak nikogo, kto – pasując do tego pobieżnego opisu – zdradził jej klan i nie powrócił ze swojej misji. Kto wiedząc – odszedł. Ale też nie było jej w domu od ponad roku. Mogła nie wiedzieć wielu rzeczy.

Czy ronin wiedział?
Czy wiedział Kamień?

Wielu nazwałoby wiarę Keiko w Raishina ślepą. Zgadzał się opis. Zgadzały się łuki. Dlaczego więc nawet przez myśl jej nie przeszło, że mężczyzna mógł zachować wierność klanowi Skopriona i tylko czekać na znak od swojego prawdziwego pana? Dlaczego nie rozważała nawet możliwości, że to jednak on? Bo to Raishin zahartował Keiko i to dzięki niemu jej lojalność – tak jak jej uczucia, jak miłość czy nienawiść - nie uznawała kompromisów.

I dlatego myśl o matce bolała tak bardzo.

Czy ronin znał Kamienia? Czy to >był< Kamień? Prawie szarpie wodze, zatrzymując konia. Chce zawrócić, ale przecież nie może. Co za żołnierz zawraca nie wypełniwszy rozkazów swego dowódcy? Która Osa nie słucha głosu swojego daimyo? Ichizo był doskonałym strategiem i właśnie dlatego zawrócić nie mogła. Skoro pchnął ją w określone miejsce planszy, jego dalsze ruchy przewidywać będą jej w tym miejscu obecność. Jego kolejne decyzje będą zakładały, że jego druga córka robi wszystko, by osiągnąć powierzony jej cel. Gdyby zawróciła... Wszystkie jego plany obciążone byłyby błędem jej zlekceważenia jego rozkazu.

A jeśli jest ranny? Jeśli umiera? Pyta strach, który jak robak wżera się w jej serce.
Jeśli umiera, muszę zapewnić bezpieczeństwo jego dziedzicowi – odpowiada mu.
Muszę upewnić się, że linia krwi będzie trwać.
A jeśli umiera? Pyta się gniew.
To winni zapłacą za każdą kroplę jego krwi.

Nie może zawrócić.
Na ten moment musi zawierzyć honorowi Matsu i mądrości Akihito.
Oraz gunso i jego sokołowi.

* * *

Gunso - Akodo Misuzu Hochibei...

Był dobrym rozmówcą, pełnym spokoju właściwego weteranom. Przypominał jej ojca. Miał jego oczy, jego uśmiech, jego wyciszenie i pewność zdobytą latami doświadczeń. Był tak podobny, że zafascynowana zaczęła zadawać mu pytania, szukać powiązania linii krwi, wspólnych przodków. Nie znalazła. Nachylona lekko w jego stronę, z autentycznym zainteresowaniem wymalowanym na trójkątnej twarzy nie przestała jednak pytać. A on odpowiadał powoli, nieśpiesznie, odwzajemniając ciekawość. Dowiedziała się, że jest jednym z pięciorga dzieci, że jego ojciec pełni służbę jako hatamoto przy jednym daimyo Ikoma niedalko Kyuden Ikoma. Że jest uczniem szkoły bushi Akodo i walczył w Kanionie Losu. Ta ostatnia wiadomość wywołała podziw i cień tęsknoty na jej twarz – a także lawinę kolejnych pytań. Pytała w zasadzie o wszystko: o bitwę, szarżę Matsu Tsuko, o obowiązki hatamoto, o Kyuden Ikoma, o bibliotekę, o historię jego monu, jego rodzinę. I gdy odwzajemniała się mu odpowiedziami, ze zdziwieniem odkryła, że uśmiecha się do niego – nie tym ostrożnym, nieufnym uśmiechem, którego nauczyły ją ziemię Lwa – lecz tym szczerym, zarezerwowanym dla bliskich, który rozjaśnia całą twarz.

Myśl o nim przychodzi wraz z westchnieniem, bo zdaje sobie sprawę z długu, jaki u niego zaciągnęła. I zdaje sobie sprawę, że nawet niewielkie, śliczne netsuke, które ofiarowała mu w prezencie to za mało.

Ciężko było jej rozstać się z sokołem wykonanym z czerwonego koralu, choć wręczyła mu je całkowicie spontanicznie, powodowana odruchem narodzonym z sympatii i pragnieniem odwdzięczenia się za okazaną przychylność. Wręczyła mu je trochę nieśmiało, prosząc, by przyjął je jako pamiątkę po tym spotkaniu i Osie, która poniesie ze sobą wspomnienie o nim; prosząc, by przyjął je jako wyraz wdzięczności. W końcu zaś mówiąc – trochę za bardzo bezpośrednio i za bardzo szczerze – że po prostu sprawiłby jej przyjemność przyjmując ten drobiazg z jej rąk.


* * *


Nawet gdy słońce powoli zaczęło opadać ku łagodnej linii horyzontu, nie potrafiła się uspokoić. Z trudem, boleśnie niemal formułowała niechciane myśli, z trudem – niedowierzając samej sobie – nadbudowywała kolejną sieć zdrad ponad możliwą zdradą tej, która skrywała katanę skorpiona. Czy powinna dopuszczać do siebie możliwość, że Michiko nie została porwana? Że była zamieszana w te wszystkie wydarzenia?

Czuje odrazę do samej siebie.

Wbija gwałtownie pięty w boki konia, zabijając w sobie te myśli, spychając je w głąb siebie. Ale wie, że wrócą. Zawsze wracały nocami, ubrane w jaskrawe obrazy snów.

Michiko – prawdziwa córka swojej matki. Przez chwilę zastanawia się czy w tym miejscu nie leżał pierwszy błąd. Córka matki, syn ojca. A ona? I ponownie powraca rozmowa z Matsu, moment, gdy mówiła mu o Tsuruchim. Może najwyższy już czas, by zrobiła to, co on zrobił w jej wieku – by przestała pragnąć tego, czego nie może mieć i zaczęła walczyć o swoje własne miejsce.

Przywołuje jasną, piękną twarz siostry, jej perlisty śmiech, delikatny dźwięk wpiętych w lśniące włosy ozdób, spojrzenie głębokich oczu ponad malowanych wachlarzem.
Michiko nie musiała zdradzać. Wystarczyłoby, by nieświadoma wszystkiego zniknęła. Wystarczyłoby, by – zobowiązana do zachowania sekretu – nie powiedziała Yuuki. Gdyby poprosił ją gładkolicy Doji o spotkanie, o ucieczkę, o... miłość jak z powieści. Sprytnie wykorzystany przypadek. Mamy twoją córkę, pisze Kamień. A to jedynie blef, gambit, kłamstwo, którego nie sposób odczytać z papieru. Jej naiwność, jej przekonanie, że za pięknymi twarzami kryją się równie piękne dusze. Czasem tak łatwo było ją omamić i zauroczyć. Jak zauroczył ją ten przeklęty, zimny jak marmurowy posąg Kakita, o którym pisał Fukurou i opowiadał Akihito.

Nie wolno jej było wątpić. Kochała siostrę.
Ale była świadoma jej wad.

Warknęła gniewnie, przez zaciśnięte zęby.
Pogoniła konia do cwału, który wydawał jej się tak rozpaczliwie wolny.

Nie wolno wątpić.
Podejmować decyzję. Działać
Kierując się słońcem, obrała kierunek i szarpnęła wodze. Wałach prychnął cicho, gdy skierowała go w zimny strumień. Zjechała z traktu, ruszając ku Shiro no Tengu..


Terytorium Klanu Osy; prowincja Yoka, koniec miesiąca Shinjo, wczesna jesień roku 1114


Dogonił ją jeszcze przed dotarciem do Zamku Goblina.

Nie, nie śmiał się jej w twarz. Ale w jego oczach, w wypowiadanych słowach była charakterystyczna nuta – zbyt gładka i miękka. Keiko bardziej ją czuła niż słyszała, ale przecież musiała tam być. Inaczej każde ze słów nie wbijałoby się w nią jak okryty jedwabiem nóż. Inaczej nie chciałaby płakać przez poczucie własnej bezradności. Inaczej nie chciałaby wyć z bezsilnego gniewu. Inaczej, w końcu, nie chciałaby rozkrwawić siedzącego przed nią samuraja do ostatniej kropli.

Ale nie mogła.
Bo siedzący tuż przed nią samuraj, był całkowicie poza jej zasięgiem.

Mogła jedynie pochylić pokornie głowę i słuchać gładkich słów tego, który zabrał jej rodzinę.


* * *


Dwa miesiące później dotarła do Zamku Osy. Pokryta pyłem drogi, zmordowana do ostateczności, nie pamiętająca kiedy ostatni raz wyspała się porządnie, kiedy ostatni raz spokojnie zjadła ciepły posiłek czy brała udział w ceremonii parzenia herbaty.

Lato chyli się ku końcowi. Keiko śledzi wzrokiem biegnące ku horyzontowi słońce i wie, że coś się kończy. Wie, że niedługo – zaraz, za moment – wstrząsane delikatnymi podmuchami wiatru liście zaczną opadać, schnąć, umierać, ginąć.

Jak jej ojciec. Zamordowany podczas snu. Jego katana, która służyła rodzinie dziewiętnaście pokoleń, pogięta, połamana.
Jak jej siostra. Zgwałcona, okaleczona, nieczysta. Lalka z odciętymi dłońmi i stopami, która nawet nie mogła zakończyć swojego życia z honorem i której krew Keiko wciąż widzi na swoich rękach.
Jak jej brat. Przeszyty strzałami, powieszony na samotnej wierzbie rosnącej na Przełęczy Beiden.

W końcu zaś jak ona sama.
Pusta skorupa wypełniona rozpaczą i gniewem.


* * *


Teraz klęczy przed Tsuruchim. Pochyla nisko głowę. Dotyka czołem podłogi. Wbija długie, pobliźnione palce w deski, jakby chciała zacisnąć dłonie w pięści. Nie czuje, że paznokcie żłobią rysy w miękkim drewnie, nie czuje, że sączy się spod nich krew, gdy wąskie drzazgi wbijają się głęboko w żywe mięso. Z szeroko otwartych oczu kapią łzy. Gniew i rozpacz dławi głos.

- Jeśli... jeśli to zgodne z twoją wolą, panie, pozwól mi... Pozwól mi... Pozwól mi ująć katanę. Pozwól moim palcom przypomnieć sobie jej ciężar, jej dotyk. Błagam. Pozwól mi... Pozwól mi ich odnaleźć. Pozwól pokazać honor rodziny Akodo, która zawsze była tobie wierna. Pozwól pomścić mi śmierć tego, który do końca był tobie najwierniejszy. Pozwól... - nie podnosi głowy, szczupłe ciało aż wibruje potrzeby, pragnienia. Nie poznaje swojego głosu. Krótkie, nieporządnie ścięte włosy opadają jej na twarz. - Jeśli... Błagam...

- Pomścić? To nie jest przecież sprawa zemsty – głos Małej Osy jest serdeczny, ciepły, pozbawiony troski. Takim samym tonem mówił do niej zanim wyjechała na ziemie klanu Lwa. - Klan Osy nigdy nie potrzebował miecza Akodo. Po co mu miecz Lwa, gdy ma noże Skorpiona. - Keiko podnosi na niego pełne niedowierzania oczy i spotyka jego spojrzenie. Obce. Pełne politowania. Podąża za ruchem jego dłoni i zamiera wpatrzona w tak dobrze znaną twarz. Obok niego siedzi Raishin. Ciemne oczy błyskają ponad szkarłatną jak krew maską. - Jak widzisz udało się nam wyjaśnić nasze drobne nieporozumienie z klanem Skorpiona. Z pewnością rozumiesz, że każdy pokój ma swoją cenę. Powinnaś dziękować Raishinowi, że to on wziął na swoje barki ciężar jej zapłaty. Ta i tak była niewielka – z namysłem przesunął palcami po brodzie, zerknął na swojego towarzysza. - Przypomnij mi, proszę, czego życzył sobie szlechetny Bayushi Shaku*?

- Każdego miecza i każdego Akodo.

- Dokończ więc, Raishin-san – rzuca Tsuruchi, wstający właśnie z tatami.

I Raishin podnosi się także. Powoli, hipnotyzująco łagodnie, tak jak podnosić mógłby się wielki wąż. I Keiko nie może oderwać od niego spojrzenia, nie może się poruszyć, gdy on idzie w jej kierunku nieśpiesznie, nieskończenie wolno. A ona prawie nie widzi go przez łzy, które zamazują wyraz jego oczu, zamazują maskę zakrywającą jego twarz. Zabije ją. Zabije ją, a potem jej ciało powieszą na zewnętrznym murze.
Obok innych.

Spodziewała się aikuchi** błyskającego w dłoni jej sensei. Nie spodziewała się łuków w ich rękach. Shi Tun, Tennagu. Kenta. Takehiko. Yasu... Byli tam wszyscy. Opuściła głowę, nie mogąc znieść ich spojrzeń, które posyłali jej wzdłuż długich strzał.

Brzęknęły cięciwy, groty z wizgiem wgryzły się żarłocznie w bezbronne ciało, impet odrzucił je w tył. I gdy pada jak marionetka, której ktoś jednym gestem przeciął wszystkie sznurki, widzi ponad sobą twarz Raishina.
Jedynego Wiernego Skorpiona klanu Osy.


Terytorium Klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114; godzina Fu Lenga



Otwiera oczy i przez chwilę nie wie, gdzie się znajduje. Dojechała już do Zamku Goblina? Przekroczyła Przełęcz? Nie rozumie. Co jest w niej nie tak, że jej sny kalają wszystko to, co dla niej drogie. Wszystko, co darzy szacunkiem i miłością. Twarz Pana Księżyca obojętnie przesuwa się po gwiaździstym niebie, a skulona w jego blasku dziewczyna próbuje wyplątać się z koszmaru.

Wpycha pięść do ust, by stłumić dźwięk płaczu. By nie pozwolić wypłynąć choć najmniejszemu dźwiękowi. Ciało drży jak wierzbowy liść wystawiony na jesienny wiatr.

Akodo Ichizo.
Shosuro Haru.
Akodo Kateru
Shosuro Itsuki.
Akodo Tori.

Rozgałęzia się drzewo, dochodzą kolejne imiona, kolejne twarze. Obydwie linie przodków, obydwie linie krwi, które jak dwie rzeki zlały się w tą jedną, która – wolą Fortun - wypełniła jej żyły.

Shosuro...
Akodo...

Wyszeptuje imiona swoich przodków jak litanię, mantrę.

Akodo Keiko.

Kuli się na posłaniu, opiera czoło o ziemię. I tak jak w śnie z szeroko otwartych oczu kapią łzy, których nie jest w stanie powstrzymać. Próbuje przywołać obraz ich twarzy. Siłę, którą dały jej ich spojrzenia, tak inne od tych, które ujrzała przed chwilą w koszmarze. Pewność.

Akodo Keiko...

Siada. Prostuje ramiona. Wygładza twarz, uspokaja oddech. Odzyskuje namiastkę spokoju. Kontrolę.
Nie zniosłaby zawodu w ich oczach.

* * *


Odchyliła głowę do tyłu, wpatrując się w jaśniejącą blado twarz Onnotangu. Nienawidziła tych snów, które przychodziły do niej noc w noc.

