Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2010, 19:18   #11
 
Isengrim Faoiltiarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Isengrim Faoiltiarna nie jest za bardzo znany
Spojrzał odrobinę nieufnie na Rudigera. Strach przed wszelkiej maści prowokatorami i donosicielami towarzyszył mu praktycznie od zawsze - zbyt wielu jego przyjaciół trafiło pod pręgierz, bo powiedzieli kilka słów za dużo do niewłaściwej osoby. Wyjął jednak talię, po czym przetasował i szybko rozdał karty.
-Myślę, że możemy darować sobie panów, nie jesteśmy na królewskim dworze - powiedział z uśmiechem. - Zastanawiam się też, o jaki konkretnie fach ci chodzi.
Gra sprawiła, że czas leciał dość szybko. Rannalt starał się grać uczciwie - po pierwsze nie grali na pieniądze, a po drugie nie chciał na razie zdradzać się ze swoimi umiejętnościami.
-Trzeba złapać trochę snu - powiedział, kiedy Hein obudził Edith. - Jutro ruszamy z samego rana, a pora już późna.
Położył się na swoją pryczę i zasnął prawie natychmiast - trudy ostatnich dni dość mocno go wyczerpały.
 
__________________
"BEG FOR MERCY! Not that it will help you..."
Hoist the banner high! For Commoragh!!!
Isengrim Faoiltiarna jest offline  
Stary 21-11-2010, 20:37   #12
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Trębacz obudził was skoro świt. Opornych do wstawania obudził Podporucznik, który zerwał się na nogi pełen gotowości wraz z pierwszym dźwiękiem. Trębacz jeszcze przez chwilę wygrywał melodię porannej pobudki. Słońce również ledwo wstawało. Trawa pełna była rosy, dzisiejszy dzień miał być na szczęście chłodniejszy. Teraz jednak nie pocieszało tak bardzo bo było zimno. Z pomocą przyszedł Czub który każdemu dał łyka z swojego gąsiorka. W tym momencie można było zauważyć bark Edith. Tak duży namiot składało się ciężko, nawet z pomocą podporucznika, choć może wynikał o to raczej z braku wprawy. Namiot okazał się niewielki po złożeniu, i zajmował niewiele miejsca na wozie. Łatwo można było zauważyć że wszystkie krasnoludy siedziały na wozach, by nie spowalniać tępa marszu. Część z pozostałych drużyn również powsiadała na wozy, by wymieniać się podczas marszu. Wy jednak nie mogliście, na waszym, nie wiadomo kiedy i jak znalazła się nieprzytomna Edith. Marsz mijał spokojnie. A koło południa dziewczyna odzyskała przytomność. Trakt obok rzeki Stir był jednym z niewielu zadbanych, jednak władze Stirlandu i Ostermarku musiały o niego dbać. Nawet Korupcja urzędników miała swoje granice.


Gdy zaczynało zmierzchać docieraliście do zaplanowanego obozowiska. Miejsce okazało się starą zrujnowaną stacją poboru myta. Niegdyś ten budynek był świetnie ogrodzonym miejscem w którym pobierano podatki za przejście zarówno traktem, mostem, jak i przepłynięcie po rzece. Teraz pozostały już tylko mury jak i zgliszcza domostwa z koszarami oraz małej karczmy. Zewnętrzne mury były na tle duże że można było w ich wnętrzu rozbić obóz całej kompani. Wam przypadł jeden z najdalszych zakątków. Powoli zaczęliście wypakowywać swoje rzeczy, gdy coś zwróciło uwagę Edith. Długa czarna, biby plama, niby kreska poza murem. Wychyliła głowę przez mur żeby lepiej się jej przyjrzeć. To co zauważyła nie było jednak zwykłą ciemną plamą. Ślad krwi ciągnął sie do samego mur, pod którym leżał kapłan simgmara. Szybko podbiegła do niego. Krzyknęła ze strachu. reszta z was usłyszawszy to wybiegła przed mur. Cały tors kapłana był rozszarpany. Ten próbował coś powiedzieć, i młoda zaklinaczka musiała przyłożyć ucho do jego ust by usłyszeć co mówi.
-To..to nie może...nie..wpaść...w ich ręce...to...musi...dotrzeć do Kar...Kark Kardin.- Ostatnie słowa wysiłku zanim kapłan wyzionął ducha, wciskając w ręce dziewczyny mały pakunek. W tym samym momencie z strony lasu można było usłyszeć ryk.. Sześć mutantów, powykręcanych odmieńców stało właśnie między drzewami wpatrując się w was. Pierwszy miał wystający, długi kościsty ogon i metaliczny korpus z którego zwisały jakieś łachmany, kolejny przypominał wielkiego węża o dwóch ramionach, kolejny wyglądał jak fioletowa kobieta, również w samych łachmanach., obok spory grubas z malutka głową, cały ociekający śluzem, a za nim człowiek z pałką i nogami jak u kruka. Ostatni wyglądał na mężczyzną pokrytego wrzodami z których sączyła się ropa oraz mackowatych palcach prawej dłoni. Pierwszy nich właśnie szarżował na Gottriego.

