Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2010, 21:32   #82
QuartZ
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Cichy

I - Spotkanie

Nie lubił małych zamkniętych przestrzeni, nie cierpiał smrodu i wolał stać twardo na ziemi. Nawet jeśli w mieście nie było żadnych na prawdę wielkich przestrzeni, świeżego powietrza, ani tym bardziej nigdy nie było się pewnym w co akurat się wdepnęło i czy aby na pewno nadal się na tym nie stoi, to wszystkie drogi ucieczki były tak samo złe. W dodatku i kanały i świątynia wydawały się praktycznie tak samo klaustrofobiczne i nieprzyjemne z lekką przewagą zapachów po stronie tuneli pod świątynią, chociaż nigdy nie wiadomo.

- Zatem z bogiem! - Uśmiechnął się złośliwie. - Że to tak dwuznacznie ujmę. Zaczekam na miejscu, albo Wy dajcie mi kilka chwil jak dotrzecie.

To powiedziawszy Cichy narzucił swój kaptur i zniknął w tłumie. W zasadzie kaptur został tej nocy tyle razy upieprzony, zmyty, oblepiony, przepłukany, zasyfiony i znów zmyty pobieżnie, że w zasadzie stracił jakiekolwiek ślady poprzednich kolorów i zapachów. Był tak nijaki, że pewnie nie wyróżniałby się w dwuosobowym tłumie. Wprawne oko mogłoby przy wielkiej dozie szczęścia tropić go jedynie po obłoczkach dymu pojawiającymi się miarowo co chwila w coraz większym odstępie przestrzeni.

Kilka chwil później ostatni obłoczek dymu uniósł się w powietrze przy jednej z bocznych uliczek i nikt nie był już w stanie dostrzec kolejnych.

II - W drodze

Przemykał się jak tylko potrafił najlepiej. W zasadzie nie zatrzymywał się na dłużej niż na chwilę, jedynie ze dwa razy przystanął by nie zwracać na siebie uwagi bardziej, niż potrzeba. Za pierwszym razem sięgnął do kieszeni i sprawdził nareszcie co też zdołał wyciągnąć z kieszeni rębajłów jeszcze w karczmie. Nic wielkiego. W zasadzie to same bardzo niewielkie rzeczy. Jakaś niewielka kwota, niewielki kawałek osełki zawinięty w starą szmatę i zdecydowanie równie nieprzydatny gwizdek na psy. Oczywiście oprócz tego były też jakieś śmieci i kompletnie niewytłumaczalne znaleziska, ale też nie spodziewał się niczego innego. Jedynie patrol straży musiał widzieć, że coś przelicza po wyciągnięciu z kieszeni, stojąc przy straganie i do tego zawartość kieszeni jednak się przydała. Chwilę później większość owej zawartości znajdowała się w błocie, gdzie jeszcze przed chwilą ściany pilnował cichy.

Dalej szlo równie gładko. Jakieś dzieciaki niezrażone strażnikami kopały kota między budynkami, jakby miał to być co najmniej mecz o mistrzostwo, gdzie indziej jakaś baba kłóciła się z mężem o inną. Wszystko jakby nigdy nic. Coś go w tym uspokajało, coś podpowiadało że ta okolica nie do końca nawet jest świadoma panującego w mieście szału i nagonki. Coś go zwodziło.

Mgnienie oka później obolała głowa po raz kolejny w czasie tej doby zetknęła się z czymś płaskim twardym i, co okazało się po odzyskaniu czucia, na szczęście pionowym.
"Aha ... czyli na pewno nie dostałem po łbie." - Pomyślał. Jego oczy zaczęły łapać wspólną wersję i powoli stabilizowały się na jednym obrazku, jakby rozbiegły się w zupełnie innych kierunkach i teraz wracały dość pijanym krokiem. Z rozmytego obrazu wykrystalizowała się nieogolona do końca twarz i zdaje się że w kącie oka widać było też kawałek palca przyciskającego głowę cichego do ściany. Ściana była tutaj kluczowa, - "Aha, czyli coś dostało po sobie moim łbem." - Poprawił się w myślach, po czym spróbował nawiązać miłą konwersację jakby nigdy nic.

