Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2010, 19:28   #136
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
W świątyni - Emerahl

Wizyta w świątyni nie przyniosła zbyt wielkich rezultatów, właściwie nie przyniosła żadnych. Kapłani na szybko nie byli w stanie powiedzieć więcej niż to, czego zdołała się już dowiedzieć. Byliby w stanie przebadać amulet, ale – podobnie jak sprzedawca w sklepie magicznym – potrzebowali na to kilku dni. Ale Emea nie miała tych kilku dni. Pozostało jej więc odejść z niczym.

W drodze – wszyscy

Mglisty poranek przerodził się w równie mgliste południe. Gry opuszczali Eslov północną bramą, słońce stało już niemal w zenicie. Ale nie można było tego dokładnie stwierdzić, bowiem mleczne opary przesłaniały wszystko.

Szlak wiódł doliną między zboczami niezbyt wysokich wzgórz. Tyle zdołali się dowiedzieć poprzedniego dnia, gdy część z nich zawitała od miasta właśnie od północy. Wtedy dosyć dokładnie mogli zapoznać się z rzeźbą terenu rozciągającego się na kilka najbliższych mil. Dziś było to już niemożliwe, bowiem mgła ograniczała widoczność na tyle mocno, że zamykający ich karawanę Sevrin ledwo widział jadącego na czele Samuela.


Trakt obrośnięty był po obu stronach starymi dębami. Ich konary majaczyły na widnokręgu, bardziej niż drzewa, przypominając stado szykujących się do ataku upiorów. Śpiew ptaków jakoś zamilkł tego dnia, co na spółkę z mgłą czyniło podróż niezbyt miłą.

Wyruszyli z miasta dość późno, toteż o żadnym dłuższym postoju nie mogło być mowy. Jedyne, na co zgodził się Irial to dosłownie półgodzinny postój nad zakolem rzeki, by konie mogły się napić i nieco odpocząć, a współtowarzysze podróży zdążyli zjeść coś, co obiadem było tylko z nazwy, bowiem składało się z sucharów i suszonego mięsa. Na pożywny, ciepły posiłek trzeba było czekać aż do wieczora.

O zmroku zawitali wreszcie do karczmy o dźwięcznej nazwie „Tuczone cielę”. Była to pierwsza karczma, na jaką natrafili po drodze, więc najwyraźniej karczmarzowi w „Złamanym groszu” coś się pomyliło. Ale w sumie było to bez znaczenia. Najważniejsze, że w gospodzie było ciepło i pachniało pieczenią, co dawało spore nadzieje, że widniejące na szyldzie nad wejściem cielę nie jest jedynym, z którym będą dziś mieli przyjemność się zetknąć.

Karczmarz przydzielił im pokoje, a gdy wnieśli na górę swoje tobołki i ponownie zeszli do głównej izby, zaproponował gorącą pieczeń wołową. Zamówione potrawy przyniosła im ciemnowłosa kobieta, której wydatny biust wyglądający spod rozcięcie koszuli przyciągał męskie oczy niczym magnes.


Brunetka najwyraźniej doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak działa na mężczyzn, bowiem za każdym razem, gdy zjawiała się przy ich stole, uśmiechała się zalotnie do Samuela i z premedytacją nachylała się przed nim, jakby chciała, by miał lepszy widok. I w nosie miała pełne niechęci spojrzenia, jakie puszczała w jej stronę Ruth.

W drodze – Sevrin

To miała być przyjemna podróż, miła odmiana po zatłoczonym, rozwrzeszczanym mieście, a jednak… jednak coś było nie tak. Może to ta pogoda, która zmniejszając widoczność czyniła z otwartej przestrzeni ciasną klitkę. Może to ta wszechogarniająca cisza, którą rozdzierało jedynie echo końskich kopyt cicho stukających o pokrytą żwirem drogę. Może to ta wisząca w powietrzu wilgoć, przynosząca na myśl coś tajemniczego, nieznanego, złowrogiego. A może… może było to owo niemiłe uczucie, pełzające po plecach niczym stado pijawek. Uczucie przywodzące na myśl dziwną, irracjonalną pewność, że ktoś za tobą podąża, że cię obserwuje i w każdej chwili może zaatakować.

Sevrin już parę razy w swoim życiu doświadczał podobnego przeczucia i za każdym razem kończyło się to niezbyt miło. Ostatni raz, który wrył się w jego pamięć niczym znamię wypalone rozgrzanym do czerwoności prętem, miał miejsce ładnych kilka lat temu. Było to na krótką przed ową tragiczną w skutkach walką, która niechybnie zakończyłaby się jego śmiercią, gdyby nie jego Wybawczyni. Tak, to właśnie wtedy zlekceważył swoje przeczucia, pierwszy i póki co ostatni raz.

W karczmie – Emerahl

Wielogodzinna jazda wymęczyła ją bardziej niż zwykle. Do tego dochodził głód, którego żelazne porcje sucharów nie były w stanie zaspokoić. Dlatego też, gdy tylko przekroczyła próg karczmy, a do jej nozdrzy dotarł cudowny aromat pieczonego mięsiwa, poczuła się nagle dziwnie obolała i słaba. Osunęła się na pierwsze z brzegu krzesło i ani myślała się gdziekolwiek ruszać.

