Wątek: [D&D +18] Limbo
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2010, 18:11   #28
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
- Ta... ale Munio jak sam ostanie to i smutny będzie. A jak smutno mu si zrobi to pewnikiem bedzie chcioł do mnie przyleźć. Zapewniam, żadna stajnia czy te boksy nie powstrzymajo go gdy bedzie chcaił uciec. - rzekł Graffen i poklepał miśka po karku. - chyba że jaki lasek w pobliżu macie to może udo mi se nakłonić co by tam pobuszował przez te kilka dni... - dodał po krótkim namyśle idąc na ustępstwa.

Burmistrz spojrzał na osobnika o zielonej brodzie i westchnął.- Dobrze więc, niechaj zwierzęta będą przy was, jednak pilnujcie ich, bowiem nie chce by nasze stosunki zeszły na złą drogę. Co do lasu to właśnie dziwi mnie, że poszukując jakiejś puszczy wylądowaliście tutaj... - burmistrz zrobił pauzę i poprawił cylinder. - Bowiem w okolicy naszego miasta nie ma lasów, a o tajemniczych puszczach ja przynajmniej nie słyszałem. - Dolcel znowu się uśmiechnął i wesoło zagadnął.- Nie jesteście aby głodni?

Sephir, który od pojawienia się burmistrza, wpatrywał się w człowieka dziwnym, badawczym wzrokiem, w którym kryła się podejrzliwość przemieszana z ostrożnością, postanowił zabrać głos.
- To bardzo miło, że przyjął nas pan z taką życzliwością, ale jeśli chodzi o jadło, to prosiłbym o pozostawienie nam wolnej ręki w tej kwestii. - powiedział to głosem, w którym czuć było chłód.
Jego szeroko otwarte oczy śledziły każdy ruch mężczyzny.

- Oczywiście, oczywiście. - powiedział Burmistrz i niedbale machnął ręką.- Karczm mamy tu wiele, a ceny nie należą do wygórowanych, chciałem po prostu posłuchać o waszych przygodach, a posiłek jest odpowiedni do takich opowieści.

Profesor zmrużył nieco oczy słysząc to pytanie. Sam jako zdolny naukowiec już dawno rozgryzł naturę cienistego towarzysza, ale prawda o nim mogłaby źle odbić się na opinii burmistrza. Zamiast tego, postanawiając zmienić odezwał się ze szczerym uśmiechem

- Czyżby to była propozycja spożycia posiłku w twoim towarzystwie? I tak musimy tu zostać przynajmniej przez jakiś czas, więc zapewne przynajmniej część z nas przystałaby na to z radością.. Zawsze przyjemniej spożyć ciepły posiłek w ciekawym towarzystwie niż suchy prowiant do jakiego przywykliśmy na wyprawach

- Mądrze prawisz! Wspólny posiłek to naprawdę rzecz która każdy powinien szanować, oraz korzystać póki jest na to okazja! - Dolcel podrapał się w miejscu swego małego tatuażu po czym patrząc na niedźwiedzia z lekkim zakłopotaniem zapytał. - A ta bestiia co jada?

Krasnolud zdębiał nagle. Wspólny posiłek z burmistrzem mógł wyglądać na wykwintną ucztę w towarzystwie miejscowych notabli, za suto zastawionym stołem. I tego właśnie Graffen się przestraszył.

Kilka lat wcześniej dwójka istot ubrana w skórzane, nieobrobione płaszcze, podpierając się drewnianymi kosturami, przemierzało las. Jeden z nich, wyższy, o blond włosach i z widocznie elfimi korzeniami, acz prawdopodobnie z mieszanego związku prowadzony był przez szarego wilka na niedługiej smyczy. Czarna opaska zakrywała mu oczy.
- Czy to konieczne? Przecie i tak wiesz cu gdzie jes. - spytał ten drugi, niższy, z rudą brodą.
- Trudno było by wytłumaczyć im, ze nagle odzyskałem wzrok na świat. Zresztą, to nie jest kłamstwo. Przecież nie mam oczu. - odrzekł ten wyższy.
- A jo czemu z tobą tam ide? - krasnolud drążył dalej temat.
- Musisz ich poznać...

Znaleźli się na dość dużej polanie. Wręcz w wielkim prześwicie w lesie który mógł być spowodowany spadkiem meteorytu lub krwawej batalii oddziału magów. Jednak nie był to pusty teren. Gdyż w tym właśnie sercu lasu wyrastało wielkie i piękne miasto zbudowane z białego kamienia. Miasto elfów.
- Po co mu tu?
- Muszę pogadać ze starym druhem i powiadomić go o walkach na wschodzie lasu. Nie zajmie nam to dłużej niż dwie noce.
- Ech... skoro musisz...

