Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2010, 22:52   #38
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Szarotka, Bothari i Blathinn

Z godnością zniosła próby dopasowania strzemion do jej wzrostu, choć nie należało, to do rzeczy łatwych. Jedynemu niech będą dzięki, że Gunther stanął na wysokości zadania i nie zdradził rozbawienia cała sytuacją ni jednym grymasem. Isabell musiała zresztą przyznać, iż kapitan przejawiał zdecydowanie więcej cech pozytywnych, nie licząc tego nieszczęsnego incydentu na balu.
Propozycja wspólnej jazdy na jednym koniu przyprawiła ją o żywsze bicie serca. Wiedziała, że igra z ogniem, ale nie znalazła w sobie dość siły by odmówić.

Otoczona ramionami Felerhara przestała zwracać uwagę na to co działo się wokół. Minęli z dwie wioski, ale żadne z nich nie zaproponowało postoju, by poszukać rzemieślnika. Jechali rozmawiając cicho niczym zamknięci we własnym świecie.

Na rozstaju dróg, niecały kwadrans do gospody zauważyli baronową de Chavaz.
Kapitan wyprostował się nieznacznie. Powolnym ruchem. Jakby naturalnym po długiej podróży. Jego ramię obejmujące baronessę dało jej nieco więcej swobody ale .. nie wróciło do trzymania uzdy konia.
Isabell uśmiechnęła się spokojnie na widok Inez.
- Witam, panią baronową. - powiedziała zupełnie opanowanym i dobrze słyszalnym głosem. - Niezwykle, to miło z Pani strony, iż raczyła sobie o nas przypomnieć.
Baronowa wraz ze swoją eskortą podjechała bliżej, z osobliwym uśmieszkiem czającym się w kąciku ust. Wydawać by się mogło, że całkiem zapomniała o obecności swojego studenta, z którym jeszcze przed chwilą wymieniała jakieś uwagi.
- Pamiętałam za to o celu naszej podróży. Ależ baronesso. Widzę jednak, że dużo mnie ominęło. - omiotła wzrokiem kapitana, a jej ton sugerował że mogła podejrzewać wszelkie możliwe warianty wydarzeń. - Jednak widzę, że ma Pani dobrą opiekę. Cóż wywołało te nadzwyczajne - tu zmrużyła oczy jak zadowolony kot. - środki ostrożności?
- Zostaliśmy napadnięci. - odpowiedziała malarka spokojnie. - Na szczęście dzięki kapitanowi i jego żołnierzom nam nic się nie stało, ale trzech z nich zostało rannych i leży w naszym powozie. Tym bardziej cieszy mnie, iż Pani po drodze nie miała takich przygód.
Baronowa podjechała do powozu i zajrzała do środka, jakby upewniała się co do prawdziwości relacji drobnej kobietki. Zawróciła konia w miejscu.
- Chyba zacznę nad tym ubolewać, zważywszy, jak dogodne dla baronessy owe przygody mają finał. Ale my tu gadu gadu, a czas ucieka. Spieszmy do gospody, bo nas tu noc zastanie.
Z tymi - dość niefrasobliwymi - słowy obróciła konia raz jeszcze, tym razem w kierunku, w którym ustawiony był powóz i ruszyła truchtem, rzucając jakieś słowo do powożącego. Zaprzęg ruszył z miejsca.
Isabell przyglądała się inspekcji Inez z leciutkim uśmieszkiem, po czym szepnęła kapitanowi.
- Obawiam się, że z zapewnieniem baronowej odpowiedniego bezpieczeństwa będzie więcej problemów.

