Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2010, 09:35   #201
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Co mam z tym zrobić? - zapytał przez drzwi łazienki.
- Z czym?
- Z bębnem.
- Odłóż. Zamknij drzwi, proszę.
- Zamknąłem. Ravna, mogę wejść?


Obrzuciła spojrzeniem wymiętą twarz i zaczerwienione oczy w lustrze. Za dużo mażych sztuczek. Do tego przy Amy i Nanie nie poszło do końca tak, jak trzeba. Leczenie było dla Ravny jak muzyka, którą tworzyła - albo perfekcyjna, albo, gdy pojawił się najmniejszy błąd, ułomna. W tych dwóch dziedzinach nie potrafiła wyzbyć się surowości dla samej siebie, i najtrudniej było znieść porażkę. Bo błędy były na ogół nienaprawialne.

- Nie - odparła spokojnie, wyciągnęła rękę i zaciągnęła zasuwkę przy drzwiach. Z nosa poszła jej krew, zrazu zatrzymała się na krawędzi skrzydełka, potem ruszyła wąską strużką.

***


W drewnianej chacie Nilpy zawsze było ciepło, wręcz gorąco. Czuć było skóry, psią sierść i syrop na młodych, świerkowych gałązkach, którym stary czarownik z lubością leczył wszystkie przypadłości, jakich nie skąpił mu jego wiek.

Nozdrza Nilpy drgały, tak jak pół dnia temu drgały chrapy renów, gdy Ravna z braćmi wyciągała ze zbitego w jedną falę sierści i rogów stada pojedyncze sztuki, jednego po drugim, by obalić je na ziemię i zarżnąć. Pod paznokciami dziewczyny ciągle znać było czerwone półksiężyce zakrzepniętej krwi.

- Ile ubiliście? - Nilpa się nie poruszył. Nawet nie mrugał.
- Dwa tuziny. I jednego, co już ze starości padał. Pójdzie dla psów...
- Za dużo!
- wyrzuca z siebie Nilpa i wstaje, by zrobić Ravnie herbaty.
- Musimy z czegoś żyć, wujku.
- Żyć, żyć... Ludzie zabijają rena, by zjeść jego mięso i żyć. Ludzie żyją w jurtach ze skóry renów, by było im ciepło w długą noc, by żyć. By żyć, robią narzędzia z kości i rogów. I żyją.
- Żyli. Kiedyś. Teraz bijemy na mięso, na sprzedaż. Dobrze wiesz.
- Wiesz, wiesz...Wiem, że zabijacie za dużo. To grzech. Gdzie nie ma renów, nie ma życia. Gdzie nie ma słońca, są reny i dlatego możemy przeżyć. Na święto wiosny wychodzę i rysuję krwią rena znak słońca na śniegu, i wtedy ziemia rodzi światło i ciepło. Krew to pożywienie bogów. Jest tak ważna jak słońce, jak ogień.


Całe lata później lekko ogłupiony rozwojem i tempem wydarzeń Adam podtrzymywał pod ramionami nagą, gorączkującą Ravna. Dziewczyna bełkotała coś niewyraźnie, płakała i śmiała się na przemian, rozmawiając z duchami, które widziała chyba tylko ona. Wilkołak ciągle nie był przekonany do końca, ale uścisk miał pewny, nie rozluźnił ramion i nie odwrócił oczy, gdy Nilpa sięgnął dłonią w ciemność, a gdy na powrót rozwarł palce, jego sękata dłoń była pokryta świeżą krwią. Szaman nakreślił na brzuchu Ravny prosty znak. Stara kobieta u jego boku pokiwała z aprobatą głową.

- Życie
- szepnęła i uśmiechnęła się do wilkołaka pomarszczonymi, bladymi ustami.

***

Wyszła do pokoju cicho ustawiając stopy. Adam siedział na krawędzi łóżka przygarbiony, ze skurczonymi ramionami, ale poderwał głowę i zaśmiał się na jej widok.
- Żebyś się widziała!
- Widziałam
- dotknęła dłonią opuchlizny, jaką zafundował jej latający bęben i upchniętej w dziurkach nosa ligniny.
- Czemu tego nie...? - zamachał dłonią w geście, który miał być magiczny.
- Nie ma potrzeby. Zagoi się samo, nie chcę tracić sił na drobnostki.