Zmyła z siebie w strumieniu resztki koszmaru. Sprawnie przygotowała prowizoryczny cel, który zabezpieczyć miał groty przed uszkodzeniem i umocowała go na szerokim pniu jednego z drzew. Wyjęła z podłużnego pokrowca daikyu. Przesunęła delikatnie palcami po czarnej lace, ostrożnie zdjęła twardą cięciwę z konopi oraz ścięgien, sprawdzając czy powinna już ją przełożyć, odginając ramiona łuku w drugą stronę, by nie odkształciły się, tracąc swoją siłę. Jeszcze kilka dni. Teraz nasunęła na nie jedynie czarny jedwab, by zabezpieczyć drewno przez nocną wilgocią. Sprawdziła wszystkie groty strzał, z taką dbałością, z jaką zwykły bushi sprawdza stan swojego rodowego ostrza; obejrzała dokładnie ich trzcinowe brzechwy i lotki, szukając uszkodzeń i skaz.

Czystość. W kyudo zawsze chodziło o czystość, co Keiko pojęła w pełni dopiero na ziemiach Lwa dzięki staremu Ikma Akio.

Zawsze chodziło o czystość.

Odeszła na dwadzieścia pięć kroków od drzewa. Chikamoto*** był właściwy tej nocy. Księżyc rzucał jasne, srebrzyste cienie, podwajał nieruchome, ciemne kontury gałęzi, utrwalał panującą dookoła ciszę. Poprawiła kołczan, poprawiła kimono, zacisnęła dłonie na uchwycie łuku.

Zastygła w bezruchu, wsłuchując się w siebie, czekając na właściwy moment.
A potem rozpoczęła kata.

Każdy ruch był pewny, skończony, jasno i wyraźnie przechodzący w kolejny. Każdy – pomimo że powtarzała je już setki czy tysiące razy – był w pełni świadomy, naturalny ale nie ześlizgujący się w machinalny odruch.

Każdy ruch był czysty.

Ashibumi****. Stanęła pewnie, prosto. Bose stopy czują chłód ciągnący od ziemi, wilgoć delikatnych, młodych jeszcze źdźbeł trawy.

Dozukuri. Wyrównała oddech, skupiając go w hara, w dolnej części brzucha. Oddech - „pan siły”. Sięgała oddechem do ki raz za razem, aż odpłynęły resztki wcześniejszych uczuć, aż poczuła rodzącą się w środku siłę.

Yugame. Płynny, pewny był ruch jej dłoni sięgającej po strzałę. Czuje pod wyciętą rękawicą dotyk barwionych lotek, własnoręcznie wykonane żłobienia.

Uchikoshi. Nieśpiesznie uniosła łuk wraz z nałożoną strzałą.

Hikiwake. Opuściła daikyu jednocześnie napinając cięciwę. Oddech. Siła. Spokój. Czuje mięśnie, które naprężają się jak sam łuk. Słyszy skrzypienie wyginającego się drewna, słyszy powolne uderzenia swojego serca.

Oddech... Siła...

Kai. ...Jedność. I bezruch, gdy zastygają myśli, wyostrza się wzrok. Nieruchoma wśród nieruchomych cieni. Pomimo pełnego napięcia łuku, srebrzysty grot rizetsu***** nie drgnie nawet o milimetr.

Hanare. Aż do momentu, gdy zwolni cięciwę, a strzała pomknie, ku swemu celowi. Nie jest istotne czy trafi. Prowizoryczna tarcza nie jest prawdziwym celem. Doskonałość ruchu. Doskonałość strzału. Doskonałość koncentracji i spokoju. Doskonałość spojrzenia, które nie patrząc nawet widzi środek tarczę. Równowaga postawy i wewnętrzna harmonia. Tak, nawet Keiko czasem jest w stanie ją uchwycić.

Zanshin. Oddech. Siła. Wyciszenie. I czystość, w której rozpływa się wszystko inne.

W czystości rozpuszcza się gniew, rozpuszcza się rozpacz, wahanie, wątpliwości. Rozpuszcza się sama Wierzba. Nie ma w niej niczego, co zbędne.

Oddech. Siła. Koncentracja.
Kolejne ruchy. Kolejne strzały.
Czystość.
Pustka.


- - -
* Shaku – kamień, także rodzaj ćmy, czyli robactwa
** Aikuchi – japoński sztylet bez gardy/tsuby.
*** Chikamato – bliski zasięg w kuydo (około 25 metrów), w przeciwieństwie do enteki – dalekiego zasięgu (około 50 metrów).
**** Kolejne kroki kata właściwego dla kyudo. Tutaj potraktowane trochę „głębiej” żeby oddać to, że dla Keiko strzelanie z łuku do forma medytacji.
***** Rizetsu - „język smoka”, rodzaj grotu wykorzystywanego do japońskich strzał.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 22-11-2010 o 20:53.
obce jest offline  
Stary 25-11-2010, 20:06   #303
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Najniższa bryła twierdzy, jadłodajnia

Bayushi prowadził rozmowę z Krabem, Hida Sasori, gdy ten nagle wykrzyknął ostrzegawczo.

- Niech to Jigoku, człowieku, spójrz w lewo!

Odruchowo, Manji przekręcił lekko głowę, wciąż zachowując Hidę Sasori w polu widzenia. Tylko, że w odległości kilku centymetrów przed jego maską teraz kołysał się niewielki, czarny skorpion. Bayushi odruchowo palnął wiszącego skorpiona, który poleciał, po czym Manji wykonał przewrót w tył przy okazji przewracając stół i skupiając na sobie uwagę wszystkich przebywających w jadłodajni. Leżąc dostrzegł jak zwierzątko na lince leci pięknym łukiem i wraca w jego stronę, jednocześnie gwałtownie obniżając się. I tym razem, jak poprzednio, Bayushi zareagował kulając się na boki, tak aby 'przesympatyczne’ zwierzątko nie upadło na niego. Manji przeturlał się w bok, a następnie do tyłu kończąc w półpostawie seiza, z jedną stopą opartą na podłodze, a drugą leżącą na ziemi. Był już poza zasięgiem sznurka, na którym dyndał mały, silnie jadowity skorpion. Gdy znajdował się w półklęczącej postawie bojowej jadłodajnię wypełniły salwy śmiechu, trzech, nie, pięciu, nie sześciu bushi. Jeden z nich, kilkunastoletni chłopak o bardzo miłej twarzy podciągał na sznurku porządnie rozwścieczonego skorpiona. Zwierzę intensywnie próbowało kąsać, chłopak opuścił je do wiklinowego koszyka. Bayushi gotowy do odpierania dalszych ataków rozejrzał się po sali. Jego dłonie odruchowo znalazły się na rękojeści wakizashi, miecz leżał tam gdzie wcześniej Manji go odłożył. Jeden bushi siedział przy palenisku śmiejąc się wraz z innymi. Przed sobą miał miskę ryżu, w dłoniach pałeczki, a na głowie (a raczej teraz zrzucona na kark) jingasa - nietypowe u Krabów, gdzie zdecydowana większość wolała ciężką zbroję. Inny z mężczyzn siedział przy wejściu, przy stojaku na broń ciężką. Rechotał donośnie, że aż walił się dłonią po udach i kolanach, niemal się spłakał ze śmiechu. Manji pozostawał w pozycji przez chwilę z rękoma na rękojeści wakizashi, był gotów na walkę, krew w nim się burzyła, ale atak nie nadchodził, był tylko śmiech i roześmiane twarze bushi. Przez chwilę poczuł się jak w Chacie Pustelnika, gdzie padł ofiarą nie jednego i znacznie podlejszego dowcipu. Zaczynał oddychać coraz wolniej, adrenalina powoli ustępowała, nie było zagrożenia. Miał chwilę na to aby ochłonąć, pozostali rechotali, a Manji przypomniał sobie reakcję jakiej się nauczył będąc w Chacie Pustelnika, reakcję, która zwykle kończyła radość żartownisiów. Wciąż pozostając w tej samej pozycji zaczął się śmiać coraz to donośniej, śmiał się głośniej niż pozostali, śmiał się widowiskowym i wyuczonym śmiechem, śmiał się aż pozostali ucichli. W trakcie śmiechu uświadamiał sobie wartość lekcji jaką otrzymał, przecież tak jak on zareagował na jadowite zwierzę tak reagowali wszyscy z poza Klanu na obecność Skorpionów. Mieszkańcy Rokuganu obawiali się Skorpionów tak samo jak teraz Manji przestraszył się czarnego skorpiona. Gdy ucichli, Manji powoli się podniósł, poprawił ubranie. Wszystkie oczy były skierowane ku niemu, przestali się śmiać, bo byli zaskoczeni reakcją Skorpiona, bo liczyli na złość, liczyli na jakąś bijatykę. Byli rozczarowani takim, a nie innym zachowaniem. W młodego Bayushi wpatrywały się rozczarowane oczy znudzonych Krabów, a on spokojnie rozejrzał się po jadłodajni i ruszył na swoje miejsce dokończyć posiłek.

- Bardzo zabawny dowcip, gratuluję pomysłu Hida Sasori-san. Także dziękuje za lekcję.

Szybko powrócił do obojętnego wyrazu twarzy. I począł zjadać ryż z rybą jaki mu podano, a każdemu nabranemu kęsowi dokładnie się przyglądał, wprowadzając pokarm do ust dyskretnie obwąchiwał, następnie smakował gotów wypluć porcje gdyby wyczuł najdrobniejszy posmak trucizny. Nie był specjalistą od trucizn, jednak wiedział o nich wiele. Aby nie być niemiłym, kontynuował rozmowę, co także tłumaczyło jego powolne jedzenie.

- Dziękuję za dopełnienie gościny, panie - z uprzejmym uśmiechem zwrócił się do Sasori - twe informacje o tutejszych rzemieślnikach są niezwykle pomocne, pozwól więc abym się odwdzięczył w podobny sposób. Mianowicie, trakt wciąż jest skuty lodem, a niewielu zeń korzysta. Jakiś dzień drogi w stronę Muru rozsiadły się pennagolany, strasznie cuchnie tam octem, no i pozostawiają ogryzione zwłoki heiminów. – Kolejne słowa wypowiedział nieco głośniej, jednak nie musiał się specjalnie wysilać, bo w ciszy jaka panowała i tak byłby słyszanym - Na Murze dzieje się wiele, lecz zapewne nie jesteście ciekawi, więc nie będę mitrężył waszego czasu opowieściami typu: kto obecnie dowodzi w Twierdzy Ostrza Blasku, jak zginęła Hida Sago-sama, a tym bardziej o tak małostkowych rzeczach jak ruchy wojsk pomiotu Nienazwanego i Kraba.

Twarze zebranych zdradzały, że jego słowa ich zaciekawiły, teraz czekał na ich reakcję. Ciekawiło go jak bardzo są ciekawi nowin i na jaką zapłatę są gotowi, aby usłyszeć wieści, jakże ważne dla Krabów. Choć niewiele mówił, robił to dość mozolnie, przerywając pobieraniem i przeżuwaniem kolejnych kęsów pokarmu.

- Raz jeszcze dziękuję za jakże miłe przyjęcie i cieszy mnie to, że rozweseliłem towarzystwo. – Nawet dla wprawnego ucha słowa nie brzmiały sarkastycznie, a uśmiech wyglądał na przyjazny. - Teraz wybaczcie, ale pilno mi aby pozałatwiać ważne dla mnie sprawy.

Skorpion pozdrowił stosownym ukłonem przyglądających mu się bushi, po czym ruszył ku wyjściu z jadłodajni. Na odchodne, szeptem, powiedział w przestrzeń, na tyle cicho, że nawet Hida Sasori miałby problem tego dosłyszeć, choć był najbliżej – umiem pływać, żabko.

Manji miał zamiar uprzykrzyć życie tego Kraba najbardziej jak było to możliwe, nie dla tego, że zadrwił z niego, dla Manji była to bardzo dobra lekcja i wręcz był za nią wdzięczny. Gdyż lekcja ta otworzyła mu oczy na pewne sprawy, których do tej pory zwyczajnie nie rozumiał. Lecz naśmiewając się z niego, wyśmiewał Rodzinę Bayushi i Klan, a za to musiał zapłacić, musiał stać się przykładem dla pozostałych, a jako przykład miał przypomnieć reputację Klanu Tajemnic pozostałym rechocącym. Bayushi dobrze wiedział, że okazji będzie ku temu aż nadto, że ludzie żyjący w takim miejscu musieli ciężko pracować na pozycję i reputacje, którą można było szybko stracić.

Manji wyszedł na zewnątrz, zaczerpnął głęboki wdech, mimo wieczornego chłodu. Zimny wiatr nie miał takiej mocy jak na otwartym polu, jednak przywołał niemiłe wspomnienia z podróży, ale także oczyścił umysł. Na chłodno mógł spojrzeć na niedawne wydarzenia, widział teraz przyczynę dlaczego Fukurou mu nie ufał i się mu nie dziwił, był Skorpionem, który mógł znienacka zaatakować. Był nieprzewidywalny i niezrozumiały, a najstraszniejsze jest to co nieznane i nieprzewidywalne. Dzięki dowcipowi Kraba, Manji nie miał już za złe Fukurou jego zachowania, teraz rozumiał przyczyny. Szybkim krokiem ruszył w stronę przyległych do wierzy drewnianych chat. Drewno było w tej okolicy rzadkością, więc dla kogoś jak Manji, pochodzącego z rodu zarządców było jasne, że to tam znajdzie rzemieślników dość biegłych, bo stać ich było na to drewno. Z dość dużą wprawą odnajdował szyldy różnorakich rzemieślników. Po niedługim czasie odnalazł odpowiedniego rzemieślnika. Na zewnątrz chaty unosił się zapach gotowanej strawy i suszonych ziół. Zapukał do drzwi, odpowiedział głos starca, straszliwie przeklinającego niechcianego gościa i przeganiając go do stu demonów. Manji ponowił pukanie, a z wnętrza rozbrzmiała kolejna kanonada przekleństw. Głos starca pozornie nasączony był złością, jednak Manji rozpoznawał nutę strachu i rozumiał to. O tej porze i w takim miejscu stary zielarz miał powody do obaw. Złośliwie uśmiechając się, zapukał po raz trzeci, starzec zamilkł, i jak Manji mógł się domyślać, wahał się co czynić. Młody Skorpion ani myślał pomagać starcowi w decyzji, tylko zapukał czwarty raz, na co drzwi gwałtownie się otwarły, a w mrok wyskoczył starzec uzbrojony w kolek. Manji zapobiegawczo stał w odpowiednio bezpiecznym dystansie. Starzec na widok samuraja zamarł w pozie z uniesionym kołkiem nad głową gotów w każdej chwili zaatakować. Był zaskoczony widokiem bushi, zaczął przepraszać, odrzucił kolek, a potok przeprosin przesiąknięty był lękiem przed śmiercią. Bayushi odczekał, aż starzec skończy.

- Jak ci na imię?
- Ichizo Panie. Proszę wy...


Skorpion przerwał kolejny potok przeprosin gestem dłoni.
- Nie obawiaj się, nic ci z mojej strony nie grozi. Chciałbym kupić od ciebie co masz na sprzedarz. Zimno jest na zewnątrz, może byśmy załatwili sprawy wewnątrz – powiedziawszy to ruszył do środka nie czekając na zaproszenie, mijając wciąż klęczącego heimina.

- Jestem Bayushi Manji-san, samuraj z Klanu Chroniącego Cesarskie Prawo, nie musisz się mnie obawiać jeśli nie złamałeś Niebiańskiego Porządku.

W chacie unosił się intensywny zapach suszonych ziół, Manji przyglądał się wiszącym pod sufitem i na ścianach chaty wiązkom ziół, większości z nich nie znał, choć rozpoznawał kilka stosowanych w jego Klanie jako trucizny. Stary zielarz starał się być możliwie najbardziej uprzejmy, a z nadmiernej służalczości, Bayushi wyczytał, że ów wciąż się boi, choć nie tak bardzo jak wcześniej. Teraz strach mieszał się z ciekawością. W końcu stary zielarz odważył się zapytać.

