Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2010, 20:33   #61
 
Keth's Avatar
 
Reputacja: 1 Keth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodzeKeth jest na bardzo dobrej drodze
Aglahad szedł wraz z Trzmielem ciemnym korytarzem. Tak jakoś zdawało się, że gdy szli w przeciwną stronę, korytarz był dużo mniej mroczny i straszny, a na pewno o wiele, wiele krótszy. Szli co raz to niepewnie rozglądając się we wszystkie strony, by za chwilę wlepiać oczy wprost przed siebie byle tylko nie dostrzec czegoś strasznego, co na pewno czaiło się na skraju cienia. Degary z przerażeniem patrzył jak pochodnia, którą trzymał w dłoni powolutku przygasa, a otaczający ich krąg światła powoli maleje. Kiedy ich oczom ukazała się krata prawie krzyknęli z radości. Przyspieszyli kroku mijając miejsce, gdzie czaił się duch Nerakijczyka i prawie biegiem wpadli do Dziury.

Gdy tylko Trzmiel przekroczył próg paskudnej celi, jego nogi oderwały się od ziemi. Poczuł jak bezsilnie macha nimi w powietrzu próbując dosięgnąć gruntu, który był gdzieś pod nim. Z przerażeniem obejrzał się w bok i dostrzegł, że Aglahad również wisi w powietrzu niczym porwana do góry marionetka. Nim któryś z chłopców zdołał zaprotestować, jakaś siła brutalnie poderwała ich jeszcze wyżej i ostrym szarpnięciem odwróciła w przeciwnym kierunku. W jednej chwili Trzmiel zrozumiał, co się tu działo. Zrozumiał i przeraził się dużo bardziej, niż gdyby przed nim zmaterializował się straszny duch Nerakijczyka.

Chłopcy wisieli przed obliczem wysokiej, obleczonej w śnieżną biel postaci wspartej na sękatej lasce. Starzec zmarszczył krzaczaste brwi i rzekł:

- Panie Degary, ma pan minutę, by mi wyjaśnić dlaczego używał pan zaklęć poza lekcjami, choć wyraźnie tego panu zakazałem. - Głos Anduvala zdawał się być zimny niczym dotknięcie ducha i jeśli Trzmiel miał coś do powiedzenia, to stanowczo w tej chwili stracił głos. - Czekam, panie Degary...
Odpowiedź na to pytanie była przecież na końcu jego języka jeszcze przed chwilą. Zapytany w dowolnym momencie, wtedy w podziemnych tunelach Domu, Trzmiel od razu by powiedział. To wina kapłanów. Coś od lat drzemało w ciemnościach pod kamienną posadzką i jeśli nawet o tym nie wiedzieli, to powinni byli sprawdzić. To wyłącznie ich wina!
"Teraz" miało się nijak do "wtedy".
- Jaaa... - głos mu drżał jak źle uderzony kamerton. Odwracał wzrok panicznie na boki, żeby chociaż w ten sposób nie musieć czuć na sobie tego świdrującego gdzieś z tyłu czaszki spojrzenia. Teraz już naprawdę koniec... teraz Anduval z pewnością pozbędzie się go w jakiś okrutny sposób. A ojciec Edrin uzna, że to najlepsze co można zrobić z tak nieposłusznym i bezużytecznym chłopakiem jak on... a jednak. A jednak coś było inaczej i Trzmiel chcąc nie chcąc nieśmiało czuł, że strach, choć tak samo paraliżujący jak zawsze, spływa po czymś czego wcześniej nie czuł. Nie był sam. Rav i Amarys przecież stali się w jakiś sposób bliżsi. Również Aglahad mimo iż mniej wylewny przeszedł z nim tę samą straszną i bezcenną zarazem przygodę. Coś ich połączyło. Cokolwiek więc Anduval mógł mu uczynić nie mógł mieć wpływu na wszystko. I zabrać mu... im tego nie mógł... Dalej oddychał szybko, płytko. Dalej się bał. Ale nie zamierzał tym razem pierzchać – Nie... - urwał mimowolnie nadal trzymając w zaciśniętych ustach krótkie słowa – Nie będę ci się tłumaczył mistrzu... skoro ci wszystko jedno co się ze mną dzieje.
Powiedział to dość wyraźnie, ale niezbyt głośno. Patrząc prosto w te ukryte pod gęstymi białymi brwiami, ciemnostalowe źrenice, które zdawały się trzymać mu zupełnie prawdziwe ostrze pod grdyką. Cisza jednak, która zapadła po jego słowach kłuła go jeszcze mocniej niż ta stal. Był na nią gotów.
- Bo wiedziałeś mistrzu, że przez Stama nie przyszedłem na lekcję i potem trafiłem do Dziury – to „wiedziałeś” podkreślił mocniej jakby pozwalając by wszystkie pokłady emocji, które się w nim nazbierały, znalazły ujście w tym jednym słowie. Parę łez rozczarowania, strachu, złości i zawodu zaświeciło w oczach chłopaka - I o Dziurze też wiedziałeś mistrzu... i o tym co w niej było... też. I było ci wszystko jedno bylebym odrobił zadaną pracę i przestrzegał poleceń...
Dopiero teraz przypomniał sobie, że Aglahad dynda obok niego i słucha. I dopiero teraz zrobiło mu się głupio, że to powiedział. Spuścił wzrok skupiając go gdzieś na kącie celi.
Również Aglahadowi głos uwiązł w gardle. Tak na siłę, to mógłby go zabrać, powiedzieć temu starcowi coś w obronie Trzmiela, w końcu był jego kumplem, ale wystarczyło jedno spojrzenie w nachmurzone oblicze Anduvala, by uznał, że nie warto stawać między mistrzem i jego uczniem. Można wtedy skończyć jako eksponat w słoiku z formaliną. Brrrr...
Aglahad wisiał w powietrzu i słuchał. Ciarki przechodziły po jego plecach od przedłużającej się ciszy. Takie to trochę bez sensu. Wylądowali w tej głupiej dziurze, potem tunelu. To czary Trzmiela i Amarys powstrzymały wielką ciemność przed tym co chciała im zrobić. Cokolwiek to było. Trzmiel był świetnym kumplem i bohaterem, w końcu uratował ich. Nie nawalił wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny. No i te jego światełka. Wyrośnie z niego wielki mag, no chyba że Anduval spali go zaraz na popiół.
- Heeeeeeeej, zaraz! - Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie tylko tak pomyślał, ale i zawołał. Tą wątpliwość rozwiało karcące spojrzenie Anduvala. Chłopak momentalnie zgłupiał. Proste słowa zaczęły się w jego głowie mieszać i plątać. Zdawały się mu teraz długie i zagmatwane, na skraju bełkotu, no ale.. nie było wyjścia. W Domu uczyli, że jak już się zabrało głos, to trzeba było wysłowić się do końca.
- Trzmiel jest bohaterem! Jego czary uratowały nas przed wielką ciemnością! NIE może być za to karany..! - Aglahadowi zdawało się, że wypowiedział właśnie cały referat. Nawet dostał wypieków na twarzy, jakby przemawiał przed całą widownią, a nie jednym człowiekiem. Zatrzymał się na chwilę i dokończył niemal na bezdechu - To nie było by sprawiedliwe...
 
Keth jest offline  
Stary 27-09-2010, 08:34   #62
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Cisza zapadła z nagła. Głosy obu chłopców urwały się nagle i nawet ich echo skryło się gdzieś w kącie małej celi. Anduval wodził spojrzeniem od jednego, do drugiego. Wielka siwa broda nastroszyła mu się jakby ktoś potraktował ją błyskawicą, albo i dwiema. Krzaczaste brwi maga ruszyły na swe spotkanie, gdy ten groźnie je marszczył. Widać było stary czarodziej musiał nad czymś głęboko dumać, a złość walczyła w nim o lepsze z jakimś innym, niezrozumiałym dla Degarego i Aglahada uczuciem.

