Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2010, 11:07   #67
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na kogo wypadnie, na tego bęc...
Dziecinna wyliczanka wskazała najwidoczniej akurat na Amy. I na niego.

Rav zamyślił się, wracając wspomnieniem do chwili, gdy wyszedł z mrocznego tunelu. Przywitał go oddalający się śmiech Anduvala i widok osuwającego się na ziemię Trzmiela.
I znów do głosu doszły pewne, acz wyraźne braki w pewnych dziedzinach edukacji. Rav nie miał zielonego pojęcia, co zrobić z zemdlonym magiem. Przeniesienie na siennik nie załatwiło sprawy. Coś miękkiego pod plecami nie przywróciło leżącemu świadomości. Ba. Rav mógłby się założyć, że Trzmiel nawet nie zauważył zmiany miejsca czy pozycji.
Poklepanie po twarzy, dość delikatne, prawdę mówiąc, nic nie zmieniło, a na silniejsze Rav nie chciał się decydować. Aglahad już i tak patrzył na niego jak na zbrodniarza, katującego jakiegoś nie mogącego się obronić nieboraka.
- Trzmiel! Obudź się!
Równie dobrze Rav mógłby przemawiać do ściany czy posągu. Chociaż - jak głosiła zasłyszana kiedyś legenda - dzieło jednego z rzeźbiarzy ożyło, to Trzmiel okazał się bardziej oporny. Leżał i tylko miarowo poruszająca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że żyje. A czy stało mu się coś poważnego? Tego ani Rav, ani Aglahad nie wiedzieli.
Wiadra z wodą (znanego każdemu człowiekowi lekarstwa na omdlenia) jak na złość nie było w pobliżu. Nawet najmarniejszego wazonika z kwiatkami, który w celi stanowiłby niepotrzebny luksus.
Rav już się zastanawiał, czy nie skorzystać z tego, że drzwi celi nie zostały do końca zamknięte i nie ruszyć na poszukiwania pomocy (kolejne złamanie Wszechmocnego Regulaminu, jedno mniej, jedno więcej... w końcu ile razy może zostać ukarany...) gdy drzwi otworzyły się na całą szerokość.
Orelan i Birelan, ci sami akolici, którzy ich tu przyprowadzili, stanęli w progu. (Birelan, alter ego Orelana, tak na marginesie, miał na imię Brian, ale od kiedy ktoś nazwał go Birelanem żadne z wychowanków Domu nie mówiło na niego inaczej.) Stali z dość głupimi minami, spowodowanymi nie tyle niespotykanym widokiem (dziura w podłodze, nieprzytomny Trzmiel, niemiłosiernie zakurzeni Aglahad i Rav, przy czym ten ostatni udekorowany dodatkowo błotnistymi plamami), co faktem, że tuż za nimi stała matka Zimira, w mało oszczędnych słowach informująca ich, co o nich myśli.
Rav z dość dużym zainteresowaniem wsłuchiwał się w potok słów płynących z ust dobrodusznej zwykle kobiety. Znacznej części z tych słów nie znał, a wbrew temu, co mogli sądzić niektórzy, aż tak wiedzy nie unikał i braki w edukacji czasami próbował nadrabiać. Szczególnie w tych bardziej interesujących czy przydatnych dziedzinach.
W końcu jednak matka Zimira zamilkła na moment, a potem kazała zabrać Trzmiela do infirmerii.
Za niosącymi Degarego akolitami podążył Aglahad, zapewniający na zmianę to matkę Zimirę, to Orelana i Birelana, że przecież Trzmiel zaraz dojdzie do siebie i po co do infirmerii...
Jakie efekty przyniósł ten monolog tego już Rav nie wiedział, bowiem ledwo znaleźli się za drzwiami prowadzącymi do Dziury zatrzymał go kolejny akolita.

Shane zwany był przez niektórych 'lewą ręką ojca Edrina'. Co prawda ledwo od ziemi urósł, ale był DOROSŁY. I uważał się za najważniejszego i najbardziej zaufanego pomocnika ojca Edrina.
Dostarczanie złych wieści wychowankom sprawiało mu najwięcej przyjemności i jedyne, czego zawsze żałowało to to, że nie może zastępować ojca Edrina w wyznaczaniu kar. Gdy Rav zobaczył jego szyderczo uśmiechnięte oblicze od razu wiedział, że nie czeka go zaproszenie na śniadanie...
- Panie Ravere, do gabinetu zapraszam - powiedział Shane, niezbyt dobrze naśladując ton używany w takich przypadkach przez ojca Edrina. - Proszę tędy. - Gestem wskazał kierunek.
- Znam drogę - odparł Rav, ale Shane nie odpuścił. Z zadowoloną miną eskortował go do samych drzwi gabinetu, zupełnie jakby się bał, że Rav ulotni się po drodze.