- Czy Ty Panie nie jesteś aby z Klanu Skorpiona? - Po chwili starzec zgiął się w ukłonie - Proszę wybacz mi moją śmiałość.
Manji jedynie na potwierdzenie kiwnął potakująco głową.
- Zapłacę ci uczciwie za opatrunki, zioła przyśpieszające krzepnięcie i te suszki – wskazał na suszone kwiaty polne, które miały tę właściwość, że zmieszane z alkoholem rozwiązywały język nawet największym milczkom. - ładnie pachną.

Skorpion nie znał ich właściwości leczniczych, ale nie do leczenia ich potrzebował, chciał dowiedzieć się o Hida Sasori możliwie jak najwięcej. Ichizo–zielarz powoli składał wszystkie zamówione przez Manji rzeczy, przy czym cały czas o czymś gadał. Manji rozumiał, że nie przyśpieszy działań starca, więc postanowił skorzystać z okazji i wypytał o wszystkie interesujące go rzeczy. Starzec chętnie dzielił się swoją wiedzą, najwyraźniej brakowało mu kogoś do słuchania. Opowiadał Skorpionowi o kłopotach z pijanymi zbirami, pomijając fakt, że większość z owych zbirów to samuraje Kraba, którzy demolują co tylko się da. Opowiadał o trudach życia samotnie w takiej okolicy, opowiadał o niebezpieczeństwach samotnego zbierania ziół, wspomniał o niedaleko Twierdzy przycupniętych eta, zajmujących się garbowaniem skór, o rozmieszczeniu domów w osiedlu rzemieślników i o samych rzemieślnikach, którzy mogliby pomóc Skorpionowi. Opowiadał o tutejszym domu uciech, o tym, że czasem któraś z dziewcząt potrzebuje specjału do usunięcia ciąży, lub by wyleczyć się z jakiejś niewygodnej choroby, o którą w takim zawodzie łatwo. Strasznie zaciekawił tym Manji i podsunął mu pomysł na to jak uprzykrzyć życie Sasori. Bayushi interesował się domem trzcin nie dlatego, bo chciał pilnie zaspokoić swoje potrzeby, ale dlatego, że gejsze były istną kopalnią informacji. Manji korzystając z gadatliwości starego zielarza wypytał o szlaki handlowe, jak często karawany się tu pojawiają, kto tymi karawanami kieruje, czyje są to karawany i jak są liczne. Odpowiedzi starca nie były aż tak precyzyjne jak by tego sobie życzył, jednak dawało to pewne informacje, które mógł uzupełnić. W trakcie rozmowy, w przerwach na krzątanie się po domu, zielarz zaproponował swemu gościowi miskę cienkiej zupy, którą Manji przyjął z ogromną radością. Młody Skorpion zaczął czuć sympatię to tego gadatliwego, bezpośredniego w swych wypowiedziach jak większość Krabów, starca. Było w nim coś szlachetnego, coś co zmieniało opinię Skorpiona na temat tego upadłego przybytku. Uczciwość starego zielarza niczym się nie różniła od uczciwości większości heiminow Rokuganu, jednak w tym miejscu silnie kontrastowała, przez co wywierała znacznie większe wrażenie.

Na koniec starzec podał cenę za dość sporych rozmiarów pakunek, a była ona tak niska, że Manji nawet nie próbował się targować. Nawet stwierdził, że cena jest znacznie za niska, bo otrzymał więcej niż chciał opatrunków i ziół wraz z instrukcją ich stosowania. Dlatego zapłacił dwa razy tyle o ile starzec poprosił. Monety trafiły w dłoń starca, który nagle, patrząc na nie się rozpłakał. Bayushi nie bardzo wiedział jak ma się zachować, uśmiechnął się głupkowato i poklepał Ichizo po ramieniu.

- Nie martw się Ichizo, za jakiś czas się tu pozmienia, będzie lepiej. Jedyne co przychodziło Manji teraz do głowy to wlać w stare serce trochę otuchy i nadziei na lepsze jutro.
- Wybacz Panie, za moje zachowanie, ale nie masz tu samurajów, którzy bronią poddanych, oni nas... – słowa więzły mu w gardle, a szloch się nasilił. Starzec otarł oczy rękawem swej szaty, raz jeszcze przeprosił za zachowanie i podziękował na głos Fortunom za nadzieję niesioną przez przybyłych, niesioną przez takich jak Skorpion, samurai.
Manji opuszczając dom zielarza życzył pomyślności, zdrowia i łaskawości Fortun. Tym samym odpowiedział mu zielarz. Następnie Skorpion skierował swe kroki ku przydzielonej sypialni.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.

Ostatnio edytowane przez Manji : 02-01-2011 o 23:08. Powód: poprawki i takie tam ...
Manji jest offline  
Stary 03-12-2010, 01:07   #304
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rezydencja Doji Yasuhiko, Kosaten Shiro, terytorium Klanu Żurawia; 14 dzień miesiąca Togashi, rok 1113


Los zdawał się nielitościwie odmawiać młodemu Feniksowi chwili refleksji, w tak wielkiej estymie trzymanej przez jego rodaków. Medytacja, której miał nauczać wkrótce w szkole Kakita, jemu samemu zdawała się co najmniej luksusem.

Wobec szybkiego przejścia do sedna sprawy przez Daidoji-gunso, Shiba Hiroshi niemal od razu przełamał pieczęć i szybko przebiegł oczyma treść zwoju

Do rąk własnych Shiba Hiroshi, bushi Feniksa w gościnie u Doji Yasuhiko.

Shiba-san,

Życzeniem mego pana jest, byś na czas pobytu w Twierdzy stał się jego gościem. Osoba doręczająca Ci ten list odpowie na Twoje pytania.

Daidoji Yuehara-karo.


Fantazyjna pieczęć przedstawiająca grot włóczni odciśnięta - identyczna jak ta przełamana przed chwilą - była pod lakonicznym dokumentem.

- Karo-dono pisze dość... zwięźle. To z czasów jego służby wojskowej panie - rzekła Daidoji, biorąc łyka wody.



Dom Shiba Naoto, dzielnica samurajska, Reihaido sano Kirin, terytorium Klanu Feniksa; godzina Amaterasu, 1 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Shiba Naoto trenował codziennie. Co dzień, pierwsze promienie słońca znajdowały tego starszego już mężczyznę wykonującego te same kroki, te same ruchy. Jeśli praktyka miała kogoś uczynić mistrzem, to tym kimś niewątpliwie musiał być ten samuraj Feniksa, który nie zmienił rutyny treningów na jotę, przez ostatnie trzydzieści lat swego życia.

Taro dowiedział się o tym niecały tydzień temu i wstrząsnęło to nim do głębi. Kiedy pytał swego towarzysza, sohei Bishamona, o najlepszego szermierza w Reihaido, i ten bez słowa wskazał mu starca, Taro w głębi swego serca poczuł rozczarowanie. Miał wrażenie, że mnich albo robi sobie z niego żarty, albo pragnie dać mu jakąś nauczkę. Może też po prostu tak nisko go oceniał? Taro wiedział, że wiele jeszcze mu brakuje do pożądanego poziomu umiejętności. Nie wstydził się tego, że nie jest mistrzem, dopiero zamierzał nim zostać.

Ale ponieważ nie wiedział, co uczynić z wskazanym mu samurajem, który wydawał się jedynie niepozornym starcem, bardzo zamkniętym w sobie i raczej nieznacznej pozycji, postanowił po prostu go obserwować. I ku swojemu zdziwieniu, dostrzegł, że ten w ogóle nie trenuje. Zawziął się, i rozszerzył godziny obserwacji nie tylko na zwykły czas, w którym większość urzędników Reihaido zaczynało pracę. Postanowił towarzyszyć tamtemu cały dzień, naprawdę zostać jego cieniem. I wtedy dopiero odkrył, że trening mężczyzny zaczyna się PRZED wschodem słońca. A kiedy jeszcze podpytał jego służbę, dowiedział się, że tak jest od z górą trzydziestu lat.

To napełniło go podziwem.

Ale jednocześnie uczyniło jego zadanie o wiele trudniejszym.

Cóż, nie posuwał się naprzód, dając staremu Feniksowi czas. Jeśli mieli walczyć, mieli walczyć.

* * *

Shiba Naoto zastygł, w promieniach porannego słońca, kończąc ostatnie kata. Półobrót, cios, oddech, przesunięcie stóp, miecz nad głową, jakiś ronin przełażący z mozołem przez płot od strony ulicy, z wzrokiem utkwionym w niego, krok w przód, miecz opada, ronin z kompletnym brakiem gracji zsuwa się z wysokiego płotu i ląduje w krzakach jaśminu, obrót do tyłu, cztery szybkie kroki przeplatane łukowatymi cięciami mającymi zbić miecz niewidzialnego przeciwnika, akcentowane sykami bólu intruza, próbujacego wygrzebać się z gęstego w tym miejscu jaśminu, potężne cięcie od dołu, rozcinające naginatę wyimaginowanego wroga, sztych, ciche kroki ronina biegnącego z dobytą bronią, obrót z zamachem.

* * *

Z zewnątrz posesji nie było zupełnie widać cholernych krzaków, które kompletnie wybiły Taro z rytmu i odebrały mu niemal determinację potrzebną do zrobienia tego, co miał zamiar zrobić... a już na pewno odebrały mu element zaskoczenia. Kiedy ronin wygramolił się z zawadzającej roślinności, ze zdumieniem (i mocną konsternacją) dostrzegł, że starszy samuraj wciąż ćwiczy swe kata, zdając się go nie widzieć. Instynktownie Taro skoczył, pragnąc wykorzystać przewagę, jednocześnie coraz mocniej czując, że tak naprawdę żadnej przewagi już nie ma.

Jednak kiedy już biegł na tamtego - było zbyt późno na zmianę planów. Zmienił jedynie sposób ataku, wysuwając daleko do przodu broń, w uderzeniu, jakie miało daleko go samego wyprzedzić. Było to ze wszech miar słuszne. Feniks po prostu okręcił się i wyprowadził jedną ręką wspaniały poziomy cios mieczem, który przeciął drewniany miecz Taro, jak zabawkę (którą w porównaniu do stali właśnie był).

Część Taro odetchnęła z ulgą, że to tylko miecz został tak gładko sprawiony.
Jego druga część przytomnie podpowiedziała, że dla stali było bez różnicy i że drugi cios zaraz nadejdzie.

Oba spostrzeżenia ronin wykonał wciąż w powietrzu, kiedy wylądował przy starcu obie ręce miał już puste, puściwszy resztki miecza wcześniej, teraz całą siłę włożył w potężne pchnięcie, które miało tamtego wybić z ziemi i posłać w krótkim locie na plecy.

Pchnięcie jednak nie doszło celu. Mężczyzna lekkim ruchem przestawił się tak, że dłonie ronina trafiły w pustkę, równolegle właściwie do zamierzonego celu. Wystarczył zwykły półobrót, minimalny ruch, wykonany równocześnie ze ściągnięciem ku sobie dłoni z mieczem, którego czubek był teraz centymetr może od czoła ronina.

Obaj walczący zamarli. Ronin wykrzywił usta w całkiem rozbrajającym uśmiechu rzucając:
- Eeee... Mogę spróbować jeszcze raz?

* * *

Cztery dni później, kiedy po raz czwarty zamierzał przejść przez płot, zatrzymał go młody heimin, słowami:
- Wielki Shiba Naoto-sama pyta panie, czy pragniesz by podstawiono drabinę.

Taro podrapał się po głowie, patrząc na trzymany w dłoniach pal z wyciętymi prymitywnymi wcięciami mającymi imitować szczeble.
- Dawaj - burknął, niepewny, czy przypadkiem się z niego nie śmieją. Pojawiał się tu co rano od początku miesiąca, odkąd odkrył, że stare nauki, jakich miał trzymać się ten starzec, faktycznie są przezeń przestrzegane.

Odkąd pierwszego dnia Shiba przystawił mu katanę do czoła i nawet nie drgnął na jego humorystyczną próbę rozbrojenia sytuacji, Taro wiedział, że znalazł właściwą osobę. Problem polegał na tym, że nie wiedział jak ją przekonać. Shiba nakazał wtedy służbie dać mu miskę ryżu z rybą, nieco lepsze odzienie - co było bardzo uprzejme z jego strony - oraz odprowadzić do bramy. Kiedy jeden z jego wasali płonąc oburzeniem rzekł:

- Panie, jeśli nie chcesz kalać swego ostrza jego krwią, pozwól mi go zabić za próbę ataku na Ciebie!

Shiba Naota-sama jedynie odparł, potwierdzając to, co Taro niegdyś słyszał:
- Jest początek miesiąca dynastii Cesarskiej. Nie będę przelewał krwi bez potrzeby. Drewniany miecz? Ten człowiek jest dość żałosny, bym musiał jeszcze pogarszać jego los.

Jakkolwiek to bolało, było to również prawdziwe i Taro odtąd co rano próbował sił walcząc z Shiba Naota i co rano dostawał baty.

Z rozmyślań wyrwał go sługa, który wrócił z drabiną. Była to rozstawiana, rzetelna i całkiem nowa drabina, której Taro nic nie mógł zarzucić. Odrzucając pal na bok, szybko ustawił ją odpowiednio. Kiedy był na przedostatnim szczeblu, ten trzasnął, zaś Taro zapadł się, zachybotał i runął z cichym okrzykiem mimowolnego strachu.

- Wybacz panie - rzekł z dziwną nutą w głosie heimin i Taro przez moment sądził, że tamten kłania się, by nie pokazać wyrazu satysfakcji, ale to byłoby niedorzeczne, nie mówiąc już o tym, że dla półczłowieka ryzykowne - Czy mam trzymać drabinę, kiedy będziesz po niej wchodził?

- Nie, nie trzeba - odrzekł wstając, kiedy jego uwagę przykuło dziwne złamanie się szczebla. Przyglądał mu się chwilę w milczeniu, a kiedy heimin to dostrzegł szybko rzekł, szybkością jedynie potwierdzając jego przypuszczenia:

- Czy chciałbyś może wejść głównym wejściem, panie?

Taro spojrzał nań morderczo, ale tamten rozsądnie zrejterował niemal dziesięć kroków do tyłu. Ronin zapamiętał go sobie, mówiąc tylko chłodno:

- Nie, dziękuję. I weź to - odrzucił drabinę, nie chcąc sprawdzać, który jeszcze szczebel mógł być nadpiłowany - i nie sądź, że o tobie zapomniałem.

Przystawiwszy swój prymitywny, lecz na pewno nie podpiłowany pal, ronin rozpoczął wspinaczkę przez płot, by zeskoczyć do - niestety! - nie czekającego nań Shiba Naota-sama. Tamten skończył już trening i irytacja Taro powiększyła się znacznie, kiedy dostrzegł, że na balkonach, w ogrodzie i na piętrze czuwają samuraje Shiba, którym nie w smak było jego 'spoufalanie się' z ich namiestnikiem. Nawet nie mógł odegrać się na heiminie - z którym spotkał się ponownie w bramie, wychodząc - ponieważ mijał go w zasięgu wzroku bushi Feniksa i był pewien, że jakikolwiek gest w jego stronę, który tamci spostrzegą, skończy się dlań źle.

Tego dnia Taro długo trenował, szukając sposobu by pokonać Shiba-sama nazajutrz, albo przynajmniej zaimponować mu na tyle, by zdobyć jego przychylność.

Musiał poprosić go o nauki. Musiał, ponieważ w przeciągu miesiąca do miasta mieli przybyć fałszywcy, ten cały Shiba Eizo i jego nieodłączny cień i yojimbo: Shiba Yen.

