Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2010, 02:41   #41
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Eksplozja wstrząsnęła batyskafem i choć metal zabrzmiał tylko głuchym dudnieniem to burza wirów wodnych widocznych za bulajami dawałą pojęcie o tym co ich mogło spotkać.
- Żyjemy?
- Na razie, a uszkodzeń brak, wszystkie systemy sprawne, ale to stan przejściowy.
- Dobrze, jak możemy temu uciec?
- Niczego nie pragnę wiedzieć bardziej, z analizy widma wynika, że to jednostka wojskowa, nawet jeśli jest to mało zaawansowany model to przewyższa parametrami nasz batyskaf, jest szybszy, lepiej uzbrojony i zapewne jego sensory nie ustępują naszym. Naszą przewagą jest rozmiar. Jesteśmy mniejsi, możemy podpłynąć bliżej brzegu, zasłonić się rafami i spróbować okrążyć wyspę by zgubić okręt.
- Dobrze, zróbmy to.
- Jest jeszcze ryzyko, że rozbijemy się na rafie próbując.
- Jest ryzyko, że zostaniemy trafieni torpedą nie próbując.
- Batyskaf trzymając się dna podpłynął do brzegu i lawirując między skałami płynął byle dalej od bojowej jednostki. Nadia śledziła na sonarze drugi okręt, plan działał. Choć okręt próbował przez chwilę podażyć ich śladem, z czasem musiał zawrócić i utrzymywać dystans, aż wreszcie zniknąć z radaru w szumie raf.
Mijały długie minuty.
- Niedobrze rafy się kończą. - batyskaf zdołał opłynąć cypel wyspy wpływając w zatokę gdzie dno było już o wiele gładsze. A tam jakby czekał na nich zanurzony okręt z torpedami gotowymi do strzału. Soren po raz drugi wykonał popis pilotażu i zawrócił łódź podwodną z toru pocisku, tym razem jednak dzieliło ich o wiele mniej gdy fala eksplozji uderzyła o kadłub. Niesiony falą statek uderzył w skały wydając przy tym przeraźliwy zgrzyt dartego metalu.
- Straty?
- Przeciekamy, ale na razie da się to zakleić pianką.
- Mamy większy problem, ster nie reaguje, musieliśmy o coś zahaczyć, nie wiem czy uda mi się uniknąć kolejnej torpedy.
- Ile mamy do brzegu?
- Jakieś 300 metrów.
- można było się spierać, czy nie mieli lepszej szansy, jednak w chwili gdy znajdujesz się na przeciekającym okręcie, a niecały kilometr dalej znajduje się okręt wojenny gotowy zrobić wszystko by cię zatopić, nie było czasu na dogłębne analizy, trzeba było ratować życie.

Zabrali to co potrzebne, zestaw ratunkowy, radiostację, szczęśliwie Soren dwa razy sprawdził, czy jednostka chociaż zestaw awaryjny ma kompletny. Porzucili wysłużony batyskaf i korzystając z szalupy dopłynęli do brzegu. Gdy płynęli za ich plecami fale załamały się po wybuchu kolejnego strzału.
- Przynajmniej uderzyliśmy ich po kieszeni. Żeby zbankrutowali na tych torpedach. - jasnych stron mogło być więcej, kapitan wrogiego okrętu mógł uznać, że nic nie ma prawa przetrwać bezpośredniego trafienia torpedą, a im dać czas potrzebny ma wezwanie pomocy. Musieli tylko przetrwać najbliższych parę godzin.


