Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-11-2010, 09:35   #201
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Co mam z tym zrobić? - zapytał przez drzwi łazienki.
- Z czym?
- Z bębnem.
- Odłóż. Zamknij drzwi, proszę.
- Zamknąłem. Ravna, mogę wejść?


Obrzuciła spojrzeniem wymiętą twarz i zaczerwienione oczy w lustrze. Za dużo mażych sztuczek. Do tego przy Amy i Nanie nie poszło do końca tak, jak trzeba. Leczenie było dla Ravny jak muzyka, którą tworzyła - albo perfekcyjna, albo, gdy pojawił się najmniejszy błąd, ułomna. W tych dwóch dziedzinach nie potrafiła wyzbyć się surowości dla samej siebie, i najtrudniej było znieść porażkę. Bo błędy były na ogół nienaprawialne.

- Nie - odparła spokojnie, wyciągnęła rękę i zaciągnęła zasuwkę przy drzwiach. Z nosa poszła jej krew, zrazu zatrzymała się na krawędzi skrzydełka, potem ruszyła wąską strużką.

***


W drewnianej chacie Nilpy zawsze było ciepło, wręcz gorąco. Czuć było skóry, psią sierść i syrop na młodych, świerkowych gałązkach, którym stary czarownik z lubością leczył wszystkie przypadłości, jakich nie skąpił mu jego wiek.

Nozdrza Nilpy drgały, tak jak pół dnia temu drgały chrapy renów, gdy Ravna z braćmi wyciągała ze zbitego w jedną falę sierści i rogów stada pojedyncze sztuki, jednego po drugim, by obalić je na ziemię i zarżnąć. Pod paznokciami dziewczyny ciągle znać było czerwone półksiężyce zakrzepniętej krwi.

- Ile ubiliście? - Nilpa się nie poruszył. Nawet nie mrugał.
- Dwa tuziny. I jednego, co już ze starości padał. Pójdzie dla psów...
- Za dużo!
- wyrzuca z siebie Nilpa i wstaje, by zrobić Ravnie herbaty.
- Musimy z czegoś żyć, wujku.
- Żyć, żyć... Ludzie zabijają rena, by zjeść jego mięso i żyć. Ludzie żyją w jurtach ze skóry renów, by było im ciepło w długą noc, by żyć. By żyć, robią narzędzia z kości i rogów. I żyją.
- Żyli. Kiedyś. Teraz bijemy na mięso, na sprzedaż. Dobrze wiesz.
- Wiesz, wiesz...Wiem, że zabijacie za dużo. To grzech. Gdzie nie ma renów, nie ma życia. Gdzie nie ma słońca, są reny i dlatego możemy przeżyć. Na święto wiosny wychodzę i rysuję krwią rena znak słońca na śniegu, i wtedy ziemia rodzi światło i ciepło. Krew to pożywienie bogów. Jest tak ważna jak słońce, jak ogień.


Całe lata później lekko ogłupiony rozwojem i tempem wydarzeń Adam podtrzymywał pod ramionami nagą, gorączkującą Ravna. Dziewczyna bełkotała coś niewyraźnie, płakała i śmiała się na przemian, rozmawiając z duchami, które widziała chyba tylko ona. Wilkołak ciągle nie był przekonany do końca, ale uścisk miał pewny, nie rozluźnił ramion i nie odwrócił oczy, gdy Nilpa sięgnął dłonią w ciemność, a gdy na powrót rozwarł palce, jego sękata dłoń była pokryta świeżą krwią. Szaman nakreślił na brzuchu Ravny prosty znak. Stara kobieta u jego boku pokiwała z aprobatą głową.

- Życie
- szepnęła i uśmiechnęła się do wilkołaka pomarszczonymi, bladymi ustami.

***

Wyszła do pokoju cicho ustawiając stopy. Adam siedział na krawędzi łóżka przygarbiony, ze skurczonymi ramionami, ale poderwał głowę i zaśmiał się na jej widok.
- Żebyś się widziała!
- Widziałam
- dotknęła dłonią opuchlizny, jaką zafundował jej latający bęben i upchniętej w dziurkach nosa ligniny.
- Czemu tego nie...? - zamachał dłonią w geście, który miał być magiczny.
- Nie ma potrzeby. Zagoi się samo, nie chcę tracić sił na drobnostki.

- Mnie leczyłaś byle skaleczenie.
- Tobie.

- A...Aha.
Przysiadła obok na skraju łóżka, wyłamując nerwowo palce. Po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że jednak wiele dzieliło ją od przyjaciela. Więcej, niż by chciała.
- Ten stary...
- Aureliusz.
- Wypytywał mnie!
- I się nie dałeś. Dobrze. On nie jest zły. Tylko złamany. Pęknięty. Więcej i tak nie spróbuje.
- Mówiłaś, że jest jak czołg. O co ci chodziło?


Pytanie zadał lekkim, niefrasobliwym tonem, jakby prosił, by skoczyła na róg po jeszcze jedną flaszkę, ale Ravna widziała jego napięte na karku mięśnie, przymrużone oczy, i spanikowała. Sięgnęła na oślep, palcami jednej dłoni kurczowo wczepiła się w jego włosy, drugą dłonią odrywała zgrzytliwe pasma rodzącej się ciężkiej migreny. Nie znalazła pod nimi tego, czego szukała, choć Adam objął ją już odruchowo. I rozpaczliwie i tchórzliwie, pomogła sobie magią. Nawet jej samej na twarz i piersi buchnęło gorąco, zdawało się jej, że czuje zapach mokrej ziemi, kiełkujących traw, gdzieś na krawędzi słuchu dudniły nie bębny ale setki kopyt, poruszane jednym pragnieniem.

Pocałowała Adama szybko i niezręcznie, nawet nie w usta, bo nie trafiła w nie ze zdenerwowania. Po twarzy przyjaciela, z której właśnie spływała cała przyrodzona inteligencja, ustępując miejsca zgłupiałemu odrętwieniu, wywnioskowała, że coś znowu poszło nie tak i odsunęła się mamrocząc pod nosem wstydliwe przeprosiny.

Adam wyciągnął rękę i wpierw starannie powyciągał jej z nozdrzy skrawki pokrwawionej ligniny, zanim, drapiąc niedogolonym zarostem, poprawił jej niezręczny pocałunek. Siedziała sparaliżowana własnym wstydem, dopóki walczący niecierpliwie z opornym stanikiem Adam nie zaczął ściągać go jej razem z bluzką przez głowę, plącząc ramiączka z uwiązanymi na szyi rzemykami amuletów. Zanuciła cicho i krótko, gasząc światło, i w bezpiecznych ciemnościach trząsącymi rękami sama rozsupłała węzeł gordyjski na swojej szyi.

***

- Wiesz... to było miłe. Bardzo. - Siedział na podłodze nagi, obwinięty w koc. W dłoni jarzył się papieros, smużka dymu wiła się pod sufit. - I nie chciałbym myśleć, że to dlatego, że nie chciałaś odpowiedzieć na pytanie..
Ravna znieruchomiała przy wybebeszonej z ubrań szafie.
- Nie - szepnęła zdartym głosem. "Nie tylko dlatego". - Nie tylko dlatego - uzupełniła już szczerze. - Zawsze byłam tchórzem.
Wzruszył ramionami.
- Ja nie naciskam - oznajmił starannie wymawiając każde słowo.
- Ja też nie. Choć też wykręcasz się od odpowiedzi..


Adam westchnął wlepiając oczy w sufit. Do Trybunału pozostał jeszcze czas. Miali czas na rozmowę, a czasu akurat każdy z kruków potrzebował najbardziej. Wilkołak przełknął głośno ślinę.
- Mam straszne przeczucia do tego, co się wydarzy... Ale z drugiej strony, do tej pory nie miewałem niepokojów, a było gorzej. Czytajmy to za dobry omen.
Zamilkł. Poruszył się nerwowo w taki sposób, jakby własne ciało chciało go uderzyć, zakneblowaći zakazać dalszego mówianie. On odrobinę leniwym, komicznym gestem przeminił drgnięcie w rozciąganie.
- Nie powinienem mówić wszystkiego. Lecz jeśli już jestem roninem, co mi szkodzi? Nic nie jest takie, jakie powinno. Powinien być jeden Crin mogący bez konsekwencji, jako jedyny z nas, nosić miecz... Tymczasem mamy dwóch braci. Crina z wielkim przeznaczeniem, lecz to jego rodzony brat jest opikunem duchów w ostrzu. Miał być jeden, rozwiązać problemy, mamy dwóch... – Spazuwoał na kilka oddechów. -Jezioro... Nie było nigdy w centrum narad. Tylko poboczne, czy jako ogólna sprawa tego typu miejsc. Do czasu gdy mnie nie skazano.
Zamilkł. Zamknął oczy, oddychał ciężko. Jakby zabolała go stara rana, której szamanka nie uleczyła. Najstraszliwsza rana hańby.

- Ignorowaliście coś takiego obok siebie? Czy wasz Cirn z wielkim przeznaczeniem i wielkim mieczem oślepł i ogłuchł? - warknęła, znacznie ostrzej, niż miała zamiar.
-Co ignorowałem? To, że ocaliłem was? Doprowadziłem do rozłamu zebrania? Nie pozwoliłem składać ofiar z ludzi, ani dokonać vendetty?
- Jezioro. Istoty w jeziorze - wyjaśniła spokojnie. - A o twoich poczynaniach, zakończonych nie do końca udanym trucicielskim epizodem, poinformował nas już Akin. Miałam wrażenie, że z niechętnym podziwem.
- Akin jest dziwny. Naprawdę dziwny. Jezioro... Nie było ważne. Wydawało się mi, że jest to miejsce jakich wiele.
- Nie jest. To coś w rodzaju bramy. Łączy się z innymi przedmiotami... lub miejscami. Jedno... - wskazała na bęben. - mam w tym. Niestety, nie umiem się tym posługiwać. Nie wiem, czy chcę. Wiesz, że Carcarin wyszedł na jezioro cię bronić?
- To jeszcze pamiętam - zamilkł, zbierał myśli. - Bardziej chciał zniszczyć jezioro. Niestety, on nie może używać miecza.
- Widziałam, że nim walczył.
- Ja nie. Potem już tylko... - dotknął swego serca. - Dziwne uczucia.
- Walczył. A teraz sprawia wrażenie, jakby pokutował. Poi miecz krwią. Co to za przedmiot? I co czułeś... pod lodem?
- Wielkie Klaive, Ravna... Zamknięto tam dwa duchy, jedne płomienne, drugie mroźne. Do narodzin Crina nikt nie mógł go dobyć. Zawsze pozostawał niepokorny, zostawiony na lepsze czasy. Wybacz, nie wiem kto go zrobił.
- Nic dziwnego, że się wściekł. Cirn. Za to, że Carcarin go dobył.
-Możliwe. - Uciął krótko. - Grozi mi coś ze strony magów? Ten staruch nie wygląda aby mój pobyt był mu na rękę? Nie gustuje tutaj nikt w naszych skórach?
- Tobie nic nie grozi - odparła pewnie.
-A... Tobie?

"Eh".

- Z ich strony? Nie. Za to mam wrażenie, że z każdą kolejną naradą z waszym udziałem Cirn jest coraz bliższy urwania mi głowy. Jakoś nie zasłużyłam sobie na jego szacunek. Albo chociaż na ignorowanie Nie rób nic. Nie jestem bezbronna - zaznaczyła. - Kim jest Vovk?
- Podejrzewam, że Crin się trochę was boi. Vovk jest formalnie przywódcą całego zgromadzenia. Praktycznie Crin pełni jego obowiązki.

Wzięła głęboki, charkotliwy oddech.
- Akin chce jego śmierci.
- Skąd wiesz?
- Od niego.

Wstała, wyniosła bęben do łazienki, zamknęła dokładnie drzwi, usiadła obok przyjaciela, a potem pracowicie wyciszyła słowa wyciekające poza otoczający ich niewielki krąg.
- Targował się z nami nad twoim dogorywającym ciałem.
- O mnie? - Zapytał zakłopotany, zmieszany, zdziwiony. Ravna czuła przyśpieszone bicie serca przyjaciela.
[i]- Nie, o ciebie wykłócaliśmy się z Cirnem. O poparcie. W naszej walce. Przy okazji walki z jeziorem.
Milczał. Uderzony obuchem. - Ten staruch pewnie chce zabić za poparcie? Wygląda na takiego. Ravna... Jedźmy stąd. To już za daleko zabrnęło.
- A Akin handluje poparciem za morderstwo... Ten staruch jest moim przełożonym. To raz. Dwa, nie jestem do końca pewna, jak postąpi. Trzy, uciekając, oddajemy pole. Decyzje zapadną bez nas. I nie łudź się, że nie obciążą i naszych sumień. Ja chcę wiedzieć, dlaczego Akin chce, abyśmy wdeptali w ziemię Vovka, a chronili Cirna i jego brata. Inaczej nie będę potrafiła temu zapobiec. Bo mógł się targować nie tylko z nami. To też jest szansa, szansa dla ciebie, żeby móc wrócić do swoich. A ja nie zostawię fundacji. Nie wolno mi. Piękna by z nas była para uciekinierów, wyrzutków bez czci, obłożonych hańbą zdrajców. Nie. Nigdzie nie idę. I proszę, żebyś został ze mną.
- A jednego Akin może być pewien - wyszczerzyła zęby. - Carcarin przeżyje. Bronił ciebie.
- Akin... Nie wiem, co on knuje. Najbardziej oczywiste wydają się nadzieje z pełnym dojściem Crina do władzy. Lecz w to nie wierzę, że ma tylko taki zamiar - schował twarz w dłoniach.
Siedziała obok, szepcąc pozbawione znaczenia słowa pocieszenia. Najchętniej uśpiłaby go znowu, tylko jak długo można uciekać w sen?