Rozpędził się i z impetem wpadł na Khazada. Jego ciosy okazywały sie nadzwyczaj ciężkie do odparcia[-6]. Khazad próbował unikać[94], ale szpony odmieńca rozharatały[10] mu lewe ramię.
- Alarm! - zaczął wrzeszczeć Shimko, równocześnie cofając się za załom muru. - Atakują nas!
Liczył na to, że kompani znajdujący się za murem, a więc całkiem blisko starcia, usłyszą wołanie i przyjdą im z pomocą. W tym momencie ich sytuacja była nieciekawa, sześciu mutantów przeciw ich piątce. Prawie po równo, ale prawie robi wielką różnicę. [jak się wycofa, to przyjmuje pozycję obronną - akcja podwójna]
Edith i Rudiger byli lekko zaskoczeni, jednak nie na tyle by nie zorientować się, że z bronią w ręku ich szanse są znacznie większe. Szybko dobyli broń i przygotowali się do ataku bestii.
Mutant o niesamowicie małej głowie nawet nie zareagował. Próbował włożyć tylko wielkiego, ubabranego śluzem palca do dziurki od nosa, wielkości ziarnka piasku. Natomiast mężczyzna z wrzodami sączącymi nieustannie ropę opamiętał się całkiem szybko i na cel swojej szarży obrał zaklinaczkę. Impet dodał sporo do tych ataków. Odmieniec przebił[7] się przez gardę Edith. Podjęła starania by obronić się przed pałką mutanta[16]. Szybko sparowała[6] jego atak.
Wężowy stwór pognał z zadziwiającą prędkością za Shimkiem. Temu ostatniemu udało się ustawić w obronnej pozycji nim stwór przypuścił swój atak[29]. To go uratowało przed ostrymi jak brzytwy kłami potwora.
Rannalt cofnął się trochę, robiąc miejsce dla Rudigera, po czym zdjął z pleców kuszę i zaczął ją napinać, mocując się z mechanizmem.
- Pomóż jej! - krzyknął, ruchem głowy wskazując Heinowi Edith. Wiedział, że raczej nie ma szans w walce wręcz, a atakując z dystansu będzie bardziej przydatny.
Rudiger rzuca się na napastnika Edith. Zamachuje się[92] i pudluje.
- Cholera! - krzyknął Hein.
Gottri zacisnął mocniej dłonie na swoim toporze i przystąpił do kontr natarcia. Przedarł się[33] za pocą trzech szybkich cięć przez gardę przeciwnika i w odwecie trafił w lewe ramię. Odrąbana[22] kończyna poleciała w powietrze, a odmieniec chlapał krasnoluda krwią. Po chwili na ziemi leżało już tylko jego truchło w kałuży posoki. Wykorzystując impet ciosu obrócił się i z rykiem ruszył na mutanta atakującego Edith. Niespodziewane natarcie kompletnie zaskoczył potwora który prawie się nie bronił przed ciosem[3]. Mutant upadł, bez prawej nogi[20] wrzeszcząc i wierzgając. Fioletowa kobieta zauważyła że z ich ataku nici i w pewnym momencie po prostu znikła. Chwilę potem coś przedzierało się przez krzaki niknąc w lesie. Człowiek o ptasich nogach ruszył również w las, tym razem jeszcze było go widać pomiędzy drzewami.
Z planu uniknięcia walki nie wyszło nic. Przeklęty mutant był bardzo blisko, zbyt blisko. Shimko musiał sparować ciosy jego pazurów. Wyglądało na to, że nikt nie usłyszał wołania o pomoc, a przecież byli tak blisko, tuż za murem. Czy oni wszyscy byli głusi? Shimko ocenił możliwości stojącego naprzeciw niego stwora i z żalem stwierdził, że jego adwersarz jest nieco lepiej przysposobiony do walki niż on. Oparł się plecami o ścianę i udał, że się potyka. Gdy mutant wychylił się do ataku, sam niespodziewanie zadał cios[13]. Miecz wbił[5]się mutantowi w prawe ramię. Shimko szybko wyrwał ostrze, przygotowując się do obrony przed niechybnym atakiem zmutowanego stwora.
Edith patrzyła, jak obsiany wrzodami mutant wije się przed nią pozbawiony kończyny. Kiwnęła do Gottriego głową na znak wdzięczności i postanowiła skupić się na innym potworze. Jej uwagę przykuł wielki, oślizgły grubas stojący około 10 metrów od niej. Już miała pobiec ku niemu z mieczem, kiedy nagle się zawahała. Spojrzała ku górze. Snujące się ponad rozpościerającym się przed nimi lasem kolorowe wiatry i krwawe plamy na trawniku w ostatniej chwili zmieniły jej decyzję. Skoncentrowała się[54] na opasłej paskudzie i po cichu, tak, żeby nikt nie słyszał, wypowiedziała zaklęcie[2]. Barwne smugi nawet nie drgnęły, przelewając się sennie nad jej głową, co wyprowadziło ją z równowagi.
- NO DO CHOLERY JASNEJ!! - wrzasnęła i momentalnie poczuła na sobie wzrok przynajmniej jednego z towarzyszy.
Rudiger miast szarżować na innych napastników postanowił zająć się tymi którzy są już przy nich, co prawda ranni, ale nadal groźni. Zabrał się wiec do dzieła i wykonał zamach w celu ataku[39] i kolejny raz chybił. Nie martwił się tym jednak zbytnio i dalej zaciekle walczył z napastnikiem, wykonując kolejne pchnięcia i cięcia.
W głowie grubasa nagle pojawiły się dwie strzały. Za chwilę, z wyłomu wyskoczył Podporucznik Czub wrzeszcząc
- Za Honooor!
Po chwili jednak zakończył szarżę widząc że jego niedoszły cel jest już praktycznie martwy.
- Niech cie licho Cichy. On był mój.
W tym momencie dało się zauważyć błysk światła i słyszeć krzyk za załomu muru. Wężowy stwór właśnie poraził Shimka prądem, a potem rzucił się do rozpaczliwej ucieczki w kierunku rzeki. Ze spora prędkością pokonał dystans dzielący go od wody i zniknął w odmętach rzeki Stir. W ślad za nim poleciało kilka strzał ale żadna nie trafiła stwora.
Czub przez chwilę rozglądał się dookoła po czym spojrzał na Edith, potem na kapłana, potem znów na Edith i resztę.
- Co tu się właśnie psia mać stało?
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 23-11-2010 o 22:22.
Jendker jest offline  
Stary 23-11-2010, 14:58   #13
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Gottri był jednym ze szczęśliwców którym wypadło jechać na wozie. Czy raczej jednym z krasnoludów których spotkał afront bycia bagażem. "To takie ludzkie, pospiech. Ale czemu się dziwić kiedy żyją krótko, marnie i bez honoru." Pochłonięty takimi i podobnymi rozmyślaniami puszczał mimo uszu rozmowy ludzików w tym tą prowadzoną między młodą damą do której zwracano się Edith i jakimś elegantem. Obserwował tylko spod przymkniętych powiek zmieniający się krajobraz i kontemplował swoją misję.

W końcu się zatrzymali. Gottri zeskoczył z wozu i zaczął tak jak wszyscy rozładowywać wyposażenie kompanii. W końcu musieli gdzieś spać. Milcząc przenosił ciężkie skrzynie, pomagał przy namiocie, ognisku... nie ognisko już sobie odpuścił, nie miał do tego cierpliwości i dostatecznie zręcznych palców. Był zbyt "z gruba ciosany". Wszystko już było z grubsza gotowe, więc stanął wpatrzywszy się tęsknie w linię horyzontu na wschodzie, tam gdzie twierdze jego przodków.
Wtem w obozie powstało dziwne poruszenie. Niewiasta, którą zwali Edith wskazywała coś na ziemi. Popatrzył pod stopy. Stał na jakimś krwawym śladzie. "Też mi coś, krwi nie widzieli." Zaaferowana grupka ominęła go i wypadła przez załom na zewnątrz zrujnowanego budynku chcąc sprawdzić dokąd prowadzi ślad. Nie mając nic lepszego do roboty poczłapał wolno za nimi.

Pochylali się nad jakimś człowiekiem, który mamrotał trzy po trzy jak to człowiek. Chociaż może ta paskudna rana na piersi trochę mu przeszkadzała. Gottri nie był pewny.
...to...musi...dotrzeć do Kar...Kark Kardin.
Na wzmiankę o jednej z najsłynniejszych krasnoludzkich twierdz uniósł ze zdziwienia brwi i postąpił krok w kierunku rannego człeczyny chcąc go zapytać o szczegóły jednak ranny umarł. "Typowe dla ludzi, zawsze rozczarowują."

***

Od strony lasu rozległ się ryk. Gottri powoli odwrócił się w tę stronę. Jakaś dziwaczna istota oddzieliła się od grupy innych dziwacznych istot i biegła w jego kierunku wywijając odnóżami i wydając dziwne dźwięki.
Nie wiedział co o tym myśleć, więc stał i patrzył.
W jego głowie rozległy się dwa głosy. Jeden należący do jego matki słaby i cichy. Pewnie dlatego, że składający się z ludzkich słów. Mówił "Uciekaj, skryj się, niebezpieczeństwo!". Drugi brzmiący jak głos jego ojca mówił w khazalidzie o chwale, dziedzictwie przodków, bitwach i krasnoludzkich bogach gromiących smoki i demony.
Wszystko to wywołało jeszcze większy mętlik w głowie krasnoluda.
Tymczasem stwór dobiegł i tnąc z furią pazurami rozerwał skórzaną kurtę raniąc go dotkliwie w rękę. Głosy umilkły...

Gottri popatrzył na dziurę w rękawie i tryskającą krew. Chyba go bolało, nie był pewny. Skrzywił się. Kurta, jego kurta. Doskonale pamiętał jak z ojcem ją kupowali. Całe dwanaście koron kosztowała. Śliczna, nowa, pachnąca i sztywna. Z mosiężnymi sprzączkami wypolerowanymi tak, że świeciły się jak złoto. Zawsze czysta, nawoskowana i natłuszczona, by wilgoć pleśń i brud nie miały do niej przystępu. A teraz?! USZKODZONA, ZBRUKANA, DZIURAWA!
Jej wartość na pewno spadnie. Skórzanej zbroi nie da się załatać żeby nie było śladu. "Ten stwór mnie okradł!"

Tymczasem mutant nieświadom cierpień jakie sprawił kurtce krasnoluda a przez to jemu samemu, wznosił łapę do kolejnego ciosu mającego jak sądził rozerwać mu krtań i zakończyć walkę. Nie zdążył...

***

Gottri krzycząc Śmierć! odepchnął się z jednej nogi, jednocześnie sięgając po wiszący na plecach w pętli zrobionej ze sznura topór. Po chwili już trzymał go oburącz. Skontrował ruch druga nogą nadając ciału ruch obrotowy, który dzięki wprawie nabytej podczas treningów bez trudu przełożył na broń. Ostrze zatoczyło śmiercionośny i szybki niczym myśl łuk ze świstem tnąc powietrze. Na ułamek sekundy zwolniło jakby trafiło na jakąś przeszkodę. Gottri usłyszał tylko plaśniecie ciała i tego co przy pomocy topora zostało od niego oddzielone. Zobaczyć tego już nie mógł bo oczami, które już zaszły mgłą bitewnego szału widział pola starożytnych bitew.
Machał wściekle toporem tnąc wyimaginowanych wrogów. Usłyszał krzyk po prawo i zobaczył Grimnira oganiającego się od hordy demonów. Bez wahania z okrzykiem Grimmnirr! na ustach pomknął w tę stronę. Zamierzył się na największego przeciwnika, ciął i znowu podwójne plaśnięcie. Nie zwrócił uwagi, nie miało to w tej chwili znaczenia. Tylu było przeciwników, tyle chwały do zebrania. "Czy zginę dzisiaj?- Z pewnością! Będą śpiewać o mnie pieśni? - Bez wątpienia!" Pomknął dalej niczym huragan zniszczenia rozdając ciosy powietrzu.
Z bitewnej euforii wyrwało go:
- Co tu się właśnie psia mać stało?