Wtem mag odwrócił wzrok od chłopców i swym wszystkowidzącym wzrokiem przeszył ciemność przy klapie do podziemi. Choć było to trudne Aglahad wypatrzył bijącą z ciemności, niemrawą poświatę pochodni. Jego czujne uszy dosłyszały też niepewne kroki, które urwały się tak nagle, jak je posłyszał. Ktoś musiał być w tunelu i zapewne usłyszał to co działo się tu, w celi. Jedno spojrzenie na Anduvala starczyło by Aglahad domyślił się, że starzec widzi i słyszy to co i on. Już chciał krzyknąć by ostrzec zbliżającego się (jak sądził) Rava, gdy jakaś paskudnie brutalna siła przytkała mu usta.

Przez wąskie, drapieżne wargi maga przemknął cień złowrogiego uśmieszku. Obu chłopcom przypominał straszliwą postać drapieżnego ptaka o białych skrzydłach, który czai się na, niczego nie spodziewającą się ofiarę. Już dłonie Anduvala składały się do magicznych gestów, już usta zaczęły wypowiadać pierwsze słowa złowrogiego zaklęcia, a laska czarownika rozbłysła niebieskawą, magiczną poświatą...

I nagle czarodziej przerwał inkantacje! Blask laski przygasł, niczym zdmuchnięta naprędce świeca, a sam Anduval jakby zapadł się w sobie.

- Panie Ravere! - Jego głos był silny i donośny, zdawało się, że niósł się nie tylko po całej piwnicy, ale i po korytarzach pod nią. - Wyłaź do diaska z tej ciemnicy! Ktoś tak nieporadny jak pan, może podchodzić jedynie głuche jak pień drzewa ogry. Ja się do takich nie zaliczam.

Gdy tylko skończył mówić jego spojrzenie padło na wiszących w powietrzu chłopców. Od niechcenia machnął upierścienioną dłonią w ich stronę.

- A wy jeszcze tu wisicie? - Mruknął, a ziemia w mgnieniu oka pospieszyła na spotkanie tego miejsca na ciele młodzików gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.

Anduval skupił swój wzrok na swym młodym uczniu. Dokładnie przyjrzał się jego zakurzonej twarzy i brudnemu odzieniu. Starzec westchnął ciężko i rzekł:

- Jak ty wyglądasz? - Jego głos znów nabrał dawnej ostrości i chłodu. - Magowi nie przystoi taki wygląd! W tej chwili marsz do swoich komnat i żebym cię nie widział więcej w brudnym odzieniu! Rano masz się u mnie stawić chłopcze na lekcji! To będzie Twoja ostatnia nauka...

To powiedziawszy stary czarodziej odwrócił się zamaszyście i ruszył w stronę drzwi. Z daleka jeszcze zdawało im się, że posłyszeli jego głos:

- Ciekaw jestem jaką teraz karę wymyśli dla tych nicponi Eldrin.

A potem usłyszeli gromki śmiech. Ale przecież to nie było możliwe, wszak stary mag nigdy się nie śmiał.
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
Stary 27-09-2010, 17:27   #63
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rav spieszył się.
Odprowadzenie Amy zajęło troszkę czasu, a droga powrotna do domku myśliwskiego - jeszcze więcej. Jeśli ojciec Edrin dojdzie do wniosku, że matka Zimira ma rację i że trzeba ukaranych wypuścić wcześniej...
Oj, zrobi się piekło gdy okaże się, że jeden sobie poszedł i nie wrócił. I nie warto było liczyć na to, że gniew ojca Edrina skupi się na Trzmielu i Aglahadzie. O nie. Każdy dostanie swoją porcję, a ten, co się spóźnił usłyszy najwięcej.

Nie biegł, oczywiście. Był na tyle rozsądny, by nie próbować czegoś takiego w korytarzu, gdzie walały się resztki różnych przedmiotów, zaś światło rzucane przez pochodnię było - delikatnie mówiąc - kiepskie. To, że pochodnia była szczytem prowizorki, było jasne i nie mógł było mieć do nikogo pretensji.
Nawet gdyby wiedział, że zostanie zamknięty w Dziurze, że będzie zwiedzać podziemne korytarze, to i tak nie byłby w stanie się lepiej przygotować.
Zatrzymał się na ułamek chwili.
Czy gdyby wiedział, co ich czeka... Czy zdecydowałby się na studiowanie odnalezionego w bibliotece pamiętnika? Nie potrafiłby, tak z ręką na sercu, udzielić potwierdzającej odpowiedzi. Wszystko się dobrze skończyło, nawet przeprawa z wilkiem, ale czy chciałby to wszystko przechodzić jeszcze raz?
Gdzieś w głębi serca kołatała świadomość, że tak... Że był wielkim głupcem, ale za nic w świecie nie zrezygnowałby z tej Przygody.

O tym, że był głupcem świadczyło również to, że stał jak osioł w korytarzu i tracił czas na rozmyślania, gdy powinien spieszyć się z dwojakiego powodu - pora pojawienia się w celi akolitów zbliżała się wielkimi krokami, zaś pochodnia, do tej chwili jakoś tam stawiająca opór ciemności, zaczynała wyglądać jakby miała za chwilę wydać ostatni dech.
Na szczęście krata była otwarta. Nikt nie zamknął jej z powrotem. I żaden duch nie czekał na samotnie wędrującego Rava. Samo miejsce starcia z ciemnością wyglądało jakby nic się tu nie wydarzyło.
I kto w to uwierzy - uśmiechnął się do swych myśli.
Oczywiście znajdzie się paru takich. Ale czy to, że uwierzą sprawi, że kara będzie mniejsza? Bo o nagrodzie jakoś nie udawało mu się myśleć.

Bynajmniej nie instynkt kazał mu się zatrzymać. To, co mówił Aglahad docierało do uszu Rava nieco zniekształcone, ale znaczenie słów było jasne. Podwójnie jasne - w celi znajdował się ktoś, kto raczej nie był jej lokatorem, zaś złodziejaszek coś komuś usiłował wytłumaczyć.
Ojciec Eldrin?
Jednak głos wykpiwający jego umiejętności cichego poruszania nie należał do ojca Eldrina. Nie było po co stać i na co czekać. Jeśli w celi był Anduval, to coś się musiało stać...
Łoskot, jakby coś niezbyt lekkiego wylądowało na podłodze, sprawił, że Rav ruszył się z miejsca. Jednak gdy wszedł po schodach w celi byli tylko Trzmiel i Aglahad. Obaj podnosili się z kamiennej posadzki.

- Był tu Anduval? - upewnił się Rav. - Co chciał?
 
Kerm jest offline  
Stary 30-09-2010, 15:57   #64
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sen był straszny, przebudzenie jednak przyjemne. Amarys szczelniej otuliła się szalem kapłanki, podwijając pod siebie zziębnięte nogi. Zimira siedziała obok, uśmiechając się i wszystkie straszne wydarzenia ostatnich godzin zdały się Amy tak nierealne... Przez jedną krótką chwilę miała nadzieję, że to wszystko jej się śniło - i wilk, i nerakijczyk, i podziemia i podróż przez las... Wiedziała jednak iż tylko to pierwsze było snem... Miała nadzieję, że było. Nie chciała rozważać innej opcji, nie teraz, gdy i tak byłoby już za późno. Za późno dla Rava, dla nich... Dlaczego była dla niego taka okropna?! Chciał przecież dobrze, wiedziała o tym! Tylko ta przeklęta duma... Też chciała być w końcu użyteczna, odważna, a wyszło jak zawsze. To nie była jego wina. Albo była - gdyby zachowywał się normalnie, a nie był tak okropnie uczynny i miły, i rycerski, i w ogóle taki DOROSŁY, taki... uprzejmie obojętny. Głupek! A teraz ten sen... Amy zebrało się na płacz, jednak w tym samym momencie słowa kapłanki wyrwały ją z rozmyślań.