- Mnie leczyłaś byle skaleczenie.
- Tobie.

- A...Aha.
Przysiadła obok na skraju łóżka, wyłamując nerwowo palce. Po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że jednak wiele dzieliło ją od przyjaciela. Więcej, niż by chciała.
- Ten stary...
- Aureliusz.
- Wypytywał mnie!
- I się nie dałeś. Dobrze. On nie jest zły. Tylko złamany. Pęknięty. Więcej i tak nie spróbuje.
- Mówiłaś, że jest jak czołg. O co ci chodziło?


Pytanie zadał lekkim, niefrasobliwym tonem, jakby prosił, by skoczyła na róg po jeszcze jedną flaszkę, ale Ravna widziała jego napięte na karku mięśnie, przymrużone oczy, i spanikowała. Sięgnęła na oślep, palcami jednej dłoni kurczowo wczepiła się w jego włosy, drugą dłonią odrywała zgrzytliwe pasma rodzącej się ciężkiej migreny. Nie znalazła pod nimi tego, czego szukała, choć Adam objął ją już odruchowo. I rozpaczliwie i tchórzliwie, pomogła sobie magią. Nawet jej samej na twarz i piersi buchnęło gorąco, zdawało się jej, że czuje zapach mokrej ziemi, kiełkujących traw, gdzieś na krawędzi słuchu dudniły nie bębny ale setki kopyt, poruszane jednym pragnieniem.

Pocałowała Adama szybko i niezręcznie, nawet nie w usta, bo nie trafiła w nie ze zdenerwowania. Po twarzy przyjaciela, z której właśnie spływała cała przyrodzona inteligencja, ustępując miejsca zgłupiałemu odrętwieniu, wywnioskowała, że coś znowu poszło nie tak i odsunęła się mamrocząc pod nosem wstydliwe przeprosiny.

Adam wyciągnął rękę i wpierw starannie powyciągał jej z nozdrzy skrawki pokrwawionej ligniny, zanim, drapiąc niedogolonym zarostem, poprawił jej niezręczny pocałunek. Siedziała sparaliżowana własnym wstydem, dopóki walczący niecierpliwie z opornym stanikiem Adam nie zaczął ściągać go jej razem z bluzką przez głowę, plącząc ramiączka z uwiązanymi na szyi rzemykami amuletów. Zanuciła cicho i krótko, gasząc światło, i w bezpiecznych ciemnościach trząsącymi rękami sama rozsupłała węzeł gordyjski na swojej szyi.

***

- Wiesz... to było miłe. Bardzo. - Siedział na podłodze nagi, obwinięty w koc. W dłoni jarzył się papieros, smużka dymu wiła się pod sufit. - I nie chciałbym myśleć, że to dlatego, że nie chciałaś odpowiedzieć na pytanie..
Ravna znieruchomiała przy wybebeszonej z ubrań szafie.
- Nie - szepnęła zdartym głosem. "Nie tylko dlatego". - Nie tylko dlatego - uzupełniła już szczerze. - Zawsze byłam tchórzem.
Wzruszył ramionami.
- Ja nie naciskam - oznajmił starannie wymawiając każde słowo.
- Ja też nie. Choć też wykręcasz się od odpowiedzi..


