Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2010, 05:00   #60
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Blade jesienne słońce w zenicie nie osuszyło trawy w krzakach. Swen leżał w cieniu żółtozielonego krzewu i smutnym wzrokiem wpatrywał się w drogę. Nadjeżdżali warkotem silników i smugami przeciwmgielnych reflektorów. Przywarł mocniej do gleby. Mokra trawa zalatywała zgnilizną opadłych liści. Stratton biegł po życie. Tam przy helikopterze uratował mu życie. Tutaj Swennie zamierzał pozostawać dłużnym.

Pierwsze pociski orały ziemię w ślad za piętami Marka na dystansie kilkudziesięciu metrów, nim w końcu udało się mu zniknąć w schronisku. Strzelec na dachu był jak turysta na safari, bo umiejętnościami strzeleckimi raczej nie przypominał myśliwego. Jorg otworzył na niego ciągły ogień, w ciągu dwóch, trzech sekund opróżniając pół klipa.

Dawno nie strzelał z karabinu. Nie licząc polowań, to były całe lata. Dawno też nie zabijał ludzi. Tych żywych przynajmniej. Będzie może z pięć lat. To było inne zabijanie. Kula w łeb. Kapusiom. Konkurencji. Niewygodnym świadkom. Wszedłeś opacznie w drogę, mogłeś nastawiać szczękę, zrobiłeś to po raz drugi lub specjalnie igrałeś z losem – nie było czego nastawiać i często trumna na wystawieniu była zamknięta. Bomba pod samochodem. Nóż pod serce. Kij bilardowy kontra kości czaszki. Jednak zawsze ktoś konkretny. I zawsze za coś. Był Nomadem. Żył credo jednoprocentowców „TCB”. Taking Care of Business. A jednak z ukrycia strzelał ostatnim razem w Jugosławii. Dwadzieścia lat temu. Zabijanie anonimowego przeciwnika o wspólnym imieniu wróg. Wojna. Ludzie umierają tak samo. Raz tylko. Bo inaczej się zabija. Za każdym razem inaczej, choćby w ten sam sposób. Bo nigdy nie zabijasz tego samego człowieka dwa razy. Oprócz zoranej psychiki przywiózł stamtąd przyjaciela. Coś za coś.

Humvee podskakiwał i kołysząc żołnierzem na dachu. Strzały Swena chybiły celu, jednak odniosły połowiczny sukces, bo przyciągając ogień na krzaki byc może ocaliły Strattona. Jeśli krzak był jeszcze do tej pory dość gęsto upszczony jesiennymi liśćmi, to po serii maszynowej, dookoła Jorgenstena fruwały w powietrzu kłęby ziemi, trawy, gałęzi i liści, zostawiając krzew znacznie przetrzebionym. Zupełnie jak puste gałęzie po strząsaniu papierówek z jabłonki. Wyuczonym sprzed laty odruchem przeturlał się na bok smagany po twarzy odpryskami ziemi. Wtulił głowę w ramiona przed wywołanym piekłem. Nie mógł dłużej czekać. Zdetonował ładunki. Ściana ognia, huku, ziemi, kłębu dymu i podmuchu wzbija się z drogi wraz z Humvee, które bezwładnie leciało w kierunku przeciwnym do oberwanych kół. Drugie auto zatrzymało się. Z drugiej strony zagrał karabin maszynowy Davida. Ze schroniska zaczęły ujadać serie naszych. „Naszych”. Poza Jugolem nawet Prospecta znał zaledwie kilka godzin... I to z widzenia. Jednak łączył ich jeden cel przetrwania i wspólny wróg – śmierć. Więc nasi walili we wrogich amerykańskich żołnierzy.

Kiedy wychylił się zza traw widział pobojowisko na drodze. Piechur chował się przed obstrzałem za Humvee. Choć chowałsię za kurczowo trzymanym karabinem, to język ciała mówił swoim głosem, że chłopak chciałdo domu. Że nie tak to sobie wyobrażał wstępując do Rezerw po szkole średniej żeby mieć studia za friko. Jorg przymierzył tym razem na spokojnie. Nie było czasu na rannych. Krótka seria. Dwie pierwsze kule uderzyły między piersi. Następna w hełm przebijającgo nad uchem, co zdradziła czerwona stróżka chluśniętej krwi. Sekundy później strzelec na dachu zawisł bezwładnie na karabinie. Zrobiło się cicho. Jakby nic się jeszcze nie wydarzyło wydarzyć. A było już po wszystkim.

Jorgensten schodząc z nasypu załadował nowy magazynek. Nie wszyscy byli martwi, choć wszyscy stracili ochotę do dalszej walki. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie, ból i nieopisywalny strach o życie. Dokuśtykał do dymiącego spod maski Humvee. W środku było trzech młodych żołnierzy. Najstarszy z nich, dostał kilka kul, lecz był przytomny. Z uszu drugiego płynęła krew, kiedy rozglądał się nieprzytomnym wzrokiem na boki. Trzeci, z naramienną naszywką kaprala, kulił się w kącie auta i nogami odpychał od siebie czarne M16.

