Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2010, 14:58   #13
Ulli
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Gottri był jednym ze szczęśliwców którym wypadło jechać na wozie. Czy raczej jednym z krasnoludów których spotkał afront bycia bagażem. "To takie ludzkie, pospiech. Ale czemu się dziwić kiedy żyją krótko, marnie i bez honoru." Pochłonięty takimi i podobnymi rozmyślaniami puszczał mimo uszu rozmowy ludzików w tym tą prowadzoną między młodą damą do której zwracano się Edith i jakimś elegantem. Obserwował tylko spod przymkniętych powiek zmieniający się krajobraz i kontemplował swoją misję.

W końcu się zatrzymali. Gottri zeskoczył z wozu i zaczął tak jak wszyscy rozładowywać wyposażenie kompanii. W końcu musieli gdzieś spać. Milcząc przenosił ciężkie skrzynie, pomagał przy namiocie, ognisku... nie ognisko już sobie odpuścił, nie miał do tego cierpliwości i dostatecznie zręcznych palców. Był zbyt "z gruba ciosany". Wszystko już było z grubsza gotowe, więc stanął wpatrzywszy się tęsknie w linię horyzontu na wschodzie, tam gdzie twierdze jego przodków.
Wtem w obozie powstało dziwne poruszenie. Niewiasta, którą zwali Edith wskazywała coś na ziemi. Popatrzył pod stopy. Stał na jakimś krwawym śladzie. "Też mi coś, krwi nie widzieli." Zaaferowana grupka ominęła go i wypadła przez załom na zewnątrz zrujnowanego budynku chcąc sprawdzić dokąd prowadzi ślad. Nie mając nic lepszego do roboty poczłapał wolno za nimi.

Pochylali się nad jakimś człowiekiem, który mamrotał trzy po trzy jak to człowiek. Chociaż może ta paskudna rana na piersi trochę mu przeszkadzała. Gottri nie był pewny.
...to...musi...dotrzeć do Kar...Kark Kardin.
Na wzmiankę o jednej z najsłynniejszych krasnoludzkich twierdz uniósł ze zdziwienia brwi i postąpił krok w kierunku rannego człeczyny chcąc go zapytać o szczegóły jednak ranny umarł. "Typowe dla ludzi, zawsze rozczarowują."

***

Od strony lasu rozległ się ryk. Gottri powoli odwrócił się w tę stronę. Jakaś dziwaczna istota oddzieliła się od grupy innych dziwacznych istot i biegła w jego kierunku wywijając odnóżami i wydając dziwne dźwięki.
Nie wiedział co o tym myśleć, więc stał i patrzył.
W jego głowie rozległy się dwa głosy. Jeden należący do jego matki słaby i cichy. Pewnie dlatego, że składający się z ludzkich słów. Mówił "Uciekaj, skryj się, niebezpieczeństwo!". Drugi brzmiący jak głos jego ojca mówił w khazalidzie o chwale, dziedzictwie przodków, bitwach i krasnoludzkich bogach gromiących smoki i demony.
Wszystko to wywołało jeszcze większy mętlik w głowie krasnoluda.
Tymczasem stwór dobiegł i tnąc z furią pazurami rozerwał skórzaną kurtę raniąc go dotkliwie w rękę. Głosy umilkły...

Gottri popatrzył na dziurę w rękawie i tryskającą krew. Chyba go bolało, nie był pewny. Skrzywił się. Kurta, jego kurta. Doskonale pamiętał jak z ojcem ją kupowali. Całe dwanaście koron kosztowała. Śliczna, nowa, pachnąca i sztywna. Z mosiężnymi sprzączkami wypolerowanymi tak, że świeciły się jak złoto. Zawsze czysta, nawoskowana i natłuszczona, by wilgoć pleśń i brud nie miały do niej przystępu. A teraz?! USZKODZONA, ZBRUKANA, DZIURAWA!
Jej wartość na pewno spadnie. Skórzanej zbroi nie da się załatać żeby nie było śladu. "Ten stwór mnie okradł!"

Tymczasem mutant nieświadom cierpień jakie sprawił kurtce krasnoluda a przez to jemu samemu, wznosił łapę do kolejnego ciosu mającego jak sądził rozerwać mu krtań i zakończyć walkę. Nie zdążył...

***

Gottri krzycząc Śmierć! odepchnął się z jednej nogi, jednocześnie sięgając po wiszący na plecach w pętli zrobionej ze sznura topór. Po chwili już trzymał go oburącz. Skontrował ruch druga nogą nadając ciału ruch obrotowy, który dzięki wprawie nabytej podczas treningów bez trudu przełożył na broń. Ostrze zatoczyło śmiercionośny i szybki niczym myśl łuk ze świstem tnąc powietrze. Na ułamek sekundy zwolniło jakby trafiło na jakąś przeszkodę. Gottri usłyszał tylko plaśniecie ciała i tego co przy pomocy topora zostało od niego oddzielone. Zobaczyć tego już nie mógł bo oczami, które już zaszły mgłą bitewnego szału widział pola starożytnych bitew.
Machał wściekle toporem tnąc wyimaginowanych wrogów. Usłyszał krzyk po prawo i zobaczył Grimnira oganiającego się od hordy demonów. Bez wahania z okrzykiem Grimmnirr! na ustach pomknął w tę stronę. Zamierzył się na największego przeciwnika, ciął i znowu podwójne plaśnięcie. Nie zwrócił uwagi, nie miało to w tej chwili znaczenia. Tylu było przeciwników, tyle chwały do zebrania. "Czy zginę dzisiaj?- Z pewnością! Będą śpiewać o mnie pieśni? - Bez wątpienia!" Pomknął dalej niczym huragan zniszczenia rozdając ciosy powietrzu.
Z bitewnej euforii wyrwało go:
- Co tu się właśnie psia mać stało?

Zastygł w bezruchu. Wszystko znikło. Stał w swojej potarganej kurtce, ochlapany cuchnącą posoką na jakiejś łączce na której oprócz niego leżały dwa truchła mutantów, stało kilku wystraszonych ludzi i jego porucznik.
Opuścił topór i wydał pełne rozczarowania westchnienie...
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 23-11-2010 o 15:28. Powód: zamiana "westchnięcia" na ładniejsze "westchnienie"
Ulli jest offline