Do tego czasu musiał umieć walczyć tak, by dotrzymać im pola.


Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Samuraje,

Witajcie na ziemiach Daidoji Sanzo-sama, wielkiego wojownika Daidoji, zwycięzcy z Szesnastej Strażnicy, pogromcy oni, przyjaciela Krabów, władcy Shiro Tengu!

Wiedzcie, że wobec niepokoju, jaki w Otosan Uchi wzbudzają obecne niespokojne czasy, pojedynki na śmierć i życie są na tych ziemiach zakazane, pod karą haniebnej śmierci. Jeśli wypełniasz, samuraju, zemstę Niebios, okaż tego dowód karo Asahina Imaboushi.

Daidoji-sama zakazuje też wstępu na zamek i w promieniu dwu ri od niego tym, którzy odziani są w zbroje - te bowiem nosi się tak blisko bezpiecznego grodu, jedynie po to, by prowadzić wojnę. Ktokolwiek zaś chce zanieść wojnę na te ziemie, niech liczy się ze zbrojną odpowiedzią!

Niestety, grupa łotrów postanowiła skłócić dobrych sąsiadów, napadają na wioski przebrani za samurajów Lwa. Daidoji-sama na wieść o tym zapałał gniewem i powołał ashigaru, postawił swe wojska w gotowości. Każdy bandyta przebierający się za samuraja Wielkiego Klanu spotka swój marny koniec.

Samuraje Klanu Lwa!

Szanuję Was, lecz uprzedzam - nie prosimy o pomoc i nie potrzebujemy obcych wojsk na naszych ziemiach. Jeśli Wasza służba Was tu prowadzi, wiedzcie, że w myśl Niebiańskich Przepisów, nie może być Was więcej jak dwudziestu. Do tego, przeszłe doświadczenia nakazują napisać mi jeszcze coś:

Matsu-san, zawróć proszę. Niemile widziani są tu ludzie, którym obca jest rezerwa i refleksja, którzy jedynie mieczem chcą rozwiązywać wszelkie problemy. Jeśli Twoja droga musi przebiegać przez te ziemie, bądź gotów pokazać, że nie przynosisz zwady, a jedynie honor. Albo, że jesteś człowiekiem, do którego piszący te słowa winien zwracać się Matsu-sama.

Samuraje Klanu Lwa, ostatnio siły bandytów ubrane w pancerze podobne do Waszych pojawiły się w regionie. Proszę, trzymajcie swe znaki wysoko i w widocznym miejscu.

Za każdego bandytę jest nagroda w wysokości dwu bu (za żywego, dostarczonego do kary) lub jednego (za głowę). Łowcom spragnionym chwały polecam herszta Trzynaście Kciuków. Ten podlec obłożony jest nagrodą...


Tu kawałek tekstu był tak wydarty, że nie sposób było nawet domyśleć się dalszej treści. Można było czytać jednak jeszcze niżej, gdzie ogłaszający kontynuował swe wywody:

Samuraju Klanu Feniksa!

Jest moją najwyższą przyjemnością ogłosić, że w gościnie u mego czcigodnego pana, Daidoji Sanzo, przebywa obecnie Isawa Maguro Takahashi oraz Isawa Maguro Minaii. Ponieważ Isawa-sama są w podróży już od dawna, sprawisz im nie lada przyjemność umożliwiając im rozmowę z krajanem, mój pan z radością podejmie samurajów szlachetnego Klanu Feniksa, już choćby dlatego, by uprzyjemnić czas swoim gościom. Domo arigato.

Poszukiwany jest nauczyciel Tao.

Kitsuki-sama,

Każdy śledczy Kitsuki może być pewny dobrego przyjęcia. Daidoji-sama i ja z chęcią ujrzymy intrygującą metodę Kitsuki, o ile to możliwe.

pisane 4 Bayushi 10 roku ery 38 przez Daidoji Uehara Tooru, karo Shiro Tengu

Dodane własną ręką: Wedle opowieści niektórych, w okolicy pojawił się juzimai Łasic.

Pismo podbite było pieczęcią przedstawiajacą wielkiego, wodnego węża owiniętego wokół yari o nietypowym, białym grocie. Żuraw w monie pozornie bez wysiłku unosił w powietrze tak włócznię, jak i oplątującego ją węża, jednak w rzeczywistości musiałby nieźle machać skrzydłami by podnieść takiego gada.

To nie było jedyne ogłoszenie, ono było zdecydowanie najstarsze i to patrząc nie tylko po zeszłorocznej dacie, ale też po tym, jak delikatny i spłowiały był już papirus. Uwagę przykuwało jednak wyraźniejsze, większe i w drewnie schowane, pięknie malowane wyrazistymi pociągnięciami pędzla ogłoszenie z dwoma monami, których malunki biły po oczach kolorem i żywością.

Jeden przedstawiał Cesarską Chryzantemę. Drugi, cztery zielone, łuskowate węże, pozwijane w koło, atakujące jeden drugiego. Pismo było inne.

Otomo Ho Shi Min, sługa Cesarza, zaprasza wojowników wartych swego imienia i szukających służby, na turniej. Zwycięzca może liczyć na posadę.

Szmaragdowi Namiestnicy są wzywani przez Otomo-sama w myśl Czternastego Punktu Ósmego z Artykułów Niebiańskich. Przybycie ma być niezwłoczne!


To ogłoszenie było bez daty i bez podpisu. Jedynym potwierdzeniem jego autentyczności były pieczęcie. Takich znaków nie dawano na byle skrawek papieru.

Ostatnim z ogłoszeń było krótkie zdanie, pod alarmującym tytułem "Zaginiona!":

Wszelkie informacje na temat miejsca pobytu zaginionej Akodo Michiko z Klanu Osy pilnie poszukiwane.

pisane 26 Onnotangu prez Daidoji Uehara Tooru, karo Shiro Tengu


Pod tą samą pieczęcią, co pod pierwszym z ogłoszeń, widniały resztki rysunku, z których niewiele można było wywnioskować, poza tym, że panna Akodo miała czarne włosy z koralowym grzebieniem.

Fumio uprzejmie czekał, kiedy samurai-ko studiowała słup i wywieszone tam ogłoszenia. Patrzył na drogę i zapytał w pewnym momencie, z wyraźnym zdziwieniem w głosie:

- Sakura-sama, czy posterunek nie powinien być obsadzony?

Kto podążyłby za jego ręką wskazującą niewielką budkę z drewnianym dachem, przycupniętą przy drodze, dostrzegłby wyraźnie powód jego pytania.

Budka była opuszczona od dawna, grudy śniegu leżały jeszcze w cieniu daszku, cienka lodowa pokrywa przykrywała gontowany dach w paru miejsach. Nie tylko nikogo tu nie było, nikt tu też od dawna nie zaglądał, by chociażby zamieść i posterunek cokolwiek oporządzić.

Fumio nagle się obrócił, patrząc na szlak odbijający w prawo, z grubsza wzdłuż granicy terenów Lwa i Żurawia.

- Sakura-sama, zdaje się, że ktoś jedzie.

Kupiec miał dobry słuch, lepszy od niej samej, to wiedziała od dawna.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 25-01-2011 o 23:23. Powód: literówka w imieniu
Tammo jest offline  
Stary 03-12-2010, 20:01   #305
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu pierwsze dojo , Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Hebanowe ostrze przecinało powietrze ze świstem. Szybko i pewnie. Nawet krew dziesiątek oni, która w niego wsiąknęła nie potrafiła skruszyć stali. Nawet krew Zaberu.
Na ostrzu nie było żadnego znaku. Jego twórca się nie podpisał. Pozostało bezimienne. Dowód kunsztu nieznanego zbrojmistrza. Stal zbrukana, ale stal która nie poddała się wpływowi Skazy.
Dla Smoka no dachi miało różnoraką symbolikę. Było ważne. Było wyjątkowe.
Było Jego. Daisho było dziadka, było rodową spuścizną Musashiego. No dachi będzie spuścizną Fukurou. To on nadał temu orężowi ostateczny kształt. To on nadał mu historię. To on uczynił je wyjątkowym no dachi.
I w tej chwili zamaszyste cięcia hebanowego ostrza, przecinały przestrzeń, zapuszczonego dojo Krabów.
Kata Smokowi nie wychodziły. Nie miało to jednak znaczenia. Fukurou trenował bowiem na każdej porannej warcie. Dzień w dzień, bez ustanku. Przez całą podróż.
Także i dzisiejszego ranka.

Ale teraz się wyżywał. Każde cięcie no dachi przecinało kogoś... Kazuo, małych oprawców, strażników, którzy sięgnęli po broń podczas rozmowy z Akito, bezimiennych Krabów, heiminów bez twarzy. Bakemono. Oni no Kyoso. Wszystkich.
Smok gniewu ryczał, a Fukurou przecinał kolejne nici żywota widmowych sylwetek istniejących tylko w jego wyobraźni.
Niezdarne kata nie miały teraz znaczenie. Nie liczyła się precyzja, a wypalenie gniewu zmęczeniem.
Ojciec Fukurou nakazał seppuku, to prawda... ale nie zrobił tego pod wpływem chwili, nie nakazał tego pod wpływem gniewu czy emocji. Była to czysta przeprowadzona na zimno kalkulacja. Śmierć mająca wywołać konkretny skutek, a nie zadowolić żądzę krwi.
Śmierć mająca swój cel i sens.
Heimini mogli się stoczyć do poziomu zwierząt, ale syn rodziny Mirumoto, nie miał zamiaru im w tym towarzyszyć. Nie będzie taki jak oni!
Spocony wbił ostrze w ziemię, ukląkł opierając dłonie rękojeść i dysząc głośno.

Śmierć musi mieć znaczenie, jeśli ma być zadana. Zabijając Kazuo, jaką wieść przekaże innym? Że mają się go bać? Co takiego, da mu strach garstki wieśniaków, którzy nie będą rozumieć dlaczego Kazuo, zginął? Samuraje mogli zabić chłopa za wyimaginowaną obrazę, z nudy, kaprysu. Bo byli samurajami, bo mogli. Heimin może zginąć z rąk z bushi z setki powodów. Nie zrozumieją samej śmierci. Chyba że im powie. Chyba że im wykrzyczy winę Kazuo przed jego śmiercią. A co będzie, gdy już stąd odjedzie?
Fukurou potarł czoło w irytacji. Nie przychodziły mu do głowy, żadne sensowne pomysły na rozwiązanie sytuacji. Zbyt wiele się dziś wydarzyło. Zbyt wiele szokujących spraw, by Fukurou mógł szukać odpowiedzi i rozwiązań. Potrzebował ochłonąć, potrzebował się pozbyć gniewu, by móc na spokojnie rozważyć sytuację.
I dlatego no dachi cięło powietrze, raz po raz. Z furią i gniewem wplecionych w każdy ruch ostrza.

W końcu...
No dachi wbiło się pionowo w drewno platformy, a Smok osunął się na kolana dysząc ciężko i opierając się dłońmi o rękojeść. Dyszał szybko, pot pokrywał jego twarz.
Ile już ćwiczył? Nie miał pojęcia. Stracił poczucie czasu.
Mirumoto podniósł się z kolan, spokojnie wsuwając no dachi do znajdującej się za plecami saya. Oparł dłoń o daisho i leniwym ruchem głowy spokojnie rozejrzał się po dojo.
Co teraz?
Śmierdział i w dodatku zbroja której nie zdjął zaczęła nieprzyjemnie go uwierać.
„Co raz więcej we mnie Kraba.”- pomyślał. Wszak przemierzał wioskę w zbroi i ćwiczył w zbroi, zupełnie zapomniawszy że ją nosi. Czy to było dziwne? Od kilku dni tak, żył.
Nawet podczas porannych ćwiczeń nosił zbroję. „Na ziemiach Kraba trzeba być czujnym.” Trup wieśniaka zabitego przez pennagolana, był dobrym przypomnieniem dla tej maksymy.
Co teraz?
To pytanie ponownie wdarło się do umysłu Fukurou. Teraz wypadało się umyć i dać odpocząć mięśniom. O ile dobrze pamiętał i ... o ile dobrze wyjaśnił mu to półczłowiek z którym rozmawiał, to łaźnie powinny być na drugim piętrze wieży. W jaki sposób transportowano tam wodę? Fukurou podejrzewał jakiś pomysłowy wynalazek Kaiu, warto byłoby zerknąć na niego przy okazji. A potem wypadałoby coś zjeść i rozegrać partyjkę Go z shugenja Kuni. No i...spotkać się przy pierwszej okazji z towarzyszami. Nie wiedział jeszcze czy powie im o barbarzyństwie, którego był świadkiem. Nie sądził, by powinien zawstydzać Akito, zwłaszcza w obecności bushi z innego klanu. Co prawda Hida Akito ostrzegał ich przed tym, co znajdą w Strażnicy, więc nie można mówić o zaskoczeniu. Smok zamknął oczy i zastanowił się. Podjął decyzję. Partyjka Go jest odpowiednią okazją, by poradzić się w tej sprawie Kuni. Nawet za cenę dekoncentracji obu stron podczas gry.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-12-2010 o 11:53.
abishai jest offline  
Stary 03-12-2010, 21:38   #306
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114

Sakura studiowała ogłoszenia starając się jak najwięcej z nich zrozumieć i zapamiętać.
Nie słyszała wcześniej o zaginionej Akodo Michiko. W ogóle mało słyszała o Klanie Osy. Jakieś plotki o tym, jak kilku buntowników odcięło się od Lwa i Skorpiona, a teraz z nimi wojują. Do tego przyjmują w swoje szeregi nawet eta, a zamiast mieczy walczą łukami. Jakieś pomieszanie z poplątaniem.
Informacje o tutejszych animozjach i przychylności gospodarza względem tak sąsiadów, jak gości z innych klanów przeczytała uważnie, choć niewiele jej mówiły. Wystarczająco jednak, aby zacząć bardzo tutaj uważać. Jeśli tak się sprawy mają w tej okolicy, nie obędzie się bez kłopotów. Raz, że może się natknąć na wspomnianych rozbójników. Dwa, że mogą ją wziąć za jedną z nich. Do tego wypada bacznie strzec Fumio i jego dobytku, co też nie będzie łatwe, jeśli napięte stosunki nadal tutaj panują. Co prawda ogłoszenie było stare... ale. Waśnie przygraniczne rzadko kiedy kończą się szybko. Z drugiej strony, ciekawi ludzie gościli w Shiro Tengu, a pokojowe nastawienie gospodarza mamiło złudzeniem większej tolerancji i wyrozumiałości dla takich jak ona.

Nowe, wyraziste ogłoszenie zdecydowanie bardziej ją zainteresowało. Otomo Ho Shi Min – niewiele jej to mówiło. Praktycznie rzecz biorąc – nie mówiło jej to imię absolutnie nic. Kim by? Jaką służbę oferował?
Szkoda, że raczej marne szanse miała w starciu z jakimkolwiek doświadczonym wojownikiem. Warto jednak przejść się i choć raz zobaczyć na własne oczy, jak wygląda taki turniej, a i dla Fumia będzie to dobra okazja, żeby zatrudnić ochroniarzy zdecydowanie lepszych i silniejszych niż ona sama.