Zastygł w bezruchu. Wszystko znikło. Stał w swojej potarganej kurtce, ochlapany cuchnącą posoką na jakiejś łączce na której oprócz niego leżały dwa truchła mutantów, stało kilku wystraszonych ludzi i jego porucznik.
Opuścił topór i wydał pełne rozczarowania westchnienie...
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 23-11-2010 o 15:28. Powód: zamiana "westchnięcia" na ładniejsze "westchnienie"
Ulli jest offline  
Stary 25-11-2010, 10:42   #14
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Noc upłynęła spokojnie i bez niespodzianek. Zresztą, co mogłoby się stać w samym środku obozu najemników. Pobudka, jak zwykle okazała się nieprzyjemna. Odgłos trąbki wbił się do głowy Shimka niczym metalowy gwóźdź, wyrywając go z głębokiego snu. Trębacz chyba nie miał właściwego przeszkolenia, gdyż dźwięki jakie wydobywały się z blaszanego instrumentu nie posiadały linii melodycznej, a brzmiały jak kakofonia przypadkowo poskładanych dźwięków.

- Kurwa - zaklął Shimko zwlekając się z pryczy. Półprzytomny, rozpoczął poszukiwania swojego lewego buta. Prawy leżał rzucony pod łóżko. Podporucznik szalał, biegając po namiocie i przekleństwami zachęcając wszystkich do pracy przy składaniu namiotu. Co okazało się zajęciem trudniejszym, niż można się było spodziewać. Czub na szczęście wyjaśnił, że wprawa przyjdzie z czasem i już za piątym razem będzie im szło dobrze. Złożony namiot wylądował na wozie, wraz z krasnoludami, które zostały tam usadowione ze względu na swoje krótsze nogi i wolniejsze tempo marszu.

- Pieprzony bagaż. Gdzie tu jest sprawiedliwość - skwitował po cichu Shimko, który zmuszony był do podróżowania pieszo. Oprócz krasnoludów na drużynowym wozie znalazła się również przydzielona im do grupy kobieta. Z nieznanych powodów leżała na nim nieprzytomna. Shimko zastanawiał się w jakim charakterze ta dziewczyna pracuje dla kompanii. Może była dziwką i nocna praca tak ją zmęczyła, że teraz odsypiała. Oczywiście jej warunki podróży również skwitował wymruczanymi pod nosem przekleństwami.

Cały dzień na nogach zmęczył Shimka. Do miejsca zaplanowanego obozu dotarł powłócząc nogami i co chwila przeklinając. Przecież trzeba było jeszcze rozstawić namioty. Obóz został wyznaczony w obrębie murów jakiejś starej, zrujnowanej strażnicy. Shimko zabrał się za zrzucanie z wozu palików i płacht namiotowych, a Edith zamiast pomagać szwendała się po okolicy.

- Może byś pomogła, co? - krzyknął do niej. Zamiast mu odpowiedzieć wybiegła za mur, jakby idąc jakimś tropem. Właściwie Shimka nie interesowało co tam znalazła, ale zwabił go jej krzyk. Nie żeby chciał jej pomóc, pobiegł wiedziony ciekawością i oczywiście wpakował się w kłopoty.

Na ziemi leżał trup kapłana odziany w sigmaryckie szaty a z pobliskiego lasu wybiegła banda mutantów. Nie czekając na rozwój wypadków Shimko rzucił się do ucieczki za załom muru, który dawał mu solidną osłonę przed atakami, równocześnie krzykiem zawiadamiając resztę kompanii o niebezpieczeństwie. Jeden z mutantów, ten o wężowym ciele i niespotykanej szybkości dopadł do niego. Walka była krótka. Cios za cios. Shimko ranił stwora, ten nie pozostając dłużny poraził go jakąś energią, od której Shimkowi zdrętwiała cała ręka. Odsiecz nadeszła szybko. Mutanty pozostawiając na polu walki poległych uciekły z powrotem do lasu.

Shimko nie był szczególnie ranny, tylko porażona ręka swędziała nieprzyjemnie. Wrócił do obozu, ignorując Czuba, który z pytaniem nie zwrócił się bezpośrednio do niego i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu kwatermistrza. Pieprzyć rozbijanie namiotu, teraz, po walce potrzebował ukoić nerwy i przyspieszony puls. Najlepiej do tego nadawało się piwo.
 
xeper jest offline  
Stary 25-11-2010, 22:43   #15
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Edith ocknęła się. Zerknęła przez przymrużone oczy, żeby stwierdzić, że powoli przesuwa się nad nią ciemna sieć, poprzetykana gdzie nie gdzie jaskrawymi światłami. Zemdliło ją nieco, kiedy ziemia zaczęła drżeć. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ma nad sobą baldachim z gałęzi i liści, a pod sobą jeden z wozów najemników. Zrzuciła z siebie koc, którym była okryta i podniosła się. Pulsujący ból w skroniach i zawroty głowy przyczyniły się jednak do tego, że szybko znalazła się z powrotem w pozycji leżącej. Lądując na twardych, drewnianych palach służących do montowania namiotu nabiła sobie parę dodatkowych sińców.
- Jak się czujesz? - usłyszała. Swoim wierceniem się musiała przyciągnąć uwagę Rannalta, który teraz zaciekawiony zaglądał na wóz.
- Bywało dużo lepiej - jęknęła, powoli odzyskując pełnię świadomości. Ból rozsadzał jej czaszkę.
Ton kolejnych pytań zadawanych przez mężczyznę przekonał ją, że naprawdę się martwił. Zawahała się, po czym z uśmiechem zapewniła, że jej stan to efekt tygodniowego braku odpoczynku i że już czuje się dobrze. Uwierzył i po chwili sam pogodnie zaczął opowiadać, jak to zmuszony był spać na drzewie kiedy w lesie zaskoczyła go wataha wilków. Wspomnienie na pewno nie było przyjemne, mimo to uśmiechał się szeroko opowiadając jej o swoich przygodach. Uśmiechała się wesoło, choć wciąż dudniło jej w głowie. Już nie tak mocno, jak piętnaście minut temu, co nieco polepszyło jej nastrój.
Podniosła się na łokciach i ponownie spróbowała wstać. Ta próba również była nieudana. Całkiem szybko straciła równowagę na chyboczącym się wozie.
- Spokojnie, odpoczywaj póki możesz - powiedział Rannalt, w miarę możliwości pomagając jej się z powrotem położyć. - Stara żołnierska zasada, nigdy nie stój, kiedy możesz siedzieć i nie siedź, kiedy możesz się położyć.
Podziękowała i, zgodnie z radą, z powrotem naciągnęła na siebie zmechacony koc.
- Do usług - usłyszała.
Krasnolud siedzący obok niej na wozie przekręcił się i zamruczał coś do siebie. W milczeniu podziwiał krajobrazy. Nie włączył się do rozmowy, podobnie z resztą jak Shimko, który klnąc pod nosem włóczył się obok wozu.
Po chili milczenia, przerywanej od czasu do czasu rżeniem koni lub śmiechami otaczających ich najemników Rannalt zadał pytanie, które, choć wypowiedziane cicho i nieśmiało, sprawiło, że nabrała powietrza w płuca.
“Jaka tajemnicza sprawa nie pozwoliła mi spać w nocy? A co to? Wywiad środowiskowy, czy jak?” - pomyślała, ale po chwili zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie musiał mieć żadnych złych intencji. Na to przynajmniej wyglądało. Uśmiechnęła się, zaskoczona.
- Tajemnicza? - zaśmiała się, umiejętnie kryjąc emocje. - Przecież przy was Czub wspominał, że mam odwiedzić lady De La Mort. Jakby nie patrzeć, oprócz niej jestem tu jedynym najemnikiem płci żeńskiej. Trzeba było po prostu ustalić, gdzie będę spać. Ot, cała tajemnica. - wzruszyła ramionami. - Pani Magister wyraziła sprzeciw, kiedy ulokowano mnie z wami w namiocie, twierdząc, że mogę nie czuć się tam komfortowo. Ale, w końcu, wylądowałam z wami, i to chyba tylko dlatego, że jako zwykłemu najemnikowi nie wypada mi spać w namiocie doradcy wojennego.
- Rozumiem - powiedział. Wydało jej się, że nie był zbyt usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, ale nic więcej nie dodała. - Po prostu zdziwiłem się trochę, kiedy kazali ci łazić gdzieś po nocy.
- To całkiem zrozumiałe. Sama najchętniej zostałabym wtedy w namiocie, ale na razie postanowiłam nie kwestionować rozkazów.