***

- Pies? - szamanka wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę wyglądała jak śmiertelnie wystraszony chomik.
- Aureliusz nic nie umiał z tym zrobić... - uzupełnił Jon.
- Pies? - powtórzyła tępo Ravna, zawisła bezwładnie na drzwiach lodówki.
- Ano pies. I żadnego kontaktu.

"Gonagas, coś ty zrobił?"

Przysiadła jak podcięta przy stole.
- Jon, sprawdź coś dla mnie, dobrze? Kiedy w klubie mieszaliśmy w przeznaczeniu mojego przyjaciela, Robert chyba namieszał w moim. Sprawdź Roberta, Adama i mnie. Śmierć i jezioro. Jeśli coś ruszył, to to. Poza tym, mielibyśmy jakieś porównanie. Może to nam pomoże przywrócić mu bardziej ludzkie kształty, a jeśli nie, to zawsze warto wiedzieć.
Wsypała Adeptowi hojne, kopiaste łyżeczki kawy do kubka.
- Jedną sprawę mamy właściwie z głowy, Jon. Inspektora. Przy tej akcji Robert przerobił go przypadkiem na szaro. Zastanawiałam się, ile mu to zajmie czasu, a tu masz. Jeden hermetyk odmienił się w kundla, drugi dla równowagi przemówi ludzkim głosem. Noc cudów, Jon. - zaśmiała się gorzko. - Idę się zdrzemnąć, znajdę cię za godzinę.

Leżąc na łóżku obok rzucającego się niespokojnie przez sen Adama, zdała sobie sprawę z jeszcze jednego aspektu dzisiejszego dnia, który mógł mieć długofalowe skutki. Półdrzemiąc wsłuchała się we własne ciało, ale nie znalazła niczego nowego, tylko potencjalne możliwości. Możliwości, które można było przeciąć w tej chwili. Adam rozwalił się na łóżku w pozie Jezusa ukrzyżowanego, westchnął z głębin piersi i zaczął chrapać. Próbowała wpasować się pod jego ramię, żeby było jej choć trochę wygodnie. Możliwości ostatecznie zostawiła własnemu biegowi.
 
Asenat jest offline  
Stary 05-12-2010, 19:44   #202
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Ciężko było zasnąć. Anglik patrzył się w sufit i nie wiedział czy ma myśleć o rzezi którą wywołała jego magyia, czy nad swoją wątpliwą przyszłością. Szukał w pamięci wszelkich sposobów, by odmienić, a raczej zamienić kogoś w zwierze, bez możliwości cofnięcia. Zresztą magyia byłaby na tyle silna, że byłoby to zauważalne. Jedyną poszlaką były symbole na ciele Roberta. Nie wiedział czy były tam wcześniej, czy mogą mieć coś wspólnego z zaistniałą sytuacją.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ihF_aXi-Huk&feature=related[/MEDIA]

Potargał włosy i schował twarz w dłoniach.

Jak powinien się czuć człowiek, który zabił kilkunastu, może dziesiątki ludzi? Jedynie dla ujścia z życiem – a może aż? Co chwila nachodziły go obrazy wijących się na ulicy ciał, smród palonych ciał, a gdy zamknął oczy słyszał krzyki, raz jednej kobiety innym kilku przerażonych mężczyzn. Żył i to było najważniejsze, ale mimo to coś się w nim przewracało. Nigdy wcześniej nie musiał nikogo zabić.

Najtragiczniejsze przeżycie Colina było jednak mocno przytłumione przez jedną osobę – Diakona. Walka trwała nadal. W drodze do fundacji nieco ochłonął - był w szoku, ale próbował zrozumieć sytuację. Teraz jednak walczył dalej, tak jak wcześniej z ogarami o życie Roberta, tak teraz o swoje. Gdyby wrócił sam, być może drugi mag stałby się bohaterem, lub kolejną ofiarą do pomszczenia. Dlaczego musi ponosić karę za to, że postąpił słusznie, nie mając do tego ku temu żadnych przesłanek! Historia dziejów jednak nie jest łaskawa i często zapomina o niesłusznych oskarżeniach po latach, kiedy już jest za późno. Dziwnie jest brać udział w zdarzeniach, o których czytając książki sam nie miał jednoznacznego zdania.

Zacisnął pięść i uderzył w materac.
- Co Ci zrobiłem ty cholerny kundlu!

Trzeba było go zatrzymać. Jednak jako inspektor był tu tylko figurantem przysłanym z góry, jak strach na wróble. Ciężko budować pozycję i respekt, gdy jedyną wartością jest siła i zdolność działania w terenie. Nie posiadał ich, więc po co Robert zabrał go ze sobą? Nauka poprzez własne unicestwienie i jeszcze pogrążenie ucznia, to raczej marna szkoła. Może na tym właśnie polega problem „wolnych strzelców” – lepiej się z nimi nie zadawać. Tacy jak on mają swoje zasady postępowania, sięgają po to co im się należy. Razem z Diakonem byli w bliskiej relacji i pewnie dlatego działał w tej okolicy. Był, jest więc wyjątkowy, skoro związał się z kimś na tak długi czas, przeżył i zdobył respekt. Wszystko to by skończyć z podkulonym ogonem, a winę za to poniosła osoba, która akurat była w okolicy, czyli on – Colin.

Pierwsze spotkanie z magicznym psem, było już pewnie zbyt późne by coś więcej zdziałać. Niczego nie wyczuł, magyia również okazała się nieprzydatna, choć z jakiegoś powodu Jon potrafił go rozpoznać, nie widząc jego nowej formy. Czyżby jakiś wyjątkowy rezonans korespondencji? W tej sytuacji jedynie wirtualny adept będzie mógł pomóc odtworzyć przebieg zdarzeń. Po rozegraniu walki z magami technokracji Robert stał się psem, a potyczka nie wywołała zamieszania. Zaskoczeni nie powinni mu podołać bez żadnych obrażeń. Zarówno wtedy, jak i teraz była to wielka zagadka.

- Wtedy chociaż zdawałeś się myśleć, choć może mi się tak wydawało. Może nie zrozumiałem przesłanek intuicji, coś było nie tak, ale nie potrafiłem zrozumieć co. W takich warunkach nawet tak opanowany profesor oksfordzki nie wyłapie wszystkich mankamentów. – Brak doświadczenia, książki tego nie oddadzą. Od dawna wiedział, że kiedyś spotka go za to kara.

Zwlókł się z łóżka i wyjął kartkę papieru. Zaczął spisywać wszystko co zapamiętał z minionego wieczoru. Spisywał raport, który podbije i dołączy do akt. Na trybunale wszystko by opowiedział bez zająknięcia, ale nie pozwoli, by fakty zostały przeinaczane, lub przepadły w niepamięci. Jedyne co mógł sobie zarzucić, to pozostawienie rzeczy mistrza Roberta w samochodzie. Ratował jednak życie, ostatecznie nie tylko swoje. Jon, który kontrolował sytuację z daleka pewnie zrobił coś z telefonem fundacji. Mógł oceniać swoje postępowanie jako nieprofesjonalne, ale czego można oczekiwać od cywila w czasie wymiany ognia?

Wiele rzeczy mogło potoczyć się inaczej. Mógł zabrać psa do samochodu, jednak nie miał ku temu żadnych podstaw – szukał Roberta. Mógł wejść do wieżowca, jednak byłoby to bez sensu i groziło samobójstwem, jak i wystawieniem drugiego maga na niebezpieczeństwo. Jak się okazuje nie było takiego ryzyka, ale i tak byłoby to nierozsądne. Rozpisując wszystkie za i przeciw mag skonkludował raport:

„Wszystkie decyzje zaczynając od wycofania się, na bezpośredniej inwigilacji kończąc, w świetle znanych przeze mnie faktów prowadziły ostatecznie do katastrofalnych skutków. Przy dużej różnorodności rozwiązań sytuacji istotne jest to iż oboje, mistrz Robert i ja adept Driscoll, uszliśmy z życiem, co dowodzi pewnej konsekwencji i planowości postępowania. Mimo niezadowalającego stanu towarzysza, możliwe są dalsze działania, także te dające nadzieję na odzyskanie pierwotnej formy mistrza Roberta.

Podjęte przeze mnie decyzje uważam wiec za o tyle słuszne, o ile dają szansę na dalszy rozwój sytuacji, co byłoby niemożliwe, gdyby mistrz Robert pozostał w siedzibie Technokracji lub zginął w walce z duchami paradoksu. Główny cel misji nie został w pełni osiągnięty z powodu zaistniałych wydarzeń, jednak zebrane informacje mogą nadal okazać się przydatne.”


Ciężko było napisać te kilka akapitów nie zarzucając magowi niesubordynacji, lekkomyślności, czy wystawiania całej operacji na szwank. Opis suchych faktów, na miarę opracowania historycznego – oby nie ostatniego w karierze – nie powinien być odebrany negatywnie. Pozwoliło to na pewno uporządkować myśli i zwrócić uwagę na to, co może zaboleć resztę członków fundacji, w tym szczególnie Diakona. Dalszym krokiem było ponowne przerzucenie akta Diakona i Roberta mając nadzieję, że na coś trafi. Z nerwów nadal nie mógł zasnąć, a się wizji pokiereszowanych ludzi nie ułatwiały sprawy. Przesunął uwagę na potencjalne fakty, które mogłoby zmiękczyć zawziętego hermetyka, bo choć hardy, sytuacja go najwyraźniej przerosła.


Wreszcie zmęczenie zwyciężyło i Colin zasnął z plikiem papieru w ręce. Sny były złowróżebne, jak na lęk przed nieznanym przystało. Sceny spiskowe i obrady w zabytkowych agorach przewijały się na zmianę ze najnowszą historią Rosji, pełną wyzysku, zdrady i krwi.
W tle krzyki umierających, odgłosy eksplozji i własne kroki szukające ratunku. Wielkie oko spoglądało z góry otwierając chmurowe powieki, a świat zdawał się wirować. Colin biegł w dół wielkiego leja, w kanale pełnym spływającej krwi, tworzącym wielki wir nie mający końca i początku. W potokach czerwonego soku pływał nie mający początku ani końca wąż morski ocierając się o jego kostki. Przeznaczenie ciężko jest oszukać, niestety nie łatwo jest je też realizować. Mag był obecnie zawieszony między „tu” i „tam”, wszystko zdawało się rozpływać.
 
Kritzo jest offline  
Stary 06-12-2010, 19:03   #203
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Podenerwowany Jon zapukał do pokoju Ravny. Już wcześniej mogła zauważyć jego dziwne zachowanie. Tylko czy bladość, uciekający wzrok i zmieszanie nie były w obecnej sytuacji naturalne, w obliczu potworności i zagrożenia? Były. Technomag trzymał w dłoni torbę z laptopem. Bladszy, bardziej nerwy. Pocił się.