Głos heimina zwrócił jej uwagę na posterunek. Przeniosła nań wzrok i ze zdziwieniem spostrzegła, jak bardzo jest zaniedbany i pusty.
- Tak Fumio, powinien.
Powiedziała lekko zamyślonym tonem, rozważając możliwe przyczyny takiego stanu rzeczy. Niezbyt dobrze znała się na wojskowości, a jak do tej pory nigdy nie spotkała się z sytuacją, w której ktoś mógłby opuścić posterunek. Nigdy też pustego nie oglądała. Chociaż równie dobrze, może być to naturalna kolej rzeczy. Może granica się przesunęła? Jakoś niespecjalnie dobrze to wróżyło dla ich dalszej wędrówki i przyszłości. Alarmowy gong odezwał się w głowie dziewczyny, zwiększając jej czujność.
Kolejna uwaga towarzysza podróży tylko wzmogła ten stan. Sakura spojrzała we wskazanym kierunku, jednocześnie podchodząc do wozu.
- Zjedź na bok Fumio. Tu chyba nie jest tak bezpiecznie i spokojnie jak można by się tego spodziewać.
Sięgnęła za burtę wozu wyciągając złożoną tam naginatę. Założyła też na głowę swój kapelusz.
Heimin w tym czasie sprawnie manewrował wozem, zjeżdżając z traktu jak najdalej tylko mógł, aby nie stracić możliwości dalszej jazdy. Udało mu się jakoś wcisnąć na pobocze, praktycznie zjeżdżając całkowicie z traktu, a tylko przednim kołem opierając wóz o twardy grunt, żeby dało się później wyjechać. Sprawdziła miecze i stanęła, opierając drzewce naginaty na ziemi obok swej nogi, przy burcie wozu. Chciała w razie ataku dać przynajmniej czas woźnicy, aby mógł się schować. Szykowała się do konfrontacji, gotowa do odparcia ewentualnego ataku, albo spokojnego przedstawienia tak siebie, jak kupca, gdyby nadjeżdżał regularny patrol. Czekała nie wykonując żadnych zbędnych ruchów, które mogłyby zaalarmować nadjeżdżających, bądź sprowokować ich w jakikolwiek sposób do ataku.
Stała wyprostowana, z lekko spuszczoną głową. Niska, wątła postać z dużym, słomianym kapeluszem na głowie, z którego spływała szara, jedwabna zasłona. Fragment koła, na przeciwko twarzy, który nie posiadał zasłony, był przerzucony jedwabiem z innej jej części. Proste, znoszone, gdzieniegdzie już pocerowane, kimono podróżne, świadczyło wyraźnie, że nie od dziś jest na szlaku. Nie nosiła żadnych monów, ani na ramieniu, ani na plecach. Mimo to, za obi spały spokojnie dwa, samurajskie miecze w barwach klanu Feniksa. Spod ciemno pomarańczowego oplotu na rękojeści wyzierała jasna, złoto-pomarańczowa barwa. Ciemnobrązowa tsuba z wycinanym po części, a w reszcie rzeźbionym, symbolem kwiatu wiśni, przeplecionym kwitnącą gałązką krzewu herbaty, grzała się w promieniach matki Amaterasu, która tego dnia tak czule spoglądała na swoje dzieci. Drewniany say tak katany, jak wakizashi, wykonany był z wiśniowego drewna, ściemniałego od upływu lat. Nie miał ozdób, poza maleńkimi kanji, wyrytymi tuż u otworu, wypełnionymi złotą farbą i wypolerowanymi na gładko. Ręce dziewczyny wsparte były na naginacie, wspartej obok nogi, na której końcu spoczywał prosty pokrowiec, zawiązany teraz starannie na ostrzu. Ta broń nie była niczym szczególnym. Z gatunku takich, które można kupić w każdym większym mieście. Dziewczyna wspierała się o nią lekko, traktując raczej jak kij podróżny, niż broń. Stała, spokojnie czekając. Poprawiała bransoletkę z maleńkich bursztynów na nadgarstku. Nie wybuchała śmiechem, nie rozglądała się też nerwowo na boki, ani nie podnosiła wysoko głowy, by wydać się większą, czy silniejszą. Jej postawa wyrażała uprzejmą usłużność. Lekko spuszczona głowa i miejsce tuż przy samej krawędzi drogi, świadczyły, że zna swoje miejsce i nie zamierza zajmować wyższego. Trudno jedynie było określić jej wiek. Sylwetka typowo dziecięca, choć można już było poznać ślady wkraczania w wiek dorosły. Palce zaciśnięte lekko na drzewcu straciły swoją dziecięcą pulchność już jakiś czas temu, choć nie wiadomo, czy to z powodu trudów podróży, czy też dzięki przejściu w bardziej dojrzałą kondycję organizmu. W porównaniu z pół-człowiekiem, który siedział na wozie, wyglądała strasznie drobno, jak na osobę dorosłą. W sumie musiałby to być bardzo drobny i szczególnie niski człowiek, jeśli wziąć dziewczynę za dorosłą. Tak w sam raz jednak, jeśli wziąć ją za dziecko. Twarzy przez zasłonę nie było widać, więc ciężko było określić jej wiek.

Mimo wszystkich przesłanek i wątpliwości, jakie krążyły po głowie, Sakura miała nadzieję, że obejdzie się bez walki i będą mogli spokojnie jechać dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Sakura : 16-02-2011 o 00:13. Powód: Rozszerzono część dot. wyglądu
Sakura jest offline  
Stary 18-12-2010, 16:42   #307
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui



Akito rozpoznał łańcuch którym przepasani byli ashigaru. Była to kama na łańcuchu. Broń chłopska, którą Akito widział już w użyciu. "Wprawny człek potrafi tym spętać. Szalenie przydatne na niektóre oni albo stworzenia rozmiaru ogra. Przydałoby się nauczyć nią posługiwać..." z rozmyślań wyrwały go gratulacje Hiruma-san:

- Hida-san, gratuluję awansu! Który sensei gotów jest podjąć się Twoich nauk?

- Dziękuję. - Krab skinął ponownie głową w geście lekkiego ukłonu, musiał powoli przyzwyczajać się do gratulacji, prawdopodobnie czekały go jeszcze przynajmniej dwie... Odpowiedź na pytanie nastręczała pewnych trudności wynikających głównie z niewiedzy... ale i na to Krab szybko znalazł sposób.
- Uczyń mi ten zaszczyt Hiruma Chiyori Aiko-san i dowiedz się tego wraz ze mną jako pierwsza.

W słowach Kraba nie było ani krzty przekłamania, co prawda zdawał sobie sprawę, że co najmniej trzy osoby musiały już wiedzieć który mistrz zaproponował Akito swe nauki, to jednak wraz z nowym nikutai faktycznie miała się dowiedzieć jako "pierwsza". Nawet towarzysze Akito nie mieli podobnej okazji a dokładnie rzecz biorąc właśnie ją tracili. Myśl o towarzyszach sprawiła, że zastanawiał się jak też przyjmą wizytę w domu gejsz - "O ile Manji-san pewnie choćby z ciekawości zareaguje ochoczo, o tyle Mirumoto-san pewnie nie specjalnie będzie zadowolony z zaproszenia... choć kto wie? Sugestii dowódcy ani zaproszenia nie należało ignorować...

Chwile później Krab otworzył i przeczytał na głos zwój, chciał na własne oczy przekonać się o jego zawartości a i ciekawość sensei nie pozwalała mu dłużej czekać, czy też bawić się w zgadywanki.



Do rąk własnych Hida Akito, syna Hida Ogitamaru, pisane 8 Świni, 1113.

Hida-san, usłyszawszy o Twoich czynach, zarekomendowałem Cię do stopnia nikutai. Nie było sprzeciwu. Oczekuję Ciebie (lub Twej odpowiedzi) w Sunda Mizu Dojo, do końca miesiąca Świni roku 1114. To mój pierwszy list.

Hida Ishizaki-sensei.


List zawierał pieczęć, której Akito postanowił się dokładnie przyjrzeć.
Przedstawiała ona szczypce kraba trzymające tetsubo, który był zwykłym monem Hida. Krab znajdował się na niezwykłym zaś tle, tle które Akito rozpoznał odruchowo - czerwony wachlarz był w końcu czymś z czym Akito był obeznany od zawsze...


Akito chwile się zastanawiał nad nazwiskiem sensei, chwilę - bowiem dość szybko uświadomił sobie iż nie zna żadnego sensei nazwiskiem Hida Ishizaki z Sunda Mizu Dojo. "Może mianowany za Kogane? Na pewno jest kuge, bo nie ma środkowego nazwiska."
Zauważył też, że list jest standardowy, wojskowy. Wiedział, że listy z Sunda Mizu Dojo zwykle są nieco bardziej ceremonialne. Ten list pisał wojskowy, stąd jego skrótowość, usunięcie wszystkiego co nie niezbędne czy zapis daty. Daty która była dość odległa w czasie - co oznaczało, że awans był gotowy zanim trójka przyjaciół pokonała Oni no Kyoso. Była to dobra wiadomość - bo czynem tym Krab niejako potwierdził, że awans był zasłużony. Było co prawda zastanawiającym czemu szedł on aż tak długo - jednakże zima wiele tłumaczyła...


Ważny był jeszcze jeden element listu - pieczęć. Mon na pieczęci wraz z nazwiskiem zdradzały tożsamość. "To jeden z dowódców Czerwonych Wachlarzy, który miał przejść na emeryturę. Przeszedł najwyraźniej do szkoły. Surowy człowiek, milczek, mistrz wszelkiej wojennej broni. Hmm to o nim mówiono czasem w żartach, że nawet kiedy chwyci pałeczki, potrafi zabić. Trenował wszystkich... dosłownie wszystkich ludzi ze straży przybocznej mojego ojca. Nie toleruje błędów, ma politykę do trzech razy sztuka, bardzo lubi słynnego ronina-generała: Sun Tao..."

- To dobry i wymagający mistrz. W myśl Sun Tao którego lubi ma takie powiedzenie: Jeśli dowódca wytłumaczył, a wojsko źle robi, to za pierwszym razem wina jest dowódcy i powinien on wytłumaczyć inaczej. Za drugim razem też wina jest dowódcy i powinien on przyłożyć się do tłumaczenia. A za trzecim razem wojsko należy ukarać.

Akito po raz kolejny pozwolił sobie na uśmiech - zarówno z powodu pouczającej anegdoty, jak i z powodu sensei który go wybrał, nie ulegało wątpliwości, że przy takim mistrzu będzie w stanie się wiele nauczyć.

- A jak mija Ci pobyt w twierdzy Pani?

Akito wciąż czekał na znak chui który miał mu dać znać kiedy ma zdjąć swoją maskę, wiedział , że musi to nastąpić przed jedzeniem, ba nie mógł nawet tknąć ryżu dopóki nie zobaczy znaku, dlatego też dyskretnie go wypatrywał, będąc zwróconym do rozmówczyni, ale w zasięgu wzroku mając także tło - w tym i Touzenmaru. Podejrzewał, że ten każde mu ją zdjąć w momencie zaangażowanej rozmowy, tak aby wrażenie Aiko było jak najbardziej autentyczne.


- Arigato, Hida-nikutai. - Kobieta wyraźnie użyła tytułu by sprawić mu przyjemność - Wcale dobrze, choć raczej spokojnie. Mało jest tu rzeczy, które wymagałyby mojej obecności. Jestem tu z rozkazu Kuni Kanaye-sama, który wyraził życzenie, by sprawdzono paru samurajów stąd na okoliczność Skazy Cienia. Czekam aż ostatni z nich wróci z patrolu, co powinno wkrótce się zdarzyć.

- Niestety - wtrącił chui, z wyraźnym żalem w głosie, na co Aiko lekko się uśmiechnęła. Miała żywą twarz, o wyrazistych rysach i miło było obserwować grę emocji na niej. W dodatku obecnie nie miała nałożonej tradycyjnej dla Łowców Kuni farby, zatem można było oglądnąć jej gładkie, krągłe policzki, drobne brwi oraz usta w pełnej okazałości. Akito nie oceniał po pozorach, ale jeśliby ta kobietka przeszła koło niego ulicą, ostatnią szkołą jaką by jej przypisał była ta, do której Aiko uczęszczała.


- Jako uczennica szkoły Kuni, może słyszałaś coś o planach uruchomienia na nowo kopalni jadeitu na terenach Dzika? Pogłoski o zamiarach otwarcia tamtejszych kopalń dotarły do moich uszu. choć usłyszałem już, ze to prawie niemożliwe. - zagaił niezłomnie próbując wysondować sytuację.

- Cóż, Yasuki wiedzą, jak ważne są tamtejsze kopalnie, a z braku samurajów Dzika, my jesteśmy najbliższym i najlepszym wyborem, Sokół bowiem nie ma raczej środków by coś takiego uczynić. Ale to, jak Klan Dzika zniknął nadal jest nieznane moim sensei, co zaś dopiero komuś dopiero zgłębiającemu sekrety naszej szkoły. Yasuki Taka-sama zapowiedział jednak, że postara się otworzyć kopalnie w Górach Zmierzchu i to już kilkanaście lat temu. Może nadszedł czas realizacji tej obietnicy?

Mimo jednak optymistycznie brzmiących słów, głos Hiruma-san brzmiał ostrożnością raczej niż optymizmem.

Akito zastanawiał się co wie o Klanie Dzika i musiał dość szybko przed sobą przyznać, że właściwie nic, oprócz tego, że zniknęli, postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji i uzupełnić swą wiedzę choćby o podstawy.

- Na Murze nie uczono nas o tym Klanie, w większości zajęcia wypełnione były treningiem i patrolami, a jeśli uczono nas czegokolwiek to głównie na temat Krain Cienia , wiedzy bezpośrednio nam przydatnej, czy mogłabyś powiedzieć mi coś o Klanie Dzika Hiruma Chiyori Aiko-san?


Kobieta wyraźnie była ujęta i zadziwiona uprzejmością Akito. Jego staranne i pełne wymawianie jej nazwiska witane było lekkim rozbłyskiem oczu, widać też było, że rozmowa powoli zaczyna ją wciągać. Pytanie o Klan Dzika zdecydowanie potwierdziło wrażenia Akito w tej kwestii, kobieta bowiem szybko podchwyciła okazję, by pochwalić się wiedzą, a kiedy opowiadała, patrzyła właściwie tylko na niego, pragnąc jakby zbadać wrażenie jakie czyni na nim jej wiedza i opowieść. Przypomniała mu tym pewnego gawędziarza z Klanu Lwa, który niegdyś gościł w jego domu. On również potrafił tę samą opowieść opowiedzieć inaczej dla innych słuchaczy.