Drepcząc bosymi stopami po kamiennej posadzce przeszła z Zimirą do kuchni, w której jeszcze nie tak dawno wraz z chłopcami czyściła rondle i talerze. Nie minęły nawet dwie doby, a czas gdy ich największym zmartwieniem była przypalona patelnia zdawał się tak odległy... Naburmuszona, zaspana kucharka rozpaliła pod blachą, nastawiła wodę na herbatę, ukroiła chleb i zagrzała owsiankę. Pewnie miała wiele do powiedzenia na temat wyglądu dziewczynki i pory, o jakiej zmuszona była ją karmić, jednak obecność kapłanki powstrzymywała ją od komentarzy. Nalała im obu herbaty, wyburczała jakieś przeprosiny i wyszła, zapewne uszczknąć jeszcze nieco snu.

Amy powoli przeżuwała chleb, odruchowo zgarniając spadające okruszki dla Szczura lub innego posłańca Habbakuka. Z goryczą pomyślała, że chyba od teraz przyjdzie jej żyć w otoczeniu gryzoni. Czy bóg nie mógł wybrać sobie za posłańca jakiegoś leśnego ptaka? Przynajmniej byłoby romantycznie. Zresztą... teraz to już i tak wszystko jedno. Jedzenie stanęło jej w gardle. Zawaliła. Nie umiała przegonić Ciemności, nie tak jak powinna była tego zrobić. Nie zasługiwała na nic więcej niż szczur; nawet szczur to było zbyt wiele. Wielkie łzy popłynęły po jej twarzy gdy z trudem przełykała ostatni kęs, po czym rozpłakała się na cały głos.

- Dlaczego!? Dlaczego on mnie tam posłał? Nic przecież nie mogłam zrobić! Już Trzmiel sobie lepiej radził, a i tak w końcu duchy same sobie poradziły. I jeszcze im narobiłam kłopotu, bo mnie Ravere musiał odprowadzać, a teraz go zje wilk albo co... - szlochała, aż dostała czkawki. - Ha... ha... Habbakuk się pomyyyliiiiił! - przypadła do kolan Zimiry, wtulając się w szorstką szatę. - Co ze mnie za kapłanka w nocnej bieliźnie! Poradziliby sobie tam beze mnieee... A ja... ja... tak strasznie się bałaaaam! Ta ciemnośc była taka okropna, tak strasznie śmierdziała czymś dziwnym, ohydnym, a ten rycerz był taki wielkiiii! I jeszcze Rav się ze mnie śmiał... Ja się nie nadaję... Sz... czur... się pomyliiiił - chlipała, aż w końcu zabrakło jej sił.

Potem zaś zrobiło jej się jakoś lepiej i lżej. Szorstka dłoń kapłanki na jej włosach działała uspokajająco. Nie potępiała jej, nie karciła, tylko słuchała. Amarys podniosła zapłakaną twarz i spojrzała na Zimirę.
- Pójdziemy zobaczyć, czy im nic nie jest? Czy wrócili bezpiecznie do Dziury? - rzekła prosząco.

A potem spytała:

- Będziesz mnie uczyć?
 
Sayane jest offline  
Stary 28-10-2010, 00:57   #65
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Chodź chłopaku. Chodź i uwierz, że cokolwiek rodzi się teraz w twojej niemądrej głowie, nie ma żadnego znaczenia dla tego jaka jest prawda. To co sądzisz o sobie, lub innych nie ma z nią nic wspólnego. Bo prawda kpi sobie z ciebie. Kpi z każdego kto próbuje ją tworzyć. Chodź więc. Chodź i naucz się być częścią niej.

Czuł się... marnie. Tak. Marnie, było dobrym słowem. Brudny, przerażony i zamęczony niemal do granic młodzieńczej wytrzymałości. Opierając się dłońmi o posadzkę, na którą został rzucony jak szmaciana lalka, podniósł jeszcze wzrok za odchodzącym magiem. Nienawidził go. Co do tego nadal nie było wątpliwości. Anduval wydał się głuchy na jego wyrzuty. Uznał je jak zwykle za utyskiwanie nieudacznika. Ale z drugiej strony to uczucie marności, dalece odległe było od beznadziei... Coś się zmieniło. Gdy jeszcze parę chwil temu starzec patrzył z wściekłością na nich obu... Lewitujących w powietrzu i zupełnie bezbronnych. Mikrych jak utrapione muchy, które ugryzły starego czarodzieja o jeden raz za dużo... Ale Degary dostrzegł w iskrzących oczach też coś zupełnie innego. Zupełnie niemożliwego do nazwania i ogarnięcia przez w ogóle jeszcze nieopierzonego młodzika, którego świat ograniczał się do paru najwyżej staj od sierocińca. To coś jednak pozostawiło w nim pewne nieodparte wrażenie pozytywności. Takiej, że aż z wrażenia nie mógł odwrócić wzroku od znikającej za drzwiami postaci. Wrażenie nieistotności tego czego tak bardzo przywykł się już bać. Wrażenie nieistotności swoich demonów. Tych Trzech i jego braku siły, by im się przeciwstawić. Rava, Aglahada, Amarys i jego obawie o tym co o nim myślą gdy widzą jego oczywiste słabości. Nawet potężnego Anduvala i strachu jaki trawił go w związku z groźbami tego co mógł mu uczynić nieobliczalny przecież czarodziej...
Coś zakiełkowało ostrożnie w umyśle i sercu młodego Degarego gdy słyszał gromki śmiech, którego przecież nikt nie mógł słyszeć. Patrzył więc jeszcze za nim przez dobrych kilka chwil nim w końcu Aglahad podał mu rękę i spróbował pomóc wstać. Ten przyjął opornie pomocną dłoń, ale unieść się już nie zdołał. Wyczerpanie w końcu zrobiło swoje. Opadł ponownie na kamienną posadzkę i już nie walczył. Pozwolił głowie oprzeć się o skraj swojego posłania. Przez zamykające się jeszcze oczy zobaczył wychodzącego z podziemi Rava. Potem przez parę chwil świadomej ciemności usłyszał jego głos. Pytający o starego maga. Aglahad coś mu odpowiedział. O bogowie... Ależ się cieszył, że byli tu... W ogóle chyba się cieszył nie za bardzo wiedząc czemu.
Ciemność zmogła ostatnie nieskładne już myśli pogrążając Degarego w swoich objęciach.

***

Pierwszą rzeczą, którą poczuł obudziwszy się, było lekko przypalone ciasto pszenne... i o ile go węch nie mylił, powidło wiśniowe. Tak mogły pachnieć tylko wypiekane przez Gladys podpłomyki. Otworzył powoli oczy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 22-11-2010, 23:47   #66
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny

Słońce wkradło się do dormitorium cichutko niczym niecny złodziejaszek. Bezszelestnie przemknęło przez usianą deszczowymi kroplami szybę okna, by wąskim promieniem peregrynować nielicho przybrudzoną, kamienną podłogę. Dopiero co wyrwało się zza chmur i nawet nie miało zamiaru na podłodze zaprzestać wędrówki. Promyk zaczął zawadiacko wspinać się po rogu grubego, wełnianego koca, który dziwnym trafem znalazł się na jego drodze. Wędrował powoli i początkowo nieśmiało, lecz po chwili przyśpieszył i w pełnym impecie słonecznego pędu wpadł prosto na nos.