Adam westchnął wlepiając oczy w sufit. Do Trybunału pozostał jeszcze czas. Miali czas na rozmowę, a czasu akurat każdy z kruków potrzebował najbardziej. Wilkołak przełknął głośno ślinę.
- Mam straszne przeczucia do tego, co się wydarzy... Ale z drugiej strony, do tej pory nie miewałem niepokojów, a było gorzej. Czytajmy to za dobry omen.
Zamilkł. Poruszył się nerwowo w taki sposób, jakby własne ciało chciało go uderzyć, zakneblowaći zakazać dalszego mówianie. On odrobinę leniwym, komicznym gestem przeminił drgnięcie w rozciąganie.
- Nie powinienem mówić wszystkiego. Lecz jeśli już jestem roninem, co mi szkodzi? Nic nie jest takie, jakie powinno. Powinien być jeden Crin mogący bez konsekwencji, jako jedyny z nas, nosić miecz... Tymczasem mamy dwóch braci. Crina z wielkim przeznaczeniem, lecz to jego rodzony brat jest opikunem duchów w ostrzu. Miał być jeden, rozwiązać problemy, mamy dwóch... – Spazuwoał na kilka oddechów. -Jezioro... Nie było nigdy w centrum narad. Tylko poboczne, czy jako ogólna sprawa tego typu miejsc. Do czasu gdy mnie nie skazano.
Zamilkł. Zamknął oczy, oddychał ciężko. Jakby zabolała go stara rana, której szamanka nie uleczyła. Najstraszliwsza rana hańby.

- Ignorowaliście coś takiego obok siebie? Czy wasz Cirn z wielkim przeznaczeniem i wielkim mieczem oślepł i ogłuchł? - warknęła, znacznie ostrzej, niż miała zamiar.
-Co ignorowałem? To, że ocaliłem was? Doprowadziłem do rozłamu zebrania? Nie pozwoliłem składać ofiar z ludzi, ani dokonać vendetty?
- Jezioro. Istoty w jeziorze - wyjaśniła spokojnie. - A o twoich poczynaniach, zakończonych nie do końca udanym trucicielskim epizodem, poinformował nas już Akin. Miałam wrażenie, że z niechętnym podziwem.
- Akin jest dziwny. Naprawdę dziwny. Jezioro... Nie było ważne. Wydawało się mi, że jest to miejsce jakich wiele.
- Nie jest. To coś w rodzaju bramy. Łączy się z innymi przedmiotami... lub miejscami. Jedno... - wskazała na bęben. - mam w tym. Niestety, nie umiem się tym posługiwać. Nie wiem, czy chcę. Wiesz, że Carcarin wyszedł na jezioro cię bronić?
- To jeszcze pamiętam - zamilkł, zbierał myśli. - Bardziej chciał zniszczyć jezioro. Niestety, on nie może używać miecza.
- Widziałam, że nim walczył.
- Ja nie. Potem już tylko... - dotknął swego serca. - Dziwne uczucia.
- Walczył. A teraz sprawia wrażenie, jakby pokutował. Poi miecz krwią. Co to za przedmiot? I co czułeś... pod lodem?
- Wielkie Klaive, Ravna... Zamknięto tam dwa duchy, jedne płomienne, drugie mroźne. Do narodzin Crina nikt nie mógł go dobyć. Zawsze pozostawał niepokorny, zostawiony na lepsze czasy. Wybacz, nie wiem kto go zrobił.
- Nic dziwnego, że się wściekł. Cirn. Za to, że Carcarin go dobył.
-Możliwe. - Uciął krótko. - Grozi mi coś ze strony magów? Ten staruch nie wygląda aby mój pobyt był mu na rękę? Nie gustuje tutaj nikt w naszych skórach?
- Tobie nic nie grozi - odparła pewnie.
-A... Tobie?

"Eh".

- Z ich strony? Nie. Za to mam wrażenie, że z każdą kolejną naradą z waszym udziałem Cirn jest coraz bliższy urwania mi głowy. Jakoś nie zasłużyłam sobie na jego szacunek. Albo chociaż na ignorowanie Nie rób nic. Nie jestem bezbronna - zaznaczyła. - Kim jest Vovk?
- Podejrzewam, że Crin się trochę was boi. Vovk jest formalnie przywódcą całego zgromadzenia. Praktycznie Crin pełni jego obowiązki.

Wzięła głęboki, charkotliwy oddech.
- Akin chce jego śmierci.
- Skąd wiesz?
- Od niego.

Wstała, wyniosła bęben do łazienki, zamknęła dokładnie drzwi, usiadła obok przyjaciela, a potem pracowicie wyciszyła słowa wyciekające poza otoczający ich niewielki krąg.
- Targował się z nami nad twoim dogorywającym ciałem.
- O mnie? - Zapytał zakłopotany, zmieszany, zdziwiony. Ravna czuła przyśpieszone bicie serca przyjaciela.
[i]- Nie, o ciebie wykłócaliśmy się z Cirnem. O poparcie. W naszej walce. Przy okazji walki z jeziorem.
Milczał. Uderzony obuchem. - Ten staruch pewnie chce zabić za poparcie? Wygląda na takiego. Ravna... Jedźmy stąd. To już za daleko zabrnęło.
- A Akin handluje poparciem za morderstwo... Ten staruch jest moim przełożonym. To raz. Dwa, nie jestem do końca pewna, jak postąpi. Trzy, uciekając, oddajemy pole. Decyzje zapadną bez nas. I nie łudź się, że nie obciążą i naszych sumień. Ja chcę wiedzieć, dlaczego Akin chce, abyśmy wdeptali w ziemię Vovka, a chronili Cirna i jego brata. Inaczej nie będę potrafiła temu zapobiec. Bo mógł się targować nie tylko z nami. To też jest szansa, szansa dla ciebie, żeby móc wrócić do swoich. A ja nie zostawię fundacji. Nie wolno mi. Piękna by z nas była para uciekinierów, wyrzutków bez czci, obłożonych hańbą zdrajców. Nie. Nigdzie nie idę. I proszę, żebyś został ze mną.
- A jednego Akin może być pewien - wyszczerzyła zęby. - Carcarin przeżyje. Bronił ciebie.
- Akin... Nie wiem, co on knuje. Najbardziej oczywiste wydają się nadzieje z pełnym dojściem Crina do władzy. Lecz w to nie wierzę, że ma tylko taki zamiar - schował twarz w dłoniach.
Siedziała obok, szepcąc pozbawione znaczenia słowa pocieszenia. Najchętniej uśpiłaby go znowu, tylko jak długo można uciekać w sen?

***

- Pies? - szamanka wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę wyglądała jak śmiertelnie wystraszony chomik.
- Aureliusz nic nie umiał z tym zrobić... - uzupełnił Jon.
- Pies? - powtórzyła tępo Ravna, zawisła bezwładnie na drzwiach lodówki.
- Ano pies. I żadnego kontaktu.

"Gonagas, coś ty zrobił?"

Przysiadła jak podcięta przy stole.
- Jon, sprawdź coś dla mnie, dobrze? Kiedy w klubie mieszaliśmy w przeznaczeniu mojego przyjaciela, Robert chyba namieszał w moim. Sprawdź Roberta, Adama i mnie. Śmierć i jezioro. Jeśli coś ruszył, to to. Poza tym, mielibyśmy jakieś porównanie. Może to nam pomoże przywrócić mu bardziej ludzkie kształty, a jeśli nie, to zawsze warto wiedzieć.
Wsypała Adeptowi hojne, kopiaste łyżeczki kawy do kubka.
- Jedną sprawę mamy właściwie z głowy, Jon. Inspektora. Przy tej akcji Robert przerobił go przypadkiem na szaro. Zastanawiałam się, ile mu to zajmie czasu, a tu masz. Jeden hermetyk odmienił się w kundla, drugi dla równowagi przemówi ludzkim głosem. Noc cudów, Jon. - zaśmiała się gorzko. - Idę się zdrzemnąć, znajdę cię za godzinę.

Leżąc na łóżku obok rzucającego się niespokojnie przez sen Adama, zdała sobie sprawę z jeszcze jednego aspektu dzisiejszego dnia, który mógł mieć długofalowe skutki. Półdrzemiąc wsłuchała się we własne ciało, ale nie znalazła niczego nowego, tylko potencjalne możliwości. Możliwości, które można było przeciąć w tej chwili. Adam rozwalił się na łóżku w pozie Jezusa ukrzyżowanego, westchnął z głębin piersi i zaczął chrapać. Próbowała wpasować się pod jego ramię, żeby było jej choć trochę wygodnie. Możliwości ostatecznie zostawiła własnemu biegowi.
 
Asenat jest offline