Markus Goetz - Niech Niezwyciężony ma was w opiece, panowie strażnicy. - mruknął, błogosławiąc słowem i gestem mijanych trepów. ~ I obyście zgnili w piekle ~ dodał w myśli.
Humor mu się jednak poprawił, gdy tylko przeszedł przez bramę i znalazł się poza miastem. Odetchnął z ulgą, obejrzał się na strażników, a widząc, że zajęci są tłumem chętnych, porzucił chwiejny krok ascety i ruszył truchtem.
Gdy tylko stracił z oczu bramę miejską, skrył się w przydrożnych krzakach i zrzucił wór po ziemniakach szumnie zwany habitem. Symbol zabrany kapłanowi postanowił zachować, w końcu dopiero co dowiódł swej przydatności. Schował go jednak pod koszulę, żeby się nie rzucał w oczy.
Poprawił pas z bronią, wrócił na drogę i podjął wędrówkę. - Ja od Burnsa, Markus Goetz. - przedstawił się, gdy znalazł wreszcie jego ludzi. - Ktoś już przybył?
- Nie, wyście pierwsi.
Markus rozłożył się na trawie, obok ludzi Burnsa. W końcu nie wiedział, ile pozostałym zajmie dotarcie na miejsce. ~ Jeśli się wszyscy nie zbiorą jutro do południa, to ruszam, choćby i sam ~ postanowił. |