Nos był raczej zwykły. Niezbyt imponujący, można powiedzieć, że nawet dość drobny i trochę do tego piegowaty. A przede wszystkim był nosem aktualnie zajętym węszeniem. Jego właściciel musiał widocznie być napastowany przez jakiś bardzo uparty zapach, bo co raz głęboko wciągał powietrze, by wypuścić je z głośnym westchnięciem, a spod wełnianej czeluści koca co raz dało się słyszeć stłumione mlaskanie. Na tym pewnie by się skończyło, gdyby nie niezwykle figlarna natura słonecznych promieni. Bodaj żaden promyk nie przepuści okazji by zdradziecko wedrzeć się w bastiony pościeli i niczym oblężniczy taran przebić się wprost do świadomości błąkającego się na granicy snu delikwenta. Nasz promyk wcale nie odbiegał od promykowej normy. Jednym susem przebił się przez zakamarki koca i ugodził śpiącego wprost między oczy! Po chwili mlaskanie urwało się niczym ucięte nożem, a w ciszę opustoszałego dormitorium wdarł się ryk smoka!

Cóż, tak po prawdzie to może nie do końca był to ryk smoka. Raczej było ziewnięcie, ale dla Aglahada, który drzemał na krześle tuż obok leżącego w łóżku Trzmiela, brzmiało to niczym smocze ryknięcie. A już na pewno żaden smok tak skutecznie nie poderwał by chłopaka z miejsca. Aglahad wyskoczył niczym oparzony i jednym susem przypadł do powoli wyłaniającego się spod koca towarzysza.

-Ha! - Zawołał. - Mówiłem im wszystkim, że przesadzają. Bo ja od razu wiedziałem, że nic Ci nie było. A oni wszyscy tak strasznie panikowali, że nie wiadomo co ci jest. Normalnie jak byś nie wiadomo jak zachorował. A przecież od razu wiedziałem, że tobie to nic, a nic nie było! A Zimira jak przyszła i cię zobaczyła to, mówię ci najprawdziwiej w świecie, pobladła jak ta ściana! I zaczęła krzyczeć! Oj, jak strasznie krzyczała! Jeszcze mi w uchu dzwoni. Akolici prosili ją by nie mówiła takich obel... obelżywczych słów, a ona im na to, że obelżywczy to są oni i ich podstarzali przełożeni, którym skleroza głowy przewierciła na wylot i próchno w nich mają, a nie...

Chłopiec trajkotał bez przerwy, a Trzmiel próbował zrozumieć. Ale zrozumienie było dalece poza zasięgiem jego skołatanych myśli. Dlatego też Trzmiel pozwolił sobie ziewnąć raz jeszcze i rzekł:

- Głodny jestem...




Drzwi naprawdę były paskudne. Smoliście czarne, nabijane brązowymi guzami i obarczone stanowczo za dużą ilością zamków. Przytłaczały swoją wielkością, a co gorsza niezwykle sugestywną ostatecznością, jakby otwierać się miały wprost na deski szafotu, na którym było im przeznaczone dać głowy. Siedzieli przygarbieni na twardych, pozbawionych poduszek ławach z ciemnego drewna stojących pod ścianą. Czekali. Chłód bił od ściany, do której przywarli z lekka przygarbionymi plecami. Byli zmęczeni, głodni i bardzo, ale to bardzo niespokojni. Co raz zza czarnych drzwi dobiegały ich podniesione głosy. Raz był to wysoki głos Zimiry, innym razem władcze dudnienie ojca Edrina, które szybko ustępowało basowemu buczeniu Anduvala. Ravere i Amarys mieli wrażenie, że zajadły i ostry niczym trzaśnięcia bicza, głos starej ergothianki powoli wygrywał ową tajemniczą batalię toczoną za zamkniętymi drzwiami gabinetu Edrina. Ale pewności nie mieli. Czekali na swoją kolej.
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt

Ostatnio edytowane przez Avaron : 23-11-2010 o 21:35.
Avaron jest offline  
Stary 24-11-2010, 11:07   #67
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na kogo wypadnie, na tego bęc...
Dziecinna wyliczanka wskazała najwidoczniej akurat na Amy. I na niego.

Rav zamyślił się, wracając wspomnieniem do chwili, gdy wyszedł z mrocznego tunelu. Przywitał go oddalający się śmiech Anduvala i widok osuwającego się na ziemię Trzmiela.
I znów do głosu doszły pewne, acz wyraźne braki w pewnych dziedzinach edukacji. Rav nie miał zielonego pojęcia, co zrobić z zemdlonym magiem. Przeniesienie na siennik nie załatwiło sprawy. Coś miękkiego pod plecami nie przywróciło leżącemu świadomości. Ba. Rav mógłby się założyć, że Trzmiel nawet nie zauważył zmiany miejsca czy pozycji.
Poklepanie po twarzy, dość delikatne, prawdę mówiąc, nic nie zmieniło, a na silniejsze Rav nie chciał się decydować. Aglahad już i tak patrzył na niego jak na zbrodniarza, katującego jakiegoś nie mogącego się obronić nieboraka.
- Trzmiel! Obudź się!
Równie dobrze Rav mógłby przemawiać do ściany czy posągu. Chociaż - jak głosiła zasłyszana kiedyś legenda - dzieło jednego z rzeźbiarzy ożyło, to Trzmiel okazał się bardziej oporny. Leżał i tylko miarowo poruszająca się klatka piersiowa świadczyła o tym, że żyje. A czy stało mu się coś poważnego? Tego ani Rav, ani Aglahad nie wiedzieli.
Wiadra z wodą (znanego każdemu człowiekowi lekarstwa na omdlenia) jak na złość nie było w pobliżu. Nawet najmarniejszego wazonika z kwiatkami, który w celi stanowiłby niepotrzebny luksus.
Rav już się zastanawiał, czy nie skorzystać z tego, że drzwi celi nie zostały do końca zamknięte i nie ruszyć na poszukiwania pomocy (kolejne złamanie Wszechmocnego Regulaminu, jedno mniej, jedno więcej... w końcu ile razy może zostać ukarany...) gdy drzwi otworzyły się na całą szerokość.
Orelan i Birelan, ci sami akolici, którzy ich tu przyprowadzili, stanęli w progu. (Birelan, alter ego Orelana, tak na marginesie, miał na imię Brian, ale od kiedy ktoś nazwał go Birelanem żadne z wychowanków Domu nie mówiło na niego inaczej.) Stali z dość głupimi minami, spowodowanymi nie tyle niespotykanym widokiem (dziura w podłodze, nieprzytomny Trzmiel, niemiłosiernie zakurzeni Aglahad i Rav, przy czym ten ostatni udekorowany dodatkowo błotnistymi plamami), co faktem, że tuż za nimi stała matka Zimira, w mało oszczędnych słowach informująca ich, co o nich myśli.
Rav z dość dużym zainteresowaniem wsłuchiwał się w potok słów płynących z ust dobrodusznej zwykle kobiety. Znacznej części z tych słów nie znał, a wbrew temu, co mogli sądzić niektórzy, aż tak wiedzy nie unikał i braki w edukacji czasami próbował nadrabiać. Szczególnie w tych bardziej interesujących czy przydatnych dziedzinach.
W końcu jednak matka Zimira zamilkła na moment, a potem kazała zabrać Trzmiela do infirmerii.
Za niosącymi Degarego akolitami podążył Aglahad, zapewniający na zmianę to matkę Zimirę, to Orelana i Birelana, że przecież Trzmiel zaraz dojdzie do siebie i po co do infirmerii...
Jakie efekty przyniósł ten monolog tego już Rav nie wiedział, bowiem ledwo znaleźli się za drzwiami prowadzącymi do Dziury zatrzymał go kolejny akolita.

