Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2010, 11:23   #97
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację


Gdy wylatywali praktycznie ściemniało się. Hiddink cieszył się, że dzięki nowoczesnej podróży lotniczej skrócą czas podróży o dwa dni. Widoki nieba, zachodu słońca, który gonili, jak i pogrążającej się w mrokach nocy ziemi był tak niesamowity, że Herbert podziwiał je z niemal otwartymi ustami. Słońce jednak szybko zaszło, zrobiło się prawie całkiem ciemno i … zimno. W swych optymistycznych kalkulacjach nie wziął pod uwagę tego, iż ziąb na wysokości kilku tysięcy stóp może być dotkliwy nawet w środku lata. Dostarczono im wprawdzie kombinezonów, ale ciągły wiatr w niewielkim tylko stopniu niwelowany przez owiewkę i brak jakiegokolwiek ogrzewania czynił podróż delikatnie mówiąc trudną. Po godzinie lotu Hiddink pożałował, że jednak nie wybrał pociągu, po drugiej miał już dosyć , po trzeciej miał ochotę wyskoczyć, a po czwartej było mu już wszystko jedno. Skulił się i szczękając zębami tępo patrzył przed siebie. Po wylądowaniu miał ochotę pocałować ziemię, zaraz po tym jak udusi pilota. Przemarznięty do szpiku kości szedł do kantyny zastanawiając się, czemu u diabła mijani żołnierze mu salutują. Wszystko wyjaśniło się dość szybko, gdy usługujący czarnoskóry Stewart, w lotnictwie najwyraźniej kontynuowano stare i dobre tradycje marynarki, spytał go:
- Co podać panie majorze?
- Byle co, byle ciepłe. – odparł spoglądając na swoje ramię.
No tak. Kombinezon miał naszyte dystynkcje. Hiddink nie bardzo się w nich rozeznawał, ale Garrett też miał coś naszyte.
Po posiłku legł na pryczy jak kłoda chcąc choć trochę odespać. Kolejny lot był bliźniaczo podobny do pierwszego, tyle że lecieli w dzień i widoki mieli lepsze. W pewnym momencie pilot odwrócił się i pokazując w dół krzyknął, chcąc przebić się przez wiatr:
- Missisipi.



Herbert spojrzał z nikłym zainteresowaniem, by powrócić do przegryzania kiełbasy, którą zabrał z kantyny. Zimno było nadal, ale na szczęście nie tak bardzo, jak nocą. Hiddink wtulony w kombinezon większość czasu przedrzemał. Trzeci dzień lotu spędził już jak rasowy pasażer. Gdy tylko samolot wzbił się w powietrze Herbert zasnął, by obudzić się dopiero przy lądowaniu. Pomimo tego i tak po przybyciu do San Francisco czuł się zmordowany i wymiętolony niczym koszula w chińskiej pralni.
Dość szybko odnaleźli hotel, który okazał się być w zasadzie robotniczą noclegownią. I nie tylko. Obok nich przeszedł jakiś typ o gębie naznaczonej śladem po cięciu jakimś ostrzem prowadzący na dodatek panienkę o aparycji nie nadającej się do pokazania w szkółce niedzielnej.
Hiddink podszedł do recepcjonisty i pomimo zmęczenia zdobył się na wysiłek wyciągnięcia zdjęcia Artura.



- Parę dni temu dzwoniłem do was i pytałem o Artura Hiddinka. – niespiesznie w ślad za fotografią wyciągnął dziesięć dolców. – Widziałeś go może?
- Może … -
odpowiedział mężczyzna, a Herbert poznał jego głos, to był ten alfons, a którym rozmawiał przez telefon.
- Ale tamten nie był tak elegancki i miał brodę. – kontynuował mężczyzna sięgając po fotografię i dyskretnie, acz zręcznie chowając banknot.
Herbert wyciągnął kolejny, by dostarczyć do mózgu palanta potrzebnej lecytyny.
- No to raczej był on. –
stwierdził gnojek po zażyciu papierowego lekarstwa. - Ale zarośnięty i jakby troszkę starszy. Był tutaj kilka dni temu ale nie zatrzymał się na noc
- Pojawia się tu czasem? –
Herbert czuł się podwójnie zmęczony musząc rozmawiać z tym padalcem
- Nie widziałem go później. No ale ja tutaj jestem 10-12 godzin góra.
- A kiedy będzie Twój zmiennik?
- Za pięć godzin.
- Palisz? –
spytał nieoczekiwanie Hiddink.
- Jasne.
- To cygaro dla Ciebie. Jak zobaczysz tego mężczyznę daj mi znać. –
powiedział wręczając mu podarunek. – A teraz daj nam pokój byśmy mieli gdzie zostawić graty.
- Się wie, koleś.
Po pięciu godzinach, które Herbert spędził na odpoczynku i posilaniu się sajgonkami w Chinatown przyszła kolej na rozmowę, która jak miał nadzieję rzuci więcej światła na sprawę miejsca pobytu Artura.
Recepcjonista przywitał go słowami po których Hiddink od razu go nie polubił zaliczając tym samym do grupy drobnych cwaniaczków.
- Kumpel powiedział że dajecie dolary?
- Za informacje, o ile powiesz coś czego nie wiemy. -
Herbert wyciągnął zdjęcie Artura. - Widziałeś go?
- Tak. Ale był zarośnięty.
- Często przychodził? Wiesz może gdzie się zatrzymał?
- Był tutaj wczoraj. Czekał na jakiś telefon ze dwie godziny. Małomówny i nieco dziwny typek. Ale nieszkodliwy. Winny jest wam pieniądze?
- Nie. Chcę z nim tylko porozmawiać. Nie wiesz nic więcej? Gdzie można go szukać?
- Nie wiem. Ja nie ksiądz, by wiedzieć. Ale moim zdaniem to jakiś załogant. Bo słyszałem coś, że gadał, że czeka na statku. Nie to, bym podsłuchiwał, o co to, to nie. Po prostu mówił głośno. Prawie krzyczał.
- A wykrzyczał nazwę statku? -
spytał Hiddink kładąc na kontuarze 20 dolarów.
- Niestety nie. - mruknął zszokowany sumą portier bojąc się wyraźnie, że minie go okazja zarobienia - Najwyraźniej jego rozmówca wiedział o jaki statek chodzi. Ale mam propozycję. Mogę zanotować telefon do panów i zadzwonić, jakby facet się pokazał. Zatrzymam go pod jakimś pretekstem czy coś.
- Na razie zainstalowaliśmy się tutaj. –
odpowiedział Hiddink spoglądając pytająco na Garretta. Wyczerpały mu się póki co pomysły. Może fachowiec będzie wiedział co robić.
 
Tom Atos jest offline