- Sprawdziłem, mało zrozumiałem... Ale coś wyłuskałem. To jest poplątane jak węzeł gordyjski. Chodź na trybuna, tyczy to innych, to powiem publicznie co wiem. Co wie każdy, powie. Twój przyjaciel idzie z nami Dwie przyczyny, jedna – ja chcę aby był na trybunale. Druga, kiedy przyjdą bullteriery powinien być, a jego wprowadzenie na sale pewnie wywoła protest. Niech siedzi i milczy

Potem informatyk zapukał i przez drzwi wezwał Amy, krzycząc przez drzwi, że już Trybunał lecz widocznie amerykanka musiała zajmować miejsce w sali. Spojrzał na drzwi pokoju Adepta Driscoll. Dziwnie błędnym wzrokiem ogarnął korytarz.
Za Jonem i resztą magów wkroczyli jako ostatni. Sala obrad prezentowała się nader ponuro. Mógłby to stwierdzić każdy śpiący, iż jest ponuro, smutno, nostalgicznie oraz czuć niewysłowione napięcie. Lecz tutaj byli przebudzeni, wzajemnie potęgujący swe wrażenia. Mr owiania po skórze, szepty za plecami, nerwowe rozglądania się, ukradkowe łzy... Szok, kiedy co niektórzy dojrzeli to, co stało się z nogą Amy. W liściach drzewa para białych kruków zdawała się szaleć zniecierpliwiona, gałęzie trzęsły się, owoce-haust padały na ziemię. Ravnie przypadło miejsce obok rozdrażnionego [b]Abrahama/b] który wnet rozłożył laptop obserwując wiele wykresów. Po lewej usiadł jeszcze Adam, a potem kolejno, niczym upiorów rząd ze zwieszonymi głowami. Kowalczyk pełen złych przeczuć malujących się na jego twarzy, Rublewski smętnie bazgrzący ołówkiem po notatkach. Prawą stronę stołu zamykała Wiktoria Gros odrobinę znużona i blada. Lewą stronę, licząc od miejsc rady, przypadło rozpoczynać Isamu mrożącemu po kociemu oczy i popijającemu parująca kawę, Michaił Dołmatow uciekał wzrokiem od stołu, obserwując sufit. Amy oraz Nane przedzielał Czarny nerwowo poszukujący wzrokiem brakującej osoby. Dalej, po tej stronie stołu kilka krzeseł pozostawało wolnych, odsuniętych jakby pamiątka po tych, którzy odeszli.
Colinowi przypadło miejsce na tronie rady, na prawo-od Diakona, od którego rozdziela go rosły Mistrz Rasputin.. Dwa miejsca po lewej pozostały wolne, miejsce Roberta Crossa oraz Jona. Naprzeciwko rada miała na widoku sześć wolnych krzeseł dla wilkołaków.
Cisza, jakże cudne były chwile tej ciszy szmerów. Powolnego uderzania Wirtualnego Adepta w klawisze, siorbania przez kogoś herbaty, kołowa na kartce, ciężkiego oddechu, pocierania zamarzniętych na dworze dłoni.
-Czarny zostawił kudłaczom telefon... Ufam, że go odbiorą i przyjdą wedle wskazówek. Za niedługo będą.
Podczas gdy inni mogli oglądać zmarnowanego Mistrza Rasputina który stracił cześć patosu zawsze mu towarzyszącej oraz jeszcze bardziej wynędzniałego Aureliusza o bladym obliczu, sinych, popękanych do krwi ustach i parru czerwonych, alergicznych rumieniach na gardle, Adept Colin układał w głowie wczorajsze informacje. Tych było wiele. Tak naprawdę wiele nic nie znaczących bzdur. Kogo interesowało, że Mistrz Robert jest doskonałym strzelcem, a Diakon podczas pierwszej wojny światowej, mimo niedowierzania, obok jednej numerującej kreseczki nie chciała pojawi się druga, walczył na froncie. O preferowanych przez nich gałęziach nauk, spora lista publikacji, zgromadzone listy polecające, w szczególności Mistrza Roberta, a poza tym.. Nawet tak banalna informacja jak poprzednie fundacje, mentorzy oraz wykaz pojedynków zostały opatrzone klauzurą dostępu na specjalny wniosek.
Mistrz Aureliusz powstał. Po chwilach siedzenia w sali, magowie poczuli woń pokrzyw płynąca z drzewa, siedliska kruków. Do Nany znowu wrócił niepokój.

-Witam na Trybunale Fundacji Białych Kruków. Mamy czas dla siebie aby uporządkować nasze sprawy, wymienić informacje i dość do wspólnych wniosków. Zapewne dziwi was brak Mistrza Roberta. Podczas ostatniej akcji jego świadomości ciało zostały przytłoczone istotą zwierzęcia – psa. Inny mi słowy, na razie przebywa w formie animalistycznej. Przed właściwą formą Trybunału, muszę przeczytać pewne dokumenty.

Szmer. Szum przetoczył się po sali. Rząd wytrzeszczonych oczu. Hermetyk kontynuował.

– Obowiązkiem każdego przedstawiciela Porządku Hermesa w fundacji wojennej jest prowadzenie notatek aby po jego zaniemożeniu...Diakon przerwał wątek, głos urwał się w połowie sylaby. Hermetyk zawsze utrzymujący żelazną dyscyplinę umysłu, teraz zostawił luzy. Ból, zagrożenie i fizyczna słabość której byli świadkami widząc bladą twarz maga i drżąca prawidło, to wszystko nawarstwiło się. Wraz z przerwaniem wątku, wszyscy biegli w umyśle magowie mogli poczuć strach... I ból. Gniew. Bezsilność. Niektórym układały się nawet słowa. ”Aleksandrze, cóż uczyniłeś?” – dźwięczało zachrypłym głosem na granicy ego. Aureliusz uciekł z niezręcznej sytuacji nikłym, gorzkim uśmiechem. Kontynuował. -Ta notatka jest innej natury. Mistrz Robert przygotował ją jako list do nas.

Zebrał ze stołu arkusz papieru w kartę, równo upięty, zapełniony dbałym, acz brzydkim pismem. Przez chwile jeszcze przyglądał się literom. Jon wlepiał wzrok w wyświetlacz laptop. Niektórzy spuścili głowy, Wiktoria, Grigorij oraz Michaił Dołmatow. Czarny zdawał się błądzić wzrokiem po pustych krzesłach po Annie, Oczmułenkach, Innie, Siergieju, Grzegorzu... Nawet Szamilu który nigdy się nie pojawił. Zamyślony smutek wręcz bił z twarzy przebudzonego. Odgłos przyschniętych, rozklejanych ust zapoczątkował odczytywanie listu.

-Przesłuchanie. Szkic wstępny raportu. Nie składać do Horyzontu.
Nie jestem pewny swych metod, postanowił już nigdy więcej nie czynić w taki sposób. Jednakże byłem zmuszony połączyć wykorzystanie Ars Mentis z torturami. Pułkownik Dołmatow okazał się przebudzonym magiem którego ciało i umysł zmodyfikowano w celach operacyjnych. Zmuszony zostałem do wykorzystania metod szczególnie destruktywnych. Zastosowane: moje stare roty Fundacji Sokołów, szturmy mentalne, narkotyki. Ból wywołany za pomocą igieł wbijanych...
Mistrz Aureliusz przerwał i przeskoczył do następnego akapitu.
-Z całą pewnością mogę stwierdzić, iż w garnizonie moskiewskim bardzo szerokie wpływy posiada Iteracja X. Wnioskując po całej sytuacji, są traktowani jako fundacja uderzeniowa, która stara się uzyskać najwięcej samodzielności. Siedem nieprzebudzonych cyborgów, dwa przebudzone (łącznie z Dołmatowem) oraz jeden HIT – Mark stanowią podstawę uderzeniową. Poza tym, czerpiąc z wiedzy przesłuchiwanego, wiem o trzech technokratach centrali. Jeden z nich jest administratorem i pełni bardzo wysoką funkcje w wojsku. Ponadto, dwudziestu lub trzydziestu żołnierzy ma pewną mętne, zakłamane pojęcie o działaniach konwencji w garnirowanie. Należy traktować ich jako akolitów. Syndykat zdaje się najmniej groźny wedle informacji Dołmatowa. Nowy Światowy Porządek zdaje się równie groźny jak Iteracja. Pozyskałem również informacje o możliwym spotkaniu NŚP i Syndykatu.
Porucznik Wasyl Iwanowicz Dołmatow nie nadaje się do dalszych przesłuchań. Humanitarnie będzie uwolnić jego avatara miast skazywać go na związek z pustym ciałem. Biorę na siebie konsekwencje.

Wyznanie I. W razie omówionych okoliczności, przeczytaj je Aureliuszu wszystkim.
Wraz z moją przyjaciółką Stanisławą
Mistrz Aureliusz przemilczał dalsze doprecyzowanie danych - postanowiliśmy uczynić kroki zaradcze mające chronić przedstawicieli fundacji. Zauważyłem, że działania Technokracji bardzo mocno pokrywają się z czarnymi, wręcz śmiercionośnymi barwami pojawiającymi się w liniach życia, nie podejrzewam aby duchy złamały paty z moim domem i podały mi nieprawdziwe informacje. Czarne linie, jądra ciemności nasilały się w szczególności wobec Adeptki Turi (cała czarna nić) oraz Amaryllis Vivien Seracruz, Rublewskiego i Wiktorii Gros. Przepraszam wszystkich, iż z butami zajrzałem w przeznaczenie przybyłego wsparcia, a potem uległem pokusie i wykupiłem sprawdzenie wszystkiego.
U każdego pojawiała się mniejsza lub większa czerń. Nie jestem specjalistą od Ars Fati, mało mogę powiedzieć o tego typu niuansach. Może mailiśmy do czynienia z przeznaczeniem wyższego rzędu? Może wszystko wygląda jak drabina, każdy szczebel jest coraz silniejszy, trudniejszy do złamania? Podczas odczytania listu proszę o wypowiedź Jona Fire.
Chciałem, z pomocą Stanisławy, przynajmniej wyzerować przeznaczenie wszystkich członków Fundacji, aby nie sprawiało negatywnych konsekwencji. Nie wiem jaki był powód, lecz w tym samym momencie Adeptka Turi podjęła się dzieła na przeznaczeniu. Skutki znamy dwa. Oba działania ruszyły kwestie jezioro co każe przypuszczać, iż zabarwienie nicy wywodziło się od nich. Pierwszy skutek znamy wszyscy doskonale, czyn magy był na tyle potężny i poruszał się w tak negatywnej skali rezonansowej, iż Unia Technokratyczna musiała wziąć to za bardzo silne zagrożenie i zareagować.
My natomiast nie dokonaliśmy dzieła w całości. Wręcz po części nasze działania odbiły się od nas. Coś, ta istota czy siła w reakcja na nas wzmocniła działanie. Mogę przyznać, iż przez to jestem winny śmierci Stanisławy i współwinny umierania wszystkich tych, które przeznaczenie było już ciemne, lecz nie śmiercionośne. Nie będę przepraszał, nikt nie wybaczy. Dla porządku stwierdzę, iż losy pozostałych zostały wyrównane. Nawet Ravny Turii. Podejrzewam, że gdyby nie jej magya, nasz rytuał odbyłby się o wiele skuteczniej. Może zaniedbanie, że nie dopilnowałem czystego pola, moja wina.
Mam nieodparte wrażenie, że Technokracja zmaga się z tym samym problemem co my, tylko odwrotnym. O ile dla nich jest to problem. Dla centrali zapewne.
Stanisława umarła... Kochałem ją. Nie tak jak mężczyzna kocha kobietę. Jak się kocha. Tak po prostu, uniwersalnie. Kocham też Fundacje. Chce abyście to wiedzieli. Jeśli Aureliusz czyta ten list, to albo mnie nie ma już i nie zrealizowałem kolejnego zamiaru, albo zrealizowałem – i też jestem niewładny. Jak mawiał mój mentor – grzech mierzy się w kilotonach rażenia.

Wyznanie II. Jak z pierwszym. W razie problemów, wysłać do Horyzontu.
Nim przejdę do wyjaśnień, pragnę już na początku doprowadzić kilka spraw. Jeśli czyta się teraz ten list, to nie żyję lub mój stan nie polepszy się przez najbliższy rok, a nawet dłużej.
Tobą, mój uczniu zajmie się Mistrz Aureliusz. Dostaniesz jednego z najlepszych nauczycieli jakich znam. Jeśli nie ja, to on doprowadzi nauki do końca. Również masz dostać mój pistolet. Służył mi wiernie przez większość życia. Jego obudzona dusza posiada już szczątkową świadomość. Myślę, że cię polubi.
Przepraszam wszystkich koniunkcje rytuałów i ich straszne skutki. Wybaczcie moje zaniedbania, że tak późno zawiadomiłem Oczmułenków, wybaczcie za niedostrzeżenie szalejącej burzy. Chociaż nikt nie słyszy, przepraszam za Fundacje Słoków i moje losy w trakcje tułaczki. Przepraszam, że przez 87 lat (w przyszłym miesiącu 89) mój płomień przygasł.
Aureliusz zajmie się Bractwem Róży które prowadziłem. Nie mam ani dobrego, ani złego słowa. Nie bójcie się strzelać, czasem to jedyna droga.
Gigorij, jeśli dalej pragniesz wyjechać po wszystkim, mam dom w Jekaterynburgu. Bierz go i żyj. Nie pochwalam, potępiam jako Mistrz Robert. Jako Robert dłużny muszę to Ci dać i potępić samego siebie za ten czyn.
Czas przejść do całej sprawy. Postanowiłem wykorzystać swój stary pakt z pewnymi duchami wojny. Bardzo precyzyjne, wymagają tylko dokładnych namiarów. Niestety mają swoją cenę – zapłatą miała być część mej osobowości. Ów pakt był moją polisą na życie, ostatnią możliwością rachunku. Po co mam dawać życie, jeśli połowa mnie może trwać. Teraz zamierzałem je wykorzystać do uderzenia podczas spotkania Nowego Światowego Porządku i Syndykatu. Zagrożenie zdwajały jeszcze dwie kwestie. Posiadałem pewne ilości rezonansującego wokół mnie paradoksu – jego uwolnienie mogło spowodować spotęgowanie efektów paktu. Ponadto mogłem zginąć. Jeśli żyje, najpewniej przypominam swym stanem przesłuchiwanego oficera lub też zostałem zepchnięty w formę zwierząt w które przed laty się wcielałem. Najbardziej prawdopodobny będzie pies. Możliwy jest również wilk.
Nie konsultowałem z nikim swoich sprawunków. Za dużo emocji aby podjąć się oceny własnego postępowania, jeszcze nie wiem czy to zrobię – wszystko zaważy się na miejscu. Obawiam się, że byście mnie powstrzymywali. Ponadto jestem pewny – musimy mieć podwójnego agenta w fundacji. Mogłem powiedzieć inspektorowi, wciąż rozważam taki bieg wydarzeń. Kiedy spisuję te słowa, płomień który jest we mnie mówi, abym tego nie robił. Obawiam się, że ma racje. Wszak każda istot doskonale czuje co ma czynić. Gdybym mu powiedział, musiałby wybierać na bazie intelektu. Natomiast bez wiedzy, kiedy wprowadzę swe działo albo poczuje co ma robić i w mig pojmie mój zamysł, albo nie uczyni nic niepojęty. Każdy czuje i rozumie dobre postępowanie intuicyjnie. Będzie dla nas niewinny, winny tylko przed swym ogniem.
Jeśli żyję, jeszcze wrócę. Nie wiem ile czasu to zajmie, czy jestem w formie zwierzęcej (jeśli przejawiałem w tej postaci świadomość przez pewien czas to sza kucje maksymalnie dwa lata), czy też siedzę jako katatonik (wtedy zapewne mój umysł został pokaleczony w większej mierze, może dekada, dwie). Nie wiem. Wypatrujcie czy znaki na mnie nie znikają. Aureliusz o mnie zadba. Również dokona rozliczenia wszystkich moich niedokończonych paktów i umów. Jeśli nie wszystkie wykorzystałem i zostały pozytywne skutki, niechaj przyczyną się do polepszenia losów Moskwy.
Ani nam witać, ani żegnać.