Wieczór zastał członków wyprawy ulokowanych wygodnie w przydrożnym zajeździe. Inez wespół z Antonim pokazywali Ojcu Rubinshei swoje zdobycze z Klerke i dyskutowali na temat powodów migracji rodu oraz badali każdą rysę na zakupionych posążkach, kłócąc się, z jakiego okresu mogą pochodzić.
Baronessa, zaraz po przyjeździe osobiście dopilnowała, by odpowiednio skrócono strzemiona, po czym dołączyła do dyskutującej trójki.
- Można obejrzeć te posążki? - spytała siadając przy stole.
Eksponaty po chwili trafiły w ręce drobnej kobietki, wraz ze stosem objaśnień.
- To jest deviria przypominający ghula, piekielnego psa agaryjskiego, chociaż równie dobrze może przedstawiać Mordoga albo każdego innego demona, którego imienia nie znamy. Tego wężowego stworzenia - pokazano kolejny posążek wyobrażający jakieś kłębowisko jaszczurcze. - nie można zbyt precyzyjnie zidentyfikować, aczkolwiek pan Rubinshei ma jakieś własne teorie. Te dwa ostatnie figurki, niedźwiedź i koń, to również groźne deviria, chociaż pozornie wyglądają niewinnie. Ale widzi baronessa te drobne szczegóły? Koń ma wyrzeźbione malutkie kły i nie przybiera pozycji spłoszonej; raczej atakującą.
Ręka Inez cały czas ilustrowała i zaznaczała niewidoczne na pierwszy rzut oka detale posążków. U niedźwiedzia wskazała niezwykle długie pazury i niezwykłe oczy, które zastępowały okruszki czerwonego rubina.
- Ponadto uważam, że nie są to oryginały, a kopie, chociaż bardzo dobrze wykonane. Właściciel majątku Jefere wyprowadził się stamtąd pięć lat temu, zabierając ze sobą wyładowane wozy oraz całą służbę. Obecny pan tej włości, pułkownik Gloszkiri, twierdzi, iż całe wyposażenie pałacowe zostało zakupione wraz z budynkami, toteż nasuwa się wniosek, że hrabia Dreuger zabrał skarby rodowe wraz ze sobą, zostawiając “śmieci”, które w jego mniemaniu były niewiele warte.
Isabell przez chwilę przyglądała się uważnie figurkom.
- Biorąc pod uwagę cechy, które pani baronowa pokazała jak i całokształt wykonania, sądzę, że posążki te wykonano w stylu antyczno-matrańskim. - powiedziała w końcu. - Jeśli rzeczywiście hrabia Dreuger pozabierał najcenniejsze rzeczy, to te figurki mogą być kopiami... - postukała delikatnie paznokciem oczy niedźwiedzia. - ale istnieje sposób byśmy mogli się przekonać czy tak rzeczywiście jest. Jeśli to oryginały, to oczka nie są z okruszków rubina tylko specjalnego kruszca.
Badaczka zerknęła znacząco na Rubinsheia, a potem wróciła wzrokiem do Isabell.
- Specjalnego kruszca? Umie baronessa go rozpoznać? Jakie ma właściwości?
Malarka pokręciła lekko głową.
- To niestety potrafią jedynie specjaliści, ja o nim po prostu słyszałam. - zamyśliła się na moment. - Może jakiś jubiler mógłby nam sprawdzić czy to rubin, ale pytanie czy nie zainteresowałby się za bardzo, jeśli rubinem nie będzie.
Z twarzy baronowej zniknął ten osobliwy wyraz zainteresowania tematem, zupełnie jakby z czystej uprzejmości poświęciła odrobinę uwagi laikowi, który próbował błysnąć wiedzą.
- Będzie na to czas po powrocie z misji; sądzę iż mój kolega z pracy ma kilku znajomych chętnych do przeprowadzenia takich ekspertyz.
Troskliwie opakowała posążki w skóry i poleciła Antoniemu zanieść je do swojego pokoju.
- A teraz może dowiem się od pani, co tak naprawdę stało się na trakcie? I kto was napadł? - utkwiła badawcze spojrzenie ciemnych oczu w twarzyczce baronessy.
Isabell zmrużyła leciutko oczy na pytanie baronowej i odpowiedziała spokojnie.
- Dowiedziałaby się Pani wcześniej, gdyby rozmowa o posążkach nie wyszła na pierwsze miejsce. Niestety nie wiemy kto, wiadomo jedynie, że prawdopodobnie jakichś szlachcic, który wynajął tutejszych zbirów kilka godzin po tym jak zeszliśmy ze statku. - baronessa kontynuowała nie pozwalając sobie wejść w słowo. - Mieli nas porwać, a wszystkich panów zabić. Jeśli jest Pani ciekawa co do samych szczegółów ataku proszę pytać kapitana. - zamilkła czekając na reakcję.
Inez oparła podbródek na dłoni, przysłuchując się relacji. Przekrzywiła nawet głowę.
- Uprzedzałam Berlaya, że tak będzie, ale raczył wątpić w moją wiedzę. Zapewne sądzono, że jadę z wami. Czy wszystkich napastników pobito, czy ktoś zbiegł? Jeśli tak, to będą nas tropić i nawet w dworku, do którego zmierzamy, bezpieczne nie będziemy. Kapitanie? - spojrzała na mężczyznę przy oknie. - Może pan ocenić sytuację wojskowym okiem?
- Osobą, która zorganizowała napad jest szlachcic. Widzieliśmy go i podczas ataku i wcześniej w jednej z karczm podczas postoju. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Także i jego pochodzenia nie byłem w stanie rozgryźć. Atak przeprowadzony był pomysłowo, ale bez wiedzy wojskowej. Posłużono się do niego zgrają drugorzędnych bandytów, a nie prywatnym wojskiem. Zadaliśmy im bardzo dotkliwe straty, więc ta banda raczej nie będzie w stanie nam przeszkadzać. Szlachcic ów odjechał wraz z trójką swoich przybocznych. Było ich o trzech więcej, ale niestety - nie przeżyli walki. Przesłuchać udało się tylko czterech z pośród bandytów. Nie potrafili zbyt wiele powiedzieć, bo najęci byli przez jednego ze sług naszego oponenta. Sługa ten był niewatpliwe Eliarczykiem. Przy zabitych nie było żadnych pism ani nic co mogło by bardziej naświetlić sytuację. - zatrzymał się na moment, by zaraz dodać. - Być może popełniłem błąd tak bardzo nastawiając się tylko na obronę karety, miast spróbować zmierzyć się z tym jegomościem i zakończyć kłopot. Nie byłem jednak pewien sił przeciwnika i uznałem, że lepiej pozwolić mu zbiec i być pewnym bezpieczeństwa baronessy.
- Zrobił Pan co uznał za najlepsze. - głos Isabell był łagodny. - Nie sądzę by ów szlachcic próbował również napaść na dworek naszego gospodarza... - spojrzała przez chwilę na kapitana. - gdyby jednak to obawiam się, że z obroną musimy liczyć na siebie. Baron Totenhauz hołduje rycerskim obyczajom i o muszkiecie chyba nawet nie słyszał.
Mina baronowej zaś nie wskazywała na to, iż ona sama pochwalała postępowanie kapitana. Nie powiedziała jednak nic w tym temacie, zebrała tylko swoje notatki ze stołu i wstała - z zamaszystością znamienną dla Nordyjczyków.
- Drodzy państwo, powinniśmy wyruszyć jak najwcześniej rano. Nie wiem jak państwo, ale ja mam jeszcze coś do przejrzenia, więc udam się już do swojej izby. Życzę dobrej nocy. Nakażę zaprzęgać jutro o piątej, byśmy o szóstej już wyjeżdżali.
Z tymi słowami skłoniła taktownie głowę koledze Rubinsheiowi i skierowała się do swojego pokoju.
- Wielmożna pani baronowo, uprzejmie przepraszam, ale zajmę jeszcze chwilę. - odezwała się baronessa, gdy Inez podniosła się z miejsca. - Pragnę jedynie przypomnieć, iż przedstawię nas jako znajome hrabiego Vincenta Baudeza i będę wdzięczna, jeśli szanowna pani baronowa nie będzie mi w tym przeszkadzać. To wszystko. - uśmiechnęła się leciutko i zwróciła w stronę Felerhara.
- Sądzę kapitanie, że wyjazd stąd o szóstej rano będzie dobrym pomysłem, gdyż i tak mamy już opóźnienie.
- Jak sobie baronessa życzy. - odpowiedział.
Isabell skłoniła się wszystkim obecnym i również udała do swego pokoju.