- Hida-san, to doskonale, że pytasz, bowiem akurat niedawno poznałam tę opowieść w trakcie moich nauk. Kilka wieków temu, w latach, kiedy Rokugan był młody, jeszcze przed najazdem Szczęki, którego czaszka stanowi teraz wejście do Kyuden Hida, licząca niemal dwieście osób wyprawa pod dowództwem Hida Xiu Wonga wyruszyła w Góry Zmierzchu, by założyć tam osadę. Powodem były kopalnie rudy, jakie odkryli tam tsuchikai Kaiu. Potrzebowaliśmy rudy, potrzebowaliśmy nowych ziem. Nie doceniliśmy natomiast gór i zimy, ponieważ przez wiele lat zimy były łagodne i to nas uśpiło. Po początkowych sukcesach, wzniesieniu osady górniczej i otwarciu pierwszej kopalni, przyszła zima, a z nią, Hida-nikutai, ze szczytów w Górach Zmierzchu zeszło szesnaście lawin. Tak, Hida-san. Szesnaście. Próbowaliśmy odtworzyć przejścia do zasypanych w górach ludzi. Straciliśmy ponad pięćdziesięciu heiminów, pół guntai wojska i dwu shugenja pod śniegiem, kiedy nasze wysiłki jedynie wywołały kolejne lawiny. Potem przyszły wieści, że za Murem zbiera się armia i to położyło kres wysiłkom. Mijały lata. Dekady. Umarli Ci, którzy wydali rozkaz wyruszenia wyprawy, pomarli Ci, którzy próbowali ją ratować. Pewnego dnia dotarła do nas wieść, że na dworze Cesarskim pojawiła się grupa kilkudziesięciu osób, z istną karawaną dóbr. Pod dowództwem mężczyzny, który nazywał się Heiichi - głos kobiety nieco ochłódł - powiedzieli oni, że przynoszą zaległe podatki i że ponieważ Klan Kraba o nich zapomniał, nie mają zamiaru doń wracać. Te słowa wbiły klin między nas. Heiichi i jego dary zrobiły wrażenie na mężczyźnie z linii Hantei i ten nadał jego ludziom status małego klanu. Heiichi wybrał Dzika, i tak powstał Klan Dzika... który miał przetrwać niecały wiek. Historia Dzika jest historią determinacji, obowiązku, bogactwa, kunsztu, chwały, tajemnicy i tragedii. Determinacji, ponieważ jedna górnicza osada pozbawiona pól, żywności, czy niezbędnych do życia zapasów, zdołała wydrzeć to wszystko Górom Zmierzchu, a te nie są przyjazne ludziom. Obowiązku, ponieważ Klan Dzika dostarczył zaległe podatki z naddatkiem... a oznaczało to, że musieli harować w swoich kopalniach. Bogactwa, ponieważ kopalnie klanu zdawały się bez dna, a dobywane z nich materiały w ciągu paru lat osiągnęły zawrotne ceny na rynkach. Do dziś Kaiu mówią, że najlepsza ruda jest z Gór Zmierzchu i dlatego otwarcie kopalń Dzika jest tak często tematem planów. Historia tego klanu jest też historią Kunsztu, ponieważ ich rzemieślnicy wywodzili się przecież z rodziny Kaiu, a mieli te same narzędzia i znacznie lepsze materiały do pracy. Nic dziwnego, że po dotarciu na dwór, kiedy zaprezentowali swe wyroby, mogły się rozlec tylko głosy podziwu. - Kobieta odetchnęła, by słabo uśmiechnąć się do Akito - Cóż, zauważyłeś pewnie, Hida-nikutai, że mój głos zabarwił się goryczą. Klan Dzika miał w sobie wiele z nas. Ich podejście do obowiązku wyrosłe z motta Twojej wspaniałej rodziny, umiejętności rzemieślnicze wypraktykowane u Kaiu, byli krwią z naszej krwi i kością z naszych kości. A jednak słowa, że o nich zapomnieliśmy, były krótkowzroczne i wbiły między nas nieufność. Zawsze, kiedy myślę o końcu Klanu Dzika zastanawiam się, czy nie wyglądałoby to inaczej, gdyby nasze kontakty były inne? Bo o ile historia tego nieistniejącego już Klanu rozpoczęła się pod tak wspaniałą gwiazdą, wśród chwały i dobrych wróżb, o tyle mało kto może coś powiedzieć o ich końcu. Pewnego dnia, do niedalekiego zamku Yasuki i tej właśnie twierdzy, w której się znajdujemy, dotarły wieści, że Szmaragdowy Namiestnik potrzebuje czterech guntai dla ochrony podczas inspekcji ziem Dzika. Byliśmy kompletnie skonfundowani tą prośbą. Po co komuś wojsko do inspekcji ziem klanu? Pachniało to wojną. Ale okazało się, że ten Namiestnik znalazł wieże strażnicze Dzika kompletnie zdruzgotane a ich bushi zmasakrowanych podczas walki tam. Wystawiliśmy więc wojsko. Wysłaliśmy też shugenja Kuni, trzech sensei z ich szkoły.

Hiruma przerwała:

- I wiesz co znaleźliśmy, Hida-san?

Akito milczał poruszony pięknie opowiedzianą historią Klanu Dzika, poruszony tym co stało się z pomniejszym Klanem. Jego myśli odbiegły w niedostępne górskie szczyty, w lawiny z których każda musiała dawać się we znaki ... czy wreszcie w tajemniczą śmierć, a może raczej zaginięcie Klanu Dzika. Miał milcząco pokiwać głową na nie, ale ... nie byłby sobą gdyby choć nie zaryzykował odpowiedzi. Zabawa w zgadywanki zaczynała mu się podobać...

- Mogę tylko zgadywać, - rzekł Krab po czym dodał - opustoszałe siedziby? - rzucił ryzykując pomyłkę i zarzut nieużywania głowy, zaraz jednak dodał jakim kierunkiem szły jego myśli - Ciała przynajmniej powiedziałyby o ich śmierci, historia by się skończyła a my nie zastanawialibyśmy się nad losem jaki spotkał Dzika... Nie wiem tylko co dokładnie tam odnaleziono... - Akito zastanawiał się czy po Dzikach pozostał totalny chaos , bezwład rzeczy i miejsc, czy też nastąpiła planowana ucieczka - choć nawet nie mógł próbować domyślać się dokąd Klan miałby uciec. Być może tam skąd przybył?


- Hai. - Aiko-san pokiwała głową. - Dokładnie. Ciała strażników wskazywały, że walczyli do ostatka, choć nie powiedziały nam, co ich pokonało. Ale ich fortyfikacje były zniszczone, wielu z nich było zmiażdżonych, Hida-san, gorzej niż gdyby rozgniotły ich ogry. Ale poza tym... nic. Brak śladów walki. Brak krwi. Brak śladów w ogóle. Jedynie ruiny i opustoszałe wioski, twierdze i głuche kopalnie. Wtedy Kuni chcieli spytać duchy... i stwierdzili, że nawet duchy odeszły z tego miejsca. Określono więc to miejsce przeklętym i odeszliśmy stamtąd co prędzej. Od tego czasu, co pięć lat znajduje się śmiałka, który wyrusza w Góry Zmierzchu i odwiedza ziemie Klanu Dzika. Tylko po to, by sprawdzić, czy duchy już tam wróciły. I minęły już stulecia, ale cokolwiek się tam wydarzyło, to nie jest już miejsce dla duchów żywiołów. A jeśli dla nich nie jest, to dla nas tym bardziej, Hida-san.

Akito skłonił się dość nisko z wdzięczności za opowieść, podczas jednej rozmowy dowiedział się bardzo wiele o Klanie Dzika a szczegółowość informacji wskazywała na konkretne, prawdziwe źródła a nie plotki które zawsze i na każdy temat można było spotkać. Chciał się odwdzięczyć jakąś skromną dawką wiedzy sugerując się szkołą Aiko.


- Być może zainteresuje Cie Pani fakt, iż Kuni Satsumata-san ma się dobrze, a przynajmniej był w zdrowiu gdy wyjeżdżałem z Twierdzy Ostrza Blasku... - Akito przypomniał sobie jak cenne są wieści z innych terenów i z pewnością w miejscu tak odciętym od świata w jakim znajdowali się obecnie. Przy okazji był to dobry pretekst by poruszyć inną sprawę:


- Jednak nie był w stanie wskazać mi shugenja który byłby zarazem kowalem, czy nie wiesz Pani czy znajdę takowego w pobliżu? Słyszałem co prawda od szacownego Kuni Satsumata-san iż shugenja Asahina u Żurawi słyną z kowalstwa , jednak do Żurawi jeszcze daleka droga i postanowiłem rozpytać po drodze.


- Niestety, nie znam Kuni-san, choć oczywiście cieszy mnie, że ma się on dobrze - rzekła zaskoczona kobieta, nie do końca rozumiejąc - co zaś do kowali, w Strażnicy jest trójka...

Chui wykonał gest. Był czas, by zdjąć maskę. Hida usłyszał też, że ludzie z - najpewniej - jedzeniem są już niedaleko.

Krab poczuł lekkie ukłucie zawodu, właśnie teraz gdy był w środku pasjonującej rozmowy miał wykonać gest który mógł zniweczyć cała sympatię jaką dziewczyna zdawała się mieć do niego. Jednak z rozkazami przełożonego się nie dyskutuje, a już na pewno nie z takimi na które Akito sam przystał wcześniej. Posłusznie więc zdjął maskę, gotując się na skrzywienie, niedowierzanie, wymieszane z wyrazem zobrzydzenia... miał nadzieję, że nie odbierze Aiko całkowicie apetytu, czułby się podwójnie głupio... Krab nie miał jednak wątpliwości jego poparzenia były straszne. Prawy policzek, nos, niemal całe oko, zostało strawione płomieniami demona. Zniszczenia były potworne, oko Akito sprawiało wrażenie jedynego żywego elementu na tej części jego twarzy.

Nie, żeby druga strona miała dużo lepiej. Tu jednak Zaberu sięgnęła gorzej, jej rozczapierzone palce chwyciły wtedy garść włosów, kawałek małżowiny, oraz policzek aż do podbródka, paląc skórę i tkanki pod nią na węgiel, lecz omijając wszelkie istotne nerwy. Wedle Kuni, ta część miała się zagoić z czasem. Czyli za jakieś parę lat...


Kobieta - trzeba jej to było przyznać - była opanowana. Początkowa ciekawość jego oblicza, nakazała jej rzucać spojrzenia na jego wyłaniającą się spod maski twarz. Potem przyszła zgroza, niedowierzanie, szok i przestrach. Hiruma uniosła rękę do ust, by nie krzyknąć, jej oczy rozszerzyły się, biegnąc ku jego twarzy, ogarniając blizny.

To zabolało.

Jednak kiedy nie mogła znieść patrzenia, kiedy spojrzenie na jego ruszające się wśród spalonej do mięsa twarzy skręciło jej usta w odrazie, kiedy obrzydzenie wykrzywiło jej rysy, nim - w chwilę może później - wygładziła jej nieruchoma, kamienna maska obojętności, tak odmienna od żywości jej twarzy jeszcze chwilę temu, podczas rozmowy o Klanie Dzika... to zabolało bardziej.

Tak samo chyba, jak jej delikatne przesunięcie się od niego, pod pozorem odsunięcia się od stołu by słudzy mogli podać jedzenie.

Przy stole zapadła cisza.

Krab szybko przyjął z pokorą lekcję jaką udzielił mu chui. Dopiero teraz wyobraził sobie jak mogła by zareagować nie jedna dama z Klanu Żurawia...
Wiedział, że na coś podobnego nie będzie sobie mógł pozwolić - a to oznaczało niemożliwość spożywania pokarmu przy wrażliwych kobietach... Być może przy jakichkolwiek kobietach...

W tym samym momencie docenił jeszcze bardziej podarunek Skorpiona, bez którego nawet nie wyobrażał sobie przebywania wśród kobiet z Klanu Żurawia, choć nie trudno było zgadnąć, że i inne kobiety a nawet mężczyźni , nie posiadający zbyt wielkiego opanowania mogli nie wytrzymać widoku twarzy Akito. Taka była cena jaką płacił za pokonanie Zaberu a sam fakt, że podła suka nie żyła był jedynym realnym pocieszeniem które łagodziło ból. Nie wiedział, czy zniósł by podobne upokorzenie i własną szpetotę gdyby Zaberu im umknęła...
Długo czekał aby zadać jeszcze jedno pytanie. Właściwie to aż do zakończenia posiłku i ponownego nałożenia maski, nie chciał zmuszać rozmówców do spoglądania w jego oszpeconą twarz - a niewątpliwie rozmowa przynajmniej nakładała by tego typu powinność.

Dopiero po zjedzeniu ciepłego posiłku, który zgłodniałemu i zmarźniętemu Krabowi wydawał się prawdziwą ucztą, założył maskę i poruszył ostatnią kwestię - bodajże najważniejszą dla dalszej części wyprawy. Do tej pory rozmówcy byli doskonałym źródłem informacji, liczył, że i w kolejnej kwestii nic tego nie zmieni.

- Interesuje mnie też przeprawa przez Shinomem Mori a w tej sprawie każda wskazówka, a jeszcze lepiej przewodnik byłby nieocenioną pomocą. - Tym razem pytanie, a właściwie niezbyt zakamuflowana prośba skierowana była do obydwu rozmówców, o ile Hiruma mogła służyć radą - zakładając, że była łowcą o tyle chui mógł służyć przewodnikiem... szczególnie zanim wysłałby takowego na Mur. W końcu liczyło się odesłanie stąd tych którzy zasłużyli, choć Akito nie do końca był pewny czy ktokolwiek chciałby wybierać się akurat tam gdzie trójka bushi.

Mimo, że z pytaniem tym zamierzał wstrzymać się do czasu załatwienia sprawy z Amoro, to obecność Kuni podziałała na niego stymulująco - tym bardziej, że do czasu naprostowania Amoro, okazja do rozmowy z Kuni mogła się już nie powtórzyć. Po chwili też uznał, że warto byłoby mieć jakiś argument lub choćby nowinki, zdobywając przyjaciół do misji - teoretycznie nie musieli w niej uczestniczyć, była czymś nadprogramowym, ale uzyskane w zamian wieści czy przewodnik byłby zapewne adekwatną zapłatą - przynajmniej w rozumowaniu Kraba.
 
Eliasz jest offline  
Stary 21-12-2010, 23:58   #308
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Rezydencja Doji Yasuhiko, Kosaten Shiro, terytorium Klanu Żurawia; 14 dzień miesiąca Togashi, rok 1113


Młody bushi przez chwilę wpatrywał się w pergamin. - Życzeniem mego pana... – wyszeptał cicho, mimowolnie powtarzając zapisane słowa. Dla Karo był tylko jeden pan. Daimyo. A sposób w jaki dokument został sformułowany sugerował, że faktycznie daimyo osobiście decydował o przywileju gościny.

Nie było to nic pewnego, oczywiście. Mogła być to pusta formułka. Mogły to być prosta, machinalna decyzja podjęta na czyjąś prośbę. Ale nawet jeśli... Daimyo!

Cała sprawa zaczynała ocierać się o kręgi, od których Hiroshi wolałby trzymać się z daleka. Dla własnego spokoju ducha. Nie był dyplomatą. Nie był dostojnikiem. Im wyżej postawieni samuraje, tym większe konsekwencje błędu. A nie mógł być pewien, iż go nie popełni.

I przede wszystkim czemu, czemu został gościem? Dzięki odzyskaniu bonsai? Nic innego nie mogło wchodzić w grę. Nie w wypadku gdy jego status zmienił się rankiem kolejnego dnia. Ale kim u licha faktycznie był pan Kakita Kakeru, iż zdołał przez noc wpisać Hiroshi na listę na której widniały tylko dwa imiona? Kim był, że chciał to zrobić?

Młody bushi otrząsnął się, wracając do rzeczywistości.

- Wygląda na to, że zamyśliłem się na chwilę. Gomen. I dziękuję za cierpliwość. – nie milczał na szczęście skandalicznie długo, jednak warto było przeprosić.

Krótkie skinienie głowy rozmówczyni posłużyło za odpowiedź.

- Moim problemem, Pani, jest fakt, iż nie wiem dość wiele by zadać prawidłowe pytania. Chcę dobrze zrozumieć sytuację. Przywileje, konsekwencje i nade wszystko powinności jakie wynikają z zaszczytu bycia gościem w Kosaten Shiro. Znaczenie tego faktu.

Ponowne skinięcie głowy. Młody bushi kontynuował.

- Nie jestem jednak dyplomatą, nie znam więc środowisk dworskich reguł kurtuazji stosowanych wobec gości z innych klanów. Jestem bushi. Najmądrzejsze będzie więc jeśli poproszę cię Pani, o przekazanie mi tego, co wedle Twego osądu powinienem wiedzieć. - Hiroshi spojrzał na rozmówczynię otwartym, szczerym i pozbawionym podtekstów spojrzeniem - Nie chcę popełnić błędu.