Pierwszy szok nie zdążył minąć. Aureliusz przysiadł na tronie przewodniczącego rady. Kowalaczyk bezgłośnie chował twarz w dłoniach, jakby jeszcze do niego nie docierp co uczynił jego mentor. Ravnę i Amy zakuło serce, acz tą drugą potem i noga oraz żebro. Jej ciało wiele się zdało, lecz w głębi duszy czuła swego poufałego. Colin znowu mógł doznać uczucia smrodu i obrzydzenia. Skądś, z któregoś miejsca na sali śmierdziało. Nie normalnie, lecz mistycznie, o wiele wyraźnie. Lecz i to miało się wyjaśnić.

– Tak więc... – zaczął nieumiejętnie Jon -... mam się wypowiedzieć. Stwierdzę, że na poziomie na którym zwykł operować prawdopodobieństwo zostało wyzerowane. Acz w bardzo delikatny sposób, tutaj plątanina wyników się równoważy i ucięcie jednego z nich spowoduje powrót. Po tym, co zobaczyłem... Jeszcze czegoś nie przeczytaliśmy.

Twarz informatyka pozostawała blada jak papier lecz oczy, żywe, nabrały rtęciowego odcieniu, zmrożone i pewne, po gadziemu zimne. Usta zaciśnięte wąsko. Aureliusz spoczął wzrokiem na Michaile. Po chwili wyjęty z kieszeni Wirtualnego Adepta, położony na stole pistolet wycelował się w młodego chłopaka. Niektórzy zrobili wielkie oczy, inni prawie nie krzyknęli. Nana miała wrażenie, iż duch który ongiś jej towarzyszył, znowu jest w pobliżu. Syci się, raduje, podśpiewuje o morderstwie, o sporach, o kaźniach, karze i zemście, rozkoszy nieludzkiej. Redrock doznał olśnienia. Do od tego chłopaka go tak odrzuciło, ostatnim razem, on był źródłem smrodu. W tej chwili dokładnie widział granatowe znaki wypisane w mistycznej percepcji opisującej wszystkie zdrady i winę, lśniące metalicznie, tak znane jak symbol pi, spokojne. Dźwięczały jak janczary. Jon westchnął.

-O tym dowiedziałem się wczoraj i to zupełnie przypadkiem. Michaił, nie krzycz. Nie pierdziel, że potrzebujesz pieniędzy, że rodzinie grozili, że musiałeś... Człowiek robi to co zechce. Robiłeś to dobrze, nikt nie miał podejrzeń, skurwielu.

Sam Michaił Dołmatow, o niefortunnie zbieżnym nazwisku spoglądał wystraszony trochę jak mysz. Ani myślal coś mówić. Ravna dobrze wiedziała, jak nogi mu słabną, stają się z waty, serce przyśpiesza, wiotczeje gardło i łzy zbierają się w oczach.
Richy szeptał do swej pani: ”Dziecię... Bładzące. Dziecię! Głupi, ale młody. Dziecię! Młodzieniec który wybrał źle. Ale czy jest zły? Vzy ból nie uczyni zeń obiektu skupienia złości.

Cisza. Szmer liści w drzewie.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 07-12-2010 o 15:17.
Johan Watherman jest offline  
Stary 01-01-2011, 18:49   #204
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Inspektor widząc zaistniałą sytuację nie przejął się zbytnio. Kątem oka spojrzał jedynie na Diakona. To oczywiste, że opiekun Fundacji nie dopuści do kaźni. Sam oczywiście też się tego nie dopuści, musi to przecież opisać i przekazać dalej.

- Jon, odłóż to, bo sama zawiążę ci palce na supeł.Ravna podczas odczytywania wyznań Roberta pochylała głowę coraz niżej i niżej, teraz też jej nie podniosła, przełykając pospiesznie gorzkie łzy. – Albo oddaj tę zabawkę – wyciągnęła dłoń, głos miała już mocniejszy – jeśli ma cię kusić. Chcesz go kropnąć nad stołem obrad, nie dopuszczając do głosu? Czy tak się go boisz, że w towarzystwie całej fundacji, musisz trzymać go na muszce? Nie upadlaj jego, siebie i nas. To niepotrzebne. No już, oddaj...

Robert twierdził, że myśl jest szybsza niż słowo, i szybsza niż ręka, Ravna za grosz nie chciała uwierzyć w tę okrągłą i po hermetycku nadętą sentencję, i wtedy, i teraz. Dlatego, oprócz myśli, które mogły sparaliżować palce przed zaciśnięciem się na spuście, ale mogły też odpaść od kości i ścięgien Jona, ześlizgnąć się po wzorcu – oprócz tego szykowała się do może i prostackiego, ale często jakże skutecznego podbicia w górę uzbrojonej dłoni.

Ama zdawała się nie zwracać uwagi na to całe zamieszanie, nawet nie uniosła głowy znad teczki. Jedynie na chwile jej wzrok spoczął na oskarżonym, zaraz jednak opuściła go na splecione dłonie. To nie jej sprawa, przyszła tu, bo nie miała innego wyboru, niech robią co chcą, jeżeli wszystko pójdzie dobrze niedługo już niczym nie będzie musiała się przejmować.

Jon zmieszanym wzrokiem wpatrywał się w dal. Usta miał mocno zaciśnięte. Inni magowie milczeli, acz czuć było wyraźne napędzie. Diakon nic nie mówił. Lekko stukał palcem o trzonek swej laski.

- Nie mam zamiaru go zastrzelić, póki będzie grzeczny. W tej chwili jest wrogiem na terenie fundacji i naszym więźniem. Tacy skurwiele zasługują tylko...

Przerwał. Dalej milczał. Oskarżony w dalszym ciągu się nie odzywał pomimo ogólnego oczekiwania.

- W tej chwili został oskarżony - odparła twardo szamanka. Nie opuściła dłoni wyciągniętej po broń. – Nic jeszcze nie czyni z niego wroga ani więźnia. Nic jeszcze nie przesądza o jego winie prócz twoich słów. Nie będziesz trzymał go na muszce. Oddaj broń, Jon, i powiedz, co masz przeciwko niemu - jej palce otoczyły lufę – Niech się broni, przyznaje lub milczy, według własnej woli. Nie w ten sposób, Jon, nie pod bronią, bo to uwłacza wszystkiemu, czym jesteśmy jako fundacja. Wiesz, że ci na to nie pozwolę.

Jon milczał. Milczał w sposób iście upiorny. Girogirij otworzył usta aby coś rzec, lecz nie uczynił nic. Wtrącił sięDiakon.

- Adeptko, trwa wojna, ludzie giną. Jeśli już teoretyzujesz, to procedura zakłada traktowania podejrzanego z góry jako obiekt wrogi. Między nami – zwrócił się do zbiorowości – Michaił jest winny. Chciałby coś jeszcze rzec?

Chłopakowi popłynęła jedna łza z oka, jedna łza Dołmatowa nim nie ukrył twarzy w dłoniach.

"Więc mają zdrajcę, też mi nowina, jakby od początku nie było to wiadome..." - z tą myślą amerykanka roztarła skroń, unoszącą wzrok na "winnego", choć w jej oczach nie było potępienia. Być może gdyby dokonała innych wyborów byłaby na jego miejscu... Choć zapewne z zupełnie innych niż on powodów. “Ciekawe czy zna tego całego “Jurija”... cóż, jeżeli chcą z niego wydostać informacje będzie można zapytać.” Wzruszając w myślach ramionami ponownie wpatrzyła się w blat.

Przez cały ten czas Natalya nie odezwała się, nawet się nie poruszył i tylko ruch gałek ocznych oraz miarowe unoszenie się klatki piersiowej świadczyły o tym, że żyje. Siedziała sobie z rękoma założonymi na głowę, z wyrazem głębokiego znudzenia na twarzy i kołaczącą się po głowie myślą “Kiedy to się wreszcie skończy?

Wyciągnięta dłoń Ravny zacisnęła się w pięść i opadła, jęknęło drewno stołu. Cała sytuacja zaczynała być coraz bardziej żenująca. Nawet nie z powodu pochlipującego Dołmatowa. Nawet nie z powodu jego zdrady. Zdrady i zdrajcy są wszędzie, istotne, co ci, którzy mają się za "prawowiernych" czynią w ich obliczu. Czy potrafią zachować twarz. W osądzie Ravny Kruki właśnie upadali jako fundacja. Diakon sądzący z góry, jak zwykle rzucający w powietrze krótkie zdania o charakterze prawdy objawionej, bo wytłumaczenie czegokolwiek innym - nie hermetykom - równałoby się przecież zniżaniu do ich marnego poziomu. Do tego wymachujący bronią Jon, ostentacyjnie milcząca Amy i Natalya, której nawet nie chciało się maskować swojego znudzenia. Milczenie innych. Ravna dostrzegła teraz jedną jasną stronę nagłego odmienienia Roberta - nie było go tu teraz, nie musiał patrzeć i słuchać. "I dobrze, serce by mu chyba pękło".

- Moje zdanie jest takie - obróciła się w stronę Diakona, starannie wymawiała każde słowo – że trzymanie go pod bronią nie jest konieczne w naszej sytuacji. Czy uczestnicząc w wojnie, mamy stawać się bydlakami? Dla innych, wobec samych siebie? Czy każdy żołnierz ma być bestią, Aureliuszu? - przymrużyła wściekle oczy, odwróciła się do oskarżonego. – Dołmatow, mów, albo posłuchamy wersji Diakona.

Diakon posłał wymowne spojrzenie w kierunku Abrahama. Wirtualny Adept tylko trochę się rozluźnił, oddalił rękę od broni, lecz ta cały czas leżała kilka centymetrów od jego dłoni, jak widmo śmierci. Mistrz Rasputin westchnął ciężko, naprawdę ciężko, jakby pod ciężarem czegoś nienamacalnego na plecach. Michaił nieśmiało podniósł wzrok. Drżącym, pełnym strachu głosem – i, co bardziej przerażające, tylko strachu, bo poczucie winy, nawet jeśli było, zepchnięte zostało gdzieś głęboko w strachu o swój byt; wszyscy magowie prócz Amy to czuli – odezwał się:

- Zaczęło się dwa miesiące temu. Kazali mi, grozili... Że skrzywdzą babcie. Ale nie mówiłem co się u nas dzieje! Ja tylko... Chcieli adresy, kto gdzie pracuje, kiedy zbiorowo gdzieś wyjeżdżamy... Udawali, że mi płacą...

Przerwał mu Girigorij A Oczmułenkowie? Ich też wydałeś?

Milczenie, milczenie. Spojrzenie strachu w oczach. Wiktoria prychnęła po końsku zaciskając pięść. Rubielewski skrzywił się. Było pewne, wydał. Najciszej siedziała rada fundacji oraz Gustaw, który nie mógł wciąż uwierzyć w to, co się stało z jego mentorem. Michaił przygryzł wargę, perlista kropla krwi spłynęła po brodzie.

- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - zapytał Diakon głosem wciąż słabym, współgrającym ze stanem osłabionego ciała. Michaił spuścił głowę. Szlochał.