- Tak. To raczej nie byłby dobry pomysł. - pokiwał głową.
Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Przewróciła się na drugi bok i odetchnęła z ulgą. Elegant łyknął kłamstwo, i choć nie chciała okłamywać nowych kompanów cieszyła się, że, chociaż na razie, nikt nic nie podejrzewa. Już dawno nauczyła się nie mówić wszystkiego komu popadnie. Już wielu było takich, co się “martwili”. Lepiej trzymać gębę na kłódkę.

***

Zaczynało zmierzchać, kiedy dotarli do miejsca obozowiska.
- Co to za rudera? - mruknęła do siebie, kiedy jej oczom ukazał się prawie doszczętnie zrujnowany budynek. Stara stacja poboru myta, ot co.
Kompania rozłożyła się wewnątrz starego, rozsypującego się muru.
Edith nie pomagała przy rozbijaniu namiotów. A właściwie, to w niczym nie pomagała. Najemnicy co rusz wyrywali jej z dłoni liny i co tylko, kpiąc, że taka dziewuszka to z mało czym da sobie radę. Cóż, jej to pasowało. Rozłożyła się na trawie pod murem w najdalszej części obozowiska, tam, gdzie stanąć miała “piątka”, i przyglądała się, jak mężczyźni pocą się żeby złożyć wszystko do kupy. Czekała aż w końcu będzie można się rozłożyć z rzeczami w namiotach.


Nagle coś przykuło uwagę dziewczyny, kiedy kręciła się po obozie, rozglądając się po ruinach. Przez rozwaloną część muru dostrzegła biegnącą przez trawnik, nieregularną, ciemną smugę. W blasku zachodzącego Słońca nie dało się odczytać jej koloru, zaciekawiona podeszła bliżej. Z każdym krokiem poczynionym ku murze uświadamiała sobie, że ta linia biegnie od lasu prosto pod ruiny stacji. Kiedy z ciekawości wyjrzała za wyłam w murze zobaczyła kolejną plamę, większą. Tuż przed nią, w sporej kałuży krwi leżał mężczyzna. Krzyknęła z przerażenia, alarmując towarzyszy, którzy dość szybko wybiegli z namiotu. Po jego podziurawionej, poplamionej szacie zorientowała się, że jest on kapłanem. Pierś, brzuch, praktycznie cały tors miał poharatany i poorany głębokimi ranami, z których obficie sączyła się krew.
- Oh, mój...! Żyjesz?! - prędko skoczyła ku rannemu. - Powiedz coś! - Klęcząc w krwistej kałuży zaczęła oszacowywać wielkość jago obrażeń. Biedak krztusił się własną krwią, próbując złapać oddech. Chciał coś powiedzieć. - POMOCY! - warknęła zrozpaczona do zbliżających się kompanów. - ON TU UMIERA!
Poczuła na sobie dotyk jego zimnych dłoni. Chwycił ją za rękaw i ostatkami sił przyciągnął do siebie. Dziewczyna uciszyła resztę i pochyliła się nad konającym.
-To... to nie może... wpaść...w... w ich ręce... - wychrypiał, wciskając jej w ręce małą paczuszkę. - To...musi dotrzeć do Kar... Karak Kardin.
Te słowa były ostatnimi, jakie z siebie wykrztusił, po czym bez życia legł na murawie.
W momencie, kiedy oszołomiona Edith podniosła się i wcisnęła paczuszkę do kieszeni, od strony lasu, tam, skąd prowadził krwawy ślad, rozległ się głośny ryk. Wszyscy, jak stali, natychmiast odwrócili się w tamtym kierunku, żeby zobaczyć, jak szóstka mutantów wyłania się z pomiędzy drzew. Jeden z nich błyskawicznie zaszarżował na krasnoluda.
Edith wyciągnęła broń, mimo, że na ułamek sekundy sparaliżował ją strach. Ktoś za nią zaczął zwoływać resztę najemników do pomocy. Przyjęła pozycję obronną. Jeden z potworów obrał ją sobie za cel. Zaszarżował. “No chodź.” - jej brwi groźnie zbiegły się u nasady nosa. Wykonała szybki piruet unikając w ten sposób drewnianej pałki owrzodzonego odmieńca, po czym sparowała jego atak.
- Pomóż jej! - zawołał do kogoś Rannalt i chwilę potem pojawił się przy niej Hein. Zamachnął się, chcąc pozbawić poczwarę pokrytej cieknącymi ropą wrzodami gęby, ale chybił. Jego miecz świsnął ponad nią. Dało się słyszeć przekleństwa rzucane pod adresem potwora.
Khazad, zabiwszy swojego przeciwnika w szaleńczej furii rzucił się z toporem w stronę jej napastnika i zakręciwszy nim w powietrzu wbił go w ciało bestii uwalniając ją od jednej z nóg. Potwór wywrócił się i wymachując resztą kończyn wił się i chrypiał u jej stóp.
Spojrzała na krasnoluda i uśmiechnęła się wdzięcznie, ale chyba nie zauważył. Po chwili oddalił się parę kroków wywijając toporem w powietrzu i tłukąc wyimaginowanych przeciwników.
Wzruszyła ramionami i odsunęła się od owrzodzonej paskudy, która teraz była niemal bezbronna. Postanowiła skupić się na innym potworze. W jej polu widzenia pozostał tylko jeden z nich. Wielki, oślizgły grubas stojący około 10 metrów od niej. Już miała pobiec ku niemu z mieczem, kiedy nagle się zawahała. Spojrzała ku górze. Słońce już powoli zachodziło, a świetliste pasma dodały jej niespodziewanej otuchy. Snujące się ponad rozpościerającym się przed nimi lasem kolorowe wiatry i krwawe plamy na trawniku w ostatniej chwili zmieniły jej decyzję. Wyczuwała obok siebie śmierć, co jakimś sposobem sprawiło, że poczuła się silniejsza. Stanęła ponad krwawym śladem na trawie. Skoncentrowała się na opasłej paskudzie i po cichu, tak, żeby nikt nie słyszał, wypowiedziała zaklęcie, chcąc wysłać w jej stronę magiczny pocisk. Barwne smugi nawet nie drgnęły, przelewając się sennie nad jej głową. “N-nic?!” Kolejne nieudane zaklęcie wyprowadziło ją z równowagi.
- NO NIECH TO SZLAG!! - krzyknęła do siebie. Momentalnie poczuła na sobie wzrok paru towarzyszy.
Ale pomimo nieudanego zaklęcia grubas runął na ziemię. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że w jego nieproporcjonalnie małej głowie tkwi parę strzał. I po chwili zza muru wyskoczyło wsparcie w postaci podporucznika i podchorążego. Krasnolud zorientowawszy się, że spaślak jest martwy zaklął do Cichego. Parę sekund później ostatni z atakujących monstrów czmychnął do rzeki, szczęśliwie unikając strzał podchorążego, uprzednio porażając broniącego się Shimka prądem.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że już po wszystkim. Spojrzała na Czuba. Ku jej zdumieniu krasnolud właśnie świdrował ją wzrokiem. Jego wzrok biegał po śladach krwi zatrzymując się to na martwym kapłanie to znowu na niej. Nabrała powietrza do płuc. Z pewnością musiało to wyglądać podejrzanie. Pytająco zerkał na resztę swoich podwładnych.
- Co tu sie właśnie, psia mać, stało?!
Milczeli. Dowódca chrapliwym głosem dał im znać, że domaga się natychmiastowej odpowiedzi. Jako pierwszy odezwał się krasnolud. Walnął prosto z mostu zawierając wszystkie informacje w jednym, krótkim zdaniu, wskazując przy tym Edith swoim wyszczerbionym, ubabranym krwią toporem. “Czy on zdaje sobie sprawę, że całkiem mocno krwawi?” - pomyślała, i w tym samym momencie khazad spytał o medyka. Czub warknął na niego, nakazując mu zwracać się do niego “podporuczniku” i kazał spotkać się z Igłą. Dziewczyna chyba go kojarzyła. Łysol z bródką w szpic. Nie wyglądało jednak na to, że krasnolud zrozumiał. Kiedy on powoli człapał ku rzece podporucznik Torik po żołnierskiemu przepędzał gapiów, którzy zebrali się wokół nich z zaciekawieniem przyglądając się trupom. Potem, kiedy wszyscy się rozeszli odwrócił się do Edith i podszedłszy tak blisko, że dzieliło ich zaledwie parę cali szepnął:
- Pokaż mi to.
Bez zastanowienia powędrowała dłonią do kieszeni. Wyjęła paczuszkę i spokojnie przekazała ją dowódcy. Jego krzaczaste brwi zbiegły się w wyrazie zamyślenia.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 14-12-2010 o 23:04.
Raeynah jest offline  
Stary 26-11-2010, 18:10   #16
 