Daidoji przekrzywiła nieco głowę, jakby oceniając go. Wreszcie uśmiechnęła się krzywo i rzekła, z równie rozbrajającą szczerościa:

- Nie wiem co odpowiedzieć, panie. Do wczoraj nie wiedziałam, że przebywasz w twierdzy. Dziś nie tylko poznałam Twe imię, ale także dowiedziałam się o Twoim nowym statusie. Na miejscu zapewne byłyby gratulacje, prawda?

Lekko uniosła się i skłoniła po wojskowemu, wciąż z klęczek:

- Gratuluję.

Opadła wypraktykowanym ruchem z powrotem mówiąc dalej:

- Ale nie wiem, co powinieneś wiedzieć. Zwykle każdy z gości ma własne sprawy, które może załatwić dzięki temu, że jest tym, kim jest. Czasem to zemsta. Czasem to poszukiwania. Czasem dostęp do biblioteki. Czasem spotkanie z kimś wysoko postawionym. Nie wiem czy będę umiała odpowiedzieć na Twe pytanie, jeśli nie wiem, po co tu przybyłeś, Shiba-san.

Hiroshi patrzył przez moment na rozmówczynię zastanawiając się na ile dyplomatycznie powinien podejść do odpowiedzi. Po chwili zdecydował, że może mówić otwarcie. Co właściwie miał do ukrycia?

- Jestem tutaj jako towarzysz mego brata, Shiba Naritoki. Gościmy u Doji Yasuhiko-dono od jesieni, a ja za kilka dni opuszczam Kosaten Shiro jako Yojimbo Asahina Si-Xin-dono. Jak więc możesz się Pani domyślać, mój nowy status gościa był dla mnie niemałym zaskoczeniem. Mogę tylko zgadywać, iż wiąże się to z przysługą, jaką wraz z Asahina Si-Xin oddałem wczoraj panu Kakita Kakeru.

Młody bushi westchnął rozluźniając się nieco. Rozmowa z gunso była łatwiejsza niż się tego obawiał.

- To zaszczyt, bezsprzecznie. Nie myśl proszę, że postrzegam to w jakikolwiek inny sposób. – uśmiechnął się do Daidoji, a następnie spoważniał - Nie wiem jednak co właściwie ten zaszczyt oznacza. Wspomniałaś Pani o bibliotekach. Wspomniałaś o spotkaniu z wysoko postawionymi samurajami. Ja chciałbym wiedzieć, czy etykieta wymaga, bym składał podziękowania temu, kto podjął decyzję? Jeśli tak, czy osobiste? Listowne? Czy wiążą się z tym obowiązki, bądź formy grzecznościowe których powinienem przestrzegać? – Hiroshi zawahał się - I proszę, Pani, nie zrozum tego pytania źle, ale jak dużym przywilejem naprawdę jest ten status?

Kobieta przytrzymała w dłoni czarkę, nim napiła się ponownie. Zmrużyła oczy, namyślając się. Wreszcie rzekła, cichym tonem:

- Jak przyjmujesz gości, Shiba-san, czy oczekujesz podziękowań? Jak spodziewałbyś się, że zostaną one wyrażone?

Lekko napiwszy się, kobieta kontynuowała, równie cicho:

- Trzy lata temu podczas jednej z przygranicznych utarczek, samuraj Matsu zatrzymał mój guntai na drodze, rzucając nam wyzwanie. Wyzwanie podjął Daidoji Utagu, zwany przez nas Osą, ponieważ 'kąsał' włócznią. Utagu-san przegrał. Błyskawicznie. Wtedy Matsu wyzwanie rzucił jego syn, Utagotchi i ten pokonał samuraja Lwa. Utagotchi był cichym chłopcem, który uwielbiał malować i czytać, zatem - przyznaję - kiedy usłyszałam jak zaczyna rzucać wyzwanie, spojrzałam na ciało jego ojca i niewiele myśląc, strąciłam go z konia, pewna, że ratuję mu życie. Wylądował na tyłku, dokończył wyzwanie, a potem pozbierał się i rzucił do walki. Połamał włócznię, potem wyszczerbił swój miecz i na pobojowisku krwawił najwięcej, ale zwycięstwo było jego.

Kobieta przeniosła wzrok na Feniksa:

- Czy dla Matsu-san, który szukał śmierci, byłoby przywilejem spotkanie się z panem Kosaten Shiro? Czy dla mężczyzny, który rzucił wyzwanie w twarz dwudziestu konnym, uzbrojony jedynie w swoje daisho i honor, możliwość odwiedzenia biblioteki byłaby czymś ciekawym? Bo dla tego, który go zabił, biblioteka Kosaten Shiro była czymś tak wspaniałym, że niejedna opowieść o Otosan Uchi blednie w porównaniu. Czy przywilejem byłoby dla mnie zwiedzenie ogrodu mojego pana? Owszem, choć nie umiałabym go docenić. Ale wiedziałabym kogo w dojo poprosić o jaką lekcję.

Napiwszy się jeszcze, kobieta odrzekła:

- Jesteś panie, zaskakującym Feniksem. Dotąd sądziłam, że Twój Klan ceni wiedzę tak dalece, że szuka właściwie każdej okazji, by ją zebrać. Oto miasto na rozdrożu, jedno z większych w Cesarstwie, o ile się nie mylę. Jego pan czyni Cię swoim gościem. Podejrzewam, Shiba-san, że jeśli Twój gość wyraża chęć przejażdżki, prowadzisz go do stajni. Mamy kilkanaście stajni w Kosaten Shiro. Mamy nawet rumaki Jednorożców. Jeśli Twój gość chce ćwiczyć, oddajesz mu do dyspozycji swe dojo, czyż nie? A czasem też posyłasz kogoś by z nim trenował. W Kosaten Shiro są dwie SZKOŁY. Ile jest dojo, nie podejmuję się zgadywać, co dopiero liczyć. Ołtarzyk przodków? Mamy świątynie ku ich czci. Staw w ogrodzie? A może dzielnica portowa? Mogę tak wymieniać długo, ale do czego się to sprowadza, zapewne już wiesz. To... duży dom. Z wieloma pokojami. Nie jesteś ciekawy, panie? A jeśli Ty nie jesteś, czy nie chciałbyś po powrocie do domu, opowiedzieć Twemu szlachetnemu ojcu, co widziałeś?

Uśmiechnąwszy się lekko, Daidoji odstawiła pustą czarkę i rzekła, przechylając głowę:

- A może źle zrozumiałam pytanie?

- Iye. – na twarzy Hiroshi także zagościł uśmiech. Odpowiedź gunso była z jednej strony pozbawiona konkretów... a z drugiej mówiła bardzo wiele. – To była bardzo dobra odpowiedź, Pani. Na więcej niż jedno moje pytanie. – młody bushi skinął głową z wdzięczności – Z pewnością rozwiała część moich obaw.


* * *

Godzina Akodo zastała Hiroshi w ogrodzie, ubranego w grube haori na chłodną pogodę, stojącego z pędzlem w dłoni przed lśniącym nieskażoną bielą połacią papieru.

Na przygotowanie prezentu na kolację u pana Kakita Kakeru było niewiele czasu, jednak młody bushi postanowił spróbować. Próba namalowania czegoś na dostatecznie wysokim poziomie była najprawdopodobniej z góry skazana na niepowodzenie, jednak Hiroshi nie zamierzał się tym przejmować.

Nie dziś.

Dziś po prostu, czuł się jakby postawiono go na szczycie świata. Poranny pojedynek, wczorajsze bonsai, dzisiejszy przywilej bycia gościem i rozmowa z gunso, która rozwiała wiele z obaw jakie Hiroshi żywił wobec statusu gościa w Twierdzy. Czuł się, jakby dziś musiało udać mu się wszystko czego tylko się podejmie. Nawet jeśli brakowało mu do tego umiejętności.

Przyczyną była głównie rozmowa z gunso, a w szczególności jej bardzo trafna odpowiedź, którą młody bushi wziął sobie do serca. Zaiste, wielki dom. I zaiste, nie było powodów obawiać się związanej ze statusem gościa dyplomacji. To w końcu była forma zaszczytu. Coś, co było dawane tym, których wartość nie podlegała wątpliwości. To nie był test. To nie było ćwiczenie. Nikt nie patrzył wypatrując niedoskonałości, oceniając i oczekując porażki. To nie wiązało się z dyplomacją, dygnitarzami i negocjacjami, jakie można było zepsuć najdrobniejszym nieuważnym posunięciem.

To był przywilej. Przywilej, który można było wykorzystać w dowolny sposób.

Młody bushi popatrzył raz jeszcze na papier a potem rozejrzał się po ogrodzie nie mogąc stłumić wyrywającego mu się na twarzy szerokiego uśmiechu.

Dziś udawało mu się wszystko.

Dziś był gościem, dziś wygrał pojedynek, dziś będzie gościem honorowym na kolacji ku jego i Asahina Si-Xin czci. Dziś nawet Yasuhiko wyraził aprobatę.
Jutro... jutro być może odwiedzi biblioteki. Albo ogrody. Albo doki. Jutro może odwiedzi dojo. Jutro może zapozna się z interesującymi ludźmi. Może przyjmie zaproszenie na kolacje.

Może.

Po raz pierwszy od dawna przyszłość rysowała się w jasnych barwach, a niepewność przyszłości, wszystkie te ścieżki jakimi mógł pójść, nie napawały niepokojem. Patrząc na wpół zachmurzone niebo i czując na twarzy ciepło słońca, młody bushi czuł przypływ radosnego optymizmu.

Będzie dobrze!

Hiroshi roześmiał się cicho, do siebie, bez powodu po prostu chcąc uzewnętrznić swoją radość. Będzie dobrze!

Będzie!

Potrząsając głową uśmiechnięty samuraj skoncentrował się na bieżącym zadaniu. Nie mógł marnować czasu. Obraz nie namaluje się przecież sam. Jak do tej pory nie miał pomysłu, żadnej idei, która mogłaby wieść pędzel po płótnie. Żadnego kształtu widzianego w myślach, który chciałby uwiecznić za pomocą pędzla. Podczas niedawnej kąpieli starał się wymyślić coś. Do głowy przychodziły mu różne możliwości, żadna jednak nie wydawała się odpowiednia. A przynajmniej nie dość dobra, by stanowić prezent.

Przytknął końcówkę trzymanego w dłoni pędzla do ust w zamyśleniu.

Nie było pomysłu, pozostawało więc rozluźnić się, zdać na luźne skojarzenia, które być może same ułożą się we wzór który wart będzie malowidła. I mieć nadzieję.

Co właściwie wiadomo było o panu Kakita Kakeru? Przymknął oczy. Niewyraźna, biała plama płótna majaczyła przed nim czekając na wypełnienie.
Żuraw. To oczywiste kim innym Kakita Kakeru mógłby być?

Ekscentryk. Czy na pewno?

Samotnik. Z wyboru?

A jednocześnie ktoś dość możny, by zapewnić Hiroshi gościnę w Kosaten Shiro. Gościnę o której decyduje Daimyo. Władca twierdzy. Ktoś, kto zrobił to przez noc. I to bez palącej konieczności.

Tajemnica.

Co ukrywa? Kim jest? Jaki jest?

Młody bushi zamarł z pędzlem zawieszonym o cal nad płótnem, czarnym od atramentu i gotowym na pierwsze pociągnięcie. Pierwszą linię. Przez półprzymknięte powieki biel płótna była niewyraźna, niedookreślona.

Trudny do zrozumienia.

Enigmatyczny.

Jak Ise-zumi.

Jak smok.

Pędzel przesunął się nad płótnem, zarysowując w powietrzu kontur smoczego pyska. Raz, potem kolejny.

Podążający drogą smoka.

Smok.

Ukryta siła.

Czubek pędzla zaczął obrysowywać w powietrzu kontur smoczych splotów. Zamarł. To nie pasowało.

Hiroshi otworzył oczy, odchylił w tył głowę i popatrzył w niebo. Chmury. Pod nimi ogród i bonzai odbite podwójnym rzędem w tafli wody. Dalej pyłożona gładkimi, płaskimi kamieniami ścieżka przez ogród. Nie, nie drogą smoka.

Drogą Żurawia.

A nieodłączną cechą, jest subtelność.

Sakura.

Płatki wiśni.

To pasowało. Piękno i subtelność Żurawi w połączeniu z siła tajemniczą, ukrytą siłą smoka.

Smok... kwiaty wiśni...droga.

Pędzel dotknął płótna. Początek. Oko smoka. Kropka źrenicy wyglądająca z płótna. Niczego więcej nie ma, ale smok już istnieje. Hiroshi przekrzywił głową i przymknął oczy, patrząc przez półprzymknięte powieki. Tak, smok istniał, gdzieś w głębi płótna, nawet jeśli nie był jeszcze namalowany.

Smok wśród kwiatów wiśni...

Nie.

To nie była prawda. Nie smok wśród kwiatów wiśni.

Smok którego zwoje są kwiatami wiśni!

Pędzel szybko szkicował smoczą głowę. Pociągnięcia. Paszcza. Brwi i odchylone do tyłu rogi.

Kwiaty.

To naprawdę pasowało.

Smok, ukryta siła. Kwiaty. Subtelność. Tajemnica, która może się ujawnić. Komplement złożony gospodarzowi. Komplement tym lepszy, że opowiadający o tym co Hiroshi widzi w gospodarzu i jego rodzinie.

Kwiaty wiśni.

Droga.

Okwiecona gałązka zakręcająca najpierw w prawo, później w lewo, następnie znowu w prawo. Smocze zwoje nie mogą być proste. A przynajmniej takie być nie powinny. Smok i kwiaty. To także droga. Zawracająca z prawa na lewo. Odmienna od drogi innych.

Droga smoka, droga żurawia. Droga Kakita Kakeru.

Hiroshi cofnął się o dwa kroki w tył. Obraz nie był skończony, daleko było mu do tego, ale istniały zarysy, a wyobraźnia podpowiadała już ostateczny kształt. Młody bushi uśmiechał się szeroko. Nie zrobi tego, dopóki nie skończy, dopóki nie postawi ostatniej kreski, ale wiedział już, jakie haiku dopisać na obrazie. W lewej części płótna, przy krawędzi.

gdy kwiaty wiśni
i własna droga
ukrytą siłą
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 22-12-2010 o 21:50.
Wellin jest offline  
Stary 23-12-2010, 04:07   #309
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
część pierwsza - Strażnica Wschodu

Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.

Najniższa bryła twierdzy, jadłodajnia

Śmiech Bayushiego był ostatnim, który ucichł. Sasori, skomplementowany, uśmiechnął się jedynie i rzekł:

- Zwykle dajemy dwa. Pierwszego na głowę, a drugiego, kiedy się delikwent odturla wrzucamy na siedzenie. Na to nie ma mocnych.

Odruch nakazał panu Bayushi natychmiast poderwać się i sprawdzić siedzenie. Kiedy z wielkim trudem mężczyzna go zwalczył, wydało mu się, że lekko przechylony Sasori skupia wzrok na oparciu za jego plecami. Narastający strach przed użądleniem i jeszcze nie uspokojone do końca nerwy zmusiły młodzieńca do kolejnej gwałtownej - choć daleko mniej niż poprzednia - reakcji.

Zgodnie z jego podejrzeniami - bezpodstawnej. Nie było nic na jego siedzeniu. Sasori roześmiał się triumfująco. Pozostali roześmiali się znowu.