Gdy roznegliżowana służka przyniosła zamówiony kawałek pieczeni, Emea poczuła, jak bardzo skurczony ma żołądek. Zaraz też jej ślinianki rozpoczęły wzmożoną pracę tak, że omal nie utopiły swej właścicielki. Już pierwszy kęs mięsa sprawił, że poczuła się dziwnie błogo i spokojnie. Tak, jakby nie zaspokajała głodu co najmniej od miesiąca i od tamtego czasu nie myślała o niczym innym.

Po dość krótkim czasie jej talerz był zupełnie pusty, nawet resztki sosu zostały pieczołowicie starte z pomocą kawałków chleba. Czarownica rozsiadła się wygodniej na krześle i poluźniła upięcie spodni. Objadła się to mało powiedziane, ona się po prostu obżarła, ale było jej przy tym tak cudownie.

Po zaspokojeniu głodu przyszedł czas na pragnienie. Emea chciała zamówić sobie kufel piwa, ale cycata służąca akurat kręciła tyłkiem w zupełnie innej części sali, więc nie było szans, szybko obsłuży czarownicę.

Rudowłosa wstała od stołu, by podejść do szynkwasu i właśnie wtedy zdarzyło się coś, czego nigdy by się w tych okolicznościach nie spodziewała. Zakręciło jej się w głowie, pociemniało przed oczami, a zaraz potem…

***

Biegła ile sił w nogach. Gonili ją, chcieli dorwać i obedrzeć ze skóry. Byli tuż za nią, dosłownie siedzieli jej na ogonie. Ale ona znał ten las dużo lepiej niż oni. Miała tę jedną przewagę, że czuła się tu jak w domu. I właśnie to było najdziwniejsze, to miejsce wydawało jej się bliskie, znajome, chociaż była tu przecież pierwszy raz w życiu.

Jednym susem przeskoczyła głęboki dół w ziemi. Pod spodem musiała być jakaś jaskinia, bo z każdym deszczem zapadlisko robiło się coraz większe. Ale na sprawdzanie swoich przypuszczeń nie miała w tej chwili czasu. Tuż za sobą usłyszała głosy swych oprawców. Skoczyła za wielki głaz narzutowy modląc się, by tamci jej nie zauważyli. Przez chwilę wyraźnie słyszała odgłosy ich kroków, z czasem dźwięki zaczęły cichnąć. Nie zauważyli jej, oddalali się.

Gdy zupełnie przestała ich słyszeć wyszła ze swej kryjówki. Co miała teraz zrobić? Wiedziała, że nie może tu zostać, jeśli znów wpadną na jej trop, będą bezlitośni. Zresztą… czego się można było spodziewać po takich jak oni: bezwzględni, okrutni mordercy, nazywają innych bestiami, choć sami niejednokrotnie są bardziej brutalni niż niejedno dzikie zwierzę. Nienawidziła ich, szczerze ich nienawidziła i niejednokrotnie życzyła im śmierci. Jednak w chwili obecnej jej samej groziła śmierć. Dobrze wiedziała, że nie może liczyć na ich litość. Ostatecznie, byli to przecież tylko ludzie.

Znów usłyszała głosy gdzieś blisko. To ludzie znów zwietrzyli jej trop i tym razem chyba nie zamierzali wypuścić jej ze swych łapsk. Przerażona pognała do przodu, minęła powalony pniak drzewa, które złamało się podczas ostatniej wichury, przeskoczyła po śliskich kamieniach na drugi brzeg strumienia i popędził przed siebie.


- Tam jest, łapcie go! – usłyszała za sobą. A więc jednak ją dostrzegli – Nie pozwólcie uciec tej bestii!

Biegła ile sił w nogach, czuła jednak, że oprawcy są tuż za nią. Usłyszała za sobą świsty, które zawsze im towarzyszyły. To ta ich śmiercionośna broń – pomyślała z trwogą. Doskonale wiedziała, że jej szanse z minuty na minutę drastycznie maleją. Nie mogła się jednak poddać, jeszcze nie wszystko było stracone, jeszcze jaj nie dopadli i mogła im przysiąc, że żywcem jaj nie dorwą.

Kolejny świst, gdzieś niebezpiecznie blisko. Po chwili dostrzegła strzałę sterczącą z pnia dębu. Ominęła drzewo i pognała w zarośla. Jedyna szansa dla niej była w tym, że zdoła ich zgubić. Chaszcze były do tego najlepszym miejscem.

- Łapać tego potwora, łapać go! – usłyszała krzyk jednego z nich. Byli bardzo blisko, za blisko.

Nie zdołała skryć się w gęstwinie. Kolejny świst, a zaraz potem przejmujący ból promieniujący w piersi. Ból był tak silny, że zwalił ją z nóg. Z impetem walnęła całym ciężarem ciała w konar wystający z ziemi i pisnęła żałośnie.

- Mamy go, już nam nie ucieknie – powiedział z satysfakcją jeden z ludzi.