Shane zwany był przez niektórych 'lewą ręką ojca Edrina'. Co prawda ledwo od ziemi urósł, ale był DOROSŁY. I uważał się za najważniejszego i najbardziej zaufanego pomocnika ojca Edrina.
Dostarczanie złych wieści wychowankom sprawiało mu najwięcej przyjemności i jedyne, czego zawsze żałowało to to, że nie może zastępować ojca Edrina w wyznaczaniu kar. Gdy Rav zobaczył jego szyderczo uśmiechnięte oblicze od razu wiedział, że nie czeka go zaproszenie na śniadanie...
- Panie Ravere, do gabinetu zapraszam - powiedział Shane, niezbyt dobrze naśladując ton używany w takich przypadkach przez ojca Edrina. - Proszę tędy. - Gestem wskazał kierunek.
- Znam drogę - odparł Rav, ale Shane nie odpuścił. Z zadowoloną miną eskortował go do samych drzwi gabinetu, zupełnie jakby się bał, że Rav ulotni się po drodze.

Czarne Drzwi znane były każdemu dziecku. Za nimi właśnie znajdował się gabinet ojca Edrina, miejsce cieszące się niemal taką samo złą sławą jak Dziura, tyle tylko, że o wiele częściej odwiedzane. Każdy delikwent, mający na swym koncie złamanie któregoś punktu Regulaminu Domu (a punktów tych było tyle, że ich naruszenie było kwestią nie tyle chęci, co czasu), spotykał się z ojcem Edrinem, a w wielu przypadkach, gdy kara nie mogła zostać wymierzona na miejscu zbrodni, spotkanie to następowało właśnie tutaj.
Rav nie potrafiłby powiedzieć, ile już razy znalazł się tutaj, na wytartym nieco dywaniku leżącym przed dębowym biurkiem, za którym siadał ojciec Eldrin. Oczywiście (wbrew złośliwym opiniom niektórych) znał na tyle liczby, by móc odpowiednią ilością cyfr zapisać ilość zaproszeń, jakie otrzymał od ojca Edrina, ale po dziesiątej chyba wizycie doszedł do wniosku, że nie ma po co zaśmiecać sobie pamięci niepotrzebnymi danymi.

Wyściełana poduszkami ława była przeznaczona dla lepszych gości, jeśli przypadkiem mieli pecha i musieli czekać parę chwil na ojca Edrina. "Lewa Ręka" oczywiście kazał Ravowi zająć tę gorszą, przeznaczoną dla przyszłych skazańców. Ta z kolei była wypolerowana przez setki siedzeń mniejszych i większych petentów, którzy wiercili się tu, z niepokojem czekając na chwilę, gdy drzwi się otworzą i będą musieli wejść do środka w oczekiwaniu połajankę (zwaną przez wszystkich kazaniem) i wyrok.
Po jakimś czasie można było się troszkę przyzwyczaić. Niepokój nieco spadał. Pojawiał się cień ciekawości - 'Co tym razem wymyśli...' Jeśli zaś chodzi o wymyślanie kar fantazja zwykle bardzo konkretnego i stąpającego twardo po ziemi ojca Edrina nie znała granic.
Chociaż Rav miał dosyć okazji, by przyzwyczaić się do tych wizyt, to jednak tym razem sytuacja znacznie odbiegała od tradycyjnej. I powód do niepokoju był.
Rav miał przeczucie, że nie skończy się na zwykłym kazaniu. To, co zrobili, wykraczało daleko poza wszystkie wybryki, jakich dotychczas się dopuścił.

Widok Amy niewiele poprawił humor Rava.
Nie chodziło oczywiście o samą dziewczynę, z którą chętniej niż z kimkolwiek innym spędzał czas, ale o sam fakt, że ona również się tutaj znalazła. Nie wróżyło to najlepiej ani jej, ani pozostałej trójce z Ravem na czele.
Gradowa chmura, jaka przesłoniła oblicze matki Zimiry, która przyprowadziła Amy, i lakoniczne 'Czekajcie tutaj, aż któreś z was zostanie wezwane!' również nie nastrajało optymistycznie.

Uśmiechnął się do Amy, chociaż miał świadomość, że jest to uśmiech z gatunku 'bladych'. Dziewczyna była chociaż, w przeciwieństwie do niego, czysta, co oznaczało, że ktoś o nią zadbał, ale minę miała i tak nietęgą.
Na moment zwrócił uwagę na drzwi i dobiegającą zza nich dyskusję. Słychać było głosy, ale słów rozróżnić nie można było. Wiedział z doświadczenia, że nawet gdyby przyłożył ucho do czarnej powierzchni, to i tak by nic nie zrozumiał.
Może gdyby miał szklankę...
Kiedyś usłyszał, jak jedno z dzieci, Neil bodajże, rozwodził się nad zaletami tego pożytecznego przedmiotu i możliwościami jego wykorzystania przy podsłuchiwaniu, zwanym powszechnie zdobywaniem informacji. Neil już dawno opuścił mury Domu, ale informacja pozostała. Tyle że bezużyteczna, bo co prawda Rav widział szklankę parę razy w swym życiu, ale takowej nie posiadał, ani - tym bardziej - w kieszeni nie nosił.