W sumie Richy ma racje, biedny dzieciak, cóż w jakiś sposób wszyscy jesteśmy tu ofiarami” – przemknęło przez myśl Amarylis na widok łzy spływającej po policzku chłopaka.

- Pewnie nie słyszałeś, żeby wspominali coś o jakimś Juriju? – odezwała się po chwili unosząc wzrok, w końcu co miała do stracenia, jeśli będą chcieli stracić swojego “zdrajcę”, to raczej drugiej okazji do zadania pytania nie będzie miała. Niespiesznie zaczęła przesuwać kartki szukając fragmentu o domniemanym Technokracie.
- O kkkkim? Nie.

Ravna zdjęła ołowiane spojrzenie z Jona.
- Położenie fundacji jest już im znane, czy to udało ci się zachować dla siebie? - zapytała Dołmatowa, bawiąc się wyprutą z rękawa nitką.
- Nie. Wiedzą tylko, że dysponujemy dwoma węzłami.

Diakon pokręcił głową w dezaprobacie. Wciąż miał oczy wlepione w kartki notatek które czytał.

- Powiedziałeś im o wszystkich? Czy o kimś jeszcze nie wiedzą? Na przykład... - szamanka wskazała głową na najnowszy fundacyjny nabytek – ... o inspektorze?
- Pytali sięMichaił zrobił przerwę, szukał słów – o niego, ale jeszcze wtedy go nie było... Wszyscy.
- Czego nie powiedziałeś? - zapytał Diakon..
- O funkcjonowaniu wewnątrz fundacji i tego, czego nie wiem.

Zamilkł. Wyglądało jakby już nic nie dało się z niego wycisnąć. Girogij mruczał pod nosem po rosyjsku przekleństwa, coś o tym, co można zrobić mężczyźnie z jego jajami skoro i tak ich nie użył. Robił to cichutko, dając upust swemu wzburzeniu.

W tym momencie Nana nie wytrzymała i parsknęła. Najpierw jakby ze wstydem, więc śmiech był zduszony, po chwili jednak zabrzmiał w całej okazałości. Widząc zdziwienie i wzgardę na twarzach swych towarzyszy, odezwała się:

- No co... Dzięki temu przyjemniaczkowie jesteśmy w dupie tak głęboko, że niedługo ujrzymy przełyk. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko się z tego śmiać.

Ogólna konsternacja tylko pogłębiła się po śmiechu Nany. Bo o ile dla ludzi z zewnątrz pozostawała wyłącznie przyszła groza, to dla będących tutaj – wspomnienie trupów, śmierci i tego który był chociaż po części winny ofiar. O dziwo Mistrz Rasputin odpowiedział magini delikatnym, trochę smętnym uśmiechem.

- Jest czas na radośćRavna skrobała zawzięcie na kartce wyrwanej z notesu. – I jest czas na smutek.

Podała kartkę Adamowi, gestem wskazała na Diakona. Na złożonym papierze wędrowała może nawet nie sugestia, a pytanie, nakreślone mocnymi, kanciastymi literami.

Ich wtyka, nasze informacje?

Inspektor widząc iż wątek zbliża się do zakończenia postanowił tym razem osobiście poruszyć problem winowajcy..
- Niechybny jest los zdrajcy, nie może polegać ani na swoich, ani na tych, którzy go przekupili. Czasem może jednak odkupić swe winy. Nie mamy bowiem tak dobrej wtyczki wśród Technokratów jak oni u nas do tej pory, ale zawsze można wykorzystać to, że Jon rozpracował tą maskaradę. – Spojrzał na Jona niby z uznaniem, ale jedynie skontrolował, czy broń jest na swoim miejscu. – Jesteś tchórzem Michaile, ale nas będziesz się bał bardziej od Technokracji. My możemy dać Ci życie, a u nich zawsze będziesz popychadłem, pierwszym do usunięcia. Jeżeli reszta się zgodzi, chciałbym byś zajął się dezinformacją. Oczywiście nie licz na wolną rękę. Nie wiem jak Ci grozili, ale jestem gotów osobiście przetrząsnąć całą bibliotekę, byś w chwili zdrady dowiedział się jak wielką moc miały Alekto, Tyzyfone i Megajra, a każdy z tu obecnych przyłoży do tego rękę wspominając poległych towarzyszy. Oczywiście musi to wynikać z twojej skruchy, bo jeśli nie, to zdrajców czeka jeden los.

O ile Ama pokiwała z aprobata głowa słysząc słowa Inspektora na temat “wtyki” u Technokracji, to jednak jego zapewnienia związane z “wszystkimi obecnymi” skwitkowała tylko uniesieniem brwi.

Natalya znów się uśmiechnęła, darowała sobie jednak głośny śmiech, podobnie jak dzielenie się z resztą swoimi przemyśleniami na temat tej „propozycji nie do odrzucenia”. Chcieli zaufać zdrajcy, ich rzecz. Przy odrobinie szczęścia ona i tak nie będzie miała okazji przekonać się, jakie przyniesie to konsekwencje.

* Post jest wynikiem wspólnego wysiłku wszystkich graczy i MG
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 06-01-2011, 17:35   #205
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Diakon przeczytał kartę. Jej zawartość skomentował nerwowym ruchem swych wąsów. W całej sali wystąpiło pewna konsternacja czy raczej – co bardziej prawdopodobne – próby odgrodzenia zimnej logiki intelektu zaserwowanej przez Colina od gorących emocji. Ravna znowu słyszała bębny. Spokojne, ciche uderzenia.

-Zadziwiasz mnie swoją bezwzględnością, Adepcie - stwierdził spokojnie Mistrz Aureliusz Marek kierując słowa do Inspektora bez cienia ironii w głosie. Może bez cienia, ale już w smutnych oczach mistrza i aurze którą czuła niemal skórą Amy i Nana, kryła się pewna jadowitość oraz kąśliwość. -Oczywiście masz racje. Sam zajmiesz się prowadzeniem Michaiła, wszak kompetencje, wsparcie i rozkaz władzy inspektora nadaje się do tegoż zadania. Oraz kwestie przekonania Michaiła do współpracy.

Minęło parę minut kiedy to Jon oraz Diakon odprowadzili pod bronią Michaiła Dołmatowa, zapewne tam, gdzie wcześniej przetrzymywano oficera. Przez ten krótki czas Nana słyszała szept swego avatara. Wpierw wydawało się jej, że nuci jej imię, po plecach przebiegły ciarki. Wiktoria spojrzała na Nazarovą jakby chciała ją ukarać za śmiech. Pomiędzy liśćmi drzewa-węzła sali obrak żwawo ruszała się para kruków. Z zewnątrz wyglądało to tak, jakby zwierzęta grały w ganiaka. Czarny uśmiechnął się pod nosem. Adam nie odzywał się, ale szamanka dobrze czuła jak pocą się mu dłonie i nerwowe drętwienie nóg daje o sobie znać.
Dwaj magowie wrócili. Widać było, że Wirtualny Adept nie ma już przy sobie broni. Niestety, droga pokazało wybitnie zły stan Mistrza Aureliusza. Szedł powoli, opierając się faktycznie o laskę, kulał lekko. Oddychał ciężko. Wyglądał na człowieka, który dostał dwa ciosy, w ciało i duszę. Richy szepnął do Amy: ”-On chyba jest alegorią fundacji. Kolos chylący się ku upadkowi, mogący kąsać przed swym końcem.”.

-Rozumiem, że może panować powszechne wzburzenie. Prosiłbym Adeptkę Amaryllis Vivien Seracruz oraz Adeptkę Natalyę Nazarov o zdanie raportu na temat wydarzeń których były aktywnymi świadkami.

Obydwu przebudzonym dane było zreferować rozmowę z Jurijem, o wydarzeniach z mieszania. Amerykana musiała też opowiedzieć o swych badaniach magycznych jeziora. Niektórzy słuchali z zainteresowaniem. Isamu mrużył oczy sprawiając wrażenie objętego. Najbardziej załamany wydawał się w dalszym ciągu Gustaw oraz Mistrz Rasputin. Kilka innych osób wypalało się z gniewu i albo popadało w smutek, albo słyszało kącikami oczu wpadając na pomysły. Ponownie głos zabrał przewodniczący rady. Początkowo zaczął słabowicie, aby w przeciągu paru słów uzyskać pełen mocy ton który zadziałał orzeźwiająco na umysły. Iskry we wzorcu hermetyka drgnęły.
W tym czasie Ravna zapytała się Abrahama o stan przewodniczącego rady. Cóż, domniemywała alkoholizm. Wirtualny Adept rzekł jej otaw racie, iż Aureliusz cierpi na stałą ułomność paradoksu objawiającą się uczuleniem na metal. Stwierdził również, że hermetyk walczył z nią i liczył, iż teraz mu się udało. Traktował się jakby to była przeszłość. Jak widać mylnie. Diakon przemówił.

-Naszym celem winno być uporanie się zarówno z kwestią jeziora oraz technokracji. Mistrz Robert dzięki swej ofierze na tyle zadziałał przeciw dwóm konwencjom, iż dalej potrzebne będą zdecydowanie mniej pochopne działania. Pozostała natomiast kwestia Iteracji X, najbardziej bojowo i eliminacyjne zorientowanej fundacji. I jeziora. Działanie nephandi z nim związanego jest bezsprzeczne. Uważam, że priorytetem jest likwidacja jeziora. Na drugim miejscu znajduje się Unia Technokratyczna. Nadszarpnęliśmy ją, a przypadek spotkania pewnego technokraty przez Adeptki świadczy tylko o pewnych wewnętrznych problemach.

Hermetyk zwrócił się bardziej w kierunku Mówczyni Marzeń.

-Podług mojej wiedzy, a także przypuszczań Mistrza Roberta,Ravna usłyszała odrobinę chwiejny głos po tych słowach - przed dokonaniem ataku na jezioro, trzeba zniszczyć wszystkie rzeczy związane z jeziorem nim. W pierwszym wyliczeń takimi podmiotami pozostawał duch w swojej wolnej formie, rzecz która została po biednym Igorze oraz część ducha w bębnie. Dopuszczam istnienie jeszcze trzech istot. Adeptko Turi, wobec braku mistrza Ars Manes...

Diakon spojrzał z wahaniem na człowieka którego jak do tej pory, wyłącznie Wirtualny Adept określił mianem Mistrza Rasputina który od pewnego czasu przypatrywał się wszystkim zebranym. Amerykance wydawało się, że zerka co razu z wyrozumiałością w jej stronę. W jakiś sposób, chociaż naprawdę spoglądał na pracowicie stukającego w klawiaturę Jona. Mistrz Rasputin postanowił przerwać przewodniczącemu rady, reagując na jego spojrzenie. Wraz z otwarciem ust maga, wlecaiąl a z nich chmurka pary. Prawdę mówiąc nie było pewne, czy to prawdziwa para czy też chmurka skondensowanej kwintesencji której pełen był jego wzorzec. Trudno było ocenić.

-Aureliuszu – zachrypiał przepitym głosem. Jakże prędko dotychczasowa siła i władczość zmieszała się z alkoholową rozpaczą. Musiał bardzo kochać, czuł się winny. - nie tknę tego palcem. Losy są przewrotne i czuję, że nie powinienem przykładać do tego dłoni, to jakbym egzorcyzmował ui potem zabił ducha z krzyża. Tego się nie robi. Ponadto muszę oszczędzać siły.

-Wobec zaistniałego faktuDiakon uczynił retoryczną, dobrze wyważoną pauzę – będę zmuszony dokonać destrukcji bębna spalając go w podmuchu Vis. Kwestią pozostaje czy się godzisz ze mną czy uczynię to wbrew woli lecz wraz z literą przepisów fundacyjnych.

-Dupek...Jon parsknął w kierunku ekranu. Raczej nie w sprawie obrad, a raczej ciągu cyfr które widział tam. -Spokojnie, nawiguje pchlarzy.

-Dobrze, teraz czas na najważniejszą kwestie tego trybunału przed tym, jak przymniemy delegacje wilkołaków. – Zakomunikował Diakon. Nie mógł patrzeć na Ravnę, on doskonale rozumiał co to dla niej znaczy. Adam wzdrygnął się delikatnie. Wyszeptał do szamanki, że chyba ktoś go sondował. Chyba, chyba i chyba – pokreślił swoją niepewność kilka razy. Aureliusz kontynuował. -Według wstępnych ustaleń, mieliśmy jutro wraz z wilkołakami zająć się kwestią jeziora i tutaj uważam, że wszyscy zgodziliby się. Natomiast problematyczna wydaje się kwestia propozycji złożonej przez wilkołaka zwanego Akinem. Zaproponował układ. On podczas naszego przybycie na jezioro wmanewruje technokracje w wojsku w przybycie na jezioro. W takiej okoliczności wilkołaki na pewno, wobec konieczności, rozprawią się z przybyłymi, postawimy ich post facto z utajenia. Postawił tylko jeden warunek dotyczący ich wewnętrznych intryg. Rzeczywisty przywódca Crin i jego brat Carcarin mają przeżyć walkę, natomiast formalny przywódca wilczego zjazdu Vovk ma... Najlepiej umrzeć. Aby być całkowicie szczerzy, muszę przyznać, iż nawarstwienie spraw czyli połączenie likwidacji jeziora z technokracją będzie bardzo niebezpieczne. Jestem pewny, Białe Kruki, że nam się uda. Lecz muszę powiedzieć, że jeśli przyjmiemy propozycje Akina, będziemy mordercami. Nie samego Vovka ale sporej cześć wilkołaków. Kiedy pojawi się technokracji, oni nie uciekną. Rzucą się im do gardeł, wielu padnie, a potem razem z nami wykończa jezioro. Zamordujemy ich intrygą.

