Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2010, 23:01   #45
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Connley i Morgainne


Morgainne właśnie się obmywała w wielkiej wannie, tymczasem Connley cieszył się, że jej się podobało oraz miał nadzieję, iż taka kąpiel przypadnie dziewczynie do gustu. Sam także skoczył po ubranie dla siebie. Wybrał trzy zestawy garniturów. Nie znał gustu Morgainne, ale sądził, iż spośród tych trzech dobierze coś dla niego. Przede wszystkim skupił się jednak na kreacji dla niej. Czasem dobrze być Amberytą oraz móc wyciągać z powietrza piękne rzeczy, które chciało się ofiarować swojej ukochanej. Wzorzec pracował znakomicie, podobnie, jak pamięć Connleya dobierająca odpowiedni rozmiar do wymiarów dziewczyny. Nie było co się łudzić, Morgainne wyglądała niczym Afrodyta, ale charakterem oraz inteligencją przypominała Atenę.
- Suzan – wezwał po chwili służącą. - Pójdź proszę do mojej kuzynki, jak się wykąpie oraz pomóż jej ubrać suknię – wskazał. - Obok znajdziesz także buty i odpowiednią biżuterię. Zamów proszę limuzynę.
- Pan sam nie będzie prowadził? - zdziwiła się pokojówka.
- Nie – myślał nad tym, jednak wolał pierwszym razem siedzieć przy Morgainne, ale kiedyś rzeczywiście chciałby ją zabrać na przejażdżkę sportowym samochodem. - Niech przyjadą na siódmą. Potem zamów dla nas miejsca w restauracji Edmunds. Tej przy placu Brindley, niedaleko Music Hall – wyjaśniał jeszcze przez chwilę szczegóły. - Wskoczę także pod prysznic na piętrze.
Kiedy wyszedł z łazienki usłyszał właśnie odgłos otwieranych drzwi i rozmowę Morgainne ze służącą, która właśnie podawała jej szafirową suknię. Przyodziany wyłącznie w szlafrok skierował się na dół trzymając w reku trzy garnitury oraz buty.

Suzan właśnie dopinała suknię, gdy rozległo się kolejne pukanie.
- Chwileczkę! - usłyszał Connley zza zamkniętych drzwi.
Po chwili otworzyły się i w nich ukazała się służąca. Wszedł. W głębi łazienki można było zobaczyć stojącą Morgainne przed lustrem i wpatrującą się w swoje odbicie z malującym się zaskoczeniem na twarzy. Dziewczyna widziała go pewnie w lustrze, dojrzała jego cielęcą przez chwilę minę oraz słyszała, jak poleciały mu na podłogę dwie, spośród niesionych trzech par butów. Każda do innego garnituru.
- Morgainne ... - tyle tylko udało mu się wydusić na początku. - Naprawdę to prześlicznie na tobie wygląda - powiedział wreszcie nie wiedząc już, co powiedzieć. Dziewczyna bowiem rzeczywiście wyglądała tak, jakby była przygotowana do startu Miss Universe. Tyle, że od kandydatek wyróżniała się wiosenną świeżością. Jej uroda oraz wdzięk były darem natury, nie zaś skutkiem pracy scenarzystów oraz speców od wizerunku. - Ty wyglądasz prześlicznie - poprawił się. Przyszedłem, no dobra - powoli odzyskiwał fason - przyszedłem zobaczyć cię w twoim nowym wdzianku. Pięknie. Ale chyba nie pozwolisz, żeby przy tobie paradował jakiś obdartus? Właśnie, piękna księżniczko. Dlatego chciałem poprosić, żebyś mi pomogła wybrać: ten, ten, czy ten? - pokazał garnitury.