Poczuł nagle, że zaczyna mu burczeć w brzuchu. Nocne emocje zwiększyły apetyt, a o śniadaniu nikt nie pomyślał. Czyżby ojciec Edrin okazał się sadystą i chciał głodem wymusić zeznania?
Po sekundzie doszło do Rava, że wymyśla głupoty. Po pierwsze ojciec Edrin w życiu by nie użył takich metod, po drugie - stosowanie głodu jako narzędzia tortur było strasznie czasochłonne i musiałoby trwać kilka co najmniej dni.
Ponownie spojrzał na Amy.
- Co im powiemy? - spytał.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-12-2010, 09:16   #68
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tą drogą Amarys rzadko chadzała jako "skazana"; już prędzej by odebrać Rava po kolejnej porcji nauk dobrego sprawowania ze strony ojca Edrina. Najpierw myślała, że Zimira prowadzi ją do przełożonego sierocińca by wyjaśniła co stało się w podziemiach, ale im dłużej szły, tym mniej była pewna swego. Mateczka nic nie powiedziała, ale na korytarzu podsłuchała, że coś stało się Trzmielowi. Po drodze minęły złośliwie uśmiechającego się Shane'a i wtedy dziewczynka już w ogóle straciła pewność siebie. Dopiero widok Raverego podniósł ją na duchu.
- Raaav! - krzyknęła, rzucając mu się bez krępacji na szyję (w końcu w korytarzu była jedynie Zimira). - Tak się bałam, tak się martwiłam! Śniło mi się, że cię chciał zjeść taki wielgachny, straszny wilk! I w ogóle! Jak dobrze, że udało ci się dojść z powrotem, jesteś TAKI dzielny!
Rav zerwał się z ławy na jej widok i, choć nieco był zaskoczony nagłym i nieczęstym przejawem uczuć ze strony Amy, odpowiedział natychmiast na uścisk dziewczyny.
- Na szczęście nic mi się nie stało. Nie zjadł mnie. A dzielny? Nie jestem pewien... Gdybym mógł, to bym u... uniknął tej walki. Ale nie dało się. - Nie miał zamiaru przechwalać się odwagą, gdy - prawdę mówiąc - jedyne, o czym wtedy marzył to to, żeby wielki wilk poszedł sobie w swoją drogę, a jego zostawił w spokoju.
- To... to na prawdę cię zaatakował? To nie był tylko sen?! Och, Rav... - dziewczynce z przerażenia aż łzy stanęły w oczach. Mógł przecież zginąć! - Och Rav... powinnam była iść sama... albo ty zostać już w Domu, skoro i tak wszystko się wydało... przepraszaaam! - łzy potoczyły się jej po policzkach.
- To przede wszystkim moja wina - powiedział cicho Rav. - Jak już wróciłaś do domu, to powinienem był z tobą zostać, a nie wędrować z powrotem do domku.
W Domu obowiązywał nakaz noszenia chusteczek do nosa. A ponieważ służyły one różnym osobom do różnych, niekiedy niezbyt zgodnych z przeznaczeniem, celów, zatem i Rav miał jedną w kieszeni. W dodatku prawie czystą.
Nieco niezgrabnie zaczął ocierać łzy Amy.
- Nie płacz - poprosił. - Najważniejsze, że nic się nie stało. Na drugi raz będę mądrzejszy - obiecał. Chociaż, być może, była to obietnica bez pokrycia. W każdym razie będzie się starać jej dotrzymać.
- Ty i mądrzejszy! - smarknęła sarkastycznie Amarys, najwyraźniej jednak udobruchana. Klapnęła na ławę i schowała chustkę Rava do swojej kieszeni. - A gdzie Trzmiel i Aglahad? Słyszałam, że Trzmielowi coś się stało, ale matka Zimira nic mi nie powiedziała.
Rav nie przejął się ani sarkazmem (który oznaczał, że Amy wracała do formy), ani też zniknięciem chustki (co oznaczało, że może kiedyś do niego wróci uprana). Usiadł koło dziewczyny.
- Trzmiel... chyba zemdlał - powiedział po chwili. - A może po prostu zasnął ze zmęczenia. W każdym razie trafił do infirmerii. Wraz z Aglahadem, który za wszelką cenę chciał uchronić Trzmiela przed tym strasznym losem - powiedział z odrobiną ironii w głosie - a gdy mu się nie udało, to poszedł wraz z nim i pewnie tam siedzi i go pilnuje.
- To coś mu jest, czy nic mu nie jest, zdecyduj się
- fuknęła Amy. - Kto w ogóle po was przyszedł? I co powiedzieli na tą dziurę w podłodze i to wszystko, co tam narobiliście? Tych Trzech też już wypuścili?
- Skąd mam wiedzieć? -
Rav wzruszył ramionami. - Przyszli po nas Orelan do spółki z Birelanem. Pod bacznym okiem matki Zimiry. Kapłanka wygłosiła kazanie pod adresem obu akolitów i kazała im zabrać Trzmiela. A mnie po drodze zatrzymał Shane i zaprowadził tutaj. Tak więc nie wiem, co z Trzmielem, ani co z Tymi Trzema. A o tej dziurze akolici już wiedzieli, bo nic nie mówili. I oczu też nie wytrzeszczali.
- A... -
poniewczasie skonstatował, że Amy nie uczestniczyła we wszystkich wydarzeniach. - Słyszałaś o tym, że wcześniej do Dziury przyszedł Anduval?
- Po co?
- najeżyła się Amy.
- Z wizytą towarzyską zapewne nie. - Uśmiech Rava był dość krzywy. - Ale musisz poczekać na spotkanie z Trzmielem i Aglahadem. Oni będą mogli zdać relację. Zanim zdążyłem wrócić, to już go nie było. Tyle tylko wiem, że śmiał się w głos gdy wychodził. To było wyraźnie słychać, nawet w podziemnym korytarzu.
- Głupi stary piernik
- szeptem fuknęła Amy, bojąc się by mag w jakiś czarodziejski sposób jej nie dosłyszał. - Nie zdziwiłabym się, jakby specjalnie na was napuścił tego rycerza żeby zrobić Trzmielowi egzamin.
- Mówisz?
- Rav nie był specjalnie zachwycony słowami Amy. - Chyba nie mają takich głupich pomysłów - powiedział. - Przecież mogliśmy wszyscy...
- A kto ich tam wie - przecież nikt nigdy nie opowiadał co się dzieje w Dziurze. Zresztą po co innego by tam złaził? Napawać się karą dla swojego pupila? To mógł zrobić w czasie lekcji, a nie fatygować się na dół - skrzywiła się.
- A kto tam zrozumie ścieżki, po jakich krążą myśli magów - stwierdził Rav. - A może poczuł, że Trzmiel rzuca czary bez pozwolenia?
- Yyy... no to fakt, możliwe... Choć w takim wypadku długo się na dół toczył - przecież zanim zeszliście w korytarze, potem rycerz, do domku i z powrotem... - wymieniała Amy - ...z godzina pewnie zeszła.
- Nie wiem... Nie mam pojęcia, kiedy się zjawił na dole - wyjaśnił Rav. - Może zjawił się tuż przed moim przyjściem, a może stał tam i czekał.
Jak pająk w sieci, pomyślał, ale bez względu na grubość czarnych drzwi wolał tego nie mówić na głos.
- Teraz to już w sumie i tak wszystko jedno - wzruszyła ramionami Amy, po czym wskazała na drzwi. - Co im powiemy?

Co im powiemy... To było pytanie, nad którym Rav zastanawiał się już jakiś czas i do tej pory nie znalazł odpowiedzi. Przynajmniej takiej, jaka by satysfakcjonowała wszystkie zainteresowane strony.
- W miarę możliwości prawdę - powiedział powoli. - Począwszy od tego, jak pojawiły się duchy dzieci radnego Bidney'a. Wcześniejsze szczegóły nie są tak ważne - dodał. - Nie bardzo wiem, jak wytłumaczyć, czemu tam poszliśmy... - mówił dalej. - Może zwalić to na błędy młodości.
- Taaa... akurat się nimi przejmą
- wtrąciła Amarys. - Może powiedz, że myśleliście że to sen... a jak się zorientowaliście to już było za późno? Może to was usprawiedliwi... przynajmniej częściowo...?
Fakt. 'Błędy młodości' w ustach Rava... to by się dziwnie słyszało.
- Zwalimy wszystko na dzieci pana radnego i nasze dobre serca - zdecydował Rav. - One tak prosiły o pomoc...
- Przecież wiesz, że ojca Edrina nie obchodzą nasze motywacje tylko łamanie jego ZASAD! - nieco zbyt głośno zapieniła się Amy. - Nie pamiętasz ile razy już "dobre serce" odbiło nam się czkawką? Choćby wczoraj z Trzmielem... Dobroć nie popłaca - przynajmniej nie w mniemaniu dorosłych - zakończyła ponuro. - Zresztą gdyby nie było tu Zimiry, to w duchy na pewno by nam nie uwierzyli.
- No to wtedy bekniemy - powiedział Rav. - Przynajmniej my. Bo ty się tam zjawiłaś nie wiadomo skąd i trudno im będzie ciebie obwiniać. Zresztą... może matka Zimira nas jakoś wybroni - dodał. To chyba była jedyna nadzieja. Amy, o czym aż za dobrze oboje wiedzieli, miała rację. Serce i Regulamin gryzły się niesłychanie, a szlachetne porywy dobre były w balladach, a nie w życiu Domu. Zastanawiał się tylko przez moment co by powiedział ojciec Edrin gdyby się dowiedział, że całe zamieszanie powstało ponieważ chcieli bronić Trzmiela...
- Właśnie słychać jak nas broni - dziewczyna kiwnęła głową w stronę drzwi - Miejmy nadzieję, że to wystarczy. - a nawet jeśli nie... nic gorszego niż dziura i duchy nas przecież nie spotka, dodała w myślach, po czym skupiła uwagę na podsłuchiwaniu wywrzaskiwanych argumentów dorosłych.
 