Chwilę później poczuła, że stoi nad nią cała ich gromada. Byli jak wygłodniałe zwierzęta czekające, kiedy wreszcie będą mogły się rzucił na swą zdobycz. Jeden z nich obrócił ją brutalnie na bok. Znów poczuła ten przejmujący ból i zaskowyczała cicho.

- Toż to prawdziwa bestia! – rzucił przywódca stada – Będzie z niego wspaniałe trofeum. A najważniejsze, że już nigdy więcej nie zaatakuje naszych stad.

Nie jestem bestią! – chciała krzyknąć na całe gardło, lecz zamiast tego zaskamlała zupełnie jak mały, zbity piesek. Ludzie zaśmiali się szyderczo. Najwyraźniej rozbawiły ich jej żałosne piski i mimowolne wierzganie nogami.

- Tak, nasze stada już będą bezpieczne – odezwał się inny – Cholerne wilki – mówiąc to splunął wprost na jej głowę – Bezmyślni mordercy. Ale my się wreszcie odegraliśmy
- Dobra, panowie, dosyć tej paplaniny. Dobijcie tego wilka i będziemy to mieli z głowy. Zaczyna się ściemniać, musimy wracać. Licho wie jakie monstra wyłażą tu nocą ze swych jam.

Jeszcze przez chwilę czuła ten piekący ból w piersi i chłód, przejmujący aż do szpiku kości chłód. Pochylił się nad nim jeden z ludzi, młody, ciemnowłosy, ze śniadą skórę. W jego oczach dostrzegła coś bardzo dziwnego, nie złość, ani strach, nawet nie niechęć, tylko smutek, ogromny smutek. Młodzieniec pogładził ją ukradkiem po pysku, podrapał za uchem, a potem wyciągnął zza pazuchy sztylet.

Przez krótką chwilę, krótszą nawet niż mrugnięcie oka, czuła ból. Ale zaraz potem zalała ją ulga. Nie było już chłodu, ani strachu, ani nawet bólu. Był tylko wszechogarniający mrok. I to był już koniec.

***

Wizja zdawała się trwać niemal wieczność, a jednak nikt z jej towarzyszy zdawał się tego nie zauważać. Nikt, w wyjątkiem Lamii. Dziewczyna siedziała przy stole i uważnie obserwowała Emerahl. Było coś dziwnego w jej spojrzeniu i wyrazie twarzy, coś, co podpowiadało czarownicy, że dziewczyna nie tylko wie o wizji, ale nawet – o bogowie – również jej doświadczyła.

Rudowłosej aż zakręciło się w głowie od natłoku myśli i osunęła się z powrotem na krzesło. Niezależnie od tego, czy Lamia również miała wizję, pozostawało tajemnicą, skąd się ona wzięła u Emerahl. Owszem, wiedźma nie raz skanowała ludzkie umysły i czasem zdarzało się, że doświadczała wspomnień na spółkę z ich właścicielem, ale tym razem było inaczej. Po pierwsze dlatego, że przecież nikogo nie czytała, a to oznaczało, że ktoś siłą wepchnął jej to… coś do głowy. Tylko kto i po co? I co to właściwie było? Wspomnienie, sen, marzenie, a może coś co faktycznie się wydarzyło, teraz, właśnie w tej chwili?

Emea wzdrygnęła się na myśl o tym, że była świadkiem czyjejś śmierci. Choć może bardziej czegoś, bowiem wyglądało na to, że niejako wcieliła się w wilka. I w tym też było coś dziwnego. Wniknięcie w umysł zwierzęcia nie było trudne, jednak zrozumienie jego myśli było już nie lada wyczynem. A tutaj… czarownica zdawała się doskonale wiedzieć, co czuje i – o bogowie – myślał ten wilk.

Była jeszcze jedna niepokojąca rzecz. Ten młodzieniec, wydawał się z jednej strony obcy, ale z drugiej dziwnie znajomy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że skądś kojarzy jego twarz. Tylko skąd? Zamknęła oczy starając się przypomnieć jego oblicze. Był młody, dość przystojny o szaroniebieskich oczach i czarnych, długich do ramion włosach. Twarz miał ogorzałą od słońca, naznaczoną kępkami zarostu, zdrową i pełną życia. Emrahl aż kaszlnęła z wrażenia. O bogowie! To był Theron! Młodszy, mniej doświadczony przez los, ale z pewnością to był on.

Wraz z tą myślą, uderzyła ją jeszcze druga, dużo bardziej niepokojąca. Myśl była nieuchwytna, kołatała się w jej głowie i ona miała tego świadomość, a jednak nie mogła, nie potrafiła ubrać jej w słowa.

Spojrzała z niepokojem na Lamię. Wyraz jej twarzy nie zmienił się ani trochę. W dalszym ciągu patrzyła na nią swymi przenikliwie zielonymi oczyma i uśmiechała się delikatnie, jakby dając znak, że doskonale wie, o czym czarownica myśli. Dziewczyna skinęła nieznacznie głową, jakby potwierdzając jej przypuszczenia. A więc to była prawda. Theron umarł.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-11-2010 o 19:54.
echidna jest offline