Wylądowali na kamienistej plaży, takiej która wyglądała na dawno nie tkniętą ludzką stopą. Kilkanaście metrów od brzegu zaczynała się dżungla, niemal pionową ścianą przechodząc z kamieni w gęstwę krzewówó i korony drzew, a pomiędzy nimi skrzeczało ptactwo, jakby szydząc z mizernej sytuacji rozbitków.
- Musimy ukryć się w lesie, na wypadek gdyby przyszło im na myśl nas szukać. - zebrali pakunki, których niestety nie było aż tak dużo i ruszyli w dżunglę.
- Dobrze w końcu stąpać po stałym lądzie i odetchnąć świeżym powietrzem. Aj... chyba coś zdeptałem, mam nadzieje że tutejsze węże nie są jadowite.
- Nie są, lokalny ekosystem poprzez separację nie wymuszał tak zaciętej rywalizacji, większym zagrożeniem mogą być gatunki przeniesione przez kolonistów z innych światów.
- Jak co?
- W pewnym okresie sprowadzono z Malignatus Phyrry, drapieżniki które miały pomagać łowcom w polowaniu na Candeoply. Myśliwi odlecieli, drapieżniki zostały. Nie są bardzo groźne, niewiele większe od swych ofiar i rzadko atakują ludzi czy cokolwiek większego od siebie.
- co było już mniej znanym faktem o Phyrrach, to domniemana wrażliwość na aurę psioników i teurgów. Z tego też powodu, niektórzy szlachcice lubi trzymać owe pieszczochy jako zabezpieczenie przed negocjatorami sięgających po brudne chwyty, za to z jakiś powodów trzymanie okazu na Decadoskim dworze uznawane było za przynoszące pecha i faux pas nawet przy zaniżonych standardach rodu.
-Zatrzymajcie się i spójrzcie w korony drzew. - wskazała na siedzącego na gałęzi ptaka, ledwie widocznego na tle rozłożystego wachlarza z lśniących przenikającą fazowo purpurą i alabastrem, nad pióropuszem błyszczała załamanym na piórach światłem tęcza opadająca łukiem jak ogon. - To Skrzopiósze, dla LiHalan są cenniejsze niż złoto.

Choć szli ledwie kilkadziesiąt minut to ciała ich mokre były od potu, gęste sklepienie liści blokowało światło, ale to samo działo się z wiatrem, a zastanę, wilgotne powietrze kleiło się do ciała, zastawiając na nim mokre strugi. Sam teren też nie sprzyjał wędrówkom, zawalone pnie, gęste kolczaste krzewy i na przemian wznoszące się i opadające podłoże było wyzwaniem nawet dla sprawnego żołnierza, nie mówiąc już o rannych.
- Tu możemy odpocząć, Nadio skontaktuj się z Deanem, niech przyleci z Rybką i zabierze nas stąd. Kano i Evros, rozejrzyjcie się po okolicy, starczy niespodzianek na dzisiaj.


W dwuosobowym zwiadzie marsz był już szybszy, dla obydwu podobne środowisko nie było czymś obcym, choć nie wszystkie wspomnienia były miłe. Łatwo trafili na strumień, a gdy poszli w górę strużki dotarli do sadzawki i polany, która mogla służyć jako miejsce biwaku przynajmniej na jakiś czas. Kontynuowali jednak patrol w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów człowieka...
- Tutaj. - Evros wskazał wgłębienia w miękkim gruncie, te ślady są zbyt duże jak na Skrzo...ptaka, ktoś musiał tędy iść.
- I nie był sam, tu są kolejne ślady. Wyglądają na dość świeże, w tych warunkach nie powinny się utrzymać dłużej niż dzień. [/i] - tropić nie było łatwo, bo grunt z błota płynnie przeszedł w plątaninę bluszczu, tam jednak za drogowskaz służyły połamane gałęzie, a czasem i pnącza ścięte uderzeniem maczety.
- Nie podoba mi się to, te ślady prowadzą do naszego obozowiska, lepiej pospieszmy się by ostrzec pozostałych...


- Ciągle nic, to brzmi jakby eter był świadomie zagłuszany. - z odbiornika wydobywały się tylko trzaski i jednostajny szum, próbowali na awaryjnej częstotliwości wezwać Złotą Rybkę, nikt jednak nie odpowiadał. - Chyba mam, a nie to tylko stacja muzyczna. Musimy znaleźć jakieś wzniesienie, albo przekonać Evrosa by przeciągnął antenę na czubek palm. Chyba już wracają. - z chaszczy wyłoniła się jedna ludzka sylwetka, a potem druga i trzecia, i to nie byli mężczyźni.

- Kimkolwiek jesteście nie róbcie głupot. - powiedziała... dziewczyna, bo wszystkie trzy były bardzo młode, ubrane w chłopskie ubranie, zabrudzone błotem, ale także uzbrojone w przestarzałe karabiny.
- Jestem komendant Johanna, a wy znajdujecie się na terenie Wolnej Republiki Masry, kimkolwiek jesteście lepiej byście mieli dobre wyjaśnienie co tu robicie. - wymierzyła w ich stronę lufę karabinu.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 25-11-2010 o 15:46.
behemot jest offline