Isengrim Faoiltiarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Isengrim Faoiltiarna nie jest za bardzo znany
Obudził go dźwięk trąbki. Rannalt, przecierając dłońmi twarz, starał się zwalczyć senność i przemożną chęć olania wszystkiego i ponownego zaśnięcia. Kiedy zaspany starał się pomóc złożyć namiot, swoimi ruchami przypominał zombie. Dopiero łyk z butelki podanej przez podporucznika rozbudził go na tyle, że był w stanie podjąć wysiłek marszu. Kiedy koło południa Edith obudziła się, zamienił z nią kilka słów. Starając się nie być zbyt nachalnym, spytał, co dziewczyna robiła wczorajszej nocy. Odpowiedź nie usatysfakcjonowała go, może dlatego, że według Rannalta w najlepszym razie trochę mijała się z prawdą. Postanowił jednak nie ciągnąć tematu - każdy miał prawo do swoich sekretów.

***

Pomagał rozpakowywać wóz, kiedy usłyszał krzyk Edith. Razem z resztą pobiegł w jej stronę, gdzie zobaczył trupa odzianego w kapłańskie szaty i dziewczynę trzymającą jakieś zawiniątko. Już miał zapytać, co to, kiedy od strony lasu dobiegł ich ryk. Sześć mutantów wylazło spomiędzy drzew i ruszyło na najemników. Rannalt nie zdążył zareagować, kiedy jeden z potworów zranił krasnoluda ciosem pazurów, a inny doskoczył do Edith, której w jakiś sposób udało się zablokować ten cios.
-Pomóż jej! - krzyknął do Heina, usuwając się z drogi. Szybko zdjął z pleców kuszę i zaczął ją napinać. Usłyszał głośne przekleństwo Edith, ale nie miał czasu się oglądać. Kiedy w końcu uporał się z ładowaniem kuszy, stwory uciekały w stronę lasu. Przyklęknął i strzelił w stronę mutanta wyglądającego jak wielki wąż z rękami, ale bełt przeleciał obok i wbił się w jedno z drzew niedaleko potwora. Krasnolud był chyba jedynym rannym po ich stronie starcia.

***

Kiedy wrócili do obozu, grupa rozeszła się na wszystkie strony. Krasnolud poszedł szukać medyka, Heina nigdzie nie było widać, a wysoki człowiek najwidoczniej olał rozkładanie namiotu i kręcił się po obozie. Rannalt uznał, że sam nie będzie odwalał całej roboty, po czym wyjął z plecaka swoją talię kart i ruszył na poszukiwanie kogoś, od kogo będzie można wygrać butelkę wódki i coś do jedzenia. Przez cały dzień maszerował, a obrzydliwa maź, którą wczoraj dostali zamiast zupy, w żaden sposób nie pozwalała napełnić żołądka.
 
__________________
"BEG FOR MERCY! Not that it will help you..."
Hoist the banner high! For Commoragh!!!
Isengrim Faoiltiarna jest offline  
Stary 29-11-2010, 23:37   #17
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Gottri
Konował rzeczywiście rozmawiał z kapitanem. Ten sam człowiek, który wcześniej prowadził zapisy, bawił się teraz bródką rozglądając nieobecnym wzrokiem. Co jakiś czas wymieniał jakąś uwagę z głównodowodzącym. Po chwili zauważył ciebie. I twoja ranę. Obydwoje z kapitanem mieli bardzo pytające spojrzenia. Jednak jakiś znak od Czuba przekazał im, żeby nie poruszać na razie tej kwestii. Medyk zabrał cię do swojego namiotu i zaczął wyciągać sprzęt. Niewielka skrzyneczka a w niej znajdowały się nici, mała buteleczka przeźroczystego płynu, oraz zestaw różnych igieł i haków. Usadowił cię na krześle i przywiązał rękę pasem do podpórki. Bez najmniejszego dźwięku polał ranę odrobiną płynu z buteleczki a potem zaczął powoli zszywać.
-Masz szczęście. Nawet podwójnie. Obrażenia od szponów są bardzo podobne do tych od ostrza, łatwiej się goją. Z drugiej strony o mały włos nie przecięło ci ścięgna. To takie coś w ręce. Jak se to rozwalisz, to w najlepszym wypadku będziesz się mógł ręką po tyłku podrapać.-Mówił, powoli, lekko znudzonym tonem, nie odwracając nawet na chwilę wzroku od rany. Miał lekko kozi głos, jednak nie tak który mógłby denerwować.
-Ciekaw jestem coście tam nabroili. Czub wyglądał...no poważnie. A takiego go nie widziałem. Wściekłego, znudzonego, rozdrażnionego, czujnego, ale poważnym typem to on nigdy nie był. Nic dziwnego jak się tyle razy dostało w czerep. Nie daj se wcisnąć kitu że ta ksywa wzięła się od fryzury.
Konował pociągnął nić do końca a potem odciął nożem. Wyjął bandaże i zaczął owijać ramię.
-Całkiem ładnie się zszyło. Was się ładnie składa, macie grubą skórę. Ale staraj się nie nadwyrężać tej ręki przez parę dni. I przyjdź za jakiś czas, zobaczymy czy nie wdało się jakieś cholerstwo.




Shimko


Wódka była wyposażeniem dość typowym dla wszelkiej maści żołdaków. Uśmierzał ból i smutki, odciążała zbyt ciężki mieszek, a butelkę zawsze można przerobić na tulipana przy burdach. Kuchmistrz miał mały zapas i nalał ci mała szklaneczkę żytniej. Lekko podstarzały niziołek całkiem nieźle się trzymał, i tylko siwizna tu i ówdzie pośród brązowych loków zdradzała że nie jest już mężczyzną w kwiecie wieku. Postawił ci stołek obok swojego, lekko na uboczu, nalał kolejną szklaneczkę i zaczął wypytywać co to się tam wydarzyło. Do opowieści zachęcały kolejne szklanice, jakie obiecywał.



Rannalt.


Twoje bystre oczy szybko wypatrzyły grupkę grających ludzi. Widać podkomendni z drużyny piechoty byli bardziej rozrywkowi. Starszy mężczyzna o zaniedbanej brodzie, urany w skórzaną kurtę uśmiechnął się do ciebie. Pozostała dwójka, młodszy blondyn i piegowaty rudzielec z kozią bródką, odwrócili się i zrobili to samo.
-Witamy. Czyżbyś był jednym z tych nowych od czuba? Chciałbyś z nami zagrać tak po koleżeńsku? Nie na pieniądze.
Uśmiechnołeś się w swoim szelmowskim zwyczaju i zasiadłeś z twarda miną do prowizorycznego stolika z skrzynki i tarczy. Stary z uśmiechem potasował karty i rozdał wszystkim. Przyjżałeś się swoim. Nie było wątpliwości. Ci goście oszukiwali.


Edith.


Co by się nie działo, nadchodził czas na lekcje. Udałaś się do namiotu swojej mentorki. Wzięłaś księgę i rozłożyłaś na stole. Czytanie przy migotliwym świetle świecy nie było rzeczą łatwą. W dodatku ta księgę studiowałaś już chyba setkę razy. Niektóre wersety znałaś już na pamięć. Wtedy do namiotu weszła nauczycielka. Przyjżała się i uśmiechnęła a potem położyła przed tobą sporą sakiewkę. Wewnątrz coś pobrzękiwało, ale to nie były monety. Znajdowały się tam groty strzał.
-To komponenty do twojego podstawowego zaklęcia bojowego. Miałam cię po nie wysłać do Hansa po twoim ostatnim treningu, ale zemdlałaś. Jak widzisz, to nie jest łatwa sztuka. I dlatego potrenujemy to raz jeszcze. Ruchy marudo.
Wzięła swoją torbę, wewnątrz której widać było znajome kule. Zabrała swoją księgę i wyszła przed namiot.
 