-Mistrz Robert by tego nie chciał – mruknął pod nosem z goryczą Gustaw do którego dotarło co stało się z jego mentorem.

Amy dane było od dłuższego czasu obserwować kilku członków fundacji – najbardziej w oczy rzucał się jej Grigorij. Ten długowłosy muzyk zaśpiewał im na przywitanie akompaniament sobie gitarą, pewną piosenkę. Dzisiaj jej słowa zdawały się amerykance wręcz prorocze. ”Z kamienną twarzą siedzę przy stole” – oddawało pełnię wizerunku Rosjanina, jego dziwne spojrzenie współgrało z ”Przy nim ludzie których mniej trochę wolę” dźwięczącym w głowie dziewczyny wspomnieniem przyjazdu. ”To stało się tak nagle jakby dziełem przypadku” – musieli myśleć wszyscy. Musiała myśleć Wiktoria nawijająca swoje włosy na palec cielęcym spojrzeniem obdarzając Diakona jakby dowiedziała się skąd się biorą dzieci, zdezorientowany Gustaw oraz Isamu, spokojny i spocony. To wszystko dziełem przypadku. ”Za ścianą, słyszę, kłócą się frakcje. W tym roku chyba nici z wakacji.” Zaraz wybuchną spory, Amaryllis to czuła, czuł to również Richy.Rublewski ze swym z skamieniałym obliczem miał głowę opuszczona na dół, pod stołem trzymał dłonie. ”Kręcił młynek palcami. Obserwuję paznokcie pod stołem. Nie daję poznać, że trochę się boję.” Jakież to było oczywiste. Każdy się bał. Tylko głupi się nie bali. Każdy mniej lub bardziej udolnie kamuflował swe odczucia, wszak... Znowu wspomnienia śpiewu przy przyjeździe... ”Trzeba trzymać fason w każdej chwili. Nawet wtedy, kiedy wszystko się wali.”
Muzyk spojrzał na stół pewnym wzrokiem, uśmiechnął się smętnie. Potem trochę mocniej, udzielił się mu nastrój Nataly. Amy mogła dopowiedzieć w myślach. Prawdę. ”Trzeba szybko robić coś konkretnego. Bo inaczej wywloką stąd każdego. Już nie słucham co się dzieje obok na sali. Właściwie to się zdecydowałem.”. Trzeba było się zdecydować. Niepewni pójdą w ziemię, padną, zginą. Tylko czemu gdzieś w głębi duszy, ta niepewna cząstka wmawiała jej, że pewni też padną.

-Dlatego też, jako przewodniczący rady zarządzam głosowanie. Będziemy się wypowiadać od uczniów, studentów, adeptów i kończąc na mistrzach. Można komentować.

Gustaw zagłosował przeciw. Nie argumentował. Siergiej również nie bawił się w mowy, acz sądzać po małomówności, gruboskórności czy też, jako to kreślił Driscoll – obrzydliwości – Czarny uważał swój sprzeciw za wystarczające słowa. Grigorij był już zdecydowany, Amy miała racje. Dreszcz po skórze przeszedł Mówczyni Marzeń kiedy muzyk wypowiedział tak. Jakby było mu wstyd przed samym sobą, opuścił głowę. Mrożący oczy Isamu tym razem się odezwał. Powoli, flegmatycznie i ospale. Pocił się jak mysz.

-Musimy. Może będziemy jak dekabryści, może nawet jak narodnicy. Przygniotą nas sumienia. Nie ich zabijemy, a siebie. Swe dusze. Ale musimy.

Wiktoria chwilę się zastanawiała. Coraz szybciej nawijała włosy na palce. Najwierw wymruczała coś, że nie wie. Ravna doskonale usłyszała, że powiedziała, iż nie chce. Nie chciała decydować. Gotka pokiwała przecząco głową. Niemy głos negacji był jej głosem. Potem się poprawiła się, już na głos: -Tak, musimy.
Przyszła czas na głosy czwórki adeptów, a potem tylko hermetyk, chórzysta i wirtualny adept. Potem wszystko się zaważy. Nana poczuła się słabo. Nie na ciele, ale na duchu. W pełnej krasie przypomniał się jej mentor, o co z niego zostało. Okaleczone, skażone i cierpiące kruszyny. Przypominała sobie również pewne słowa. Przypominała? „Ona jest chora, ona jest zakażona.” mówił jej avatar o niej samej. Wypominał pewną kwestie. Iż prawie się poddała, poszła na układ z okiem. Iż w tym śnie-widzeniu-podróży prawie sprzedała ludzi, którym miała przyjść na pomoc. Tak prosił ja Igor. Ostatnia prośba jej mentora która zdobył z siebie wydobyć została znieważona. Kobieta poczuła się mała w pogardliwym wzroku Hadesa.
Colin poczuł pewną sympatię do Nazarovej – jakby byli w tej samej sytuacji. Nic dziwnego, Driscoll mógł przeglądać się zawirowaniem w konienie drzewa, w którym buszowały kruki. Drgania liści, magowi wyczulonemu na entropię, układały się w uroborosa. Lecz wąż pękał, zakrzywiał się w oko. Oko wpatrywało się w inspektora. Wpatrywało sięwzrokiem wszystkich śpiących ofiar rozprawy z technokratą. Potem.. Oko spłonko, jakby zapłakało całym sobą. Tak jak z góry spłynęło szkło. Hermetyk mrugnął, już fale liści w nic się nie zmieniały. Czuł natomiast gęste, śmiertelne obłoki w pobliżu paru osób. Diakona, Rasputina. Wiktorii oraz Nany i Amy. Lepkie jak sama śmierć. Złe wróżby, przeznaczenie zbliża się do... Oka. Te wyczucie przeznaczeń magów niezwykle wiązało się z okiem.
Przymknął oczy, ujrzał spiralę roztaczającą się nad stołem obraz, niczym wir w lodowej toni ściągający wszystko głębiej i głębiej. Był pewny, że to nie rzeczywisty rezonans. Nie dość, że był przekonany intuicyjnie, to jeszcze stara hermetyca szkoła mówiła, że wystarczająco silny rezonans aby się nim przejmować, doświadcza się zazwyczaj przynajmniej dwoma zmysłami. Wzrok to zwid. Zwid jakże przejmujący. I kolejny element zwidu przy oczach przysłoniętych ciemnością powiek. Dwa białe ptaki spadające w wir oka.


Czas było wypowiedzieć się i głosować. Wszyscy. Diakon lustrował salę przekrwionymi oczyma.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 07-01-2011, 16:41   #206
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kG1ULBNCj0w[/MEDIA]

Czy nie zrozumieli na co się godzą, co chcą zrobić, czy naprawdę ich własne życie, tej "elity" zwanej magami tak wiele dla nich znaczy?
Nie była pewna czemu to robi, zważywszy na jej stan nie sądziła, by mieli jej za złe, gdyby siedziała. Pomimo to wstała - może po to by ból przypomniał jej o wszystkim co straciło w imię walki dla nich - trud, który teraz chcieli zaprzepaścić.
Opierając dłonie na blacie uśmiechnęła się smutno.

- Dziwi mnie, że poddajemy ten... plan głosowaniu, nie ja jednak o tym decyduje. Może wcześniej nie wyraziłam się dostatecznie jasno, choć zważywszy na samo wasze stwierdzenie, iż jezioro powiązane jest z Nephandi uznałam, że to wystarczy... - westchnęła spoglądając po zgromadzonych - Czy jesteście gotowi złożyć ofiarę? Tak jak ci, których nienawidzicie? Nie oszukujcie się, jeśli zgodzicie się na tą... rzeź, nie będzie to nic innego. - nie podnosiła głosu, nie czuła potrzeby, jeśli nie zrozumieją, co ma na myśli, gdy będzie mówić spokojnie jej krzyk tez nie pomoże.
- Nie jestem może Hermetykiem, może nawet zważywszy na moje wykształcenie trudno nazwać mnie prawdziwym magiem, ale dostrzegę tak oczywistą pułapkę jak ta. Nie wiem, czy garou, który zaproponował to rozwiązanie zdawał sobie sprawę czym ono jest, nie obchodzi mnie to, ale nie mogę i nie zgodzę się na nie.

Przymknąwszy oczu opadła na swoje miejsce. Co więcej mogła zrobić, walczyć jeżeli się z nią nie zgodzą? Ha, nawet w pełni sił nie dałaby rady całej fundacji. Cóż, niech los zadecyduje, ci, którzy przyjdą po niej zdecydują czy postąpiła dobrze, czy źle.
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 16-01-2011, 15:33   #207
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Inspektor ją zaskoczył. Nie samym pomysłem - sama chciała zrobić coś podobnego - ale właśnie bezwzględnością. Ona zakładała, że Dołmatow poniesie fałszywe informacje nie będąc świadomym, że powtarza kłamstwa. To dawało mu szansę na przetrwanie, bo w razie wpadki nie wycisnęliby z niego niczego, czego by nie wiedział. Inspektor postanowił zrobić z niego świadomego swej roli podwójnego agenta, co właściwie w przypadku wykrycia oznaczało wyrok. Ravna zacisnęła zęby i zmilczała, ale patrząc za odchodzącym Dołmatowem już widziała, że taka droga to błąd. By przeprowadzić taką akcję potrzeba stalowych nerwów, a Dołmatow był w rozsypce. Nie uniesie psychicznie ciężaru zadania, powinie mu się noga i to będzie koniec. Fundacja nic nie osiągnie, a śmierć Dołmatowa będzie bezcelowa i niepotrzebna. Oczywiście, zapłaci cierpieniem za swoje winy, "bla bla"... Chrześcijańskie pieprzenie o winie i karze, konieczności pokuty i uświęcającej roli cierpienia. Gówno prawda".

Diakon ją martwił. Jego zły stan się pogłębiał, i niewiele mogła zrobić, by postawić go na nogi. Wiedziała, jak mocno garou są wyczulone na oznaki słabości, i że podczas negocjacji któryś z nich skorzysta z okazji i pojedzie na słabości przywódcy jak na łysej kobyle. Smutne i niepokojące było to, że Aureliusz dopuścił do tego stanu przez własną... "nazwijmy to po imieniu: zaślepienie i nadętą wiarę we własne siły". Przecenił swoje możliwości, a efekty były widoczne gołym okiem. Zaczynała mieć poważne obawy, czy oceny innych elementów rzeczywistości Diakon też nie ma zaburzonej przez swoje nadmiernie wybujałe ego. Współczuła mu - zbyt wielkich ciężarów, straty przyjaciela, policzka wymierzonego przez własną tradycję, bo czym innym było przysłanie inspektora, który miał patrzeć mu na ręce - ale nie zamierzała pozwolić, by w ślepym widzie udowadniania, że "jeszcze może i to więcej niż inni", Diakon zaprowadził ich wszystkich na śmierć.

Adam wyrwał ją szeptem z rozmyślań.
- Chyba... chyba... chyba - powtarzał niepewnie. "Chyba na pewno", pomyślała smutno. W takiej chwili na pewno ktoś wybadywał ostrożnie opinie, obmacywał cudze umysły... "bał się, że głosowanie mogłoby pójść w inną stronę niż po jego myśli, liczył głosy i drżał, drżał, drżał, bo nie potrafiłby przyjąć innego niż swoje własne zdania grupy". Delikatnie ujęła rękę Adama pod stołem, wnętrze dłoni miał wilgotne od potu, drugą dłoń schowała do kieszeni swetra i uśmiechnęła się do Diakona przez całą szerokość stołu.

"Przecież i tak oboje wiemy, że to ty, co?".

Ravna nie wyczuła magyi działającej stricte na nich, acz delikatne ślady zaburzeń rzeczywistości powoli rozpływały się jak krople po deszczu. Sadząc po skali tego zjawiska, zaburzeń Vis nad stołem oraz braku stygmatów na badanych, nikt na nikim magyi nie użył. Acz mogła śmiało podejrzewać, iż czyjaś sonda mentalna śmiga od maga do maga badając opinie. Niestety, bliska obecność węzła utrudniała identyfikacje prowodyra.

Samo głosowanie jej się nie podobało. Nie miała żadnych złudzeń, że Diakon zarządził je tylko dlatego, że był niemal pewny wyniku. Jego podejście do idei głosowania mogła już zaobserwować nad jeziorem. Tak układał głosowanie, by maksymalnie zwiększyć szanse przeforsowania swojej wizji. Teraz celowo mógł kazać głosować najbardziej doświadczonym na końcu, aby ci za wcześnie nie ujawnili kilku faktów mniej doświadczonym magom, bo to mogłoby wpłynąć na ich decyzje. Tak jak Amy, jasnym bezlitosnym głosem nazywająca rzeczy po imieniu - nie intrygą, ale ofiarą... Tak... klamka zapadła.

"A może nie? Stado nie zawsze idzie tam, gdzie się je prowadzi, ma własną wolę, nad którą nikt nie panuje".

Uścisnęła mocno pod stołem dłoń Adama. Bała się jego reakcji. Odrzucenie przez współbraci go odmieniło. Zawsze spokojny, teraz oddychał ciężko i urywanie, był kłębkiem nerwów i Ravna nie była w stanie przewidzieć, jak zareaguje. Być może sam tego nie wiedział.

Oparła twarz na dłoniach. Ciągle czuła na skórze zapach Adama, ale zdawało się jej, że pobłyskuje na nich warstwa płynnej czerwieni, jak na dłoniach jej sobowtóra ze snu.


"Po moim trupie, Aureliuszu".

- Fakt głosowania nie dziwi mnie tak bardzo
- skinęła głową Amie, gdy ta skończyła mówić, choć słowa były niepowstrzymanym w porę przytykiem w stronę Diakona - jak to, że w ogóle dopuszczamy taką możliwość, dyskutujemy nad nią i uważamy, że ma nie tylko sens, ale i możliwości powodzenia. Zostawmy na chwilę to, czy jest moralnie dopuszczalna - powiodła wzrokiem po zebranych zatrzymała ciężkie jak ołów spojrzenie na Grigoriju - każdy ma własne sumienie, nikomu nie będę dyktować dekalogu. W moim nie ma miejsca na posyłanie z zimną krwią sprzymierzeńców na śmierć, tylko po to, by udowodnić, że potrafię walczyć na raz z całym światem, i wygrać, pomimo ceny - przebierała palcami dłoni po blacie. - Zwłaszcza że ta cena, jak słusznie wskazała Amy, w obliczu tego, czym jest jezioro, może być pułapką. Na nas. Być może także na wilkołaki. Mówię nie. Nie zmieniłam zdania od kiedy pytałeś mnie i inspektora o to samo przy Akinie. Naszym priorytetem jest teraz jezioro, nie technokracja. Skupmy się na jednym przeciwniku, który i tak może być zbyt potężny jak na nasze siły. Twierdzisz, Aureliuszu, że damy radę? W mojej ocenie polegniemy, i pociągniemy za sobą wilkołaki. Podczas wydarzeń w klubie mieliśmy na raz technokrację i fragment tego, co żyje w jeziorze. Do cholery, straciliśmy dwójkę Adeptów, Innę i Siergieja, i ledwo udało nam się stamtąd uciec. Cieszę się, że pokładasz w nas tak duże nadzieje, ale czas zacząć oceniać realnie swoje możliwości. Mamy czwórkę Adeptów. Część z nas nigdy nie walczyła. Większość nigdy nie działała razem. Do tego, wybacz Mistrzu, ale ktoś musi to powiedzieć - nie jesteś w najlepszej formie, ani ty, ani, jak widzę, Mistrz Rasputin - miała za złe Diakonowi jego postawę, ale powody niedyspozycji zmilczała. Nie chciała, by inspektor dodawał to do raportu, który ani chybi spisywał w swoim pokoju. - Po jeziorze, jeśli będzie jakiekolwiek potem, większość z nas będzie się nadawać tylko do lazaretu. Zgadzanie się na propozycję Akina to w tej sytuacji zapraszanie technokracji, żeby nas dobili - wzięła głęboki oddech. - Nie zgadzam się i nie zaakceptuję innej decyzji. Przykro mi, Diakonie, ale jeśli na podstawie głosowania czy jakiejkolwiek innej podejmiesz decyzję o sprzymierzeniu się z Akinem, nie tylko nie posłucham rozkazu, ale zrobię wszystko, by porozumienie nie doszło do skutku. Włączając w to odejście z fundacji i sprzymierzenie się chociażby z Vowkiem. Pomimo tego, że opuszczenie fundacji będzie dla mnie największym nieszczęściem i nie przyjdzie mi łatwo. Milczałam, kiedy nad jeziorem obiecywałeś Akinowi, że przystaniemy na jego propozycję. Nie chciałam, by ktoś z zewnątrz widział, że nie jesteśmy jednomyślni. Ale nie mogę milczeć teraz i nie mogę się zgodzić. Także dlatego, że w pełni podzielam przekonanie Roberta, że możemy i powinniśmy sprzymierzyć się z wilkołakami na równych prawach.

"Pamiętam też dobrze, że ty tego przekonania nie podzielałeś, i znalazłeś je zabawnym".

Odchyliła się na oparcie krzesła i splotła dłonie na podołku.
- Jeśli Adam chciałby coś dodać o Akinie lub sytuacji w watasze, proszę o możliwość udzielenia mu głosu. Jeśli natomiast chodzi o bęben i zamieszkującą ją istotę - po raz pierwszy w spokojnym głosie szamanki pojawiło się zdenerwowanie i... odraza. - Pomimo mojego osobistego pragnienia, by zniszczyć ducha, z którym, jak większość z was widziała, nie potrafiłam sobie poradzić, zamierzam go zachować. Oddałam go Robertowi, licząc, że go spali, on jednak nie zamierzał go niszczyć i zwrócił mi go, jeśli więc miał przypuszczenia, którymi chcesz się teraz kierować... - Ravna patrzyła spokojnie w zmęczone oczy Diakona. Nie podobało jej się to, że czuła w słowach Diakona kłamstwo, którego nadal nie chciała wytykać wprost. I nie podobało się jej przestawianie w dyskusji zdania nieobecnego Roberta niczym mebla, gdzie wygodniej. "Jak daleko się posuniesz? Aż do użycia jego prawa głosu, gdy zabraknie punktów?" - Jeśli miał takie przypuszczenia, to nie był ich pewien. Mam przeczucie, że ten niechciany prezent, którym obdarzył mnie Robert, może jeszcze odegrać jakąś rolę. Być może pozytywną. To fragment tej istoty, który został częściowo ujarzmiony. Dlatego, wbrew mojej własnej woli, bo nie powinniśmy teraz szarpać się między sobą, i zapewne wbrew prawom fundacyjnym, których nie znam tak dobrze jak ty, Mistrzu... - Ravna posmutniała - ... będę bronić tego, o czym jestem przekonana.
 
Asenat jest offline  
Stary 28-01-2011, 15:10   #208
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Wypowiedź Ravny była do przewidzenia, bo cóż takiego zmieniło się od ich wizyty w lesie? W tej kwestii na pewno nic. Toteż nie trzeba się specjalnie dziwić. Słowa, które były bolące. Nie było w nich jadu, ale po dotykały na pewno każdego po trochu. Nie było to czas na sentymenty i nim Diakon się odezwie, trzeba poprawić morale. Idąc do walki pełnym wątpliwości jest bardzo źle, niezależnie jak wielką mocą się dysponuje.

- Pięknie powiedziane i z tym co zostało powiedziane trudno się z adeptką Turi nie zgodzić –rozłożył dłonie uśmiechając się, jednak szybko nonszalancki gest skończył się spleceniem palców na wysokości brody.

- Jednak nie zostało powiedziane wszystko. Zarówno technokracja musi zostać pokonana, jak i garou będą się bić między sobą w najbliższej przyszłości. Obie rzeczy są nieuniknione. I nie jestem pewien czy śmierć za jakaś sprawę nie jest wtedy moralnie lepsza, od wewnętrznej rewolty. To jest marnowanie życia. Mamy szansę pokierować kolejnością zdarzeń i wybrać miejsce zajścia. Nikogo do niczego nie zmuszamy. Nie ulega wątpliwości, że będziemy musieli ich wspomóc w walce. Nie sądzę by wobec technokratów mieli aż tak duże szanse. Najważniejsze jest to, że przeciwnik nie będzie się nas spodziewać. Nie mamy doświadczenia bojowego, jednak łatwiej jest się bronić niż atakować, nawet pozornie mała grupa może odnieść wtedy zwycięstwo. O ile się broni, a nie mamy do czynienia z Blitzkrieg, jak to Niemcy nazwali, a niektórzy nadal realizują, jak to się stało „Red Power”.


Colin pogładził kciukami brodę, ale nim kto chociaż zaczął myśleć o wtrąceniu swojej uwagi kontynuował polemikę z wypowiedzią Ravny.

- Zostać zaskoczonym, to już połowa porażki, a mogło być znacznie gorzej. Ciężko powiedzieć czy to szczęście, czy stopień przygotowania obu stron zadecydowało, że ktoś jednak przetrwał. Nie może się to powtórzyć – podkreślił zdecydowanym głosem. - Należy przygotować teren tak, by nam służył. Walka na otwartym polu lub tym bardziej na terenie technokratów, którzy nie lubią opuszczać swoich bezpiecznych laboratoriów będzie szaleństwem, z tego samego powodu, bo łatwiej byłoby się im bronić. Nie wiemy kiedy będziemy mieć nową szansę wyciągnąć ich w pułapkę.

Mówiąc cały czas przyglądał się pozostałym. Był ostry, bardzo ostry, ale lepiej za bardzo niż za lekko. Zależało mu przecież na sukcesie, na życiu swoim i innych. Wszystko wymknęło się spod kontroli i jak do tej pory nikomu nie udało się tego opanować. Nie można było być zbyt miękkim – tak sobie tłumaczył. Mimo to spróbował nieco złagodzić ton. Nie chciał by odbierano go jako jakiegoś zapaleńca.

- Oczywiście, ja również sądzę, że takie przedsięwzięcie jest bardzo ryzykowne, dostrzegam niebezpieczeństwo i stopień skomplikowania tej akcji. Jednak nie byłbym pewien czy obydwa zajścia miałyby większą szansę powodzenia osobno, niż razem. Nie dość, że możemy rozwiązać obie kwestie szybko, to jeszcze zyskamy wsparcie watahy.

Sprawa jeziora jest najważniejsza – oczywiście. Nie jesteśmy sobie w stanie zapewne wyobrazić jak wielki wpływ ma na ostatnie wydarzenia. Niestety wojna nie kieruje się moralnością, tylko wolą przetrwania i zwycięstwa. Walczymy przeciw czemuś co nie ma sumienia. Prosimy o pomoc tych, którzy sami sobie zaraz rzucą się do gardeł, a na karku czujemy oddech równie bezwzględnych co skutecznych technokratów. Jeśli mamy zachować twarz powinniśmy uciec, a tego nie możemy zrobić. Ja to rozumiem, godzę się na taki stan rzeczy, chociaż pochodzę z domu Bonisagus, a nie walecznego Flambeau. Gdyby wszyscy zachowywali się w porządku, nie byłoby sporów. Chrześcijański bóg nie umarł na próżno, kiedy jest pokój to jest pokój, ale wojna, to niestety nadal wojna. Ten kto nie akceptuje, że przeciwnik może być bezwzględny - przegrywa. Nie musimy być od nich gorsi, ale dobrym sercem nikt jeszcze nie zatrzymał kul, ani nie odstraszył napastników. Takiego wybiera się na pierwszy cel, bo najgorzej się broni.


Westchnął, bo i go zaczęła już męczyć ta gadanina. W połączeniu z ciężką atmosferą i wspomnieniami ostatnich zajść w których sam brał udział, miał prawo być zmęczony. Utrata wątku nie była jednak w jego zwyczaju i takie błachostki nie odbierały mu rezonu.

- Na koniec mojego głosu poparcia do sprzymierzenia z Akinem przypomnę, że mamy wśród nas szpiega. Oznacza to, że możemy się spodziewać ataku w każdej chwili. Nie orientujemy się, jak wiele wiedzą i co szykują technokraci by nas „spacyfikować”. Moment kiedy wykryją naszą intrygę będzie początkiem starcia. Ta sytuacja daje nam szansę na atak jako pierwsi. Druga taka szansa może się nie powtórzyć. Dlatego trzeba się spieszyć, bo każdy dzień, który oni mają nad nami przewagę, może oznaczać co prawda zwycięstwo z duchem Jeziora, ale ostateczną porażkę Fundacji na terenie Moskwy. Po całym zajściu nie będziemy mieli lepszego morale, ani zbytku sił, nie wiemy czy ktoś nie zginie. Atak na ze strony Technokratów byłby wtedy gwoździem do trumny. Nawet teraz byłoby nam ciężko. Nasza decyzja tu i teraz może zdecydować o wszystkim.

Teraz spojrzał swoimi niemłodymi już oczami wprost na Ravnę. Z pewnym wyrzutem, ale też czułością którą darzy się pełne zapału i wiary serca młodych. Nierozumnych czasem, pełnych wątpliwych marzeń, ale jednak tak szczerych w tym co mówią.