Sayane jest offline  
Stary 08-12-2010, 13:00   #69
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
we współpracy z woltronem

- Głodny? Chyba nikt się nie obrazi jak poszukamy czegoś do jedzenia? Nie? - stwierdził Aglahad patrząc się na Trzmiela.

Chłopak obejrzał się zdziwiony na złodziejaszka nadal nie do końca ogarniając zaistniałą sytuację. Była... no ciężko było to nawet wolnymi myślami sprecyzować. Ewentualnie można było porównać do wrażenia jakie odniosłoby się ujrzawszy zabawnie żartującego ojca Edrina. Niby wszystko w porządku, a jednak coś zdecydowanie nie tak jak należy. Bo i skoro słońce było już na tyle wysoko by zaglądać przez okno między starymi szafami infirmerium, to znaczyło, że pora pobudki minęła już dobrych kilka godzin temu. A to z kolei oznaczało właśnie odbywające się lekcje śpiewu dla dziewczyn Rankiela i prace stolarskie z bratem Gavlem dla chłopaków. A z tego o ile dobrze kolebało się w głowie Degary'ego ratował głównie Anduval.
- Długo spałem? - zapytał jakby problem głodu został chwilowo odłożony na później – Co się stało? Gdzie Rav i Amy?

- Eeeee... długo, choć sam zasnąłem nad ranem, a obudziłeś mnie ty. Co się stało? Eeee... Po tym jak wyszliśmy z Dziury zrobiło się straszne zamieszanie, a Zimira jak już ci mówiłem zaczęła strasznie krzyczeć na akolitów i innych... a potem... potem zanieśli cię tutaj i powiedzieli, że mam przy tobie czuwać. To i czuwałem, aż do teraz. Ravowi i Amy nic nie jest, choć nie wiem gdzie są - Aghalad próbował przekazać jednocześnie wszystko co wiedział, a że wiedział niewiele to nie wychodziło mu to zbyt dobrze.

Ziewnął słuchając uważnie słów kolegi i mlasnął raz jeszcze podnosząc się w pierzynie. Skrzywił się gdy wspomnienia wczorajszego dnia napłynęły już kompletnie po długim śnie i złączyło w całość. I wtedy też zerwał się nagle z szeroko otwartymi oczami i pobladłym lekko obliczem.
- O psia kiszka! Anduval! Miałem u niego być rano! - krzyknął patrząc na Aglahada jakby oznajmiał mu właśnie o czymś przynajmniej tak istotnym jak kolejny dzień z nadwątlonymi racjami żywności. Wspomnienia jednak napływały dalej – Książka! Pamiętasz? Ta co ją czytaliśmy w Twojej kryjówce! Amy ją ma! Musimy ją szybko znaleźć!

- Psia kość... masz rację, ale jak to zrobić? - stwierdził Aghalad. - Myślę, że ktoś tu zaraz zajrzy sprawdzić czy się obudziłeś...

Nieco zdziwiony Degary zamrugał oczami. „Jak to zrobić?” bardzo rzadko padało z ust złodziejaszka. Przez chwilę przyszło mu do głowy, że Aglahad coś ukrywa i może nie chce, żeby znów gdzieś łazili napytać sobie biedy...
- Ale chyba nikt nie zabraniał stąd wychodzić, co? Choćby wysikać się przecież... - zeskoczył z łóżka rozglądając się za swoją koszulą i spodniami – Rozejrzyjmy się... I zobaczmy po drodze czy może Gladys tym razem będzie mniej zołzowata i nie poskąpi z jednego podpłomyka z miodem... - ubierał się nader poradnie jak na ilość dostępnych rąk – Oj no przecież nie będziemy tu siedzieć jak kołki...

- Masz rację, że nikt się nie obrazi, iż odwiedzimy kuchnię... i nie tylko kuchnię. Pozwól, że się rozejrzę w sytuacji - powiedział chłopak ruszając w stronę drzwi by sprawdzić co się za nimi dzieje.

- Poczekaj! - syknął próbując wydostać głowę z przepastnej wnęki koszuli – To może idź do pokoju dziewczyn i zobacz, czy nie ma tam Amarys... albo kogoś kto wie gdzie ona jest. Ja pójdę do kuchni i rozejrzę się za Ravem u chłopaków.

Aglahad kiwnął głową i po chwili zniknął za drzwiami. Degary rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu swoich podartych trzewików, których jak na złość nie było obok łóżka. Przecież chyba nie przynieśliby go tu bosego... Szafa była zamknięta, a w nogach łóżka była już tylko zmięta pierzyna, którą z satysfakcją zostawił niepościeloną. Otwarte przez Aglahada drzwi skrzypnęły cicho gdy w akcie desperacji uklęknął na podłodze i zajrzał pod sklepienie wielkiego dębowego łóżka. Tu były! Zapewne przypadkowo wepchnięte przez kogoś kto doglądał nieprzytomnego Trzmiela. Zimiry, Ojca Edrina, lub... zajmującego się infirmerium brata Amadeusa, którego ciężkie buty zobaczył Degary w drzwiach przez przerwę pod łóżkiem. Przełknąwszy ślinę wstał powoli odprowadzany wzorkiem wielkiego zakonnika. Brat Amadeus nazywany przez co lepiej słuchających na lekcjach religii wychowanków domu Bidneya, bratem Asmodeuszem na cześć jakiegoś bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnego ducha, był pomijając ojca Helbina najstarszym zakonnikiem w domu. Nigdy nie uzyskał święceń przez co tytuł ojca mu nie przysługiwał. Prawie nigdy też nic nie mówił, a na jego twarzy rzadko malowało się coś poza zmęczeniem często i nie bez przyczyny mylonym ze zniecierpliwieniem i złością na to z czym przyszło mu na starość się borykać.
Starzec podszedł do niespecjalnie pewnego swojej sytuacji chłopaka i ująwszy mocno w czerstwe dłonie młodą twarz spojrzał bacznie w jej odrobinę niespokojne oczy. Potem lekko przekręcił trzymaną głowę i spojrzał pod innym kątem, a na koniec chrząknąwszy głośno mruknął coś nieprzyjaźnie kątem oka spoglądając na nieposłane łóżko i puścił chłopaka. Degary poczuł wstyd gdy starzec sam poprawił pościel. Szczęśliwie trwało to krótko i po chwili brat Asmodeusz pokazał gestem dłoni by za nim podążać.