Jorg chciał krzyknąć żeby wyłazili, lecz tamci dobrze wiedzieli co mają robić. Nie potrzebne były żadne słowa czy gesty. Dwóch oszołomionych chłopaków wyszło z Humvee. Trzeci leżąc na podłodze ciężko oddychał. Najstarszy stopniem, trzymał ręce wysoko wyciągnięte nad głową, drugi żołnierz zakrywał uszy rękoma, w których widocznie musiało mu jeszcze nieźle piszczeć. O ile miał całe bębenki, to z pewnością były nieźle sfatygowane. Nie mogli mieć więcej jak dwadzieścia lat. Dostali karabiny do zabijania innych, a nie mieli prawa żeby kupić sobie piwa. Ba, nie mogli nawet jeszcze wejść do sklepu monopolowego bez podrobionej daty na ID, żeby poprosić choćby bezalkoholowe. Uciekal wzrokiem od ich twarzy i błagalnych spojrzeń. Nie chciał ich pamiętać.

- Jakie macie rozkazy poza rozpieprzeniem nas? Ile wojska jest po okolicy? Gdzie sięga kwarantanna? Gadać co wiecie!– Jorg spokojnym, lecz lodowatym tonem pytał wystraszonych chłopaków. Chyba każdy mógłby się spodziewać, że w takim momencie informacja jest ceną życia. Przynajmniej gównierze mieli prawo się tym łudzić.


* * *


Kiedy kazał im się rozbierać w oczach tliła się nadzieja. Może to nie byli oni, Jorg pytał siebie, by za chwilę odpowiadać sobie, że na wojnie wróg jest przeciez bezimmienny a te gnoje nie są wcale niewinne. Kto wie, może udawanie wojska przyniesie jakąś korzyść, musial myslec o czyms innym. A może wręcz przeciwnie, skoro te pajace beztrosko strzelają do cywili... Każdy kij ma dwa końce... zastanawiał się zapinając zieloną marynarkę. Mundur kaprala zdawał się być w jego rozmiarze i co ważniejsze nie był popaprany krwią.

Kiedy strzelał im po głowach BAM! ... myślał o Henku BAM... Billim i Wallim, umierającym Prospectcie BAM!.... i wszystkich których znał, a których te durne szczeniackie pały odstrzeliły zamieniając skrupuły na rozkazy. Nie dali szansy nawet czerwonemu strażnikowi w Darrington. Ilu cywili, których znał od dziecka wyprawili na tamten świat? Trigger... Nie zwariował bez przyczyny... Nie, jednak nie będzie miał wyrzutów sumienia. Nie tym razem. Te zasmarkane szczyle zrobiłyby to samo dla niego, gdyby był po drugiej stronie lufy. Co do tego nie miał wątpliwości. Pech chciał, że trafiła kosa na kamień. Tym razem świadomy, w mniemaniu Jorga.


* * *


Później przyszedł Radcliff.

- Ten twój kumpel jest naćpany w trzy dupy... - powiedział Jorg do Davida odprowadzając wzrokiem odjeżdżające Humvee.

Kiedy tamten zaparkował przy schronisku tylko po to, żeby nie wysiąść z samochodu w Jorgenstenie się zagotowało. Co za tchórz i gnida, pomyślał. Zamknął się ze strachu w puszce... Zdecydowanie cieć działał mu na nerwy jak płachta na byka. Swen za dużo naoglądał się popapranych narkomanów w ciupie, żeby nie wiedzieć jaki to jest rodzaj gadów.


* * *


Musiał się czymś zająć. Czuł, że z Goranem i Prospectem jest kiepsko. Odwlekał jednak wejście do schroniska. Trzeba by było zmienić koło w Humvee, mówił zamiast tego sobie. Z wraku wziąć co się da, łącznie z nową zapasówką i amunicją do karabinu maszynowego. Zastanawiał się czy zdąrzą przełożyć szyby do starego i ile jeszcze ten nadwyrężony sprzęt pociągnie. Będzie musiał pogadać o tym ze Strattonem. Trzeba było tez mieć go i Gorana na oku, bo jeśli jak to mówiła ta Maria, ich krew wymieszała się z juchą zarażonych, to będzie krótka piłka, dla każdego, dumał odpalając papierosa. Jak mają razem wszyscy podróżować to trzeba było coś w tej sprawie zrobić i najlepiej było, gdyby wszyscy z napisem na czole: „wysokie ryzyko zarażenia wirusem” jechali razem osobnym samochodem. Stratton, Jugol, Green i Mike. Przynajamniej z tego co mógł podjerzewać reszta jest chyba czysta. Chyba. Gdyby nie szansa na lekarstwo Marii byłby za tym, żeby tych podejrzanych w schronisku zostawić. Jakkolwiek byłoby to trudne z względu na Jugola... Mike jak zauważył wcześniej Mark też może być fucked up. Starał się sobie przypomnieć, czy to miało być kilka, czy kilkanaście godzin zanim nastąpi przemiana w zombie. Nie pamiętał dokładnie słów tej Bowen u czerwonych. Będzie musiał się upewnić. Jak sie upora z autami obiecał sobie zajrzeć do Jugola i Prospecta odpoczywających gdzieś w schronisku. O ile Goran nie wyglądał dobrze, to młody był na krawędzi śmierci... Później będzie musiał coś zjeść. Opadła adrenalina zostawiła po sobie ssanie głodu. Wszystko byle tylko nie myśleć o tych szczeniakach...


* * *


- Niezły sprint. Dobra robota, Mark - zagadnął do Strattona pompując lewarek pod Humvee. - Pancerne szyby z elementami pancerza z tamtego przełóżmy do tego. – powiedział zabierając się do zmieny koła w pokiereszowanym Humvee. – Powinniśmy sobie z tym poradzić. Jak myślisz? - odpalił kolejnego papierosa zauważając, że Stratton jednak oberwał podczas akcji.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-11-2010 o 07:25.
Campo Viejo jest offline