Czarne Drzwi znane były każdemu dziecku. Za nimi właśnie znajdował się gabinet ojca Edrina, miejsce cieszące się niemal taką samo złą sławą jak Dziura, tyle tylko, że o wiele częściej odwiedzane. Każdy delikwent, mający na swym koncie złamanie któregoś punktu Regulaminu Domu (a punktów tych było tyle, że ich naruszenie było kwestią nie tyle chęci, co czasu), spotykał się z ojcem Edrinem, a w wielu przypadkach, gdy kara nie mogła zostać wymierzona na miejscu zbrodni, spotkanie to następowało właśnie tutaj.
Rav nie potrafiłby powiedzieć, ile już razy znalazł się tutaj, na wytartym nieco dywaniku leżącym przed dębowym biurkiem, za którym siadał ojciec Eldrin. Oczywiście (wbrew złośliwym opiniom niektórych) znał na tyle liczby, by móc odpowiednią ilością cyfr zapisać ilość zaproszeń, jakie otrzymał od ojca Edrina, ale po dziesiątej chyba wizycie doszedł do wniosku, że nie ma po co zaśmiecać sobie pamięci niepotrzebnymi danymi.

Wyściełana poduszkami ława była przeznaczona dla lepszych gości, jeśli przypadkiem mieli pecha i musieli czekać parę chwil na ojca Edrina. "Lewa Ręka" oczywiście kazał Ravowi zająć tę gorszą, przeznaczoną dla przyszłych skazańców. Ta z kolei była wypolerowana przez setki siedzeń mniejszych i większych petentów, którzy wiercili się tu, z niepokojem czekając na chwilę, gdy drzwi się otworzą i będą musieli wejść do środka w oczekiwaniu połajankę (zwaną przez wszystkich kazaniem) i wyrok.
Po jakimś czasie można było się troszkę przyzwyczaić. Niepokój nieco spadał. Pojawiał się cień ciekawości - 'Co tym razem wymyśli...' Jeśli zaś chodzi o wymyślanie kar fantazja zwykle bardzo konkretnego i stąpającego twardo po ziemi ojca Edrina nie znała granic.
Chociaż Rav miał dosyć okazji, by przyzwyczaić się do tych wizyt, to jednak tym razem sytuacja znacznie odbiegała od tradycyjnej. I powód do niepokoju był.
Rav miał przeczucie, że nie skończy się na zwykłym kazaniu. To, co zrobili, wykraczało daleko poza wszystkie wybryki, jakich dotychczas się dopuścił.

Widok Amy niewiele poprawił humor Rava.
Nie chodziło oczywiście o samą dziewczynę, z którą chętniej niż z kimkolwiek innym spędzał czas, ale o sam fakt, że ona również się tutaj znalazła. Nie wróżyło to najlepiej ani jej, ani pozostałej trójce z Ravem na czele.
Gradowa chmura, jaka przesłoniła oblicze matki Zimiry, która przyprowadziła Amy, i lakoniczne 'Czekajcie tutaj, aż któreś z was zostanie wezwane!' również nie nastrajało optymistycznie.

Uśmiechnął się do Amy, chociaż miał świadomość, że jest to uśmiech z gatunku 'bladych'. Dziewczyna była chociaż, w przeciwieństwie do niego, czysta, co oznaczało, że ktoś o nią zadbał, ale minę miała i tak nietęgą.
Na moment zwrócił uwagę na drzwi i dobiegającą zza nich dyskusję. Słychać było głosy, ale słów rozróżnić nie można było. Wiedział z doświadczenia, że nawet gdyby przyłożył ucho do czarnej powierzchni, to i tak by nic nie zrozumiał.
Może gdyby miał szklankę...
Kiedyś usłyszał, jak jedno z dzieci, Neil bodajże, rozwodził się nad zaletami tego pożytecznego przedmiotu i możliwościami jego wykorzystania przy podsłuchiwaniu, zwanym powszechnie zdobywaniem informacji. Neil już dawno opuścił mury Domu, ale informacja pozostała. Tyle że bezużyteczna, bo co prawda Rav widział szklankę parę razy w swym życiu, ale takowej nie posiadał, ani - tym bardziej - w kieszeni nie nosił.

Poczuł nagle, że zaczyna mu burczeć w brzuchu. Nocne emocje zwiększyły apetyt, a o śniadaniu nikt nie pomyślał. Czyżby ojciec Edrin okazał się sadystą i chciał głodem wymusić zeznania?
Po sekundzie doszło do Rava, że wymyśla głupoty. Po pierwsze ojciec Edrin w życiu by nie użył takich metod, po drugie - stosowanie głodu jako narzędzia tortur było strasznie czasochłonne i musiałoby trwać kilka co najmniej dni.
Ponownie spojrzał na Amy.
- Co im powiemy? - spytał.
 
Kerm jest offline