Bayushi miał nadzieję na pewną drobną zemstę, kiedy opowiadał o rzeczach dziejących się na Murze. Wyglądało to dobrze, przynajmniej z początku. Wieści o ruchach wojsk, o śmierci chui Hida, to ich poruszyło. Tak sądził, patrząc na tych, których widział. Ale wkrótce z tyłu dobiegł go głos:

- Hida Sago kipnęła? - niedowierzanie w nim zidentyfikował od razu. Druga emocja sprawiła mu większy kłopot. Nie spodziewał się... radości. Radosne niedowierzanie najmłodszego z grupki szybko przerodziło się w niemiły dla ucha Skorpiona triumf. - Nareszcie! Słyszycie chłopaki! Kipnęła! Ta suka nie żyje! Nareszcie!!

Sasori cisnął miską z resztkami posiłku. Trafił bezbłędnie i krzykacz poleciał do tyłu, by poderwać się w chwilę potem i znieruchomieć, widząc lodowate spojrzenie Hidy.

- Posprzątaj po sobie, mały - rzekł Sasori, z niespodziewanie przyjaznym uśmiechem - I nigdy więcej tak nie mów, a się nie pogniewam.

Bayushi stwierdził, że przyjazność uśmiechu mężczyzny najwyraźniej napełniła pozostałych strachem. Ten zaś - nadal przyjaźnie uśmiechnięty - rzekł doń:

- Masz rację Bayushi-san. Takie wieści nas kompletnie nudzą. Legendarna wiedza Skorpionów nie jest bezpodstawna, skoro to wiesz. Jak widzę, nie zagramy. Szkoda. Dziękuję za urozmaicenie wieczoru, tak czy inaczej. Dobrej nocy.


Najniższa bryła twierdzy, ulice

Pewnych rzeczy nie dało się nie dostrzegać. Kiedy Skorpion szedł szerokimi korytarzami parteru wieży, zauważał jej chcąc nie chcąc.

Nędza. Bieda. Beznadzieja. To, co tutaj się znajdowało, tchnęło tymczasowością bardziej uzasadnioną, niźli dyktowałyby nawet potrzeby strategiczne bądź taktyczne.

Oczywiście - ten poziom twierdzy służył - z punktu widzenia logistyki - jedynie jako punkt przeładunkowy pomiędzy posterunkami obronnymi wyżej oraz światem zewnętrznym, ale i tak Manji współczuł wszystkim tym, którzy tu mieli kwatery. Wyjąwszy znośne lokale dla gości, reszta wyglądała dość mizernie.

Chociaż korytarze były przestronne na tyle, by zwać je ulicami...

Miasteczko wokół twierdzy

Pobyt u zielarza uzmysłowił Skorpionowi parę innych rzeczy. W tym miejscu ciężko było o rzetelny zarobek czy bezpieczny interes. Co oznaczało, że pewnie większość samurajów stąd 'dorabia' na boku i ma może nawet wyższe pensje niż ich krajani parający się zwykłymi dla Krabów rzeczami.

Myśl była uderzająca. Podobnie jak w Ryoko Owari, tutaj zapewne dochodziło do obrotu sporymi sumami... choć zapewne w mniej barwnych okolicznościach. Wiązało się to z paroma faktami. Po pierwsze, najlepiej tutaj będą poczynali sobie nie cieśle, czy stolarze, zwykle stojący na szczycie kasty heiminów. Nie, tu partnerami będą kupcy. Ci zaś będą - dla ochrony przed panami samurajami wykorzystywać ashigaru 0 w końcu u Kraba nawet chłopi mogli nosić bronie drzewcowe - a stając przeciw tuzinowi wyszkolonych włóczników niejeden samuraj musi ulec. To jednak nie do końca pasowało. Brakowało tu kupieckiej rezydencji odpowiedniego pokroju. A przynajmniej brakowało, póki patrząc na strzechę w domu Ichizo, Manji nie pojął kolejnej rzeczy. Postawić w tym grajdole kupiecką rezydencję znaną w jego rodzinnych stronach oznaczało się wyróżnić. Gokudo* nie chcieliby się wyróżnić. Nie tak. Zatem należało szukać czegoś, co doskonale wpasowałoby się w krajobraz, zarazem miało miejsce na spotkania większej ilości ludzi (tajne jak i jawne) oraz na spotkania dyskretne, bez świadków.

Jeśliby oczywiście chciało się w to wchodzić.

W końcu miał już zioła. Miał już informacje. Może nie wszystkie, ale Ichizo naprawdę był gadatliwy. I raczej nie kłamał, z tego, co widział młody Bayushi. Zatem...

Nie wiedząc kiedy dotarł przed kwatery. Cóż - nie były szczególnie daleko od chaty zielarza, zatem nie zajęło to szczególnie długo.


Sala ćwiczeń

No-dachi pozostawało skażone, choć na swój sposób - pewne. Złośliwiec mógłby zauważać, że tak naprawdę zasmakowało ono krwi pomniejszych stworzeń z Ziem Cienia. Że krew jedynego usieczonego nim oni mogła wyparować - w końcu sama Zaberu walcząc ze swoimi wrogami przyjęła bez śladu ciosy, które człowieka rozsiekłyby na części. Oni no Kyoso potrafiły być przeciwnikiem duchem... podobnie jak zjawy, które teraz siekł młody Mirumoto dla ukojenia gniewu.

Co mógł zrobić? Jak dojść sprawiedliwości? Czy w ogóle, skoro tutejsi panowie nie dbali o los - w końcu swojej własności - chłopów?

Co jemu do tego? Czy nie będzie to nieuprzejme?

A jednak nauki wyniesione z domu, z obserwacji ojca czy wspólnych wędrówek z dziadkiem - nie pozwalały rękom zaprzestać. Coś, co Fukurou najchętniej nazwałby własnym poczuciem sprawiedliwości kipiało gniewem.

Smok gniewu. Zaprawiony bezsilnością i frustracją, wynikłą z niemożności natychmiastowego działania.

Istotą bushi ma być pusty umysł. Zdolność uderzenia w każdej chwili. Istotą Mirumoto miał być praktycyzm. Masz dwa miecze, dwie ręce, masz zabić, nie zastanawiać się nad postawą czy krokiem czy oddechem.

Nawet, jeśli brak tego oddechu każe wbić w ziemię, opaść na kolana i go mocno, kilkakrotnie zaczerpnąć.

Refleksyjne pytania czyniły swoje. Łuska po łusce, rozbijały furię smoka. Gniew cichł. Pomagały cięcia, zbyt zamaszyste by je gdzieś naprawdę wykorzystać... poza właśnie gaszeniem furii. Wyżywaniem się.

Nadal jednak należało to kontynuować by osiągnąć efekt, o jaki chodziło Fukurou. Młodzieniec zebrał się i ponownie rozpoczął pełne złości machanie ostrzem.

Do dojo ktoś wszedł. Smok jednak miał swój mały okrąg, którego przestrzeń dyktowały kolejne kroki kata. Miał swój problem i swoją furię na których się koncentrował.

Nie zauważył.

Przynajmniej, dopóki pierwszy cios nie zagrzechotał o jego pancerz.

Wytrącony z równowagi Fukurou niemal z irytacją warknął na przeszkadzajęcego niezgrabę. Część młodzieńca miała ochotę z miejsca tamtemu odwinąć, wykorzystując jego - lekki przecież - cios jako zdradziecki atak - nawet kiedy Smok wiedział, że takowy nie wchodził przecież w grę, to jednak lekkie zacięcie natręta mogłoby mu tylko wyjść na zdrowie i nauczyć nie tylko manier, ale i zdrowego rozsądku.

Niezależnie jak lekko kogoś stukniesz tetsubo w zbroję, kiedy ćwiczy on kata jest to co najmniej nierozsądne.

Panując nad sobą Mirumoto wbił widowiskowo ostrze w drewno podłogi. Przez głowę przeleciało mu, jak podobny staje się do Krabów wśród których przebywał. Pomyślał o łaźni, o tym, czy wspomnieć zajście Akito. Przypomniał sobie Kuni i jego na wieczór odłożoną partyjkę go. I czekał, zbierając oddech, aż ten dziwnie promiennie uśmiechnięty doń Krab coś powie. Modląc się, by to było dla odmiany coś sensownego, co nie rozbudzi dalszej irytacji. Czekał, bo gniew buzował w nim na tyle silnie, że słowa, jakie przychodziły teraz na język nie były godne. A Fukurou nie chciał robić sceny.

- Może ja posłużę za partnera, Mirumoto-san - odezwał się tamten zaskakująco chciwym głosem. - Też jest parę rzeczy, które budzą mój gniew.

Miał pełną zbroję. Miał tetsubo. Zaczepił go. Sam się prosił...


Kwatery chui

Dłuższa chwila ciszy minęła, w której nikt się nie odzywał. Akito skoncentrował się na jedzeniu, nie mając właściwie pomysłu co zrobić z reakcją Aiko-san. Ta milczała, niewiele jedząc i kompletnie ignorując mężczyznę, któremu - bądź co bądź - poświęcała jeszcze przed chwilą sporo uwagi. Chui milczał, w - zdawało by się - zamyśleniu.

Akito dopiero po założeniu prezentu od Skorpiona poczuł się śmielej. Przynajmniej na tyle, by raz jeszcze przerwać ciszę:

- Interesuje mnie też przeprawa przez Shinomen Mori a w tej sprawie każda wskazówka, a jeszcze lepiej przewodnik byłby nieocenioną pomocą.

Zapadła cisza. Hiruma milczała jak zaklęta. Chui dopiero po chwili zareagował:

- Shinomen? Hida-san, czyli nie wyruszasz do Sunda Mizu Dojo? I dlaczego Shinomen?

Chwilę potrwało zanim Akito wszystko opisał. Właściwie nawet nie wszystko. Kończył akurat, kiedy do komnaty wpadł młody chłopak, cicho rzucając:

- Panie, nie wszedł do gospody czy herbaciarni. Udał się wprost do gorzelni i zażądał sake. Pije w swoich kwaterach. Przepraszam, dopiero teraz się zorientowałem.
- Ilu ludzi jest przy nim teraz?
- Dwu panie.
- Za mało. Pamiętają, że nie może mu się stać krzywda?
- Tak panie - potwierdził chłopak, wciąż pozostając w ukłonie.

Chui przeniósł wzrok na Akito. Jakby go szacował.


Kwatery gości

Posłania leżały jak je zostawił, brakowało jedynie długiego miecza Mirumoto. Oszacowawszy szybko pomieszczenie, Manji był skłonny stwierdzić, że nic innego nie zginęło. Nim jednak zdążył ustalić cokolwiek więcej, poczuł dziwny dreszcz na karku, specyficzne uczucie, kiedy włosy człowiekowi stają dęba. Obrócił się.

Znany mu mężczyzna obserwował go opierając się o drewniane drzwi komnaty.

- Powinieneś się pospieszyć, Manji. Inaczej będziesz miał jednego towarzysza... - znaczące zawieszenie głosu, spojrzenie w sufit, trochę na ukos - mniej.


----------------------------------------------------------
* gokudo - Skorpion wie, w końcu sam jest denty.... ekhem
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 01-01-2011, 22:07   #310
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Terytorium Klanu Smoka; druga i trzecia dekada miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Promienie wstającej Pani Słońce odciskały się długim cieniem na ścieżce pozostającej za kolejnymi krokami obutych w sandały drobnych nóżek. Zbielałe kostki dłoni kurczowo zaciskały się na brzegach koca opatulającego małą samuraiko, bo choć spojrzenie Amaterasu raziło za każdym razem przenikając trzcinowe rondo filigranowej wędrującej Niebiańska Pani nie nagradzała ciepłem tak wczesnych zaczątków Wiosny. Jednak nie było to nic za co mieszkańcy tych ziem chcieli by mieć Jej za złe. Chłodne Wiosny i krótkie Lata. Mokra Jesień i długa Zima. Taka była kolej rzeczy i lud podążający za Pierwszym Togashi przywykł i przekuł ją w swoją siłę.
Co krok wierzchnie okrycie dyskretnie opinało się na swej właścicielce eksponując skrywane pod spodem miecze troskliwie osłonięte przed wilgocią i chłodem. Co krok równy oddech wydostawał się spod trzcinowego ronda umykając chmurką krzepnącej pary. I choć każde przestawienie stópek posuwało dziewczynę niewiele do przodu, a tempo dalekie było od chyżości w jej ruchach znać było wiele przebytych pieszo ścieżek. Każdemu Fortuny ofiarują ten jedyny rytm. Tempo w którym serce mimo godzin wytężonej pracy nie kłuje w pierś. Tempo w którym oddech staje się niewymuszonym dodatkiem naturalnych ruchów idącego ciała, a ruch mięśni przestaje zależeć od myśli. Przeciwnie. Uwolniony od okowów umysłu mija w końcu granicę zmęczenia i trwa nieprzerwanie póki wędrowiec sam sobie nie wyrządzi krzywdy rozważając swe własne zmęczenie gotowe uderzyć w tej chwili świadomej słabości. Słabości której samuraiko nie zamierzała ulegać co najmniej do wieczora, dlatego spojrzenie samo wytyczało trasę dla bezwolnie podążającymi za nim sandałkami w czasie gdy umysł dryfował po tej dawno odrzuconej okolicy. W niepotrzebnym kierunku.
Dwóch dusz niespokojnych i dwóch przeklętych.
Długo nie zdawała sobie sprawy jak podobnymi były. Dopiero ich uśmiechy ostatnie choć oddalone o trzech miesięcy przepaść taką samą przecież delikatną rzeźbą zdobiły martwe białe lica. Powinna je odwiedzić. Jeszcze raz pokłonić się w podzięce za dach nad głową i te parę chwil szczęścia zaznanych na tych ziemiach. Jedna Gwiazda Spadająca aż do końca walcząca o zauważenie i druga Gwiazda Gasnąca w tęsknocie za Tą pierwszą utraconą. Tyle dobra i miłości w domu tego przeklętnika i jego pomiotu. Żywego trupa sączącego jad gdzie tylko postąpiła jego noga a którego syn tylko jedną rzeczą przewyższył swego ojca w hańbieniu Rodu targając się na swe życie ku wiecznemu przekleństwu obu. I dlatego nie mogła iść złożyć hołdu. Przemóc się do oglądania opryskliwej skorupy obdartej z honoru, chwały i umiejętności zdolnej winić wszystko prócz siebie za swój żywot robaka nikczemnego ponad zdolność uwolnienia świata od swego skażenia. Choć w tym powinien wsiąść przykład z martwego potomka.
Niepotrzebny gniew, jej odwieczny towarzysz. Przyspieszywszy mała mniszka przedzierzgnęła niepotrzebne myśli w wysiłek nadmiernego tępa. Nie ma rzeczy która mając yin yang by nie miała.


Terytorium Klanu Ważki; druga i trzecia dekada miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

Wzgórek za wzgórkiem. Ziemie Rodziny Tonbo nieudana karykaturą gór były. Bardziej zielonemu oceanowi podobne z statkami domków okiełzującymi szczyty zielonych grzywaczy. Lecz nie było chyba miejsca lepszego, poza Świętym Cesarskim Miastem, by wznosić swe modły do Słońca i szukać mądrości w słowach Tao, bo miast zamków i strażnic ziemie Ważki usiane były mnogością świątyń i miejsc kontemplacji ilością ustępujących jedynie domom posłom w stronę Ziem Smoka zdążających przeznaczone. A dziełem tym odejmujące tej małej nacji miejsca na wyrywanie płodów roli z kamienistej i niemal jałowej ziemi. Ni bogactw w ziemi skrytych. Ni gleb bogatych. Nawet miejsc by srogim zamczyskiem kontrolę nad okolicą roztoczyć. Pagórki i posługa Dzieciom Togashiego. Na tym kończyła się definicja tego Pomniejszego Klanu.
 
carn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172