Gdy rozległ się dźwięk upadających butów na podłogę odwróciła się w jego stronę. Dopiero wtedy mógł dostrzec na jej twarzy lekki rumieniec.
- Dziękuję... - powiedziała cicho. - Suknia sama w sobie jest piękna. - Widać było wyraźnie, iż jest trochę onieśmielona. Spojrzała na pokazywane stroje i uśmiechnęła się lekko odzyskując zwykle opanowanie. Podeszła do Connleya swym zwyczajnym krokiem, ale dzięki kształtowi i długości sukni zdawała się płynąć.
- Pokaż zatem proszę te ubrania - powiedziała spokojnie. Sprawdziła jakość materiału i to zerkając na kuzyna, to na garnitur uznała, że najlepszy będzie srebrzysty. Gdy oglądała garnitury Connley mógł z łatwością zauważyć jej tatuaż na prawym nadgarstku, gdyż nic teraz go nie zasłaniało. Chciał spytać, co to takiego, ale odłożył to. Może sama mu powie, może będzie lepsza okazja. Chwilowo bowiem napawał się jej widokiem, chociaż obecnie spoglądał spod oka, ażeby jej nie peszyć.

- Dzięki. Zawsze mam problem, który wybrać – przyznał drapiąc się zafrasowany po lewym uchu. - Poczekaj moment w salonie, proszę. Muszę pójść się przebrać. Momencik. Będę. Pa - pobiegł do bocznego pokoju próbując szybko wskoczyć we wdzianko przeznaczone na szykowna kolację. Miał trochę problem z krawatem, ale wreszcie związał uroczy, klasyczny węzełek. Potem jeszcze kilka oddechów głębokich, niczym kowalskie miechy oraz elegancki, pachnący męskością wyszedł do niej. Była naprawdę ... po prostu była, czyż dziwne więc, że kiedy się do niej zbliżał, miał to dziwne uczucie w sercu.
- Jak wspomniałem, bellissima - uśmiechnął się serdecznie. - Za chwilkę mamy samochód. To taka kareta, tylko bez koni - wyjaśnił. - Bardzo wygodna. Naprawdę pięknie wyglądasz Morgainne - powiedział poważnie. - Jeśli chcesz, możemy na samochód poczekać przed domem? - spytał ją.

W czasie gdy Connley przebierał się w garnitur Suzan pomagała Amberytce w założeniu dodatków. Delikatna srebrna biżuteria idealnie dopasowywała się do sukni. Morgainne dostała również szal tej samej barwy co reszta stroju i dopiero okrywszy nim ramiona poczuła się lepiej. Na widok kuzyna we wskazanym przez nią garniturze uśmiechnęła się ciepło, jednak przy kolejnym komplemencie udała, że poprawia ułożenie szalu. Co się ze mną dzieje? Zachowuję się niczym niedoświadczona młódka.
- Karota bez koni, powiadasz? - spojrzała na niego, gdy już poprawiła wszystko, co chciała poprawić. - To jak ona jedzie? - spytała zainteresowana. - Możemy poczekać na dworze - dodała.

Wyszła prowadzona przez niego, jak królowa. Connley także wolał poczekać na zewnątrz. Tutaj były kwiaty, niewiele jest piękniejszych widoków, niż urodziwa dziewczyna przy pięknym kwiecie. Chciałby jej ofiarować, ale pomyślał, że może podczas powrotu. Kwiatek mógłby ją nieco krępować oraz przeszkadzać tam, gdzie się udawali. Podał jej ramię widząc, że przy odległej o kilkadziesiąt metrów bramie zatrzymała się limuzyna. Piękny Bentley łączący w sobie zalety sportowego stylu oraz ekskluzywną przestrzeń już czekał. Przed nim stał elegancki szofer w białych rękawiczkach.
- Milady, Sir - powitał obydwoje otwierając drzwi.
- Proszę, wejdź. Będę przy tobie - szepnął na uszko pięknej dziewczynie.