- Mam nadzieję, że adeptka Turi zdaje sobie sprawę iż swoją deklaracją dezercji zaburza nie tylko porządek obrad, ale i rację bytu Fundacji. Wybranie swojego własnego spokoju ducha, narażając bezpieczeństwo miasta, zebranych tu towarzyszy i wtedy już zupełnie nieunikniony rozlew krwi wśród wilkołaków, jest chyba nie do końca tym co chrześcijanie nazywają sprawiedliwością. Już lepiej siedzieć i nie psuć, niż robić coś, czego skutków w ogóle nie da się przewidzieć. „Chciałam dobrze”, jeśli wszystko pójdzie na opak, będzie trochę za mało. Bo nie wiadomo wtedy: dobrze dla kogo?

Po podsunięciu w wątpliwość intencji Ravny, pod hasłem „egoizm”, który w stronach gdzie życie oddaje się za ziemię, za rodaka, postanowił pokazać, że nie jest jej przeciwnikiem . Nie potępiał jej wszak, sam miewał rozterki. Historia dziejów jednak mówi jasno - rozckliwianie się nad śmiercią przynosi jedynie większe straty. Nie można pokonać wroga bojąc się, że odniesie się rany. Choć fanatyzm nie jest też wskazany. Dlatego muszą to dobrze kalkulować. Przydałby się tu jakiś generał raczej, a nie wykładowca uniwersytecki. Taki nawet jak nie ma racji z odrobiną talentu, czyni swoje plany rzeczywistością.

Odwrócił jednak wzrok od rudowłosej dziewczyny. Teraz i tak nie uwierzy w jego szczere intencje. Są jednak rzeczy ważniejsze niż osobiste animozje i różnice poglądów. Skierował twarz nieco w stronę Diakona.

- Co do bębna... duch może być cenny, jednak na czas zadania, jakie by ono ostatecznie nie było, wolałbym osobiście by nie psuł nam planów. Zniszczyć go można zawsze, ale to oznacza koniec tego... przypadku. O ile nie będzie stanowił zagrożenia, byłbym przychylny by został nienaruszony. Z jego powodu też już mamy dość kłopotów, jak sądzę. Przychylam się więc do prośby o jego nieniszczenie, przynajmniej na razie. Tutaj z adeptką Turi się zgadzam.

Subtelnie ukłonił się czołem w jej stronę.

- I oddaję głos.
 
Kritzo jest offline  
Stary 06-02-2011, 13:04   #209
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
No i wreszcie przyszedł czas na nią. Zwlekała z podjęciem decyzji, z odpowiedzeniem na proste pytanie. Wszyscy patrzyli na nią z oczekiwaniem, czuła, jak igiełki ich spojrzeń wrzynają się w jej ciało. Teraz nie miała już wyboru. No dobra miała, mogła przecież wstać i bez słowa wyjść. Ciekawe, co by wtedy zrobili. Przez chwilę korciło ją, by się przekonać.

Usłyszała tuż nad uchem czyjś cichy szept, lecz nie zrozumiała słów. Była niemal pewna, że to Hades przyszedł podzielić się z nią swoimi „bezcennymi” radami. Ku swemu szczeremu zaskoczeniu nie ujrzała jednak przekrwionych oczu i ostrych żółtych zębisk robiących piorunujące wrażenie w rozbrajającym, szerokim uśmiechu. Nie było sinej twarzy, był za to kaczy dziób i to nie jeden.


Tuż nad jej głową słowny pojedynek toczyły właśnie dwie kopie jednego z jej ulubionych kreskówkowych bohaterów. Byli nieomal identyczni z tym że jeden miał na głowie złotą aureolę i kretyńskie skrzydełka wyrastające z pleców. Drugi miał natomiast różki i zawadiacki czerwony płaszczyk, i to właśnie on się szykował, by przylać swojemu konkurentowi.

Tylko tego jej brakowało, jazgocących nad uchem kaczorów. To już chyba wolała Hadesa, on był tylko jeden i nie miał tak denerwującego głosu.

Anioł i diabeł na przemian szeptały jej do ucha podpowiadając, co powinna wybrać: życie czy śmierć, a ona coraz bardziej miała ochotę wstać i wyjść trzaskając drzwiami. Z osłupienia wyrwało ja czyjeś ponaglające chrząknięcie. Podniosła oczy do góry jednocześnie niedbałym gestem odgarniając z czoła grzywkę. W rzeczywistości uciszała swych opierzonych doradców.

- Zróbmy to – powiedziała cicho. Nie zamierzała niczego wyjaśniać, nie widziała ni powodu, ni sensu.

Nie wierzyła, by tą bitwę można było wygrać, a patrząc na twarze pozostałych była niemal pewna, że większość z nich też w to nie wierzy. Ale zgodziła się, w końcu teraz i tak to już nie miało żadnego sensu, a dzięki tej bitwie może… może odzyska to, co straciła, w ten czy inny sposób.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 06-02-2011 o 13:06.
echidna jest offline  
Stary 14-02-2011, 18:26   #210
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Fundacja Biały Kruków decydowała o popełnieniu zbrodni w imię wyższej sprawy. Przynajmniej tak mógłby powiedzieć ktoś, chcący uchodzić za obiektywnego. Tylko, że obiektywizm dawno wyszedł z sali obrad nie mogący znieść emocji, poświęcenia, knucia, trudnych decyzji i osobistego zaangażowania. Diakon przed głosowaniem rady fundacji postanowił udzieić głosu [b[]Adamowi[/b]. Wilkołak prostował się, ogarnął wzrokiem obcych mu ludzi. Zaczął mówć słabo lecz wraz z kolejnymi słowami głos nabierać pewności i chyżości.

- Przed przybyciem tutaj miałem cudotwórców za pasterzy stada. Za ludzi poszukujących czegoś więcej, za ludzi kroczących środkiem, złotym środkiem. Oddanym ogółowi. Naolid ponad wszystko służyli. Różnie, prowadząc, pomagając, wskazując. Równowaga, pokój... – Wzrok skierował na DiakonaTutaj widzę najstarsze zbrodnie ludzkości w nowych szatach. Pójdę z wami na jezioro, nie zdradzę tego, ale...

Cisza. Adam nic nie powiedział, przez chwilę jakby się wystraszył, pobladł. Spojrzał na Ravnę z zapytaniem, potem na Diakona. Szepnął jej do ucha.

- Chciałem powiedzieć, że zabiję kto gło... Dobrze, że nie palnąłem takiej bzdury. Jakby ktoś mnie powstrzymał. Czyjaś dłoń zagięła mi język, słowa uwięzły mi w gardle.

Przez chwilę trwała cisza przed głosowaniem rady. Jeszcze trzy osoby miały zagłosować. Wszyscy na sali rozważali w myślach scenariusz. Do tej pory pięć osób opowiedziało się za rzezią, cztery przeciwko. Jon patrzał nań wszystkich z jakimś wyrzutem, kątem oka spoglądając na ekran monitora, kątem na nich. Czasem jakby z obrzydzeniem, czasem z goryczą. Jakby się zawiódł. Nawet nie miał siły mówić, tylko brnął ze złością, iż nie – nie zgadza się. Mistrz Rasputin zakasłał. Pokręcił przecząco głową.

- Nawet pomimo ewentualnego wzmocnia jeziora, dalibyśmy mu radę, czyniąc dwa zamierzenia w jednym. Lecz pomimo tego jestem przeciwny. Czemu? Po wszystkim, kiedy jako zwycięscy byśmy wrócili, mógłbym do was powiedzieć: Nie ich zabiliście, a siebie. Nie chce tego. Przeciw.

Oblicze Diakona ciemniało. Raczej oczywistym wydawało się, że on będzie za – nastąpi remis. Stary hermetyk podrapał się po karku z trudem unosząc rękę. Ogarnął zebranych wzrokiem. Myślał, jeszcze głosu nie zabierał. Najpierw z pewnym zmieszaniem, którego nie ukryła nawet hermetycka kontrola emocji przyglądał się Gustawowi Kowalczykowi, Grigorija i Wiktorię utwierdził w decyzji wyrazem twarzy. Jon stukał w klawiaturę mącąc ciszę, Czarny dłubał w paznokciach.

- Oczywistym jest, że jestem za wykorzystaniem w pełni możliwości sojuszniczych z wilkołakami. – Rzek zgrabnym eufemizmem na którego dźwięk Abraham#17 skrzywił się do ekranu laptopa. - Zostaliśmy w martwym punkcie, statut fundacji nie reguluje tego typu przypadków, nie będę wnikał z powodu czyich nacisków... Jednak bezsprzeczne jest to, że przewodniczący rady jest w pełni kompetentny do zaradzenia impasowi. Dobrze wiemy, że jeden z uprawionych członków rady pozostaje w stanie uniemożliwiającym mu zagłosowanie. Jako przyjaciel Mistrza Roberta oraz przewodniczący rady uważam, że mam moralne i formalne prawo ogłosić jego decyzje na bazie własnego domysłu .

Na twarzy Ravny musiało pojawić się coś tak dziwnego, że Grigorij ocknalsię z zamyślenia pytając czy wszystko dobrze/ Colin słyszał teraz... Krakanie. Nie kruków z drzewa, lecz innych. Krakanie umierającego, ryk o pomoc. Potem ryk ustał. Poufały amerykanki wtulił się we właścicielkę, avatar Nany milczał. Isamu szukał czegoś po kieszeni. Przed ogłoszeniem spodziewanej decyzji, wzorzec Diakona zaskrzył iskrami Vis. Amy poczuła się... Nie, nie słabo. Pewniej.

- Oznacza to, iż głos Mistrza Roberta pada za opcją przeciwną atakowi na technokracje tą metodą podług mojej znajomości jego. Ku mojemu smutku, wniosek zostaje odrzucony.

Niektórzy cicho westchnęli. Prawdę mówiąc każdy mógł westchnąć w duchu gdyż była to rzecz którą mało kto pragnąłby rozważać. Rzeź. Na słowa Wirtualnego Adepta, iż wilkołaki są już pod dziedziną, Diakon wyszedł z sali na ich spotkanie. O dziwo nie wybuchły dyskusje lecz też nie nastało wielkie westchniecie ulgi.
Mistrz Aureliusz wprowadził na salę Akina w mundurze dzierżącego telefon którym nawigował go Jon, z boku zdradzieckiego wilkołaka stał Vovk prawie identycznie jak poprzednio... On pierwszy dostrzegł Adama i spojrzał nań ze wzgarda przemierzaną litrami współczucia. Na czele tej dwójki, trzy kroki przed nimi prężył się Crin, dumny, władczy, wolny, pewny i jakby niedotykalny. Jego barki zdobiło niedźwiedzie futro, miecza nigdzie nie było. Ostatnie płatki śniegu topniały na nagiej piersi mężczyzny. Wydawało się, ze temu nigdy nie jest zimno. Diakon zasiadł na miejscu przewodniczącego rady tak, że Crina miał przed sob, gdyż wiolki siedziały po drugiej stronie stołu, Akin z lewej z jakimś takim uśmieszkiem na twarzy i Vovk... Zatroskany? Jon stwierdził, iż to on ich prowadził skorzystają z okazji, przedstawił imiona wszystkich. Colin odniósł wrażenie, że on celowo ubiegł hermetyków aby ci nie wprowadzili w życie swych przydługich formuł. Isamu zawiercił się nerwowo na krześle, Wiktoria nie patrzyła na wilki... Amy i Nane naszła podobna ochota – nie zaglądać w tamtą stronę i jak najszybciej uciec. Jak płomyk iskra zakrzesana na dnie duszy.
Milczeli. Ravna wyczuła znowu myśli śmigające nad stołem. Podczas tego milczenia Akin krzywił się coraz bardziej, jakby tą drogą [b[Diakon[/b] poinformował go i być może zmusił do respektowania zmiany planów. Cisza. Jeden kruk w kronie drzewa zaszumiał liśćmi, wychylając na chwilę biały łeb. Pierwszy odezwał sięCrin.

- Chcecie naszej pomocy w tej sprawie, a jednocześnie obrażacie nas? Aby chociaż zdrajca nie pozostawał na widoku... Ale wszystkie winny zostawiłem za taflą waszego lustra. Pragniecie naszej pomocy. Dobrze... Od stu, do dwustu wilkołaków może się pojawić? Lecz wy możecie się poszczycić?

Akin siedział naburmuszony mordując wzrokiem Aureliusza. Sam Diakon podjął wątek.

[i]- Odrzuć na bok swe poczucie wyższości. Tylu ilu nas tutaj jest, tylu się zjawi. Lecz uprzednio pragnąłbym jednego. Chcę, abyśmy wzajemnie gwarantowali swe przeżycie. Ja będę gwarantował waszą trójkę, a w zamian za to, Ty Crinie honorem poświadczysz za trzech wybranych przeze mnie moich ludzi. Ravnę, Jona oraz Grigorija. Będzie to nasze zaufanie. Inaczej możecie wracać./i]

Wilkołaka jakby ktoś strzelił po twarzy, Vovk zareagował podobnie. Akin skrzywi łsię kwaśno, szukając czegoś po kieszeniach munduru.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172