***

Parę chwil później Degary trzymając w dłoni pokaźny placek pokryty cienką warstwą kruchego miodu wszedł wraz z bratem Asmodeuszem do korytarza gdzie czekali już przed czarnymi drzwiami do gabinetu ojca Edrina towarzysze ich wspólnej wczorajszej niedoli.
- Amy! Rav! - podbiegł do nich z początku entuzjastycznie, mitygując się jednak szybko, że lepiej w tym złym miejscu tak nie krzyczeć. Zakonnik zapukawszy wpierw do drzwi, otworzył je i nie wypowiadając ani słowa zajrzał tylko na chwilę, po czym znów je zamknął. Odgłosy w środku ustały. Na chwilę tylko, by po paru sekundach ponownie rozbrzmieć zupełnie niewyraźnie choć rozpoznawalnie. Szczególnie głos Anduvala... Brat Asmodeusz wskazał Trzmielowi tę samą ławkę, na której czekali Rav i Amy. Potem zostawił ich samych.
- Ale się narobiło - powiedział w końcu młody mag - A Aglahada tu nie było? Przy odrobinie szczęścia mu się upiecze...
Westchnął zastanawiają się nad losem złodziejaszka. Powinien był mu podziękować, że był przy nim cały ten czas... A zupełnie o tym wcześniej nie pomyślał. Spojrzał na placek skrzywiwszy się. Właściwie to miał dziwnie złudną nadzieję, że to nie wokół niego to całe zamieszanie.
- Jedliście coś? Chcecie? - spytał wskazując świeży wypiek - Asmodeusz mnie wziął do Gladys i dał dwa placki... Jeden zjadłem już, ale tego chętnie oddam...
- O właśnie... Pewnie to już nieważne, ale... Masz jeszcze tę książkę gdzieś schowaną Amarys?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 15-12-2010, 08:30   #70
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Aglahad pamiętał - i to nazbyt dobrze, jak troskliwym medykiem jest brat Asmodeusz. W pamięci doskonale wryły mu się wspomnienia swojej, nie tak znowu odległej w czasie, choroby, gdy twarz pokryły mu liczne szkarłatne plamki a ciało marniało od gorączki. Przez wiele tygodni straszny braciszek był jedyną ludzką istotą, jaką dane było chłopakowi oglądać. I w sumie tylko oglądać, bo choć Aglahad wytężał pamięć ze wszystkich sił, nijak nie mógł sobie przypomnieć, by Asmodeusz wypowiedział do niego choćby jedno, małe słowo. Wszystkie rozkazy wydawał poprzez pomruki, warknięcia i gesty. A co gorsza, regularnie poił Aglahada najobrzydliwszym na całym Krynnie ziołowym wywarem. Jak mawiano po zmroku w sypialni chłopców, wywar był trucizną służącą do zadawania śmierci pojonych nim dzieci. Z jakiego powodu stary medyk miał skrycie mordować mieszkańców domu, tego już nikt nie wiedział, ale wredne oblicze Asmodeusza i paskudny smak wywaru sprawiały, że historia mocno zyskiwała na prawdopodobieństwie.

A teraz? Proszę! Asmodeusz właśnie prowadził gdzieś Trzmiela. Aglahad skryty w bocznym korytarzu, czujnie przyglądał się, jak jego towarzysz podąża za starcem, wcinając przy tym miodowy placek Gladys. Na ten widok Aglahadowi tęgo zaburczało w brzuchu. Sam nie miałby nic przeciwko takiemu plackowi, ale jakoś nie w smak mu było oddawanie się pod kuratelę Asmodeusza. Kto wie, może w przepastnych kieszeniach brudno-białej szaty nosi butelczynę ze swoim paskudnym wywarem? Ale gdzie on prowadzi Trzmiela? Aglahad zwinnie oderwał się od ściany i nie głośniej niż spacerujący kot ruszył za tamtymi. Chłopak nader szybko się zorientował, dokąd starzec prowadzi jego przyjaciela. Gabinet ojca Edrina! Aglahad przełknął głośno ślinę. To dlatego dali Trzmielowi ten placek! Pamiętał jak ktoś kiedyś opowiadał o tym zwyczaju. Każdemu skazańcowi daje się dobry posiłek przed egzekucją. Będą Trzmiela ścinać, wieszać i rwać na sztuki! Albo nawet torturować! Albo... Straszliwe obrazy, a właściwie ich wyobrażenia (bo Aglahadowi nigdy jeszcze nie dane było w życiu widzieć takiego choćby wieszania, a o rwaniu na sztuki w ogóle miał niewielkie pojęcie) przemykały przez głowę młodzika jeden za drugim. W końcu otrząsnął się ze strasznych wizji. Do głowy przyszła mu pewna myśl. Była to myśl z gatunku tych, które w normalnych sytuacjach każdy zbywa wzruszeniem ramion i głupim uśmiechem. Myśl nieprawdopodobna i niemożliwa, a zarazem wielce niepokorna, bo za nic nie chciała opuścić głowy młodego łotrzyka.

Aglahad znał wiele sekretów domu Bidneya. Znał tajemne przejścia, skrytki i korytarze, o których nikt chyba - poza nim, nie miał pojęcia. Wścibski niczym mały kociak, zbadał bodaj wszystkie zakamarki, do których może (a czasami nawet wydawałoby się, że nie może) wniknąć taki chudy i niewysoki chłopak jak on. Kiedyś przez zupełny przypadek natrafił na pewien niewielki korytarzyk. Była to raczej pusta przestrzeń między sufitem jednego piętra a podłogą kolejnego, niż faktyczne przejście. Rzecz działa się wiele miesięcy wcześniej i już wtedy ledwo wcisnął się w ten wąski przesmyk. Zatrzymał się wtedy po kilku metrach przeciskania się, dotarłszy w pobliże niewielkiego otworu, z którego biło rozproszone światło. Gdy zerknął przezeń, o mało nie krzyknął ze strachu! Oto patrzył wprost na wielkie biurko z ciemnego drewna, należące do ojca Edrina. I na samego kapłana (który z cicha pochrapując przysypiał w swoim siedzisku) również! Aglahad uciekł z tamtego miejsca i poprzysiągł sobie, że nie wróci tam, choćby nie wiem co. Konsekwencje wykrycia przez przełożonego domu były... wolał nawet o tym nie myśleć, ale musiało być to coś gorszego niż rwanie na sztuki, tortury i picie wywaru Asmodeusza w jednym. Ale teraz? Czyżby właśnie zaszło "choćby nie wiem co"? Najwidoczniej, skoro młody złodziejaszek ruszył w stronę "przejścia". W końcu był coś dłużny Trzmielowi i pozostałym.

***

Odnalezienie właściwiej drogi nie zajęło mu wiele czasu. Gorzej było z pokonaniem samego przejścia, gdyż przestrzeń pomiędzy sufitem jednego piętra, a podłoga kolejnego była rzeczywiście mała, tak, że chłopak ledwo się w niej mieścił. Na dodatek przestrzeń zmniejszyła się jeszcze trochę od ostatniego razu, gdy złodziejaszek ją odkrył, gdyż chłopak urósł kilka centymetrów. Mimo to ruszył do przodu.

Dojście nad pokój Edrina zajęło mu więcej czasu niż myślał, że mu zajmie. Gdy doszedł, a raczej dopełzł na miejsce, serce mu zamarło. Nie dość, że był nad gabinetem przełożonego całego domu, co już samo w sobie było ryzykowne, to jeszcze, jak na złość, w środku był Anduval. Mag rozmawiał z Edrinem o wczorajszych wydarzeniach, choć Aglahad nie słyszał dokładnie rozmowy zbyt przerażony tym gdzie się znalazł i co robił. Dopiero po chwili odzyskał spokój ducha, jednak było za późno, ponieważ rozmowa dobiegła do końca, a stary mag ruszył w stronę drzwi za którymi, jak się domyślał złodziejaszek, czekali jego przyjaciele: Trzmiel, Rav i Amy. Jakby tego było mało to Aglahad poczuł jak stare drewniane i najwyraźniej spróchniałe bale zaczynają pękać. Chłopak z przerażeniem stwierdził, że nie zdąży się wycofać - pozostało mu czekać na nieuniknione i mieć nadzieję, że ojciec Edrin oszczędzi go...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172