Powóz wyglądał dziwnie, był niski i z jakiegoś dziwnego materiału. Morgainne wzięła głębszy oddech, ale tak by nie dało się tego dostrzec i weszła do środka pełna obaw, zaraz za nią Connley. Żałowała, że nie ma przy sobie swojego miecza, z pewności poczułaby się z nim pewniejsza. Usiadła na miękkim siedzeniu i zaczęła lustrować wnętrze. Szofer zamknął za nimi drzwi oraz wsiadł do środka. Od kierowcy oddzielała ich przyciemniana szyba.
- Zaraz ruszymy. Samochody jadą prędzej, niż najszybsze powozy, ale spokojnie. Mają specjalny napęd, ale to lepiej wytłumaczyliby ci specjaliści. Jednak nie przejmuj się. Chyba większość osób, które używają samochodów nie ma pojęcia, jak działa. Ale jeżdżą. Ten samochód jest naprawdę solidny - dodał jej ducha widząc lekką niepewność dziewczyny. - Wyglądaj przez okno. Będzie ładny widok - ujął jej dłoń. - Tak zwykle podróżuje się na Ziemi - wyjaśnił. - Najpierw trochę przedmieść, potem zaś samo miasto. Pojedziemy głównymi ulicami, przy parkach. Ponieważ jest już wieczór, kiedy dojedziemy do centrum zobaczysz, jak wspaniale jest oświetlone w ciemności. Błyszczy bardziej, niżeli sala balowa pałacu królewskiego.
Kiedy opowiadał jej, ruszyli. Najpierw wolniutko, ale po chwili kierowca dodał mocniej gazu.

Nie puściła jego dłoni choć powinna. Zdecydowanie powinna to zrobić, jej uwagę przyciągnął jednak widok zza szyby, a raczej tempo w jakim podróżowali. Ścisnęła mocniej trzymaną dłoń i obserwowała rozciągający się widok z nieruchomą twarzą. Gdy wjechali do miasta i rozpoczął się spektakl świateł wciągnęła głębiej powietrze, nie drgnęła jednak i nie puszczała ręki kuzyna.
- Birmingham liczy sobie prawie milion mieszkańców. Tu są trzy uniwersytety, szkoły muzea - opowiadał, ale szybko przestał, bo dziewczyna chyba nie słuchała. Wpatrywała się zafascynowana za szybę, jak mijały obrazy późnowieczornych ulic. Faerie świateł, barw, migających neonów przyprawiały o zawrót głowy. Oraz ludzie, tłum ludzi, tysiące samochodów. Gwar, ruch, hałas 100 tysięcy razy większy niż w Amberze. Connley nie chciał jej przeszkadzać w kontemplacji nowoczesności, tym bardziej, że na swojej dłoni czuł jej drżące palce.
Po dłuższym patrzeniu na te wszystkie migające światła i mijane tłumy odwróciła w końcu głowę, gdyż zaczynała ją leciutko ćmić.
- Przepraszam, co mówiłeś? - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Że Birmingham to spore miasto - powtórzył. - Nieźle wygląda, prawda? - był trochę dumny ze swojego zamieszkania. - Chociaż są inne jeszcze większe. Ponadto to, że właśnie dojeżdżamy do Edmunds. To bardzo miła restauracja. Może nie tak ekskluzywna, jak niektóre inne, ale mają tu doskonałą kuchnię, zaś jako specjalność oferują ryby, szczególnie halibuta. Ponadto lubię ją. Właśnie dlatego chciałem cię zaprosić tutaj. Ona właściwie - nie wiedział jak to wyjaśnić, wreszcie powiedział - restauracja jest ciepła.

Bentley zatrzymał się, zaś ceremonia wchodzenia powtórzyła, tylko że na odwrót. Connley pomógł jej wyjść, po chwili zaś obydwoje stali przed wielkim napisem Edmunds.



Po wyjściu z samochodu rozejrzała się chłonąc widok ulicy. Głębsze zaciągnięcie powietrzem nie było jednak najlepszym pomysłem, gdyż wywołało lekki atak kaszlu.
Gdy już się opanowała spojrzała na napis i stojące przed budynkiem siedzenia.
- Ale chyba nie będziemy jeść na dworze? - spojrzała na Connleya. - W tym miejscu nie byłby to chyba najlepszy pomysł.
- Och nie. Czekają na nas wewnątrz. Stolik mamy zamówiony. Chodź - podał jej ramię.
Wnętrze wydawało się leciutko przytłumione. Światła delikatnie oświetlały wszystko, ale nie raziły. Miał nadzieje, że będą przyjemna odmianą dla Morgainne po neonach ulicznych. Natomiast tło dźwiękowe zapewniały ukryte głośniki, które sączyły piękną muzykę graną na harfie. Connley zamówił ją, kiedy się kąpała prosząc szefa lokalu, by zadbał o to.