Zostali powitani przez jednego z Królewskich Doradców, w jego prywatnym domu. Domu który choć stylem pasował do reszty miasta, to jednak przewyższał zwykłe domy zarówno w rozmiarach jak i w jakości zdobień płaskorzeźb i fresków na ścianach i sufitach. Bogate wnętrze, zaprojektowane ze smakiem, nie atakowało przepychem i bogactwem, lecz zdumiewało idealnymi liniami i arcymistrzowską robotą artystów. Nie jeden złocisz musiał zostać wtopiony w owy budynek. Graffen skulił uszy w swoim nakryciu, przytłoczony nie naturalnym środowiskiem. Na środku sali stał mężczyzna o wyraźnie elfim pochodzeniu, ubrany w aksamitne szaty koloru purpury. Złoty diadem zatrzymywał długie, kasztanowe włosy przed wpadaniem do oczu. Szmaragd na palcu lśnił w promieniach słońca.
- Witaj Virionie! I ty mości krasnoludzie - rzekł z uśmiechem na twarzy i ruszył w ich kierunku. Graffen nie wiedział czemu zdawało mu się, że elf z trudem przełknął słowo pokurczu. Nie podobało mu się tu...

Krasnolud chyłkiem rozejrzał się dookoła. Już wolał znów jeść suchy prowiant niż stołować się wśród arystokracji tutejszej ludności.

Profesor nie pozwalając by drgnął mu jakikolwiek mięsień twarzy znamionujący rozbawienie odpowiedział grobowym głosem

- Jagody

Burmistrz spojrzał na niedźwiedzia a następnie przywował w myślach obraz jagody.
- Ehm... Na pewno są to jakieś duże jagody... - odpowiedział wymijająco po czym spojrzał na niebo. - Niebawem na tym placu zrobi się dość tłoczno... - rzucił od tak w przestrzeń.

Krasnolud zainteresował się nagle. Nie wiadomo co to właściwie się działo, jednak będąc pewny swych umiejętności nie wziął jednego czynnika pod uwagę. Sądził, że uda mu się cokolwiek znaleźć w magicznej puszczy do jedzenia, jednak tam nawet poziomek nie zobaczył. Jakie było jego zaskoczenie gdy to odkrył. Teraz będąc w bardziej cywilizowanym zakatku czasu i przestrzeni postanowił lepiej się przygotować. Musiał zakupić komponenty do zaklęć.
- Macie w może zwyklaśne jagódki gdzie w pobliżu? Albo na wymianę? - spytał druid przypominając sobie w pamięci formułę zaklęcia.

- Myślę że na straganach znajdzie się kilka jagódek.- odparł brodaczowi władca miasta.

- Dubra, to spotkamy najwyżej się wieczorem - rzucił do profesora i ruszył na Muńku w stronę straganów.
Nie przepadał za tak dużym skupiskami ludzi. Czuł się przytłoczony, mały i bezradny, co będąc na Muńku było dość śmieszne. Podjechał pod zgarbioną starowinkę, która jako jedyna nie przejęła się nadejściem wielgaśnego miśka.
- Dubry Pani! - zakrzyknął z góry - ładniuśkie jagody macie. Po ile za uncję?
- Uncję młodziaczku? My tu na kilogramy sprzedajemy. Złocisza za kilogram piękniśkich jagódek. Zdrowe i smaczne...
- Dubra. To poprosze to kilo. Tylko co by ni oszukańcze było
. - odpowiedział schodząc z niedźwiedzia i wyjmując monetę z sakiewki.
- Łiiii, czym mi tu płacicie. Toć to jaka zagraniczna waluta chyba jest? Ni! A zresztą pokażcie ją. - zaskrzeczała i wzięła pieniądz od druida. Obejrzała w słońcu, ugryzła i orzekła - pić takich sie należy.
- Pić złociszy za kilo jagód? To ile to kilo waży?
- Kilo.
- Ech... draj złociszy babuleńko
- Draj? Jaki znowu drań? Cztery złote i kropka.
- Dubra nich bedzie cztere. Macie i żyjcie w szcześciu
. - zapłacił i ruszył w stronę obrzeży miasta. Był wielce ciekaw co się stanie jak przekroczy granicę miasta.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline