Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2010, 19:43   #96
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Vincent Lafayette przez całe spotkanie z Wegnerem właściwie się nie odzywał. Pół życia spędził na poszukiwaniu prawdziwej magii, a teraz, gdy miał przed nosem faceta, który sprawiał że przedmioty naprawdę lewitowały - w jakiś niezrozumiały sposób stracił nią zaitneresowanie. Fakt, w głowie miał setki pytań, choć żadne nie wnosiło nic do sprawy. Jak pan to zrobił? Ile czasu treba się tego uczyć? Gdzie szukać materiałów? Jakie są tego praktyczne zastosowania?

Tylko.. to już nie była magia, a zestaw nieznanych szerszemu gronu praw fizyki. Podnoszenie mebli myślą było możliwe, po prostu mało powszechne. Ghule istniały naprawdę, nie były demonami, a dobrze się maskującym podgatunkiem.. ludzi? zwierząt? czegoś innego?

A więc to już?

Tak wyglądają czary?

Proste fakty, żadnej mistyki...

Przez parę najbliższych dni starał się być w ciągłym ruchu, na tyle, żeby nie mieć czasu się nad tym wszystkim zastanawiać. Wypady na nocne obserwacje z Walterem i organizacja przedstawienie były doskonałym pretekstem.


***

8 lipca 1921
noc przedstawienia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Zs8-yimYNCI&feature=related[/MEDIA]

Pierwsza nutka niepokoju pojawiła się, gdy wśród zdjęć, którymi udekorowano salę bankietową wypatrzył ich archiwalne podróbki z seansów spirytystycznych. Gdy spytał o to Mary wzruszyła tylko ramionami i stwierdziła, że nie powinien zostawiać otwartej skrzynki na widoku.

- Zebrane do kupy mają swój urok. - zakończyła odpalając papierosa i rozglądając się po sali z lekkim rozbawieniem.

Teraz dopiero zaczął sobie mętnie zdawać sprawę, co może być grane. Widok kabareciarzy z książkami w jego gabinecie, niekończące się pytania o okultyzm i demony odkąd zobaczyli go wracającego po nocy z tabliczką Ouija w dłoni.

Gdy w piewszych słowach artyści z bezczelnym usmiechem zadedykowali przedstawienie swojemu gospodarzowi, Lafayette zrozumiał, że nie kontroluje już niczego i jedyne co może zrobić to jak reszta widzów siedzieć i z rozszerzonymi źrenicami i rozdziawioną gębą patrzyć na... cokolwiek co ma się teraz wydarzyć.


***

Główna sala Teatru zmieniłą się nie do poznania. Stoliki świece, snujące się opary czegoś, co dla niewtajemniczonych mogłoby być egzotycznymi kadzidełkami. Na czarnych ścianach w równych odstępach samotne, podświetlone fotografie. Dziwne, niepokojące... pomysł kabaretu.

Z ciemności punktowy reflektor wyłania białą twarz uzbrojoną w groteskowy makijaż.

- I z czego się cieszysz? - skrzeczy postać ostentacyjnym gestem wskazując kogoś w pierwszym rzędzie. Zanim ten zdążył odpowiedzieć w ruch idzie akordeon a z ciemności wyłaniają się kolejni członkowie trupy zaczynając pieśń w której ani jedna zwrotka nie była zgodna z tym co prezentowali Vincentowi na próbach.

***

Klimat przedstawienia był... dziwaczny. Podzielona na trzy akty sztuka opowiadała o grupce dekadentów, która wybrała się w miejsce zwane Górami Szaleństwa, by tam kolejno zginąć śmiercią nędzną, lecz niepozbawioną dozy perwersyjnej przyjemności. Nastrój wahał się od ociekających patosem i grozą opisów surrealistycznych plenerów, po rynsztokowe przyśpiewki na temat orgii z udziałem bohaterów i odrażających mieszkańców Gór. Oprócz jakichś nieokreślonych monstrów byli wśród nich Jezus Chrystus, Maria Magdalena i ilość świętych, którą spamiętać mógłby tylko przybysz z Europy wschodniej.

Historia mimo swej absurdalności miała w sobie coś niepokojącego. Odrażającego i pociągającego zarazem. Hipnotyzowała. Vincent przyglądając się wszystkiemu zaczynał czuć się podobnie, jak w czasie spotkań z ghulem. To chora wyobraźnia, strzępy z jego książek... a może oni naprawdę coś wiedzieli? Przeżyli? Słyszeli opowieść kogoś kto widział?

Obstawiał raczej chorą wyobraźnię, ale musiał przyznać że jej twór był bardzo sugestywny.

***

- Przedstawienie? Parafrazując pewnego malarza: kabareciarz to facet który gra, to na czym może zarobić. Artysta to człowiek, który może zarobić, na tym co gra.

dłuższa cisza

- Nie mam pojęcia jak zakwalifikować tych tutaj.


Lafayette miał wrażenie, że sztuka trwa całą wieczność, jednak w końcu przyszedł moment kolejnego punktu wieczoru. Hall teatru rozbrzmiewał gwarem głosów. Od zafascynowanych po oburzonych, od rozbawionych po wstrząśniętych. Wszystko razem tworzyło miłą dla ucha atmosferę towarzyskiego skandalu oprawioną w fortepianową muzykę, brzęk kieliszków, niespieszny stukot obcasów o marmurową posadzkę.

- Papierosa?

- Chętnie

- W wersji dla kotków, czy tygrysków?


Vincent wszedł między gości, odprawiając odwieczny rytuał gospodyń domowych. Zagadywał, wymieniał parę kurtuazyjnych uwag, zbierał wyrazy zachwytu lub oschłe deklaracje w rodzaju "moja stopa nigdy więcej tu nie postanie", sprawdzał czy goście się nie nudzą i mają co pić, po czym ruszał dalej.

- Subaryta? Serio? Myśli pan, że on to robi ze zwierzątkami?

Polowanie czas zacząć. Wyłowił wzrokiem siostry Callahan. Otylia - znana im już ze zdjęć, rozszczebiotana kokietka, oraz Modesta - ciemnowłosa, bardziej surowa, może nawet poważniejsza, z wyraźnym zamysleniem na twarzy, zupełnie inny typ urody.
Pogrążone w ożywionej rozmowie i najwyraźniej zaabsorbowane którymś ze zdjęć. Nic tak nie ożywia konwersacji jak dobry skandal i odrobina ektoplazmy. Vincent odkleił się od francuskojęzycznej grupki wiecznych studentów o niewyszukanym poczuciu humoru i pewnym krokiem ruszył w stronę ofiar.

- Są, rzeczy, których nie powinno się pokazywać w towarzystwie. Doprawdy skandal. Prosiłem, by tego nie wieszano, ale mój wpływ na to miejsce zdaje się topnieć z każdym dniem. Teatr żyje własnym życiem i coraz bardziej mnie przeraża. Zdjęcie? Och nie, nie mówię o tym nieszczęsnym duchu. Proszę spojrzeć na drugi plan. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że byłem w panien wieku, a te koszmarne wąsy naprawdę były wtedy modne. Przełom stuleci, wszystkim troszkę odbijało. Och, gdzie moje maniery. Poznały panie Amandę Gordon? - Zamilkł na chwilę obserwując zwyczajowy rytuał całowania powietrza wokół uszu i zapoznawczy szczebiot. Po chwili konwersacji w podobnym tonie, rzucił w stronę Modesty Callahan: - Uczyni pani zaszczyt starszemu człowiekowi i pozwoli ze sobą zatańczyć?

Ktoś wyszedł trzaskając drzwiami.

Ktoś zaczął śpiewać.

Ktoś rechocząc dołączył do tancerek.

Można było dostrzec pierwsze szkliste spojrzenia.

Noc była młoda, a bankiet zdawał się dopiero rozkręcać...


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mdwZV4Y95Nw[/MEDIA]
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 25-11-2010 o 19:46.
Gryf jest offline