Powitała ich para kelnerów w czarno-białych strojach. Obydwoje młodzi, zręczni, znający swój fach. Być może tylko krótka spódniczka kelnerki wywołała lekkie zdziwienie Morgainne.
- Państwo pozwolą - zaprowadzili ich do osobnego stolika położonego nieco osobno, co zapewniało odrobinę intymności oraz sprzyjało rozmowie. Gości nie było dużo, ale wszyscy ubrani także elegancko, co może nico uspokajało dziewczynę. skoro bowiem inne damy oraz panowie mieli stroje podobne do nich, to cóż, widocznie taka panowała moda. przynajmniej taka nadzieje żywił Connley. Po chwili kelnerka przyniosła Morgainne Menu, zaś kelner Connleyowi.
- Co wybierasz? - zapytał - Chyba że oddasz to w me dłonie oraz zaryzykujesz przyjęcie mojego wyboru - zażartował wesoło.

Muzyka uspokajała, przytłumione światła również sprawiały przyjemne wrażenie. Morgainne odetchnęła z wyraźną ulgą. Gdy byli prowadzeni do stolika dyskretnie rozglądala się lustrując gości i wystrój. Usiadła z gracją przy stoliku i przyjęła Menu dziękując kelnerce. Obiecała sobie nie zwracać uwagi na jej strój. Przebiegła wzrokiem po karcie dan i odłożyła ją stół.
- Chyba jednak zdam się na Ciebie. - uśmiechnęła się do Connleya po czym rozejrzała lekko po pomieszczeniu. - Bardzo tu ładnie... - dodała. - Przyjemna odmiana po hałasie na zewnątrz.
- Wobec tego - spojrzał na kartę - dla pani proszę o grillowanego halibuta, dla mnie zaś pieczony okoń morski. poproszę także butelkę Chablis. Białe wino będzie idealne do ryby. Wcześniej jednak proszę jakiś lekki starter. Może paluszki ryżowe oraz Louis Roederer na początek. Mamy ważna uroczystość - uśmiechnął się wiedząc, że zaskoczy trochę Morgainne. Miał wszakże nadzieję, że będzie to przyjemne zaskoczenie.

Dwójka kelnerów skłoniwszy się lekko odeszła, ale już po chwili wróciła kładąc przez nimi wysokie, wąskie kielichy, które napełnili kryształowym, bąbelkującym płynem. Szampan Luis Roederer nie darmo dodawał do nazwy swoich cudownych trunków słowo Crystal.
- Twoje zdrowie, Morgainne - Connley wzniósł kielich. - Wszystkiego najlepszego z okazji twoich urodzin.
Unoszony kielich zamarł w połowie drogi, dziewczyna spojrzała zaskoczona na kuzyna.
- Ależ ja nie mam urodzin, Connleyu. - powiedziała rozbawiona.
- Wiem, to za zaległe - przyznał. - Wtedy, kiedy nie miałem jeszcze okazji cię poznać, Morgainne. Mam nadzieję, że mimo to przyjmiesz życzenia, która bardzo chciałaby, żebyś odnalazła w życiu prawdziwe szczęście. Nie to, które czasem wydaje się oczywiste, ustalone, jasne od długiego czasu, ale to, które czasem przynosi chwile tak niezwykłe oraz takie drgnienia uczuć, że nie da się ich porównać z niczym innym. Bądź szczęśliwa, Morgainne - stuknął leciutko jej kielich. - To taki ziemski zwyczaj - wyjaśnił. - To zaś, moja droga - powiedział chwilę potem - żebyś pamiętała swe urodziny oraz na zachętę. Kiedy opowiadałem o pięknych miejscach na Ziemi mogłem mieć tylko nadzieję, ze może uda ci się te wspaniałości pokazać. Teraz także mam nadzieję, ale na zadatek przyszłego zwiedzania, proszę. Mam nadzieje, ze ci się spodoba - podał jej album.