- Czego?! O co Ci kurwa chodzi? Mam dziś już wystarczająco zły dzień! - Spróbował się wyrwać, ale tak, by rozmówca widział iż nie kieruje w niego swoich ciosów, a jedynie ku wolności. - No puśćże mnie!
Chwilę jeszcze żelazny uścisk trwał jakby miał się nigdy nie skończyć, później zelżał, aż zakończył się zwykłym przyciśnięciem do ściany za szmaty.
- Coś Ty za jeden? Masz jaja żeby się tak odzywać do kogoś, kto prawie zamienił Cię miejscami z częścią cegieł w ścianie. Gadaj!
Głos miał równie potężny, co uścisk łapska i siłę ramion, którą zademonstrował jeszcze minutę wcześniej.
- Ja... ja przepraszam. Szukam pewnych ludzi. Tych co to ich straż szuka, bo ...
Nie dokończył zdania, bo ściana znów mocno uderzyła go w tył głowy. Na prawdę nie pojmował jak budynek może tak nagle się zamachnąć, chociaż dopuszczał też możliwość, że wszystko nabierze nowego sensu, gdy świat przestanie się kręcić. Niestety uszy działały świetnie i wraz z uderzeniem dotarł do nich głośny ryk.
- Łżesz! Łżesz jak pies! Gadaj prawdę!
- Mówię prawdę... Widziałeś przecie dym, ogień, pół miasta widziało! Oni, oni ... Oni zabili mojego kuzyna! Brata stryjecznego ze trony ojcowego rodu! Jedynego brata jakiego miałem, jak daleki by nie był to brat!
Szybko wyszukał kogoś w myślach. Tylu ich padło wczoraj, ale chyba najłatwiej będzie mu opisać jedną z własnych ofiar. Padło na pijaczka sprzed karczmy. Przed pożarem był najsłabiej najarany i pamiętał w miarę dobrze. Opisał do dość ogólnikowo, opisał część miasta gdzie ostatni raz "był widziany" zaznaczając, że gdy przybył do karczmy gdzie mieli się napić pożar już trwał i widział jakichś ludzi, "co szybko uciekali".
Widząc zdezorientowaną minę osiłka poszedł za ciosem i ciągnął bajkę dalej. Nie był dobrym kłamcą, ani nawet aktorem, jednak lekki zapaszek spalenizny w ubraniu dodawał mu wiarygodności, a desperacja na twarzy (mimo iż skupiona na ucieczce z miasta) nie była nawet trochę udawana. Zdawało się to działać i z mocnego chwytu potężnego przygłupa zostało lekkie uściśnięcie łachów cichego. Wreszcie niedoszły oprawca odezwał się.
- Przepraszam. My tu z chłopakami pilnujemy naszej ulicy, żeby spokój był, bo tutaj straż nie chce nam pomagać, a jak są to by najchętniej wszystkich pozabierali za samą mordę. Nie było ich tutaj, Ty pierwszy obcy jesteś, dlategom Cię tak przycisnął jak się zakradałeś.
Silne ramię poklepało cichego po plecach przepraszająco.
- Nie gniewam się. Znaczy gniewam się, gniewam jak jasna cholera, ale staram się zachować to dla tych kutasów! Wydałem resztę pieniędzy na coś czym mogę im łby poodrąbywać i znajdę ich prędzej czy później! Takie coś mam, zobacz!
Minął się z prawdą w zasadzie tylko jeśli chodzi o wysokość kwoty wydanej. Mniej więcej o sto procent wartości topora, który pokazał.
- Umiesz tym machać?
- Nie, czy to ważne? Nie mam nic innego.
- To nie dasz rady. Ilu ich było? Widziałeś coś przecież, gadaj. Jak się tu nawiną urżniemy im to i owo. Nawet jak nie dla Ciebie, to żeby tu nikogo nie zajebali, wiesz, z naszych.


Bez zastanowienia podał rysopis resztek konkurencji, który wcześniej uzyskał w "Naszej Szkapie". Nie wiedział czy czegoś nie przekręcił, ale przynajmniej nie podał przypadkiem opisu żadnego z ziomków. Zapalił jeszcze wspólnie z nowym "przyjacielem" po skręcie i pokierowany w stronę świątyni ruszył dalej na "łowy zabójców krewniaka". Nawet jeśli nie zyskał na całym tym spotkaniu więcej, niż kilka guzów na odchodne, wiedział przynajmniej, że plecy ma czyste i żaden ze wściekłych i wyrolowanych przez nich konkurentów raczej nie wbije mu noża w plecy. Zostało zgrupować się z pozostałymi i zabrać się do ucieczki z tego przeklętego miasta.

W dodatku nagadał się za cały miesiąc byle mu jakiś półidiota łba nie ukręcił za zbyt duży kaptur i topór pod płaszczem, który i tak pewnie znalazłby sam prędzej czy później przy jego nieprzytomnym, albo martwym, ciele. Nienawidził gadać i pierdolić farmazonów, nie lubił się tłumaczyć i nie targował się jak przekupa z karawan. Chciał wreszcie ruszyć w drogę i w milczeniu przemierzać kolejne i kolejne sążnie przestrzeni. Miał wrażenie, że miasto jako takie uparło się w całej swojej kamienno-drewniano-śmierdzącej bytności na niego i najchętniej zawaliłoby się na niego gdyby tylko ktoś dał mu dobry pretekst. Nienawidził miast, nienawidził straży, nienawidził ograniczeń i nie cierpiał tłumu. Po prostu miał dość i był gotów przerżnąć się swoim toporem po trupach wszystkich kapłanów świata, jeśli dałoby mu to teraz szansę wrócić na drogi... znów.
 
QuartZ jest offline