Ranek zastał baronową w stanie potężnego niewyspania (widać pracowała do późna), ale kobieta dzielnie stawiła czoła wyznaczonej przez siebie godzinie i około szóstej schodziła już do stajni po konia. Nie zamierzała jechać w powozie; najwyraźniej spodobała jej się jazda wierzchem. Ubrana była tak jak dnia poprzedniego, w czarny kaftan oraz dzieloną spódnicę do jazdy konnej i tylko świeża biała koszula pod kaftanem, która widoczna była w zapięciu dekoltu, udowadniała, że Inez jednak nie spała w ubraniu. Jej podręczne pakunki, bardzo niewielkie, przytroczono do siodła wierzchowca, po czym badaczka ruszyła w ślad za powozem, dopinając płaszcz na ramionach. Przy jej boku - co było nowością - kołysał się (widać pożyczony od muszkieterów) rapier. Tak uzbrojona dama wyglądała na otwartą na wszelkie dalekie podróże.


Baronessie noc minęła niespokojnie. Przerzucała się z boku na bok nie potrafiąc wyrzucić ze swych myśli wspomnienia bliskości Gunthera i jego ciepła. W efekcie czego rankiem pojawiła się w stanie dość zbliżonym do baronowej. Ubrana w czarne spodnie do konnej jazdy, białą koszulę i wygodny, czarny żakiet malarka usadowiła się na swej białej klaczy.

Dalsza część podróży minęła im bez niespodzianek i czwartego dnia dotarli wreszcie do dworku barona Totenhauza.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 25-11-2010 o 07:10. Powód: drobrne błędy wcześniej niezauważone
Blaithinn jest offline