Słuchała Connleya z uśmiechem błąkającym się na twarzy, oddała delikatnie stuknięcie kielichów dziękując za życzenia skinieniem głowy. Album przyjęła z wyraźnym zainteresowaniem.
- Dziękuję Connleyu. - powiedziała uśmiechając się do niego. - Pozwolisz, że przejrzę? - otworzyła książkę i już pierwsze zdjęcia wywołały zachwyt w jej oczach. - Piękne.. kto tak cudownie maluje?
- Przyroda - skinął. - Piękne. Na Ziemi wynaleziono urządzenie, które potrafi zachowywać obraz taki, jakim go widzimy oraz przenosić potem na papier lub ekran. Jeśli będzie okazja, pokażę ci kilka ekranów w domu. Zresztą widziałaś je. Wiesz Morgainne, to takie płaskie skrzynki zwane telewizorami. Tam można oglądać takie obrazki, lub nawet filmy, czyli taką akcję na żywo. Przyroda potrafi być naprawdę niezwykle piękna.
Uśmiechnęła się ciepło i spojrzała na kuzyna.
- Dziękuję Connleyu, za tak wspaniały prezent. I masz rację, przyroda jest niezwykle piękna, choć pod tym pięknem czai się i okrucieństwo. - przeglądała książkę mówiąc. Nagle zatrzymała się na zdjęciach wodospadów. - Cudowne... Kiedyś będę musiała je odwiedzić.

Rozmawiali tak popijając szampana, gdy kelnerzy przynieśli dania główne.
- Milady, dla pani halibut z orzeszkami hikorowymi w potrawce, dla pana, sir, okoń morski. Proszę bardzo, zamówione wino.
Czasem dobrze być krwi amberyckiej, bo raczej trudno, żeby przy takiej krzepie chwycił kac. Dlatego mogli spokojnie rozmawiać nie martwiąc sie o kaca, ból głowy, czy inne przypadłości związane z mieszaniem alkoholi.
- Mogłabyś opowiedzieć coś o twoim świecie? - poprosił ją. - Czy jest podobny do ziemi, czy raczej do Amberu? Samochodów pewnie tam nie ma, ale może istnieją inne środki komunikacji – domyślał się.
- Bardziej przypomina Amber, choć nie posiada wielu jego udogodnień. Ze środków transportu mamy konie, powozy, bryczki i własne nogi - uśmiechnęła się lekko. - W porównaniu do Ziemi, to bardzo spokojny świat... Światło daje kominek, świeca czy kandelabry. Nocami za to można podziwiać miliony gwiazd na niebie. - powiedziała rozmarzona. - Krainę, w której żyję, tworzy dziesięć królestw. Na ich czele stoi Najwyższy Król, poszczególne krainy posiadają własnych książąt.
Wypiła troszeczkę wina i opowiadała dalej.
- Książęta decydują o własnej ziemi, Najwyższy Król zaś zawiaduje całością i czuwa nad relacjami z sąsiadami. Ostatnio mamy wiele szczęścia, gdyż dawno wojen nie było - zamyśliła się na moment. - Avalon leży w samym centrum na ziemiach należących do Króla. Jest jakby duszą wszystkich krain, kiedy władca ich ciałem. Jednoczy wszystko i spaja.
- Avalon - podchwycił - słyszałem tą nazwę na tym cieniu. Istnieją legendy, że kiedyś panował na angielskiej ziemi król Artur. Dzielny władca, mądry, godny. Miał do pomocy Rycerzy Okrągłego Stołu. Siadali przy nim na znak swojej równości. Pieśni przekazały nam imiona wielu z nich: Lancelota, Gaweina i wielu innych. Wśród lasów jego królestwa istniała także wyspa, na której mieszkały kapłanki. Nazywała się właśnie Avalon. ciekawe, czy przypadkowa to zbieżność. Może któryś ze starszych Amberytów, lub mieszkańców Chaosu rozpoczął ta tradycję?
- Zadziwiające... nawet imiona są podobne... - westchnęła cicho i oparła się o krzesło. - Możliwe, że moja mama... - powiedziała cicho. - Przynajmniej w tym Cieniu gdzie mieszkam... - odwróciła głowę i spojrzała w okno. - Często zastanawiałam się czy mama nie była pierwowzorem Bogini... - odezwała się cicho po chwili. - Co prawda nigdy nikt jej boskiej czci nie okazywał, ale może to jej Cień...
- Któż wie, ale tutaj to przeszłość. Szczerze powiedziawszy nie sadzę, żeby Dierdre gdziekolwiek robiła z siebie boginię. Twoja matka była osobą jednak bardzo kochaną. Jeśli ktoś ją czcił, to nie dlatego, że musiał, ale po prostu ją kochał oraz szanował. Natomiast trudno powiedzieć na temat jej cieni, jednak nie rozmawiajmy o tym. Masz ojca, który na pewno jest wspaniałym człowiekiem. Inaczej Dierdre by go nie wybrała. Musi być naprawdę niezwykle wyjątkowy.
- Jak na tamten świat rzeczywiście... - uśmiechnęła się lekko. - Ma wielką bibliotekę w swoim zamku. Uwielbia czytać. Nie jest grubiański i nie mówił nic na to, że mama znikała tak często. Kochał ją bardzo. - uśmiechnęła się do wspomnień. - Niestety nie znam go tak dobrze, jakbym chciała, ale mimo wszystko jesteśmy sobie bliscy.
- Cóż, nie miałem jeszcze zamku - przyznał. - Lubisz takie budowle. Wielkie, mające wieżyczki, blanki, dziedzińce? Tutaj także jest ich sporo. Niektóre zamki wyglądają jak bajkowe niemal. Ale dla mnie ... hm - chwilę dumał - dla mnie dom powinien być pełen ludzi. No, nie znacz to, że trzeba się ściskać po osiem dziesiątek na każdy pokój, ale nie chciałbym pomieszkiwać na olbrzymim zamku, gdzie byłoby jedynie kilka osób obsługi. Odwiedzony przez ciebie domek mi wystarczy, przynajmniej na razie. Powiedz Morgainne, a jak ty zamieszkujesz?
- Na Wyspie mieszkam w długim, jednopiętrowym budynku, w którym każda z wyższych kapłanek ma swój osobny pokój. Akolitki śpią w jednej sali, a młodsze kapłanki w dwu trzyosobowych pokojach. Czy zamki mi się podobają? - zastanowiła się. - Nie są mi potrzebne do szczęścia, choć gdy zjeżdżają się goście, wszyscy rycerze króla, służba, dwórki królowej, to na królewskim zamku jest całkiem przyjemnie. - uśmiechnęła się lekko. - Ale masz rację w kilka osób byłoby to raczej smutne. Mi jest dobrze w moim pokoju i nie wymagam więcej. - uśmiechnęła się lekko. - Od dawna mieszkasz na Ziemi? - zaskoczyła nagle pytaniem.
- Trudne pytanie - przyznał. - Przede wszystkim dlatego, że bylem tu pierwszy raz jakieś 160 miejscowych lat temu. Potem czasem się zjawiałem, czasem mieszkałem gdzie indziej. Bez regularności. Moja mama kiedyś mieszkała jakiś czas na Ziemi, toteż odwiedzałem ją wielokrotnie. Bardziej na stałe przybyłem około 25 lat temu, zaś do Anglii do Birmingham około 20- lat. Od tamtej pory raczej traktuję to miejsce, jako swoje mieszkanie. Tutaj pracuję, nieczęsto bywając gdzie indziej.