Jendker jest offline  
Stary 30-11-2010, 19:27   #18
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
- Co się tam wydarzyło? - zapytał kwatermistrz, siadając na sąsiednim stołku. Sobie też nalał nieco wódki i przyjacielsko stuknął kieliszek Shimka.
- A co się miało stać? - odburknął Shimko. Nie miał ochoty na rozmowę, a tym bardziej na zaprzyjaźnianie się z niziołkami. Kto wie co takiemu nieludziowi w głowie siedzi? Podstarzały i przyjacielski. Może akurat ma ochotę na bardzo bliską znajomość. Shimko wypił duszkiem zawartość szklanki, otrzepał się i wstał. - Kilku mutantów z lasu wylazło. Ścieliśmy się i teraz oni glebę gryzą.
-Ale jak? Ile ich było?
- niziołek nachylał się coraz bardziej, powolutku nalewając trunku do szklaneczki.
- Co, kurwa jak? - Shimko nie cofnął szklanki, która znów wypełniła się wódką. Łyknął do dna. - Normalnie. A było ich pięciu... nie sześciu. W tym jedna to była baba. Miała cycki.
- Czy ty słyszysz człowieku co mówisz. Przecież tu jest rozbity obóz z prawie dwoma setkami ludzi. Nawet mutanty nie są tak głupie
- Niziołek tym razem szeptał, wyjmując zza pazuchy słoik ogórków i częstując cię Shimka prosto z niego.
- A co? Może sam jesteś mutantem, że się tak znasz na ich mądrości, hę? - wyciągnął z słoika ogórek i oskarżycielsko skierował go w stronę niziołka. - Jak nie wierzysz to zapytaj Czuba albo elfa!
- Głupiś, zwierzęta tak nie walczą. Tylko ludzie rzucają się do samobójczego ataku. Nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie zrobił. No chyba że nie miał by alternatywy. Masz te ogórki, i pomóż mi z tymi ziemniakami - Wskazał na worek z kartoflami i wiadro obok.
- To były mutanty! Opanowane przez mroczne emanacje! Gorzej niż zwierzęta, gorzej niż ludzie... - jeszcze argumentował Shimko. Zaraz jednak zamilkł, po co się wykłócać o takie rzeczy. Z pewnością i tak kwatermistrz miałby ostatnie słowo w dyskusji.

Milcząc zabrał się za skrobanie ziemniaków. Z nudów i w celu zapomnienia o ostatniej walce, bo i nie było co rozpamiętywać, liczył obrane ziemniaki, które trafiały do wiaderka. Naliczył ich sto siedemdziesiąt trzy. Ręka bolała niemiłosiernie. Obejrzał ją dokładnie i zauważył, że od kuchennego noża zrobiły mu się odciski. Zaklął pod nosem. Chwilę później rozejrzał się wokoło. Kwatermistrz, który dotąd towarzyszył mu w obieraniu kartofli, poszedł gdzieś i nie było go widać. Shimko wykorzystał okazję, wytarł ręce w szmatę i oddalił się od kuchennego namiotu.

Swoje kroki skierował ku ich namiotowi, który, jak miał nadzieję był już rozbity. Na obieraniu ziemniaków spędził co najmniej dwie godziny, jak osądził patrząc na zachodzące słońce, które już niemal zniknęło za lasem. Postanowił już nie robić nic i w zależności od stanu namiotu, spać w nim jeśli został rozbity przez jakiś pomocnych kompanów, a jeśli nie to poszukać sobie miejsca na nocleg gdzieś pod murem.
 
xeper jest offline  
Stary 03-12-2010, 09:42   #19
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Na pytanie zabójcy odpowiedział bez zwłoki i owijania w bawełnę.
- Znaleźliśmy rannego człowieka pod murem. Powiedział coś o przesyłce, którą trzeba doręczyć do Karak Kadrin, dał zawiniątko dziewczynie - tu wskazał zakrwawionym toporem Edith - i zmarł. Resztę widać. - wzruszył ramionami.
Rana zaczęła mu się dawać we znaki, więc zapytał jeszcze dowódcę zajętego indagowaniem Edith o medyka. Ten odburknął coś niezrozumiałego o gadającej z kapitanem "igle" i posłał go do diabła. Gottri nic z tego nie zrozumiał, ale zdawał sobie sprawę, że wszyscy zabójcy są szaleni, więc zbytnio się tym nie przejął.
Poza tym kurtkę trzeba było zeszyć, więc igła jak najbardziej by się przydała.

Bez wielkich nadziei udał się nad rzekę. Tak jak myślał nie znalazł żadnej igły. Gadało sobie dwóch ludzi. Zapytani o gadającą igłę popatrzyli na Gottriego ze współczuciem i jeden z nich zabrał go do swojego namiotu, by go opatrzyć.
Medyk-pomyślał Gottri- dobre i to. Kurtki nie naprawi, ale przynajmniej mnie zszyje. Zdjął kaftan i kurte po czym pozwolił mu działać.

-Ciekaw jestem coście tam nabroili. Czub wyglądał...no poważnie. A takiego go nie widziałem. Wściekłego, znudzonego, rozdrażnionego, czujnego, ale poważnym typem to on nigdy nie był. Nic dziwnego jak się tyle razy dostało w czerep. Nie daj se wcisnąć kitu że ta ksywa wzięła się od fryzury.

Gottri westchnął ciężko po raz kolejny dziwując się ludzkiej głupocie. "W dodatku gadatliwy, jak to człowiek."
- Poważny- zdecydował się w końcu odpowiedzieć- raczej niepoważny. Stracił honor i jedyne co mu pozostało to śmierć w walce a ten zamiast jej szukać bawi się w żołdaka. Nie zdziwiłbym się gdyby Ungrim mu solidnie przygadał gdy dotrzemy do Karak Kadrin. W dodatku te elfy z oddziale. Żaden krasnolud nie pozwoli elfowi postawić stopy na krasnoludzkiej ziemi. Będziemy mieli szczęście jeżeli nas nie pozabijają.

Na szczęście człowiek właśnie skończył. Gottri wstał, ubrał się szybko, podziękował, skłonił się i wyszedł. Udał się w kierunku rzeki by obmyć się z krwi, potem w kierunku miejsca gdzie trzymano konie, by wyczyścić wiechciem słomy broń z wilgoci. Doświadczenie nauczyło go, że kaftan kolczy zerdzewieje jeśli sie go odpowiednio nie zabezpieczy. Kółeczka były zrobione z kiepskiej ludzkiej stali, która łatwo pokrywała się rdzą pod wpływem wilgoci.
Udał się do kuchni i przy okazji jedzenia obiadu wydębił odrobinę oliwy, którą nasmarował zbroje i ostrze topora.
Po tym wszystkim był tak zmęczony, że jedyne o czym marzył to położyć się spać. Na szczęście namiot był już rozbity. Zdjął kaftan i kurtkę która po tym wszystkim była trochę wilgotna i położył się spać.
 
Ulli jest offline  
Stary 05-12-2010, 19:33   #20
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Nauczycielka zabrała Edith na brzeg rzeki. Obok mostu brzeg był całkiem płytki, wyścielony otoczakami. Nauczycielka wzięła kamień i wrzuciła go do wody. Parę metrów dalej rozległ się cichy chlupot.
- Dziś jeszcze raz poćwiczymy zaklęcie grotu. To jedna z twoich podstawowych broni. Potem, jak uznam, że jesteś gotowa opowiem ci trochę o wiatrach i kolegiach magi. A teraz przyszykuj się i rozwal ten kamień.
- Który? Tu jest w cholerę kamieni! - warknęła pod nosem. Niestety, Juliete to usłyszała.
- Ten, który ci podrzucę, złotko. Te kule mogą się jeszcze przydać. No, chyba że chcesz potem nurkować w rzece i ich szukać.
Juliete wzięła otoczak, lekko spłaszczony, wielkości mniej więcej ludzkiej dłoni i podrzuciła do góry.
W ciemnościach niełatwo było dostrzec lecący w powietrzu kamol, ale po ułamku sekundy, zdającym się trwać nieco dłużej, udało się jej tego dokonać. Wymruczała formułkę i w tym samym momencie nad jej głową zamigotały strumienie czystej energii. Migiem rzuciła zaklęcie[9] skupiając się na szybko uciekającym obiekcie.
Magia splatała się niemal sama, zgodnie z wolą zaklinaczki. Napływała, więcej i więcej. Przed Edith pojawiła się spora kula srebrzystego światła, z której po chwili, nagle, wystrzeliła ogromna błyskawica. Rozległ się huk a po kamieniu nie zostało ani śladu. Juliete zaklaskała w dłonie. Śmiała się do siebie zadowolona, patrząc na niepewną minę uczennicy.
- No! Imponujące! Może kiedyś zostaniesz magiem bitewnym? - pokiwała głową wprawiając w ruch burzę kruczoczarnych loków. - Taki pokaz siły. - zamruczała - I perfekcyjnie splecione zaklęcie. Dawno czegoś takiego nie widziałam. Właściwie, to nigdy mi się nie zdarzyło.
- Dziękuję - zaklinaczka kiwnęła głową. Magister naprawdę była z niej zadowolonai to wywołało nieśmiały uśmiech na jej twarzy. Szkoda, że nie pokazała czegoś takiego wcześniej. Najpierw mdleje a teraz kruszy granitowe bryłki. - Co teraz? - spytała niepewnie. - Powtarzamy, czy...?
- Żartujesz?
- uniosła brwi. - To masz już opanowane! Teraz czas na małą opowieść. - Usiadła na ziemi i rozgarnęła kamienie, odsłaniając miękką ziemie. Wzięła niewielki patyk wyrzucony na brzeg i zaczęła rysować jakiś schemat. - Siądź tu, przede mną.
- Co to?
- spytała z zaciekawieniem, przyglądając się błądzącemu po piachu patyczkowi.
Nie usłyszała odpowiedzi. Magister całą uwagę skupiła na rysunku.
- Magia jest czyniona za pomocą woli, inkantacji i gestów, które naginają wiatry magi. Wichry wieją w każdym miejscu świata, czasami mocniej, czasami słabiej. Najczęściej jest ich osiem, z reguły rzadko zbijają się i tworzą swoją spaczoną wersję, dhar. Początek magi ludzi dali, jak pewnie wiesz, elfi arcymagowie z mistrzem Teclisem na czele. Na prośbę cesarza Magnusa przybyli do imperium by wspomóc jego armie w przegrywanej wielkiej wojnie z chaosem. Ta rójka przechylała losy całych bitew i w konsekwencji wojny. Pojawił się cień szansy na wygranie wojny, ale trójka mistrzów to za mało. Postanowiono więc zdradzić ludziom sekrety magii. Zebrano wszystkich wrażliwych na wiatry ludzi i oferowano im możliwość życia w zamian za oddanie imperium i walkę z chaosem. Tak narodzili się pierwsi magowie. Pośród nich największy był Volans, i to jego Teclis nauczał magi światła. Ludzkie umysły okazały się jednak zbyt słabe by móc osiągnąć taką kontrolę jak elfie. Żaden człowiek nie był w stanie opanować wysokiej magi, co zresztą niewielu elfom się udaje. Wojna i tak została wygrana. Ostatnim darem Teclisa dla imperium było utworzenie na prośbę cesarza ośmiu kolegiów magi w Aldorfie. - Tu przerwała na chwilkę, żeby kontynuować nieco łagodniejszym tonem. Jedyne co zastanawiało Edith, to czemu mentorka jej to wykłada, skoro już dawno wyczytała to z pierwszej lepszej kroniki pod okiem Grimhaga, który nie pozwalał jej marnotrawić czasu. Juliete nie zamierzała przerwać. Do czego ona pije? - Za pomocą potężnego rytuału, zaburzyli czasoprzestrzeń, sprawiając, że choć miasto nie zwiększyło swoich rozmiarów, znajdowało się w nim teraz 7 gigantycznych budowli. Od tamtego czasu osoby zdolne do manipulacji wiatrami są zgodnie z prawem imperium zobowiązane do nauki panowania nad swoim darem w jednym z kolegiów. Tak samo jest z tobą. I już niedługo będziesz musiała wbrać jedno z kolegiów. - Tu nauczycielka przerwała ponownie i spojrzała na Edith, czekając w milczeniu na jej reakcję.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Myślała, że podjęła już naukę w Kolegium Ametystu, podążając w ślady swych nauczycieli. Najwidoczniej się myliła. Uniosła wzrok.
- Wybrać? Mam możliwość wyboru kolegium? Jaka jest między nimi różnica? W jednym mogą nauczyć mnie jendego a w innym zupełnie czegoś innego? Jak mam wybrać? - wypaliła bez zastanowienia. Były to pierwsze pytania, które cisnęły jej się na usta.
- Zamknij oczy, wyciągnij dłoń i zacznij ściągać tam wiatry magi - łagodnie poleciła Juliete.
Edith zawahała się, ale postąpiła według polecenia mentorki. Kolorowe pasma świetlistych strumieni spłynęły ku jej dłoni. Po chwili kłebiły się tam wszystkie z ośmiu kolorów. Trzy z nich były jednak wyraźnie bliżej, niż pozostałe. Filoetowy, niebieski i biały przepływały między palcami i po skórze adeptki.
- Teraz otwórz oczy i przyjrzyj się im. Najbliższe są pasma Shish, Hysh i Azyr. Ametystowy, biały i niebieski. To do nich masz największe predyspozycje. Niebieski wiatr to wiatr wiejący w kierunku przyszłośc. Ludzie praktykujący Taumaturgię Prognostyczną mogą przewidywać przyszłość, ale także kontrolować pogodę. Biały to wiatr światła i oświecenia oraz czystości. Hierofanci praktykujący Taumaturgię Iluminacyją są jednymi z najmądrzejszych ludzi w starym świecie. Potrafią leczyć, wypędzać demony, a także wspomagać ludzi w poszukiwaniu prawdy. Shish to wiatr wiejący w kierunku przeszłości. Praktykując Tamaturgię Finalizacyją uczymy się jak radzić sobie z nieumarłymi, jak czas wpływa na świat. Potrafimy także manipulować siłami życiowymi. - Mentorka nawet przez chwilę nie spuściła wzroku z pasm w trakcie swojego wykładu. Potem znów spojrzała na Edith.
- Masz jeszcze jakieś pytania?
Milczała przez chwilę obserwując przepływające jej między palcami światła.
- Muszę decydować teraz?
- Nie, ale ten czas nadejdzie już niebawem. Pytaj śmiało o co tylko zechcesz. Jestem tu, aby ci pomóc. Wiem, że to trudny wybór, który decyduje po późniejszym życiu.
“No świetnie”
- pomyślała.
- A ty, czemu wybrałaś Ametyst?
- Eh, to długa historia. Pochodzę z małej wioski na północy Bretonii, tam gdzie rządzą rycerze i baronowie. Od dziecka byłam inna. Widziałam i czułam to, czego nie potrafili dostrzec inni. Po jakimś czasie próbowałam wykorzystać jakoś moje umiejętności. Pamiętam jak bawiłem się fioletowymi nićmi, przekładałam je między palcami. Próbowałam zmieniać je w jakiś kształt. Widzisz, często musiałam przemierzać lasy i wrzosowiska. To nie są gościnne tereny, można było spotkać tam różne potwory. Często Ghule. Kiedy jednak trzymałam w dłoni pasmo fioletu, one nie atakowały. Bały się. Robiłam tak codziennie. Po jakimś czasie, coraz trudniej szło mi z chwytaniem innych pasm. One usiekały mi, nie chciały dać się pochwycić. Z czasem się to nasilało. Miniej więcej wtedy, po drodze przez wrzosowiska, spotkałam naszego mentora. To ona powiedział mi czy jest mój dar. Ale na tym etapie nie miałam już możliwości wyboru kolegium. Nie byłam już w stanie manipulować innymi kolorami. Ty masz jeszcze tę szansę. Stracisz umiejętność używani wszystkich dopiero za jakiś czas. Zaczniesz coraz mocniej dostrzegać ten jeden kolor, pozostałe będą jakby na drugim planie.

- Muszę pomyśleć... wybór nie jest łatwy, ale skoro mam możliwość, to chcę wybrać mądrze - spojrzała na Magister. - Mogę liczyć na twoją pomoc? Trudne decyzje to nie to, do czego zostałam stworzona. Wszystko w moim życiu dzieje się przypadkiem - uśmiechnęła się smutno kącikiem ust. Barwne nici lizały jej dłoń niczym płomienie, które nie parzą. - To pierwsza ważna decyzja jaką muszę podjąć i nie chcę jej później żałować. Domyślam się jednak, że to indywidualna sprawa każdego maga... - zamilkła na chwilkę. Czuła na sobie spojrzenie Juliette.
Ponownie obiegła wzrokiem wyrysowany przez nią na piachu schemat.
- A gdybym nie wybrała żadnego z nich? - podbródkiem wskazała rysunek. - Straciłabym umiejętność ich kontrolowania?
- Nie osiągała byś zbyt wielkich postępów. Chyba że sięgnęła byś po moc Dhar, czarnej magi. Ale w wtedy nie było by dla ciebie odwrotu. To zawsze prowadzi do oddania się chaosowi. Elfy mają pod tym względem łatwiej. One po prostu wybierają jeden kolor, ale w dalszej prespektywie mogą opanować wszystkie. Są w stanie je ze sobą harmonijnie połączyć.
- A gdyby ktoś oddał się chaosowi? Co wtedy? -
uniosła głowę zaciekawiona.
- Powoli przestawał by być człowiekiem. Żadna cena nie była by zbyt wysoka by osiągnąć większą moc. Ale paktowanie z demonami czy nekromancja są o wiele niebezpieczniejsze. Jeżeli któraś z mrocznych sił nie spojrzy na niego łaskawie, praktykowanie magi będzie dla niego szalenie niebezpieczne. Nieliczni mogący się pochwalić taką przychylnością są w stanie zdobyć moc, o jakiej większości śmiertelników się nie śniło. Ale utrata duszy jest straszną ceną. O ile wcześniej nie zostaną złapani przez łowców czarownic lub magów. My mamy obowiązek wyłapywać i likwidować apostatów i renegatów. Wtedy czeka ich bolesna śmierć.
- I tak wszyscy umrzemy, prędzej czy później.
- mruknęła Edith nieświadomie pochylając się ku pani Magister. - Posiadanie takiej mocy musi być niezwykłe - powiedziała, a w fiołkowych oczach coś błysnęło.
- W ich zasięgu jest nawet nieśmiertelność. Może nie prawdziwa, ale boska. jak uczy nas historia, Nagash potrafił zagrozić imperium kilkukrotnie na przestrzeni kilkuset lat.
Dziewczyna westchnęła. Oczywistym było, że posiadanie mocy najpotężniejszej wiązało się z podjęciem tej najryzykowniejszej ścieżki. Teraz przypomniała sobie wpisy z kronik, w których czytała o pogoniach za czarnoksiężcami.
- Proszę dać mi czas. Przemyślę wszystko jeszcze raz. - Powiedziała. Opuściła dłoń pozwalając jaśniejącym niciom odpłynąć ku większym z kolorowych strumieni unoszących się nad jej głową.
- Proszę bardzo. Nie śpiesz się. Pamiętaj, że tak długo jak będę mogła będę służyła ci radą. - Juliete uśmiechnęła się, wstała a potem popatrzyła w kierunku obozu. Wypowiedziała po cichu magiczną formułę i zniknęła w chmurze fioletowego dymu nie dając uczennicy możliwości odwzajemnienia uśmiechu.
Edith siedziała jeszcze chwilkę, zanim postanowiła ruszyć się z miejsca. Kiedy dreptała ku obozowi minął ją Gottri. Prawdopodobnie nawet nie wiedział o jej obecności, a ona postanowiła tego nie zmieniać. Myślami wracała do tego, co opowiadała jej mentorka. Po paru minutach krasnolud i bazgroły na mokrym piachu zostały w tyle, a przed nią pojawiły się ogniska w obozie. Przemknęła między namiotami. Wszyscy mężczyźni włóczyli się po obozie z grymasami nie zadowolenia, wyczekując kolacji. Aż się wzdrygnęła na wspomnienie zielonkawej papki zeszłej nocy, i choć nie pamiętała dokładnie smaku potrawy była przekonana, że ta również nie będzie jakimś kulinarnym dziełem. Z resztą przywykła do garnuszka żołdaków. Nie wybrzydzała, jeśli nie miała innego wyboru niż głodowanie.
Usiadła na jednym z pieńków leżących obok ogniska i całym ciałem chłonęła ciepło tańczących płomieni.
Shyish, Azyr, Hysh... Czemu akurat te wiatry dały się kontrolować najwięcej?
Wyciągnęła przed siebie dłoń. Najemnicy nie mogli dostrzec jaśniejących wokół niej barwnych pasm, ale ona widziała je bardzo dobrze. Bawiła się nimi, przeplatając je między palcami i plątając je ze sobą. Przywodziły na myśl dym, którym można manipulować choć jest nieuchwytny i ulotny. Płynęły sennie w powietrzu konkurując z blaskiem ognia.


Przez dłuższy czas nie zdawała sobie sprawy, że jej dziwne zabawy dostrzegło kilku mężczyzn siedzących niedaleko. Kiedy się zorientowała, udała, że ogląda swoje paznokcie. Zawsze sprawiało jej frajdę, kiedy mogła się z ludzi w ten sposób nabijać. Często jednak trauma z dzieciństwa dawała o sobie znać i wtedy już nie było to tak zabawne. Odwracała wzrok i splatała ramiona na piersi udając, że nic takiego nie robiła. Tym razem nie było jednak takiej potrzeby. Zdecydowanie kupili gambit z paznokciami, na co dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
Chwilę potem ktoś szturchnął ją w ramię, a następnie przed jej twarzą zawisł kubek. Po zapachu można było stwierdzić, że zawartość miała sporo procent.
- Jesteś tu nowa?
Przystojny chłopak o kasztanowych lokach właśnie przysiadł się obok. Był całkiem wysoki, i z zawadiackim uśmiechem spoglądał to na Edith, to na ogień.
- Głupie pytanie, nie sądzisz? - zerknęła na niego z uśmiechem. - Innych kobiet tu nie widziałam.
- Hym - skrzywił usta. - Jest Anna, żona Hansa, Lidia i Natasza z drużyny zwiadowców, Perdita, pomocniczka Igły, Olga, podkuchenna... no i Jeszcze Pani Magister - wymieniał powoli, bezczelnie udając, że żart go nie rozbawił.
Edith wzięła od niego kubek.
- Nawet jeśli, to jest ich tak mało, że pytane czy jestem nowa wydaje się głupie. Ktoś ty?
- Marcus - przedstawił się natychmiast. - Podkomendny podporucznika Woła... znaczy... Marcusa, z drużyny ciężkiej piechoty, dziesiątka trzecia. - Chłopak spiął się nagle, pokazując parodię salutowania i musztry.
Parsknęła.
- Takie nic a tyle gadania - w jej głosie wyraźnie dało się wyczuć nutkę sarkazmu. Uśmiechnęła się. - Długo tu siedzisz?
- Przy ognisku ze trzy lata. Znaczy się... w kompani
- kolejny żart trochę mu nie wyszedł.
- Rooozumiem... - powąchała dyskretnie zawartość kubka, po czym pociągnęła ze dwa łyki. Zrobiło jej się cieplej.
- A szeregowa jak się nazywa? Co to ma być? Tak sobie łazić i popijać przy ognisku?! Co to ma znaczyć? - wybuchnął po żołnierskiemu, udając oburzenie. Oparła podbródek na dłoni, podczas gdy rudzielec kontynuował swoje przedstawienie, udając jakiegoś wielce nadętego oficera. - Do raportu wystąp, ale już! - Kiedy próbował obrócić się na piecie po żołniersku dookoła własnej osi, stanął twarzą w twarz z podporucznikiem Wołem. No, może szyją w twarz.
- Wy się, szeregowy, dobrze czujecie?
- Ekhem, tak, panie podporuczniku.
- Może mam wam nocną wartę przydzielić, żeby wam nocne powietrze dobrze zrobiło?
- Oczywiście.
- Spocznij, i nie hałasujcie już tak.

Marcus odetchnął z ulgą. A potem popatrzył na dziewczynę.
- I czego się szeregowy wygłupia? - uśmiechnęła się unosząc brwi, kiedy podporucznik oddalił się na bezpieczną odległość. - Co to za komedie odstawiacie? Co to ma znaczyć?
- Tak się tylko tu, no wygłupiam. Żeby kompanom morale podnieść. - Zaczął robić minę wstydliwego dziecka, kręcąc nogą kółka na ziemi.
Ze śmiechem pokręciła głową. Pociągnąwszy kolejny łyk, spojrzała na Marcusa z zaciekawieniem. Koleś był śmiały. Raz po raz rzucał dowcipami, często nieudanymi, uśmiechając się wtedy sam do siebie. Rasowy komediant. Choć czasem irytujący, umilił jej wieczór swoim towarzystwem. Po zjedzeniu ziemniaków zmieszanych z jakąś oleistą breją pożegnała go i udała się do namiotu. Nie rozglądając się po pryczach kompanów rozłożyła się na swojej. Wypunktowała sobie parę istotnych rzeczy, które musi jutro zrobić, przy czym pierwszą z nich było zapytanie dowódcy o tajemniczą paczuszkę, i poszła spać.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 14-12-2010 o 23:05.
Raeynah jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172