Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2010, 17:00   #65
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa I
Rebeka Marqez, Kurt Marevick


Zaczęło się niepozornie, jak w większości horrorów. Gdy tylko więźniowie wkroczyli do długiego, podziemnego korytarza oświetlenie zaczęło migotać ostrzegawczo. Ewie, która ostatecznie pozwoliła na skrępowanie swoich nadgarstków w szczególności się to nie podobało. Nie mogła wiedzieć, że nie był to nawet przedsmak tego co ich czekało. Choć złączeni sznurem nie mogli przemieszczać się z dużą prędkością, to ranna kuśtykająca kobieta jeszcze bardziej ich spowalniała. Zważywszy na jej stan fizyczny poruszała się zresztą chyba jedynie dzięki swojej determinacji i pragnieniu przeżycia.

Po przejściu jednej trzeciej drogi, środek chemiczny, jakim spryskano ściany korytarza krążył sobie już w najlepsze po krwioobiegu skazańców, dając tym samym zielone światło do rozpoczęcia zdrowo popieprzonego przedstawienia.

W jednej chwili boczne ściany dosłownie zafalowały, jakby były zrobione z żelatyny, wydając z siebie żałosny jęk. Następnie wszyscy poczuli jak podłoga pod ich stopami zaczęła drżeć. Nie zatrzymywali się, choć dobrze wiedzieli, że coś się zbliżało, coś niewidocznego, ale jednocześnie doskonale wyczuwalnego. Strach. A niewiele wystarczyło, żeby maleńkie ziarenko lęku przyjęło się, wykiełkowało i wyrosło w przerażenie i panikę.

Oczekiwana kulminacja nie nastąpiła. Równie szybko jak się zaczęło, wszystko wróciło do normy. Jedynymi odgłosami, jakie dało się słyszeć były głośne oddechy więźniów. Czy poczuli ulgę? Czy do ich serc wkradł się złudny promień nadziei, który pozwalał im myśleć, że to już koniec?

Wystarczył jeden krok ich przewodniczki, Rebeki, aby koszmar uderzył w nich ponownie z niespotykaną siłą.

Światła zgasły i Marqez momentalnie poczuła jak Ewa przysuwa się do niej pragnąć poczuć jakiekolwiek oparcie. Nie było jednak czasu na słowa pocieszenia i otuchy. Kurt i Rebeka wiedzieli, że nie są już sami w korytarzu. Tylko oni słyszeli tupot wielu małych, bosych stópek, gdzieś przed nimi. Przeciwnie do poprzednich doświadczeń, teraz siedzieli w jednej chorej iluzji zesłanej przez Lechnera. Coś Czekało na ich przybycie, a oni nie mieli innego wyjścia tylko wyjść temu czemuś na spotkanie.

Rebeka
szybko zdała sobie sprawę, że kontrolowanie przywidzeń, które wychodziły z jej głowy było dużo łatwiejsze niż walka z czymś czego nie znała. Jednakże ostatecznie była to wyłącznie kwestia siły woli i wyobraźni. Nie mogła całkowicie odpędzić demonicznych wizji, lecz nadal mogła na nie wpływać. Kurt miał z tym cholerne trudności. Zwiększona dawka Sumienia zdecydowanie uniemożliwiała mu psychiczną walkę z samym sobą.

W jednej chwili jak na wezwanie, cała zbieranina małych stópek ruszyła na nich. Nie byli w stanie wiele dostrzec, zaledwie niewyraźne kontury dzieci przemykających obok nich. Nie minęły ich, na co zapewne liczyli pacjenci. Jak stado ptaków małe stópki krążyły obok, co chwilię zahaczając głową, ręką czy ramieniem o więźniów.

Odciągnęło to ich uwagę od innego zagrożenia. Dopiero po kilku sekundach zdali sobie sprawę jak bardzo oddalili się od siebie, tak jakby sznur wielokrotnie zwiększył swoją długość. Idąc razem, byli jednocześnie oddzielnie narażeni na ataki Sumienia. W środku ich formacji do tej pory wyjątkowo spokojna Ewa zaczęła się mocno szamotać i błagać o pomoc. Zrozumiałe słowa przerodziły się w zawodzenie. Nie mając innego wyjścia musieli się zatrzymać.

Znajome dłonie spoczęły na ręce Kurta, która trzymała strażacki toporek. Dotyk jego ukochanego wydawał się wyjątkowo nierealny. Narkoman skupił się i ze wszystkich sił spróbował wymazać obraz Eryka ze swojej pamięci. Udało się, choć zamiast dotyku, mężczyzna usłyszał jeszcze cichą prośbę:

Użyj go ukochany. Pomścij mnie. Użyy…
- niski zniekształcony głos nie należał z pewnością do żadnego znanego mu człowieka. Kiedy chłopak zdał sobie z tego sprawę ten zwyczajnie zniknął z jego głowy.

- Mamusiu. – jedno z dzieci stanęło tuż przed Rebeką. Stanęło blisko kobiety, bardzo blisko, mimo tego nie dało się dostrzec jego twarzy. – Nie przejmuj się mamusiu, jest nas tutaj pełno i nie boję się przebywania w ciemności. Długo na ciebie czekałem... tak bardzo chciałem zobaczyć jak wyglądasz. Mam…

Postać rozwiała się pod naporem racjonalnego myślenia, ale tylko kobieta wiedziała ile kosztowała ją ta decyzja.

Marqez sięgnęła do tyłu. Choć początkowo poczuła jedynie pustkę, to wiedziała dobrze, że było to złudzenie. Gdzieś tam musiała stać wrzeszcząca kobieta. Zamknęła dłoń drugi raz i tym razem zamiast wolnej przestrzeni poczuła ramię Ewy. Ciemność między kobietami ustąpiła ukazując obraz przerażonej asystentki. Ta momentalnie wróciła do rzeczywistości…


Każdy kolejny krok był cięższy od poprzedniego. Już nie podróżowali przez ciemny korytarz, lecz przez niezmierzoną pustkę, z której nie było wyjścia. Sekundy zamieniły się w minuty, a minuty w godziny. Jedynie Rebeka wiedziała dokąd zmierzała, tocząc nieustanną walkę z omamami. Musiała poczuć ogromną ulgę, gdy zimna klamka wyjściowych drzwi znalazła się pod jej dłonią. Nacisnęła na nią i pchnęła drzwi do przodu prowadząc całą trójkę do światła.

Gdy odzyskali świadomość wszyscy leżeli wyczerpani na podłodze. Znajdowali się w bliźniaczym pomieszczeniu jak to z drugiego końca przeklętego korytarza. Ile czasu minęło? Nie mogli jednoznacznie określić. Byli pewni jednego. Słyszeli głośno i wyraźnie jak gdzieś na wyższych piętrach, ktoś krzyczał z bólu.



Grupa II
Christopher Torg, Joshua Brunon, Jill Briggs


Chris mylił się co do jednego. Rzeczywiście był to początek, ale początek końca ich zmagań. Wybrali najkrótszą drogę prowadzącą do piekła, jakie czekało na nich w centralnym więziennym bloku. Drzwi prowadzące na schody znajdowały się na końcu korytarza. Były zamknięte, lecz nie stanowiło to dla nich w tym momencie żadnej przeszkody. Porządne kopnięcie i kiepskiej jakości zamek ustąpił. Spiralne schody prowadzące na dół nie pasowały do tego miejsca. Więźniowie przyzwyczaili się już jednak do zróżnicowanej architektury i wystroju tego miejsca. Nieświadomi zagrożenia zaczęli schodzić na dół, a po dwóch minutach… znaleźli się na dole bez najmniejszych problemów. Klatka schodowa wydawał się idealnym miejscem na zorganizowanie kolejnej przeszkody. Lechner z jakiś powodów zrezygnował z tego.

Na samym dole trafili do pokoju, w którym znajdowały się dwa wyjścia. Jedno prowadzące w głąb budynku, w którym obecnie byli, zapewne do miejsc jeszcze przez nich nieodwiedzonych. Drugie wychodziło na kolejne podwórko. Skazańcy wyraźnie widzieli przez zakratowane okno jak bezpośrednio za drugimi drzwiami zaczynał się korytarz zbudowany z gęstej siatki. Po kilkunastu metrach druciany tunel rozdzielał się na dwie części, które opasywały spory spacerniak. Obie trasy prowadziły do środkowego budynku. Miejsca gdzie czekał na nich doktor Lechner. Podejrzanie wyglądały jedynie bramki, które były umiejscowione przy rozwidleniu „korytarza”. Możliwe, że czekała tam na nich kolejna sztuczka ich gospodarza, który od pewnego czasu milczał podejrzanie.

W pokoju stał stary drewniany stolik, na którym leżała mała fiolka wypełniona zielonym płynem. Ktoś cienkim czarnym flamastrem napisał na niej drukowanymi literami: „WYPIJ MNIE”. Obszernej ulotki od lekarza lub farmaceuty nikt nie raczył dołączyć do podejrzanego specyfiku.

Na zewnątrz zaczął padać drobny deszcz, a ciemne niebo zapowiadało rychłe nadejście burzy.
 
mataichi jest offline