Pokiwała spokojnie głową.
- A w jakich Cieniach jeszcze bywałeś? - spytała zainteresowana. - Sama niewiele podróżowałam, jedynie w okolicach tego Cienia gdzie mieszkam.
- Oho, jeśli chcesz wiedzieć, szykuj się na długa opowieść, nawet o tych kilku wybranych, które zwróciły moja uwagę. Naprawdę pragniesz takich opowieści? - pytał, ale uśmiechał się, gotowy spełnić jej prośbę.
Usadowiła się wygodniej i uśmiechnęła wesoło do Connleya.
- Zatem opowiedz o tych wybranych. - poprosiła. - Jestem cierpliwą słuchaczką.
- Właściwie to było niedługo po tym, jak przeszedłem Wzorzec. Wiesz pewnie jak jest, no, nie osobiście, co jest, no po prostu bardzo się z tego cieszę - jakoś próbował wybrnąć. Wypił nieco wina pokrywając zmieszanie. - Dobra, wracając do opowieści, wiesz, że młodzi chłopcy lubią udowadniać swoje męstwo. Pragnąc poszukać samodzielnych przygód także znalazłem cień, który wyjątkowo mi się spodobał. Elfy i ludzie walczyli w nim z orkami i trollami. Były wielkie bitwy, wielcy czarodzieje, wielkie królestwa. Czyli właśnie coś doskonałego do okazania swojego męstwa. Królem elfów był niejaki Elrond syn Gil – Galada, dość przeciętny władca, który nie dawał sobie rady z przebiegłym Wielkim Orkiem Sauronem, zwanym też przez swoich Wielkie Oko. Sauronowi udało się pozyskać część ludzi którzy wspierali dotąd elfy, stąd władztwo Elronda zaczęło chylić się ku upadkowi. Ostatecznie Sauron został zamordowany przez grupę asasynów Elronda dowodzoną przez karła Froda. Śmierć Wielkiego Orka poróżniła orcze plemiona, które ostatecznie zostały pokonane przez Aragorna, jednego z generałów Elronda. Zwycięski generał został okrzyknięty przez swoich żołnierzy królem i obalił Elronda. Dał mu statek, przywiązał go (i jego żonę) do masztu, zrobił dziurę w kadłubie i wypuścił na wody oceanu. Potem wszystkim powtarzał, że Elrond z żoną Galadrielą popłynęli na zachód, co w pewnej mierze było prawdą, choć z drugiej strony można powiedzieć, że ich podróż nie była długa. Dlaczego o tym wspominam? Otóż na cieniu Ziemi mniej więcej setkę lat temu spędziłem tam kilka dni w gościnie u bardzo miłej rodziny, która po stracie głowy domu planowała przenieść się do Anglii. Podczas paru wieczorów opowiedziałem dzieciakom z tej rodziny historię z owego świata jako baśń. Słuchali z zapartym tchem, a jedno z nich, mały Johny, jak się okazało, zapamiętał ją. W wiele lat później dowiedziałem się, że wykorzystując fragmenty mojej historii zachowanej częściowo w pamięci dziecka stworzył wielki epos o Śródziemiu, walce dobra ze złem i, oczywiście, o zwycięstwie tego pierwszego. Johnego nie spotkałem już nigdy, ale rozmawiałem z jego synem Chrisem. Chris powiedział, że ojciec czasami wspominał, jak dawno, dawno temu, w czasach jego młodości jakiś mężczyzna w wojskowym mundurze opowiadał mu dziwne bajki, z których niektóre motywy wykorzystał w swoich utworach. Tak, prawdziwe Śródziemie było piękne, choć nie wyszło potem najlepiej. nie masz już dość? - zapytał. - Ponoć bowiem, jak się rozgadam, to czasem trudno mnie zatrzymać. Jeśli będziesz ty potrzebować kiedyś, to najlepiej zamrugać 29 razy lewym okiem oraz podskoczyć 72 razy na lewej pięcie. Pewnie spostrzegę, że jest coś nie tak - zażartował.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 29-11-2010 o 18:24. Powód: niedziałające obrazki
Blaithinn jest offline